„Ostatnia prośba”
– rozdział
XXIII –
Moon przeciągnęła się z wyraźną
przyjemnością, kiedy jej uszu dobiegły dźwięki krzątaniny, wywołane
prawdopodobnie przez Lily. Dawno nie spało jej się tak dobrze. Zastanawiała się
jak to możliwe, skoro była to pierwsza noc z Hogwarcie, którą spędziła bez
asekuracji w postaci rodzinnego zdjęcia ukrytego pod poduszką. Nie mogła uwierzyć, że Marion nie znosiła jej do tego stopnia – w dodatku cała sytuacja podburzała jej niedawno rozbudzone, gorzkie wspomnienia z Beauxbatons, kiedy to Josephine wyjawiła wszystkim, jaka to Dominika jest dziecinna – czy fotografia rodziców przechowywana jak najświętsza, choć nieco wstydliwa relikwia nie była czymś równie żenującym jak lalka, bez której kiedyś nie mogła zasnąć? Nie czuła się z tym najlepiej, a przy tym wciąż była nieco podminowana, bo odebranie jej tej pamiątki było wyjątkowo głupim i
okrutnym dowcipem, ale jakimś cudem wydarzenie to nie przerodziło się w żaden męczący senny
koszmar, co pozwoliło jej całkiem spokojnie przespać całą noc. Wprawdzie
jeszcze przed świtem nieopodal jej poduszki pojawił się duch du Boisa, ale że
już od dawna jej nie przerażał, rzuciła tylko w niego skarpetką, odwróciła się
na drugi bok i ponownie zapadła w słodką drzemkę, zupełnie pozbawioną snów.
— Wiem, że nie śpisz! — Rozległ się
głos Evansówny, a po chwili jej ruda głowa pojawiła się pomiędzy atłasowymi
kotarami otaczającymi łóżko Moon. — Jak tam noc?
— Doskonale — odparła zgodnie z
prawdą, wciąż niejako zdziwiona tym faktem. — Może to znak, żebym została dziś w łóżku?
— Nie ma mowy, wstawaj. — Dziewczyna wycofała się i jej stłumiony głos zabrzmiał nieco dalej. — Nie chcę
nic mówić, ale obok mojego łóżka leży twoja skarpetka. Bombardowałaś mnie w
nocy czy co? Wiem na pewno, że nie chrapię.
— Wyganiałam du Boisa. — Moon
usiadła na brzegu materaca i przeciągnęła się z przyjemnością. Podrapała się
bezmyślnie po głowie, patrząc jak Lily rozczesuje włosy. Lubiła przyglądać się
jak pod wpływem szczotki jej miedziane kosmyki na moment stawały się proste jak
druty, by po chwili rozsypać się i podwinąć leciutko na końcach. Evans
zmarszczyła nos i uśmiechnęła się drwiąco.
— Skarpetkowe egzorcyzmy brzmią jak
prawdziwa rewolucja. Może byś to opatentowała?
— Zamknij się — burknęła Moon i
odważyła się na gwałtowny skłon w celu dosięgnięcia szaty, która skotłowana
leżała na podłodze.
— Właśnie, Evans, zamknij się.
Niektórzy chcieliby jeszcze pospać. — Z okolic łóżka położonego w głębi
dormitorium rozległ się nadąsany głos Marion, którą Moon zaczęła bezgłośnie
przedrzeźniać w tak udatny sposób, że Lily z trudem stłumiła śmiech.
— Niektórzy powinni już wstawać,
jeśli chcą dziś dobrze wypaść — odparła ruda śpiewnym głosem i zaczęła
przepakowywać swoją torbę.
— Lil, spójrz! — zawołała Moon
zduszonym głosem, wygrzebawszy spod swojej szaty szkolny krawat. — Żółty!
— Brawo, geniuszu — parsknęła
Evans, nawet nie podniósłszy wzroku. — To Dzień Hufflepuffu. A może Dzień
Hufflepuff? Jak właściwie powinno się mówić? — zamyśliła się głęboko.
— Nawet tarczę mam żółtą — zachwycała się blondynka. — I szalik, i sweter też! — dodała po chwili, kiedy
wynurzyła się spod swojego łóżka z wymienionymi częściami garderoby.
Przyjaciółka posłała jej pełen politowania uśmiech, kiedy Moon w podskokach
pobiegła do łazienki, żeby się przebrać.
*
* * * *
Przy uroczystym śniadaniu Lily
siedziała jak na szpiczaku. Była bardzo podekscytowana, ale jednocześnie jej
żołądek ściskał się ze zdenerwowania. Najpierw Dumbledore oficjalnie ogłosił
początek obchodów Tysiąclecia Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie,
powitał pokaźne grono znamienitych gości (do stołu nauczycielskiego pod kątem
prostym zostały dostawione dwa kolejne) i zapowiedział przedstawienie
inauguracyjne, mające odwzorować scenę założenia Hogwartu. Lily śmiała się
razem z innymi, kiedy pod koniec James, grający Godryka Gryffindora, teatralnym
gestem zerwał tiarę z głowy i rzucił ją na środek (zupełnie niechcący
zawadzając o czubek głowy odtwórcy Salazara Slytherina), upamiętniając tym
samym narodziny Tiary Przydziału. W cichości serca podziwiała też, jak
przemierzał podwyższenie z mieczem przypasanym u boku, strojąc groźne miny. Z
tego wszystkiego zagapiła się i Remus musiał przypomnieć jej, że jako prefekci
mieli pomóc w sprawnym uprzątnięciu prowizorycznej sceny. Uśmiechał się przy
tym jakoś pokrętnie, przez co ciemne rumieńce pokryły jej policzki, a żołądek
ścisnął się jeszcze bardziej.
Teraz teoretycznie było już po
wszystkim i powinna zająć się śniadaniem. Jej przyjaciółka z zachwytem powitała
stół zastawiony w żółtym, puchońskim kolorze, chociaż jajecznica, sok
pomarańczowy i omlety pojawiały się rano codziennie. Tym razem towarzyszyło im
istotnie więcej kanarkowożółtych potraw, przez co śniadanie wydawało się
weselsze niż zwykle – były naleśniki zabarwione curry, pomarańczowa i cytrynowa
marmolada, parówki faszerowane żółtym serem, waniliowy budyń i wiele innych.
Moon zdawała się być całkowicie pochłonięta pałaszowaniem bagietki obficie
polanej miodem, czemu Lily nie mogła się nadziwić. W końcu tylu ciekawych gości
postanowiło odwiedzić Hogwart!
— Popatrz. — Szturchnęła ją w
pewnym momencie, wytrzeszczając oczy na nieco demonicznie wyglądającą kobietę,
z kruczoczarnymi włosami upiętymi w wymyślnego koka. Dominika spojrzała na nią
z wyrzutem, z ustami pełnymi pieczywa. — To Hesper Starky! Jako pierwsza
zaczęła badać wpływ faz księżyca na warzenie eliksirów! Boże, nawet nie
marzyłam, że ją kiedyś spotkam…
— Fmia’o, if ‘o niej — zachęciła ją
Moon, dzielnie walcząc z bagietką. — F konfu jefef pfefektem.
— A tam? — Lily nerwowo mięła
serwetkę, wodząc oczami po głównym stole. — To chyba Miranada Goshawk?
— Zgadza się. — Do rozmowy wtrącił
się Remus, najwyraźniej również zainteresowany znamienitymi osobistościami. — Ale zobacz, z kim rozmawia. Niech mnie kule biją, jeśli to nie Ignatia
Wildsmith.
Moon, która poczuła się boleśnie
wyobcowana w świecie nieznanych jej nazwisk i osób, odnalazła pewne pocieszenie
w tacy pełnej świeżuteńkich, jakby prosto z jej rodzinnej Marsylii, croissant aux amandes. Ugryzła koniuszek i westchnęła z rozkoszy.
Jeśli miała spędzić cały długi dzień ze znerwicowaną Evansówną, powinna nabrać
sił, a nadziewane rogaliki nadawały się do tego znakomicie.
*
* * * *
Wchodząc do sali mistrza eliksirów,
czuła się dość dziwnie. Wszystkie okoliczności tego dnia były, bądź co bądź,
niezwykłe – grupa uczniów uczestniczących w zajęciach nosiła żółto-czarne
emblematy Hufflepuffu, co ponoć symbolizowało brak podziałów między nimi. Jak
się okazało, dość złudny.
— Do twarzy ci w żółtym — parsknęła
Moon, ledwie dotarłszy do swojego stanowiska, po prawicy Severusa Snape’a,
który zmierzył ją krótkim i surowym spojrzeniem.
— Jako że dzisiejsze zajęcia mają
charakter wyjątkowy — zaczął głośno Heckmann, jak zwykle nic nie robiąc sobie z
tego, co działo się w sali. Uczniowie spojrzeli na profesora z umiarkowanym
zainteresowaniem – mimo że na dzisiejszą OWUTEMową lekcję eliksirów mógł
przyjść każdy chętny, najwyraźniej niewielu miało na to ochotę i w sali
znajdowały się w większości te samy osoby, co zwykle. — Zezwalam wam na
wykonanie dowolnego eliksiru. — Moon spojrzała w lewo, zafascynowana westchnieniem,
które mimowolnie wydobyło się z ust Snape’a. — Ale! — dodał profesor, a
westchnienie urwało się tak szybko, jak się wyrwało. — Wszelkie eliksiry o
bezsprzecznie szkodliwym działaniu są niedozwolone. Tak że wybijcie sobie z
głów wszelkie trucizny, panie i panowie. Aby urozmaicić zajęcia, postanowiłem,
że każdy eliksir będzie miał adresata – każdy z was wybierze go drogą losową, a
na koniec zaserwuje mu eliksir. To dlatego na waszych stanowiskach znajdują się
bezoary i butelki i z uniwersalnym antidotum.
Moon mimowolnie zmarszczyła brwi i
zerknęła na ciemny, chropowaty kamyk i buteleczkę przezroczystego płynu, które
istotnie znajdowały się tuż przed jej kociołkiem.
Ciekawe — pomyślała, cały
czas wpatrując się w bezoar i zastanawiając się nad eliksirem, który miała
wykonać. Powinien być raczej zabawny czy praktyczny?
— Aby uniknąć potwornych pomyłek i
głupich wypadków, do których jesteście skłonni, eliksir nie może wykraczać poza
program klasy zaawansowanej, a więc obowiązują tylko przepisy z podręcznika.
No? Na co czekacie?
Profesor wskazał kulisty, szklany
pojemnik na swoim biurku, w którym zupełnie niczym malutkie ptaki trzepotały
karteczki z imionami i nazwiskami uczniów, które mieli losować. Wybierali
według schematu, według jakiego siedzieli, więc Moon znalazła się niemal w
połowie listy, tuż za Severusem, który wylosowawszy karteczkę, rzucił ją
obojętnie na blat ławki i przystąpił do kompletowania potrzebnych składników.
Zanim podeszła do biurka Heckmanna, zdążyła się zorientować, że sąsiad nie wylosował
nikogo ciekawego – ot, nieznaną jej Ślizgonkę, Kordelię Bulstrode. Wzruszyła
ramionami i wysunąwszy rękę nad szklaną kulę, na moment zamarła w bezruchu. Nie
wiedziała, kogo sobie życzyć – kogoś znanego, czy może zupełnie nieznajomego? W
ostatniej chwili wstrzymała oddech i nie życzyła sobie nikogo. Może tu właśnie
tkwił jej błąd?
Kiedy wróciła do swojego stanowiska
i rzuciła na blat zmiętą, w niczym już nie przypominającą ptaka karteczkę,
Severus nie omieszkał zerknąć na nazwisko, które wylosowała. Nie zamierzała mu
w tym przeszkadzać, ale nie zrobiła też nic, by mu pomóc – Snape musiał
porzucić pozory obojętnej ignorancji, żeby odczytać napis widniejący na zwitku
pergaminu, który zmiażdżyła w dłoni w drodze powrotnej. Poświęcenie
najwyraźniej opłaciło mu się, bo po chwili odrzucił karteczkę na miejsce, ale
tym razem to na jego ustach kołysał się kpiący uśmieszek.
— No, no — odezwał się cicho, na
granicy słyszalności, podczas gdy rozpalał ogień pod swoim kociołkiem.
Moon popatrzyła na niego, oczekując
na dalszy ciąg wypowiedzi, ale przeliczyła się. Severus na dobre zajął się
kompletowaniem składników do swojego eliksiru. Dziewczyna głośno wypuściła
powietrze przez nos, po czym odwróciła się powoli, żeby spojrzeć na swoją
przyszłą ofiarę.
*
* * * *
— Błagam, ugotuj jej coś normalnego — jęknął Potter, z niejaką zgrozą wpatrując się w karteczkę spoczywającą obok
kociołka jego najlepszego przyjaciela.
Panowanie nad Syriuszem zawsze było
trudne, a ostatnio, kiedy był przewrażliwiony na punkcie tego, że James na
poważnie postanowił się ustatkować, okazywało się prawie niemożliwe. Dokuczanie
Evansównie i niegroźne uganianie się za nią Pottera na tyle solidnie wtopiło
się w krajobraz ich życia w Hogwarcie, że chłopak niejako rozumiał zawód
przyjaciela, ale nie mógł pozwolić na to, żeby zrujnował jego genialny plan. A
robienie numerów Evans na trzy dni przed balem na pewno by mu nie pomogło.
— Spokojna twoja rozczochrana,
Jimmy. — Potter zmarszczył brwi na dźwięk głębokiego samozadowolenia w głosie
Blacka, a także fakt, że nazwał go Jimmym. To z pewnością nie wróżyło nic
dobrego, a kolejne słowa Łapy tylko upewniły go w tym przekonaniu. — Mam
doskonały pomysł!
— Najlepiej ugotuj coś prostego,
żeby Heckmann się nie czepiał. — James czuł jak zaczyna ogarniać go panika. — No
wiesz, Eliksir Rozśmieszający albo Uspokajający… — Zastanowił się przez chwilę. — Proszę, zrób Eliksir Uspokajający. Dam ci za to swój komplet szachów albo
cokolwiek zechcesz.
— Nie po to jestem Huncwotem, żeby
iść na łatwiznę — żachnął się Syriusz, po czym zakasał rękawy i przystąpił do
pracy. Okularnik próbował zajrzeć mu przez ramię, żeby zobaczyć, na której
stronie podręcznika się zatrzymał, ale przyjaciel ustawicznie zasłaniał mu widok.
— Nie psuj wszystkiego, chcę ci
zrobić niespodziankę! Co znowu? — Black spojrzał na niego z wyrzutem, kiedy
Potter dźgnął go łokciem w żebra, wzrokiem wskazując mu jakiś punkt w środkowym
rzędzie, kilka ławek przed nimi.
— Ktoś chyba zamierza zrobić
niespodziankę tobie — powiedział James nie bez złośliwości, widząc jak twarz przyjaciela
stężała w ciągu sekundy, a po jego szampańskim humorze nie został nawet ślad. W
zielonych oczach Moon, która na moment odwróciła się ku nim, czaiła się
ewidentna groźba i Potter byłby nawet skłonny głęboko współczuć Blackowi, gdyby
akurat nie podejrzewał, że zamierza zrujnować jego niedoszły związek z Evans. W
takiej sytuacji jego empatia mogłaby zmieścić się w łyżeczce do herbaty, jak to
lubiła mu wypominać wspomniana rudowłosa Gryfonka. Ale czego nie robi się z
miłości?
*
* * * *
— Doradź mi coś — mruknęła ponuro,
nasyciwszy się głupkowatym wyrazem twarzy Blacka, który zastygł z butelką śluzu
gumochłona w ręce.
— Myślisz o tym samym, co ja? — W
cichym głosie Snape’a wciąż brzmiała kpina, chociaż zdawał się być całkowicie
pochłonięty krojeniem żabiej wątroby na idealnie cienkie plasterki. — Wiesz
przecież, że trucizny są niedozwolone.
— Na pewno potrafisz jakoś to
ominąć.
Była prawie pewna, że chłopak
uśmiechnął się półgębkiem, gdy to powiedziała, ale nie zdradził się nawet
słowem. Zrezygnowana Moon zaczęła nerwowo przewracać kartki podręcznika.
— Uczyń mu, co tobie niemiłe, to
zawsze działa.
Nie zdążyła zapytać, co konkretnie
miał na myśli, bo Heckmann uciął wszelkie rozmowy groźbą odebrania solidnej
porcji punktów. Blondynka przygryzła wargę, wpatrując się intensywnie w spis
treści, gdy nagle doznała olśnienia.
Pobiegła do szafki profesora po
suszone żądła żądlibąka, które były jedynym składnikiem, którego nie posiadała
w swoich zapasach. Wróciwszy, z nową energią rozpaliła płomień pod swoim kociołkiem
i zaczęła przygotowywać ingrediencje.
— Nie wyjmuj ich teraz — rzucił
nagle Severus, kiedy sięgnęła po słoik z oczami diabła morskiego. Spojrzała na
niego, zdziwiona. — Wyschną.
— Okay — mruknęła, zawahawszy się
tylko przez moment i zabrała się za ścieranie kłów węża na drobny proszek. — Dzięki.
Mimo, że nie odpowiedział, poczuła
do niego falę wdzięczności. Jeszcze kilka tygodni temu nie kiwnąłby palcem,
żeby jej pomóc, a teraz bądź co bądź, udzielał jej rad. Wiedziała, że były
warte wysłuchania – od dawna miała okazję obserwować jego pracę na eliksirach.
Tego dnia była znacznie bardziej
pewna swoich umiejętności. Miała genialny pomysł, który przy odrobinie
szczęścia mógł sprawić, że żadne ze stojących na ławce antidotów nie pomoże
Blackowi przez najbliższą dobę.
Zgodnie z radą Severusa, parę oczu
diabła morskiego dorzuciła dopiero wtedy, kiedy jej eliksir przybrał
ciemnozieloną, przypominającą szlam barwę. Z najwyższym skupieniem zamieszała
wywar trzykrotnie w lewą stronę – to zawsze sprawiało jej największy problem.
Wiedziała jednak, że tym razem się udało – gdy zawartość jej kociołka
zabulgotała, zmniejszyła lekko ogień i wrzuciła nieco utartego tojadu, a
eliksir nabrał seledynowego połysku, zupełnie tak jak to przewidywał
podręcznik.
Czując przyspieszone bicie serca,
sięgnęła po bezoar spoczywający na blacie ławki i zważyła go w lekko spoconej
dłoni. Wstrzymała oddech i nożem rozcięła kamyk na dwie, niemal idealnie równe
części. Jedną z nich wrzuciła do swojego kociołka i zignorowała zaciekawione
spojrzenie Snape’a. Teraz mogła już tylko czekać.
*
* * * *
— Auu! — zawył Potter, kiedy na
minutę przed końcem wyznaczonego czasu, Black w przypływie szaleństwa chwycił
go za kosmyk włosów i mocno pociągnął. — Odbiło ci?!
— Będziesz mi dziękował na kolanach — zaintonował Łapa śpiewnie i wrzucił fragment przesławnej czupryny Pottera do
swojego kociołka. Zgodnie z poleceniem profesora zgasił płomień i zachwytem
przyglądał się ostatnim bulgotnięciom, które wydobywały się z jego eliksiru.
James patrzył na niego z mieszaniną przestrachu i fascynacji.
— Zaczynamy! — Heckmann klaśnięciem
w dłonie zwrócił na siebie uwagę podekscytowanych uczniów. — Panie Avery, kogo
pan wylosował?
Huncwoci kompletnie przestali
zwracać uwagę na to, co działo się w klasie. Nie było zresztą czym się
ekscytować – uczniowie, ograniczeni podręcznikiem, przygotowali w większości
mniej lub bardziej poprawne eliksiry euforii, rozdymające czy, co złośliwsi,
bujnego owłosienia. Zainteresowali się jedynie, kiedy Snape został zmuszony do
wypicia odrobiny eliksiru zmieniającego kolor włosów zaserwowanego mu przez
Dafne Greengrass. Rzucił jej wtedy lodowate spojrzenie i upił drobny łyk z
butelki, którą mu podała. Huncwoci wstrzymali oddech z przejęcia, ale… nic się
nie stało. Zupełnie nic. Włosy Smarkerusa były tak samo czarne i tłuste jak
zwykle. Heckmann pospieszył z wyjaśnieniem.
— Bardzo sprytnie, panie Snape.
Eliksir zmieniający barwę włosów jest o tyle specyficzny, że pozwala na
temporalną zmianę koloru owłosienia na dowolny odcień, którego zażyczy sobie
osoba, która eliksir wypija, a nie osoba, która go przygotowuje. — Puchonka zrobiła niemal równie zawiedzioną minę, co siedzący nieco dalej
Syriusz i James. — Widocznie panna Greengrass nie doczytała instrukcji. Panie
Snape, czy zechciałby pan pomyśleć o kolorze innym niż swój naturalny, abym
mógł przyznać ewentualne punkty?
— Blond — stłumiony jęk wyrwał się
z ust Blacka, a uczniowie zajmujący sąsiednie ławki zachichotali. Na bladych
policzkach Snape pojawiły się różowe plamy. James pierwszy zauważył, gdzie
mimowolnie powędrowało spojrzenie Ślizgona i nie zdziwiło go, kiedy ohydne
włosy Smarkerusa na ułamek sekundy stały się płomiennorude. Syriusz
najwyraźniej niczego nie wychwycił i dał upust swojemu rozczarowaniu,
twierdząc, że ledwie udało mu się coś zobaczyć, bo akurat mrugnął, nie mówiąc
już o rozkoszowaniu się tym widokiem. Potter zacisnął szczęki, widząc wyraźnie
jak ciemny rumieniec rozlewa się po policzkach Lily Evans.
— Brawo, dziesięć punktów dla Hufflepuffu.
Kto następny?
Okularnik niemal nie słyszał
monologu Syriusza, który zaczął głośno zastanawiać się nad tym, jak można
ulepszyć eliksir, żeby na stałe przefarbować Snape’a na jakiś krzykliwy kolor.
Zupełnie nie zwracał uwagi na to, jak uczniowie kolejno wybuchali
niekontrolowanym śmiechem, pokrywali się futrem, jak Moon zaaplikowała sobie
eliksir skurczający na czubek nosa i zachwycała się efektem, dopóki Heckmann nie
kazał jej wypić antidotum. Pochłonięty ponurymi myślami, ani się obejrzał,
kiedy Dominika stanęła przed Syriuszem i postawiła przed nim buteleczkę
wypełnioną oleistym, zielonym płynem. Heckmann mieszał chochlą w jej kociołku i
najwyraźniej nie znalazł niczego, co pozwalałoby mu wyśmiać jego zawartość. Po
chwili ze zniecierpliwieniem spojrzał na Blacka, który odkorkował buteleczkę i
spróbował bohatersko się uśmiechnąć, ale dość nędznie mu to wyszło. Płyn
wydzielał ostry, przejmujący zapach, który przywodził na myśl piżmo, cytrusy i
dym. James widział jak Łapa spojrzał głęboko w oczy Moon, po czym duszkiem
wypił zawartość buteleczki. I znowu nic się nie stało.
— Panna Moon sprytnie wybrała
eliksir, którego działania nie sposób sprawdzić w obecnych warunkach — odezwał
się lekceważąco Heckmann, kiedy machnięciem różdżki opróżnił jej kociołek. — Eliksir Przebudzenia, nazywany też Wideye, nie pozwala ofierze zasnąć przez
długie godziny. Czy ktoś zna jego inne zastosowanie?
Ręka Lily powędrowała do góry.
— Używa się go jako antidotum na
Wywar Żywej Śmierci.
— Zgadza się. Pięć punktów dla
Gryffindoru — powiedział jakby po namyśle i przeszedł do następnego stanowiska.
— A punkty za mój eliksir? — zapytała Moon, która przystanęła w połowie drogi do swojej ławki.
Heckmann odwrócił się powoli i uśmiechnął
się kątem ust.
— Tak jak mówiłem, nie jesteśmy w
stanie sprawdzić, czy eliksir działa, prawda? Następnym razem proszę wybrać
taki, który będziemy mogli zweryfikować. Panie Black, proszę zażyć bezoar.
Dziewczyna nadal stała w miejscu i
patrzyła na plecy profesora, jakby samym spojrzeniem zamierzała w nich wypalić
dziurę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na mocno poirytowaną, ale Syriusz niemal
odruchowo dostrzegł lekkie drżenie jej warg. Mimo że relacje między nimi nie
były najlepsze, dobrze pamiętał jak wiele wysiłku włożyła w ten przedmiot i jak
wielkie wiązała z nim nadzieje.
— Panie profesorze, ale ja w ogóle
nie czuję się senny — powiedział głośno, z premedytacją zwracając na siebie
uwagę wszystkich obecnych. — Prawdę mówiąc, czuję się, jakbym miał nie zasnąć
przez całą tysiącletnią przerwę!
Tu i ówdzie rozległy się chichoty.
Uchwycił spojrzenie Moon i uśmiechnął się do niej krzepiąco, ale ona tylko
popatrzyła na niego z wyrzutem i uciekła do swojej ławki, chowając twarz za
kurtyną jasnych włosów.
— Lizus — syknął Potter.
— Jakoś trudno mi uwierzyć panu na
słowo — odparł chłodno Heckmann i utkwiwszy w nim swoje stalowe spojrzenie,
podszedł do jego stanowiska. — A co pan przygotował?
— Eliksir słodkiego snu — powiedział niechętnie, po raz pierwszy żałując swojego wyboru. Usłyszał, że
chichoty wokół nasilają się.
— Och, co za dobrana para — westchnął teatralnie Heckmann, a Ślizgoni już jawnie parskali śmiechem. Black
zacisnął pięści, widząc jak Moon zgarbiła się jeszcze bardziej, sprawiając przy
tym wrażenie, jakby chciała utopić się w swoim, pustym już, kociołku.
— Eliksir jest dla Lily Evans — powiedział sucho i szybkim krokiem przemierzył salę, żeby skończyć już tę
farsę. Profesor zanurzył chochlę w jego kociołku i zacmokał.
— Wywar powinien mieć intensywną,
fiołkową barwę, pana wersja ma jednak niepokojący, złotawy połysk. No nic,
panno Evans, proszę spróbować, a nuż tym razem nastąpi cud i się uda?
Lily zmarszczyła brwi i bez słowa
upiła drobny łyk. W sali zapadła absolutna cisza. Po kilku chwilach ruda
Gryfonka rzuciła mu przepraszające spojrzenie, a powszechny letarg został
przerwany przez głębokie, pełne nieudolnie skrywanej przyjemności westchnienie
Heckmanna.
— I znowu pudło, tak jak się
spodziewałem. Panno Moon, panie Black, proszę się upewnić, że po ukończeniu
Hogwartu nie będą państwo zmuszeni brudzić sobie rączek samodzielnym
wykonywaniem eliksirów. — Poczekał aż w sali umilkną ostatnie śmiechy i
zadarłszy do góry swój haczykowaty nos, dostojnym krokiem przeszedł dalej.
Jeszcze zobaczymy — pomyślał
Gryfon z ledwie tłumioną wściekłością i mocno zacisnął rękę na buteleczce, w
której wciąż kołysał się opalizujący płyn.
*
* * * *
Reszta dnia okazała się być
znacznie mniej emocjonująca. Po zamku wciąż krążyło mnóstwo dorosłych czarodziejów, między innymi rozmaici dziennikarze, a także para detektywów, którzy hogwarckie święto potraktowali jako kolejną
okazję do gromadzenia informacji. Lily rozjaśniała się od czasu do czasu na
widok twarzy, które znała z gazet, ale i tym razem Moon czuła się wyobcowana,
jakby nieznajomość miejscowej kultury sprawiała, że pochodzi z zupełnie innego
świata.
Na szczęście już na początku
ustaliły z Lily, że będą chodziły na wszystkie dodatkowe zajęcia oferowane
przez hogwarckich nauczycieli, więc przynajmniej nie mogły narzekać na brak
atrakcji.
Po męczących dwóch godzinach,
podczas których za pomocą numerologii usiłowały obliczyć datę końca świata, z
ulgą powitały jak zwykle imponujący, choć wyraźnie bardziej uroczysty obiad. Zgodnie z okazją, stoły
zapełniały potrawy w kolorze żółtym: nie tylko kurczak w sosie curry i zupa
dyniowa, ale także kaczka w pomarańczach, tarta z żółtym serem i brokułami, jajko
sadzone z ziemniakami i koperkiem, i sok pomarańczowy.
— Zaraz pęknę — jęknęła Evans,
opierając się ciężko na oparciu krzesła. — Jak tylko wrócimy do wieży, to idę
spać.
— Już jesteś senna? — zdziwiła się
Moon, opychając się wspaniałymi babeczkami z budyniem. — A może ten eliksir
jednak zadziałał?
— Bzdura. — Lily przeciągnęła się
jak kotka i spojrzała na nią chytrze. — Ty też powinnaś się wyspać, jutro
wielki dzień.
— Zapomnij o tym. — Blondynka z
ciężkim westchnieniem odłożyła na wpół zjedzoną babeczkę. — Skupmy się lepiej
na jutrzejszym dniu Ravenclaw. Wymyśliłaś już czy powinno się mówić dzień Ravenclaw czy
dzień Ravenclawu?
— Jestem prawie pewna, że ta
pierwsza wersja jest właściwa. Kontynuując poprzedni temat, szykuje ci się
jutro wymarzona urodzinowa niespodzianka…
— Lily, proszę. — Jej błagalne
spojrzenie najwyraźniej nie zrobiło żadnego wrażenia na przyjaciółce.
— Jako prefekt, mam pewną
informację co do jutrzejszej lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami. Myślę,
że by cię zainteresowała, ale tak jęczysz i jęczysz, że sama nie wiem, czy chcę
ci powiedzieć…
— Powiedz! — Oczy Moon rozszerzyły
się z ciekawości. Magiczne stworzenia były jej wielkim hobby — ściany jej
pokoju w Bedworth były niemal wytapetowane ich wizerunkami, a większość
książek, które zajmowały półki, dotyczyły właśnie magizoologii.
— No dobra, namówiłaś mnie. — Ruda
uśmiechnęła się szeroko i z dumą popatrzyła na przyjaciółkę. — Gościem na
jutrzejszej lekcji ma być sam Newton Scamander, tak powiedział profesor
Flitwick.
Z gardła Moon wydobył się dziwny
dźwięk, przypominający jakąś formę przejściową między piskiem a jękiem. Lily aż
pokraśniała z zadowolenia, przewidziawszy, jakie wrażenie wywrze ta informacja
na Dominice.
— BOŻE, zobaczę Newta Scamandera!
Własnymi oczami go zobaczę! — Na wszelki wypadek Evans zaczęła wachlować przyjaciółkę
serwetką. — Jak DOBRZE, że mi to powiedziałaś, muszę wszystko zaplanować!
Zanim zdążyła się zorientować, Moon
uściskała ją mocno, złapała swoją torbę i jedną z babeczek, po czym pognała do
wyjścia z Wielkiej Sali. Ruda Gryfonka znieruchomiała na swoim miejscu, po czym
wybuchnęła serdecznym śmiechem.
*
* * * *
Zgodnie z zapowiedzią, Lily Evans
pogrążyła się w głębokim śnie jeszcze zanim wielki dzwon wybił kolejnych osiem
uderzeń. Od tego momentu minęło już sporo czasu i dziewczęce dormitorium pogrążone
było w ciemności, którą rozpraszało jedynie wątłe światło księżyca przenikające
przez wysokie, łukowato sklepione okna. Moon leżała nieruchomo na plecach,
szeroko otwartymi oczami wpatrując się w baldachim swego łóżka i oczekując na
dwanaście uderzeń dzwonu. Jak to często jej się zdarzało, czuła się, jakby sama
wypiła solidną porcję eliksiru Wideye. W takich chwilach jak ta, cichych i
samotnych, jej umysł bombardowały dziesiątki myśli, nie zawsze przyjemnych. W
takich chwilach jak ta żałowała, że nie jest w domu, ani że nie ma już nawet
namiastki tego domu w postaci rodzinnego zdjęcia pod poduszką. Westchnęła w
ciemność, ale odpowiedziała jej cisza. Ktoś, kto zabrał jej zdjęcie, musiał być
albo wyjątkowo okrutny, ale nadzwyczaj głupi. Jako że Dominika podejrzewała o
kradzież swoją współlokatorkę Marion, śmiało przypisałaby jej obie te cechy.
Owszem, od bardzo dawna i z niewiadomych powodów miały ze sobą na pieńku, ale
żeby robić coś takiego? Innych podejrzanych Moon nie przewidziała. Oprócz niej
i Lily, w dormitorium nie było już nikogo.
Dziś jednak nietrudno było oderwać
się od tych gorzkich myśli. Newt Scamander w Hogwarcie! Na samą myśl uśmiech
wypływał na jej usta. Nieustannie obmyślała, co powie i zrobi, gdy już go
spotka – gdyby tylko miała okazję zapytać go czy to prawda, że zamierza
wyruszyć na wyprawę badawczą na terytoria krakena!
Te słodkie rozmyślania przerwało
jej stanowcze stukanie. Nie podnosząc głowy znad poduszki, odchyliła kotarę i
zerknęła w stronę okna, które, jak jej się zdawało, było źródłem dźwięku.
Istotnie, na kamiennym parapecie za szybą siedziała sowa. Ale nie była to byle
jaka sowa.
Moon zsunęła się z łóżka i
rozejrzała się po pokoju. Jej współlokatorki musiały być nadal pogrążone we
śnie, bo od strony ich łóżek nie dobiegł jej żaden dźwięk. Uchyliła okno, a
napływ zimnego powietrza sprawił, że jej ramiona natychmiast pokryła gęsia
skórka. Cóż, to albo treść liściku, który przyniosła sowa…
— Cześć, Tanatos — szepnęła,
gładząc wspaniałe, lśniące pióra ptaka, wzrokiem przebiegając kilka słów, które
składały się na wiadomość. Podpis nie był potrzebny – znała tę sowę, a jeszcze
lepiej drobne, zamaszyste pismo, które wypełniało zwitek pergaminu.
Schowała liścik do kieszeni, a sowa
jak na sygnał wyleciała przez uchylone okno. Moon powoli, jakby pogrążona we
śnie, dokładnie zatrzasnęła okiennice i przekręciła klamkę. Nie panując
zupełnie nad gwałtownym biciem serca, wciąż tymi niespiesznymi ruchami
przemierzyła dormitorium, zarzuciła na ramiona szlafrok, wsunęła na stopy
kapcie i wyszła na spiralne schody.
Pokój Wspólny pogrążony był w
ciemności. Wprawdzie w kominku płonął niewielki ogień, ale zdawało jej się, że
jego płomienie raczej mnożą cienie niż się ich pozbywają. Ostrożnie, stopą
wyczuwając każdy kolejny stopień, zeszła nieco niżej.
Płomienie odbijały się w jego
czarnych oczach. Przez chwilę po prostu patrzył na nią, stojąc u stóp schodów
do dziewczęcego dormitorium, z ręką wspartą o rzeźbioną, wypolerowaną do
perfekcji poręcz. Później… sekundy, minuty, pół godziny? … uśmiechnął się do
niej, a cienie zakołysały się na jego twarzy.
Jej własna nieufność, obcy dystans,
dziwaczne okoliczności, a może ten jego słynny uśmiech sprawiły, że poczuła się
zażenowana i zeszła o dwa stopnie niżej. Nie chciała, żeby sobie pomyślał, że
się go boi. Wrażenie bezczasu niemal odebrało jej rozsądek. Dopiero po chwili
zerwała kontakt wzrokowy, z nagłą nieufnością zerkając na jego dłoń opartą o
poręcz. Szybkim ruchem zaciągnęła poły szlafroka i założyła ramiona na
piersiach.
— O co chodzi? Jest środek nocy.
— I tak nie spałaś — odparł Black,
tonem tak niezmiernej pewności siebie, że Moon poczuła się niemal urażona tym,
że miał rację.
— Skąd wiesz? — burknęła
niezadowolona.
— Poznaję. — Jego uśmiech, drżący w
niewielkich, rozkołysanych rozbłyskach od strony kominka, wydawał się niemal
czuły. — Jesteś trochę za mało… sponiewierana.
Blondynka instynktownie przysunęła
się bliżej ściany, żywiąc szczerą nadzieję, że jej twarz dokładnie skrywa cień.
Miała wielką ochotę rzucić jakąś kpiącą i błyskotliwą odpowiedź, ale nic nie
przychodziło jej do głowy.
— Twój eliksir zadziałał, prawda? — zapytał cicho, ale trzask płomieni nie zagłuszył jego słów. Poczuła lekki
niepokój, nie wiedząc dokąd to wszystko zmierza – po prostu zamierzała się
troszkę zemścić, to wszystko... — Zadziałał, mimo że zażyłem bezoar?
— No, taak — mruknęła nie bez dumy,
udając, że przygląda się swoim paznokciom. — Wystarczyło, że dodałam kawałek do
twojego eliksiru, to wystarczyło, żeby się na niego uodpornić. Zgadłam, że
użyjesz bezoaru.
— Moon. — Syriusz zaśmiał się w
głos, nie bacząc na ciszę nocną, i pociągnął ją za rękę, tak, że uczyniła kilka
chwiejnych kroków przed siebie i stanęła, ledwie balansując, na ostatnim
stopniu. — Jesteś prawdziwym huncwotem, do stu piorunów!
— Ha — mruknęła oszołomiona jego
nagłą bliskością. — Dzięki.
I tu jej elokwencja się wyczerpała.
W gruncie rzeczy współczuła sama sobie, że stojąc oko w oko z Syriuszem
Blackiem, na którego przez długie miesiące była zupełnie odporna, już nie
potrafiła pozostawać tak obojętna, jak by sobie tego życzyła. Kochała jego ciemne,
prawie czarne oczy. Kochała jego prosty, naznaczony niewielkim wzniesieniem
nos, wąskie usta, kruczoczarne włosy spadające wytwornie na czoło. Kochała to
coś w jego twarzy, co zdradzało, że knuje coś niedobrego. I w tym
właśnie momencie postanowiła, że nigdy, przenigdy nie pozwoli mu się o tym
dowiedzieć.
W pewnym sensie nienawidziła siebie
za to, że wydobyła na swoje usta kpiący uśmieszek i wysunęła rękę z jego
uścisku. Wydawało jej się, że za bardzo obawia się go w tych okolicznościach,
ale tak naprawdę jedynym, co mogło w tej sytuacji ucierpieć, była jej duma.
Chełpiąc się swoją siłą woli i
cierpiąc na samą myśl o pocałunku, który mógłby się między nimi zdarzyć, gdyby
nie był takim sukinsynem, postanowiła uciąć tę dziwną rozmowę. Czuła, że nie
wytrzyma już wiele więcej.
— Poskarż się Heckmannowi, jeśli
chcesz — powiedziała lekceważąco i odwróciła się na pięcie. — Ja idę spać.
— Moon. — Zacisnęła powieki,
słysząc za plecami jego pełen wyrzutu głos. — Chciałem dać ci prezent
urodzinowy.
Przełknęła ślinę i opanowała
przemożną pokusę poprawienia włosów. Odwróciła się powoli.
— Nie musisz dawać mi żadnych
prezentów — powiedziała, nie siląc się już na żadne sztuczne miny, tony ani
gesty.
— Chodź ze mną. — Odstąpił o kilka
kroków i zapraszającym gestem wyciągnął ku niej rękę. Po chwili jego twarz rozjaśnił charakterystyczny uśmieszek. — To przez ciebie nie mogę zasnąć, więc
i tobie należy się nieprzespana noc.
Nagle poczuła się jak za starych,
dobrych czasów. Pokusa, noc, przygoda, świat stojący przed nimi otworem –
wszystko nagle wróciło, razem z dobrym humorem i odrzuceniem wszelkich myśli o
pozorach i konsekwencjach. A jeśli ta dziwna noc naprawdę miała w sobie coś magicznego i uda im się cofnąć czas choć na kilka chwil?
— Co Scamander pomyśli o moich
worach pod oczami? — jęknęła tylko, zbiegając po schodach, a Syriusz uśmiechnął
się szerzej, patrząc na nią z zadowoleniem, jakby spełniła wszelkie jego
oczekiwania.
Miała nadzieję na nawiązanie
jakiejś żartobliwej, wolnej od podtekstów (jak za dawnych czasów)
rozmowy, ale chłopak tylko rzucił jej przeciągłe spojrzenie, które być może
trwało nieco zbyt długo, po czym zaprowadził ją do przedsionka tuż przed
portretem Grubej Damy. Zza pazuchy wyciągnął pelerynę Jamesa i zarzucił ją na
nich oboje.
— Będziemy musieli przejść kawałek — dodał tonem usprawiedliwienia, jakby wyczuwając falę zażenowania, która ją
zalała.
Skinęła krótko głową i odwróciła
się pod pretekstem zbadania wewnętrznej części tej niesamowitej peleryny.
Zalewały ją na przemian fale gorąca i zimna, zupełnie jak w gorączce. Wbiła
mocno paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, usiłując doprowadzić się do
porządku.
Po przekroczeniu portretu i
zignorowaniu gderania Grubej Damy, skierowali się w stronę schodów. Moon miała
wrażenie, że cały czas biegną w dół, mijając zaspane portrety i pochodnie,
których stłumiony blask przeświecał przez pelerynę i ujawniał wyraźne
zdenerwowanie i bladość na twarzy Blacka. Dziewczyna poczuła jak przez
ekscytację przedziera się niepokój. Czym Huncwot mógł być tak zdenerwowany? Czy
rzeczywiście martwiłby się czymś tak pospolitym jak szlaban wlepiony przez
Filcha? A może chodziło o coś innego?
Nareszcie, dziesiątki, a może nawet
setki stopni niżej, zatrzymali się na jednym z pięter. Moon mrużyła oczy w
ciemności, ale nie potrafiła zgadnąć, które to. Syriusz natomiast zdecydowanym
krokiem przemierzał zawiłe korytarze, które zdawał się znać na pamięć.
Blondynka z ciekawością zaglądała w złote ramy, pomiędzy którymi postaci
drzemały, ziewały potężnie lub dłubały w nosie, najwyraźniej zupełnie nie
zdając sobie sprawy z ich obecności. Nagle Syriusz zatrzymał się gwałtownie,
sprawiając, że Moon poszła jeszcze kilka kroków naprzód, a peleryna odkryła jej
stopy odziane w pluszowe kapcie.
Syknął cicho i gestem pokazał jej,
aby podeszła bliżej. Czując przyspieszone bicie serca, rozejrzała się wokół,
ale w pobliżu nie znajdowało się nic oprócz kamiennego posągu gargulca. Kiedy
przysunęła się o kilka kroków, rzekomym gargulcem okazała zgarbiona staruszka o
długich, pokrzywionych palcach.
— To Gunhilda z Gorsemoor — wyszeptał Black i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Z pewnym zażenowaniem Moon
zauważyła, że jej towarzysz ubrany był w kompletny hogwarcki strój. Skromnie
cofnęła swoje pluszowe kapcie pod obszerne poły szlafroka i dla pewności
założyła ramiona na piersiach, usiłując jednocześnie zrobić mądrą minę.
— Aha — powiedziała, wysuwając
podbródek. — Wynalazła lek na smoczą ospę.
Rzucił jej krótkie spojrzenie,
okraszone lekkim uśmieszkiem, po czym odwrócił się w stronę posągu.
— Teraz uważaj. Dissendium. — Stuknął końcem różdżki w garb kamiennej czarownicy.
Zabrzmiał nieprzyjemny chrzęst, a
część posągu poruszyła się ukazując prostokątny otwór. Moon poczuła jak ogarnia
ją niepokojące zrozumienie.
— Chyba nie…? — zachrypiała, po
czym głos odmówił jej posłuszeństwa. Nienawidziła ciemności, nienawidziła
ciasnych pomieszczeń, a nade wszystko nienawidziła huncwockich skrótów. W swoim
krótkim życiu zobaczyła ich już nazbyt wiele.
— Wskakuj — rzucił Black, nie
pozostawiając jej żadnych wątpliwości. Wciąż zdawał się być chorobliwie blady,
ale mimo to na jego ustach kołysał się rozbawiony półuśmiech.
— Ty pierwszy — szepnęła, nie
odrywając oczu od czarnego otworu, który ział w garbie biednej Gunhildy.
Postanowiła, że jeśli Black się zaklinuje, zacznie wrzeszczeć albo przerazi ją
w jakikolwiek inny sposób, po prostu odwróci się i pobiegnie na górę do swojego
dormitorium.
— Okay. — Chłopak wzruszył
ramionami i podparłszy się o poręcz, zgrabnie wsunął nogi do otworu. — Do
zobaczenia na dole!
Moon usiłowała wmówić sobie, że w
jego głosie nie było kpiny ani złośliwej uciechy, która niczym tajemnicza aura
zawsze otaczała Huncwotów. Starała się przypomnieć sobie, że przecież Syriusz
chciał jej zrobić prezent, więc na pewno nie było to nic potwornego.
Ale, podszeptywała jej ta druga
część mózgu, po tym, co zrobiła mu na eliksirach, mógł mieć ochotę na zemstę, a
ona, głupia, robiła wszystko, żeby mu to umożliwić. Czy wskakiwanie do
nieznanej, ciemnej dziury byłoby rozsądnym postępkiem?
— Z pewnością nie — mruknęła,
gramoląc się na posąg i, wzorem Blacka, wsuwając do środka nogi. Przełknęła ślinę
i spróbowała się przeżegnać, ale kiedy oderwała łokcie od boków, jej ciało
zaczęło niepokojąco szybko zsuwać się kamiennym tunelem.
— Nieee! — zawyła, ale jej
dramatyczny okrzyk urwał się niemal tak szybko, jak się zaczął, bo wylądowała
na czymś płaskim, a Black bez ceregieli zasłonił jej usta.
— Cicho! — syknął, a ona ostatkiem
sił odsunęła się od niego i opadła na coś, co prawdopodobnie było ubitą ziemią.
— Pamiętaj, że mogłam cię otruć – a
nie otrułam! — wydyszała, zrywając się na równe nogi i cofając się, aż plecami
natrafiła na zimną, kamienną ścianę.
— Chciałaś mnie otruć? — W
ciemności trudno było powiedzieć, czy w Syriuszu przeważało głębokie zdumienie
czy może uraza. Moon przeklęła w myślach swój niewyparzony język.
— No… Przeszło mi to przez myśl — przyznała z wahaniem. — Ale nie zostawisz mnie tu, prawda?
— Zastanowię się — burknął Black,
po czym zapalił różdżkę i ruszył przed siebie wzdłuż czegoś, co wyglądało na
ciasny korytarz. Dominika potruchtała za nim, zastanawiając się jak to możliwe,
że nie jest teraz w swoim ciepłym łóżku, tylko w podziemnych tunelach z kimś,
komu właśnie przyznała się, że chciałaby go zabić. Była to tak irracjonalna
myśl, że mogłaby się nawet wydać zabawna, gdyby chłód i nieprzenikniona
ciemność w korytarzu nie były tak realne.
Syriusz szedł szybkim krokiem, nie
oglądając się na nią. Garbił się lekko ze względu na niskie sklepienie tunelu,
a Moon w pewnym sensie cieszyła się, że widzi tylko jego plecy, bo domyślała
się, że mina z pewnością nie poprawiłaby jej humoru.
Tunel zdawał się ciągnąć w
nieskończoność. Pełno w nim było gwałtownych zakrętów i dziewczyna szybko
straciła orientację, jak długo już idą i jak daleko mogli zajść. Przez całą
drogę nie odezwali się do siebie ani słowem. Moon szybko pozbyła się wyrzutów
sumienia, dochodząc do logicznego wniosku, że Syriusz zasłużył sobie na jej
zemstę i powinien się jej spodziewać, a nie być wielce zdziwionym. Cóż, to, że
niczego się nie spodziewał było raczej pewne – świadczyły o tym jego zdumienie
i fakt, że zaprosił ją na tę nocną wycieczkę. Ale czy to jej wina, ze chłopcy
są tak mało domyślni?
— Jesteśmy na miejscu — mruknął w
końcu, unosząc wzrok na dużą drewnianą klapę w suficie. Moon w duchu odetchnęła
z ulgą, bo ta nocna wędrówka porządnie ją wyczerpała. Poczuła nowy przypływ ciekawości
na myśl o tym, że za chwilę wyjaśni się, co było ich celem. Black wycelował
różdżkę w klapę, której zamek szczęknął cicho. Uniósł ją ostrożnie i podciągnął
się. Kiedy znalazł się na górze, wyciągnął go niej rękę, żeby pomóc jej wejść.
Moon rozejrzała się z uwagą.
Znajdowali się w jakiejś piwnicy, zawalonej zakurzonymi regałami i stosami
kartonów. Kiedy Syriusz zamknął klapę, zobaczyła, że idealnie wpasowywała się w
brudną, drewnianą posadzkę.
Chłopak przysiadł na jakiejś
skrzyni i gestem pokazał jej, żeby zrobiła to samo.
— Jesteśmy w Hogsmeade, w piwnicy
Miodowego Królestwa — wyszeptał w odpowiedzi na jej niezadane jeszcze pytanie.
— Dlaczego? — zapytała, wciąż
rozglądając się z ciekawością i ledwo panując nad podekscytowaniem. W każdej
chwili ktoś mógł odkryć ich zniknięcie, albo – co gorsza – nakryć ich tutaj, z
czego w żaden sposób nie byliby w stanie się wytłumaczyć.
Zdziwiła się, kiedy na niego
spojrzała. Wyglądał na bardzo zakłopotanego, jakby miał nadzieję, że o to nie
zapyta. Nie zdążyła jednak przyjrzeć mu się dokładniej, bo w tym samym momencie
zgasił różdżkę.
— Peter powiedział nam o tym, że
Dumbledore zabronił ci wyjść z Hogsmeade — powiedział w końcu, starannie
dobierając słowa. — Chciałem… Wszyscy zgodziliśmy się, że to nie fair.
— A to gaduła — mruknęła posępnie
Moon, skubiąc pasek szlafroka.
— Teraz będziesz mogła wychodzić,
kiedy zechcesz — dodał jeszcze Black i zapadła cisza.
Siedzieli naprzeciw siebie w
niewielkiej odległości, ale wydawało się, jakby dystans był o wiele większy.
Dominika pomyślała, że jednak nic już nie było takie jak kiedyś i oboje byli
głupi, myśląc, że jest inaczej.
— Dziękuję — bąknęła.
— Nie zimno ci? — zapytał szybko
Gryfon, jakby z ulgą, że udało się przerwać ciszę, która z każdą chwilą ciążyła
im coraz bardziej. — Nie pomyślałem, że będziesz już w piżamie.
— Następnym razem, kiedy będziesz
chciał mi dać prezent, nie czekaj do północy. — Stłumiła potężne ziewnięcie.
— Następnym razem, kiedy będziesz
chciała smacznie spać, nie wciskaj mi Wideye.
Zachichotali szaleńczo, uciszając
się nawzajem.
Syriusz przysunął się nieco, tak,
że poczuła muśnięcie jego kolan.
— Moony?
— No? — Mrużyła oczy w ciemności,
szukając jego wzroku. Wyczuwała jego bliskość, ale czuła się niezręcznie,
widząc niewiele więcej niż niewyraźny zarys jego sylwetki.
— Ufasz mi?
Odpowiedź na to pytanie była
prosta, tak prosta, że miała ochotę żachnąć się i od razu zaprzeczyć, ale coś w
jego głosie ją powstrzymało. Milczała więc, co chłopak najwyraźniej trafnie
odczytał, bo pokiwał głową i ciągnął przygaszonym głosem:
— Rozumiem. Ale czy jeśli… Jeśli
miałbym do ciebie jedyną, ostatnią prośbę, zrobiłabyś to?
Po jej plecach przebiegł dreszcz,
nieprzyjemny i chłodny jak złe przeczucie, które wsunęło się między jej roztrzęsione myśli i drżące
domysły. Chwilę później przeczucie zmieniło się w niepokój, w dławiącą pewność,
że wcale nie chce słyszeć jego prośby. Ciemność odbierała jej wzrok, ale
wyostrzała inne zmysły, i ton jego głosu zapowiadał wyraźnie, że za chwilę
stanie się coś nieprzyjemnego. Z trudem przywołała na twarz lekki uśmieszek,
chociaż Syriusz nie mógł go zobaczyć i otworzyła usta, żeby obrócić całą
sytuację w żart, uciszyć go, nie pozwolić mu wymówić tej dziwnej prośby, ale
nie zdążyła.
— Nika, proszę cię… — Jej mięśnie
stężały, kiedy dotknął jej dłoni. Jego dotyk był ciepły, boleśnie przyjemny dla
skostniałych palców. — Naprawdę cię proszę, żebyś nie zadawała się ze
Ślizgonami.
Przez dłuższą chwilę nie pamiętała
jak się oddycha. Gwałtowna fala uczuć odebrała jej oddech i głos. Siedziała
sztywno z otwartymi ustami, z oczami wciąż usiłującymi przebić ciemność
piwnicy, nie potrafiąc zdobyć się choćby na słowo. Powolnym, nieco niezdarnym
gestem wysunęła dłonie z jego uścisku, wkładając w ten gest wszystkie swoje
siły. Gniew narastał wolno, ale systematycznie i niezależnie od jej
zdrętwiałych myśli.
— Boję się o ciebie — mówił dalej
Black, jakby nieświadom burzy, która rozszalała się w jej głowie. — Zrobiłbym
wszystko, żeby…
— Nigdy więcej nie nazywaj mnie
„Nika” — wysyczała i wstała ze skrzyni, drżąc od ledwie wstrzymywanej złości. — Jak… Jak ty śmiesz!
— Proszę, spróbuj zrozumieć. — W
jego głosie wyraźnie pobrzmiewał strach, ale ona już tego nie słyszała.
— Co mam zrozumieć? — Zniżyła głos
i cofnęła się o kilka kroków. — Zostawiasz mnie samą sobie w najgorszym
możliwym momencie, poniżasz, a teraz chcesz, żebym znowu została sama?
— Nigdy nie zostawiłem cię samej. — On też ledwie już nad sobą panował – dłonie drżały mu lekko, a z jego różdżki
trysnął snop srebrzystych iskier. — Jestem na każde twoje skinienie.
Zawód, rozczarowanie i gniew
trawiły ją od środka jak płomień. Usta wypełniał jej gorzki, nieprzyjemny
posmak. Nie słyszała ani słowa z tego, co do niej mówił i może dlatego
bezpowrotnie stracili szansę na porozumienie. Zacisnęła mocno powieki i złapała
się za skronie, które paliły ją żywym ogniem.
— Nie będziesz dobierał mi
przyjaciół — powiedziała nadzwyczaj opanowanym głosem, resztką sił odrzucając
falę zaklęć, które jedno po drugim pojawiały się w jej głowie.
— Moony, jakich przyjaciół! — Podszedł do niej, czując jak ogarnia go rozpacz. Dziesiątki razy wyobrażał
sobie tę rozmowę i nigdy nie przewidział takiego katastrofalnego finału. — Oni
cię skrzywdzą, oni…
— Na pewno nie bardziej niż ty. Wiedziałam,
że nie potrafisz być bezinteresowny, że to wszystko ma drugie dno. — Zachwiała
się lekko, czując zawroty głowy, jakby opanowała ją nagła gorączka.
Black zapalił różdżkę i zobaczył ją
stojącą pod ścianą, z twarzą skrytą w dłoniach. Na końcach jej palców tańczyły
maleńkie iskierki, przypominające miniaturowe błyskawice. Wyciągnął ku niej
rękę.
— Nie dotykaj mnie — wyszeptała,
nawet na niego nie patrząc. Ze strachem patrzył na małe wyładowania magii i wiedział,
że nie było to zwykłe ostrzeżenie. Chwilę później Moon odsunęła dłonie od
twarzy i popatrzyła na niego. Jego umysł przecięła irracjonalna myśl, że kiedy spojrzy
jej w oczy, zobaczy ten czerwony błysk, który już u niej widział, a wtedy
stanie się coś… coś złego. Ale tęczówki, które się na niego skierowały miały
zwykły, znajomy zielony kolor.
Moon wyglądała, jakby była nieco
zdziwiona. Patrzyła na niego nie do końca przytomnym wzrokiem i chwiała się
lekko, ale po chwili jej spojrzenie nabrało wyrazu i znowu wypełniła je złość.
— Nie wtrącaj się w moje sprawy — powiedziała cicho. — Następnym razem, kiedy to zrobisz, pożałujesz. Obiecuję ci
to.
Ulalala :D dość długaśny ale to bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ale dodam komentarz jutro. Obiecałam sobie, że przeczytam go wieczorem, ale nie mogłam wytrzymać. I przez to i przez ten cholerny remont nie mam czasu na komentarz.
Jeśli nie pojawię się jutro to możesz mnie znienawidzić hehe.
Pozdrawiam <3 :D
Długaśny koszmarnie! Ale zależało mi, żeby każdy Dzień Założyciela zamykał się w osobnym rozdziale (w końcu to tylko pojedyncze, choć jakże emocjonujące dni!), tak chyba będzie lepiej. I tak pewnie nie dokonam tego z ostatnim ale co tam.
UsuńBędę pamiętać :D
Dziękuję i pozdrawiam
Eskaryna
Jezuuuuuuuuuuuuuuuuuuu jaki mi wstyd :( miałam się pojawić za kilka dni, a minęły prawie trzy tygodnie. Ale ze mnie okropny babsztyl! Przepraszam bardzo i mam nadzieję że mi wybaczysz.
UsuńTa scena z tymi Eliksirami nieźle mi zamieszała w głowie i czytając na serio miałam niezły kocioł w głowie. Nie mam pojęcia co zrobił Syriusz, ale ... mam nadzieję że przekonamy się w następnym rozdziale.
Bardzo za to szkoda że Nika nie uwarzyła jednak żadnej trucizny hehehe. Solidarność jajników.
Snape mimo wszystko był słodki.
Ciekawe też kiedy Lily zadecyduje się wyjawić blondynce swoją przyszłość związaną ze Ślizgonem. I jak ona na to zareaguje.
Black ... wiem, że on chce być jej przyjacielem i w ogóle, ale ... no zabranianie jej czegoś nie wchodzi w grę. Ona jest zbyt dumną postacią żeby się na coś takiego zgodzić. A on powinien o tym wiedzieć najlepiej. Chociaż jej słowa były lekko za ostre moim zdaniem.
Ciekawa jest też sprawa tego zdjęcia.
Cały rozdział był genialny. Mi się vardzo podobał bo jestem Puchonką więc ... :D
Przepraszam za taki krótki i trochę dupny komnetarz, ale lecę właśnie do Castoramy a chciałam już teraz coś napisać. Przy następnym rozdziale bardziej się postaram/
Pozdrawiam i zapraszam do mnie :*
O proszę ;P. Nie dość, że rozdział dodany w moje urodziny, to jeszcze długi i jeszcze Dominika też ma urodziny. Tyle szczęścia :D.
OdpowiedzUsuńNo to niezły mu ten eliksir zaserwowała. Nie wiem o co chodzi Heckamanowi. Przecież się postarała, mogliby sprawdzić za dwa dni czy coś. Pilnowanie Blacka, aby nie spał :P. No cóż Snape na pewno by wyglądał pięknie z takimi różowymi włosami albo czerwonymi. Wszystko byle nie tłuste. Tak się zastanawiam czy Dominika wie, co kiedyś powiedział Snape do Lily? Nie kojarzę, aby jej o tym mówiła. Syriusz już powinien wiedzieć, że z Moon tak jak z nim się nie zadziera ;P.Tak się zastanawiam dlaczego Black chciał zrobić eliksir słodkiego snu dla Evans. Też psikus czy jednak James lubi popatrzeć jak Lily śpi?;p Chociaż chyba nie miał okazji.
Ciężko nakazywać coś komuś, zabraniać. Nie wiem czy Dominika była sobą, kiedy tak się na niego wkurzała. W sumie no prawda - nie powinien decydować za nią. Zwłaszcza że ona ma odmienne zdanie co do niego. Ślizgoni nie wydają jej się tacy źli, jak twierdzą Gryfoni, a zwłaszcza Black. Poza tym jego brat, Snape... on wie, że to nie jest dobre towarzystwo, zwłaszcza, że wychował się w rodzinie, która jest przesiąknięta wyższością krwi. W końcu Dominika sama się o tym przekonała. No cóż, może chociaż skorzysta z wejścia do Hogsmeade. Ale to była prośba, a nie zakaz ze strony Syriusza... Ja wiem, że on zrobił źle, ale tak mi się ta relacja między nimi podoba, że nie lubię jak się tak kłócą. Chociaż nawet wtedy jest fajne jak tak nieśmiało próbują się zbliżyć. (Nie poznaję siebie, nigdy bym tego nie napisała :D)
Zastanawiam się kto jej gwizdnął fotkę. Może duch? A może koleżanka z poprzedniej szkoły lub ktoś hm inny... zły? Nie obstawiałabym raczej Marion.
No cóż zaczęły się obchody, czekam co dalej tam wymyślisz ;P. Ale James chyba jakoś to przeżył jednak, może Syriusz mu tego nie wypomni?
Pozdrawiam :)
To znak, nie ma innego wyjaśnienia! Jeśli ten rozdział dostarczył Ci choć odrobinę rozrywki, to jestem zachwycona :)
UsuńHeckmann jest zgorzkniały i niezbyt zaangażowany w proces nauczenia, jak już było wspomniane wcześniej, więc taki wysiłek jak czekanie, żeby przyznać parę punktów, wydaje się w jego przypadku aż nieprawdopodobny ;)
To dobre pytanie, a przy tym mogę na nie odpowiedzieć! Nie, Dominika nie zna szczegółów zerwania przyjaźni między Lily a Severusem. Wyczuwa, że to drażliwy temat, więc stara się nie naciskać, a Evans nie tylko unika rozmów o tej przykrej sprawie, ale też próbuje o tym nie myśleć, bo tak jest zwyczajnie łatwiej. Już niedługo przyjdzie jednak czas, kiedy Lily będzie musiała stanąć twarzą w twarz z koszmarem z przeszłości, mimo tak starannego udawania, że nie ma o czym mówić... Ale o tym ćśś :)
Pomysł Syriusza wyjaśni się w kolejnym rozdziale.
Masz rację, prośba Blacka nie była zbyt taktowna, ale z drugiej strony faktycznie była to prośba, a nie rozkaz. Z tej sytuacji można sporo wywnioskować, między innymi lekką paranoję z obu stron zamiast zwykłej, prostej szczerości. Ale teraz żadne z nich nie jest gotowe na szczerość - Syriusz wciąż jest zbyt skryty i zbyt świadomy swojej decyzji, a Dominika wciąż cierpi w jego obecności i nie odkryje się przed nim bardziej niż to konieczne.
Dziękuję Ci bardzo za komentarz i przesyłam spóźnione, choć wciąż serdeczne życzenia urodzinowe :) Szczęścia przede wszystkim!
Eskaryna
Och. Zaczęłabym od konca, ale sie powstrzymam.
OdpowiedzUsuńPodoba mi sie pomysł z tym; ze wszyscy uczniowe na jeden dzien należą do jednego domu. Czy ja dobrze rozumiem, ze James wystąpił juz w przedstawieniu? Dlaczego nie mogliśmy poczytac o tym wiecej bezpośrednio! Tyle bym dała, by zobaczyc, jak sobie chłopak poradził jako Gryffindor :D ppdoba mi sie tez pomysł z gośćmi i liczę na wiecej o tym. Gdy czyta sie fragemnty o Lily i Dominice, moze sie wydawac, ze one wciąż sa tylko nastolatkami, ale niestety nic bardziej mylnego. Podobał mi sie bardzo pomysł z eliksirami. Wiedziałam, ze Dominika wylosuje Syriusza. Ale wiesz, jie rozumiem, jak ona mu dolała tego eliksiru, jak on zadziałał... chodzi o to, ze dolała mu do tej fiołki, ktora trzymał, z nieudanym eliksirem słodkiego snu? No i Black naprawdę nazwał sowę Tanatos? (Niestety nie pamietam tego :(). Kiedy ona tam zeszła i go zobaczyła, to wygladalo jak sen. I przez długi czas wydawało mi sie, ze to sen na jawie. Ze to zbyt piękne, by było prawdziwe. Byc moze Wg Syriusza on jej nie zostawił. W końcu wciąż czuje to samo, co wczesniej-a moze wlasnie niedawno w pełni to sobie uświadomił. Ale ona o tym nie wie. Jego blad polegał tutaj na tym, ze zaczął od najgorszej możliwej strony-ja wiem, ze jemu zalezy na jej bezpieczeństwie, ale... ale nie powinien robic tego w ten sposob. Wywołał wilka z lasu. Czy ona jeszcze z nim kiedyś porozmawia tak, jak turaj? Czy ona bedzie w stanie zranić Syriusza? Jej groźbą zabrzmiała zle. I mi sie to coraz bardziej nie podoba. Chciałabym, zeby ktos z Gryfonow sie domyślił, ale chyba nie mam co liczyć.
A to, ze Syriusz pokazał jej przejście do Hogsmeade, było chyba jednym z większych jego błędów, mimo ze chciał dobrze. Bo ona na pewno to przejście wykorzysta.
Chciałabym wejść do tego opowiadania i jej nagadać, przestrzec... nie wiem do końca przed czym, ale czuję, ze powinnam.
Zapraszam do mnie na nowosc i pozdrawiam
Zamysł był chyba dobry, bo jednak zupełnie inny mundurek daje do myślenia :) Najwyraźniej zależy to jednak od osoby, niektórzy przeżywają to bardziej, inni mniej.
UsuńTak, przedstawienie już za nami! Długo się nad tym zastanawiałam, domyślałam się, że uwzględnienie tego wiekopomnego wydarzenia w postaci wzmianki dla niektórych pewnie okaże się niewystarczające, a jednocześnie rozdział i tak okazał się długi, więc nie było jak go podzielić... Moje rozwiązanie - miniaturka :) Nigdy w życiu nie skonstruowałam podobnego tworu, więc to na pewno będzie wyzwanie - jeśli jednak powstała jakaś luka w fabule, jeśli chcecie faktycznie zobaczyć Jamesa w roli Godryka Gryffindora - jestem gotowa! :D
Cieszę się, że wychwyciłaś wątek beztroski w relacjach Lily i Dominiki - nikt nie powinien funkcjonować w nieustającym napięciu, więc obie bohaterki znajdują oparcie w sobie nawzajem.
Jeśli chodzi o "oszukany" eliksir, to Moon podała Blackowi autentyczny eliksir uzupełniony o kawałek bezoaru - w momencie, kiedy Syriusz użył bezoaru jako antidotum, antidotum okazało się nieskuteczne, bo taki sam składnik znajdował się w eliksirze. Taki efekt uodpornienia, chociaż oczywiście wymagało to pewnego ryzyka ;)
Sowa Tanatos już miała tu swój debiut, więc to akurat nie jest nowość :)
Jeśli odebrałaś tę scenę jako wrażenie snu, to jestem zachwycona! Co prawda nie zastosowałam bezpośrednich środków, żeby osiągnąć taki efekt, wydawało mi się, że czasem relacje międzyludzkie faktycznie są tak bardzo na granicy jawy i snu, że nie trzeba tego wyolbrzymiać, ale tak bywa z 90% moich pomysłów, a efekt wychodzi zwyczajnie niezrozumiały. Tym bardziej cieszę się, że wychwyciłaś rdzeń tej sceny, jej atmosferę :)
Z tej okazji spoileruję - tak, Syriusz i Dominika będą jeszcze mieli kilka okazji do rozmów sam na sam (efektów nie obiecuję!), tak, Syriusz wywołał wilka z lasu i tak, Dominika wykorzysta swój prezent urodzinowy.
Ktoś powinien nagadać im wszystkim :) Może chociaż to dałoby im do myślenia, kiedy tak sobie stoją na skraju. Tymczasem wybieram sie do Ciebie już całkiem stanowczo, spodziewaj się mojego obszernego komentarza bardzo niedługo!
Z pozdrowieniami
Eskaryna
OK, w takim razie prosze baddzo o miniaturkę; James jaki Godryk jest zbyt dobrym wątkiem, zeby go nie przedstawić szerzej :D
UsuńBardzo mi sie podobał ten oniryzm w tej scenie, ta senna oprawa, świetne to było! A jednocześnie doskonale bhlo wiadomo, ze to nie jest prawdziwy sen. Ciesze sie, ze Dominika i Syriusz beda jeszcze rozmawiac sam na sam, choc przeraziło mnie lekko stwierdzenie "kilka razy", to mało! Niemniej moze z innym finałem, mam nadzieję ;)
Kocham twojego bloga! Naprawdę pozazdrościć talentu do pisania. Ciekawie rozwija się akcja a ja życzę ci weny! Ps: http://oczamihuncwotow.blogspot.com/2017/05/prologlisty-z-hogwartu.html przydałaby się opinią co można zmienić i poprawić . Z góry dziękuję za fatygę. Pozdrowienia od Luniaczka :)
OdpowiedzUsuńHej, kochana!
OdpowiedzUsuńWybacz, że przychodzę tak okrutnie spóźniona, ale poprzedni rozdział przeczytałam już dawno, tylko nie miałam czasu, żeby skomentować.
Więc zacznę od poprzedniego, który bardzo mi się spodobał. A szczególnie ten udział Petera, ale do tego jeszcze wrócę.
To od początku - ta sytuacja z Dominiką i Marion. To jednocześnie urocze i smutne, że Lily jest aż tak zaprzątnięta sprawami z Jamesem, że nie zauważa na razie, że z Moon dzieje się coś złego.
A przynajmniej odniosłam wrażenie, że tego nie zauważa.
Dobra, teraz jeszcze raz prześledziłam ten fragment i jednak zauważa, ale też nie do końca. Mam nadzieję, że się w porę zorientuje i postara się jej jakoś pomóc. Może Syriusz ją na to naprowadzi, skoro sam zdążył się już nieco rozeznać w sytuacji.
Jak już wspominałam, ogromnie spodobały mi się te sceny z Peterem. Najpierw jego rozmowa z Remusem, a potem ta chwila, kiedy wszyscy Huncwoci zbierają się, żeby go wysłuchać. Naprawdę, bardzo bardzo mi się to podobało ♡
Pokazałaś ich przyjaźń taką, jaką chciałam ją zobaczyć, mimo że się nad tym nie zastanawiałam. Nie umiem tego dobrze opisać, ale to świetnie widzieć, że wszyscy czworo tak bardzo się uzupełniają, a to, że Peter odegrał tutaj największą rolę i dodatkowo został nazwany przez Jamesa prawdziwym przyjacielem - po prostu cudowne ♡♡
Przez to pokochałam Jamesa jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, bo przypomniałaś mi o tym, jak wspaniałym przyjacielem był dla chłopaków.
A jego komiczne "Euuuu" sprawiło, że śmiałam się w pociągu, czy innym miejscu publicznym, w tym momencie nie pamiętam, gdzie czytałam ten rozdział :)
Ale to było takie cudowne ♡
A, jeszcze zapomniałam o tym, że podobał mi się też ten zwrot akcji, kiedy myślałam, że Dominika przyłapała Petera na szpiegowaniu, a okazało się, że była zła z powodu listu od Dumbledore'a.
Właśnie, to ciekawe, dlaczego zabronił jej wyjść do Hogsmeade. Znaczy pewnie czegoś się obawia i coś podejrzewa. W końcu Dominika ostatnio wręcz "szaleje", więc na pewno to zauważył. Dobrze, że stara się podjąć jakieś kroki, ale myślę, że w ten sposób tylko bardziej ją do siebie zrazi.
Powinien z nią porozmawiać, zanim będzie za późno.
A, zapomniałam jeszcze o tym zdjęciu, ale w sumie teraz do tego przejdę, przechodząc do nowego rozdziału.
Jestem ciekawa, kto je zabrał i w jakim celu.
UsuńMoże to rzeczywiście była Marion, a może Josie. A może to ktoś, kto nawet nie wiedział, co robi.
Bardzo podoba mi się pomysł tych dni założycieli.
I tego, że w Hogwarcie pojawiły się znane w świecie magii osobistości.
Pomysł z warzeniem eliksiru dla wylosowanej osoby był ciekawy, ale też niebezpieczny, więc dobrze, że nic groźnego się nie stało.
Co prawda były te odtrutki i nauczyciel nad wszystkim czuwał, więc wszystko było odpowiednio nadzorowane.
To było bardzo urocze, kiedy James prosił Syriusza, aby przyrządził Lily jakiś normalny eliksir.
Nie wiem, czemu, ale odniosłam wrażenie, że wykombinował coś, o czym jeszcze usłyszymy. W końcu eliksir nie wyglądał tak jak powinien, więc równie dobrze mógł po prostu powiedzieć, że to eliksir słodkiego snu.
Jestem ciekawa, czy to się jakoś dalej rozwinie, a to, że dodał do tego eliksiru włosy Jamesa, sprawia, że czekam na jakiś efekt jeszcze niecierpliwiej :)
Ten moment z włosami Snape'a i zazdrosnym Jamesem był tak samo uroczy. Ogólnie James jest tak uroczy, że cokolwiek zrobi pewnie będę tak mówić ♡
Hm. Okej. Właśnie przeczytałam jeszcze raz kawałek tego fragmentu o eliksirze i jednak Lily wypiła antidotum, więc raczej nic jej się nie stanie, ale na koniec Syriusz chyba zabrał tę buteleczke ze zrobionym eliksirem, więc to pewnie nie koniec tego tematu.
Wybacz, że tak nagle wracam do przerwanego wątku, ale czytałam ten rozdział kilka dni temu i cały czas coś nowego mi się przypomina :D
Trochę zdziwiło mnie to, że Dominika zeszła na to spotkanie z Syriuszem i ogólnie, że zachowywała się w stosunku do niego tak... uprzejmie.
Po ostatnich wydarzeniach, nie spodziewałam się, że mogłaby z nim tak spokojnie rozmawiać, ale to tylko pokazuje, jak bardzo zmienne potrafią być teraz jej nastroje.
Było już tak miło i miałam nadzieję, że może Syriusz w końcu wyjaśni jej, czemu tak naprawdę ją zostawił, ale ta jedna prośba zepsuła całą atmosferę i rozsierdziła Moon tak bardzo, że na miejscu Blacka zaczęłabym się o nią jeszcze bardziej martwić. I pewnie tak właśnie zrobi.
Ogólnie rozumiem go, że próbował jakoś ograniczyć jej kontakty ze Slizgonami, ale też raczej nie mógł się spodziewać, że Dominika się na to zgodzi.
I rozumiem też po części Moon, bo na pewno czuje się przez niego bardzo skrzywdzona, ale nie zauważa, że chłopak się o nią martwi, tylko doszukuje się w tym drugiego dna.
Mam nadzieję, że Syriusz nie przejmie się jej ostatnią groźbą i zrobi wszystko, żeby jej pomóc.
Dominika pewnie na razie nie będzie potrafiła tego docenić, a boję się nawet, że po jej ostatnich słowach, w kolejnym ataku złości mogłaby posunąć się wręcz do czynów.
W każdym razie liczę na to, że do tego nie dojdzie, chociaż podejrzewam, że Dominika przejdzie na tę mroczniejszą stronę i stanie się w pewnym sensie wrogiem pozostałych bohaterów.
Mogę teraz tylko czekać na następne rozdziały, aby dowiedzieć się, jak zamierzasz to rozwinąć.
Pozdrawiam gorąco i przesyłam całusy :*
Optimist
PS. Zapomniałam znowu, że miałam napisać, że w kilku ostatnich rozdziałach zauważyłam błąd "mimo, że", gdzie nie powinno być przecinka :)
Cześć, rybka!
UsuńZachowanie Lily to teraz mieszanina niepokoju, taktu, troski i pewnego rozchwiania emocjonalnego. Oczywiście zauważa, że coś się dzieje, ale podejrzewa, że wszystko to jest związane z rozstaniem z Syriuszem - tak jak wtedy, kiedy Moon ćwiczyła odporność na ogień, a Lily odebrała łzy bólu nieco bardziej metaforycznie :) Jeszcze nie ma powodu, by myśleć inaczej, zwłaszcza kiedy sama ma sporo na głowie. Ale bez obaw, Evansówna stoi na posterunku :)
Cieszę się, że spodobały Ci się sceny z Peterem - są dla mnie szczególnie ważne, bo ja też chciałabym wiedzieć Huncwotów jako równych sobie przyjaciół, przynajmniej za czasów szkolnych.
Widzę, że nie tylko ja tu mam niemal bezkrytyczną słabość do Jamesa :D Cudnie, możemy wymieniać się zachwytami. Pamiętam, że w odpowiedzi na mój komentarz u Ciebie wspomniałaś coś o obawie przed nadmiarem słodyczy. Nie chcę prowokować samosprawdzającej się przepowiedni, ale wydaje mi się, że w przypadku Jamesa trudno o taki nadmiar :D
Co do kolejnego rozdziału - nie będę bawić się w żadne półsłówka, dlatego napiszę wprost, że Lily nie wypiła antidotum ^^ Eliksir nie zadziałał, wszyscy zajęli się sobą. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to jeszcze nie koniec :)
Innych kwestii komentować nie mogę, bo grozi nam wysyp spojlerów. Całe szczęście, że nie tylko miłością człowiek żyje, o! :)
Dziękuję za spotrzegawczość, masz absolutną rację, więc lecę poprawiać!
Za komentarze też jestem bardzo wdzięczna, obszerne, miłe i dociekliwe jak zwykle :)
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Wreszcie cię znalazłam! Matko, wystarczyło jedno popsucie komputera i potraciłam linki i wszystko... wrr... Długo zajęło mi znalezienie jak twój blog się nazywał. No a teraz lecę nadrobić x_x
OdpowiedzUsuńŁoo, kto to mnie odwiedził :D Miło Cię widzieć, wszystko w porządku?
UsuńTak, tak, żyje. Miałam trochę problemów życiowych i moja strona umarła na chwilę z braku wpisów czy czegokolwiek, a w międzyczasie poszedł mi dysk w komputerze, ale daje radę! <3
UsuńNo, powoli nadrabiam rozdziały u ciebie i niedługo się odezwę ;* :3
Cześć!
OdpowiedzUsuńJuż od kilku dni systematycznie sprawdzam blog na okoliczność kolejnego rozdziału i nic się nie pojawia! A miałam sobie przeczytać w nagrodę za skończenie kolejnego rozdziału licencjatu. ;)
Czy w najbliższych dniach można się spodziewać dalszej częsci przygód Dominiki, czy zanosi się na jakąś duższą przerwę?
Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością!
A.
Jej, zapomniałam zaktualizować datę kolejnego rozdziału!
UsuńGratuluję postępów w pisaniu licencjatu, cóż to za tematyka?
Bardzo mi miło, że czekasz na kolejny rozdział i traktujesz go jak nagrodę - dla mnie nagrodą jest Twój komentarz :D A nowy rozdział pojawi się jutro (zgodnie z planem, którym oczywiście zapomniałam się podzielić).
Dziękuję i pozdrawiam
Eskaryna