5 maja 2017

Rozdział XXIII - część III


„Ostatnia prośba”
– rozdział XXIII 

Moon przeciągnęła się z wyraźną przyjemnością, kiedy jej uszu dobiegły dźwięki krzątaniny, wywołane prawdopodobnie przez Lily. Dawno nie spało jej się tak dobrze. Zastanawiała się jak to możliwe, skoro była to pierwsza noc z Hogwarcie, którą spędziła bez asekuracji w postaci rodzinnego zdjęcia ukrytego pod poduszką. Nie mogła uwierzyć, że Marion nie znosiła jej do tego stopnia – w dodatku cała sytuacja podburzała jej niedawno rozbudzone, gorzkie wspomnienia z Beauxbatons, kiedy to Josephine wyjawiła wszystkim, jaka to Dominika jest dziecinna – czy fotografia rodziców przechowywana jak najświętsza, choć nieco wstydliwa relikwia nie była czymś równie żenującym jak lalka, bez której kiedyś nie mogła zasnąć? Nie czuła się z tym najlepiej, a przy tym wciąż była nieco podminowana, bo odebranie jej tej pamiątki było wyjątkowo głupim i okrutnym dowcipem, ale jakimś cudem wydarzenie to nie przerodziło się w żaden męczący senny koszmar, co pozwoliło jej całkiem spokojnie przespać całą noc. Wprawdzie jeszcze przed świtem nieopodal jej poduszki pojawił się duch du Boisa, ale że już od dawna jej nie przerażał, rzuciła tylko w niego skarpetką, odwróciła się na drugi bok i ponownie zapadła w słodką drzemkę, zupełnie pozbawioną snów.
 Wiem, że nie śpisz!  Rozległ się głos Evansówny, a po chwili jej ruda głowa pojawiła się pomiędzy atłasowymi kotarami otaczającymi łóżko Moon.  Jak tam noc?
 Doskonale  odparła zgodnie z prawdą, wciąż niejako zdziwiona tym faktem.  Może to znak, żebym została dziś w łóżku?
 Nie ma mowy, wstawaj.  Dziewczyna wycofała się i jej stłumiony głos zabrzmiał nieco dalej.  Nie chcę nic mówić, ale obok mojego łóżka leży twoja skarpetka. Bombardowałaś mnie w nocy czy co? Wiem na pewno, że nie chrapię.
 Wyganiałam du Boisa.  Moon usiadła na brzegu materaca i przeciągnęła się z przyjemnością. Podrapała się bezmyślnie po głowie, patrząc jak Lily rozczesuje włosy. Lubiła przyglądać się jak pod wpływem szczotki jej miedziane kosmyki na moment stawały się proste jak druty, by po chwili rozsypać się i podwinąć leciutko na końcach. Evans zmarszczyła nos i uśmiechnęła się drwiąco.
 Skarpetkowe egzorcyzmy brzmią jak prawdziwa rewolucja. Może byś to opatentowała?
 Zamknij się  burknęła Moon i odważyła się na gwałtowny skłon w celu dosięgnięcia szaty, która skotłowana leżała na podłodze.
 Właśnie, Evans, zamknij się. Niektórzy chcieliby jeszcze pospać.  Z okolic łóżka położonego w głębi dormitorium rozległ się nadąsany głos Marion, którą Moon zaczęła bezgłośnie przedrzeźniać w tak udatny sposób, że Lily z trudem stłumiła śmiech.
 Niektórzy powinni już wstawać, jeśli chcą dziś dobrze wypaść  odparła ruda śpiewnym głosem i zaczęła przepakowywać swoją torbę.
 Lil, spójrz!  zawołała Moon zduszonym głosem, wygrzebawszy spod swojej szaty szkolny krawat.  Żółty!
 Brawo, geniuszu  parsknęła Evans, nawet nie podniósłszy wzroku.  To Dzień Hufflepuffu. A może Dzień Hufflepuff? Jak właściwie powinno się mówić?  zamyśliła się głęboko.
 Nawet tarczę mam żółtą  zachwycała się blondynka.  I szalik, i sweter też!  dodała po chwili, kiedy wynurzyła się spod swojego łóżka z wymienionymi częściami garderoby. Przyjaciółka posłała jej pełen politowania uśmiech, kiedy Moon w podskokach pobiegła do łazienki, żeby się przebrać.

* * * * *

Przy uroczystym śniadaniu Lily siedziała jak na szpiczaku. Była bardzo podekscytowana, ale jednocześnie jej żołądek ściskał się ze zdenerwowania. Najpierw Dumbledore oficjalnie ogłosił początek obchodów Tysiąclecia Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, powitał pokaźne grono znamienitych gości (do stołu nauczycielskiego pod kątem prostym zostały dostawione dwa kolejne) i zapowiedział przedstawienie inauguracyjne, mające odwzorować scenę założenia Hogwartu. Lily śmiała się razem z innymi, kiedy pod koniec James, grający Godryka Gryffindora, teatralnym gestem zerwał tiarę z głowy i rzucił ją na środek (zupełnie niechcący zawadzając o czubek głowy odtwórcy Salazara Slytherina), upamiętniając tym samym narodziny Tiary Przydziału. W cichości serca podziwiała też, jak przemierzał podwyższenie z mieczem przypasanym u boku, strojąc groźne miny. Z tego wszystkiego zagapiła się i Remus musiał przypomnieć jej, że jako prefekci mieli pomóc w sprawnym uprzątnięciu prowizorycznej sceny. Uśmiechał się przy tym jakoś pokrętnie, przez co ciemne rumieńce pokryły jej policzki, a żołądek ścisnął się jeszcze bardziej.
Teraz teoretycznie było już po wszystkim i powinna zająć się śniadaniem. Jej przyjaciółka z zachwytem powitała stół zastawiony w żółtym, puchońskim kolorze, chociaż jajecznica, sok pomarańczowy i omlety pojawiały się rano codziennie. Tym razem towarzyszyło im istotnie więcej kanarkowożółtych potraw, przez co śniadanie wydawało się weselsze niż zwykle – były naleśniki zabarwione curry, pomarańczowa i cytrynowa marmolada, parówki faszerowane żółtym serem, waniliowy budyń i wiele innych. Moon zdawała się być całkowicie pochłonięta pałaszowaniem bagietki obficie polanej miodem, czemu Lily nie mogła się nadziwić. W końcu tylu ciekawych gości postanowiło odwiedzić Hogwart!
 Popatrz.  Szturchnęła ją w pewnym momencie, wytrzeszczając oczy na nieco demonicznie wyglądającą kobietę, z kruczoczarnymi włosami upiętymi w wymyślnego koka. Dominika spojrzała na nią z wyrzutem, z ustami pełnymi pieczywa.  To Hesper Starky! Jako pierwsza zaczęła badać wpływ faz księżyca na warzenie eliksirów! Boże, nawet nie marzyłam, że ją kiedyś spotkam…
 Fmia’o, if ‘o niej  zachęciła ją Moon, dzielnie walcząc z bagietką.  F konfu jefef pfefektem.
 A tam?  Lily nerwowo mięła serwetkę, wodząc oczami po głównym stole.  To chyba Miranada Goshawk?
 Zgadza się.  Do rozmowy wtrącił się Remus, najwyraźniej również zainteresowany znamienitymi osobistościami.  Ale zobacz, z kim rozmawia. Niech mnie kule biją, jeśli to nie Ignatia Wildsmith.
Moon, która poczuła się boleśnie wyobcowana w świecie nieznanych jej nazwisk i osób, odnalazła pewne pocieszenie w tacy pełnej świeżuteńkich, jakby prosto z jej rodzinnej Marsylii, croissant aux amandes. Ugryzła koniuszek i westchnęła z rozkoszy. Jeśli miała spędzić cały długi dzień ze znerwicowaną Evansówną, powinna nabrać sił, a nadziewane rogaliki nadawały się do tego znakomicie.

* * * * *

Wchodząc do sali mistrza eliksirów, czuła się dość dziwnie. Wszystkie okoliczności tego dnia były, bądź co bądź, niezwykłe – grupa uczniów uczestniczących w zajęciach nosiła żółto-czarne emblematy Hufflepuffu, co ponoć symbolizowało brak podziałów między nimi. Jak się okazało, dość złudny.
 Do twarzy ci w żółtym  parsknęła Moon, ledwie dotarłszy do swojego stanowiska, po prawicy Severusa Snape’a, który zmierzył ją krótkim i surowym spojrzeniem.
 Jako że dzisiejsze zajęcia mają charakter wyjątkowy  zaczął głośno Heckmann, jak zwykle nic nie robiąc sobie z tego, co działo się w sali. Uczniowie spojrzeli na profesora z umiarkowanym zainteresowaniem – mimo że na dzisiejszą OWUTEMową lekcję eliksirów mógł przyjść każdy chętny, najwyraźniej niewielu miało na to ochotę i w sali znajdowały się w większości te samy osoby, co zwykle.  Zezwalam wam na wykonanie dowolnego eliksiru.  Moon spojrzała w lewo, zafascynowana westchnieniem, które mimowolnie wydobyło się z ust Snape’a.  Ale!  dodał profesor, a westchnienie urwało się tak szybko, jak się wyrwało.  Wszelkie eliksiry o bezsprzecznie szkodliwym działaniu są niedozwolone. Tak że wybijcie sobie z głów wszelkie trucizny, panie i panowie. Aby urozmaicić zajęcia, postanowiłem, że każdy eliksir będzie miał adresata – każdy z was wybierze go drogą losową, a na koniec zaserwuje mu eliksir. To dlatego na waszych stanowiskach znajdują się bezoary i butelki i z uniwersalnym antidotum.
Moon mimowolnie zmarszczyła brwi i zerknęła na ciemny, chropowaty kamyk i buteleczkę przezroczystego płynu, które istotnie znajdowały się tuż przed jej kociołkiem.
Ciekawe  pomyślała, cały czas wpatrując się w bezoar i zastanawiając się nad eliksirem, który miała wykonać. Powinien być raczej zabawny czy praktyczny?
 Aby uniknąć potwornych pomyłek i głupich wypadków, do których jesteście skłonni, eliksir nie może wykraczać poza program klasy zaawansowanej, a więc obowiązują tylko przepisy z podręcznika. No? Na co czekacie?
Profesor wskazał kulisty, szklany pojemnik na swoim biurku, w którym zupełnie niczym malutkie ptaki trzepotały karteczki z imionami i nazwiskami uczniów, które mieli losować. Wybierali według schematu, według jakiego siedzieli, więc Moon znalazła się niemal w połowie listy, tuż za Severusem, który wylosowawszy karteczkę, rzucił ją obojętnie na blat ławki i przystąpił do kompletowania potrzebnych składników. Zanim podeszła do biurka Heckmanna, zdążyła się zorientować, że sąsiad nie wylosował nikogo ciekawego – ot, nieznaną jej Ślizgonkę, Kordelię Bulstrode. Wzruszyła ramionami i wysunąwszy rękę nad szklaną kulę, na moment zamarła w bezruchu. Nie wiedziała, kogo sobie życzyć – kogoś znanego, czy może zupełnie nieznajomego? W ostatniej chwili wstrzymała oddech i nie życzyła sobie nikogo. Może tu właśnie tkwił jej błąd?
Kiedy wróciła do swojego stanowiska i rzuciła na blat zmiętą, w niczym już nie przypominającą ptaka karteczkę, Severus nie omieszkał zerknąć na nazwisko, które wylosowała. Nie zamierzała mu w tym przeszkadzać, ale nie zrobiła też nic, by mu pomóc – Snape musiał porzucić pozory obojętnej ignorancji, żeby odczytać napis widniejący na zwitku pergaminu, który zmiażdżyła w dłoni w drodze powrotnej. Poświęcenie najwyraźniej opłaciło mu się, bo po chwili odrzucił karteczkę na miejsce, ale tym razem to na jego ustach kołysał się kpiący uśmieszek.
 No, no  odezwał się cicho, na granicy słyszalności, podczas gdy rozpalał ogień pod swoim kociołkiem.
Moon popatrzyła na niego, oczekując na dalszy ciąg wypowiedzi, ale przeliczyła się. Severus na dobre zajął się kompletowaniem składników do swojego eliksiru. Dziewczyna głośno wypuściła powietrze przez nos, po czym odwróciła się powoli, żeby spojrzeć na swoją przyszłą ofiarę.

* * * * *

 Błagam, ugotuj jej coś normalnego  jęknął Potter, z niejaką zgrozą wpatrując się w karteczkę spoczywającą obok kociołka jego najlepszego przyjaciela.
Panowanie nad Syriuszem zawsze było trudne, a ostatnio, kiedy był przewrażliwiony na punkcie tego, że James na poważnie postanowił się ustatkować, okazywało się prawie niemożliwe. Dokuczanie Evansównie i niegroźne uganianie się za nią Pottera na tyle solidnie wtopiło się w krajobraz ich życia w Hogwarcie, że chłopak niejako rozumiał zawód przyjaciela, ale nie mógł pozwolić na to, żeby zrujnował jego genialny plan. A robienie numerów Evans na trzy dni przed balem na pewno by mu nie pomogło.
 Spokojna twoja rozczochrana, Jimmy.  Potter zmarszczył brwi na dźwięk głębokiego samozadowolenia w głosie Blacka, a także fakt, że nazwał go Jimmym. To z pewnością nie wróżyło nic dobrego, a kolejne słowa Łapy tylko upewniły go w tym przekonaniu.  Mam doskonały pomysł!
 Najlepiej ugotuj coś prostego, żeby Heckmann się nie czepiał.  James czuł jak zaczyna ogarniać go panika.  No wiesz, Eliksir Rozśmieszający albo Uspokajający…  Zastanowił się przez chwilę.  Proszę, zrób Eliksir Uspokajający. Dam ci za to swój komplet szachów albo cokolwiek zechcesz.
 Nie po to jestem Huncwotem, żeby iść na łatwiznę  żachnął się Syriusz, po czym zakasał rękawy i przystąpił do pracy. Okularnik próbował zajrzeć mu przez ramię, żeby zobaczyć, na której stronie podręcznika się zatrzymał, ale przyjaciel ustawicznie zasłaniał mu widok.
 Nie psuj wszystkiego, chcę ci zrobić niespodziankę! Co znowu?  Black spojrzał na niego z wyrzutem, kiedy Potter dźgnął go łokciem w żebra, wzrokiem wskazując mu jakiś punkt w środkowym rzędzie, kilka ławek przed nimi.
 Ktoś chyba zamierza zrobić niespodziankę tobie  powiedział James nie bez złośliwości, widząc jak twarz przyjaciela stężała w ciągu sekundy, a po jego szampańskim humorze nie został nawet ślad. W zielonych oczach Moon, która na moment odwróciła się ku nim, czaiła się ewidentna groźba i Potter byłby nawet skłonny głęboko współczuć Blackowi, gdyby akurat nie podejrzewał, że zamierza zrujnować jego niedoszły związek z Evans. W takiej sytuacji jego empatia mogłaby zmieścić się w łyżeczce do herbaty, jak to lubiła mu wypominać wspomniana rudowłosa Gryfonka. Ale czego nie robi się z miłości?

* * * * *

 Doradź mi coś  mruknęła ponuro, nasyciwszy się głupkowatym wyrazem twarzy Blacka, który zastygł z butelką śluzu gumochłona w ręce.
 Myślisz o tym samym, co ja?  W cichym głosie Snape’a wciąż brzmiała kpina, chociaż zdawał się być całkowicie pochłonięty krojeniem żabiej wątroby na idealnie cienkie plasterki.  Wiesz przecież, że trucizny są niedozwolone.
 Na pewno potrafisz jakoś to ominąć.
Była prawie pewna, że chłopak uśmiechnął się półgębkiem, gdy to powiedziała, ale nie zdradził się nawet słowem. Zrezygnowana Moon zaczęła nerwowo przewracać kartki podręcznika.
 Uczyń mu, co tobie niemiłe, to zawsze działa.
Nie zdążyła zapytać, co konkretnie miał na myśli, bo Heckmann uciął wszelkie rozmowy groźbą odebrania solidnej porcji punktów. Blondynka przygryzła wargę, wpatrując się intensywnie w spis treści, gdy nagle doznała olśnienia.
Pobiegła do szafki profesora po suszone żądła żądlibąka, które były jedynym składnikiem, którego nie posiadała w swoich zapasach. Wróciwszy, z nową energią rozpaliła płomień pod swoim kociołkiem i zaczęła przygotowywać ingrediencje.
 Nie wyjmuj ich teraz  rzucił nagle Severus, kiedy sięgnęła po słoik z oczami diabła morskiego. Spojrzała na niego, zdziwiona.  Wyschną.
 Okay  mruknęła, zawahawszy się tylko przez moment i zabrała się za ścieranie kłów węża na drobny proszek.  Dzięki.
Mimo, że nie odpowiedział, poczuła do niego falę wdzięczności. Jeszcze kilka tygodni temu nie kiwnąłby palcem, żeby jej pomóc, a teraz bądź co bądź, udzielał jej rad. Wiedziała, że były warte wysłuchania – od dawna miała okazję obserwować jego pracę na eliksirach.
Tego dnia była znacznie bardziej pewna swoich umiejętności. Miała genialny pomysł, który przy odrobinie szczęścia mógł sprawić, że żadne ze stojących na ławce antidotów nie pomoże Blackowi przez najbliższą dobę.
Zgodnie z radą Severusa, parę oczu diabła morskiego dorzuciła dopiero wtedy, kiedy jej eliksir przybrał ciemnozieloną, przypominającą szlam barwę. Z najwyższym skupieniem zamieszała wywar trzykrotnie w lewą stronę – to zawsze sprawiało jej największy problem. Wiedziała jednak, że tym razem się udało – gdy zawartość jej kociołka zabulgotała, zmniejszyła lekko ogień i wrzuciła nieco utartego tojadu, a eliksir nabrał seledynowego połysku, zupełnie tak jak to przewidywał podręcznik.
Czując przyspieszone bicie serca, sięgnęła po bezoar spoczywający na blacie ławki i zważyła go w lekko spoconej dłoni. Wstrzymała oddech i nożem rozcięła kamyk na dwie, niemal idealnie równe części. Jedną z nich wrzuciła do swojego kociołka i zignorowała zaciekawione spojrzenie Snape’a. Teraz mogła już tylko czekać.

* * * * *

 Auu!  zawył Potter, kiedy na minutę przed końcem wyznaczonego czasu, Black w przypływie szaleństwa chwycił go za kosmyk włosów i mocno pociągnął.  Odbiło ci?!
 Będziesz mi dziękował na kolanach  zaintonował Łapa śpiewnie i wrzucił fragment przesławnej czupryny Pottera do swojego kociołka. Zgodnie z poleceniem profesora zgasił płomień i zachwytem przyglądał się ostatnim bulgotnięciom, które wydobywały się z jego eliksiru. James patrzył na niego z mieszaniną przestrachu i fascynacji.
 Zaczynamy!  Heckmann klaśnięciem w dłonie zwrócił na siebie uwagę podekscytowanych uczniów. — Panie Avery, kogo pan wylosował?
Huncwoci kompletnie przestali zwracać uwagę na to, co działo się w klasie. Nie było zresztą czym się ekscytować – uczniowie, ograniczeni podręcznikiem, przygotowali w większości mniej lub bardziej poprawne eliksiry euforii, rozdymające czy, co złośliwsi, bujnego owłosienia. Zainteresowali się jedynie, kiedy Snape został zmuszony do wypicia odrobiny eliksiru zmieniającego kolor włosów zaserwowanego mu przez Dafne Greengrass. Rzucił jej wtedy lodowate spojrzenie i upił drobny łyk z butelki, którą mu podała. Huncwoci wstrzymali oddech z przejęcia, ale… nic się nie stało. Zupełnie nic. Włosy Smarkerusa były tak samo czarne i tłuste jak zwykle. Heckmann pospieszył z wyjaśnieniem.
 Bardzo sprytnie, panie Snape. Eliksir zmieniający barwę włosów jest o tyle specyficzny, że pozwala na temporalną zmianę koloru owłosienia na dowolny odcień, którego zażyczy sobie osoba, która eliksir wypija, a nie osoba, która go przygotowuje Puchonka zrobiła niemal równie zawiedzioną minę, co siedzący nieco dalej Syriusz i James.  Widocznie panna Greengrass nie doczytała instrukcji. Panie Snape, czy zechciałby pan pomyśleć o kolorze innym niż swój naturalny, abym mógł przyznać ewentualne punkty?
 Blond  stłumiony jęk wyrwał się z ust Blacka, a uczniowie zajmujący sąsiednie ławki zachichotali. Na bladych policzkach Snape pojawiły się różowe plamy. James pierwszy zauważył, gdzie mimowolnie powędrowało spojrzenie Ślizgona i nie zdziwiło go, kiedy ohydne włosy Smarkerusa na ułamek sekundy stały się płomiennorude. Syriusz najwyraźniej niczego nie wychwycił i dał upust swojemu rozczarowaniu, twierdząc, że ledwie udało mu się coś zobaczyć, bo akurat mrugnął, nie mówiąc już o rozkoszowaniu się tym widokiem. Potter zacisnął szczęki, widząc wyraźnie jak ciemny rumieniec rozlewa się po policzkach Lily Evans.
 Brawo, dziesięć punktów dla Hufflepuffu. Kto następny?
Okularnik niemal nie słyszał monologu Syriusza, który zaczął głośno zastanawiać się nad tym, jak można ulepszyć eliksir, żeby na stałe przefarbować Snape’a na jakiś krzykliwy kolor. Zupełnie nie zwracał uwagi na to, jak uczniowie kolejno wybuchali niekontrolowanym śmiechem, pokrywali się futrem, jak Moon zaaplikowała sobie eliksir skurczający na czubek nosa i zachwycała się efektem, dopóki Heckmann nie kazał jej wypić antidotum. Pochłonięty ponurymi myślami, ani się obejrzał, kiedy Dominika stanęła przed Syriuszem i postawiła przed nim buteleczkę wypełnioną oleistym, zielonym płynem. Heckmann mieszał chochlą w jej kociołku i najwyraźniej nie znalazł niczego, co pozwalałoby mu wyśmiać jego zawartość. Po chwili ze zniecierpliwieniem spojrzał na Blacka, który odkorkował buteleczkę i spróbował bohatersko się uśmiechnąć, ale dość nędznie mu to wyszło. Płyn wydzielał ostry, przejmujący zapach, który przywodził na myśl piżmo, cytrusy i dym. James widział jak Łapa spojrzał głęboko w oczy Moon, po czym duszkiem wypił zawartość buteleczki. I znowu nic się nie stało.
 Panna Moon sprytnie wybrała eliksir, którego działania nie sposób sprawdzić w obecnych warunkach  odezwał się lekceważąco Heckmann, kiedy machnięciem różdżki opróżnił jej kociołek.  Eliksir Przebudzenia, nazywany też Wideye, nie pozwala ofierze zasnąć przez długie godziny. Czy ktoś zna jego inne zastosowanie?
Ręka Lily powędrowała do góry.
 Używa się go jako antidotum na Wywar Żywej Śmierci.
 Zgadza się. Pięć punktów dla Gryffindoru  powiedział jakby po namyśle i przeszedł do następnego stanowiska.
 A punkty za mój eliksir?  zapytała Moon, która przystanęła w połowie drogi do swojej ławki.
Heckmann odwrócił się powoli i uśmiechnął się kątem ust.
 Tak jak mówiłem, nie jesteśmy w stanie sprawdzić, czy eliksir działa, prawda? Następnym razem proszę wybrać taki, który będziemy mogli zweryfikować. Panie Black, proszę zażyć bezoar.
Dziewczyna nadal stała w miejscu i patrzyła na plecy profesora, jakby samym spojrzeniem zamierzała w nich wypalić dziurę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na mocno poirytowaną, ale Syriusz niemal odruchowo dostrzegł lekkie drżenie jej warg. Mimo że relacje między nimi nie były najlepsze, dobrze pamiętał jak wiele wysiłku włożyła w ten przedmiot i jak wielkie wiązała z nim nadzieje.
 Panie profesorze, ale ja w ogóle nie czuję się senny  powiedział głośno, z premedytacją zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.  Prawdę mówiąc, czuję się, jakbym miał nie zasnąć przez całą tysiącletnią przerwę!
Tu i ówdzie rozległy się chichoty. Uchwycił spojrzenie Moon i uśmiechnął się do niej krzepiąco, ale ona tylko popatrzyła na niego z wyrzutem i uciekła do swojej ławki, chowając twarz za kurtyną jasnych włosów.
 Lizus  syknął Potter.
 Jakoś trudno mi uwierzyć panu na słowo  odparł chłodno Heckmann i utkwiwszy w nim swoje stalowe spojrzenie, podszedł do jego stanowiska.  A co pan przygotował?
 Eliksir słodkiego snu  powiedział niechętnie, po raz pierwszy żałując swojego wyboru. Usłyszał, że chichoty wokół nasilają się.
 Och, co za dobrana para  westchnął teatralnie Heckmann, a Ślizgoni już jawnie parskali śmiechem. Black zacisnął pięści, widząc jak Moon zgarbiła się jeszcze bardziej, sprawiając przy tym wrażenie, jakby chciała utopić się w swoim, pustym już, kociołku.
 Eliksir jest dla Lily Evans  powiedział sucho i szybkim krokiem przemierzył salę, żeby skończyć już tę farsę. Profesor zanurzył chochlę w jego kociołku i zacmokał.
 Wywar powinien mieć intensywną, fiołkową barwę, pana wersja ma jednak niepokojący, złotawy połysk. No nic, panno Evans, proszę spróbować, a nuż tym razem nastąpi cud i się uda?
Lily zmarszczyła brwi i bez słowa upiła drobny łyk. W sali zapadła absolutna cisza. Po kilku chwilach ruda Gryfonka rzuciła mu przepraszające spojrzenie, a powszechny letarg został przerwany przez głębokie, pełne nieudolnie skrywanej przyjemności westchnienie Heckmanna.
 I znowu pudło, tak jak się spodziewałem. Panno Moon, panie Black, proszę się upewnić, że po ukończeniu Hogwartu nie będą państwo zmuszeni brudzić sobie rączek samodzielnym wykonywaniem eliksirów.  Poczekał aż w sali umilkną ostatnie śmiechy i zadarłszy do góry swój haczykowaty nos, dostojnym krokiem przeszedł dalej.
Jeszcze zobaczymy  pomyślał Gryfon z ledwie tłumioną wściekłością i mocno zacisnął rękę na buteleczce, w której wciąż kołysał się opalizujący płyn.

* * * * *

Reszta dnia okazała się być znacznie mniej emocjonująca. Po zamku wciąż krążyło mnóstwo dorosłych czarodziejów, między innymi rozmaici dziennikarze, a także para detektywów, którzy hogwarckie święto potraktowali jako kolejną okazję do gromadzenia informacji. Lily rozjaśniała się od czasu do czasu na widok twarzy, które znała z gazet, ale i tym razem Moon czuła się wyobcowana, jakby nieznajomość miejscowej kultury sprawiała, że pochodzi z zupełnie innego świata.
Na szczęście już na początku ustaliły z Lily, że będą chodziły na wszystkie dodatkowe zajęcia oferowane przez hogwarckich nauczycieli, więc przynajmniej nie mogły narzekać na brak atrakcji.
Po męczących dwóch godzinach, podczas których za pomocą numerologii usiłowały obliczyć datę końca świata, z ulgą powitały jak zwykle imponujący, choć wyraźnie bardziej uroczysty obiad. Zgodnie z okazją, stoły zapełniały potrawy w kolorze żółtym: nie tylko kurczak w sosie curry i zupa dyniowa, ale także kaczka w pomarańczach, tarta z żółtym serem i brokułami, jajko sadzone z ziemniakami i koperkiem, i sok pomarańczowy.
 Zaraz pęknę  jęknęła Evans, opierając się ciężko na oparciu krzesła.  Jak tylko wrócimy do wieży, to idę spać.
 Już jesteś senna?  zdziwiła się Moon, opychając się wspaniałymi babeczkami z budyniem.  A może ten eliksir jednak zadziałał?
 Bzdura.  Lily przeciągnęła się jak kotka i spojrzała na nią chytrze.  Ty też powinnaś się wyspać, jutro wielki dzień.
 Zapomnij o tym.  Blondynka z ciężkim westchnieniem odłożyła na wpół zjedzoną babeczkę.  Skupmy się lepiej na jutrzejszym dniu Ravenclaw. Wymyśliłaś już czy powinno się mówić dzień Ravenclaw czy dzień Ravenclawu?
 Jestem prawie pewna, że ta pierwsza wersja jest właściwa. Kontynuując poprzedni temat, szykuje ci się jutro wymarzona urodzinowa niespodzianka…
 Lily, proszę.  Jej błagalne spojrzenie najwyraźniej nie zrobiło żadnego wrażenia na przyjaciółce.
 Jako prefekt, mam pewną informację co do jutrzejszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Myślę, że by cię zainteresowała, ale tak jęczysz i jęczysz, że sama nie wiem, czy chcę ci powiedzieć…
 Powiedz!  Oczy Moon rozszerzyły się z ciekawości. Magiczne stworzenia były jej wielkim hobby  ściany jej pokoju w Bedworth były niemal wytapetowane ich wizerunkami, a większość książek, które zajmowały półki, dotyczyły właśnie magizoologii.
 No dobra, namówiłaś mnie.  Ruda uśmiechnęła się szeroko i z dumą popatrzyła na przyjaciółkę.  Gościem na jutrzejszej lekcji ma być sam Newton Scamander, tak powiedział profesor Flitwick.
Z gardła Moon wydobył się dziwny dźwięk, przypominający jakąś formę przejściową między piskiem a jękiem. Lily aż pokraśniała z zadowolenia, przewidziawszy, jakie wrażenie wywrze ta informacja na Dominice.
 BOŻE, zobaczę Newta Scamandera! Własnymi oczami go zobaczę!  Na wszelki wypadek Evans zaczęła wachlować przyjaciółkę serwetką.  Jak DOBRZE, że mi to powiedziałaś, muszę wszystko zaplanować!
Zanim zdążyła się zorientować, Moon uściskała ją mocno, złapała swoją torbę i jedną z babeczek, po czym pognała do wyjścia z Wielkiej Sali. Ruda Gryfonka znieruchomiała na swoim miejscu, po czym wybuchnęła serdecznym śmiechem.

* * * * *

Zgodnie z zapowiedzią, Lily Evans pogrążyła się w głębokim śnie jeszcze zanim wielki dzwon wybił kolejnych osiem uderzeń. Od tego momentu minęło już sporo czasu i dziewczęce dormitorium pogrążone było w ciemności, którą rozpraszało jedynie wątłe światło księżyca przenikające przez wysokie, łukowato sklepione okna. Moon leżała nieruchomo na plecach, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w baldachim swego łóżka i oczekując na dwanaście uderzeń dzwonu. Jak to często jej się zdarzało, czuła się, jakby sama wypiła solidną porcję eliksiru Wideye. W takich chwilach jak ta, cichych i samotnych, jej umysł bombardowały dziesiątki myśli, nie zawsze przyjemnych. W takich chwilach jak ta żałowała, że nie jest w domu, ani że nie ma już nawet namiastki tego domu w postaci rodzinnego zdjęcia pod poduszką. Westchnęła w ciemność, ale odpowiedziała jej cisza. Ktoś, kto zabrał jej zdjęcie, musiał być albo wyjątkowo okrutny, ale nadzwyczaj głupi. Jako że Dominika podejrzewała o kradzież swoją współlokatorkę Marion, śmiało przypisałaby jej obie te cechy. Owszem, od bardzo dawna i z niewiadomych powodów miały ze sobą na pieńku, ale żeby robić coś takiego? Innych podejrzanych Moon nie przewidziała. Oprócz niej i Lily, w dormitorium nie było już nikogo.
Dziś jednak nietrudno było oderwać się od tych gorzkich myśli. Newt Scamander w Hogwarcie! Na samą myśl uśmiech wypływał na jej usta. Nieustannie obmyślała, co powie i zrobi, gdy już go spotka – gdyby tylko miała okazję zapytać go czy to prawda, że zamierza wyruszyć na wyprawę badawczą na terytoria krakena!
Te słodkie rozmyślania przerwało jej stanowcze stukanie. Nie podnosząc głowy znad poduszki, odchyliła kotarę i zerknęła w stronę okna, które, jak jej się zdawało, było źródłem dźwięku. Istotnie, na kamiennym parapecie za szybą siedziała sowa. Ale nie była to byle jaka sowa.
Moon zsunęła się z łóżka i rozejrzała się po pokoju. Jej współlokatorki musiały być nadal pogrążone we śnie, bo od strony ich łóżek nie dobiegł jej żaden dźwięk. Uchyliła okno, a napływ zimnego powietrza sprawił, że jej ramiona natychmiast pokryła gęsia skórka. Cóż, to albo treść liściku, który przyniosła sowa…
 Cześć, Tanatos  szepnęła, gładząc wspaniałe, lśniące pióra ptaka, wzrokiem przebiegając kilka słów, które składały się na wiadomość. Podpis nie był potrzebny – znała tę sowę, a jeszcze lepiej drobne, zamaszyste pismo, które wypełniało zwitek pergaminu.
Schowała liścik do kieszeni, a sowa jak na sygnał wyleciała przez uchylone okno. Moon powoli, jakby pogrążona we śnie, dokładnie zatrzasnęła okiennice i przekręciła klamkę. Nie panując zupełnie nad gwałtownym biciem serca, wciąż tymi niespiesznymi ruchami przemierzyła dormitorium, zarzuciła na ramiona szlafrok, wsunęła na stopy kapcie i wyszła na spiralne schody.
Pokój Wspólny pogrążony był w ciemności. Wprawdzie w kominku płonął niewielki ogień, ale zdawało jej się, że jego płomienie raczej mnożą cienie niż się ich pozbywają. Ostrożnie, stopą wyczuwając każdy kolejny stopień, zeszła nieco niżej.
Płomienie odbijały się w jego czarnych oczach. Przez chwilę po prostu patrzył na nią, stojąc u stóp schodów do dziewczęcego dormitorium, z ręką wspartą o rzeźbioną, wypolerowaną do perfekcji poręcz. Później… sekundy, minuty, pół godziny? … uśmiechnął się do niej, a cienie zakołysały się na jego twarzy.
Jej własna nieufność, obcy dystans, dziwaczne okoliczności, a może ten jego słynny uśmiech sprawiły, że poczuła się zażenowana i zeszła o dwa stopnie niżej. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że się go boi. Wrażenie bezczasu niemal odebrało jej rozsądek. Dopiero po chwili zerwała kontakt wzrokowy, z nagłą nieufnością zerkając na jego dłoń opartą o poręcz. Szybkim ruchem zaciągnęła poły szlafroka i założyła ramiona na piersiach.
 O co chodzi? Jest środek nocy.
 I tak nie spałaś  odparł Black, tonem tak niezmiernej pewności siebie, że Moon poczuła się niemal urażona tym, że miał rację.
 Skąd wiesz?  burknęła niezadowolona.
 Poznaję.  Jego uśmiech, drżący w niewielkich, rozkołysanych rozbłyskach od strony kominka, wydawał się niemal czuły.  Jesteś trochę za mało… sponiewierana.
Blondynka instynktownie przysunęła się bliżej ściany, żywiąc szczerą nadzieję, że jej twarz dokładnie skrywa cień. Miała wielką ochotę rzucić jakąś kpiącą i błyskotliwą odpowiedź, ale nic nie przychodziło jej do głowy.
 Twój eliksir zadziałał, prawda?  zapytał cicho, ale trzask płomieni nie zagłuszył jego słów. Poczuła lekki niepokój, nie wiedząc dokąd to wszystko zmierza – po prostu zamierzała się troszkę zemścić, to wszystko...  Zadziałał, mimo że zażyłem bezoar?
 No, taak  mruknęła nie bez dumy, udając, że przygląda się swoim paznokciom.  Wystarczyło, że dodałam kawałek do twojego eliksiru, to wystarczyło, żeby się na niego uodpornić. Zgadłam, że użyjesz bezoaru.
 Moon.  Syriusz zaśmiał się w głos, nie bacząc na ciszę nocną, i pociągnął ją za rękę, tak, że uczyniła kilka chwiejnych kroków przed siebie i stanęła, ledwie balansując, na ostatnim stopniu.  Jesteś prawdziwym huncwotem, do stu piorunów!
 Ha  mruknęła oszołomiona jego nagłą bliskością.  Dzięki.
I tu jej elokwencja się wyczerpała. W gruncie rzeczy współczuła sama sobie, że stojąc oko w oko z Syriuszem Blackiem, na którego przez długie miesiące była zupełnie odporna, już nie potrafiła pozostawać tak obojętna, jak by sobie tego życzyła. Kochała jego ciemne, prawie czarne oczy. Kochała jego prosty, naznaczony niewielkim wzniesieniem nos, wąskie usta, kruczoczarne włosy spadające wytwornie na czoło. Kochała to coś w jego twarzy, co zdradzało, że knuje coś niedobrego. I w tym właśnie momencie postanowiła, że nigdy, przenigdy nie pozwoli mu się o tym dowiedzieć.
W pewnym sensie nienawidziła siebie za to, że wydobyła na swoje usta kpiący uśmieszek i wysunęła rękę z jego uścisku. Wydawało jej się, że za bardzo obawia się go w tych okolicznościach, ale tak naprawdę jedynym, co mogło w tej sytuacji ucierpieć, była jej duma.
Chełpiąc się swoją siłą woli i cierpiąc na samą myśl o pocałunku, który mógłby się między nimi zdarzyć, gdyby nie był takim sukinsynem, postanowiła uciąć tę dziwną rozmowę. Czuła, że nie wytrzyma już wiele więcej.
 Poskarż się Heckmannowi, jeśli chcesz  powiedziała lekceważąco i odwróciła się na pięcie.  Ja idę spać.
 Moon.  Zacisnęła powieki, słysząc za plecami jego pełen wyrzutu głos.  Chciałem dać ci prezent urodzinowy.
Przełknęła ślinę i opanowała przemożną pokusę poprawienia włosów. Odwróciła się powoli.
 Nie musisz dawać mi żadnych prezentów  powiedziała, nie siląc się już na żadne sztuczne miny, tony ani gesty.
 Chodź ze mną.  Odstąpił o kilka kroków i zapraszającym gestem wyciągnął ku niej rękę. Po chwili jego twarz rozjaśnił charakterystyczny uśmieszek.  To przez ciebie nie mogę zasnąć, więc i tobie należy się nieprzespana noc.
Nagle poczuła się jak za starych, dobrych czasów. Pokusa, noc, przygoda, świat stojący przed nimi otworem – wszystko nagle wróciło, razem z dobrym humorem i odrzuceniem wszelkich myśli o pozorach i konsekwencjach. A jeśli ta dziwna noc naprawdę miała w sobie coś magicznego i uda im się cofnąć czas choć na kilka chwil?
 Co Scamander pomyśli o moich worach pod oczami?  jęknęła tylko, zbiegając po schodach, a Syriusz uśmiechnął się szerzej, patrząc na nią z zadowoleniem, jakby spełniła wszelkie jego oczekiwania.
Miała nadzieję na nawiązanie jakiejś żartobliwej, wolnej od podtekstów (jak za dawnych czasów) rozmowy, ale chłopak tylko rzucił jej przeciągłe spojrzenie, które być może trwało nieco zbyt długo, po czym zaprowadził ją do przedsionka tuż przed portretem Grubej Damy. Zza pazuchy wyciągnął pelerynę Jamesa i zarzucił ją na nich oboje.
 Będziemy musieli przejść kawałek  dodał tonem usprawiedliwienia, jakby wyczuwając falę zażenowania, która ją zalała.
Skinęła krótko głową i odwróciła się pod pretekstem zbadania wewnętrznej części tej niesamowitej peleryny. Zalewały ją na przemian fale gorąca i zimna, zupełnie jak w gorączce. Wbiła mocno paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, usiłując doprowadzić się do porządku.
Po przekroczeniu portretu i zignorowaniu gderania Grubej Damy, skierowali się w stronę schodów. Moon miała wrażenie, że cały czas biegną w dół, mijając zaspane portrety i pochodnie, których stłumiony blask przeświecał przez pelerynę i ujawniał wyraźne zdenerwowanie i bladość na twarzy Blacka. Dziewczyna poczuła jak przez ekscytację przedziera się niepokój. Czym Huncwot mógł być tak zdenerwowany? Czy rzeczywiście martwiłby się czymś tak pospolitym jak szlaban wlepiony przez Filcha? A może chodziło o coś innego?
Nareszcie, dziesiątki, a może nawet setki stopni niżej, zatrzymali się na jednym z pięter. Moon mrużyła oczy w ciemności, ale nie potrafiła zgadnąć, które to. Syriusz natomiast zdecydowanym krokiem przemierzał zawiłe korytarze, które zdawał się znać na pamięć. Blondynka z ciekawością zaglądała w złote ramy, pomiędzy którymi postaci drzemały, ziewały potężnie lub dłubały w nosie, najwyraźniej zupełnie nie zdając sobie sprawy z ich obecności. Nagle Syriusz zatrzymał się gwałtownie, sprawiając, że Moon poszła jeszcze kilka kroków naprzód, a peleryna odkryła jej stopy odziane w pluszowe kapcie.
Syknął cicho i gestem pokazał jej, aby podeszła bliżej. Czując przyspieszone bicie serca, rozejrzała się wokół, ale w pobliżu nie znajdowało się nic oprócz kamiennego posągu gargulca. Kiedy przysunęła się o kilka kroków, rzekomym gargulcem okazała zgarbiona staruszka o długich, pokrzywionych palcach.
 To Gunhilda z Gorsemoor  wyszeptał Black i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Z pewnym zażenowaniem Moon zauważyła, że jej towarzysz ubrany był w kompletny hogwarcki strój. Skromnie cofnęła swoje pluszowe kapcie pod obszerne poły szlafroka i dla pewności założyła ramiona na piersiach, usiłując jednocześnie zrobić mądrą minę.
 Aha  powiedziała, wysuwając podbródek.  Wynalazła lek na smoczą ospę.
Rzucił jej krótkie spojrzenie, okraszone lekkim uśmieszkiem, po czym odwrócił się w stronę posągu.
 Teraz uważaj. Dissendium Stuknął końcem różdżki w garb kamiennej czarownicy.
Zabrzmiał nieprzyjemny chrzęst, a część posągu poruszyła się ukazując prostokątny otwór. Moon poczuła jak ogarnia ją niepokojące zrozumienie.
 Chyba nie…?  zachrypiała, po czym głos odmówił jej posłuszeństwa. Nienawidziła ciemności, nienawidziła ciasnych pomieszczeń, a nade wszystko nienawidziła huncwockich skrótów. W swoim krótkim życiu zobaczyła ich już nazbyt wiele.
 Wskakuj  rzucił Black, nie pozostawiając jej żadnych wątpliwości. Wciąż zdawał się być chorobliwie blady, ale mimo to na jego ustach kołysał się rozbawiony półuśmiech.
 Ty pierwszy  szepnęła, nie odrywając oczu od czarnego otworu, który ział w garbie biednej Gunhildy. Postanowiła, że jeśli Black się zaklinuje, zacznie wrzeszczeć albo przerazi ją w jakikolwiek inny sposób, po prostu odwróci się i pobiegnie na górę do swojego dormitorium.
 Okay.  Chłopak wzruszył ramionami i podparłszy się o poręcz, zgrabnie wsunął nogi do otworu.  Do zobaczenia na dole!
Moon usiłowała wmówić sobie, że w jego głosie nie było kpiny ani złośliwej uciechy, która niczym tajemnicza aura zawsze otaczała Huncwotów. Starała się przypomnieć sobie, że przecież Syriusz chciał jej zrobić prezent, więc na pewno nie było to nic potwornego.
Ale, podszeptywała jej ta druga część mózgu, po tym, co zrobiła mu na eliksirach, mógł mieć ochotę na zemstę, a ona, głupia, robiła wszystko, żeby mu to umożliwić. Czy wskakiwanie do nieznanej, ciemnej dziury byłoby rozsądnym postępkiem?
 Z pewnością nie  mruknęła, gramoląc się na posąg i, wzorem Blacka, wsuwając do środka nogi. Przełknęła ślinę i spróbowała się przeżegnać, ale kiedy oderwała łokcie od boków, jej ciało zaczęło niepokojąco szybko zsuwać się kamiennym tunelem.
 Nieee!  zawyła, ale jej dramatyczny okrzyk urwał się niemal tak szybko, jak się zaczął, bo wylądowała na czymś płaskim, a Black bez ceregieli zasłonił jej usta.
 Cicho!  syknął, a ona ostatkiem sił odsunęła się od niego i opadła na coś, co prawdopodobnie było ubitą ziemią.
 Pamiętaj, że mogłam cię otruć – a nie otrułam!  wydyszała, zrywając się na równe nogi i cofając się, aż plecami natrafiła na zimną, kamienną ścianę.
— Chciałaś mnie otruć?  W ciemności trudno było powiedzieć, czy w Syriuszu przeważało głębokie zdumienie czy może uraza. Moon przeklęła w myślach swój niewyparzony język.
 No… Przeszło mi to przez myśl  przyznała z wahaniem.  Ale nie zostawisz mnie tu, prawda?
 Zastanowię się  burknął Black, po czym zapalił różdżkę i ruszył przed siebie wzdłuż czegoś, co wyglądało na ciasny korytarz. Dominika potruchtała za nim, zastanawiając się jak to możliwe, że nie jest teraz w swoim ciepłym łóżku, tylko w podziemnych tunelach z kimś, komu właśnie przyznała się, że chciałaby go zabić. Była to tak irracjonalna myśl, że mogłaby się nawet wydać zabawna, gdyby chłód i nieprzenikniona ciemność w korytarzu nie były tak realne.
Syriusz szedł szybkim krokiem, nie oglądając się na nią. Garbił się lekko ze względu na niskie sklepienie tunelu, a Moon w pewnym sensie cieszyła się, że widzi tylko jego plecy, bo domyślała się, że mina z pewnością nie poprawiłaby jej humoru.
Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Pełno w nim było gwałtownych zakrętów i dziewczyna szybko straciła orientację, jak długo już idą i jak daleko mogli zajść. Przez całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Moon szybko pozbyła się wyrzutów sumienia, dochodząc do logicznego wniosku, że Syriusz zasłużył sobie na jej zemstę i powinien się jej spodziewać, a nie być wielce zdziwionym. Cóż, to, że niczego się nie spodziewał było raczej pewne – świadczyły o tym jego zdumienie i fakt, że zaprosił ją na tę nocną wycieczkę. Ale czy to jej wina, ze chłopcy są tak mało domyślni?
 Jesteśmy na miejscu  mruknął w końcu, unosząc wzrok na dużą drewnianą klapę w suficie. Moon w duchu odetchnęła z ulgą, bo ta nocna wędrówka porządnie ją wyczerpała. Poczuła nowy przypływ ciekawości na myśl o tym, że za chwilę wyjaśni się, co było ich celem. Black wycelował różdżkę w klapę, której zamek szczęknął cicho. Uniósł ją ostrożnie i podciągnął się. Kiedy znalazł się na górze, wyciągnął go niej rękę, żeby pomóc jej wejść.
Moon rozejrzała się z uwagą. Znajdowali się w jakiejś piwnicy, zawalonej zakurzonymi regałami i stosami kartonów. Kiedy Syriusz zamknął klapę, zobaczyła, że idealnie wpasowywała się w brudną, drewnianą posadzkę.
Chłopak przysiadł na jakiejś skrzyni i gestem pokazał jej, żeby zrobiła to samo.
 Jesteśmy w Hogsmeade, w piwnicy Miodowego Królestwa  wyszeptał w odpowiedzi na jej niezadane jeszcze pytanie.
 Dlaczego?  zapytała, wciąż rozglądając się z ciekawością i ledwo panując nad podekscytowaniem. W każdej chwili ktoś mógł odkryć ich zniknięcie, albo – co gorsza – nakryć ich tutaj, z czego w żaden sposób nie byliby w stanie się wytłumaczyć.
Zdziwiła się, kiedy na niego spojrzała. Wyglądał na bardzo zakłopotanego, jakby miał nadzieję, że o to nie zapyta. Nie zdążyła jednak przyjrzeć mu się dokładniej, bo w tym samym momencie zgasił różdżkę.
 Peter powiedział nam o tym, że Dumbledore zabronił ci wyjść z Hogsmeade  powiedział w końcu, starannie dobierając słowa.  Chciałem… Wszyscy zgodziliśmy się, że to nie fair.
 A to gaduła  mruknęła posępnie Moon, skubiąc pasek szlafroka.
 Teraz będziesz mogła wychodzić, kiedy zechcesz  dodał jeszcze Black i zapadła cisza.
Siedzieli naprzeciw siebie w niewielkiej odległości, ale wydawało się, jakby dystans był o wiele większy. Dominika pomyślała, że jednak nic już nie było takie jak kiedyś i oboje byli głupi, myśląc, że jest inaczej.
 Dziękuję  bąknęła.
 Nie zimno ci?  zapytał szybko Gryfon, jakby z ulgą, że udało się przerwać ciszę, która z każdą chwilą ciążyła im coraz bardziej.  Nie pomyślałem, że będziesz już w piżamie.
 Następnym razem, kiedy będziesz chciał mi dać prezent, nie czekaj do północy.  Stłumiła potężne ziewnięcie.
 Następnym razem, kiedy będziesz chciała smacznie spać, nie wciskaj mi Wideye.
Zachichotali szaleńczo, uciszając się nawzajem.
Syriusz przysunął się nieco, tak, że poczuła muśnięcie jego kolan.
 Moony?
 No?  Mrużyła oczy w ciemności, szukając jego wzroku. Wyczuwała jego bliskość, ale czuła się niezręcznie, widząc niewiele więcej niż niewyraźny zarys jego sylwetki.
 Ufasz mi?
Odpowiedź na to pytanie była prosta, tak prosta, że miała ochotę żachnąć się i od razu zaprzeczyć, ale coś w jego głosie ją powstrzymało. Milczała więc, co chłopak najwyraźniej trafnie odczytał, bo pokiwał głową i ciągnął przygaszonym głosem:
 Rozumiem. Ale czy jeśli… Jeśli miałbym do ciebie jedyną, ostatnią prośbę, zrobiłabyś to?
Po jej plecach przebiegł dreszcz, nieprzyjemny i chłodny jak złe przeczucie, które wsunęło się między jej roztrzęsione myśli i drżące domysły. Chwilę później przeczucie zmieniło się w niepokój, w dławiącą pewność, że wcale nie chce słyszeć jego prośby. Ciemność odbierała jej wzrok, ale wyostrzała inne zmysły, i ton jego głosu zapowiadał wyraźnie, że za chwilę stanie się coś nieprzyjemnego. Z trudem przywołała na twarz lekki uśmieszek, chociaż Syriusz nie mógł go zobaczyć i otworzyła usta, żeby obrócić całą sytuację w żart, uciszyć go, nie pozwolić mu wymówić tej dziwnej prośby, ale nie zdążyła.
 Nika, proszę cię…  Jej mięśnie stężały, kiedy dotknął jej dłoni. Jego dotyk był ciepły, boleśnie przyjemny dla skostniałych palców.  Naprawdę cię proszę, żebyś nie zadawała się ze Ślizgonami.
Przez dłuższą chwilę nie pamiętała jak się oddycha. Gwałtowna fala uczuć odebrała jej oddech i głos. Siedziała sztywno z otwartymi ustami, z oczami wciąż usiłującymi przebić ciemność piwnicy, nie potrafiąc zdobyć się choćby na słowo. Powolnym, nieco niezdarnym gestem wysunęła dłonie z jego uścisku, wkładając w ten gest wszystkie swoje siły. Gniew narastał wolno, ale systematycznie i niezależnie od jej zdrętwiałych myśli.
 Boję się o ciebie  mówił dalej Black, jakby nieświadom burzy, która rozszalała się w jej głowie.  Zrobiłbym wszystko, żeby…
 Nigdy więcej nie nazywaj mnie „Nika”  wysyczała i wstała ze skrzyni, drżąc od ledwie wstrzymywanej złości.  Jak… Jak ty śmiesz!
 Proszę, spróbuj zrozumieć.  W jego głosie wyraźnie pobrzmiewał strach, ale ona już tego nie słyszała.
 Co mam zrozumieć?  Zniżyła głos i cofnęła się o kilka kroków.  Zostawiasz mnie samą sobie w najgorszym możliwym momencie, poniżasz, a teraz chcesz, żebym znowu została sama?
 Nigdy nie zostawiłem cię samej.  On też ledwie już nad sobą panował – dłonie drżały mu lekko, a z jego różdżki trysnął snop srebrzystych iskier.  Jestem na każde twoje skinienie.
Zawód, rozczarowanie i gniew trawiły ją od środka jak płomień. Usta wypełniał jej gorzki, nieprzyjemny posmak. Nie słyszała ani słowa z tego, co do niej mówił i może dlatego bezpowrotnie stracili szansę na porozumienie. Zacisnęła mocno powieki i złapała się za skronie, które paliły ją żywym ogniem.
 Nie będziesz dobierał mi przyjaciół  powiedziała nadzwyczaj opanowanym głosem, resztką sił odrzucając falę zaklęć, które jedno po drugim pojawiały się w jej głowie.
 Moony, jakich przyjaciół!  Podszedł do niej, czując jak ogarnia go rozpacz. Dziesiątki razy wyobrażał sobie tę rozmowę i nigdy nie przewidział takiego katastrofalnego finału.  Oni cię skrzywdzą, oni…
 Na pewno nie bardziej niż ty. Wiedziałam, że nie potrafisz być bezinteresowny, że to wszystko ma drugie dno.  Zachwiała się lekko, czując zawroty głowy, jakby opanowała ją nagła gorączka.
Black zapalił różdżkę i zobaczył ją stojącą pod ścianą, z twarzą skrytą w dłoniach. Na końcach jej palców tańczyły maleńkie iskierki, przypominające miniaturowe błyskawice. Wyciągnął ku niej rękę.
 Nie dotykaj mnie  wyszeptała, nawet na niego nie patrząc. Ze strachem patrzył na małe wyładowania magii i wiedział, że nie było to zwykłe ostrzeżenie. Chwilę później Moon odsunęła dłonie od twarzy i popatrzyła na niego. Jego umysł przecięła irracjonalna myśl, że kiedy spojrzy jej w oczy, zobaczy ten czerwony błysk, który już u niej widział, a wtedy stanie się coś… coś złego. Ale tęczówki, które się na niego skierowały miały zwykły, znajomy zielony kolor.
Moon wyglądała, jakby była nieco zdziwiona. Patrzyła na niego nie do końca przytomnym wzrokiem i chwiała się lekko, ale po chwili jej spojrzenie nabrało wyrazu i znowu wypełniła je złość.
 Nie wtrącaj się w moje sprawy  powiedziała cicho.  Następnym razem, kiedy to zrobisz, pożałujesz. Obiecuję ci to.