15 lutego 2017

Rozdział XVIII - część III


„Pierwsze kłamstwo Dumbledore'a”

– rozdział XVIII –

Już następnego dnia okazało się, że jej ambitne plany muszą zostać zepchnięte na dalszy plan. Słońce, które coraz częściej wyglądało zza chmur, oraz zielona trawa pokrywająca błonia nie tylko wywabiały uczniów za zamkowe mury, ale także najwyraźniej przypomniały nauczycielom o zbliżających się nieuchronnie egzaminach. Po każdych zajęciach stos nieodrobionych prac domowych zwiększał się w zastraszającym tempie, nie zostawiając wiele czasu na rozrywkę. Mimo, że Moon nie brała udziału w żadnych zajęciach pozalekcyjnych poza Klubem Pojedynków, a od dawna nie zasłużyła sobie na szlaban, wciąż miała trudności z oddawaniem wszystkich prac na czas. W dodatku Lily najwyraźniej stwierdziła, że brak wolnego czasu dobrze jej zrobi, bo nie odstępowała jej na krok i wciąż wymyślała jakieś nowe, niecierpiące zwłoki zajęcia.
Kiedy wychodziły z lochów po wtorkowym bloku eliksirów, Evans wpadła na kolejny genialny pomysł.
— Potrzebuję twojej pomocy.
Moon podniosła na nią udręczony wzrok i odgarnęła spocone włosy z czoła. Wciąż upewniała się w przekonaniu, że ogromny wysiłek, który wkładała w warzenie eliksirów, musi kiedyś przynieść wymierne korzyści, na przykład błyskotliwą karierę w uzdrowicielstwie. Czasem wydawało się jej nawet, że prawie lubi eliksiry, ale taka olśniewająca myśl jeszcze nigdy nie nawiedziła jej bezpośrednio po lekcji z profesorem Heckmannem, który robił wszystko, aby zmotywować ją do dążenia do perfekcji... Albo do dobrowolnej rezygnacji z jego zajęć, ale tej możliwości Dominika starała się nie rozważać zbyt często w obawie przed tym, jak kusząca mogłaby się okazać.
Oczy Lily błyszczały niepokojąco, jak zawsze po lekcji eliksirów. Wprawdzie Heckmann nie chwalił jej tak jak Slughorn, ale jej wywary zawsze były perfekcyjne, a ona sama czerpała z tego wyraźną przyjemność. Moon namawiała ją od czasu do czasu, żeby użyczyła jej fiolkę tego czy innego eliksiru, który uwarzyła na zajęciach, ale Evans zawsze odmawiała twierdząc, że jak już musi kogoś nielegalnie podtruwać, to przynajmniej własnym wyrobem. Moon jednak nie poddawała się, nie pokładając zbytniej ufności we własny talent.
— W czym? — zapytała ostrożnie, powstrzymując się przed dodaniem „znowu”. Od czasu rozstania z Syriuszem, Lily nie odstępowała Dominiki na krok. Blondynka podejrzewała, że przyjaciółka zwyczajnie martwi się o nią, zwłaszcza po tym, co stało się z Patricią, i stara się odciągnąć ją od zatopienia się w przykrych myślach. Było to oczywiście bardzo miłe z jej strony, ale zaczynało poważnie działać na nerwy Moon, która nie uważała się za tak niestabilną psychicznie, żeby skoczyć z Wieży Astronomicznej czy dokonać innego dramatycznego głupstwa. Najwyraźniej Evans miała na ten temat inne zdanie, bo ciągnęła z ożywieniem:
— Wszyscy prefekci zaangażowani są w przygotowywanie dekoracji na rocznicę, ale brakuje nam rąk do pracy. Mogłabyś wpadać po lekcjach, pracujemy w sali zaklęć. — Popatrzyła na nią wyczekująco, z zachęcającym uśmiechem.
Moon westchnęła ciężko, poprawiła torbę, która zsunęła się jej z ramienia, spojrzała na własne paznokcie, przestąpiła z nogi na nogę, znowu westchnęła i z właściwą sobie asertywnością, powiedziała:
— No dobra.
Lily rozpromieniła się.
— Zobaczysz, będzie fajnie! Możemy iść zaraz po obiedzie.
Po drodze do Wielkiej Sali ruda Gryfonka paplała jak najęta, roztaczając przed przyjaciółką wspaniałe perspektywy zbliżającej się zabawy. Zanim usiadły przy stole Gryffindoru Moon już poważnie żałowała wieczorów zmarnowanych na dmuchaniu kolorowych baloników w niezbyt rozrywkowym towarzystwie prefektów.
— Lily — powiedziała poważnie znad sterty parujących, pieczonych ziemniaków, które nałożyła sobie na talerz. — Powinnam zabrać się za czytanie dzienników du Boisa, żeby uwolnić jego zbłąkaną duszę, która narusza moją prywatność.
— A to nie jest tak, że, no wiesz, wcale nie chcesz się go pozbywać?
— Co? — zdumiała się Moon, z widelcem w połowie drogi do ust. — Myślisz, że nie mogę się doczekać, aż stary trup nawiedzi mnie w sypialni?
Usłyszała głośny brzęk. Rozejrzawszy się, zobaczyła Petera, który wpatrywał się w nią z otwartymi ustami. Wzruszyła ramionami i z powrotem odwróciła się do Lily.
— Niezupełnie, ale może w jakiś sposób lubisz jego towarzystwo. — Evans z wyraźnym zakłopotaniem grzebała widelcem w swoim talerzu. — No wiesz, zwłaszcza ostatnio…
— To najgłupsza rzecz, jaką słyszałam od czasu, kiedy Potter oznajmił światu, że jest Godrykiem Gryffindorem. A właśnie, miałaś mi opowiedzieć o tym, skąd się wziął twój uroczy rumieniec, kiedy weszliście wtedy do Pokoju Wspólnego.
Lily mruknęła coś o bezsensownym zmienianiu tematu, kiedy przy stole usiedli James z Syriuszem, dyskutujący zapalczywie o tym, jak powinny potoczyć się dalsze rozgrywki quidditcha, żeby Gryffindor zdobył puchar.
Moon zbladła i spuściła wzrok.
— Nie mam ochoty na deser — powiedziała cicho Evans. — Idziemy?
Dominika skinęła głową i spojrzała na nią z wdzięcznością. Nie mogła marzyć o lepszej przyjaciółce.
Po drodze do sali zaklęć Lily odważyła się na jeszcze bardziej szlachetny gest, bo nie potrafiąc wymyślić żadnego lekkiego tematu, który mógłby nieco rozluźnić atmosferę, zdecydowała się zrelacjonować wszystko, co zaszło w tajemniczej komnacie z lustrem.
Na pierwszą wzmiankę o zwierciadle Moon poczuła, jak żołądek ściska się jej nieprzyjemnie. Widziała je już wcześniej. Doskonale pamiętała jak Dorothy w ramach podziękowania zaprowadziła ją do tej komnaty i zachęciła do spojrzenia w lśniącą taflę. Przeraziła się wtedy nie na żarty, widząc starszą i potężną wersję siebie, panującą nad ludźmi przygniecionymi strachem i cierpieniem. Nie mogła uwierzyć w słowa Dory, która powiedziała, że lustro pokazuje najgłębsze pragnienia każdego, kto przed nim stanie. Przecież ona nie chciała żadnej z tych rzeczy.
Z trudem wróciła myślami do Lily, która wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Moon przyglądała się zafascynowana, jak policzki jej przyjaciółki stają się coraz bardziej czerwone, i zastanawiała się czy to dlatego, że mówi tak szybko i nie może złapać oddechu, czy może z powodu tego, co mówiła. Kiedy Evans doszła do relacjonowania zachowania Pottera, Moon wytrzeszczyła na nią oczy.
— Wiem, wiem, trudno w to uwierzyć. — Ruda wzruszyła ramionami i spuściła oczy.
— Historyczny moment, nasz Pottuś dojrzewa. — Dominika otarła wyimaginowaną łzę, a Lily uśmiechnęła się mimowolnie i szturchnęła ją łokciem.
— Zamierzasz coś z tym zrobić? — zapytała Moon, której humor wyraźnie się poprawił. — W sensie, umówić się z nim czy coś?
Gryfonka pokręciła głową w milczeniu.
— Dlaczego? Przecież mówiłaś, że nie chcesz, bo zachowuje się jak buc i tak dalej. Teraz wyraźnie się odpotterzył, więc czemu nie?
— Nie mogę się z nim umówić, bo… — Evans przełknęła ślinę, zbierając się na odwagę, by powiedzieć coś, co męczyło ją już od dłuższego czasu. Była tak zażenowana tym, jak bardzo ją to martwi, że nigdy nikomu się z tego nie zwierzyła. Wzięła głęboki oddech i dokończyła. — Bo mnie nie zaprosił. Chyba mu się odwidziało.
W pierwszej chwili Moon parsknęła śmiechem, ale zaraz potem spoważniała nagle. Porozumiały się spojrzeniem.
Nieustanne i przerażająco regularne zapraszanie Lily na randki, praktykowane przez Jamesa od czasów niepamiętnych, a dokładniej od trzeciej klasy, stało się nieodłącznym elementem hogwarckiej rzeczywistości, więc moment, w którym do Moon dotarło, że Potter przerwał tę tradycję, był przeżyciem zgoła traumatycznym.
— Jesteś pewna? — zapytała sceptycznie blondynka, chłodno oceniając prawdopodobieństwo i spodziewając się raczej, że James zapraszał ją już tyle razy, że Lily po prostu przestała to rejestrować.
— Zauważyłam to przy okazji Walentynek. — Ruda wyglądała tak nieszczęśliwie, że Moon nie miała serca żartować sobie z tego, jak bardzo Evans żałuje, że nie jest już obiektem amorów Pottera, na które narzekała tyle lat.
— Nie martw się, Lily, ostatnio sporo się dzieje i może nawet Huncwoci nie mają czasu na randki. — Blondynka uśmiechnęła się z wysiłkiem i poklepała przyjaciółkę po ramieniu.
— Teraz my też nie — odparła dziewczyna dziarsko, otwierając przed nią drzwi sali zaklęć.
W środku siedziało już kilka osób, które podniosły na nie oczy znad sterty papierów.
— Cześć wszystkim. — Lily uśmiechnęła się i niedbale odrzuciła włosy na ramię. Moon zajęła strategiczną pozycję tuż za przyjaciółką i po krótkim rozeznaniu jej humor wcale się nie poprawił. Z ledwością rozpoznawała twarze prefektów, których widywała na korytarzach albo na zajęciach, ale żadnego nie znała osobiście. Po krótkiej prezentacji wrócili do dyskusji, pokazując coś sobie palcami na długich arkuszach pergaminu i sprzeczając się, jaki właściwie odcień niebieskiego reprezentuje dom Ravenclaw.
— Usiądź sobie tutaj. — Evans wskazała jej jedną z ławek, zarzuconą trójkątnymi chorągiewkami i zwojem sznurka. — Trzeba je zafarbować kolejno barwami domów i herbami, a potem połączyć sznurkiem. Poradzisz sobie?
— Jasne, co to dla mnie — mruknęła kwaśno Moon, ale uśmiechnęła się do przyjaciółki krzepiąco. W końcu wiedziała, że intencje Lily były jak najlepsze.
Pierwsze pół godziny spędziła na sumiennej pracy, od niechcenia przyglądając się żywiołowym dyskusjom prefektów, którzy aktualnie najwyraźniej spierali się, kto dokładnie będzie odpowiedzialny za scenariusz przedstawienia. Mogła podziwiać swoją przyjaciółkę w akcji – Evans dawała upust swoim zdolnościom przywódczym i upartemu charakterowi, raz po raz potrząsając grzywą rudych włosów i stukając palcem w jakieś miejsce na pergaminie. Przeszło jej przez myśl, ile Potter traci na wałęsaniu się po zamku, kiedy mógłby udawać przykładnego ucznia i też sobie popatrzeć. W tym momencie jakaś dziewczyna z burzą loków na głowie rzuciła jej groźne spojrzenie, więc chcąc nie chcąc, wróciła do zabarwiania chorągiewek.
Szybko ją to znudziło, więc uatrakcyjniała sobie zajęcie jak tylko mogła. Eksperymentowała na przykład z rzucaniem zaklęć, sprawdzając czy nadal działają, kiedy trzyma różdżkę w dwóch palcach albo pod dziwnym kątem. Po kilku takich próbach jedna z chorągiewek zajęła się ogniem, a Moon zaczęła gwałtownie gasić płomień rękawem, co nie umknęło uwadze krukońskiej pani prefekt. Zmarszczyła mały, zadarty nosek, kiedy swąd dymu rozszedł się po całej sali. Dominika w odpowiedzi otworzyła szeroko oczy i zrobiła najbardziej niewinną i uprzejmie zdziwioną minę, na jaką było ją stać, po czym w akcie zemsty na jednej z chorągiewek zamiast czarnego kruka Ravenclawu wyczarowała opasłą kurę.
Kiedy pomyślała, że to całkiem zabawny pomysł na ulepszenie również ślizgońskich herbów, drzwi sali otworzyły się gwałtownie i stanął w nich zadyszany Remus Lupin. Moon uniosła brwi ze zdziwieniem, kiedy mruczał słowa wyjaśnienia, gorączkowo poprawiając krawat. Zupełnie zapomniała, że Remus też jest prefektem. Nie zwracając już uwagi na karcące spojrzenia Krukonki, przyjrzała się jego twarzy. Wyglądał bardzo słabo, mimo że do pełni został jeszcze tydzień.
Kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się, Moon poklepała pobliskie krzesło, patrząc na niego wymownym wzrokiem.
— Eee, może pomogę przy dekoracjach — powiedział po wyraźnym wahaniu. Po chwili siedział już obok niej, odgarniając z czoła nieposłuszne włosy.
— Dzięki za pomoc, Remusie — powiedziała głośno, a potem krótkim machnięciem różdżki wprawiła w ruch chorągiewki, które zatrzepotały w powietrzu i same zawieszały się na sznurku, jednocześnie ukrywając ich przed wścibskimi spojrzeniami. Od razu przeszła do rzeczy. — Remusie, musisz wiedzieć, że nigdy bym ci tego nie zrobiła.
— Wiem — mruknął, spuszczając wzrok na własne szczupłe dłonie, w których przetaczał różdżkę. — Nie prosiłem Syriusza, żeby cię oskarżał.
— Przecież nie jestem idiotką, domyślam się, że mnie podejrzewacie. — Ponurym wzrokiem wpatrzyła się w trzepoczące chorągiewki. — Ale to niesprawiedliwe, nigdy nie dałam wam powodu.
— Wiem — powtórzył Lupin, podnosząc na nią wzrok. Z mimowolnym współczuciem odwzajemniła spojrzenie. — Ale ktoś musiał to zrobić, a ona… Ona powiedziała, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Moon w milczeniu pogładziła jego ramię.
— Trudno jej się dziwić. — Spróbował uśmiechnąć się kpiąco, ale jego usta wykrzywił grymas. —Ale co jeśli… Jeśli ta osoba rozgłosi to po całej szkole? Będę skończony. Gdzie wtedy pójdę?
— Masz jakieś podejrzenie, kto jeszcze wie o… o twojej chorobie? — zapytała Moon niemal bezgłośnie, a jej źrenice rozszerzyły się, kiedy zajrzała w jego miodowe oczy.
— Oprócz ciebie i chłopaków... — Remus przełknął ślinę, a jego palce zacisnęły się na różdżce, z której trysnęły złociste iskry. — Oprócz was i profesorów wie o tym tylko Severus Snape.

* * * * * 

Po skończeniu bzdurnych chorągiewek, Dominika niemal wybiegła z sali, nie pozwalając Lily na wymyślenie kolejnej rozrywki, która nie pozwoliłaby jej na niezbyt wesołe rozmyślania o Syriuszu. Nie żeby Moon miała na to jakąkolwiek ochotę – jak zwykle cierpiała na nadmiar atrakcji i nie potrzebowała żadnych nadprogramowych. Jednak kiedy Remus powiedział jej, kto jeszcze może być zamieszany w wyjawienie Lisie jego tajemnicy, w jej głowie zaświtała genialna myśl. Skoro już umówiła się z Regulusem na najbliższy weekend w Hogsmeade, mogła to jakoś pożytecznie wykorzystać! Nawet bała się myśleć, czego może od niej chcieć Ślizgon pochodzący ze starodawnego, czarodziejskiego rodu, ale skoro już czegoś chce, to ona może zażądać czegoś w zamian. Obawiała się, że nic z tego nie wyniknie, ale bardzo chciała pomóc Remusowi. Było jej żal, że Elisabetta nie stanęła na wysokości zadania, ale z drugiej strony mogła sobie jedynie wyobrażać, jak ona sama by zareagowała, a nie było to łatwe zadanie.
Do weekendu pozostało jednak jeszcze kilka dni, musiała więc jakoś zagospodarować ten czas. Była podekscytowana rozmyślaniem jak wyciągnąć z Regulusa to, czego chciała, więc nie potrafiła się skupić na wypracowaniu z transmutacji, które wisiało nad jej głową jak katowski topór. Wpadła za to na inny, znacznie bardziej interesujący pomysł.
Weszła do dormitorium i zorientowawszy się, że jest puste, wyjęła świeczkę z lichtarza i namacała pod poduszką szorstką okładkę książki. Położyła obie rzeczy na szerokim, kamiennym parapecie, a potem, stopiwszy odrobinę wosku, postawiła świecę i zapaliła ją. Szybko odszukała odpowiednią stronę w książce i przygryzając wargę, po raz kolejny przeczytała formułę.
Równowaga. Jej osiągnięcie było sztuką, która zawsze pozostawała poza jej zasięgiem, nieważne jak bardzo się starała. Trudno było jej zrozumieć samą istotę, chociaż Imnifay wielokrotnie jej powtarzał, że to zupełnie tak jak z huśtawką – oba końce podnoszą się rytmicznie, ale jeden punkt, sam środek zawsze pozostaje w bezruchu i utrzymuje równowagę. Wystarczyło znaleźć w sobie ten punkt i mocno się go uchwycić, wtedy – podobno – Biała Magia przynosiła wspaniałe efekty.
Moon kilka razy głośno wpuściła i wypuściła powietrze przez usta. To nie może być takie trudne. Wystarczyło oczyścić umysł z negatywnych emocji i być środkiem huśtawki. Łatwizna.
Wolno wyciągnęła dłoń i zatrzymała ją kilka cali nad dygoczącym płomieniem świecy.
Nie czuła żadnych negatywnych emocji. Bo czy to wina Blacka, że jest takim nieczułym palantem? Oczywiście, że nie. Jego palantowatość wynika po prostu z jego stylu bycia, nic nie może na to poradzić.
Obniżyła dłoń, a jej palce zanurzyły się w jasnym płomieniu…
— Auuu! — zawyła, przyciskając pulsujące bólem palce do ust. Do oczu nabiegły jej łzy, kiedy drzwi dormitorium otworzyły się i stanęła w nich Lily Evans.
— Wszystko dobrze? — zapytała, przyglądając się jej uważnie. — Och nie, nie płacz… On nie jest tego wart!
— Oczywiście, że nie — mruknęła Moon nieco niewyraźnie, zza przyciśniętych do ust palców. — Płaczę, bo wsadziłam rękę do ognia.
— Ja wiem, że to się może tak wydawać — westchnęła ze współczuciem Evans i przytuliła ją. Dominika spróbowała się odsunąć, ale uścisk rudej był bardzo stanowczy i najwyraźniej nie opcjonalny.
— Lily, ale ja naprawdę…
— Wiesz co? — Gryfonka odsunęła ją na odległość wyciągniętych ramion, a w jej oczach zalśniły znajome, niepokojące błyski. — Mam świetny pomysł!

* * * * * 

Wreszcie nadeszła upragniona przez Hogwartczyków sobota. Moon oczekiwała na nią szczególnie niecierpliwie – obawiała się spotkania z Regulusem, ale musiała przyznać, że jest go też bardzo ciekawa. Wciąż zastanawiała się, skąd mógł dowiedzieć się o Białej Magii i czego właściwie od niej chciał, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Poza tym, jeśli przy okazji uda jej się pomóc Remusowi, to dzisiejszy dzień mógł okazać się bardzo udany.
Upiła łyk herbaty i odetchnęła z wyraźną przyjemnością. Lubiła poranki w Hogwarcie. Tutejsza kuchnia była ciężka i nieco przytłaczająca, zwłaszcza przy okazji śniadań, ale jeśli przyszło się odpowiednio wcześnie, można było leniwie sączyć gorącą herbatę i przyglądać się chmurom wolno przesuwającym się po pastelowym sklepieniu. Wtedy też ławy przy stole stopniowo wypełniały się uczniami, ale napięcie związane z lekcjami nie było jeszcze wyczuwalne. Lubiła hogwarckie poranki, bo zawsze były dla niej obietnicą nowego, obfitującego w tajemnice dnia.
Dzisiejszy dzień miał być jednak wyjątkowy. Uczniowie mieli możliwość odwiedzenia Hogsmeade, wioski zamieszkanej wyłącznie przez czarodziejów, co zawsze było dużym wydarzeniem. Dominika czuła jednak, że dzisiejsze wyjście przyniesie dużą zmianę w jej życiu – zmianę, której bardzo wówczas potrzebowała.
— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — zapytała Lily półgłosem, chociaż wszyscy zdawali się być pogrążeni we własnych sprawach.
Nie patrząc jej w oczy, Moon wzruszyła ramionami.
— Nie mam nic do stracenia, prawda?
Evans nie odpowiedziała, uważnie smarując kromkę dżemem. Kiedy milczenie przedłużało się, blondynka odetchnęła z rezygnacją.
— Znam tę minę. O co chodzi?
— Och, o nic. — Nóż z brzękiem uderzył o talerz. — Ale wiesz… Emocje nie są najlepszym doradcą.
Spojrzenie Moon mimowolnie powędrowało do siedzących nieopodal Huncwotów. Śmiali się z czegoś głośno i wydawali się być pochłonięci kompletowaniem listy zakupów.
— To nie tak jak myślisz — mruknęła bez przekonania, rozgrzebując jajecznicę po talerzu, czemu ruda Gryfonka przyglądała się z pełną potępienia miną. — Ja tylko…
Dalszy ciąg jej wypowiedzi nigdy nie nastąpił, ponieważ w tym samym momencie przy stole Gryffindoru pojawiła się krukońska piękność – Josephine. Posłała wszystkim zgromadzonym olśniewający uśmiech i z gracją odrzuciła na plecy falę ciemnobrązowych włosów. Bez cienia zażenowania wcisnęła się na miejsce między Peterem Pettigrew i Syriuszem Blackiem, po czym ucałowała obu w policzek.
Moon przyglądała się temu wszystkiemu z mimowolnie otwartymi ustami.
— To niezgodne z regulaminem — żachnęła się Lily, z goryczą wsłuchując się w perlisty śmiech, którym Josephine wybuchnęła w odpowiedzi na żart Pottera.
Dominika nie zareagowała, jak zahipnotyzowana rejestrując całą scenę.
— Co za okhopna météo! Syhiuszu, mam nadzieję, że zabhałeś pahasol!
Blondynka nieco zbyt gwałtownie odstawiła kubek z herbatą, która rozlała się wokół, tworząc brunatne plany na śnieżnobiałym obrusie. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Ledwie powstrzymała się przed pochwaleniem Josephine za zaskakująco dobrą angielszczyznę, w którą starała się wpleść ja najwięcej uroczych francuskich „r”.
Black oparł łokcie na stole i wpatrzył się we własny talerz, ale jego policzki zaróżowiły się lekko. Drgnął, kiedy Krukonka uwiesiła się na jego ramieniu i zamruczała mu coś do ucha.
Moon zerwała się od stołu, trudno powiedzieć czy z powodu tego, co zobaczyła, czy może ze względu na dłoń boleśnie poparzoną resztką herbaty. Gryfoni utkwili w niej zaciekawione spojrzenia, przez co szybko pożałowała swojej impulsywności. Kilkakrotnie otworzyła i zamknęła usta, po czym odwróciła się i pobiegła w kierunku wyjścia z Wielkiej Sali, nawet nie próbując tłumić szlochu, który niespodziewanie schwycił ją za gardło.
Syriusz automatycznie wstał od stołu, strącając ze swojego ramienia Josephine, która wciąż uśmiechała się zagadkowo, kompletnie ignorując przy tym Petera, który patrzył na nią ze zmartwieniem. Tuż naprzeciw z miejsca podniosła się Evans. Stanowczym ruchem odrzuciła na plecy swe rude włosy i, rzuciwszy Syriuszowi odpowiednio pogardliwe spojrzenie, odwróciła się i pospieszyła za przyjaciółką.
Black opadł ciężko na swoje miejsce i z zakłopotaniem potarł szczękę.
— Czego się gapicie? — warknął do reszty Gryfonów, którzy z zainteresowaniem powitali poranną rozrywkę. Po chwili wszyscy zdawali się być pochłonięci śniadaniem – nikt nie chciał wdać się w konflikt ze znanym z porywczości i niekonwencjonalnych metod Blackiem. Prawie nikt.
— Gdyby to Evans płakała — zagadnął James takim tonem, jakby mówił pogodzie, pogryzając przy tym kiełbaskę. — Nie siedziałbym tu bezczynnie.
— Zastanawiam się — powiedział Syriusz odrobinę za głośno, ponownie zwracając na siebie wyraźnie mniej jawną uwagę pozostałych uczniów. — Naprawdę poważnie zastanawiam się, czy to nie Remus jest moim najlepszym kumplem. Albo Peter. Oni przynajmniej nie komentują mojego życia uczuciowego.
— Zrób casting — odparł Potter zdawkowo, sięgając po kolejną porcję jajecznicy.
Josephine ponownie wybuchnęła perlistym śmiechem, niemal kładąc się na stole.
— A ty co tu jeszcze robisz? — Black zmarszczył brwi, słysząc wokół siebie ukradkowe chichoty. — Idź do siebie.
Uśmiech dziewczyny zmniejszył się wyraźnie, chociaż wciąż kołysał się lekko na wdzięcznie wygiętych ustach. Syriusza nawiedziła dziwna myśl o tym, jak bardzo ten piękny uśmiech nie pasuje do jej oczu, które pozostały beznamiętne i lekko zmrużone.
Odwróciła się zamaszyście i odeszła do stołu Ravenclawu, kołysząc biodrami. Mimowolnie, podobnie jak wielu innych Gryfonów, odprowadził ją wzrokiem. Kiedy siadała, rzuciła mu jeszcze jedno powłóczyste spojrzenie, od którego Black błyskawicznie odwrócił wzrok, z niechęcią wykrzywiając usta.
W jej oczach błyszczał triumf.

* * * * *

— Ze wszystkich dziewczyn, jakie są w Hogwarcie — jęczała Moon, kołysząc jasnymi włosami nad szklanką wypełnioną zielonkawym płynem. — Dlaczego akurat ona?
Evans mruknęła coś o dziwacznych zbiegach okoliczności, ale najwyraźniej jej przyjaciółka potrzebowała po prostu się wygadać i nie oczekiwała od niej niczego konkretniejszego. Czuła się trochę nieswojo. Ostatni raz była w tym lokalu razem z Patricią, a nie było to najprzyjemniejsze wspomnienie. Dziś jednak wizyta w Trzech Miotłach wydawała się być wyjątkowo bezsensowna, więc ostatecznie wylądowały tu, w małym barze na uboczu. Upiła łyk ze swojej szklanki i wsparłszy podbródek na dłoni, utkwiła uważne spojrzenie w Dominice.
— Nie rozumiem jak to wszystko się stało. — Blondynka otarła policzek wierzchem dłoni. Lily musiała przyznać, że była nieco wstrząśnięta jej reakcją – Josephine musiała wyjątkowo zaleźć jej za skórę, ale czuła jednocześnie, że to nie jest najlepszy moment, aby ją o to pytać. — Dlaczego on mnie tak nienawidzi? Przecież nie musi mnie upokarzać jeszcze bardziej!
— Syriusz cię nie nienawidzi — powiedziała cicho Lily, zagryzając wargę, ale Moon nie zwróciła na to uwagi. Pociągnęła potężny łyk ze swojej szklanki, a na jej twarzy pojawił się wyraz olśnienia.
— A może to dlatego tak szybko to skończył? Wpadła mu w oko już na uczcie powitalnej. Czy ja aby nie mam deja vu?
— Kochana, nie nakręcaj się.
Ramiona Gryfonki opadły w geście rezygnacji. Lily poklepała ją po dłoni i uśmiechnęła się ciepło.
— Wiem, że się głupio rozklejam. Po prostu… Nie spodziewałam się tego wszystkiego.
Evans lojalnie rozpoczęła swój tradycyjny wykład o głupocie i nieodwracalnej beznadziejności chłopców, co poprawiło humor Moon na tyle, że kilka minut później zapytała dziarsko:
— Która godzina? Już czas?
— Masz jeszcze kwadrans — przyznała Evans niechętnie. — Na pewno chcesz tam iść? Może innym razem?
— Nie martw się, Lil. — Blondynka zdobyła się na bohaterski uśmiech. — Ta sprawa z Blackiem dała mi do myślenia. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie, muszę brać sprawy w swoje ręce. I przyrzekam, że to właśnie od dzisiaj będę robić.
— Tego się obawiałam — mruknęła, co jej przyjaciółka skwitowała tylko krótkim, jakby wymuszonym śmiechem i sięgnęła po rachunek.

* * * * *

Niedługo potem, kiedy Evans doprowadziła ją w okolice obskurnego pubu, w ogóle nie było jej już do śmiechu. Wiatr targał jej szatą i włosami, sprawiał też wrażenie, jakby bez trudu mógł zmieść z powierzchni ziemi lokal, któremu od dłuższej chwili przyglądała się bez słowa. Zbutwiałe deski, brudne szyby i upiornie skrzypiący szyld nie sprawiały dobrego wrażenia, podobnie jak majacząca w oddali Wrzeszcząca Chata. Zastanawiała się, dlaczego Regulus wybrał akurat to miejsce. 
Zrozumiała to w momencie, kiedy sztywnym krokiem podeszła bliżej i, niewiele mogąc wypatrzyć przez brudne okna, otworzyła drzwi i weszła do środka. Była jedyną klientką oprócz dziwnie pokrzywionego staruszka, który od czasu do czasu wydawał z siebie głośne czknięcia. Na horyzoncie nie było nikogo więcej, żadnych uczniów, nawet barmana. Chyba tylko dzięki wcześniejszemu drinkowi nie odwróciła się i nie uciekła. Jak we śnie podeszła do stolika najbardziej oddalonego od dziwacznego czarodzieja i sztywno usiadła na niewygodnym, drewnianym krześle. Zdjęła szalik i położyła go na blacie przed sobą, ale nie zsuwała z ramion płaszcza w obawie przed tym, że młody Black zwyczajnie z niej zakpił i nie przyjdzie na umówione miejsce. 
Co nie byłoby takie znowu abstrakcyjne. Może to u nich rodzinne — myślała złośliwie, nerwowo przesuwając szalik w tę i z powrotem.
Ale Regulus przyszedł. I to idealnie punktualnie, jeśli wierzyć ohydnemu zegarowi w kształcie wieprza, który wisiał nad ladą. Przez chwilę stał w progu i omiatał lokal bystrym spojrzeniem, pozwalając by wiatr mierzwił mu włosy. Jej gardło ścisnęło się mimowolnie. Dopiero na jego widok zrozumiała, jak bardzo boi się tej rozmowy.
Chłopak podszedł do jej stolika i uśmiechnął się blado, jakby bez przekonania.
— Bałaś się, że nie przyjdę — powiedział, kiwając głową w kierunku jej płaszcza. Rzucił na blat parę rękawiczek i szalik w barwach Slytherinu, przez cały czas uważnie jej się przyglądając.
— A może miałam nadzieję? — mruknęła, uciekając wzrokiem przed jego spojrzeniem.
Regulus zaśmiał się krótko i opadł na krzesło naprzeciw niej. Nawiedziła ją bardzo głupia myśl o tym, że jego śmiech w ogóle nie przypominał szczekania psa, ani trochę.
— Napijesz się czegoś?
— Tak — odparła Moon bez ogródek, zsuwając płaszcz z ramion i odszukując wzrokiem barmana. — Poproszę szklankę tej waszej whisky.
Kiedy nagle za kontuarem pojawił się ponury mężczyzna i ociężałym krokiem powędrował do staromodnego, przeszklonego regału, rzuciła chłopakowi wyzywające spojrzenie.
— Dla mnie to samo — rzucił od niechcenia, nie odwracając oczu.
Po chwili na stoliku między nimi stanęły dwie szklanki, poza tym nic jednak się nie zmieniło – oboje siedzieli pozornie nonszalancko na swoich miejscach, mierząc się uważnymi spojrzeniami. Dominika ukradkiem zaciskała dłonie na podołku, gorączkowo rozmyślając nad tym, co chłopak widzi, kiedy tak jej się przygląda. Jak wielu emocji nie udało jej się przed nim ukryć?
Po dłuższej chwili Regulus zmrużył lekko swe czarne oczy i odezwał się leniwie, z rozmysłem przeciągając sylaby:
— Myślałem, że będziesz miała mnóstwo pytań.
— Aż trudno mi wybrać. — Moon upiła łyk ze swojej szklanki z mocnym postanowieniem wyciągnięcia z tej rozmowy możliwie wielu konkretnych informacji. Wciąż pamiętała o swoim zobowiązaniu wobec Remusa, ale była pewna kwestia, która spychała wszystkie inne na dalszy tor. — Najbardziej zastanawia mnie jednak, dlaczego w ogóle doszło do tego spotkania. Przecież wiesz, że jestem mugolaczką.
— Oczywiście, że nie jesteś. — Black parsknął kpiąco nad swoją szklanką.
— Słucham? — Jego odpowiedź zupełnie zbiła ją z pantałyku. Była przygotowana na typowo arystokratyczny wysyp wytartych sentencji o czystości krwi i nawet zawczasu obmyśliła odpowiednio pogardliwą ripostę, która w tej sytuacji była zupełnie bezużyteczna. Poczuła jak krew napływa jej do policzków.
Regulus poruszył ręką, jakby miał zamiar opleść nią oparcie krzesła, ale szybko się opamiętał i usiadł prosto. Na jego ustach wciąż błąkała się mieszanina rozbawienia i zniecierpliwienia.
— Biali czarodzieje nie zdarzają się tak po prostu w mugolskich rodzinach, myślałem, że to oczywiste. Ale nie jestem odpowiednią osobą, żeby o tym z tobą rozmawiać. Właściwie to dobre preludium do tego, o czym chciałbym z tobą porozmawiać, a mianowicie…
— Posłuchaj, nie chcę uczestniczyć w kolejnej bzdurnej dyskusji, w której obraża się moją rodzinę. Gdybyś kiedykolwiek zobaczył moich rodziców, wiedziałbyś o czym mówię. — Nawiedziło ją nieprzyjemne skojarzenie z mężczyzną w kapeluszu, który tak przestraszył ją w wakacje. Na samą myśl poczuła jak zimny dreszcz przebiega jej wzdłuż kręgosłupa. Ale tym razem przed nią siedział tylko Regulus, zwykły uczeń. Nie mógł zrobić jej krzywdy… prawda?
— To teraz bez znaczenia. — Chłopak niecierpliwie machnął ręką, a jego oczach przez ułamek sekundy zamigotał niepokój. — Nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz.
W tym samym momencie mimowolnie spojrzeli na staruszka, który zdecydował się właśnie na głośne czknięcie, którym przypomniał im o swojej obecności.
— No dobrze, w takim razie mam jeszcze jedno pytanie. — Splotła palce i rzuciła mu stanowcze spojrzenie, starając się dać mu do zrozumienia, że jeżeli i tym razem nie będzie zadowolona z odpowiedzi, będzie to oznaczało koniec tego dziwacznego spotkania. — Ktoś próbował ostatnio sabotować Remusa Lupina. Wiesz coś o tym?
Black przez dłuższą chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Tym razem Moon domyślała się, że ocenia ewentualne skutki swojej odpowiedzi. Bardzo łatwo mógł powiedzieć, że o niczym nie wie, w końcu Huncwoci zdawali się mieć równie wielu wrogów, co przyjaciół, ale wtedy nie miałby czym jej zatrzymać, na czym wyraźnie mu zależało.
— Wydaje mi się, że mógł to być Severus Snape — powiedział w końcu, w zamyśleniu wodząc palcem wskazującym po swoich wąskich wargach. Coś zamigotało w jego nieprzeniknionych, niemal czarnych oczach.
— Dlaczego?
Zanim jednak skończyła wymawiać to słowo, wiedziała już, że niczego więcej się nie dowie. Ślizgon potrząsnął krótko głową.
— Nie obchodzą mnie ich porachunki.
Zaczęła gorączkowo zastanawiać się, jaką wartość ma ta informacja. Była zdziwiona, że Snape zdecydował się na tak politowania godny gest. Wiedziała, że z niewiadomych powodów ma na pieńku z Jamesem i Syriuszem, ale żeby pogrywać w ten sposób z Remusem, który zawsze trzymał się na uboczu? To wydawało jej się zupełnie niezrozumiałe. No i Regulus wcale nie wyglądał na przekonanego o prawdziwości swoich podejrzeń, zupełnie jakby zgadywał razem z nią. Naprawdę nie był pewien, czy może nie chciał jawnie donosić na innego Ślizgona? A jeśli nawet to Snape stał za ujawnieniem tajemnicy Lunatyka, to co powinna zrobić z taką informacją? Chciała wszystko przekazać Lupinowi, ale on niewątpliwie opowiedziałby wszystko Huncwotom, co mogłoby być tragiczne w skutkach.
— Widziałem cię wtedy, na balu. — Regulus odezwał się tonem, jakby przywoływał ją do porządku. Wzdrygnęła się lekko, nie rozumiejąc o jakim balu mowa. — Kiedy obezwładniłaś Bulstrode’a.
Wspomnienia wróciły do niej z wyraźnym oporem. Nie pamiętała nazwiska tego chłopaka, ale tylko raz zdarzyło jej się kogoś publicznie obezwładnić. Był to jednocześnie moment, w którym ujawniła się Moc. Wiele razy próbowała go wyrzucić z pamięci, ale biorąc pod uwagę skutki, jakie wywarł w jej życiu, było to praktycznie niemożliwe.
— Nie ty jeden — odparła z wymuszonym lekceważeniem. Podobnie jak w rozmowie z Jeanem, nie chciała się niepotrzebnie zdradzać. Black przemawiał dalej, jakby nie usłyszał jej odpowiedzi.
— Pomyślałem wtedy, jak bardzo musisz być zagubiona. Nie wiedziałaś, co się dzieje. A już na pewno nie wiedziałaś, co dalej.
Moon zamarła, niezdolna do rzucenia kolejnej, zniechęcającej riposty. Nikt nigdy tak z nią o tym nie rozmawiał. Zawsze spotykała się z cudzym dystansem, z jedną albo drugą skrajnością, bo tak naprawdę wszyscy skupiali się na skutkach Białej Magii, a nie na tym, jak to jest z nią żyć. Obawiała się dalszego ciągu przemowy Regulusa, bo nie miała pojęcia jak wiele może o niej wiedzieć, ale jednocześnie chciała dokładnie usłyszeć, co ma do powiedzenia.
— Domyślam się, że Dumbledore nie stanął na wysokości zadania. — Ślizgon wymówił te słowa z wyraźnym przekąsem, ale jednocześnie spuścił wzrok na własne dłonie, co wywołało w niej falę niespodziewanej sympatii. — Wiem coś o tym. Dumbledore nienawidzi niezwykłych talentów.
Widząc, że uzyskał jej całkowitą uwagę, ciągnął już pewniejszym tonem:
— Ale jest ktoś, to ma znacznie bardziej otwarty umysł. Kto sam widział tak wiele, że nic nie jest już w stanie go zadziwić. Lord Voldemort.
Ostatnie słowa wymówił szeptem, patrząc jej prosto w oczy.
Zalała ją fala mieszanych uczuć, wśród których przeważały oburzenie i podziw. Od wakacji uważnie czytała doniesienia Proroka Codziennego, wiedziała więc, że Lord Voldemort, jak siebie od niedawna nazywał, pozostawał w jawnej opozycji do mugoli, do świata, którego nieodłączną częścią była przez jedenaście lat swojego życia. Jednocześnie Voldemort był jednym z jej największych autorytetów – naukowcem, który wciąż udowadniał, że niemożliwe jest możliwe, że jedyną granicą jest ludzka śmiałość i wyobraźnia. Był niewiarygodnie utalentowany i nieustraszony – gdyby to on był Białym Magiem, z całą pewnością nie trzymałby głowy nisko, jak ona. Powoli w jej sercu zaczynała wzrastać duma, że ktoś taki jak on mógłby zwrócić na nią uwagę. W końcu była jedynie zwykłą uczennicą, niczego jeszcze nie osiągnęła…
— Nie podobają mi się jego postulaty — powiedziała z ledwo skrywanym wysiłkiem. To było coś, co powinna powiedzieć, czuła to bardzo wyraźnie, ale był w tym jakiś trudny do odparcia przymus, jakby niezupełnie wierzyła w swoje własne słowa. Chciała, żeby ktoś się nią zainteresował. Chciała, żeby ktoś w końcu ją docenił i nie robił z niej przy tym nienaturalnego potwora. Pragnienia te ujawniły się nagle przed nią, zupełnie jakby stała przed Zwierciadłem Ein Eingarp, z nagą duszą, bez żadnych pozorów. Ale przed nią siedział tylko Regulus, nie chciała, żeby zgadł tak wiele…
— Media wszystko wyolbrzymiają — powiedział chłopak stanowczo, a dno jego szklanki zadźwięczało głucho na starych deskach. — On chce tylko równouprawnienia. Spójrz na siebie. — Machnął nonszalancko ręką w jej kierunku, a na jego ustach kołysał się gorzki grymas, od którego nie potrafiła oderwać spojrzenia. — Ukrywasz się, boisz się i chowasz, chociaż nosisz w sobie niewiarygodny talent. I marnujesz go, chociaż wiesz, że nie powinnaś. Gdyby wszyscy byli równi, gdybyśmy nie musieli się ukrywać, nie byłoby tego.
Moon milczała, porażona perspektywą świata, w którym nigdy więcej nie musiałaby się wstydzić. Nie musiałaby kłamać najbliższym, ani kryć się w lesie, którego tak bardzo się bała. Z wysiłkiem oderwała się od tych bardzo kuszących wizji i spojrzała w oczy Regulusowi, w których po raz pierwszy dostrzegła prawdziwe zrozumienie.
— Co to znaczy? — zapytała szeptem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, w których nie było już nieufności i drobiazgowej analizy każdego ze słów.
— Lord Voldemort mógłby cię wiele nauczyć, wiesz przecież. — Pochylił się ku niej, tak że ich twarze dzieliło zaledwie kilka cali. Wstrzymali oddech na moment, uważnie obserwując się nawzajem. — On jednak może zaoferować ci coś jeszcze. Coś, czego Dumbleodre w swej szczodrobliwości nigdy nie mógłby ci dać.
Uśmiechnął się lekko, ani na moment nie przerywając kontaktu wzrokowego.
— Wolność.

* * * * *

Tej nocy Moon nie mogła zasnąć.
Wciąż tłukły jej się po głowie słowa Regulusa. Wolność! Jak wiele to dla niej znaczyło. Wolność myśli, wolność wyboru, wolność działania. Black miał rację – żadnej z tych rzeczy nie oferował jej Dumbledore, co więcej, nie pozostawiał na nie szans.
Nigdy nawet nie myślała, że mogłaby decydować sama o sobie. Jej Moc ujawniła się w najmniej spodziewanym momencie, nie miała pojęcia co z nią zrobić, więc mimowolnie zdała się na starszych i – jak jej się wydawało – mądrzejszych. Teraz jednak była pozostawiona sama sobie. Bez żadnego wsparcia, bez żadnego opiekuna, ale z ciągłym zagrożeniem nad głową, zupełnie jakby nosiła w sobie bombę, która może wybuchnąć w każdej chwili i nikt nie będzie nawet zdziwiony, kiedy już się to stanie – no bo czego innego można by się po niej spodziewać? Próbowała robić postępy samodzielnie, ale nic jej z tego nie wychodziło. Już przed rozmową z Regulusem zaczynała rozumieć, że stoi w martwym punkcie, że musi nastąpić jakiś punkt zwrotny. I tak się stało.
Zapaliła świecę i rozejrzała się po pogrążonym w ciemności dormitorium. Napotkawszy wzrokiem łóżko Lily, ukryte wśród burgundowych kotar, zawahała się, ściskając w dłoni ciasno zwinięty pergamin. Na pewno by jej się to nie spodobało. Z całą pewnością wybiłaby jej to z głowy, kazałaby jej spalić pergamin, zabroniłaby kolejnych spotkań z Regulusem i zagospodarowałaby jej każdą minutę aż to końca OWUTEMów.
Ale Moon wiedziała, że chce czegoś zupełnie innego.
Przetoczyła w palcach rolkę pergaminu i ostrożnie odłożyła ją na bok. Z najwyższą delikatnością sięgnęła pod poduszkę i wyciągnęła spod niej czarno-białe, nieruchome zdjęcie. Po raz kolejny spojrzała w oczy dziesięcioletniej sobie, otoczonej troskliwymi ramionami rodziców. Regulus kłamał. Była nieodrodną córką swoich rodziców. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.
Musnęła palcami twarze na zdjęciu i westchnęła głośno, powstrzymując łzy napływające jej do oczu. Ostrożnie odłożyła fotografię na miejsce i zakryła twarz rękami. Przez moment trwała bez ruchu, wsłuchując się we własne myśli.
W końcu otarła oczy i sięgnęła po ciasno zwinięty pergamin. Była na to gotowa. Jeśli Dumbledore nie potrafił jej pomoc, z pewnością mógł to zrobić ktoś inny. Czy mogła marzyć o lepszym nauczycielu? Drżącymi palcami zerwała pieczęć i rozwinęła niewielki rulonik pergaminu. Poczuła ukłucie rozczarowania, kiedy spostrzegła, że list był bardzo krótki – czytała go raz po raz, rozpaczliwie starając się wyczytać z niego coś więcej.
Niemniej jednak pieczęć została zerwana, a umowa przypieczętowana. Los Dominiki Moon na wieki splótł się z losem Toma Marvolo Riddle'a, zwanego Lordem Voldemortem.

Rozczarowanie, gniew, nienawiść nie uniemożliwiają potęgi.
Mogą jej pomóc, o ile są właściwie wykorzystane.
Twój Mistrz