26 marca 2017

Rozdział XXI - część III


„Koszmar na jawie”
– rozdział XXI –

Szczotka wolno przesuwała się wzdłuż jej lśniących, gładkich kosmyków. Kierowana niewerbalnym zaklęciem, jakby z rozmysłem sunęła w tę i z powrotem, sprawiając, że rude pasma Lily Evans nabierały blasku i układały się zgodnie z jej życzeniem.
 Zamierzam dać czadu  oznajmiła po raz kolejny jej przyjaciółka, prezentując krótki i nadzwyczaj energiczny bieg w miejscu – zupełnie bezużyteczny podczas spotkań Klubu Pojedynków, na który właśnie się wybierały.  Mówię ci, będzie super.
Prefekt Gryffindoru skinęła głową swojemu lustrzanemu odbiciu i nadal uważnie prowadziła szczotkę. Zbyt dobrze pamiętała, co stało się w drugiej klasie, kiedy próbowała jednocześnie kończyć wypracowanie i czesać włosy. Nigdy więcej.
 Oby to nie był ktoś groźny.  Moon zmartwiła się wyraźnie i przystanęła.  Ćwiczenie zaklęć obronnych przy niezaufanych to zawsze ryzyko. No nie, Lil?
Evans ostrożnie odesłała szczotkę na miejsce zanim odwróciła się ku przyjaciółce. Chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła lekko.
 Oczywiście, że nie. Niby co złego może stać się pod kontrolą nauczycieli?  Zapytała retorycznie, świadoma faktu, że są w dormitorium same. Nienaturalna euforia Moon najwyraźniej działała nowym współlokatorkom na nerwy.
 No wiesz.  Dziewczyna rozejrzała się nerwowo, a w jej zielonych oczach zalśniły złośliwe błyski.  Ktoś mógłby znaleźć moją słabość, a potem mnie wykończyć.
 Przesadzasz  sarknęła Lily i udała, że przegląda się w wysokim na całą ścianę lustrze. W duchu przyznała przyjaciółce rację, ale bała się wymówić ją głośno, aby nie zapeszyć. Naprawdę trudno było wyzbyć się mugolskich przyzwyczajeń, zwłaszcza w takim towarzystwie.
 Mam tylko nadzieję, że w komisji nie będzie Dumbledore’a i McGonagall.  Blondynka przysiadła na brzegu swojego łóżka i przetoczyła różdżkę w swych długich palcach. Jej entuzjazm wyraźnie przygasł, oczy już nie rzucały wyzywających błysków.  Nie chcę upokorzenia, tylko sprawdzenia się. Rozumiesz mnie, prawda?
 Oczywiście, kochana. – Zapewniła ją Evans z przekonaniem i przyjrzała się jej uważnie.  Czy… Czy odczytałaś już tę nową wiadomość?
Wstrzymała oddech w napięciu, ale Moon tylko pokręciła głową, a jasne pasma zasłoniły jej twarz.
 Nie miałam odwagi.

* * * * *

Patrzył na nią, oniemiały. Nigdy wcześniej nie widział jej takiej… silnej. Kiedy spoczywała w jego ramionach albo patrzyła mu w oczy, była pogodna i uległa, zawsze pełna słodyczy i nieśmiałej czułości. Moon stąpająca w tym momencie po podeście w Klubie Pojedynków zdawała się być zupełnie inną osobą. Kroczyła pewnym krokiem, garbiąc się nieznacznie, a rąbek jej szaty ciągnął się po drewnianym postumencie. Jej palce, które na zawsze zapamiętał jako szczupłe i delikatne, mocno zaciskały się w pięści. Ten fakt wprawił wszystkich w zdumienie, bowiem Moon zrezygnowała z używania różdżki, demonstracyjnie odkładając ją na stolik sędziowski tuż przed pojedynkiem. Odrzuciła wtedy włosy do tyłu i wpatrzyła się w swego przeciwnika wyzywająco, przebierając palcami.
Wysoki i niewyobrażalnie chudy Krukon, z którym przyszło jej walczyć, przyjął ten fakt z wyraźnym zażenowaniem, zakasał jednak rękawy szaty i rozpoczął pojedynek. Syriusz mimowolnie wstrzymywał oddech, choć wcale tego nie chciał. Wiedział doskonale, że Moon nie potrafi rzucać zaklęć niewerbalnych i bezróżdżkowych, więc co ona, do stu diabłów, wyczyniała?!
Za pierwszym razem uchyliła się, jakby niezależnie od swej woli, i ze złością uczyniła kilka zdecydowanych kroków po umownym pojedynkowym okręgu. Black kątem oka zauważył, że nerwowo poruszyła palcami prawej ręki, jakby w poszukiwaniu różdżki. Spojrzał w zamyśleniu na sędziowski stolik, rozważając czy Moon odrzuciłaby pomoc, kiedy Krukon wykorzystał brak jej reakcji na kolejny atak. Żółty promień ugodził blondynkę, niemal zwalając ją z nóg.
Dziewczyna ledwie utrzymała pozycję stojącą, ciężko łykając powietrze. Wyciągnęła przed siebie prawą rękę, o którą następne zaklęcie uderzyło, rozpływając się w półprzezroczysty obok syczącej pary.
Krukon cofnął się zaskoczony, ale ostatkiem sił rzucił w jej kierunku Drętwotę. Syriusz patrzył bezczynnie jak czerwony promień szybuje w jej kierunku, jego usta niemal krzyczały, żeby się uchyliła, ale Moon stanęła w lekkim rozkroku, a ręce opuściła bezwładnie wzdłuż tułowia. Miał niejasne wrażenie, że tuż przed tym, kiedy szkarłatny promień ugodził w jej pierś, ich oczy spotkały się na krótki, niesamowicie intensywny moment. Chwilę później Moon leżała na drewnianym postumencie, unosząc się z trudem na łokciach i rzucając w eter stek francuskich przekleństw. Evans rzuciła się ku niej, a profesor Flitwick zarządził przerwę.
Uczniowie zaczęli się chaotycznie przemieszczać, zbierając się w grupy i snując rozmyślania nad tym, co wydarzyło się przed chwilą. Black niepostrzeżenie przysunął się bliżej podestu i nastawił uszy.
 Wszystko w porządku, panno Moon?  zapytał troskliwie Flitwick, pochylając się nad nią i podając dłoń, którą dziewczyna skwapliwie uchwyciła. Tuż obok przystanął niepewnie Krukon, z którym walczyła, pełen poczucia winy, chociaż dziewczyna dobrowolnie zrezygnowała z różdżki.
 W jak najlepszym, panie profesorze.  Dominika podniosła się do pozycji siedzącej, a on sam zdrętwiał, czując jak opada na niego jej ciężkie, pełne niechęci spojrzenie.  Muszę jeszcze poćwiczyć, to wszystko.
Stanęła na własnych nogach, udając, że nie widzi skierowanych ku niej gestów oparcia. Chwiejąc się, sięgnęła po różdżkę, nieruchomo leżącą na stoliku. Wzdrygnął się, przez ułamek sekundy żywiąc przekonanie, że następne zaklęcie zostanie wycelowane w jego kierunku, ale Moon odwróciła się, zamiatając szatą posadzkę, i pomaszerowała w sobie znanym kierunku.

* * * * *

Wpatrywał się intensywnie w ślady stóp opatrzone podpisem „Dominika Moon”, jakby kryła się w nich jakaś odpowiedź. Ściskał boleśnie pergamin, raz po raz wymawiał hasło i wpatrywał się w mapę, ale nic nie ulegało zmianie. Kropka opatrzona napisem wciąż znajdowała się na błoniach Hogwartu.
 Przecież ci mówiłem.  James Potter niedbałym gestem zrzucił z siebie pelerynę i zabrał się za zdejmowanie ochraniaczy, których zwykle używał podczas treningów Quidditcha.  Nie dasz rady kontrolować jej na odległość.
Syriusz zacisnął szczęki, ale nic nie powiedział. Minęło już tyle czasu, że zdążył upewnić się w tym, że przyjaciel ma rację, ale wciąż nie potrafił tego sformułować w postaci konkretnej deklaracji. Wciąż zerkał na Mapę Huncwotów, nie tracąc nadziei, że zapobiegnie czemuś złemu, czemuś, czego nie byłby w stanie znieść.
 Dlaczego tego po prostu nie powiesz?  zapytał James tonem, jakby mówił o pogodzie. Black nerwowym gestem wygładził wszelkie zgięcia na powierzchni Mapy, czując na sobie uważny wzrok Pottera.
Moon jest zakazana  niemal wypowiedział te słowa, patrząc intensywnie jak poszczególne elementy stroju Rogacza lądują w jego kociołku. W końcu, kiedy na wierchu spoczął blezer w godłem Gryffindoru, odezwał się głośniej:   To przecież nie miało być tak.
Potter uniósł brew, przygryzając jednocześnie rzemyki ochraniaczy okrywających przedramiona. Uśmiechnął się półgębkiem.
 Przez całe życie jedyne, co robimy, to łamiemy zobowiązania i zasady. Co w tym złego, Łapo? Czy kiedykolwiek żałowałeś?
Black szarpnął duszący go krawat i mimowolnie potrząsnął głową.
 Teraz jest inaczej.
Rzucił mu krótkie spojrzenie, jakby miał nadzieję, że da się to wszystko przekazać bez słów. Kpiący uśmiech spełzł z ust Pottera, który jednak nie ruszył się z miejsca, przyglądając się mu uważnie. Jakby już kiedyś to przeżył, wiedział, że teraz jest właściwy moment na poważne wyznania, zbyt wstydliwe, by wyrażać je na głos.
 Śniła mi się  powiedział z trudem i odchrząknął, żeby odwrócić uwagę od tego, co pojawiło się w jego czarnych, pozornie nieprzeniknionych oczach.
James zdobył się na złośliwy uśmieszek, ale głos drgnął mu nieznacznie, kiedy się odezwał.
 No, no, Łapo, tylko bez pikantnych szczegółów…
Syriusz zacisnął dłonie tak mocno, że poczuł ból. Z wysiłkiem zebrał myśli. Może wyznać wszystko, przecież to James. Nigdy go nie zdradzi, byli niemal braćmi. Byli więcej niż braćmi. Kiedy Regulus wkradł się w jego myśli, ogarnął go gniew, który pobudził odwagę.
 Miała krew na rękach  powiedział w końcu, nieco zbyt opryskliwie. James zmartwiał, wiedział to, nawet na niego nie patrząc.  Miała ręce całe we krwi, rozumiesz?
Black automatycznie przygotował się na zapewnienie, że to przecież tylko głupi sen, że już dawno uznali, że wróżbiarstwo to tylko rodzaj kłamstwa, ale Potter nie odezwał się ani słowem. Stał przed nim, w na wpół zsuniętych ochraniaczach, i patrzył na niego z pełną powagą, na którą zdobył się co najwyżej kilka razy w życiu.
Po chwili usiadł przy nim i pewnym gestem objął go ramieniem. Miał przy tym zmarszczone czoło i zaciśnięte usta, które nigdy nie wróżyły nic dobrego, a nie wypowiedział ani słowa, za co Syriusz był mu dozgonnie wdzięczny.

* * * * *

Severus Snape spuścił wzrok i odetchnął głęboko kilka razy. Zazwyczaj mistrzowsko panował nad swoimi emocjami i nie zamierzał pozwolić, żeby zmieniła to banda rozpieszczonych pacanów.
 Nie ma mowy  powtórzył Macnair z tępym, doskonale pasującym do jego twarzy uporem.  Mam gdzieś tę szlamę, nie będę za nią łaził.
Snape zignorował tę filozoficzną wypowiedź, którą Ślizgon raczył już wyrazić co najmniej cztery razy i z namysłem spojrzał na resztę towarzystwa. Młodszy Black wzbudzał w nim niejaką nadzieję na rozmowę na poziomie. Stał z boku i nerwowo przygryzał paznokieć kciuka, miotając wokół niepewne spojrzenia. Jak dotąd spisywał się bez zarzutu, na pewno nie będzie kwestionował następnych poleceń. Za bardzo wierzył w całą sprawę. Natomiast Avery…
 A co z drugą szlamą?  zapytał cicho, podnosząc swoje beznamiętne oczy na Snape’a, który w ostatniej chwili powstrzymał grymas cisnący mu się na usta.  Dobrze byłoby wykazać się jeszcze w Hogwarcie.
 Dam wam znać  uciął chłopak, rozglądając się uważnie wokół. Granica Zakazanego Lasu od dawna nie była już bezpieczna i dyskretna. Należało znaleźć nowe miejsce spotkań…
 A niby dlaczego to ty masz być szefem, co, Snape?  Macnair najwyraźniej był w bojowym nastroju.  Może od razu wytłuczmy więcej szlam, po co mamy czekać?
 Bo  Snape zacisnął swoje pożółkłe od eliksirów palce, tak niepozorne przy łapach kolegi.  Musimy być ostrożni. Mamy wyraźne polecenia. A może chcesz podyskutować ze Śmierciożercami, może nawet samym Lordem, co, Macnair?
Chłopak głośno wypuścił powietrze przez nos i kilka raz zacisnął i rozluźnił pięści, które już w jego niezbyt imponującym wieku siedemnastu lat były groźnym narzędziem.
Imbecyl  pomyślał pogardliwie Snape, przenosząc wzrok na wpół uschniętą kępę mchu.  Nadaje się tylko do mechanicznej roboty, zero w nim finezji.
Odnotował to jako wskazówkę na przyszłość. Już niemal odruchowo obserwował ludzi i oceniał, do czego mogliby przydać się w przyszłości. Zawierał tylko takie znajomości, jakie były konieczne i tylko wtedy, kiedy był absolutnie pewien korzyści, jakie mu przyniosą. Był wprawdzie jeden wyjątek, ale doskonale wiedział, że zabrnął już zbyt daleko – nikt zresztą nigdy się o tym nie dowie, ta naprędce sklecona banda aktywistów, jak ich w myślach złośliwie nazywał Snape, pewnie nawet nie potrafiła wymówić słowa Legilimecja.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go nagle głos młodego Blacka.
 Trzeba pogłębić zaangażowanie. Mam… Mam pewien pomysł.
Severus spojrzał na niego z uwagą. Chłopak mocno zaciskał usta, a jego oczy błyszczały bystro w półmroku.
— Ty masz pomysł?  zarechotał Macnair.  Mam nadzieję, ze tym razem bez pomocy twojego ojczulka?
Regulus zignorował jego zaczepkę z kamienną twarzą, co wzbudziło uznanie i żywe zainteresowanie Snape’a, który dopatrzył się w jego zaciętej twarzy czegoś szczególnego. Czekał cierpliwie na następne słowa Ślizgona, który rozejrzał się obojętnie po swoich współtowarzyszach, na sam koniec skupiając wzrok na jego twarzy.
 To będzie zupełnie łatwe.

* * * * *

Wzięła głęboki oddech i przytrzymała go na moment, z ręką zwiniętą w pięść o cal od zamkniętych drzwi. Zrobiła w myślach przegląd wszelkich wątpliwości i przyczyn, dla których znalazła się w tym miejscu.
W pewnym sensie w ogóle nie chciała o tym mówić. Regulus udzielił jej tej informacji pod niejawną groźbą i w zaufaniu, dlaczego więc Huncwoci mieliby ją poznać ot tak? Postarała się, żeby ją zdobyć. Poczekała na właściwy moment i użyła odpowiedniej presji. Co oni z tym zrobią? Z pewnością nic dobrego.
Opuściła dłoń o kilka cali i rozluźniła chwyt. Potrząsnęła blond włosami, jakby chciała przegonić myśli, które, zupełnie niechciane, pojawiły się nagle w jej głowie. Przecież to Remus. Nigdy nie był jej wrogiem, nie zrobił nic na jej niekorzyść. Jedyny dług, jaki miała wobec niego, to fakt, że mimowolnie odebrał Syriuszowi Elisabettę i zawsze oficjalnie stawał w jej obronie. Mogła mieć wobec niego tylko pozytywne uczucia. Dobry, uczciwy, godny zaufania Remus.
Szybko, jakby w obawie przed następnymi myślami, wyciągnęła rękę i stanowczo zastukała w drewniane drzwi.
Po kilku długich, pozbawionych oddechu chwilach, drzwi uchyliły się. Ku swojemu rozczarowaniu zobaczyła w nich nie Remusa, a Syriusza Blacka.
Cofnęła rękę i schowała ją do kieszeni. Zanim zdążyła ukryć swoje prawdziwe emocje, szmaragdowozielone oczy omiotły jego sylwetkę, ukazaną przez ledwie narzuconą na ramiona białą koszulę.
 Wejdź  mruknął Black z wyraźnym zakłopotaniem i niepewnie zrobił krok w głąb dormitorium. Moon zacisnęła dłoń w kieszeni, tak, że jej paznokcie pozostawiły ciemne ślady.
 Jest Remus?  zapytała nieco zbyt wysokim głosem, odruchowo skupiając się na bólu dłoni, który pozwalał jej zebrać myśli. Syriusz cały czas patrzył na nią uważnie, jakby przygnębiony. Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę i zaklęła w myślach.
Nerwowym gestem odwróciła się do ściany i przygładziła włosy po prawej stronie twarzy. Na jej twarzy, ciągnąc się od skroni po sam podbródek, widniał imponujący, purpurowy siniak. Nie potrafiła go usunąć samodzielnie – wczoraj Moc dobitnie pokazała jej, że nie zamierza współpracować. Wstydziła się też świeżej porażki przed panią Pomfrey, która zadawałyby wiele niepotrzebnych pytań albo, co gorsza, litowałaby się nad nią. Właściwie po południu tak bardzo zajęła się odrabianiem prac domowych, że do tej chwili zupełnie zapomniała o sińcu.
 Jest na zebraniu prefektów, niedługo powinien wrócić. Daj mi chwilę  rzucił i poszedł do łazienki.
Moon została sama w przedsionku dormitorium, czując się jak ostatnia idiotka. Nie chciała pogrążać się jeszcze bardziej w oczach Blacka, więc ruszyła przed siebie wolnym krokiem, ostrożnie omijając wszelkie przeszkody rozrzucane tygodniami przez Huncwotów. Z ulgą spostrzegła, że nie zostanie z nim sam na sam – zakopany w pościeli aż po szyję leżał Peter, wprawdzie pogrążony w głębokim śnie, ale z powodzeniem mogący służyć do ewakuacji.
Krótkim gestem strąciła stos ubrań z jedynego krzesła i przysiadła na jego brzegu, jak zwykle rozglądając się z ciekawością. Co też Huncwoci knują tym razem? Pomiędzy pogniecionymi kartonikami Fasolek Wszystkich Smaków, zwojami pergaminów, ekwipunkiem do Quidditcha i podejrzaną liczbą kociołków, wypatrzyła kilka interesujących książek takich jak Ektoplazma też człowiek czy Transmutując nietransmutowalne. Zdążyła wziąć do ręki mocno zużyty egzemplarz Zjawisk paranienormalnych i rozważyć wypożyczenie podobnego w bibliotece, kiedy drzwi łazienki otworzyły się, ukazując już kompletnie ubranego Syriusza Blacka. Moon z uwagą przeglądała spis treści, demonstracyjnie ignorując jego pełną wyczekiwania postawę.
 Eee…
Dziewczyna podniosła wzrok znad książki, żeby z chłodnym zdziwieniem utkwić go w Syriuszu.
 Pomożesz mi zapiąć mankiety?
Gdyby zaproponował jej wspólną wyprawę do Grecji w poszukiwaniu mantykor, nie byłaby bardziej zdumiona. Przez kilka długich sekund zdobyła się jedynie na parę pełnych niedowierzania mrugnięć, nie tracąc nadziei, że się przesłyszała. Sam fakt, że Black przez siedem lat uczęszczania do Hogwartu nie zdołał opanować tajemnej sztuki zapinania mankietów był mimo wszystko mniej szokujący niż to, że ją o to poprosił. Nawet jego słynny tupet nie usprawiedliwiał czegoś takiego.
 Jakoś nigdy sobie z tym nie radziłem.  Z rozbrajającą prostotą wzruszył ramionami i nadal patrzył wyczekująco.
Jak we śnie Moon zamknęła książkę i odłożyła ją na pobliską szafkę nocną. Wstała i podeszła do niego sztywnym krokiem. Jej zmysły zdawały się odbijać echem w jej głowie, kiedy w nozdrza uderzył ją znajomy zapach perfum, kiedy jej palce chwyciły cienki materiał koszuli i musnęły jego skórę.
Czy można być pod wpływem Imperiusa i o tym nie wiedzieć?  Myślała roztrzęsiona i oburzona swoją własną uległością.  Co ja wyprawiam! Dlaczego po prostu nie kazałam mu się odwalić?
Teraz już było na to stanowczo za późno, a wszystko utrudniało drżenie rąk, przez co cały proces trwał znacznie dłużej niż powinien. Bliskość chłopaka oszałamiała ją bardziej niż chciałaby to przyznać. Jego dłonie były ciepłe i miękkie, przywoływały niepotrzebną melancholię i wzmagały jej zdenerwowanie. Kiedy wreszcie ostatni guzik został zapięty, odsunęła się, nie próbując nawet stłumić westchnienia ulgi, nie odważyła się jednak podnieść na niego oczu.
 Dziękuję  powiedział cicho, a Moon cofnęła się jeszcze bardziej.
 Pogadam z Remusem innym razem  rzuciła i gwałtownie odwróciła się w stronę wyjścia, porzuciwszy pozory w rozpaczliwym pragnieniu znalezienia się po drugiej stronie drzwi.
 Zaczekaj  odezwał się pospiesznie i schwycił ją za łokieć. Zwykłe połączenie delikatności i stanowczości w tym geście, szczególny ton jego głosu, a może fakt, że w głębi duszy chciała, żeby ją zatrzymał sprawiły, że blondynka zatrzymała się w pół kroku, jak wrośnięta w ziemię. Zaryzykowała szybkie spojrzenie w górę.
 Mogę znaleźć tego Krukona, który ci to zrobił  powiedział miękko, czyniąc delikatną aluzję do jej wczorajszej kompromitacji. Patrzył na nią z taką troską, że zrobiło się jej niedobrze.
 Wybij to sobie z głowy  odparła krótko Moon, marszcząc lekko brwi.  To nie jego wina, tylko moja, jasne? I nie udawaj, że cię to obchodzi.
 Posłuchaj, nigdy nie chciałem być twoim wrogiem.  Szybko wyrzucał z siebie słowa, jakby nagle brakło mu czasu, mimo że wcześniej zmarnowali dobre piętnaście minut na milczenie.  Chciałem… Nadal chcę być blisko, uwierz mi.
Przytomność umysłu wróciła do niej opóźniona, ale ze zdwojoną siłą. Wysunęła rękę z jego uścisku i znowu cofnęła się obronnym gestem.
 Wiesz, w co nie mogę uwierzyć?  zapytała, mrużąc oczy i zaciskając palce w pięści.  W to, że po tym wszystkim znowu mnie upokarzasz! Poważnie mi proponujesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi?
Black zmieszał się wyraźnie i w przypływie instynktu przetrwania w ostatniej chwili powstrzymał krótkie „tak”, które niemal wyrwało mu się z ust. Miał wrażenie, że to nie jest dobry moment na mówienie prawdy.
 Po co to robisz?  Gryfonka dygotała ze złości, a jej zielone tęczówki przez ułamek sekundy przeciął purpurowy błysk.  Kto tym razem jest twoją widownią? Może Peter?
 Moony, co się dzieje?  zapytał, teraz już poważnie zaniepokojony. Przez chwilę wydawało mu się, żeby zobaczył coś złego w jej twarzy. Czy to był pierwszy raz, czy może zignorował wszystkie poprzednie?
 Mnie się pytasz?!  Dziewczyna piekliła się dalej, coraz bardziej podnosząc głos. Lada moment zbierze się tu tłum gapiów.
Black, wieloletni i doświadczony koneser ryzyka, postanowił poddać się mu także tym razem. Lewą ręką mocno chwycił ją za ramię, a prawą możliwie najdelikatniej ujął jej twarz i siłą przesunął szamoczącą się dziewczynę w stronę okna.
 Zwariowałeś?!  syczała, ale on wciąż ją przytrzymywał, próbując zajrzeć jej w oczy w poszukiwaniu niepokojącego, dziwnie znajomego mgnienia. Szkarłatny rozbłysk zwinął się jak wąż wokół jej źrenicy i zniknął, pozostawiając zwykłą, ciemną zieleń.
Moon rozchyliła usta i zachwiała się niebezpiecznie, więc Syriusz puścił jej ramię i podparł ją własnym. Przymknęła oczy i westchnęła sennie. Nagle zesztywniała w jego ramionach i obrzuciła go bystrym spojrzeniem.
 Zaraz, co ty wyprawiasz?  zawołała i wyszarpnęła się z jego uścisku, patrząc na niego z niedowierzaniem.
 Niczego nie pamiętasz, prawda?  zapytał z mieszaniną fascynacji i strachu. Wyraz jej twarzy zdawał się potwierdzać wszystko. Przygładziła włosy, zasłaniając nimi siniaka, wciąż patrząc na niego jak na wariata. Wyciągnął do niej rękę, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale właśnie wtedy do dormitorium wszedł Lupin.
 Och  powiedział zdziwiony zastanym widokiem.  Już idę, nie przeszkadzajcie sobie.
 Przyszłam do ciebie.  Moon rzuciła ostatnie, pełne podejrzliwości spojrzenie w stronę Blacka, po czym podeszła do Remusa.  Muszę ci coś powiedzieć.
 W porządku  odpowiedział powoli, z namysłem wodząc wzrokiem od niej do Syriusza i z powrotem, jakby próbował odgadnąć, co tu się wydarzyło. Żadne z nich nie zamierzało mu w tym pomóc, w dodatku Dominika dorzuciła bez ogródek:
 W cztery oczy.
Black wzruszył ramionami i z ponurą miną ruszył do drzwi.
Nastąpiła chwila milczenia, przerywana niekiedy przez pochrapywanie Petera.
 Miałem nadzieję, że się pogodziliście  mruknął w końcu Lupin, rzucając nieśmiałe spojrzenie na jej poobijaną twarz.  Wiesz, Łapa bardzo się przejął twoim pojedynkiem…
 Szkoda czasu, Remusie.  Moon machnęła ręką lekceważąco i postanowiła od razu przejść do rzeczy.  Wiem już, kto na ciebie doniósł. To był Snape.
Chłopak odetchnął z rezygnacją, jakby tego właśnie się spodziewał. Przeczesał palcami włosy, podczas gdy Moon przyglądała mu się czujnie.
 To teraz bez znaczenia. Już po wszystkim, Lisa nie chce mnie znać.  Mówiąc to, wyglądał tak żałośnie, że Dominika miała ochotę od razu go pocieszyć, ale najpierw musiała wyprowadzić go z błędu.
 Jest coś jeszcze  powiedziała przyciszonym głosem, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę łóżka, na którym słodko drzemał jeden z Huncwotów. Pochyliła się lekko w stronę Lupina.  Zauważyłeś jego siniaki? Myślę, że te dwie sprawy mają coś wspólnego.
Gryfon ściągnął brwi i krótko skinął głową.
 Skąd to wszystko wiesz?  odszepnął, patrząc na nią z niejakim uznaniem.
Moon uśmiechnęła się słabo.
 Myślę, że już to wiesz. I z tego samego powodu wolałabym, żebyś nie zdradzał reszcie, skąd masz te informacje.
 Jak wolisz. Dziękuję, że mi to powiedziałaś. Jestem twoim dłużnikiem.
 No, no, Remusie.  Znowu rozciągnęła usta w uśmiechu, który jednak nie objął oczu. – Mam nadzieję, że nieprędko będziesz miał okazję spłacić ten dług. Muszę już lecieć. Miejcie oko na Petera, to dobry chłopak.
 Oczywiście  mruknął, trochę niezadowolony, że dziewczyna tak głęboko wniknęła w ich prywatne sprawy.  Na pewno nie chcesz… porozmawiać?
Blondynka potrząsnęła głową.
 Naprawdę nie mam czasu. Mam dziś szlaban w Skrzydle Szpitalnym.
 Szlaban?  Zdumiał się Lupin. Wydawało mu się, że czasy, w których Moon zaliczała szlabany z ich wyraźną pomocą, należały do dalekiej przeszłości.  Za co?
 Za wałęsanie się po błoniach. No, to do zobaczenia, Remusie.
Trzasnęły drzwi i chłopak został w dormitorium sam, nie licząc śpiącego Petera i dziesiątek myśli, z których każda walczyła o pierwszeństwo.

* * * * *

Pracowicie ucierała cuchnącą maść w małym, kamiennym moździerzu. To był całkiem przyjemny szlaban, bardzo praktyczny. Pani Pomfrey, młoda i energiczna pielęgniarka, chętnie dzieliła się swoją wiedzą i pochwalała jej decyzję o zostaniu uzdrowicielką.
 To pożyteczny i ambitny zawód, zwłaszcza w trudnych czasach  powiedziała, nie podniósłszy wzroku znad kartoteki, którą właśnie wypełniała, a Dominika powstrzymała się przed powtórzeniem jej opinii Severusa Snape’a na ten temat, która kiedyś wstrząsnęła nią do głębi.
Teraz z niedowierzaniem pokręciła głową, nie przestając energicznie poruszać tłuczkiem. To było zaledwie kilka miesięcy temu, kiedy spotkała go w magicznej aptece na ulicy Pokątnej. Tuż po tym jak Syriusz uciekł z domu, tuż przed powrotem do Hogwartu. Tak strasznie, strasznie dawno. Czuła się jakby każdy z miesięcy, które dzieliły ją od tego wspomnienia, był co najmniej dekadą. Tak wiele się wydarzyło. Tak wiele złych, okropnych rzeczy.
W pomieszczeniu nie rozlegał się żaden dźwięk poza chrobotaniem tłuczka o moździerz. Pani Pomfrey zamknęła się w swoim gabinecie, poleciwszy jej zdawanie relacji z wszelkich nagłych wypadków, których było jak na lekarstwo. W Skrzydle przebywał tylko jeden pacjent, w dodatku szczelnie zasłonięty parawanem, a nie zanosiło się na kolejnych gości.
Zdziwił ją własny sentymentalizm, ale ostatnio nie miała zupełnie czasu, żeby trochę się nad sobą poużalać. Ciągle czymś się martwiła, do czegoś się spieszyła, ale nie było w tym wszystkim wiele czasu na myślenie. Co ją do tego skłoniło? Może jego dotyk, zaledwie parę godzin temu. Miała ogromny żal do Blacka, zawiódł ją jak nikt wcześniej, ale ciągle była w nim zakochana, to pewne. Ręce wciąż drżały jej w jego obecności, ale do swoich uczuć podchodziła z zadziwiającym spokojem, jakby należały do kogoś innego. Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Nic w tym niezwykłego. Ale musiała przyznać, że jakaś część jej samej nienawidziła jej za to, że stchórzyła, kiedy z wciąż niezrozumiałych dla niej przyczyn nagle spostrzegła, że znajduje się w jego ramionach.
To była dobra decyzja, wiedziała o tym, chociaż ta wiedza nie przysparzała jej wiele radości.
Odłożyła tłuczek i rozmasowała zdrętwiały nadgarstek. Po chwili sięgnęła do kieszeni, żeby wydobyć z niej mały słoiczek, do którego pielęgniarka poleciła jej przełożyć maść. Jej palce napotkały jednak mały, szczelnie zwinięty kawałek pergaminu.
Serce zabiło jej szybciej. Właściwie, czemu nie? Wcześniej zabrakło jej odwagi, ale teraz czuła głównie rezygnację, a nawet trochę ciekawości. Może właśnie w tym pergaminie znajdzie odpowiedź na dręczące ją pytania i wątpliwości?
Od razu rozpoznała cienkie, niesamowicie regularne pismo.

To właśnie w strachu drzemie największa słabość człowieka. Pozostaw go za sobą, a osiągniesz potęgę. Osiągnij potęgę, a zdobędziesz wieczność.
Nie istnieje nic bardziej ostatecznego.
Twój Mistrz

Poczuła jak zalewa ją przyjemne ciepło. Nareszcie jakaś pozytywna i motywująca rada. W ciągu ostatnich tygodni spotykała się niemal wyłącznie ze zdziwieniem i współczuciem innych, a Mistrz sprawiał wrażenie, jakby doskonale ją rozumiał i wiedział, czego naprawdę potrzebuje. Jego drugi liścik był nie mniej zagadkowy, co pierwszy, ale Dominika lubiła zastanawiać się nad jego słowami. To nie mogło być nic błahego ani przypadkowego, w końcu pisywał do niej światowej sławy czarodziej i naukowiec, ktoś, kto mimo swoich rozlicznych obowiązków znajdował czas, żeby wesprzeć ją swoim doświadczeniem i mądrością. Nie wyrażał swoich myśli wprost, ale to czyniło je tym cenniejszymi.
Strach. W tym momencie bała się tylu rzeczy, że nie bez lekkiej kpiny zastanawiała się jak to możliwe, że codziennie wstaje z łóżka i normalnie uczestniczy w życiu Hogwartu. Czuła, że ledwie nad sobą panuje, że nieustannie przegrywa z samą sobą, a pojedynek z Krukonem tylko to potwierdził. Moc z jakiegoś powodu od niej odeszła – owszem, czuła, że pozostaje gdzieś blisko, niemal w zasięgu ręki, ale już nie potrafiła z niej korzystać. Zamiast obronić ją przed atakami przeciwnika, zablokowała się i pozwoliła jej solidnie oberwać. Dlaczego tak się działo? Utrata niechcianego talentu sprawiła, że czuła się niepewna i zagrożona. Jej naturalna tarcza zniknęła, być może bezpowrotnie.
Może Lord wiedział o tym i dlatego napisał o panowaniu nad strachem? Ale skąd mógłby mieć informacje o tym, co robią uczniowie w Hogwarcie? W każdym razie, warto byłoby to rozważyć. Może gdyby odnalazła w sobie dość odwagi i pewności siebie, Moc by do niej powróciła? Może to tylko kwestia podejścia, zupełnie jak z psami, które ponoć wyczuwają strach?
Nie miała pojęcia, czy właściwie zrozumiała wiadomość. Kiedy teraz o tym myślała, przypomniała sobie, że przecież Regulus wręczył jej liścik na kilka dni przed pojedynkiem, więc chociaż ta hipoteza okazała się nieprawdziwa. Mimo to, dobrze było wiedzieć, że gdzieś tam, za murami zamku jest ktoś, kto nad nią czuwa.

* * * * *

Lily niespiesznie przemierzała hogwarckie korytarze w najbardziej niewiarygodnym towarzystwie, jakie mogła sobie wyobrazić.
Żeby było jasne – to nie była jej inicjatywa. Pojawienie się na próbie do jutrzejszego przedstawienia było jej obowiązkiem, obowiązkiem wszystkich prefektów. Musieli czuwać nad każdym, nawet najmniejszym aspektem wszystkich wydarzeń planowanych dla uczczenia tysięcznej rocznicy powstania Hogwartu. Lily była tym bardzo podekscytowana. Cieszyła się, że mogła uczęszczać do szkoły akurat w tym roku i być świadkiem tego wszystkiego.
A jak to się stało, że w drodze powrotnej towarzyszył jej nie kto inny jak James Potter? Och, to całkiem proste. Mieli wracać we trójkę, ona, Remus i Potter. Było to całkiem naturalne rozwiązanie, w końcu byli jedynymi Gryfonami obecnymi wtedy w Wielkiej Sali, która została przystosowana na potrzeby ich przygotowań. Ledwie zdążyli wejść na pierwsze piętro, kiedy Lupin nagle uderzył się dłonią w czoło, przypomniawszy sobie, że jeszcze przed meczem pomoże profesor Sprout poprzenosić ciężkie donice do letniej cieplarni. Przeprosił ich i pognał na błonia.
Lily podejrzliwie zerknęła na Pottera. Sytuacja śmierdziała z daleka i nawet jego ostentacyjnie niewinna i pełna zdziwienia mina nie mogła tego zatuszować. Remus cierpiący na sklerozę? Profesor Sprout nie potrafiąca użyć Wingardium Leviosa? Kiepska historyjka.
 Ach, ten Lunatyk  westchnął teatralnie Potter, najwyraźniej wciąż pozostający pod wrażeniem swoich talentów aktorskich.  Czasem mam wrażenie, że te jego migreny pożerają mu ostatnie szare komórki.
 Ciekawa teoria  sarknęła Evans, nie skomentowała jednak kwestii posiadania szarych komórek, bo za radą Moon bardzo starała się nie być niemiła bez potrzeby.  A ty? Nie spieszysz się na trening do ostatniego meczu przed Tysiącleciem?
Jak już zostało wspomniane, panna Evans była pełna zachwytu w stosunku do zbliżających się nieuchronnie uroczystości, wiązała z nimi także wielkie plany, więc mimo drobnych złośliwości, którymi raczyła pana Pottera, tysiąclecie zabrzmiało w jej ustach nie inaczej jak Tysiąclecie.
 Nie ma pośpiechu  zapewnił ją chłopak szarmancko, chociaż fakt, że Lily szła takim drobnym i niespiesznym krokiem, zwykle wzbudzającym jego niepodzielny zachwyt, teraz przyprawiał go niemal o ból głowy.
 To dobrze  ucieszyła się ruda Gryfonka, zanim zdążyła się ugryźć w język. Posłała spłoszone spojrzenie w stronę Pottera, pełna żarliwej nadziei, że nic nie zauważył. Lekki uśmiech i błysk w jego orzechowych oczach zapewniły ją, że owszem, nie tylko zauważył, ale i zinterpretował. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu.
 Wiesz, Lily…  Okularnik wymówił jej imię z wyraźną satysfakcją, chociaż wyraz jego twarzy pozostał skupiony i pełen zamyślenia. Oba te zjawiska sprawiły, że serce Evansówny zabiło żywiej. A więc jednak! W głębi duszy wiedziała, że w końcu wcześniej czy później zaprosi ją na bal. Musiała jednak przyznać, że udało mu się wzbudzić jej zainteresowanie, ba, nawet trzymać ją w niepewności, ale dość już tych gier. Niech powie, co ma do powiedzenia, a ona… No właśnie, a co ona odpowie?
Potter najwyraźniej nie zauważył nagłej paniki u swojej towarzyszki, bo po krótkim namyśle tym samym tonem dokończył swoją wypowiedź.
 Zbliżają się OWUTEMy, prawda? Myślałem sobie ostatnio, jakie to ważne dla naszej przyszłości, żeby zdać wszystko jak najlepiej i przyszedł mi do głowy taki pomysł… Oczywiście, jeśli tylko ci to nie przeszkadza… Może moglibyśmy czasem pouczyć się razem?
Lily stanęła jak wryta. Gdzieś ponad ramieniem Jamesa widać już było portret Grubej Damy, ale ona nie mogła zdobyć się nawet na krok.
W pierwszej chwili poczuła się okropnie, zupełnie jakby Potter znowu wywinął jej jakiś numer i właśnie wypowiedział pointę. Była głupia, myśląc, że ją zaprosi. W końcu gdyby chciał, zrobiłby to już dawno, prawda?
Ale stopniowo, coraz wyraźniej przez tę delikatną i nieśmiałą kobiecość zaczęła przebijać się krukońska część osobowości Lily, której słowa chłopaka sprawiły wyraźną przyjemność. Bo czyż trudno o lepszy dowód, że słynny James Potter wreszcie dojrzał? I właśnie ją poprosił o przysługę?
 Dobry pomysł  powiedziała i uśmiechnęła się do niego serdecznie.
Dokładnie dziesięć minut później Huncwoci mieli prawdziwy ubaw, słysząc opowieść Rogacza o tym, jak Evans połknęła przynętę, która była lepsza od zwykłego haczyka jedynie w tym, że słowo „randka” ukrywała za zgrabną „nauką”. Oczywiście, nie mogło być mowy o prywatności i czułości, które zwykle towarzyszą randkom, ale uzasadnienie Pottera było szyte na tyle grubymi nićmi, że powinien być wdzięczny za wszystko. I, na gacie Merlina, był!




Rozdział dedykuję Neithirii – powinnam zrobić to już dawno ze względu na niewiarygodną motywację, którą przekazuje mi z rozdziału na rozdział, ale żaden z ostatnich nie wydawał się na akceptowalnym poziomie ;p Dziękuję!

17 marca 2017

Rozdział XX - część III



„Flauta”


– rozdział XX –

Lily lekkim krokiem zbiegła po spiralnych schodkach, w pośpiechu zapinając guziki płaszcza. Zawsze lubiła być punktualna, nawet w tak nieformalnych okolicznościach jak wyjście do Hogsmeade. Odszukawszy wzrokiem przyjaciółkę, pokręciła głową ze zniecierpliwieniem.
Moon siedziała po turecku na kanapie przed kominkiem i wczytywała się intensywnie w jeden z pergaminów, których cały stos leżał przed nią na stoliku. Za ucho miała zatknięte na wpół zjedzone cukrowe pióro. Lily oceniła jej strój jako demonstracyjnie niewyjściowy, ale nie traciła nadziei.
 Cześć, gumochłonko, nie wybierasz się nigdzie?  zapytała prowokacyjnie, zakładając ramiona na piersi.
Moon z wyraźnym trudem oderwała się od lektury i otaksowała ją spojrzeniem.
 Nie  odparła zgodnie z prawdą.  I nie jestem żadną gumochłonką, błotoryjko.
Evans aż zapowietrzyła się z oburzenia.
 Zadarłaś z ekspertem  dodała bezlitośnie blondynka, po czym wpakowała do ust resztki pióra i wróciła do lektury.
 Wybaczę ci tę zniewagę, jeśli zwleczesz się z tej kanapy i pójdziesz ze mną do Hogsmeade.
Moon wydała z siebie męczeńskie westchnienie, którego efekt zrujnował słodycz wystający jej z ust.
 Musimy poszukać sukienek na bal.  Tą myślą kierowała się z pewnością większość uczennic, ponieważ bal zbliżał się wielkimi krokami, a ze względu na wagę wydarzenia, które miał symbolizować, nie było żadnych ograniczeń wiekowych. Zapowiadał się długi i niebezpieczny dzień.
 Przecież ci mówiłam, że nie idę na żaden bal.  Moon zmarszczyła brwi i udała, że wraca do lektury, chociaż jej oczy nie śledziły już tekstu.
 Jesteś pewna? Wcale nie musisz iść z kimś…
 Wystarczy, że inni pójdą z kimś  mruknęła ponuro, ale szybko odsunęła od siebie ów moment słabości i dodała:  I w ogóle nie lubię takich szopek. Ostatnia zakończyła się dla mnie dość traumatycznie, pamiętasz?
Lily wymamrotała coś w proteście, ale siła argumentów przyjaciółki była porażająca. Moon odrzuciła pergamin na stolik i przyjrzała się jej z ciekawością.
 Czy to znaczy, że ktoś cię zaprosił?
 Och.  Ruda z wyraźnym zażenowaniem zatknęła kosmyk włosów za ucho.  Właściwie to dostałam kilka propozycji, ale, eee, odrzuciłam je.
 Wszystkie Niedowierzanie Dominiki było tak głębokie, że nawet nie zauważyła utraty cukrowego pióra, które wysunąwszy się jej zza ucha, potoczyło się smętnie po dywanie.
 Wszystkie  syknęła z naciskiem, bo już kilka ciekawskich spojrzeń powędrowało w ich kierunku.  Ale i tak zamierzam pójść. To doniosłe wydarzenie w historii szkoły, ma być wielu ważnych gości i…
 I nie ma to nic wspólnego z narcystycznym i potępienia godnym pragnieniem, aby olśnić tego jednego gentlemana, który cię nie zaprosił?  Moon udała, że zastanawia się głęboko.  Tak, chętnie ci w tym pomogę.

* * * * *

Później tego samego dnia maszerowały ramię w ramię główną ulicą Hogsmeade, kierując się prosto do sklepu z szatami na wszystkie okazje.
Moon czuła, że wypełnia ją niejasne poczucie szczęścia. Ciepłe, wiosenne słońce wyglądało zza białych, pierzastych chmur, powietrze przecinał orzeźwiający wiaterek, a ona sama mogła pomóc Lily w historycznym przedsięwzięciu. Było wspaniale.
Wprawdzie nieco tę wspaniałość psuło knucie Pottera. Bo że akurat teraz postanowił złamać wieloletnią tradycję zapraszania Evansówny we wszystkie możliwe miejsca przy każdej nadarzającej się okazji (a niekiedy i bez niej) wydawało się podejrzane. I to bardzo. Dominika tak zaangażowała się w rozważanie tego problemu, że nawet zaczęła zastanawiać się nad filozoficzną kwestią, czy Lily nadal chciałaby pójść na bal z Jamesem, gdyby ją jednak zaprosił. Już miała głośno podzielić się tą wątpliwością z przyjaciółką, kiedy Evans zagadnęła ją pierwsza.
 Dostałaś jakąś nową wiadomość od tego nauczyciela?
 Nie, tyko tę pierwszą.  Zmarszczyła lekko brwi i po chwili wahania dorzuciła:  Ale dała mi dużo do myślenia. Wiesz, to było zupełne przeciwieństwo tego, co wmawiał mi Dumbledore.
Lily nie skomentowała tonu, którym Moon wypowiedziała ostatnie zdanie, ale zaczęła przyglądać się jej kątem oka.
 I mimo to, zadziałało?
Blondynka wróciła myślami do tego momentu. Momentu, o którym marzyła od dawna, od kiedy Josephine upokorzyła ją po raz pierwszy, donosząc pannie Blanchard, że Dominika przywiozła ze sobą do szkoły porcelanową laleczkę o imieniu Babette. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie, co stało się potem. Od tamtego wieczora marzyła, że kiedyś nadarzy się okazja do zemsty i kiedy tak się stało, wykorzystała ją w stu procentach. Upokorzenia w Beauxbatons, przywłaszczanie sobie jej znajomych, a nade wszystko odebranie jej Syriusza doprowadziły do tego, że atakując Josephine, czuła prawdziwą przyjemność. Czy zadziałało? Zadziałało wspanialej niż mogłaby marzyć – po raz pierwszy czuła, że trzyma Moc w garści, że kontroluje ją w pełni – i wykorzystała ją, żeby się zemścić.
 Chyba tak  powiedziała w zamyśleniu, decydując się na całkowitą szczerość nie tylko wobec Lily, ale i wobec samej siebie.  Ale nie mam pewności, czy całkowicie. Bo wiesz, czułam się pewniejsza i silniejsza niż zwykle, ale…  Przyznając się do tego, poczuła bolesne ukłucie wstydu.  Ale Josephine się nie broniła, za bardzo była zdziwiona, więc nie miałam okazji sprawdzić, jak z obroną. Dumbledore właściwie nie mówił nic o ofensywie, powiedział tylko, że negatywne emocje mogą mi odebrać całą Białą Magię, a więc obronę. To, czym walnęłam tę paskudę, na pewno nie było ani jednym, ani drugim. Niezupełnie.
Z ulgą wypuściła powietrze. Te domysły wypełniały jej myśli przez całą noc i wspaniale było się nimi z kimś podzielić.
 Więc może ten nauczyciel wcale nie wie więcej od Dumbledore’a?  zapytała z nadzieją Lily. Postać tajemniczego czarodzieja, który wypisuje dziwne liściki z bezinteresownymi poradami przepełniała ją niepokojem. Podobnie jak niefrasobliwość przyjaciółki w tej kwestii.
 Może. — Moon wzruszyła ramionami.  Ale Dumbledore i tak przestał się mną interesować, więc co za różnica. Wiesz co, Lily?  Na twarzy Dominiki pojawiła się nieskrywana groza, kiedy spojrzała na tłum rozentuzjazmowanych czarownic przed witryną sklepu prezentującą kreacje wieczorowe. Evans przełknęła ślinę.  Musimy wymyślić jakiś plan, jeśli chcemy dożyć tego balu.

* * * * *

Dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie siedział wsparty łokciami o wspaniałe, rzeźbione biurko. Co jakiś czas przykładał różdżkę do skroni, a kiedy ją odrywał, kołysało się wokół niej kilka srebrzystych nitek, które następnie umieszczał w kamiennej misie, stojącej tuż przed nim. Zawartość naczynia połyskiwała łagodnie w świetle świec.
Czarodziej zdawał się być całkowicie pochłonięty tym zajęciem –  na jego twarzy odbijało się głębokie skupienie, jakby myśli, które selekcjonował, były dla niego wyjątkowo uciążliwe i nieprzyjemne. Kiedy jednak przez mozaikowe okno wskoczyła srebrzysta łasica i przystanęła na dwóch łapkach, Dumbledore zatrzymał różdżkę w połowie drogi do swojej skroni i wpatrzył się w zwierzę bez cienia zdziwienia.
 Larwood i Wilkes kręcą się po wiosce. Są incognito, ale raczej nie wpadli tu specjalnie na kremowe piwko.
Powiedziawszy to, łasica poruszyła wąsikami i wyskoczyła przez okno.
Dyrektor patrzył za nią przez dłuższą chwilę.
 A więc to już, Tom?  odezwał się do niewidzialnej osoby, chociaż jego błękitne oczy połyskujące za okularami-połówkami zdawały się patrzeć w nieokreśloną przestrzeń.  Doprawdy, nigdy nie grzeszyłeś cierpliwością.

* * * * *

W celu uwieńczenia tego wspaniałego dnia, Lily i Dominika postanowiły zamówić po kremowym piwie w pubie Pod Trzema Miotłami. Obie pochodziły z mugolskich rodzin, więc ich najsilniejsze wspomnienia dotyczące tego niebywałego trunku wiązały się z pierwszymi chwilami spędzonymi w Hogwarcie. Moon czuła, że tylko stonowani, pognębieni wieczną niepogodą Anglicy mogli wymyślić coś tak smacznego i rozgrzewającego.
Kiedy Lily zajęła kolejkę, blondynka rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu wolnego stolika. Nie było to łatwym zdaniem, ponieważ pub ów cieszył się wielką popularnością wśród uczniów, których zdecydowana większość postanowiła skorzystać z okazji i wybrać się tego dnia do Hogsmeade. Niecierpliwie wodząc spojrzeniem po wypełnionej sali, ściągnęła na siebie znajomą parę oczu.
 Hej, Pete!  zawołała uradowana, lawirując ku niemu pomiędzy okrągłymi stolikami. Już dawno nie mieli okazji do dłuższej pogawędki. Dopiero od kilku dni Moon oswajała się z myślą, że decyzja Syriusza nie oznaczała zerwania kontaktów z resztą Huncwotów, a do Petera zawsze miała szczególny sentyment.
Kiedy stanęła nad nim z promiennym, szczerym uśmiechem, a Pettigrew wskazał jej krzesło, poczuła, że może zadać nurtujące ją pytanie:
 Gdzie reszta twojej bandy?
Chłopak zafrasował się wyraźnie. Skubiąc nerwowo rękaw swetra, oświadczył blatowi stolika, że przyjaciele polecili mu zarezerwowanie miejsc w pubie, podczas gdy oni jak zwykle mieli coś do załatwienia. Pettigrew nie dbał już o gorycz, która nieco zbyt wyraźnie pobrzmiewała w jego głosie. Moon najwyraźniej odebrała ją nieco opacznie, bo podparła się łokciami i zapytała troskliwie, jak czuje się po tej sprawie z Josephine.
Musiał przyznać, że zdumiało go to pytanie. Rzadko kiedy ktoś pytał go o zdanie czy samopoczucie, więc nie miał wypracowanych odpowiedzi na takie okazje.
 Noo…  mruknął z wahaniem, nie chcąc obrazić jedynej osoby, którą najwyraźniej w tym momencie obchodził.  Właściwie nie musiałaś jej robić tych wszystkich rzeczy…
Tym razem to Moon się zdziwiła. Wyprostowała się gwałtownie, wlepiając z niego okrągłe ze zdumienia oczy i kładąc dłonie płasko na stoliku. Peter wzdrygnął się lekko na wspomnienie tego, co te szczupłe ręce są w stanie zrobić.
 Ale przecież… Przecież oboje zostaliśmy oszukani  wybąkała dziewczyna, intensywnie wpatrując się w jego czerwieniejącą twarz.  Przecież Syriusz i ona…
Dominika rozchyliła lekko usta, jakby zabrakło jej powietrza, żeby powiedzieć coś więcej. Peter mocno zacisnął dłonie na kolanach, nie potrafiąc oderwać oczu od jej natarczywego, szmaragdowozielonego spojrzenia.
 Nie myśl sobie, nie mam złudzeń, Josie to tylko moja koleżanka  wymamrotał, skupiając się intensywnie na złożeniu pobliskiej serwetki w idealnie równy wachlarzyk, a kiedy mu się to nie udało, miażdżąc ją bezmyślnie w spoconej dłoni.  A Syriusz i tak nie tknął by jej palcem. Właściwie, to powiedział…
Na jego usta mimowolnie wypłynął jednocześnie rozbawiony i chełpliwy uśmieszek, kiedy rozejrzał się ukradkiem i przywołał ją ku sobie wymownym gestem. Moon pochyliła się nad blatem, porzucając wszelkie pozory obojętności i pożądliwie wsłuchiwała się w każde jego słowo, co sprawiło mu wyraźną przyjemność.
 Powiedział, że z brunetek kręci go tylko McGonagall!
Moon zastygła w bezruchu, patrząc na niego z niedowierzaniem. Chwilę później oboje wybuchnęli niekontrolowanym śmiechem, zakrywając dłońmi usta i tłumiąc łzy rozbawienia, cisnące się do oczu. Gryfonka zamilkła pierwsza, kiedy dotarły do niej jej własne, niezbyt przyjemne uczucia.
Z taką niewyraźną miną zastała ją Lily, która zapobiegliwie przyniosła ze sobą trzy kufle kremowego piwa.
 Coś mnie ominęło?  zapytała, wodząc swymi zielonymi oczami od purpurowego ze śmiechu Petera do Moon, której łzy rozbawienia nie obeschły jeszcze na policzkach, a już znajdowała się w stanie głębokiego szoku, który zazwyczaj wywoływał u niej nadmiar emocji.
 Lily  odezwała się nagle, podniósłszy wzrok na przyjaciółkę, wkładając w to spojrzenie całą desperację i ponaglenie, na jakie pozwalały jej resztki godności.  Piłaś kiedyś piwo na czas?

* * * * *

Informacja Petera wywołała w jej głowie prawdziwy chaos. Mimo długiego rozważania i rozbierania jej na czynniki pierwsze przy wsparciu Evansówny, wciąż pochłaniała wszystkie jej myśli, kiedy zeszły na dół na wspólną kolację.
Bo czy podejrzenia na temat Syriusza i Josephine nie sprawiały jej w tej sytuacji najwięcej bólu? W tej chwili nie potrafiła jednoznacznie powiedzieć, skąd się wzięły, ale wydawało się zupełnie naturalne, że świeżo upieczona Krukonka zrobi coś takiego po raz kolejny, a jej wkradanie się do Huncwotów za pośrednictwem Petera i powłóczyste spojrzenia rzucane w kierunku Blacka nie pozostaną bez odpowiedzi.
A może Peter się mylił? Może Syriusz tylko zbył go, nie mówiąc prawdy?
W dodatku Evans delikatnie przypomniała jej, że przecież Syriusz zerwał z nią zanim Josephine przykleiła się do nich na dobre, więc fakt, że nie są razem niewiele zmieniał, Black skrzywdził ją i tak.
Ale dla Dominiki mimo wszystko zmieniało to dużo. W końcu mimo że Syriusz zostawił ją w najgorszym możliwym momencie, wciąż miał na tyle taktu, żeby nie paradować publicznie z kimś innym, a już zwłaszcza z Josephine. Może taki sposób myślenia był nieco żałosny, ale Moon jakoś nie potrafiła się go pozbyć.
Mieszając łyżką w budyniu, po raz setny zastanawiała się, czy komentarz Blacka na temat brunetek mógł być w pewien sposób aluzją do niej (chociaż Evans stanowczo stwierdziła, że taka nadinterpretacja jest głęboką przesadą, Moon czuła się z nią całkiem dobrze), ale jej uwagę rozproszyła wieczorna poczta. Umieściwszy knuty w woreczku przy nóżce sowy w zamian za Proroka Wieczornego, odruchowo przejrzała pismo. A potem jeszcze raz.
 Ktoś powinien zrobić porządek z tym całym Lordem  odezwała się pogardliwie Lily, która czytała ponad jej ramieniem. Moon poczuła jak robi się jej niedobrze.
 Teraz już nie będzie tak łatwo, ma poparcie starych rodów.  Remus siedzący nieopodal wtrącił się nagle do rozmowy. Przed nim także leżał rozłożony Prorok No i tych swoich przydupasów. Kiedy już skończył przemawiać w Wizengamocie, odprowadzili go z honorami.
 A może…  Słowa z ledwością przeciskały się przez wyschnięte gardło Dominiki.  Może on wcale nie chce źle.
Siedzący w pobliżu Gryfoni popatrzyli na nią z niedowierzaniem.
 Bo to żaden wstyd być czarodziejem, tak powiedział.  Moon kontynuowała rozpaczliwie, wykręcając palce pod stołem.
— Tak.  Lupin popatrzył na nią z politowaniem.  Powiedział też mnóstwo nieprzyjemnych rzeczy, tym razem nie tylko o mugolach, ale też o czarodziejach pochodzących z mugolskich rodzin. Naprawdę ci to nie przeszkadza? Przecież sama jesteś mugolaczką.
 Przepraszam  mruknęła blondynka, wstając od stołu i szybkim krokiem wychodząc z Wielkiej Sali.
Remus patrzył za nią zdumiony. Spojrzał pytająco na Lily, która wzruszyła ramionami, sama zaskoczona reakcją przyjaciółki.
 Miałyśmy, eee, bardzo emocjonujący dzień. Chyba trochę za bardzo. Podasz mi kiełbaski?

* * * * *

Przystanęła tuż za wrotami zamku i szybkim ruchem poluźniła krawat. Drżała, wzburzona, jakby lodowata bryła w jej żołądku opanowywała resztę ciała. Przecież wiedziała, że tak będzie. Skąd więc te emocje?
 Co się stało?  Niemal wzdrygnęła się na dźwięk tego głosu. Ostatnio nie mogła oddalić się dosłownie na moment, żeby nie natrafić na Lily albo któregoś ze Ślizgonów. Ledwie zapanowała nad poirytowaniem.
 Nic  odpowiedziała, siląc się na spokój. Przez chwilę słychać było tylko poświstywanie wiatru, rozcinającego nocne powietrze. Jakby wbrew sobie, dodała:  To ten artykuł. Widziałeś go już?
Regulus nie odpowiedział, ale wyciągnął zza pazuchy pieczołowicie złożony kawałek papieru. Na ruchomym zdjęciu w środku widać było jak wysoki, ubrany w prostą, czarną pelerynę czarodziej opuszcza monumentalny gmach Wizengamotu, oklaskiwany przez szpaler mężczyzn w ciemnych szatach.
 To chyba rzeczywiście była przesada  wyrzuciła z siebie Moon z obawą w głosie.  Dlaczego niby czarodzieje z mugolskich rodzin nie zasługują na pełne prawa?
 Oni nigdy nie będą jednymi z nas  odparł spokojnie Black i oparł się o marmurową poręcz tuż obok niej.  Zawsze będą dostosowywać się do tej mugolskiej części, tej, która nienawidzi i boi się magii. Tak nigdy nie da się osiągnąć pełni wolności.
 Nie mogę się na to zgodzić.  Moon potrząsnęła głową, jakby jej słowa potrzebowały dodatkowego potwierdzenia, nawet wobec niej samej.  Większość moich przyjaciół nie jest czystej krwi. Ja nie jestem czystej krwi, zrozum to wreszcie. Nie jesteśmy ograniczeni, jesteśmy tylko… dwuwymiarowi.
 A jak oni zareagowali na przemówienie Czarnego Pana?  Regulus spojrzał na nią wyzywająco, a w jego oczach zamigotały iskierki gniewu.  Czy nie przypadkiem jak ograniczeni ludzie?
Dominika rzuciła mu krótkie, niepewne spojrzenie. Nagle zaczęło ją niepokoić, skąd młody Black ma te wszystkie informacje i jak to się właściwie dzieje, że zawsze jest gdzieś w pobliżu. Kątem oka zerknęła w stronę uchylonych wrót, za którymi drżące światło pochodni lśniło żółtym, zachęcającym blaskiem.
Regulus zauważył jej wzrok i następne słowa wypowiedział już znacznie łagodniejszym tonem, troskliwie wygładzając zagięcia pergaminu na wycinku z gazety.
 A jak to jest, kiedy wracasz do domu? Wciąż jesteś dumna z tego, kim jesteś?
Moon mimowolnie zgarbiła się pod ciężarem tych słów. Uderzył w czuły punkt, a ona nie miała siły przed nim tego ukryć. Zakryła oczy powiekami, usiłując powstrzymać falę wspomnień związanych z rodziną, na którą składały się głównie święta i wakacje, podczas których zmuszana była do zachowania ścisłej tajemnicy. Dawniej wzbudzało to w niej jedynie pojedyncze ukłucia żalu, kiedy domyślała się, że być może rodzice boją się jej i wstydzą, ale potrafiła ich zrozumieć. Dzisiaj żal brał górę, a ona nie miała w sobie już takiej empatii. Czuła głębokie poczucie niesprawiedliwości, milczący jeszcze bunt, bo dlaczego niby miałaby wstydzić się, że potrafi coś więcej niż inni? Czy jeśli ktoś ma dryg do sportu albo słuch absolutny, powinien chować ten talent jak jakąś obrzydliwą tajemnicę? Jakim prawem więc ona sama musi wymykać się do Zakazanego Lasu albo opuszczonych sal lekcyjnych tylko dlatego, że ktoś nie rozumie potencjału, który został jej dany? Dlaczego Dumbledore na to pozwala, dlaczego on też boi się Białej Magii, chociaż powiedział, że to samo dobro? Czy zataił przed nią coś jeszcze? Nie zdziwiłoby jej to wcale, ani trochę.
Bezwiednie potarła skronie, w których wraz z tętnem krwi zdawał się narastać ból.
Stawała się coraz bardziej świadoma zmiany, która ostatnio zaszła w niej samej – to nie tak, że wszystko zaczęło się psuć od rozstania z Syriuszem, to było w niej od zawsze, potrzebowało tylko impulsu, który uruchomiłby cały łańcuch. 
Nie zdążyła nic odpowiedzieć. Jakby ściągnięty jej myślami, z ukrytego przejścia za jednym z obrazów wyszedł blady jak śmierć Syriusz Black wraz z resztą Huncwotów. W dłoni ściskał zwój pergaminu, a spojrzenie utkwił prosto w Dominice i Regulusie, nagle skamieniałych z zakłopotania.
Uczynił w ich stronę kilka kroków, zanim Remus położył mu rękę na ramieniu i mruknął coś uspokajającego. Chłopak strząsnął jego dłoń i podszedł bliżej, zostawiając za sobą wyraźnie zakłopotanych Gryfonów.
Jak często zdarza się w takich momentach, Moon nagle zaczęła zauważać całe mnóstwo bezużytecznych szczegółów. Na przykład, że oczy Petera były zupełnie okrągłe ze strachu, że Regulus starannie złożył wycinek i wsunął go ostrożnie za pazuchę, że za przyłbicę stojącej obok zbroi wciśnięte było opakowanie po czekoladowej żabie, że Syriusz tak mocno zaciskał dłonie, że aż pobielały, że kiedy był taki blady, jego oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle…
Po tym ostatnim spostrzeżeniu przestała zauważać cokolwiek innego.
Black podszedł tak blisko, że natychmiast zapragnęła się cofnąć, ale nogi jakby wrosły jej w kamienną posadzkę. Zamiast tego odchyliła się lekko do tyłu i mocno ścisnęła krawędź wypolerowanej marmurowej poręczy, jakby mogła w ten sposób odzyskać równowagę.
 Obiecałaś mi  odezwał się Syriusz cichym, ale wyraźnie słyszalnym w pustym przedsionku głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewała pretensja. Zdawał się kompletnie nie dostrzegać brata, który wyglądał, jakby miał ochotę wtopić się w kamienną ścianę.  Obiecałaś mi, ze już nigdy nie będziesz wymykać się z zamku po zmroku.
Moon zamrugała, zszokowana. Nie tego się spodziewała.
W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, powiedzieć, że przecież stoi sobie tylko tuż za drzwiami, więc co to niby za wymykanie. Zaraz potem napłynęła pełna zakłopotania myśl, że owszem, ale ledwie kilka dni temu wyszła z zamku w środku nocy, w dodatku ze Snapem, i nie był to wcale jakiś ewenement. Obie te koncepcje nigdy jednak nie przeszły jej przez usta, bo zostały całkowicie stłumione przez trzecią, pełną gniewu za to, że Syriusz śmiał mieć do niej pretensje o cokolwiek. Moon już nie pamiętała tych odległych czasów, w których mogła mu obiecać coś takiego, a to tylko i wyłącznie jego zasługa. Obiecała mu nie wychodzić z zamku? On jej powiedział, że ją kocha i nawet to nie było dla niego warte funta chropianków.
 Jesteś beznadziejny — rzuciła mądrze i po chwili wahania dostojnym, acz wyraźnie pospiesznym krokiem wróciła z powrotem do zamku. Nie była to może riposta stulecia, ale musiała to szybko skończyć, bo czuła, że lada chwila się rozpłacze albo zrobi coś jeszcze głupszego, będąc tak blisko niego, a jednocześnie nie mogąc go nawet dotknąć.
Jego zachowanie było tak irracjonalne, że nawet teraz, kiedy wbiegała po schodach wystukując na nich obcasami „du-pek” dla pociechy, nie była zupełnie pewna, czy to się rzeczywiście wydarzyło. Jak mógł mieć do niej pretensje o głupie wychodzenie z zamku po tym, co zrobił?! Jakby faktycznie obchodziło go to, czy pożre ją wielka kałamarnica albo inny potwór.
Gniew i zawód kipiały w niej, z ledwością trzymane na wodzy, ale nie przysłaniały jej dwóch rzeczy.
Po pierwsze, Regulus zniknął z pola widzenia zanim Moon zdążyła zareagować na bezsensowne i niespodziewane rozżalenie Syriusza, więc nie musiała mieć wyrzutów sumienia za to, że uciekła. Ponadto, zanim to zrobił, zdążył jej wcisnąć do ręki zwitek pergaminu.
Po drugie, w duchu musiała przyznać rację Lily. To, że Syriusz nie był z Josephine, rzeczywiście nie miało już żadnego znaczenia.

4 marca 2017

Rozdział XIX - część III


„Mniejsze zło”

– rozdział XIX –

Moon. Muszę znaleźć Moon — myślał gorączkowo, niecierpliwie rozglądając się ponad głowami uczniów. Pozory, jedyne, czego konsekwentnie trzymał się od kilku tygodni, miał teraz w głębokim poważaniu. Musiał ją znaleźć, zanim sama się dowie. Nie wiedział wprawdzie, co takiego zamierza jej powiedzieć, ale Syriusz Black nigdy nie zaprzątał sobie głowy zbędnymi szczegółami. Nie bez powodu uchodził za impulsywnego – zawsze liczył na to, że kiedy już zrobi to, co powinien, odpowiednia wymówka jak zwykle olśni go w decydującym momencie.
Znalezienie Moon okazało się jednak niełatwym zadaniem. Uczniowie wciąż tłoczyli się w Wielkiej Sali na wyraźne polecenie dyrektora, który po śniadaniu ogłosił obowiązkowy apel. Black domyślał się, czego mógł on dotyczyć, w końcu James wtajemniczył go już jakiś czas temu, ale nie poświęcił mu więcej niż jednej myśli. Musiał przecież znaleźć Moon…
Przedzierał się przez zwarte grupki uczniów, uważnym wzrokiem patrząc przed siebie w poszukiwaniu znajomej grzywy jasnych włosów. Hogwartczycy odwdzięczali mu się uniesionymi brwiami i kpiącymi półuśmiechami, które ledwie rejestrował. Nagle wśród chmary czarnych szat wypatrzył odosobnioną postać, opartą o ścianę w pobliżu nieruchomej, srebrzącej się w świetle pochodni zbroi. Serce zabiło mu mocniej, kiedy do głosu doszedł rozsądek. Zbliżył się do niej na kilka kroków i niepewnie otworzył usta, gorączkowo rozmyślając nad słowami, które zaraz z nich wypłyną, ale niemal jednocześnie zorientował się, że się spóźnił.
Moon pochylała się nad czymś z wyraźnym skupieniem. Jasne włosy skutecznie ukrywały wyraz jej twarzy, ale Syriusz niemal odruchowo dostrzegł przygarbione ramiona i zbielałe z wysiłku koniuszki palców, którymi trzymała – Syriusz dałby sobie obciąć za to prawą rękę – hogwarcką gazetkę szkolną.
Zatrzymał się, wstrzymując oddech. Moon nagle podniosła wzrok znad pisma, które w jej drobnych dłoniach zwinęło się w ciasny rulon. W tym samym momencie, co Syriusz, uchwyciła pogardliwe spojrzenia, kierowane ku niej z różnych stron, a także kilka ironicznych uśmiechów, których właściciele nawet nie próbowali ukryć. Obserwował ją tak w mimowolnym bezruchu przez dobre kilkanaście sekund, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się.
Zupełnie jak we śnie z całą dokładnością poczuł jak drętwieją mu kolejne mięśnie. Spojrzenie Moon z mieszaniną gniewu i niedowierzania wwierciło się w jego tęczówki, sprawiając, że ogarnęły go trudne do wysłowienia uczucia. Wykonał niezdarny gest ręką, kiedy wzrok dziewczyny ześlizgnął się z niego i spoczął na Josephine, która stała nieopodal, otoczona wianuszkiem przyjaciół.
Z samego rana Syriusz został poinformowany przez grupkę "życzliwych" czwartoklasistek, że po raz kolejny stał się bohaterem najnowszego numeru szmatławca, w który zamieniła się szkolna gazetka szkolna po tym jak słynna Gwendolyn Hummersmith ukończyła Hogwart. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, bo nigdy nie przykładał najmniejszej wagi do opinii osób, które nie zasłużyły sobie na jego szacunek, ale dość szybko okazało się, że nie docenił kreatywności lokalnych plotkar. Josephine, nowa uczennica połączona z Dominiką jakąś tajemniczą i niezrozumiałą dla niego relacją, chętnie udzieliła obszernego wywiadu, w którym sprawiała wrażenie najbardziej czarującej osoby pod słońcem, a przy okazji także największej przyjaciółki Huncwotów. To również niespecjalnie zachwiało równowagą emocjonalną Syriusza, wiedział bowiem, że gdyby poprzednia redaktor naczelna dowiedziałaby się o aktualnym poziomie obiektywizmu swojego dzieła, przekręciłaby się zanim zdążyłaby powiedzieć "Feniks". Nie, to nie to. Otóż Josephine poświęciła całkiem sporo uwagi jego skromnej osobie, co zdaniem Blacka było przedziwne, jako że to nie z nim, a z Peterem dopiero co zdawała się romansować. Chociaż to by wyjaśniało złość Moon skierowaną wyraźnie w jego stronę... No właśnie, Moon. Jej oczywiście oberwało się najbardziej. Syriusz mimowolnie rzucił okiem na "najświeższe ploteczki prosto z Beauxbatons" i chociaż nie dawał wiary w co najmniej połowę z nich, to nie miał wątpliwości, że to ostatnie, z czym powinna teraz zmierzyć się jego była dziewczyna.
Postąpił przed siebie dwa kroki, ale było już za późno. Moon ruszyła w stronę Krukonki, która posłała w jej kierunku jeden ze swoich obezwładniających uśmiechów. W przeciwieństwie jednak do Syriusza, który stał w miejscu, jakby wrośnięty w posadzkę, Gryfonka w ułamku sekundy dopadła jej i wymierzyła silny cios w twarz przy pomocy gazety, którą wciąż ściskała w dłoni.
Josephine cofnęła się, uchylając pełne usta i z niedowierzaniem wpatrując się w drżącą z gniewu Moon. Przyłożyła lekko drżącą dłoń do czerwieniejącego już policzka, jakby nie mogła uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę.
— Mugolska bójka! — pisnęła któraś z obserwatorek z wyraźnym rozbawieniem, zagłuszając kilka słów, które Dominika wyrzuciła z siebie przyciszonym tonem. Syriusz gwałtownie odwrócił głowę z kierunku źródła pisku, czując jak zalewa go gniew, ale po chwili znowu skupił wzrok na Moon, której prawa dłoń drgnęła nerwowo, a w sekundę później ściskała już różdżkę.
Rozpoczął się prawdziwy pokaz, który uczniowie otoczyli ciasnym kręgiem, w którego pierwszym rzędzie mimowolnie znalazł się on sam. Już po chwili wiedział, że zwycięzca może być tylko jeden. Tylko raz widział ją w akcji, ale teraz musiał przyznać, że Moon pojedynkowała się doskonale – mimo, że na jej twarzy widać było wyraźnie skupienie i gniew, które nią targały, jej nadgarstek pracował niestrudzenie, posyłając kolejne uroki w stronę przeciwniczki, która – wciąż oszołomiona tym, co zaszło – jedynie uchylała się i wirowała w powietrzu, z ledwością unikając kolorowych promieni.
— Zwariowałaś? — wysapała Josephine po dłuższej chwili. Dysząc ciężko, oparła się o jedną z kamiennych ścian. Wielkimi, pięknymi oczami wpatrywała się w Moon z wyraźnym przestrachem.
Syriusz nie odrywał wzroku od Gryfonki. Spojrzała najpierw na swoją przeciwniczkę, a potem na własną dłoń, w której ściskała różdżkę. Jej palce zadrżały spazmatycznie, jakby miała zaraz ją upuścić. Kiedy jednak podniosła swoje szmaragdowozielone spojrzenie, było w nim widać triumf i zdecydowanie. Zbliżyła się do Josephine, która drgnęła, jakby w obawie przed kolejnym atakiem. Moon podniosła wzrok i, mimo że była co najmniej o głowę niższa od przeciwniczki, zdawała się nad nią górować.
— Nigdy więcej — powiedziała głośno, z rozmysłem, jakby chciała, żeby jej słowa dotarły nie tylko do Josephine, ale też do wszystkich obecnych. — Nigdy więcej nie wyciągaj ręki po to, co należy do mnie!
Nie patrząc więcej na zszokowaną twarz Jospehine i wszystkich obecnych, odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Syriusz poczuł jak drętwieje, kiedy tylko zorientował się, że dziewczyna idzie ku niemu. Nieprzytomnie wpatrzył się w rąbek jej nieco zbyt długiej czarnej szaty, który zamiatał kamienną posadzkę, kiedy Moon zbliżała się do niego, rzucając mu nieme wzywanie, którego nie był w stanie przyjąć. Kiedy znalazła się w odległości kilku cali od niego, a spojrzenia wszystkich obecnych rejestrowały każdy ich gest, Dominika spojrzała mu w oczy, wkładając w to całą pogardę i nienawiść, na jakie było ją stać, i w milczeniu cisnęła mu pod nogi zwiniętą w rulon gazetę, po czym odeszła bez słowa, nie oglądając się za siebie.
Wciąż próbował opanować szalejącą w nim burzę uczuć, które szarpały nim w sprzecznych pragnieniach, kiedy za jego plecami rozległ się ostrożny głos Jamesa, który nie wiadomo jak długo stał tuż za jego plecami:
— No nieźle… Ale przyznaj, podobało ci się!

* * * * *

Biegła po schodach, a stukot jej butów odbijał się echem od kamiennych ścian. Kurczowo trzymała się polerowanej poręczy, starając się jednocześnie nie odwzajemniać przeciągłych i zagadkowych spojrzeń, które rzucały jej mijane portrety, widząc jej wzburzenie i płaszcz niedbale narzucony na ramiona.
Nie obchodziło jej już, że apel był obowiązkowy. Jedyne, o czym myślała, to żeby znaleźć się jak najdalej od wścibskich, kpiących uczniów, którym właśnie dała temat do plotek na najbliższe stulecie. Przeskoczyła dwa ostatnie stopnie i niemal biegiem ruszyła do wrót prowadzących na błonia. Podeszwy jej butów z piskiem przejechały po posadzce, kiedy zatrzymała się gwałtownie, stanąwszy twarzą w twarz z Regulusem, który nonszalanckim krokiem wchodził właśnie do lochów.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem, jakby nie widział jej spłoszenia i niechęci. Regulus miał w sobie czar Blacków, trudno było zaprzeczyć. Zaskoczył ją i nawet bezsensowne „ach, to ty” nie mogło jej przejść przez usta.
— Ładna robota. — Pochwalił ją. Ignorując zupełnie sposób, w jaki gwałtownie wciągnęła powietrze, kontynuował, strzepując niewidoczny pyłek z rękawa szaty. — Jestem przekonany, że on byłby z ciebie zadowolony.
Poczuła jak mięśnie drętwieją jej nieprzyjemnie. Nie myślała o tym w ten sposób. Kiedy zaatakowała Jospehine, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby skorzystać z pierwszej lekcji, której udzielił jej nowy nauczyciel, ale najwyraźniej podświadomie wypełniła ją z całą dokładnością – wdała się w pojedynek, którego siłą przewodnią były negatywne emocje, a nie ich usilne tłumienie, do którego skłaniali ją Dumbledore i Imnifay…
Black uśmiechnął się, kiedy w końcu podniósł na nią wzrok i dostrzegł zrozumienie w jej oczach. Skinął jej krótko głową i energicznym krokiem ruszył korytarzem w dół, nie oglądając się za siebie.
Przez dłuższą chwilę patrzyła za nim w milczeniu. Najwyraźniej nie tylko ona miała na głowie coś ważniejszego niż szkolny apel. Wzdrygnęła się mimowolnie.

* * * * *

Szedł miarowym, stanowczym krokiem. Szkolna szata łopotała za nim lekko, układając się w miękkie fale, podczas gdy stopy zdawały się same wyszukiwać drogę wśród zawiłych hogwarckich korytarzy, ponieważ głowa była zaprzątnięta czymś znacznie bardziej skomplikowanym.
Wątpliwości stanowczo nie były czymś, z czym spotykał się często. Zazwyczaj widział świat w wygodnej czerni i bieli, i niewiele pozostawało w nim miejsca na inne odcienie. Mógł się spodziewać, że tylko Lily Evans będzie w stanie wywołać w nim moralne rozterki, ale ta świadomość wcale nie ułatwiała mu rozmyślań.
Był rozdarty pomiędzy troską o własną reputację i walką o uznanie Evansówny. No bo rola w szkolnym przedstawieniu zdawała się nieodwołalnie rujnować pierwsze i zaskakująco podbudowywać drugie, a nie była to przyjemna sytuacja. James Potter był przyzwyczajony do wielkiej dbałości o swoją męską dumę, a to mógł być dla niej straszliwy cios. Wprawdzie nigdy nie miał problemu z obracaniem wszystkiego w żart ku uciesze zachwyconego tłumu, ale zawsze robił to ramię w ramię z Łapą. Tym razem miał się kompromitować na własną rękę, a wiedział, że Syriusz nigdy, przenigdy mu tego nie zapomni. Ale czy przyszłe dekady upokorzenia nie były warte iskry zachwytu w pięknych, zielonych oczach Evans?
Westchnął ciężko, wkładając w to westchnienie całe swoje cierpienie, poświęcenie i duchowe męstwo.
Oczywiście, że były.
Zresztą istniała nadzieja, dość wątła, ale jednak, że Łapa będzie zbyt zaprzątnięty swoimi własnymi moralnymi problemami, żeby się z niego nabijać. Ostatnio posiadał niepisany monopol na Mapę Huncwotów, z którą nie rozstawał się ani na chwilę, zrobił się dziwnie milczący, a dzisiejsza poranna atrakcja najwyraźniej zupełnie wyprowadziła go z równowagi, bo znikł gdzieś nie wiadomo kiedy.
Jakby w odpowiedzi na te myśli, w polu jego widzenia pojawiła się Moon, wyglądająca jak kupka nieszczęścia. Gryfoński szalik ciągnął się za nią po posadzce, ale ona zdawała się zupełnie tego nie zauważać, pogrążona we własnych myślach. Wyglądała, jakby jeszcze nie do końca otrząsnęła się z szoku po tym, co zrobiła. Nagle jej torba, w której – jak sądził James – znajdowała się spora część zasobów hogwarckiej biblioteki, pękła z trzaskiem, a zawartość rozsypała się po podłodze. Moon stała pośrodku tej małej tragedii, przyglądając się z niedowierzaniem powiększającej się kałuży atramentu, ku uciesze mijających ją uczniów. Potter po raz kolejny tego dnia westchnął cierpiętniczo i ruszył na ratunek.
— Moony, następnym razem rabuj bibliotekę stopniowo — rzucił dziarsko, kiedy przykucnął, żeby pozbierać książki. Pomoc popularnego Jamesa Pottera najwyraźniej podwyższyła notowania Moon u innych uczniów, bo przestali chichotać i zajęli się własnymi sprawami.
Gnidy — pomyślał nie bez czułości i z uśmiechem wyprostował się, wsuwając naręcze książek do naprawionej zaklęciem torby.
— Gotowe! — zawołał, a w jego głosie zadźwięczała nuta paniki, kiedy zobaczył jak oczy dziewczyny wypełniając się łzami.
Poważnie obawiając się, że Moon rozbeczy się na dobre, dodał na wszelki wypadek: — Nie przejmuj się, pożyczę ci swój kałamarz, przecież i tak nie będę notował.
Nie przyniosło to spodziewanego efektu, ale Gryfonka najwyraźniej spróbowała wziąć się w garść, bo nabrała haust powietrza i wyjąkała:
— Nie n-nienawidzisz mn-nie?
— Moony, Moony. — Pokręcił głową z politowaniem i poklepał ją po włosach. — Moja nienawiść do ciebie nie ma nic wspólnego z tym tępakiem, moim kumplem. Jasne?
W odpowiedzi na to niekonwencjonalne wyznanie, dziewczyna rozszlochała się dokładnie tak, jak James się tego obawiał, i rzuciła mu się w ramiona.
— No już, już dobrze — mamrotał, gładząc niepewnie jej plecy. Nagle ponad ramieniem Moon zobaczył coś, co do reszty odebrało mu mowę.
Pod ścianą, niedaleko od drzwi klasy, stała Lily Evans z ramionami założonymi na piersi. Przyglądała się im bez mrugnięcia. Zastanawiał się gorączkowo, jak długo tam stała.
Z pomocą przyszedł mu potężny, metaliczny brzęk dzwonu, obwieszczający początek lekcji. Moon paplała do niego jakieś podziękowania, zbierając z podłogi resztki swojego dobytku, a on nie potrafił przerwać kontaktu wzrokowego z Evans, ba, nie był w stanie w ogóle poruszyć się czy odezwać. Wchodząc do klasy, Dominika obejrzała się jeszcze na niego i automatycznie jej wzrok powędrował w stronę rudej pani prefekt, która również nie ruszyła się spod ściany. Pokręciła głową z politowaniem i poszła zająć miejsce.
Jak w zwolnionym tempie obserwował, jak Evans idzie ku niemu z całą swoją gracją, wciąż nie odrywając od niego spojrzenia. Ogłupiały patrzył, jak jej usta rozciągają się w uśmiechu, ciepłym i przyjaznym, takim, jakim jeszcze nigdy wcześniej go nie obdarzyła.
— Spodziewałabym się po tobie wszystkiego, Potter, ale na pewno nie tego, że potrafisz być uroczy.
Serce radośnie tłukło mu się w piersi, powoli przywracając zdolność myślenia i mowy.
— Wiesz — bąknął, mimowolnie odwzajemniając uśmiech i z rozmysłem zapamiętując każdą iskrę i każdy odcień jej spojrzenia. — Staram się nie obnosić z moimi licznymi zaletami.
Evans parsknęła śmiechem i przewróciła oczami.
— No tak. Lepiej chodźmy do klasy, bo inaczej oboje zarobimy po szlabanie.
Poszedł za nią posłusznie, wdychając delikatny zapach jej perfum, oszołomiony własnym szczęściem.

* * * * *

Przez dłuższy czas ich uszu nie dobiegały żadne dźwięki poza poświstywaniem wiatru, tajemniczym szeptem szuwarów i nieprzyjemnymi plaśnięciami, które wydawały podeszwy ich butów w zetknięciu z rozmokniętą mieszaniną ziemi i szlamu. Mason jak zwykle mimowolnie wzdrygnął się, kiedy wstąpił w bladoniebieską poświatę obejmującą miejsce zbrodni, którego granice wyznaczały charakterystyczne żółto-fioletowe taśmy. Ta sprawa zdążyła go już porządnie znużyć i w taką pogodę jak ta nawet zamożność jego mocodawców nie mogła wywołać w nim entuzjazmu. Widywał już znacznie gorsze rzeczy, naprawdę.
— Daj spokój, Lawsford. — Założył ramiona na piersiach i niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał z góry na błyszczący warkocz kobiety, która kucała tuż przy brzegu jeziora. — Przeszukiwaliśmy to miejsce setki razy. Nic więcej tu nie znajdziemy.
— Kiepskie podejście jak na detektywa — zauważyła cierpko czarownica, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Demonstracyjnie  głośno wypuścił powietrze przez nos i niemal odruchowo przesunął opuszkami palców po złocistej odznace, przedstawiającej ośmioramienną gwiazdę i dwie skrzyżowane różdżki.
— Dobrze wiesz, że dzikie kelpie wciąż występują w Wielkiej Brytanii — kontynuował tonem gderliwego wyjaśnienia. — Marnujemy czas. Dziewczyna została zamordowana przez dzikie zwierzę, nic już nie możemy zrobić.
— Rzeczywiście. — Lawsford ostrożnie dotknęła śladu olbrzymiego, wypalonego kopyta. Zmarszczyła brwi, chyba po raz setny usiłując przywołać wszystkie znane im fakty i złożyć je w logiczną całość. Jako doświadczony detektyw nie wierzyła w przypadki ani zbiegi okoliczności. — Mimo to, mieszkańcy wioski nigdy nie wiedzieli w okolicy kelpii. A te ślady? — Ponownie spojrzała na wyraźne podkowiaste łuki, które wyglądały, jakby wypalono je w mulistej ziemi przy pomocy rozpalonego do białości żelaza. Ciągnęły się przez niespełna dwadzieścia stóp, skierowane w stronę jeziora, nie sposób było jednak określić, skąd przyszła kelpia, ponieważ tropy urywały się gwałtownie. — O ile wiem, kelpie nie posiadają zdolności teleportacji. Co o tym myślisz, Mason?

* * * * *

Księżyc świecił jasno na niebie, kiedy w dormitorium siódmorocznych Gryfonek działo się coś niezwykłego.
— Powiedz mi, dlaczego tu jesteś — zażądała Moon i pochyliła się, a jej jasne włosy zakołysały się leniwie. — Powiedz mi!
Tuż przed nią na łóżku szczelnie osłoniętym bordowymi kotarami, siedział duch ubrany w strój, który musiał być niezwykle szykowny przed kilkuset laty. Spojrzał na nią wymownie i kilkakrotnie uderzył się zwiniętą pięścią w pierś.
— Czy odpowiedź znajduje się w twoich dziennikach? — Naciskała dziewczyna, czując narastające zniecierpliwienie. — Bez obrazy, ale przeczytałam połowę i nie znalazłam nic specjalnego oprócz rewelacji o pieczonych kapłonach…
Zjawa zmarszczyła groźnie brwi i jeszcze dwukrotnie uderzyła się w pierś zanim rozpłynęła się w nocnym powietrzu.
Dominika odetchnęła głośno, rozczarowana. Najwyraźniej nie pozostało jej nic innego jak dalsze wertowanie dzienników starego szlachcica. Czasem miała ochotę zastanowić się poważnie nad tym, co podkusiło ją do zabrania ich z Działu Ksiąg Zakazanych, ale takie pytanie wiązało się z innymi, znacznie bardziej przygnębiającymi, takimi jak dlaczego całowała się wtedy z Syriuszem w bibliotece albo dlaczego była na tyle głupia, żeby choć raz spojrzeć na Huncwotów.
Jednak musiała zająć się czymś konkretnym, żeby oddalić od siebie czające się na nią wyrzuty sumienia. Po pierwsze, nienawidziła Josephine z całej duszy, ale nawet to nie usprawiedliwiało tego, jak wyżyła się na niej dziś rano. Winna jej była przeprosiny za publiczne upokorzenie i chociaż na dobrą sprawę Josephine zrobiła wobec niej to samo, publikującej jej sekrety w gazetce szkolnej, wiedziała, że postąpiła źle. Po drugie – jej spojrzenie odruchowo powędrowało do łóżka śpiącej nieopodal Lily Evans – znowu zaczynała otaczać się tajemnicami i niedopowiedzeniami, chociaż przyrzekła sobie, że więcej tego nie zrobi. Wprawdzie opowiedziała Lily o spotkaniu z Regulusem i nowym nauczycielu, ale udała, że nie zdradził jej, kim jest. Czuła, że Evans nie byłaby zadowolona z odpowiedzi. Ale czy to, że przyjaciółka by ją potępiła, nie oznaczało, że nigdy nie powinna się zgadzać na propozycję Lorda? Lily zawsze zdawała się wiedzieć, co jest dobre, a co złe. Skoro bała się powiedzieć jej prawdę, czy nie równało się to stwierdzeniu, że jej decyzja była po prostu… zła?
Nie — pomyślała z zapałem, czując jak serce tłucze się jej niespokojnie w piersi. — Ona po prostu nie wie, jak to jest. Dlatego by nie zrozumiała…
Wstała z łóżka i na palcach podeszła do drzwi. Poczuła, że jest jej duszno i dobrze zrobiłby jej dłuższy spacer po błoniach. Wciąż była kompletnie ubrana, więc bez wahania zbiegła po schodach i wyszła przez dziurę pod portretem, ignorując utyskiwania Grubej Damy, które popłynęły za nią jak dym. Kiedy była na pierwszym piętrze, uskoczyła za blaszaną zbroję i zamarła, słysząc głos woźnego Filcha, odbijający się echem od kamiennych ścian. Kiedy stało się jasne, że woźny skierował się schodami w górę, odważyła się opuścić kryjówkę i zbiec pospiesznie do drzwi wejściowych. Ku jej zdziwieniu, nie były zamknięte.
Od razu poczuła się lepiej, kiedy chłodne, nocne powietrze owiało jej twarz. Już bez pośpiechu pokonała wytarte stopnie wiodące na błonia. Niemal natychmiast wyczuła na sobie czyjeś spojrzenie.
— Godna podziwu intuicja — pochwalił ją Snape, nieznacznie wysuwając się z cienia.
Dominika nie zdążyła się nawet zdziwić faktem, że wciąż przypadkiem natrafiała na jakichś Ślizgonów, bo chłopak kontynuował tym samym, przesadnie uprzejmym tonem.
— Nie wiedziałem, że też lubisz nocne spacery. Zaproponowałbym swoje towarzystwo…
— Lubię spacerować w samotności — odparła Moon głosem, który sprawiał wrażenie znacznie chłodniejszego niż otaczające ich powietrze. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku linii Zakazanego Lasu, która mogła ukryć ją przed zdradzieckim światłem księżyca.
Ku swojej irytacji, usłyszała szelest za plecami, a po chwili chłopak wyrównał z nią krok.
— O co ci chodzi, Snape? Nigdy nie byłeś specjalnie przyjazny — fuknęła, przyspieszając.
— Teraz sytuacja się zmieniła. Możesz mi zaufać.
— Zaufać? — Spojrzała przeciągle na bezkształtny księżyc, a złość nagle z niej uleciała. Poczuła się senna i lekko oszołomiona, zupełnie, jakby szła przez błonia we śnie. Wytężyła umysł i dokończyła z trudem. — Mimo, że gnębisz moich przyjaciół?
— To nie byli twoi przyjaciele — odparł Snape obojętnie, wzruszywszy ramionami. — Niby gdzie są teraz?
Moon nie odpowiedziała. Trawa, posrebrzona blaskiem księżyca, wydawała się jakby nierzeczywista. Przez moment wydawało jej się, że dostrzega każde źdźbło z osobna. Potrząsnęła głową.
— Chcesz porozmawiać? Może potrzebujesz pomocy?
— Nikt nie może mi pomóc — mruknęła sennie, odgarniając włosy z czoła. — Wszystko wydaje się takie… niewłaściwe. Ale też niezupełnie.
Snape patrzył na nią uważnie spod kotary tłustych, czarnych jak noc włosów.
— Czasami tak się zdarza — powiedział cicho, przyglądając się jej pozbawionej wyrazu twarzy, oświetlonej mlecznym, księżycowym blaskiem. — Czasami nic nie jest czarne albo białe. Czasami mniejsze zło jest najlepsze.
Nocne błonia wciąż wydawały się na wpół rzeczywiste. Czy dobrze postąpiła? Czy może zaufać swojemu nowemu nauczycielowi? Czy historia jej i Syriusza musiała się tak skończyć? Dlaczego Snape nagle przestał nią gardzić? Te i inne pytania męczyły jej i tak już wycieńczony umysł. Nie miała ani dość sił, ani ochoty, żeby mierzyć się z nimi po raz kolejny. Tej nocy czuła wyraźnie, że to koniec jałowych rozważań, z których nic nie wynika. Że miejsce niekończących się pytań "czy" i "dlaczego" powinno zastąpić przede wszystkim "jak" – i nic więcej.
— Mniejsze zło — powtórzyła dziewczyna i przystanęła nagle. Zmrużyła oczy w zamyśleniu. — Podoba mi się to określenie.