24 października 2015

Rozdział VII



„Czarny rycerz”
  rozdział VII –

Moon zamarła, z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w nieprzeniknionej ciemności korytarza.
— Kto tu jest? — zawołała w mrok, starając się nadać swojemu głosowi tyle stanowczości, na ile było ją stać. Czuła jak kosmyki jasnych włosów zsuwają się jej na czoło (a długie, samotne sesje przed lustrem upewniały ją w przekonaniu, że wygląda w tym momencie wyjątkowo niedorzecznie) i mimowolnie zdawała sobie sprawę z faktu, że nie powinna trzymać różdżki przed sobą, gdy właśnie została przyłapana na gorącym uczynku, ale ręka jakoś nie chciała słuchać i sterczała przed nią, niby prowizoryczna tarcza.
Ciemność przed nią zaszamotała się, wydając kilka zduszonych odgłosów, po czym rozległ się szelest materiału, gdy James Potter dramatycznym gestem zerwał z siebie srebrzystoszarą tkaninę i spojrzał na nią z triumfalnym uśmiechem. Mógłby być w tym momencie Otellem, który z mieszaniną  poczucia zadowolenia i ponurej rezygnacji nakrywa żonę na domniemanej zdradzie... W każdym razie, przypominał aktora, która właśnie odgrywa rolę swego życia i z upodobaniem ogląda reakcję publiczności.
Moon stanęła prosto, ale nie opuściła różdżki. Łypnęła wzrokiem na dumnego Jamesa Pottera, wyraźnie rozbawionego Syriusza Blacka i chowającego się za ich plecami Petera Pettigrew, który posłał jej zachęcający uśmiech.
Wiedziała, że wpadła w tarapaty.
— Może nikt ci nie mówił, że nie wolno…
Moon nie zamierzała go słuchać i wyrzuciła z siebie pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy.
— Jeśli na mnie naskarżycie, jak wytłumaczycie się, że też byliście poza Wieżą?
Zapadła krótka chwila milczenia, podczas której wszyscy trzej Gryfoni najwyraźniej analizowali jej słowa i przyglądali się jej z uniesionymi brwiami.
— My mielibyśmy naskarżyć na kogoś, kto łamie szkolny regulamin? — zapytał powoli Syriusz, a z każdym wypowiedzianym słowem niedowierzanie w jego głosie pobrzmiewało coraz wyraźniej.
— Czyżby nasza sława jeszcze do niej nie dotarła? — zapytał z przestrachem Potter, oglądając się na przyjaciół.
— Najwyraźniej — odparł Black z podobną zgrozą, kompletnie ignorując jej obecność.
— Skoro nie chcecie na mnie donieść, to może powiecie mi, co tu robicie? — wtrąciła Moon, niezadowolona, że znowu wyszła na jaw jej nieznajomość hogwarckich realiów.
— Dobra, koniec żartów, przynajmniej dla ciebie. — Okularnik chwycił ją za ramię i odwrócił w  kierunku wylotu z korytarza. — Zmykaj.
— Ani mi się śni! — Blondynka założyła ramiona na piersiach i zmierzyła ich groźnym spojrzeniem. — Macie mi powiedzieć, co jest na tym korytarzu.
— To ty nic nie wiesz! — wyszeptał Black w uniesieniu, a szyderczy uśmiech rozlał się po jego wargach.
— Nic a nic — zachichotał Peter.
— Nieświadoma jak chorbotek. — Potter uśmiechnął się, patrząc czule jak dziewczynie czerwienieją policzki dzięki porównaniu jej do grzyba. — Wiesz, jak się tak denerwujesz, robisz się coraz bardziej podobna…
Moon miała wielką ochotę zagrozić im, że z samego rana wszystko opowie profesor McGonagall, ale doskonale wiedziała, że byłaby to pusta groźba. Po pierwsze, musiałaby jakoś wyjaśnić, co robiła na trzecim piętrze w środku nocy, a po drugie nie była typem donosiciela i wolałaby nie podpadać Huncwotom, chociaż najwyraźniej świetnie bawili się jej kosztem.
— Posłuchaj, Moony… — zaczął okularnik protekcjonalnym tonem, ale urwał, bo nagle Peter schwycił go za przedramię.
— Plumpton — powiedział krótko. Spojrzenie jego niebieskich oczu błąkało się niespokojnie po ścianach.
— Zmywamy się — zarządził Potter i wyminął ją, po czym biegiem wspiął się po schodach, a za nim ruszyli pozostali Huncwoci. Dominika wahała się przez chwilę, ale kiedy jej uszu dobiegł nasilający się dźwięk ciężkich kroków, pobiegła za Gryfonami.
Nigdy nie miała przesadnie dobrej kondycji, więc kiedy tylko Huncwoci stali się jedynie cieniami ciemniejącymi na horyzoncie, usłyszała za sobą głuche stęknięcia i potężne kroki.
— Słowo daję — charczał coraz wyraźniej głos. – Już… Nie daję… Rady… Ciapek!
Bardzo nie chcąc dowiedzieć się, kim lub czym jest Ciapek, Dominika przyspieszyła, chociaż czuła jak ostry ból niemal rozrywa jej prawy bok. Mocno chwyciła kamienną poręcz i pędziła po stopniach, zadzierając głowę ku Gryfonom, którzy zdawali się przemieszczać w sprzeczności do czasu i przestrzeni. Pojawiali się i znikali z jej pola widzenia, biegnąc po schodach jak kozice, nie wyłączając pulchnego Petera Pettigrew. Strach dodał jej jednak siły i już dzieliło ich zaledwie dziesięć jardów, kiedy klatka schodowa poruszyła się nagle.
Moon wczepiła się kurczowo w poręcz, ze zdumieniem obserwując przepaść, która otwarła się nagle pomiędzy nią a Huncwotami. Wszyscy trzej przystanęli, zszokowani, po czym Syriusz Black, który stał najbliżej krawędzi, wyciągnął ku niej dłoń. Dziewczyna wpatrzyła się w rękę, która wydawała się być tak niedaleko, ale nie zdołała się powstrzymać i zerknęła w dół. Tuż za krawędzią jej stóp rozpościerały się niekończące się klatki schodowe i tysiące ton grubo ciosanego kamienia.
Przełknęła głośno ślinę, nie odrywając wzroku od kamiennych głębin. Zerknęła krótko na Blacka i pokręciła głową, całym ciałem przytulając się do poręczy. Nie mogła tego zrobić.
Huncwoci popatrzyli za nią niepewnie, ale gdy gderanie woźnego rozległo się ponownie, ruszyli w górę, nie oglądając się za siebie. Moon zacisnęła mocno usta i wyczekiwała momentu, kiedy schody znieruchomieją.
Wreszcie kamienne stopnie zgrzytnęły nieprzyjemnie i zawroty w jej głowie zaczęły spowalniać. Obejrzała się przez ramię. Kondygnację niżej otyły staruszek wspinał się ku niej powoli, ale systematycznie. Przeczesała palcami włosy i zmusiła się do intensywnego myślenia. Powinna zejść z głównego szlaku pościgu i spróbować znaleźć boczne przejście. Widziała, że oprócz głównych i najwygodniejszych schodów, w Hogwarcie znajdują się także mniejsze klatki schodowe. Uczniowie rzadko z nich korzystali, ponieważ schodki były wąskie i zmuszały do nadkładania drogi. Tym razem wydawały się jednak idealne, więc Moon skręciła ostro w lewo i pobiegła przed siebie z nadzieją odnalezienia dodatkowego przejścia.
Przez dłuższą chwilę biegła nieprzerwanie, przerażona stukotem własnych butów. Mijała milczące zbroje i pogrążone we śnie obrazy, nic jednak nie przypominało portalu. Wreszcie napotkała z ulgą wielki gobelin przedstawiający magiczną fontannę. Odchyliła go i znalazła się w kompletnych ciemnościach. Zapaliła różdżkę i, nie tracąc czasu, pognała w górę, z trudem ignorując narastający ból w boku. Schodki były wąskie i strome, a wiszące tu i ówdzie imponujące pajęczyny upewniały ją w przekonaniu, że rzadko ktoś tu zaglądał. Grube nici gobelinu skutecznie tłumiły wszelkie dźwięki, więc niemal od razu spłynęła na nią niespodziewana ulga, a serce przestało rozpaczliwie tłuc się w piersi. Wcześniej czy później musiała jednak wyjść na zewnątrz, żeby zorientować się, na którym piętrze wylądowała. Nie mogło to być zbyt daleko od trzeciego piętra, bo wyraźnie słyszała okrzyki woźnego, ale nie było też coś marzyć o jednej z wyższych kondygnacji – schody Huncwotów poszybowały wysoko ponad jej głową.
Schody zdawały się kończyć tuż przed litą ścianą. Moon zmartwiła się nieco, spodziewając się jakieś zagadki wymagającej wiedzy, w którą cegłę należy stuknąć różdżką, jednak pozytywnie się rozczarowała – gdy tylko zbliżyła się do muru, ten zaczął migotać i prześwitywać nieznacznie, ukazując zarys korytarza.
Ostrożnie wysunęła się z przejścia, rozglądając się uważnie. Rekonesans okazał się dla niej korzystny – nie było już słychać jęków woźnego, a przy tym od razu rozpoznała drzwi prowadzące do łazienki prefektów, którą kiedyś pokazała jej Lily. To oznaczało, że znajduje się w nienajgorszej pozycji, a więc na piątym piętrze. Ruchome schody musiały ściągnąć ją na drugie piętro, z którego dojrzała woźnego, narzekającego tak donośnie, że echo roznosiło jego głos. Później, w tajemnym przejściu, pokonała dwa piętra i tak znalazła się teraz zaledwie o dwie kondygnacje od Pokoju Wspólnego Gryffindoru.
Mogło, ale wcale nie musiało być gorzej, więc wróciła na palcach do głównej klatki schodowej i pomknęła w górę wzdłuż poręczy. Lekkie podekscytowanie zastąpiło strach, bowiem nic nie dowodziło faktu, że woźny nie porzucił pościgu i nie wrócił zrezygnowany do swojego gabinetu. Wielu uczniów przebąkiwało, że stary Plumpton jest już zbyt leniwy i wiekowy na ten zawód, a swoje obowiązki traktuje niefrasobliwie. Najwyraźniej w tych plotkach znajdowało się również ziarno prawdy.
Gładko minęła szóste piętro i aż uśmiechnęła się na widok krótkiego, jasno oświetlonego korytarza prowadzącego do Wieży Gryffindoru. Już nie mogła doczekać się aż znajdzie się w ciepłym, bezpiecznym łóżku i wyobrazi sobie, że cała ta głupkowata wyprawa to tylko sen. Niemal czuła gładki materiał poduszki na swoim policzku, gdy nagle żołądek podjechał jej do gardła, a noga zapadła się gwałtownie.
Spojrzała w dół. Prawa kończyna po kolano znajdowała się w kamiennym stopniu, który zamiast zwykłej, gładkiej powierzchni zaczął nagle przypominać bagno. Szarpnęła mocno, ale noga tylko zapadła się o kolejne kilka cali.
Dominika oparła spocone dłonie na stopniu powyżej i usiłowała zebrać myśli pomimo łez bólu i upokorzenia, które cisnęły się jej do oczu. Dlaczego musiało się to trafić akurat jej? Wprawdzie kierowała nią paskudna i godna nagany ciekawość, ale takie rzeczy z pewnością nie zdarzały się zwykłym Hogwartczykom, a już na pewno nie Huncwotom. Oni bez wątpienia ominęli wszystkie przeszkody i teraz leżeli sobie w ciepłych łóżkach, śmiejąc się z jej głupoty. Ona natomiast musiała czekać tu na niezadowolonego woźnego, który – wyciągnięty z sypialni w środku nocy – na pewno nie okaże jej litości ani zrozumienia.
Noga i wola walki zdążyły jej już porządnie zdrętwieć, gdy usłyszała niespieszne kroki na korytarzu po lewej stronie. Pewnie, po co woźny miał się spieszyć, mając przed sobą ofiarę złapaną na gorącym uczynku? Moon podparła się nieznacznie o poręcz i założyła ramiona na piersiach, rzucając przy tym wyzywające spojrzenie w kierunku zakrętu. Może i była winna, ale była również z pewnością śpiąca i zaspana, niewiele zostało więc miejsca na jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Niech się stanie, co musi.
Noga zapadła jej się o kolejne dwa cale, gdy wreszcie rozpoznała sylwetkę, która zbliżała się do niej wolno, otaczana przez blade promienie księżyca, wyglądające zza małego okienka przy załomie korytarza. Miękki blask prześwietlał butelkę z lazurowym płynem, którą ściskała postać. Wzrok Dominiki prześlizgiwał się jednak z jasnoblond nastroszonych włosów, które za sprawą księżyca wydawały się prawie białe, do połyskujących czarnych okularów spoczywających na nosie chłopaka.
Co on tu robi w środku nocy? – pytała samą siebie, tłumiąc jęk narastający w gardle. Ragnarok rzucił jej przelotne spojrzenie i pieczołowicie ukrył butelkę za połą skórzanej kurtki. Zniknął za załomem korytarza, najwyraźniej zmierzając prosto do Pokoju Wspólnego.
Moon przygryzła wargę, z ledwością tłumiąc łzy, które kołysały się na krawędzi jej rzęs. Tępy ból w udzie narastał stopniowo, ale sama nie wiedziała, czy przerastał ten, który poczuła na widok obojętności chłopaka. W duchu modliła się o pośpiech woźnego – wolała mieć już to wszystko za sobą niż czekać na jego łaskę. Jak na złość, żaden dźwięk nie dobiegał jej uszu.
Ku jej najwyższemu zdumieniu, po dłuższej chwili Ragnarok wrócił się ze zrezygnowaną miną. Po raz pierwszy w życiu miała pewność, że patrzył prosto na nią – no bo chyba nie na porcelanową wazę, malowaną w niebieskie kwiaty, albo na zardzewiałą zbroję, jakich wiele w Hogwarcie?
— No dobra — mruknął, jakby przekonując samego siebie i szybkim krokiem pokonał dzielący ich dystans. Otoczył ją ramionami i skinął wyczekująco. — Trzymaj się.
Ogarnął ją zmieszany zapach piżma i dymu papierosowego, od którego jeszcze bardziej zakręciło się jej w głowie. Nie mogła uwierzyć, że dotyka chłodnego materiału jego kurtki, a tuż obok znajduje się jego pulsująca rozkosznym ciepłem szyja i skupiona twarz. Zamknęła oczy.
Niemal krzyknęła, kiedy szarpnął nią mocno, wyrywając jej nogę ze stopnia-pułapki. Chwyciła się kurczowo jego szyi, wciąż nie czując zdrętwiałej kończyny. Czując się bardziej niedorzecznie niż kiedykolwiek zwykle, spróbowała stanąć na własnych nogach, które dygotały pod nią jak oszalałe.
— Możesz iść? — Ragnarok sceptycznie przyglądał się tym wyczynom.
— No pewnie. — Moon pokuśtykała kilka kroków wzdłuż poręczy, kiedy stanęła oko w oko z niezwykłym stworzeniem.
Na pierwszy rzut oka była to łasica. Mimo to, niezwykły błysk inteligencji w jej oczach sygnalizował wyraźnie, że nie jest to zwykłe, leśne zwierzątko, które zabłąkało się w murach szkoły. Patrzyła z fascynacją na małą, nieco wyliniałą istotkę, dopóki chłopak nie złapał jej mocno za ramię. Miała niejasne wrażenie, że Ragnarok zaklął cicho za jej plecami.
— Teraz — wyszeptał. — Bardzo powoli pójdziemy do portretu Grubej Damy. Jeśli się poruszy, biegniemy. Jasne?
Skinęła głową, nie mogąc oderwać wzroku od czerwonawych oczu zwierzęcia.
Gryfon szarpnął ją za ramię, a ona pokuśtykała za nim, wciąż zerkając na łasicę. Zwierzątko spoczywało grzecznie na posadzce, z przednimi łapkami nieco skierowanymi do środka, przy czym sprawiało wrażenie niezwykle skupionego na odprowadzaniu ich wzrokiem. Nagle zerwało się do biegu, który przypominał raczej serię podskoków, i zniknęło na rogiem.
— No pięknie — burknął Ragnarok, wsuwając rękę za pazuchę. Dominika przypuszczała, że poprawia tajemniczą butelkę, ale starała się udawać, że kompletnie jej to nie obchodzi. Spojrzała za to w kierunku portretu Grubej Damy, który majaczył w oddali, na końcu korytarza.
— Wybacz, ale nie mam wyboru. — Nie zabrzmiało to jak najwspanialsze wyznanie miłosne, ale w momencie, kiedy Ragnarok chwycił ją powyżej kolan i w talii, po czym bez widocznego wysiłku uniósł ponad posadzkę, Moon kompletnie zapomniała, dlaczego właściwie opuściła dormitorium. Łapczywie wdychała jego zapach i przytrzymała się śliskiej, skórzanej kurtki, oszołomiona wrażeniami.
Allium ursinum — powiedział do Grubej Damy, która przebudziła się teatralnie i łaskawie machnęła swoim boa z różowych piórek.
Przekroczyli próg Pokoju Wspólnego zanim ktokolwiek – człowiek czy łasica – zdołał ich przyłapać. Moon, wciąż rozmarzona, żałowała trochę, że wszystko trwało tak krótko, ale Ragnarok najwyraźniej czuł ulgę, bo jeszcze raz sprawdził butelkę za pazuchą, po czym skinął jej krótko głową i zniknął na schodach prowadzących do męskich dormitoriów.
Wciąż oszołomiona Moon pomaszerowała do sypialni szóstorocznych Gryfonek i, nie zdejmując ubrań, zanurzyła się w miękkim łożu otoczonym kolumienkami. Wszelkie przemyślenia zepchnęła na kolejny dzień, chociaż kiedy zasypiała, na jej ustach błąkał się lekki, nieprzytomny uśmiech.

* * * * *

Poniedziałek okazał się wyjątkowo pracowitym dniem.
Nie dość, że z zasady był poniedziałkiem, więc powinien być trudny z powodu samej idei swojego istnienia, to jeszcze czekały ją podwójne eliksiry, tona nieodrobionych prac domowych oraz szlaban. Nic dodać, nic ująć.
Dlatego tym razem bezwzględnie skupiła się na swoich obowiązkach i skrupulatnie zjadła solidną porcję owsianki, po czym powędrowała na eliksiry i prawie wcale nie reagowała na żabie wątroby, które raz po raz lądowały na stanowisku jej partnera, Severusa Snape’a. Bynajmniej nie odnosiła wrażenia, że jest to zachowanie właściwe i na miejscu, ale nagły nawał zobowiązań wydatnie zmniejszył jej zakres współczucia dla kogokolwiek poza sobą. Po prostu miała plan, który mógłby nagle runąć, gdyby choć dziesięć minut wkradło się weń niepożądanie i pogrążyło wszystko – dlatego właśnie, gdy tylko dzwon wybił nieuchronny koniec lekcji, Moon miała już przygotowaną fiolkę ze swoimi nazwiskiem na etykietce, którą pospiesznie napełniła przygotowanym eliksirem, i wybiegła z klasy.
Miała TONĘ wypracowań do napisania.
Chociaż być może „tona” nie jest tu najlepszą miarą, bo pergaminy nie są zbyt ciężkie. Z pewnością miała jednak solidną stertę rolek pergaminu do zapełnienia. Przerwę między zajęciami musiała więc spędzić w bibliotece, w miejscu skądinąd przyjemnym i sprzyjającym nauce.
Praca, co nie zaskoczyło jej zbytnio, okazała się żmudna i nużąca. Raz po raz przypominała sobie słowa Lily o konieczności dobrej organizacji czasu i w duchu przyznawała jej rację, a także przysięgała zawsze systematycznie odrabiać prace domowe. Istniało nikłe prawdopodobieństwo, że tak właśnie się stanie, ponieważ Moon wprost nie znosiła robić wszystkiego na bieżąco, bo wtedy wszystko nieprzyjemnie się mnożyło. Weźmy na przykład takie eliksiry – po dwóch godzinach tortur w lochach kompletnie nie miała ochoty więcej o nich myśleć, a pisanie zadanego wypracowania wytwarzało jakby dodatkową lekcję tego samego dnia. Okropność.
Dlatego właśnie musiała teraz spędzać wolny czas z nosem w podręcznikach zamiast wybrać się na spacer po błoniach, oświetlanych łaskawym i ciepłym jesiennym słońcem.
Udało jej się stworzyć całe wypracowanie na temat udziału trolli w wojnach goblińskich oraz przebrnąć przez połowę wykazu roślin o najsilniejszych właściwościach halucynogennych, kiedy poczuła znajomy zapach.
Nie odrywając pióra od pergaminu, Moon zastanowiła się czy samo pisanie o odurzających roślinach może u człowieka wywołać halucynacje. To ciekawe zagadnienie, będzie musiała o to zapytać profesor Sprout.
— Ehem — rozległo się całkiem realnie nad jej głową. Podniosła wzrok, a pióro wysunęło się jej z ręki, ozdabiając pergamin pokaźnym kleksem.
Ragnarok stał nad nią, przestępując z nogi na nogę. Chociaż jak zwykle nosił swoje ciemne okulary, wyraźnie widziała, że na jego twarzy malowała się mieszanina irytacji i niepewności. Niestety, chociaż wielokrotnie wyrzucała to sobie w przyszłości, nie zdobyła się na żadną błyskotliwą uwagę i po prostu gapiła się na niego z niedowierzaniem.
— Słuchaj — zaczął chłopak rzeczowym tonem, przysuwając sobie krzesło i siadając na jego brzegu. — Pamiętasz może ten wieczór, kiedy, eee, wpadliśmy na siebie w pobliżu portretu Grubej Damy?
Masz na myśli tę noc, kiedy uratowałeś mi życie niczym mroczny rycerz? — miała ochotę zapytać, ale zamiast tego zdobyła się jedynie na:
— Aha. Nie miałam okazji ci podziękować, to było…
— Drobiazg. — Ragnarok niecierpliwie machnął ręką. — Po prostu, gdybyś mogła nie wspominać nikomu, że byłem wtedy poza Wieżą, byłoby świetnie.
— Och. — Moon spojrzała na niego ze zdziwieniem. — Nie ma sprawy.
Smutna prawda była taka, że nawet nie miała komu o tym powiedzieć. Kusiło ją, żeby opowiedzieć wszystko Lily i Patricii, ale wtedy musiałaby się przyznać, że szwendała się w nocy po zamku, a tego Evans mogłaby jej nie wybaczyć. Zwłaszcza, gdyby dowiedziała się o celu tej eskapady.
— Wspaniale. — Gryfon odsunął głośno krzesło i wstał. Wydawał się bardzo wysoki, kiedy tak nad nią górował, czarny i biały jednocześnie. — Muszę lecieć. Gdybyś, eee, potrzebowała pomocy w numerologii czy coś, to mów.
Z tymi słowami odwrócił się, przemierzył bibliotekę kilkoma długimi krokami i zniknął za drzwiami, zostawiając po sobie obłok zapachu i piżma i papierosów.
Moon patrzyła za nim, oszołomiona. Część jej mózgu piała z zachwytu – uratował jej nogę i honor przed woźnym i szaloną łasicą, a teraz jeszcze chciał jej pomóc w lekcjach! Czy on nie jest cudowny? Druga, znajdująca się aktualnie w niełasce, ale czyniąca zaskakujące spostrzeżenia część mózgu zastanawiała się natomiast, co takiego robił tamtej nocy Ragnarok, że przyszedł dziś do niej, rok młodszej, ledwie znajomej dziewczyny, i zaproponował pomoc.

* * * * *

Szlaban zaczynał się o godzinie siedemnastej, już po skończonych lekcjach, kiedy zamek pustoszał stopniowo, a słońce czerwieniało za oknami.
Szkolny woźny, Edgar Plumpton, powitał ich karcącym spojrzeniem. Dominika po raz pierwszy miała okazję, by przyjrzeć mu się bliżej. Był to pulchny staruszek o okrągłej, rumianej twarzy przyozdobionej małym, siwym wąsikiem i parą błękitnych, łagodnych oczu. Ponoć regularnie odgrażał się, że jest już za stary na ganianie za uczniami i odchodzi na emeryturę. Był dość pobłażliwy i niekiedy przymykał oko na uczniowskie wybryki, ale wprost nie znosił, gdy ktoś brudził w zamku lub wyrywał go nocą z łóżka.
Zalała ją fala wyrzutów sumienia, gdy tak patrzyła w tę rumianą, szczerą twarz. Stojący obok James i Syriusz nie zdradzali się z takimi humanitarnymi przebłyskami, a ich twarze wyrażały głównie butną wesołość.
— Profesor Heckmann zdecydował, że posprzątacie dziś w Izbie Pamięci — powiedział Plumpton, wskazując na stojące u jego stóp wiadro wypełnione szmatami i środkami czystości. — Ale najpierw poproszę o wasze różdżki.
Moon z wahaniem podała mu swoją. Nie lubiła rozstawać się z różdżką, z przyzwyczajenia miała ją zawsze przy sobie. Kiedy Syriusz wykonywał polecenie, zagadnął woźnego konwersacyjnym tonem.
— Jak tam Ciapek, Ed?
— Dziękuje, dobrze — burknął mężczyzna, łypiąc na niego spod oka.
— To dobrze, że dobrze
 — dodał James, wyjmując z wiadra parę rękawic. — Po ostatnim razie bałem się, że wykituje.
Plumpton zabulgotał gniewnie, otworzył drzwi Izby Pamięci i wepchnąwszy ich bezceremonialnie do środka, zatrzasnął je za nimi.
— Jesteście paskudni — oświadczyła Moon, patrząc jak chichoczący Huncwoci udają się pod jedną ze ścian i siadają na kamiennej posadzce.
Rozejrzała się z ciekawością. Izba Pamięci była podłużnym pomieszczeniem, po brzegi wypełnionym szklanym gablotami, w których połyskiwały szkolne odznaczenia. Niezliczone tarcze, medale, talerze i statuetki lśniły łagodnym, złotym blaskiem. Przez chwilę przyglądała się im z żywym zainteresowaniem, ale jej entuzjazm szybko opadł, kiedy zdała sobie sprawę z faktu, że będzie musiała je wszystkie wyczyścić.
Spojrzała z wyrzutem na Gryfonów, którzy nie wykazywali żadnej chęci do pracy i pochylali się właśnie na jakimś kawałkiem pergaminu.
— Nie zamierzam sprzątać tu sama — poinformowała ich, zakładając ramiona na piersiach.
— Im szybciej weźmiesz się do roboty, tym szybciej stąd wyjdziesz — rzucił Potter obojętnie, nawet na nią nie patrząc.
— Jesteście okropni! — wybuchnęła nagle. — Lekceważycie wszystkich dookoła, uprzykrzacie mi życie, a w piątek zostawiliście mnie całkiem samą na pastwę losu! Jeśli myślicie, że teraz odwalę za was szlaban, to grubo się mylicie!
Huncwoci popatrzyli na nią z nowym zainteresowaniem.
— Z całym szacunkiem, droga Moony, ale po pierwsze, to przez ciebie tu jesteśmy, a po drugie, sama chciałaś szwendać się po zamku w nocy, co, nawiasem mówiąc, popieram i pochwalam — oznajmił James Potter z pokrętnym uśmieszkiem.
— Widziałem jak ostatnio potraktowała Glizdogona — odezwał się nagle Black, patrząc jej prosto w oczy. Chociaż właściwie nie miała czego się wstydzić, lekki rumieniec samoistnie wypłynął na jej policzki.
Syriusz wstał, otrzepał szatę i podszedł do niej powoli. Zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy dzieliło ich zaledwie kilka cali. Nie był tak wysoki jak Ragnarok, ale wyraźnie górował nad nią wzrostem. Moon spróbowała się cofnąć, ale w plecy wbiła się jej krawędź jednej z gablotek.
— Coś ci pokażę — powiedział cichym, głębokim głosem i pochylił się nad nią nieznacznie. Moon jak zahipnotyzowana patrzyła jak chłopak wolno odchyla połę szaty. Jej serce bezwzględnie należało do Ragnaroka, co jednak nie zmieniało faktu, że żadna rozsądnie myśląca dziewczyna w Hogwarcie nie odwróciłaby wzroku w sytuacji, kiedy Syriusz Black zamierzał jej pokazać, co ma pod szatą.
Udało mu się ją zaskoczyć.
Otóż pod szkolną szatą Blacka znajdował się niechlujnie skompletowany mundurek. Owszem, na pierwszy rzut oka widać było, że okrywa ciało o dość ładnym kształcie, ale z pewnością nie było to nic ciekawego. Dominika posłała mu zdziwione spojrzenie, a chłopak odetchnął z rezygnacją.
— Kieszeń.
Moon przyjrzała się wewnętrznej stronie szaty Gryfona i zdziwiła się jeszcze bardziej. W kieszeni znajdowała się różdżka.
— Przecież je oddaliście? Sama widziałam.
Wąskie wargi Syriusza rozciągnęły się w przebiegłym uśmiechu.
— Oddaliśmy fałszywki. A że przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi, nie musisz wcale sprzątać. Za godzinę machnie się różdżką i po sprawie.
— To dobrze. — Widząc, że Black wyraźnie oczekuje na pochwałę, dodała: — Bardzo sprytne. Prawie już wam wybaczyłam porzucenie mnie.
— Skoro już o tym mówimy… — wtrącił Potter, który wciąż siedział z pergaminem w dłoni. — Może udałoby ci się namówić Evans na coś podobnego? Moim największym marzeniem jest przyłapanie jej na łamaniu regulaminu. — Zastanowił się przez moment. — No dobra, drugim największym.
— Eee… — Moon zafrasowała się wyraźnie. — Wolałabym, żebyście przy niej o tym nie wspominali.
Huncwoci wytrzeszczyli na nią oczy.
— Nawiałaś z dormitorium pod nosem groźnej pani prefekt? — zdumiał się Syriusz. — No, no…
— Zadziwiasz mnie, moja droga Moon. — Potter pokiwał z uznaniem głową. — Masz w sobie potencjał, wiesz? Wujek James to sobie zapamięta.
— W ramach pierwszej lekcji mam dla ciebie radę. — Głos, którym Syriusz wypowiedział te słowa, był wyraźnie zmieniony, więc Dominika odwróciła głowę w jego kierunku. Black opierał się nonszalancko o gablotkę, w której połyskiwała duża, złota tarcza. Jego twarz była jednak dziwnie poważna, a czarne oczy błyszczały czujnie. — Trzymaj się z daleka od Ragnaroka.

9 października 2015

Rozdział VI



Dissendium
  rozdział VI –

Już od ponad pół godziny siedziała w chłodnej sali, a słowa profesora prześlizgiwały się leniwie przez jej mózg, niewiele po sobie pozostawiając. Odruchowo wciskała szyję w ramiona i poprawiała kołnierz szaty – angielska pogoda wciąż dawała się jej we znaki, a jesień tego roku była kapryśna i zapowiada rychłe nadejście zimy. Mimo to, część uczniów tęsknie zerkała przez wąskie, zakończone ostrym łukiem okienka, łapiąc blade promienie słońca, które od czasu do czasu przebijały się przez grube szyby.
Nie było tak, że się nie starała – standardy w Beauxbatons zostały jej wpojone z całą stanowczością, jak każdej innej uczennicy, i nie ośmieliłaby się otwarcie lekceważyć profesora. Pozostali Hogwartczycy najwyraźniej jednak traktowali lekcje historii magii jako idealny czas na drzemkę lub rozwijanie swoich ukrytych talentów. Nawet Lily, zajmująca ławkę przed nią, bazgrała esy-floresy pomiędzy urywkami notatek. Ona sama zwykle zaczynała lekcje z wielkim zapałem, niecierpliwie ściskając pióro w dłoni i oczekując na słowa profesora, które następnie gładko spływały na jej pergamin. Profesor Binns, poza byciem duchem, posiadał jeszcze jedną nietypową właściwość – nawet najbardziej krwawe i fascynujące goblińskie wojny potrafił przedstawić w na tyle nużący i monotonny sposób, że jego zajęcia stawały się prawdziwą torturą, o ile oczywiście uczeń nie był dość kreatywny i nie znalazł sobie ciekawszego zajęcia. Dominika obawiała się nieco egzaminów czekających ją pod koniec roku – w Beauxbatons bowiem testy odbywały się dopiero na koniec szkoły, była więc o jedną partię do tyłu, jako że Hogwartczycy zdawali SUMy na piątym roku i musiała to nadrobić – więc starała się wykrzesać co nieco z nudnej przemowy, którą profesor odczytywał z kartek, ale musiała przyznać, że było to nie lada wyzwanie.
Właśnie teraz przeżywała swój „półgodzinny kryzys”. Z całą regularnością, po połowie godziny spędzonej na sporządzaniu możliwie dokładnych notatek, zaczynała ogarniać ją senność. Powieki same się zamykały, ręka przestawała skrobać po pergaminie, a umysł wypełniały bezładne myśli, niebezpiecznie przypominające senne wizje. Chcąc uniknąć bycia przyłapaną na spaniu podczas lekcji, starała się zająć czymkolwiek innym. Dziś miała u temu idealny pretekst.
W zamyśleniu przygryzła końcówkę swojego pióra i niemal od razu wypluła ją z obrzydzeniem. Pióro smakowało, no cóż, jak pióro – zatęchle i jakby papierowo. Z zazdrością spojrzała na cukrowe, na wpół zjedzone pióro, które z wyraźną przyjemnością ssała siedząca tuż przed nią Patricia. Po raz kolejny obiecała sobie, że wszystkie oszczędności przeznaczy na zakupy w legendarnym Miodowym Królestwie, kiedy tylko pojawi się możliwość wybrania się do wioski Hogsmeade – jedynej, całkowicie zamieszkanej przez czarodziejów miejscowości w Wielkiej Brytanii, do której uczniowie Hogwartu mieli okazję uczęszczać od czasu do czasu, oczywiście, jeśli znajdowali się na trzecim lub wyższym roku.
Tego dnia wyjątkowo trudno było się skupić, a to za sprawą konsekwencji wczorajszego wieczora. Podczas lekcji astronomii, tuż po tajemniczym zniknięciu Petera Pettigrew, Moon znajdowała się w stanie głębokiego zdumienia. Nie zdążyła nawet wymyślić żadnej sensownej wymówki dla kolegi, bo po zakończonej lekcji profesor Borealis od razu zauważyła jego nieobecność i zapowiadało się na to, że chłopaka czeka niezbyt miła pogawędka z nauczycielką. Widząc, że uczniowie opuszczają wieżę, kierując się w dół po krętych kamiennych schodkach, Dominika zerknęła na porzucony teleskop i kalendarz z wetkniętym między kartki piórem. Szybko się spakowała i sięgnęła po rzeczy kolegi. Nie miała pojęcia, dlaczego zniknął tak nagle, ale głupio było jej zostawiać jego dobytek na pastwę losu. Po powrocie do dormitorium położyła nadprogramowy teleskop i kalendarz na swoim kufrze, obiecując sobie między jednym ziewnięciem a drugim, że odda je przy pierwszej okazji.
Kiedy jednak przebudziła się następnego dnia, jej wzrok automatycznie powędrował w kierunku niewielkiego, oprawionego w przetartą skórę kalendarza. A jeśli wcale nie należał do Petera? Powinna to sprawdzić. Zanim zdążyła pomyśleć, że to wyjątkowo niedorzeczna hipoteza, już trzymała książeczkę w rękach i przyglądała się literom wytłoczonym na okładce. Aby upewnić się co do właściciela, wystarczyło jedynie zajrzeć na stronę tytułową, to wszystko. Nie zdziwiła się, widząc drobne, nieco koślawe litery układające się w napis Peter Pettigrew. W tym momencie powinna była zamknąć kalendarz i oddać go Huncwotowi przy najbliższej okazji. Ciekawość zwyciężyła jednak i pokierowała jej palcami, które zaczęły ostrożnie przewracać kartki. Sama nigdy nie miała kalendarza astronomicznego, więc z zainteresowaniem oglądała skomplikowane schematy i tabele. Jej szczególną uwagę zwrócił wykaz faz księżyca, będący osobną wkładką. Peter musiał go często przeglądać, bo papier był mocno sfatygowany, a tu i ówdzie znajdowały się zakreślenia wykonane czerwonym atramentem. Może wyjątkowo lubił pełnie? W końcu większość ludzi za nimi przepada, polegając na romantycznym nastroju, który wokół siebie roztaczają.
Tracąc resztkę zainteresowania, zatrzasnęła kalendarz i odłożyła go z powrotem na kufer. W międzyczasie coś wysunęło się spomiędzy kartek. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w skrawek pergaminu, spoczywający niewinnie na dywanie w połowie odległości między jej stopami odzianymi w pasiaste skarpetki a krawędzią kufra.
Nie powinna tego robić. To cudza prywatność.
Zresztą, to z pewnością zwykły, niepotrzebny skrawek pergaminu, oddarty od jakiegoś wypracowania albo listu.
Nic ciekawego.
Ostrożnie ujęła papier w dwa palce i zamierzała uczciwie, a przy tym kompletnie bez żadnego zainteresowania, wsunąć go z powrotem między kartki kalendarza, ale dziwnym zbiegiem okoliczności pergamin odwrócił się w jej dłoni (chciała wierzyć, że stało się to bez udziału jej woli), a ona zerknęła kątem oka na trzy słowa wypisane tym samym koślawym pismem:

Trzecie piętro – Dissendium

Od rana nie mogła przestać myśleć o tym, co też mogą znaczyć te słowa. Gnębiona wyrzutami sumienia, zrezygnowała z poszukiwania odpowiedzi w kalendarzu Petera, a karteczkę wsunęła losowo między jego okładki. Starała się przekonać samą siebie, że po pierwsze, w ogóle nie powinno jej to interesować, a po drugie to pewnie jakaś wewnętrzna informacja, co do treści której mogła jedynie snuć niekończące się domysły.
Mimo tych rozsądnych postanowień, jej myśli biegły swobodnie zupełnie innym torem, nie bez entuzjazmu poddając analizie treść notatki. O ile w dwóch pierwszych słowach nie było żadnej tajemnicy, o tyle dissendium wymagało głębszego zastanowienia. Mogła to być nazwa własna, jakiejś rośliny albo zaklęcia. Najprawdopodobniej to coś znajdowało się na trzecim piętrze. Kusiło ją, żeby się rozejrzeć, ale dziś nie miała tam żadnych lekcji, a kiedy tylko chciała się tam wymknąć, miała wrażenie, że wszyscy mijani uczniowie przyglądają się jej podejrzliwie.
Niemal bezwiednie zanotowała jakąś datę z krótkim dopiskiem i z nowym zainteresowaniem wpatrzyła się w plecy Petera Pettigrew. A co, jeśli by tak wyciągnąć od niego tę informację? Oczywiście nie zamierzała zapytać wprost, bo to pociągnęłoby za sobą niewygodną kwestię grzebania w jego kalendarzu, ale może był jakiś sposób?
Pospiesznie oddarła kawałek pergaminu od zwoju, na którym robiła notatki, i naskrobała na nim krótką wiadomość.

Mam Twój teleskop i nie zawaham się go użyć.
D. Moon

Wycelowała różdżkę w pergamin i ostrożnie, zerkając uważnie na profesora Binnsa, który szczęśliwie postępował według swojego zwyczaju i ignorował otaczającą go rzeczywistość, posłała wiadomość na ławkę zajmowaną przez Petera i Remusa.
Lily i Patricia obejrzały się na nią ze zdziwieniem, ale tylko wzruszyła ramionami. Patrzyła z niecierpliwością jak Peter pochwycił karteczkę, zerknął na nią, po czym wcisnął szyję w ramiona, a wiadomość ukrył między pergaminami. Nawet się nie obejrzał, nie mówiąc nawet o odpowiedzi.
Moon zmarszczyła brwi i ponownie przygryzła gęsie pióro, które ściskała w dłoni. Wiedziała, że powinna być święcie obrażona, ale w tym momencie, czy tego chciała czy nie, czuła przede wszystkim zaintrygowanie.

* * * * *

Lekcje mijały jedna za drugą, zupełnie jakby przyspieszało je tajemnicze zaklęcie, sprawiające, że zlewały się w pasmo szybko upływających minut. Kiedy wreszcie się skończyły, Dominika pospiesznie zjadła obiad, po czym popędziła do wieży Gryffindoru w nadziei, że spotka Petera bez asysty Huncwotów. Było to dość prawdopodobne, jako że dowiedziała się tu i ówdzie, że James jest ścigającym Gryfonów, więc znajduje się obecnie na boisku i intensywnie trenuje, Remus natomiast opuścił Hogwart ze względu na chorobę matki. Miała jedynie nadzieję, że nie napatoczy się Syriusz, dzięki czemu zyska okazję do prywatnej rozmowy. Była gotowa, żeby siedzieć i czekać, aż Pettigrew będzie wolny.
Gdy tylko przekroczyła dziurę pod portretem zorientowała się, że jej plan niemal zrealizował się samoistnie – Peter siedział na kanapie w przed kominkiem, najwyraźniej żmudnie kompletując jakieś wypracowanie. Zgodnie z wieściami jej informatorów, pozbawiony był towarzystwa Remusa i Jamesa, nie dało się jednak nie zauważyć, że  w fotelu obok rozsiadł się Syriusz Black, aktualnie skryty za płachtą Proroka Codziennego.
Przestąpiła z nogi na nogę.
Nie miała nic przeciwko gapiom w tej sytuacji, jednak miała wrażenie, ze Peter wolałby, gdyby załatwili tę sprawę sam na sam. Cóż jednak mogła zrobić – nie zapowiadało się, żeby Black gdzieś się wybierał, a przy tym najprawdopodobniej był na nią obrażony za szlaban, który załatwiła jemu i Potterowi, więc istniała szansa, że nie wykaże żadnego zainteresowania sytuacją.
Przemknęła przez Pokój Wspólny, po czym wpadła do dormitorium szóstorocznych Gryfonek i szybko porwała pokrowiec z teleskopem oraz kalendarz z wetkniętym między kartki piórem. Żywiąc szczerą nadzieję, że jej obrzydliwe szpiegostwo nie pozostawiło żadnych śladów, zbiegła z powrotem do salonu i przystanęła o kilka kroków od kominka. Peter wodził palcem wskazującym po wersach podręcznika, bezgłośnie wypowiadając przeczytane słowa i marszcząc czoło w tytanicznym wysiłku, a Black nie zmienił pozycji nawet o cal. Uznając, że w tym momencie nadmiar przemyśleń może jej wyłącznie zaszkodzić, ruszyła w kierunku Huncwotów, zanim racjonalna część jej umysłu zdążyła interweniować.
Cześć powiedziała na wydechu, stając nad Pettigrew i rzucając cień na kartki podręcznika. Chłopak podniósł na nią cierpiętnicze spojrzenie i zafrasował się wyraźnie.
Hej mruknął. Moon zastanawiała się, czy jego ponury ton wywołało odrabianie pracy domowej czy może raczej jej osoba.
Trzymaj powiedziała nerwowo, składając na kanapie teleskop i kalendarz, nie wiedzieć czemu zerkając przy tym w stronę gazety, jakby spodziewała się, że Syriusz wyciął w niej sobie otwory na oczy i przygląda się tej głupiej sytuacji. Tak nagle wczoraj zniknąłeś, że zapomniałeś ich zabrać.
Ku jej zdumieniu, Peter zmierzył ją jedynie ponurym spojrzeniem i odłożył podręcznik zakładając ramiona na piersiach. Moon poczuła jak się rumieni – a co jeśli Huncwoci nabyli tajemną zdolność czytania w myślach i chłopak wie, że grzebała w jego kalendarzu?
Zajrzałam tylko na stronę tytułową, żeby upewnić się, czy to twoje. Z całym przerażeniem zdała sobie sprawę nie tylko z tego, że jej głos nagle stał się przynajmniej o dwa tony wyższy niż zwykle, ale także z faktu, że Prorok Codzienny w rękach Blacka zadrżał nieznacznie, jakby skryty za nim chłopak trząsł się ze śmiechu.
Czego chcesz? zapytał Peter oskarżycielskim tonem. Dominika poczuła jak przez głębokie zdumienie przebija się oburzenie. W końcu pofatygowała się, żeby ocalić jego rzeczy przed strasznym losem, chociaż byli ledwie znajomymi. Poza tym kalendarz astronomiczny to nie pamiętnik, bez przesady.
Wzruszyła ramionami, chociaż pomyślała, że jakieś „dziękuję” byłoby jednak na miejscu.
No, co mam zrobić, żebyś oddała mi moje rzeczy? Jakieś kolejne idiotyczne zadanie? Mam chodzić na rękach czy zawiesić swoje majtki na baszcie sowiarni?
Z każdym słowem jego policzki robiły się coraz bardziej czerwone, a oczy Dominiki coraz bardziej okrągłe.
Ja nie… wydukała tylko, a kiedy zacięta mina na jego twarzy zaczęła nabierać nieco żałosnego wyrazu, zalała ją nagle fala współczucia. Ile upokorzeń musiał znosić Peter ze strony innych uczniów? Dzieciaki, zupełnie jak psy, bezbłędnie wyczuwają strach i niepewność, a osoby tak jak Pettigrew wydają się wprost idealnym obiektem kpin i głupkowatych żartów. Znajomość z Huncwotami musiała być dla niego prawdziwym zbawieniem, chociaż najwyraźniej nie do końca. Dlatego zamiast dać upust tłumionej złości na jego niewdzięczność i bezpodstawne oskarżenia, odezwała się lekkim tonem, siląc się na wesołość:
Paczka cukrowych piór i jesteśmy kwita. Ale następnym razem nie znikaj tak nagle, prawie dostałam zawału, a profesor Borealis była tak zła, że zmarszczyła się jak śliwka.
Niedowierzanie rozlało się na jego pucołowatej twarzy. Cisza zaczynała niebezpiecznie ciążyć, więc Dominika posłała mu przyjazny uśmiech i zrejterowała do dormitorium. Kiedy była już na schodach, obejrzała się przez ramię. Peter siedział jak osłupiały, wpatrując się w pełgające płomienie, Syriusz natomiast wciąż zdawał się być pochłonięty lekturą, choć od dobrych kilkunastu minut nie przewrócił choć strony.

* * * * *

Czuła się jak najgorsza kryminalistka, chociaż właściwie jeszcze nic nie zrobiła. No właśnie. Jeszcze.
Znacznie łatwiej byłoby, gdyby mogła powiedzieć, że to był impuls, nagłe wezwanie Sił Wyższych, które wbrew jej woli zmusiły ją do dokonania tego strasznego czynu, a ona, będąc ich ofiarą oraz osobą emocjonalną, po prostu to zrobiła i już. Niestety, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że zaplanowała wszystko z premedytacją. Tuż po kolacji oznajmiła współlokatorkom, że zamierza trochę poczytać przed snem i wcześniej położyć się spać. Nikogo to specjalnie nie zdziwiło, więc zaciągnęła kotary wokół swojego łóżka i zaszyła się za nimi w asyście podręcznika do zielarstwa i różdżki, którą sobie przyświecała. Rzeczywiście przerobiła kilka lekcji do przodu, bo zielarstwo było jedynym z jej ulubionych przedmiotów, ale jednocześnie uważnie nasłuchiwała wszelkich odgłosów, które docierały do niej przez bordowy aksamit.
Stopniowo rozmowy i krzątanie się Gryfonek zwalniało i cichło, aż wreszcie, po kilku godzinach, usłyszała upragnione życzenia dobrej nocy i wszystko zamilkło. Leżała jeszcze przez jakiś czas, kompletnie ubrana, czekając aż dziewczyny zasną i, niczego nieświadome, oddadzą się w objęcia Morfeusza. Po dłuższej chwili dormitorium wypełniło się miarowymi oddechami, a Dominika odłożyła podręcznik, schowała różdżkę do kieszeni szaty i zsunęła się z łóżka.
Obejrzała się na śpiące współlokatorki. Żałowała, że nie mogła im nic powiedzieć, ale nie chciała sprawiać kłopotów. Lily była prefektem i pewnie próbowałaby ją powstrzymać, a kiedy by jej się to nie udało, musiałaby na nią donieść albo postąpić wbrew swoim przekonaniom, a każda z tych wersji była dość przykra.
Zrezygnowanie z planu nie wchodziło bowiem w grę. Właściwie od kiedy tylko zobaczyła tajemniczą notatkę Petera, wiedziała, że musi dowiedzieć się, co oznacza. Myślała o tym cały dzień i doszła do przekonania, że jedyną możliwością poskromienia ciekawości jest przekonanie się na własne oczy, co takiego Huncwoci odkryli na trzecim piętrze. Wbrew pozorom, bardziej obawiała się zrobić to za dnia, kiedy korytarzami przechadzały się tłumy uczniów, niż nocą, gdy bardzo łatwo mogła zarobić szlaban.
Ostrożnie otworzyła drzwi dormitorium i najciszej jak potrafiła wyszła na pogrążoną w ciemności klatkę schodową. Zbiegła do Pokoju Wspólnego, czując przyspieszone bicie serca, a uśmiech sam wypłynął na jej usta. Przekroczyła dziurę pod portretem (Gruba Dama, strażniczka przejścia, zamruczała coś gniewnie) i ruszyła w kierunku kamiennych schodów. Musiała skradać się na palcach, tak, aby obcasy nie stukały w posadzkę. Skrzywiła się, gdy stopnie poruszyły się z nieprzyjemnym zgrzytem, ale po chwili znalazła się na czwartym piętrze i wystarczyło tylko przejść dwie kondygnacje, by znaleźć się u celu wyprawy.
Co chwila przystawała w pobliżu jakiejś zbroi czy postumentu, nasłuchując uważnie kroków szkolnego woźnego, ale zamek pogrążony był w kompletnej ciszy.
Wreszcie znalazła się na trzecim piętrze i rozejrzała się uważnie. Zalany księżycową poświatą korytarz sam w sobie wyglądał niezwykle, ale na pozór nie wyróżniało go nic – ot, szerokie, wyłożone gładkimi kamieniami przejście, poprzecinane prostokątnymi sylwetkami drzwi, gobelinami, nieco topornym postumentem, na którym spoczywała jakaś waza oraz posągiem garbatej czarownicy.
Moon oblizała wargi i wyciągnęła różdżkę. Odchyliła jeden z gobelinów, przedstawiający polowanie na jednorożca, i wycelowała.
Nie powinno cię tu być, wiesz.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Szeroko otwartymi oczami rozejrzała się po korytarzu, ale był pusty, zupełnie jak przed chwilą.
Oczywiście, nie zwracaj na mnie uwagi parsknął znowu głos. Tak tu sobie wiszę od setek lat, po co na mnie patrzeć.
Wreszcie jej spojrzenie zogniskowało się na portrecie szczupłego mężczyzny o rudej brodzie i wydatnych kościach policzkowych.
Pan do mnie mówi?
Mężczyzna przewrócił morskimi oczami, znakomicie komponującymi się z tłem, i przeczesał dłonią swe ogniste, chociaż już nieco rzadkie kosmyki.
A widzisz tu kogoś innego? Rozejrzał się teatralnie, wytrzeszczając oczy. Uczniom nie wolno spacerować po zamku nocą.
Och, zamknij się mruknęła poirytowana i ponownie odchyliła gobelin.  Dissendium!
Odskoczyła, gdy od ściany odpadł kawałek szarego kamienia.
Portret za jej plecami ponownie parsknął, wyraźnie rozbawiony.
Naprawdę spodziewałaś się czegoś lepszego?
Odwróciła się do niego, mierząc go gniewnym spojrzeniem.
Milcz albo wypróbuję to zaklęcie na tobie.
Mężczyzna zafrasował się wyraźnie i zamilkł, chociaż nadal uważnie obserwował jej poczynania.
Następnie testowała zaklęcie na porcelanowej wazie, która zachwiała się niebezpiecznie na postumencie, na drzwiach, które rozchyliły się zachęcająco, ale ukazały jedynie salę obwieszoną plakatami przedstawiającymi celtyckie runy oraz na samym gobelinie, od którego odpruły się dwa cale złotych frędzli. Przygryzła wargę i przyjrzała się posągowi garbatej czarownicy.
Nagle portret za jej plecami ożywił się wyraźnie.
Oooch, teraz dopiero będzie ciekawie!
Moon odwróciła się gwałtownie w kierunku wylotu korytarza, mocno ściskając różdżkę w dłoni. Teraz i ona słyszała miarowe kroki, które stawały się głośniejsze z każdą sekundą, wypełnioną głuchym biciem jej serca.
No, no, no… rozległ się znajomy głos. Tego się nie spodziewałem.