„Flauta”
– rozdział XX –
Lily lekkim krokiem zbiegła po
spiralnych schodkach, w pośpiechu zapinając guziki płaszcza. Zawsze lubiła być
punktualna, nawet w tak nieformalnych okolicznościach jak wyjście do Hogsmeade.
Odszukawszy wzrokiem przyjaciółkę, pokręciła głową ze zniecierpliwieniem.
Moon siedziała po turecku na
kanapie przed kominkiem i wczytywała się intensywnie w jeden z pergaminów,
których cały stos leżał przed nią na stoliku. Za ucho miała zatknięte na wpół
zjedzone cukrowe pióro. Lily oceniła jej strój jako demonstracyjnie
niewyjściowy, ale nie traciła nadziei.
— Cześć, gumochłonko, nie wybierasz
się nigdzie? — zapytała prowokacyjnie, zakładając ramiona na piersi.
Moon z wyraźnym trudem oderwała się
od lektury i otaksowała ją spojrzeniem.
— Nie — odparła zgodnie z prawdą. — I nie jestem żadną gumochłonką, błotoryjko.
Evans aż zapowietrzyła się z
oburzenia.
— Zadarłaś z ekspertem — dodała bezlitośnie
blondynka, po czym wpakowała do ust resztki pióra i wróciła do lektury.
— Wybaczę ci tę zniewagę, jeśli
zwleczesz się z tej kanapy i pójdziesz ze mną do Hogsmeade.
Moon wydała z siebie męczeńskie
westchnienie, którego efekt zrujnował słodycz wystający jej z ust.
— Musimy poszukać sukienek na bal. — Tą myślą kierowała się z pewnością większość uczennic, ponieważ bal zbliżał
się wielkimi krokami, a ze względu na wagę wydarzenia, które miał symbolizować,
nie było żadnych ograniczeń wiekowych. Zapowiadał się długi i niebezpieczny
dzień.
— Przecież ci mówiłam, że nie idę
na żaden bal. — Moon zmarszczyła brwi i udała, że wraca do lektury, chociaż
jej oczy nie śledziły już tekstu.
— Jesteś pewna? Wcale nie musisz
iść z kimś…
— Wystarczy, że inni pójdą z kimś — mruknęła ponuro, ale szybko odsunęła od siebie ów moment słabości i dodała: — I
w ogóle nie lubię takich szopek. Ostatnia zakończyła się dla mnie dość
traumatycznie, pamiętasz?
Lily wymamrotała coś w proteście,
ale siła argumentów przyjaciółki była porażająca. Moon odrzuciła pergamin na
stolik i przyjrzała się jej z ciekawością.
— Czy to znaczy, że ktoś cię
zaprosił?
— Och. — Ruda z wyraźnym
zażenowaniem zatknęła kosmyk włosów za ucho. — Właściwie to dostałam kilka
propozycji, ale, eee, odrzuciłam je.
— Wszystkie? — Niedowierzanie
Dominiki było tak głębokie, że nawet nie zauważyła utraty cukrowego pióra,
które wysunąwszy się jej zza ucha, potoczyło się smętnie po dywanie.
— Wszystkie — syknęła z naciskiem,
bo już kilka ciekawskich spojrzeń powędrowało w ich kierunku. — Ale i tak
zamierzam pójść. To doniosłe wydarzenie w historii szkoły, ma być wielu ważnych
gości i…
— I nie ma to nic wspólnego z
narcystycznym i potępienia godnym pragnieniem, aby olśnić tego jednego gentlemana,
który cię nie zaprosił? — Moon udała, że zastanawia się głęboko. — Tak, chętnie
ci w tym pomogę.
*
* * * *
Później tego samego dnia
maszerowały ramię w ramię główną ulicą Hogsmeade, kierując się prosto do sklepu
z szatami na wszystkie okazje.
Moon czuła, że wypełnia ją niejasne
poczucie szczęścia. Ciepłe, wiosenne słońce wyglądało zza białych, pierzastych
chmur, powietrze przecinał orzeźwiający wiaterek, a ona sama mogła pomóc Lily w
historycznym przedsięwzięciu. Było wspaniale.
Wprawdzie nieco tę wspaniałość
psuło knucie Pottera. Bo że akurat teraz postanowił złamać wieloletnią tradycję
zapraszania Evansówny we wszystkie możliwe miejsca przy każdej nadarzającej się
okazji (a niekiedy i bez niej) wydawało się podejrzane. I to bardzo. Dominika
tak zaangażowała się w rozważanie tego problemu, że nawet zaczęła zastanawiać się nad filozoficzną kwestią, czy Lily nadal chciałaby pójść na bal z
Jamesem, gdyby ją jednak zaprosił. Już miała głośno podzielić się tą
wątpliwością z przyjaciółką, kiedy Evans zagadnęła ją pierwsza.
— Dostałaś jakąś nową wiadomość od
tego nauczyciela?
— Nie, tyko tę pierwszą. — Zmarszczyła lekko brwi i po
chwili wahania dorzuciła: — Ale dała mi dużo do myślenia. Wiesz, to było zupełne
przeciwieństwo tego, co wmawiał mi Dumbledore.
Lily nie skomentowała tonu, którym
Moon wypowiedziała ostatnie zdanie, ale zaczęła przyglądać się jej kątem oka.
— I mimo to, zadziałało?
Blondynka wróciła myślami do tego
momentu. Momentu, o którym marzyła od dawna, od kiedy Josephine upokorzyła ją
po raz pierwszy, donosząc pannie Blanchard, że Dominika przywiozła ze sobą do
szkoły porcelanową laleczkę o imieniu Babette. Wzdrygnęła się na samo
wspomnienie, co stało się potem. Od tamtego wieczora marzyła, że kiedyś nadarzy
się okazja do zemsty i kiedy tak się stało, wykorzystała ją w stu procentach.
Upokorzenia w Beauxbatons, przywłaszczanie sobie jej znajomych, a nade wszystko
odebranie jej Syriusza doprowadziły do tego, że atakując Josephine, czuła
prawdziwą przyjemność. Czy zadziałało? Zadziałało wspanialej niż mogłaby marzyć
– po raz pierwszy czuła, że trzyma Moc w garści, że kontroluje ją w pełni – i
wykorzystała ją, żeby się zemścić.
— Chyba tak — powiedziała w
zamyśleniu, decydując się na całkowitą szczerość nie tylko wobec Lily, ale i
wobec samej siebie. — Ale nie mam pewności, czy całkowicie. Bo wiesz, czułam
się pewniejsza i silniejsza niż zwykle, ale… — Przyznając się do tego, poczuła bolesne ukłucie wstydu. — Ale Josephine się nie broniła, za bardzo była zdziwiona, więc
nie miałam okazji sprawdzić, jak z obroną. Dumbledore właściwie nie mówił nic o
ofensywie, powiedział tylko, że negatywne emocje mogą mi odebrać całą Białą
Magię, a więc obronę. To, czym walnęłam tę paskudę, na pewno nie było ani jednym, ani drugim. Niezupełnie.
Z ulgą wypuściła powietrze. Te
domysły wypełniały jej myśli przez całą noc i wspaniale było się nimi z kimś
podzielić.
— Więc może ten nauczyciel wcale
nie wie więcej od Dumbledore’a? — zapytała z nadzieją Lily. Postać tajemniczego
czarodzieja, który wypisuje dziwne liściki z bezinteresownymi poradami
przepełniała ją niepokojem. Podobnie jak niefrasobliwość przyjaciółki w tej
kwestii.
— Może. — Moon wzruszyła ramionami. — Ale Dumbledore i tak przestał się mną interesować, więc co za różnica. Wiesz
co, Lily? — Na twarzy Dominiki pojawiła się nieskrywana groza, kiedy spojrzała
na tłum rozentuzjazmowanych czarownic przed witryną sklepu prezentującą kreacje
wieczorowe. Evans przełknęła ślinę. — Musimy wymyślić jakiś plan, jeśli chcemy
dożyć tego balu.
*
* * * *
Dyrektor Szkoły Magii i
Czarodziejstwa w Hogwarcie siedział wsparty łokciami o wspaniałe, rzeźbione
biurko. Co jakiś czas przykładał różdżkę do skroni, a kiedy ją odrywał,
kołysało się wokół niej kilka srebrzystych nitek, które następnie umieszczał w
kamiennej misie, stojącej tuż przed nim. Zawartość naczynia połyskiwała
łagodnie w świetle świec.
Czarodziej zdawał się być
całkowicie pochłonięty tym zajęciem – na
jego twarzy odbijało się głębokie skupienie, jakby myśli, które selekcjonował,
były dla niego wyjątkowo uciążliwe i nieprzyjemne. Kiedy jednak przez mozaikowe
okno wskoczyła srebrzysta łasica i przystanęła na dwóch łapkach, Dumbledore
zatrzymał różdżkę w połowie drogi do swojej skroni i wpatrzył się w zwierzę bez
cienia zdziwienia.
— Larwood i Wilkes kręcą się po wiosce.
Są incognito, ale raczej nie wpadli tu specjalnie na kremowe piwko.
Powiedziawszy to, łasica poruszyła
wąsikami i wyskoczyła przez okno.
Dyrektor patrzył za nią przez
dłuższą chwilę.
— A więc to już, Tom? — odezwał się
do niewidzialnej osoby, chociaż jego błękitne oczy połyskujące za
okularami-połówkami zdawały się patrzeć w nieokreśloną przestrzeń. — Doprawdy,
nigdy nie grzeszyłeś cierpliwością.
*
* * * *
W celu uwieńczenia tego wspaniałego
dnia, Lily i Dominika postanowiły zamówić po kremowym piwie w pubie Pod Trzema
Miotłami. Obie pochodziły z mugolskich rodzin, więc ich najsilniejsze wspomnienia
dotyczące tego niebywałego trunku wiązały się z pierwszymi chwilami spędzonymi
w Hogwarcie. Moon czuła, że tylko stonowani, pognębieni wieczną niepogodą
Anglicy mogli wymyślić coś tak smacznego i rozgrzewającego.
Kiedy Lily zajęła kolejkę,
blondynka rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu wolnego stolika. Nie było to
łatwym zdaniem, ponieważ pub ów cieszył się wielką popularnością wśród uczniów,
których zdecydowana większość postanowiła skorzystać z okazji i wybrać się tego
dnia do Hogsmeade. Niecierpliwie wodząc spojrzeniem po wypełnionej sali,
ściągnęła na siebie znajomą parę oczu.
— Hej, Pete! — zawołała uradowana,
lawirując ku niemu pomiędzy okrągłymi stolikami. Już dawno nie mieli okazji do
dłuższej pogawędki. Dopiero od kilku dni Moon oswajała się z myślą, że decyzja
Syriusza nie oznaczała zerwania kontaktów z resztą Huncwotów, a do Petera zawsze miała
szczególny sentyment.
Kiedy stanęła nad nim z promiennym,
szczerym uśmiechem, a Pettigrew wskazał jej krzesło, poczuła, że może zadać
nurtujące ją pytanie:
— Gdzie reszta twojej bandy?
Chłopak zafrasował się wyraźnie.
Skubiąc nerwowo rękaw swetra, oświadczył blatowi stolika, że przyjaciele
polecili mu zarezerwowanie miejsc w pubie, podczas gdy oni jak zwykle mieli coś
do załatwienia. Pettigrew nie dbał już o gorycz, która nieco zbyt wyraźnie
pobrzmiewała w jego głosie. Moon najwyraźniej odebrała ją nieco opacznie, bo
podparła się łokciami i zapytała troskliwie, jak czuje się po tej
sprawie z Josephine.
Musiał przyznać, że zdumiało go to
pytanie. Rzadko kiedy ktoś pytał go o zdanie czy samopoczucie, więc nie miał
wypracowanych odpowiedzi na takie okazje.
— Noo… — mruknął z wahaniem, nie
chcąc obrazić jedynej osoby, którą najwyraźniej w tym momencie obchodził. — Właściwie nie musiałaś jej robić tych wszystkich rzeczy…
Tym razem to Moon się zdziwiła.
Wyprostowała się gwałtownie, wlepiając z niego okrągłe ze zdumienia oczy i
kładąc dłonie płasko na stoliku. Peter wzdrygnął się lekko na wspomnienie tego,
co te szczupłe ręce są w stanie zrobić.
— Ale przecież… Przecież oboje
zostaliśmy oszukani — wybąkała dziewczyna, intensywnie wpatrując się w jego
czerwieniejącą twarz. — Przecież Syriusz i ona…
Dominika rozchyliła lekko usta,
jakby zabrakło jej powietrza, żeby powiedzieć coś więcej. Peter mocno zacisnął
dłonie na kolanach, nie potrafiąc oderwać oczu od jej natarczywego,
szmaragdowozielonego spojrzenia.
— Nie myśl sobie, nie mam złudzeń,
Josie to tylko moja koleżanka — wymamrotał, skupiając się intensywnie na
złożeniu pobliskiej serwetki w idealnie równy wachlarzyk, a kiedy mu się to nie
udało, miażdżąc ją bezmyślnie w spoconej dłoni. — A Syriusz i tak nie tknął by
jej palcem. Właściwie, to powiedział…
Na jego usta mimowolnie wypłynął
jednocześnie rozbawiony i chełpliwy uśmieszek, kiedy rozejrzał się ukradkiem i
przywołał ją ku sobie wymownym gestem. Moon pochyliła się nad blatem,
porzucając wszelkie pozory obojętności i pożądliwie wsłuchiwała się w każde
jego słowo, co sprawiło mu wyraźną przyjemność.
— Powiedział, że z brunetek kręci
go tylko McGonagall!
Moon zastygła w bezruchu, patrząc
na niego z niedowierzaniem. Chwilę później oboje wybuchnęli niekontrolowanym
śmiechem, zakrywając dłońmi usta i tłumiąc łzy rozbawienia, cisnące się do
oczu. Gryfonka zamilkła pierwsza, kiedy dotarły do niej jej własne, niezbyt
przyjemne uczucia.
Z taką niewyraźną miną zastała ją
Lily, która zapobiegliwie przyniosła ze sobą trzy kufle kremowego piwa.
— Coś mnie ominęło? — zapytała,
wodząc swymi zielonymi oczami od purpurowego ze śmiechu Petera do Moon, której
łzy rozbawienia nie obeschły jeszcze na policzkach, a już znajdowała się w
stanie głębokiego szoku, który zazwyczaj wywoływał u niej nadmiar emocji.
— Lily — odezwała się nagle,
podniósłszy wzrok na przyjaciółkę, wkładając w to spojrzenie całą desperację i
ponaglenie, na jakie pozwalały jej resztki godności. — Piłaś kiedyś piwo na
czas?
*
* * * *
Informacja Petera wywołała w jej
głowie prawdziwy chaos. Mimo długiego rozważania i rozbierania jej na czynniki
pierwsze przy wsparciu Evansówny, wciąż pochłaniała wszystkie jej myśli, kiedy
zeszły na dół na wspólną kolację.
Bo czy podejrzenia na temat
Syriusza i Josephine nie sprawiały jej w tej sytuacji najwięcej bólu? W tej
chwili nie potrafiła jednoznacznie powiedzieć, skąd się wzięły, ale wydawało
się zupełnie naturalne, że świeżo upieczona Krukonka zrobi coś takiego po raz
kolejny, a jej wkradanie się do Huncwotów za pośrednictwem Petera i powłóczyste
spojrzenia rzucane w kierunku Blacka nie pozostaną bez odpowiedzi.
A może Peter się mylił? Może
Syriusz tylko zbył go, nie mówiąc prawdy?
W dodatku Evans delikatnie
przypomniała jej, że przecież Syriusz zerwał z nią zanim Josephine przykleiła
się do nich na dobre, więc fakt, że nie są razem niewiele zmieniał, Black
skrzywdził ją i tak.
Ale dla Dominiki mimo wszystko
zmieniało to dużo. W końcu mimo że Syriusz zostawił ją w najgorszym możliwym
momencie, wciąż miał na tyle taktu, żeby nie paradować publicznie z kimś innym,
a już zwłaszcza z Josephine. Może taki sposób myślenia był nieco żałosny, ale
Moon jakoś nie potrafiła się go pozbyć.
Mieszając łyżką w budyniu, po raz
setny zastanawiała się, czy komentarz Blacka na temat brunetek mógł być w pewien
sposób aluzją do niej (chociaż Evans stanowczo stwierdziła, że taka
nadinterpretacja jest głęboką przesadą, Moon czuła się z nią całkiem dobrze),
ale jej uwagę rozproszyła wieczorna poczta. Umieściwszy knuty w woreczku przy
nóżce sowy w zamian za Proroka Wieczornego, odruchowo przejrzała pismo.
A potem jeszcze raz.
— Ktoś powinien zrobić porządek z
tym całym Lordem — odezwała się pogardliwie Lily, która czytała ponad jej ramieniem. Moon poczuła jak robi się jej niedobrze.
— Teraz już nie będzie tak łatwo,
ma poparcie starych rodów. — Remus siedzący nieopodal wtrącił się nagle do
rozmowy. Przed nim także leżał rozłożony Prorok. — No i tych swoich
przydupasów. Kiedy już skończył przemawiać w Wizengamocie, odprowadzili go z
honorami.
— A może… — Słowa z ledwością
przeciskały się przez wyschnięte gardło Dominiki. — Może on wcale nie chce źle.
Siedzący w pobliżu Gryfoni
popatrzyli na nią z niedowierzaniem.
— Bo to żaden wstyd być
czarodziejem, tak powiedział. — Moon kontynuowała rozpaczliwie, wykręcając
palce pod stołem.
— Tak. — Lupin popatrzył na nią z
politowaniem. — Powiedział też mnóstwo nieprzyjemnych rzeczy, tym razem nie
tylko o mugolach, ale też o czarodziejach pochodzących z mugolskich rodzin.
Naprawdę ci to nie przeszkadza? Przecież sama jesteś mugolaczką.
— Przepraszam — mruknęła blondynka,
wstając od stołu i szybkim krokiem wychodząc z Wielkiej Sali.
Remus patrzył za nią zdumiony.
Spojrzał pytająco na Lily, która wzruszyła ramionami, sama zaskoczona reakcją
przyjaciółki.
— Miałyśmy, eee, bardzo
emocjonujący dzień. Chyba trochę za bardzo. Podasz mi kiełbaski?
*
* * * *
Przystanęła tuż za wrotami zamku i
szybkim ruchem poluźniła krawat. Drżała, wzburzona, jakby lodowata bryła w jej
żołądku opanowywała resztę ciała. Przecież wiedziała, że tak będzie. Skąd więc
te emocje?
— Co się stało? — Niemal wzdrygnęła
się na dźwięk tego głosu. Ostatnio nie mogła oddalić się dosłownie na moment,
żeby nie natrafić na Lily albo któregoś ze Ślizgonów. Ledwie zapanowała nad
poirytowaniem.
— Nic — odpowiedziała, siląc się na
spokój. Przez chwilę słychać było tylko poświstywanie wiatru, rozcinającego
nocne powietrze. Jakby wbrew sobie, dodała: — To ten artykuł. Widziałeś go już?
Regulus nie odpowiedział, ale
wyciągnął zza pazuchy pieczołowicie złożony kawałek papieru. Na ruchomym
zdjęciu w środku widać było jak wysoki, ubrany w prostą, czarną pelerynę
czarodziej opuszcza monumentalny gmach Wizengamotu, oklaskiwany przez szpaler
mężczyzn w ciemnych szatach.
— To chyba rzeczywiście była
przesada — wyrzuciła z siebie Moon z obawą w głosie. — Dlaczego niby czarodzieje z
mugolskich rodzin nie zasługują na pełne prawa?
— Oni nigdy nie będą jednymi z nas — odparł spokojnie Black i oparł się o marmurową poręcz tuż obok niej. — Zawsze
będą dostosowywać się do tej mugolskiej części, tej, która nienawidzi i boi się
magii. Tak nigdy nie da się osiągnąć pełni wolności.
— Nie mogę się na to zgodzić. — Moon potrząsnęła głową, jakby jej słowa potrzebowały dodatkowego potwierdzenia,
nawet wobec niej samej. — Większość moich przyjaciół nie jest czystej krwi. Ja
nie jestem czystej krwi, zrozum to wreszcie. Nie jesteśmy ograniczeni, jesteśmy
tylko… dwuwymiarowi.
— A jak oni zareagowali na
przemówienie Czarnego Pana? — Regulus spojrzał na nią wyzywająco, a w jego
oczach zamigotały iskierki gniewu. — Czy nie przypadkiem jak ograniczeni
ludzie?
Dominika rzuciła mu krótkie,
niepewne spojrzenie. Nagle zaczęło ją niepokoić, skąd młody Black ma te
wszystkie informacje i jak to się właściwie dzieje, że zawsze jest gdzieś w
pobliżu. Kątem oka zerknęła w stronę uchylonych wrót, za którymi drżące światło
pochodni lśniło żółtym, zachęcającym blaskiem.
Regulus zauważył jej wzrok i
następne słowa wypowiedział już znacznie łagodniejszym tonem, troskliwie wygładzając zagięcia pergaminu na wycinku z gazety.
— A jak to jest, kiedy wracasz do
domu? Wciąż jesteś dumna z tego, kim jesteś?
Moon mimowolnie zgarbiła się pod
ciężarem tych słów. Uderzył w czuły punkt, a ona nie miała siły przed nim tego
ukryć. Zakryła oczy powiekami, usiłując powstrzymać falę wspomnień związanych z
rodziną, na którą składały się głównie święta i wakacje, podczas których
zmuszana była do zachowania ścisłej tajemnicy. Dawniej wzbudzało to w niej
jedynie pojedyncze ukłucia żalu, kiedy domyślała się, że być może rodzice boją
się jej i wstydzą, ale potrafiła ich zrozumieć. Dzisiaj żal brał górę, a ona
nie miała w sobie już takiej empatii. Czuła głębokie poczucie niesprawiedliwości, milczący jeszcze bunt, bo dlaczego niby miałaby wstydzić się, że potrafi coś więcej niż inni? Czy jeśli ktoś ma dryg do sportu albo słuch absolutny, powinien chować ten talent jak jakąś obrzydliwą tajemnicę? Jakim prawem więc ona sama musi wymykać się do Zakazanego Lasu albo opuszczonych sal lekcyjnych tylko dlatego, że ktoś nie rozumie potencjału, który został jej dany? Dlaczego Dumbledore na to pozwala, dlaczego on też boi się Białej Magii, chociaż powiedział, że to samo dobro? Czy zataił przed nią coś jeszcze? Nie zdziwiłoby jej to wcale, ani trochę.
Bezwiednie potarła skronie, w których wraz z tętnem krwi zdawał się narastać ból.
Stawała się coraz bardziej świadoma zmiany, która ostatnio zaszła w niej samej – to nie tak, że wszystko zaczęło się psuć od rozstania z Syriuszem, to było w niej od zawsze, potrzebowało tylko impulsu, który uruchomiłby cały łańcuch.
Bezwiednie potarła skronie, w których wraz z tętnem krwi zdawał się narastać ból.
Stawała się coraz bardziej świadoma zmiany, która ostatnio zaszła w niej samej – to nie tak, że wszystko zaczęło się psuć od rozstania z Syriuszem, to było w niej od zawsze, potrzebowało tylko impulsu, który uruchomiłby cały łańcuch.
Nie zdążyła nic odpowiedzieć. Jakby
ściągnięty jej myślami, z ukrytego przejścia za jednym z obrazów wyszedł blady
jak śmierć Syriusz Black wraz z resztą Huncwotów. W dłoni ściskał zwój
pergaminu, a spojrzenie utkwił prosto w Dominice i Regulusie, nagle skamieniałych z
zakłopotania.
Uczynił w ich stronę kilka kroków,
zanim Remus położył mu rękę na ramieniu i mruknął coś uspokajającego. Chłopak
strząsnął jego dłoń i podszedł bliżej, zostawiając za sobą wyraźnie
zakłopotanych Gryfonów.
Jak często zdarza się w takich
momentach, Moon nagle zaczęła zauważać całe mnóstwo bezużytecznych szczegółów.
Na przykład, że oczy Petera były zupełnie okrągłe ze strachu, że Regulus
starannie złożył wycinek i wsunął go ostrożnie za pazuchę, że za przyłbicę
stojącej obok zbroi wciśnięte było opakowanie po czekoladowej żabie, że Syriusz
tak mocno zaciskał dłonie, że aż pobielały, że kiedy był taki blady, jego oczy
wydawały się jeszcze ciemniejsze niż zwykle…
Po tym ostatnim spostrzeżeniu
przestała zauważać cokolwiek innego.
Black podszedł tak blisko, że
natychmiast zapragnęła się cofnąć, ale nogi jakby wrosły jej w kamienną posadzkę.
Zamiast tego odchyliła się lekko do tyłu i mocno ścisnęła krawędź wypolerowanej
marmurowej poręczy, jakby mogła w ten sposób odzyskać równowagę.
— Obiecałaś mi — odezwał się
Syriusz cichym, ale wyraźnie słyszalnym w pustym przedsionku głosem, w którym wyraźnie
pobrzmiewała pretensja. Zdawał się kompletnie nie dostrzegać brata, który wyglądał, jakby miał ochotę wtopić się w kamienną ścianę. — Obiecałaś mi, ze już nigdy nie będziesz wymykać się z
zamku po zmroku.
Moon zamrugała, zszokowana. Nie
tego się spodziewała.
W pierwszej chwili chciała
zaprzeczyć, powiedzieć, że przecież stoi sobie tylko tuż za drzwiami, więc co
to niby za wymykanie. Zaraz potem napłynęła pełna zakłopotania myśl, że owszem,
ale ledwie kilka dni temu wyszła z zamku w środku nocy, w dodatku ze Snapem, i
nie był to wcale jakiś ewenement. Obie te koncepcje nigdy jednak nie przeszły
jej przez usta, bo zostały całkowicie stłumione przez trzecią, pełną gniewu za
to, że Syriusz śmiał mieć do niej pretensje o cokolwiek. Moon już nie pamiętała
tych odległych czasów, w których mogła mu obiecać coś takiego, a to tylko i
wyłącznie jego zasługa. Obiecała mu nie wychodzić z zamku? On jej powiedział,
że ją kocha i nawet to nie było dla niego warte funta chropianków.
— Jesteś beznadziejny — rzuciła
mądrze i po chwili wahania dostojnym, acz wyraźnie pospiesznym krokiem wróciła
z powrotem do zamku. Nie była to może riposta stulecia, ale musiała to szybko
skończyć, bo czuła, że lada chwila się rozpłacze albo zrobi coś jeszcze
głupszego, będąc tak blisko niego, a jednocześnie nie mogąc go nawet dotknąć.
Jego zachowanie było tak
irracjonalne, że nawet teraz, kiedy wbiegała po schodach wystukując na nich
obcasami „du-pek” dla pociechy, nie była zupełnie pewna, czy to się
rzeczywiście wydarzyło. Jak mógł mieć do niej pretensje o głupie wychodzenie z
zamku po tym, co zrobił?! Jakby faktycznie obchodziło go to, czy pożre ją
wielka kałamarnica albo inny potwór.
Gniew i zawód kipiały w niej, z
ledwością trzymane na wodzy, ale nie przysłaniały jej dwóch rzeczy.
Po pierwsze, Regulus zniknął z pola
widzenia zanim Moon zdążyła zareagować na bezsensowne i niespodziewane rozżalenie
Syriusza, więc nie musiała mieć wyrzutów sumienia za to, że uciekła. Ponadto,
zanim to zrobił, zdążył jej wcisnąć do ręki zwitek pergaminu.
Po drugie, w duchu musiała przyznać
rację Lily. To, że Syriusz nie był z Josephine, rzeczywiście nie miało już żadnego
znaczenia.
Hej hej kochanie
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytany ale z powodu pory oraz przez to iż rano jade na zajęcia dłuższy komentarz dodam wieczorem albo w niedziele
Pozdrawiam i do usłyszenia niedługo
Hej hej w końcu jestem
Usuń:) :) :) :) :) :) :)
Ojej nie wiem czemu ale te przydomki którymi nazwały się dziewczyny były takie urocze hehe. Tak jestem dziwna.
Mam nadzieję, że ruda kupiła taką sukienkę że na jej widok Potterowi spadną okulary, a dolna szczęka uderzy o podłogę. Nauczy cię żeby nie prowokować dziewczyn hehe.
Mam też złe przeczucia co do tego Balu. Tylu uczniów i możliwe, że urzędników Ministerstwa no i rocznica powstania szkoły więc ... Voldemort i jego psiapsiółki mogłyby uderzyć. Aż strach się bać.
Fajnie opisujesz dojście Voldemorta do jego wielkości i tego co wyprawiał w tamtych czasach. Krok po kroku. I dzięki temu jest większe napięcie i wyczekiwanie na to co zrobi ponownie.
Black. Ja totalnie nie rozumiem tego kolesia. Zerwał z nią, złamał jej serce to niech teraz nie mówi jej co ma robić. Domi jest dorosła i potrafi o siebie zadbać. No i ma swoją dumę. Ja na jej miejscu zareagowałabym podobnie a może i bardziej agresywnie. Niech chłopak zacznie myśleć.
Regulus. On też mnie intryguje. To jego ,,kumplowanie'' się z blondynką mi się nie podoba. Oj nie podoba.
Pozdrawiam życzę ogromu weny i miłego tygodnia
Ps no i dziękuję za komentarz u mnie ;)
No i zapraszam na następny rozdział ;)
UsuńCześć!
UsuńNie dość, że urocze, to jeszcze związane ze światem przedstawionym ;p W końcu Moon jest pasjonatką magicznych stworzeń.
O tak, James będzie musiał zebrać całą swoją odwagę w tym wielkim dniu :)
Cieszę się, że to doceniasz. Kiedyś musiał być ten etap przejściowy, prawda? Voldemort nie zaczął rządzić z dnia na dzień.
Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam
Eskaryna
To jest problematyczne. Bo ja w jakims siebie tozumiem Dominikę i jej gorycz. Tylko ze po pierwsze ta gorycz nie jest związana tylko z magia, z tym, zd to ukrywa(mysle, ze jak juz, to bardziej chodzi o Biała Magię),
OdpowiedzUsuńAle o wszytsko inne. O jej brata, o Syriusza, o niezrozumienie, o nieposiadanie kogoś,
Kto wytłumaczyłby jej wszystko nt. Białej magii.... ona jest zagubiona, i to bardzo. Ale nie moge uwierzyć, ze Regulus potrafi ją przekonać. Moze dlatego, ze podświadomie czuja więź,gdyż oboje czuja sie niedocenieni przez najbliższych, zdradzeni? I to przez jedna, te sama osobę, przynamniej w czesci. Syriusz zrobił tutaj cos dobrego:nie powiedział nic na temat Regulusa. Zastanawia mnie, w którym momencie młodszy Black dał Dominice ten papier... mimo wszystko nie moge zrozumieć, ze Dominika nie dostrzega niebezpieczeństwa w słowach Voldmeorta-bo niezależnie od chęci ujawnienia się czarny pan głosi rożne inne rzeczy; z którymi trudno sie zgodzić... ja soę naprawdę obawiam, co Ty zaplanowałas koniec końców; juz czuję, że nie bedzie mi to
Odpowiadać...
Masz absolutną rację - ten problem jest zagmatwany, jest w nim wiele rozgoryczenia i żalu z różnych, równoległych przyczyn.
UsuńI kwestii Regulusa trudno się nie zgodzić, chociaż może warto też podkreślić, że młodszy Black jest jedyną dotychczas osobą, które nie wypowiada się o Dumbledorze w samych superlatywach, co na pewno wpływa też na jego wiarygodność w oczach Moon. Inna sprawa, że faktycznie czują się zdradzeni przez tę samą osobę, co jest bardzo przykre i niesprawiedliwe :(
Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam
Eskaryna
Eh i znowu robię sobie zaległości, ale wiedz, że jestem i czytam, ale przez brak czasu z powodu pracy i innych zajęć zaniedbałam blogi :( obiecuję, że za jakiś czas pojawię się z kilkoma komentarzami, tak jak mam w zwyczaju:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i życzę weny,
Neithiria.
Dziękuję! :)
UsuńTeż jestem zdania, że to, że Syriusz nie był blisko z Josephine nie ma żadnego znaczenia. Zostawił Moon wcześniej, zranił ją. Nie rozumiem, czemu za wszelką cenę nie chce zostawić jej w spokoju. Mam tę samą rozterkę co Dominika: powiedział, że kocha, a później postanowił, że lepiej będzie im osobno - bezsens, ale jaki życiowy.
OdpowiedzUsuńRegulus faktycznie pojawia się w najmniej spodziewanych momentach, w dodatku zawsze wtedy, kiedy Moon jest sama - ciekawa jestem jaki ma na to sposób? Co za kawałek pergaminu wcisnął jej w rękę? I jak to się stało, że zniknął tak szybko, ze Huncwoci, a zwłaszcza Syriusz, nie zwrócili na niego uwagi?
Mam nadzieję, że Lily wybrała sobie jakąś naprawdę olśniewającą sukienkę, która powali Pottera na kolana. To naprawdę dziwne, że właśnie teraz, kiedy Evans ma do niego słabość, James postanowił się jej nie narzucać i nie zaprosił jej na bal. Mam nadzieję, że rozwiniesz ten wątek ;-)
Pozdrawiam, Cath!
Dokładnie, brzmi to jak wytarty frazes, a powtarza się aż przerażająco regularnie :) Ale nie ma co ukrywać, Dominika jest nadal w Syriuszu zakochana, więc chwyta się czego może, żeby jakoś go usprawiedliwić.
UsuńNa pewno nie jest to przypadek ani zbieg okoliczności :)
No właśnie, właśnie, James przygotował mistery plan, ale czy wszystko się uda? Szczegóły i rozwinięcie nadchodzą :D
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Oj widać, że to był krótszy rozdział niż dotychczas. Dochodzę do końca moich zaległości, a Ty mi tu dajesz taki krótki?! Wstydź się!
OdpowiedzUsuńNo proszę, nawet Dominika mogła zaskoczyć Lily aż tak bardzo, że aż się oburzyła :P. Może James, kiedy w końcu zaczyna wzbudzać zainteresowanie Lily, chce żeby odczuła czegoś brak, żeby dał jej szansę na zastanowienie się czy jednak zależy jej na nim czy nie. Bo widać że brak odczuwa, bo i w końcu zaczyna go lubić. Nawet jest z niego czasem dumna! A to już zdecydowanie coś niespotykanego! Podejrzewam, że olśniłaby go nawet w worku ziemniaków, ale pewnie lepsze wrażenie jednak zrobi odzienie dla czarodziejów ;P.
Już myślałam, że będę musiała się obrazić na Petera. Ale ostatecznie uratował sytuacje. Moim zdaniem dziewczyna słusznie dostała za swoje. I Pete powinien to zrozumieć. Chociaż w pewnym sensie Josephine pewnie stała się dla niego ważniejsza od Dominiki, w końcu przyjaciele czasem zostawiali ją dla niej. W sumie nawet częściowo rozumiem zdanie Dominiki, co do Voldemorta. W końcu mugole traktują podobnie czarodziejów. Jednak czy wojna coś da? Czy nie można pokazać innym, że czarodzieje mogą zrobić coś dobrego dla mugoli i na odwrót? Niestety ludzie boją się, kiedy ktoś przewyższa ich zdolnościami. A czasem naprawdę szkoda tej nieufności. Nikt nie lubi czuć się wyobcowany, wstydzić się tego kim jest. A Voldemortem targa złość i Dominika ją teraz rozumie.
Syriusz to chyba nawet sam się gubi w tym, co robić. Z jednej strony lubi Moon, chce niby jej chronić, z drugiej strony porzuca, a jak znajdzie, to stoi jak słup soli. I na co mu to było? Ale no ludzie lubią sobie komplikować życie. Sama tak mam czasem ;P.
"To, czym walnęłam tę paskudę, na pewno nie było nie było ani jednym, ani drugim" - podwójne "nie było"
"Właściwie nie musiałaś się jej robić tych wszystkich rzeczy…" - bez "się"
No i rozdział niby 20, a potem tuż po jest napisane, że 19. Czuję się oszukana!:P
Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział ;P. Jej, w końcu czekam... co ja teraz zrobię? Chyba w końcu wezmę się za swoje opowiadanie, za pisanie :D.
Pozdrawiam, Shana
Wstydzę się straszliwie :D Następny jest wyczerpujący! To tak w ramach pocieszenia.
UsuńNo tak, pojawienie się na balu w worku na ziemniaki mogłoby być ostatecznym testem dla miłości Lily i Jamesa, ale obawiam się, że Evansówna zbyt poważnie podchodzi do samego wydarzenia :D
Peter jest w trudnej sytuacji, to napewno. Z Dominiką nigdy nie łączyły go romantyczne relacje, a często bywa tak, że nawet świeża miłość wydaje się nam ważniejsza niż długa, sprawdzona przyjaźń.
Cieszę się, że próbujesz zrozumieć Dominikę i wyjść poza oczywisty schemat typu Voldemort-zły, Dumbledore-dobry. W książkach wspomniane jest, że początkowo Voldemort miał wielu zwolenników, nie tylko Śmierciożerców. Dlaczego? Staram się odpowiedzieć na to pytanie.
Masz rację, Syriusz bardzo się pogubił i będzie potrzebował silnego impulusu, żeby zrozumieć, co właściwie powinien zrobić... I dostanie go, do stu piorunów, ale czy to rozwiąże problem na tym etapie? Raczej nie :D
Poprawki wprowadzone!
No koniecznie musisz wziąć się za pisanie, własne historie to coś cudownego i szczególnie wartościowego w blogosferze :)
Dziękuję i pozdrawiam
Eskaryna