29 września 2016

Rozdział VIII - część III


„Niewypowiedziane”

– rozdział VIII –

 Cyganisz!
Pełen niedowierzania okrzyk rozdarł nocną ciszę i odbił się od gustownych, perłowych kafelków. Zaraz po nim rozległ się znaczący syk, przypominający o trzymaniu emocji na wodzy. Dormitorium gryfońskich dziewcząt z siódmego roku pogrążone było w ciemności i błogim śnie, przerywanym czasem przez nieprzyjemny koszmar odbijający się na młodych twarzach lekkim zmarszczeniem brwi i drganiem powiek. Noc była pusta, bezksiężycowa, więc przez odsłonięte okno wpadało niewiele światła. Nie wszyscy jednak drzemali w łóżkach, czekając na nowy dzień i śniąc niestworzone historie – dowodziło o tym małe okienko w drzwiach toalety, jaśniejące mlecznobiałym blaskiem. Trzy uczennice debatowały tam o niebagatelnie ważnych sprawach, schronione pod osłoną nocy i kamiennego snu współlokatorek, który, swoją drogą, mógł mieć coś wspólnego z bałkańskimi kadzidełkami o działaniu silnie uspokajającym, przywiezionymi przez jedną z zaangażowanych Gryfonek.
 Cyganisz!  powtórzyła uporczywie ciszej jedna z dziewcząt, krótkowłosa brunetka o dużych, sarnich oczach.
 Nie cyganię, Patty, to prawda.  Niewysoka blondynka podciągnęła kolana pod brodę i szczelniej owinęła się szlafrokiem.  Już dawno chciałam wam o tym powiedzieć, ale, no… Obawiałam się.
 Co to tak naprawdę oznacza?  zapytała rzeczowo gryfońska prefekt naczelna, skubiąc paznokieć kciuka i czujnie błyskając szmaragdowymi oczami.  Nic mi to nie mówi. Nie wydaje mi się, żeby Binns mówił o tym na historii magii…
 No jasne, że nie, przecież on się zajmuje wyłącznie faktami, no nie? Trochę informacji jest w naszych legendach, ale ile z tego jest prawdą, nie wiem. Podobno białomagiczni unikają kontaktu ze zwykłymi czarodziejami i nie angażują się oficjalnie w żadne konflikty, więc niby kiedy miałby nam o tym opowiedzieć?
Zapadło milczenie, wywołane wyraźnym zdziwieniem pozostałych dziewcząt. Obie wytrzeszczyły oczy na brunetkę.
 Nie mówcie, że nie znacie żadnych czarodziejskich bajek.  Patricia Macmillan popatrzyła na przyjaciółki ze zgrozą, po czym pokręciła głową z niedowierzaniem.  Każdy dzieciak je zna. Mugole chyba rzeczywiście żyją w zupełnie innym świecie…
 Opowiedz coś więcej  poprosiła Moon, która podobnie jak Lily Evans wychowała się w mugolskiej rodzinie i nie miała pojęcia o tym, co czarodziejskie dzieci wiedziały od najmłodszych lat.  Sprawdzimy, co z tego jest prawdą.
 No cóż…  Macmillan konspiracyjnie przyciszyła głos i pochyliła się nieco do przodu. Wszyscy wiedzą, że Biali Magowie są niezwykle rzadcy, chociaż tak naprawdę na co dzień korzystamy trochę z tej magii, która jest na przykład w zaklęciach leczących i obronnych. Wiadomo, że to trochę tak, jakby powiedzieć, że sprzątaczka i zawodnik Quidditcha mają coś wspólnego, bo oboje używają mioteł, no ale jakieś podobieństwo jest. W każdym razie podobno wieszczka Kasandra była Biała, bo z tego wynikał jej dar przepowiadania przyszłości…
Rude włosy Evans zsunęły jej się szybko po ramieniu, kiedy gwałtownie odwróciła głowę, żeby spojrzeć na Dominikę.
 Nie, no co wy  uprzedziła szybko pytanie Moon.  Nie potrafię tego. Chociaż fakt, niektórzy Biali podobno wieszczą.
 Wydaje mi się, że w bajkach są czasem utożsamiani z latem  ciągnęła swój wywód Patricia.  W sumie nie wiem, czy są też Biali Czarodzieje, ale w legendach i historyjkach dla dzieci zawsze są Białe Czarodziejki, które rozmawiają ze zwierzętami, opiekują się drzewami, a odciskach ich stóp rosną kwiaty.
 Nie mów, że potrafiłaś dogadać się z Ciapkiem.  Lily uniosła brwi, widząc jak twarz Dominiki tężeje.
 Niee… Ale to by wiele wyjaśniało. Do zwierząt też chyba nie mam talentu, ale każdy Biały Mag czerpie energię wprost z natury, więc jest z nią bardzo związany. A co do odcisków stóp, cóż… Rozwaliłam ostatnio parę desek w naszym dormitorium, ale nie były to żadne piękne lilie czy choćby stokrotki, po prostu jakieś ohydne zielone pędy. Wcześniej tak nie było, nie wiem czemu akurat teraz… To się chyba rozwija stopniowo.
 No i to w sumie tyle.  Macmillan rozłożyła ręce.  Pamiętam obrazki pięknych kobiet w długich szatach, które rozmawiały z jelonkami, leczyły wieśniaków dotykiem dłoni i zamieniały się w jaskółki. Zawsze myślałam, że to opowieści dla dzieciaków, ale wygląda na to, że chyba każda ma w sobie ziarno prawdy.
 Nie jestem ponadprzeciętnie piękna, jedyna szata, jaką mam, jest czarna, szkolna i mało powłóczysta, nie rozmawiam z jelonkami, nigdy nie uleczyłam wieśniaka i nie zamieniłam w jaskółkę.  Dominika wyszczerzyła zęby. Czuła radosne podniecenie i przyjemny dreszcz na karku, bo wreszcie mogła podzielić się swoją tajemnicą z przyjaciółkami. Każdy dzień kolejnych małych oszustw, których wymagało utrzymanie sekretu, był męczarnią, zwłaszcza że zmuszał do okłamywania najbliższych osób. Teraz mogła im już powiedzieć wszystko, a i ciężar odpowiedzialności wydawał się znacznie mniejszy.  Chociaż nie ukrywam, że po ukończeniu szkoły chcę sobie wyrobić licencję animaga.
 No dobrze, to ja ponawiam pytanie.  Lily Evans roztarła kostkę zdrętwiałą od siedzenia w niewygodnej pozycji na chłodnej, łazienkowej podłodze.  Co to w takim razie znaczy? Mnóstwo plotek okazuje się nieprawdą, więc jaka jest prawda?
 Może po prostu wymienię najważniejsze rzeczy, których udało mi się dowiedzieć.  Moon podniosła oczy na sufit i zaczęła kolejno odginać palce.  Z łatwością używam zaklęć obronnych. Niektóre używają się same, kiedy tego potrzebuję. Uczę się uzdrawiać, ale generalnie słabo mi to idzie, bo to trudne i mało ćwiczę – brzmi trochę jak eliksiry, ale niestety taka jest prawda. Nie potrafię używać zaklęć niewybaczalnych. Krew nie krzepnie mi prawidłowo. To chyba tyle. A, i mogę się opiekować roślinkami, to jasne. Ostatnio nawet deski podłogowe myślą, że są drzewami, kiedy ich dotknę. Brzmi to strasznie głupio, ale teraz przynajmniej możemy pośmiać się razem.
 Ale bomba  zachwyciła się Patricia.  Będziesz mi pomagać na zielarstwie, dobra? Stara Sprout padnie z wrażenia.
 Chyba nigdy nie oszukiwałaś na jej lekcjach, prawda?  Lily spojrzała surowo na Dominikę wzrokiem, który oczekiwał tylko jednej możliwej odpowiedzi.
 Noo, nie, raczej nie… Może raz albo dwa… Ale na pewno nie był to żaden egzamin!  odpowiedziała szybko Moon, miażdżona stopniowo spojrzeniem przyjaciółki, oburzonej jakąkolwiek perspektywą szalbierstwa.
Evans wzruszyła ramionami.
 E tam… Tyle zwodzenia, wychodzenia po nocy, wymykania się ukradkiem, a tu nic o znaczeniu doniosłym dla Wszechświata.  Wygięła wąskie wargi w uśmiechu, który nocami nawiedzał Jamesa Pottera i zachichotała.  Mogłaś to z siebie wydusić wcześniej, Moon.
 No, no, Evans nie pozwalaj sobie.  Blondynka szturchnęła przyjaciółkę w ramię, nieudolnie udając urażoną.  Myślałam, że tylko nastoletni chłopcy są na etapie zwracania się do wszystkich po nazwisku.
 Koniec tego dobrego  ucięła Patricia, przeciągając się jak kotka i rujnując uroczy efekt potężnym ziewnięciem.  Weekendy to dla mnie jedyna okazja, żeby porządnie się wyspać. Z całym szacunkiem dla ratowania drzew i w ogóle, Dominika, ale zaraz tu padnę.
Moon rozpromieniła się i ochoczo przytaknęła propozycji udania się na słuszny spoczynek. Była szczęśliwa, że udało się wyjaśnić wszystko bez nadmiernego dramatyzowania i wyolbrzymiania. Przez moment czuła, że od teraz wszystko będzie zupełnie inaczej, lepiej, a Biała Magia nie jest niczym niezwykłym, ot, zwykłą umiejętnością, zupełnie jak talent do Quidditcha. Bo czy miała powody, by myśleć inaczej?
 A, właśnie.  Lily Evans odwróciła się w jej stronę, przystając pośrodku puszystego dywanu w dormitorium. Blade światło księżyca skryło jej oczy w cieniu, a rude włosy nabrały granatowego połysku.  Zamierzasz powiedzieć Syriuszowi?
 Nie.  Jej głos zabrzmiał głucho wśród kamiennych ścian, zadrgało w nim zdumienie.  Nie, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.

* * * * *

 Wkurza mnie to  rzucił Black, zakładając ramiona na piersiach, ledwo zerknąwszy na nowy pergamin wiszący na tablicy ogłoszeń.  Komu jak komu, ale mnie chyba powinna powiedzieć.
 Dramatyzujesz, Łapciu  odpowiedział nieprzytomnie James, zerkając raz po raz na zlekceważony przez przyjaciela afisz i pospiesznie notując.  Ty też chyba nie ze wszystkiego uczciwie się zwierzyłeś.
Widząc niezadowolone spojrzenie Huncwota, dodał szybko:
 Co oczywiście popieram, po co baby mają wszystko od razu wiedzieć? W końcu to nie małżeństwo. Ale nie sądzę, żeby Moon umawiała się z kimś na schadzki, jeśli o to chodzi. Widzielibyśmy to na Mapie. Chyba że…  Potter udał, że się zastanawia, wzbudzając tym samym wyraźną irytację u przyjaciela.  Chyba że podejrzewasz Smarkerusa, kto wie jakich czarnych sztuczek użył, żeby się ukryć…
 Jim, przestań wygadywać głupoty, nie widzisz, że Syriusz traktuje to poważnie?  skarcił okularnika Remus, który nagle pojawił się w pobliżu.  Zmieniając temat na bardziej wartościowy, wybieracie się oczywiście na pierwsze zebranie Klubu?
 Jasna sprawa  potwierdził Potter, upychając pergamin w kieszeni.  W życiu nie ominąłbym takiej zabawy. A ty, Łapo?
Ale Łapa nie odpowiedział, bo całą jego uwagę zaprzątnęła niewysoka dziewczyna, która za pomocą łokci przepchnęła się na tyle blisko tablicy ogłoszeń, żeby zobaczyć, co tym razem wzbudziło powszechną uwagę Gryfonów.
 Cześć  zagadnął obcesowo Black.  Brzmi ciekawie, prawda?
 Owszem  odparła Moon, nie patrząc na niego i zabierając się za przeszukiwanie torby w celu wydobycia odpowiedniego skrawka pergaminu.  Nigdy nie zaszkodzi nauczyć się paru nowych zaklęć, i to w praktyce. Czy taki Klub Pojedynków to w Hogwarcie tradycja?
 Nie  wtrącił się Lupin, uprzejmie użyczając jej swojego pióra.  Podejrzewamy, że ma to jakiś tajemniczy związek z doniesieniami prasowymi i nagłą popularnością naszej szkoły.  Uśmiechnął się do niej ciepło, a Dominika odpowiedziała tym samym, co najwyraźniej zmotywowało Blacka do zabrania stanowiska w dyskusji, dość niefortunnego zresztą.
 Wybierasz się tam z kimś?  zapytał znacznie ostrzej niż zamierzał, mierząc ją groźnym spojrzeniem zmrużonych oczu. Moon popatrzyła na niego, wysoko unosząc brwi.
 A to trzeba mieć osobę towarzyszącą? Nie napisali tego w ogłoszeniu.
Ich spojrzenia skrzyżowały się niebezpiecznie, ale zanim którekolwiek zdążyło rzucić kolejną uwagę, Lupin wtrącił się ponownie.
 Syriusz pewnie miał na myśli, czy nie miałybyście ochoty pójść z nami na pierwsze spotkanie, prawda, Syriuszu? Jak widzisz, ma odbyć się w Sali Założycieli, rzadko jest używana, więc razem będzie nam łatwiej trafić.
 Och, jasne.  Dominika zafrasowała się wyraźnie i nerwowo zmięła pergamin, który dotąd bezwiednie obracała w palcach.  Świetny pomysł. No, na mnie już czas. Do zobaczenia!
Oddawszy Remusowi jego jastrzębie pióro, wycofała się z tłumu gromadzącego się wokół tablicy ogłoszeń i ruszyła w stronę dziury pod portretem Grubej Damy.
 Dzięki  mruknął Black tak cicho, że tylko Lupin mógł to usłyszeć.  Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale dlaczego ona nie może mi po prostu powiedzieć, po co chodzi sama do Zakazanego Lasu…
 Dlaczego sam jej o to nie zapytasz?  Siwe oczy przyjaciela zmrużyły się w uśmiechu.  W końcu masz równie zakazaną okazję…
 O nie!  Potter pacnął się otwartą dłonią w czoło, gestem najwyższej bezradności i rozpaczy.  Tylko nie to! Znowu?!

* * * * *

Było grubo po północy, kiedy kompletnie ubrana i wyposażona do drogi Moon wychyliła się zza wysokiego oparcia fotela w Pokoju Wspólnym Gryffindoru.
 Psst!  syknęła i pomachała energicznie ręką.  Tutaj!
Trzech chłopców niemal bezszelestnie pojawiło się tuż przy niej. Nie widziała ich twarzy, bo po ogniu w kominku zostały już tylko pozostałości żaru, ale nie miała żadnych wątpliwości, kim są. W końcu byli umówieni.
 Po co ci to torbiszcze?  rozległ się kpiący głos.  Wyjeżdżasz z powrotem?
 Bynajmniej.  Moon podniosła się z fotela i dumnym ruchem odrzuciła włosy do tyłu.  Po prostu korzystam z niepowtarzalnej okazji.
 My chodzimy tam regularnie, ale torba zawsze się przyda.  Ciepły głos należał do młodzieńca o gładko zaczesanych włosach, które lśniły w bladej łunie bijącej od okna. Na dowód potrząsnął własnym bagażem.
 Pod pelerynę  zarządził krótko Syriusz i gestem przywołał ją bliżej. Po chwili migotliwy, srebrzysty i cienki jak pajęczyna materiał zaszumiał nad ich głowami i skrył ich przed ciekawskimi spojrzeniami nocnych marków.
 Kto to? Kto tu jest?  spytała zaniepokojona Gruba Dama, kiedy usiłowali niezauważenie przemknąć przez przejście. Przemykanie okazało się na tyle skomplikowane, że bardziej pasowałoby tu słowo „tratowanie” lub „toczenie się” ze względu na fakt, że pod peleryną znajdowały się cztery osoby, w tym trzy o stosunkowo wysokim wzroście. Dominika była w komfortowej sytuacji, bo nie musiała garbić się w niewygodnej pozycji w obawie przed tym, że spod peleryny wychyną nagle jej buty, jednak jej towarzysze mieli z tym poważne problemy.
 Aua!  rozległ się syk Syriusza.  Czy ty w każdej postaci musisz być taki toporny, Jim?!
Obaj zachichotali szaleńczo, podczas gdy Remus chrząknął z zakłopotaniem rzucając nerwowe spojrzenie w stronę Moon, która wykręciła szyję w nadziei, że w twarzach Huncwotów znajdzie wyjaśnienie tego enigmatycznego stwierdzenia. Niestety, twarze Blacka i Pottera prezentowały w tym momencie jedynie gremlinie uśmiechy i wesołość, w której próżno szukać przesadnej inteligencji, więc szybko się znudziła.
 Moon, nie wlecz się, opóźniasz tempo  burknął wiecznie poirytowany jej obecnością James i dla zachęty szturchnął ją łokciem.
 To przestań mi dyszeć w kark  odparła Moon, również używając łokcia.  Pod tą peleryną wyglądasz jak wielgachny, chudy pająk.
 Cicho bądźcie, dochodzimy do Terytorium Pince  ostrzegł ich Lupin i pochylił się jeszcze bardziej. Fakt, że był najwyższy z całej czwórki bardzo mu doskwierał.
Dominika poczuła radosne podniecenie. Oto całkowicie dla niej niedostępna część biblioteki miała stanąć przed nią otworem. Szeregi starych, tajemniczych, niebezpiecznych, pachnących burzliwą historią książek czekały i przywoływały ją do siebie, a kto jak kto, ale Dominika Moon nie potrzebowała innej zachęty.
 Wiemy, czego szukamy  kontynuował Remus ledwie słyszalnym szeptem.  Bierzemy, co trzeba i spadamy. Moon, rozumiem, że Syriusz wtajemniczył cię w procedury?
 Tak, tak.  Blondynka westchnęła z rezygnacją i przewróciwszy oczami, zaczęła kolejno odginać palce.  Nie brać dużo, bo nikt nie może zauważyć braków, nie brać tego, co mi niepotrzebne, bo i tak nie wykorzystam, nie dłubać w książkach na miejscu, bo mogą robić dziwne rzeczy, nie stać i nie gapić się na półki, bo nie mam czasu. Wszystko wiem.
 Wspaniale. Do akcji, panowie. I, eee, pani.
Rzeźbiona, mosiężna klamka drzwi prowadzących do szkolnej biblioteki została naciśnięta, a drewno poruszyło się gładko w zawiasach. Cztery pary stóp przemaszerowały szybko po kamiennej posadzce i ruszyły w stronę działu oddzielonego od reszty biblioteki złotym plecionym sznurem i tabliczką z napisem „Dział Ksiąg Zakazanych. Nieupoważnionym WSTĘP WZBRONIONY”.
Moon poświęciła chwilę na zapoznanie się z ostrzeżeniem, które Huncwoci całkowicie zlekceważyli. Nietrudno było zauważyć, że już wiele razy sami siebie mianowali upoważnionymi i przekraczali granicę wyznaczaną przez sznur.
W głowie dziewczyny pojawiła się nagle niezbyt czysta i niezbyt ładna myśl o skorzystaniu z bliższych relacji z Syriuszem i namówieniu go na częstsze nocne randki w okolicach biblioteki. Była w stanie usprawiedliwić się jedynie tym, że żaden rozsądnie myślący nauczyciel nie da jej przepustki do Działu Ksiąg Zakazanych, ponieważ nie byłaby w stanie uzasadnić, do czego taka przepustka jest jej właściwie potrzebna.
Kiedy Huncwoci na dobre zajęli się własnymi sprawami, Moon wysunęła się spod peleryny-niewidki i najmniejszym światłem, jakie była w stanie wyczarować, oświetlała grzbiety dziwnych i starych książek, które samym wyglądem zdawały się demonstrować, dlaczego znajdują się w tym dziale. Zerknęła z ciekawością w stronę szepczących w nicości głosów, ale Huncwoci niestety bardzo cenili sobie prywatność i za nic nie zdradziliby, czego szukają tej nocy. Wzruszyła ramionami i rozejrzała się z mocnym postanowieniem, że ona także znajdzie tu coś cennego.
Zadanie nie było proste, bo rzadko zdarzało się, aby któraś z książek miała na grzbiecie wytłoczony tytuł, a jeszcze rzadziej, żeby dało się go odczytać. Woluminy były stare, niepokojące, a także wydzielały charakterystyczny zapach kurzu, stęchłego papieru i skóry, w którą były oprawione. Dominika obejrzała kilka z nich, powstrzymując się, aby nie zajrzeć do środka. Oglądanie ich jak zwykłych przedmiotów, bez możliwości natychmiastowego zapoznania się z treścią, wydawało się zupełnie nienaturalne. Wsunęła za pazuchę jeden z mniej okazałych woluminów, na którego okładce wytłoczona była mandragora i księżyc, co wzbudzało niejaką nadzieję na treść dotyczącą zielarstwa. Tytułu nie udało jej się odczytać – wprawdzie na powycieranej skórze lśniły cienkie wstążki srebra, które zapewne kiedyś były literami, ale teraz wyglądały jedynie na przypadkowe smużki inkaustu. Przesunęła się dalej, przyświecając sobie różdżką, i natrafiła na oryginalne skupisko zwojów i kart, które – podniszczone i pozbawione okładek – trudno było zidentyfikować jako książki. Dominika zabrała się za wertowanie luźnych kart, które najwyraźniej zostały kiedyś wyrwane z ksiąg, a których zawartości nie chroniły skórzane obwoluty. Skrzywiła się z niesmakiem widząc, że właściwie samej treści było niewiele, ale za to pełno były sugestywnych obrazków przedstawiających zdeformowane ciała i cierpienie ludzi poddanych nieopisanym torturom. Odłożyła karty na miejsce i skupiła się na związanych wyblakłymi wstążkami zwojach, kiedy za jej plecami rozległo się znajome chrząknięcie.
 Znalazłaś coś ciekawego?  zapytał Syriusz cichym, głębokim głosem.
 Całe mnóstwo rzeczy.  Moon przycisnęła zwój do oka jak lunetę, usiłując dowiedzieć się, co jest w środku bez odpieczętowywania go.  Głównie wyrafinowane tortury dla czytelników, którzy wolą oglądać ryciny. A wy?
 Jak zawsze  odparł lakonicznie Black, ku jej spodziewanemu, ale jednak rozczarowaniu. Stał nieruchomo z rękami w kieszeniach i patrzył jak dziewczyna przekłada zwoje z miejsca na miejsce.  Możesz tu przychodzić częściej, jeśli chcesz.
 Jasne  parsknęła Dominika, przyglądając się notatce na brzegu jednego z pergaminów.  A Potter dostanie apopleksji i zostanę oskarżona o wyeliminowanie naszego bohaterskiego kapitana. Dzięki.
 Jim mógłby pożyczyć mi niewidkę. Przyszlibyśmy sami.  Przeniósł wzrok na jej twarz, ale nie udało mu się uchwycić jej spojrzenia. W wątłym świetle bijącym z jej różdżki widział jedynie jak pochyla się nad kolejnym zwojem, marszcząc lekko czoło.  Chyba, że zamierzasz być zajęta.
Moon poderwała głowę, nieco zbyt gwałtownie jak na udawane zdziwienie, które szybko przywołała na twarz.
 Nie, dlaczego?  zapytała wyższym niż zwykle głosem i odchrząknęła.  Czym miałabym być zajęta?
Spodziewała się tłumionego od dłuższego czasu wybuchu Syriusza, który ostatnio zdawał się zbliżać wielkimi krokami. Zamiast tego Black westchnął z rezygnacją i zbliżył się do niej na tyle poufale, że Dominika zaczęła odczuwać niepokój. Jej żelazne postanowienie o nie zdradzeniu się nawet słówkiem przed Łapą zdawało się chwiać w posadach, podczas gdy wspaniałe, piżmowe perfumy chłopaka zakręciły jej w głowie, jego czoło oparło się o jej skroń, a ramię owinęło się wokół talii.
 Ty mi to powiedz  zamruczał i pocałował ją w szyję. Moon zesztywniała pod jego dotykiem i z wrażenia upuściła zwój. Rozejrzała się nerwowo, ale Huncwotów nie było nigdzie w pobliżu. W międzyczasie Syriusz spoufalał się coraz bardziej, nie przestając szeptać, a najbardziej oszałamiający ze wszystkiego był łatwo wyczuwalny smutek w jego głosie.
 Moony, nie możesz mieć przede mną tajemnic  mówił między pocałunkami, które stawały się coraz bardziej namiętne i rozpaczliwe. Gryfonka czuła, że z każdą sekundą jest coraz bardziej gotowa nie tylko wyjawić mu, gdzie znika nocami, ale też jak miała na imię jej pierwsza złota rybka, że nie umie pływać i że kiedy mama próbowała ją nakarmić ślimakami, wyrzuciła je do pobliskiej doniczki i ślad po nich zaginął. Ale Syriusza najwyraźniej nie obchodziły rybki, ani tym bardziej ślimaki, bo jego okrutne manipulacje krążyły wciąż wokół jednego tematu.
 Nie możesz, rozumiesz? Na tym to wszystko polega. Nie może być żadnych tajemnic. Żadnych.
Moon otworzyła oczy i zamrugała.
 Syriuszu, ja…  Odsunęła się lekko, żeby na niego spojrzeć i poczuła, że jej obcas trafia na coś miękkiego, co odpowiedziało cichym szelestem. I wtedy rozległ się alarm.
Pulsujący i niemal ogłuszający sygnał wypełnił bibliotekę, a oni jęknęli zgodnie, zakrywając uszy. Tuż obok rozległ się nerwowy tupot stóp i pojawili się Remus i James, obaj ze zdumionymi minami i niewielkimi naręczami książek.
 Co się stało?  zapytał Remus, patrząc jak Dominika schyla się gwałtownie i podnosi z podłogi jakiś rulon, klnąc pod nosem.
 Później. Pod pelerynę  zarządził krótko James i po chwili znaleźli się pod lśniącą płachtą, wciskając się w kąt i wstrzymując oddechy, kiedy w bibliotece rozległ się stukot obcasów panny Pince.
Moon przełknęła ślinę, w jednej ręce ścisnąwszy pergaminowy zwój, a w drugiej rękę Syriusza. Zamknęła oczy, modląc się w duchu, aby nikt nie usłyszał głośnego bicia jej serca.

* * * * *

 Ale ubaw!  rzucił James zupełnie niepotrzebnie, zatrzaskując za sobą drzwi do dormitorium.  Nigdy mi się to nie znudzi.
Syriusz śmiał się głośno, jego śmiech przypominał znajome szczekanie psa. Potter przymknął oczy i przeciągnął się, wsłuchując się w ten dźwięk i rozkoszując się uczuciem szczęścia i triumfu.
 Pete, śpisz już?  Nawet Remus uśmiechał się szeroko, podniecony adrenaliną i niebezpieczeństwem, przed którym wzbraniał się zazwyczaj jak mógł, a później wspominał całymi godzinami wypełnionymi nauką i niezbyt przyjemnymi filozoficznymi rozważaniami, do których skłaniała go Ognista Whisky i zbliżająca się pełnia. Pochylił się z udawaną nonszalancją i zajrzał za kotarę łoża należącego od kilku lat do jego przyjaciela, Glizdogona. Ale czwarty Huncwot spał kamiennym snem, odwrócony twarzą do ściany, więc Lupin machnął ręką i opadł na własny materac.
 Będzie mi tego brakowało  odezwał się sentencjonalnie Syriusz, przeczesawszy dłonią swe kruczoczarne włosy.  W sensie, kiedy skończymy Hogwart.
 Nie bluźnij, Łapo  odpowiedział poważnie James.  Nawet boję się o tym myśleć.
 Więc korzystajmy, panowie, korzystajmy  zagaił Remus niespodziewanie optymistycznie i dziarsko, klepiąc się po torbie, wypchanej skradzionymi książkami.  Nasze największe dzieło czeka na realizację. Nie ma czasu do stracenia. Może zaczniemy już dziś?
 Chyba księżyc nam się zaokrągla, bo zaczynasz straszliwie bredzić, Lunatyku  powiedział Black z przerwą na potężne ziewnięcie i demonstracyjnie opadł na poduszki.  Żegnam, panowie.
Rozległo się szuranie, szeleszczenie pościelą i wymamrotane w poduszkę „dobranoc”, kiedy trzech hogwarckich wichrzycieli postanowiło oddać się objęcia Morfeusza. Nie minęło dziesięć minut, kiedy w pokoju zaczęło brzmieć rytmiczne pochrapywanie.
Peter Pettigrew otworzył oczy. Gdyby ktoś w tym momencie miał okazję przedrzeć się przez zasłonę snu i ciemności, gdyby zainteresował się dziwnie cichym Glizdogonem, wiedziałby, że na twarzy chłopca nie widać było nawet śladu senności. Peter leżał odwrócony plecami do reszty pokoju, jego nieruchome spojrzenie było utkwione w ścianie, a dłonie przykryte kołdrą zaciskały się w pięści.
Glizdogon czuł się zdradzony. Zdradzony znacznie dotkliwiej i bezlitośniej niż zwykle przez swoich trzech najlepszych przyjaciół, którzy na kolejną wyprawę wzięli tę... tę dziwaczkę Moon zamiast niego. To ona zajęła jego miejsce, bo przecież peleryna była za mała, żeby ukryć pięć osób. Jeden rok znajomości z nią okazał się być ważniejszy niż sześć lat przyjaźni z nim, pełnoprawnym Huncwotem. Ale czy na pewno? Czy śpiący teraz w dormitorium chłopcy rzeczywiście traktowali go jako równego sobie? Peter poważnie w to wątpił.
Zacisnął powieki, pod którymi zaczęły przewijać się obrazy Huncwotów pokonanych, Huncwotów żebrzących o jego, Petera, litość. Zamykając oczy, mały, niepozorny Glizdogon mógł doświadczyć tej władzy, której od zawsze zazdrościł swoim najlepszym przyjaciołom. Dziś jednak przepełniła się czara goryczy. Od dziś Glizdogon nie chciał już zamykać oczu.
Wtulił twarz w poduszkę, przysięgając sobie, że kiedy nadejdzie stosowna okazja, wykorzysta ją. A że taka okazja nadejdzie, tego Peter Pettigrew był pewien.

* * * * *

 Szybciej  jęknęła Lily, gorączkowo poprawiając włosy przed lustrem. Moon wysoko uniosła brwi, oparta o framugę drzwi prowadzących do dormitorium dziewcząt. Założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się kpiąco.  Szybciej, bo UMRĘ, jeśli się spóźnimy.
 Lil, wyglądasz świetnie  powiedziała beznamiętnie Patricia, kilkakrotnie wkładając i wyjmując różdżkę z kieszeni szaty, żeby sprawdzić, czy prędkość jest wystarczająca. W końcu z rezygnacją wcisnęła ją do dżinsów.  Potter zawsze pada z wrażenia na twój widok, więc nie ma potrzeby tak się starać.
 Zwariowałaś?  Evans odwróciła się do niej na moment z szaleństwem w oczach, po czym, zarumieniwszy się po cebulki rudych włosów, rzuciła się w stronę swojej szafki i chwyciła szkolny krawat, wciąż jednak zerkając w stronę lustra.  Po prostu… Jestem prefektem.
 Chodźmy już.  Moon spojrzała w stronę upiornej klepsydry w kształcie kota, którą Macmillan postawiła na swojej szafce nocnej podczas pierwszych świąt w Hogwarcie, czego, rzecz jasna, blondynka nie mogła wiedzieć.  Nigdy jeszcze nie byłam w tej sali, nie zaprowadzę was.
 Oooch, to bardzo wyjątkowa komnata.  Lily uspokoiła się wyraźnie, mogąc podzielić się z otoczeniem kolejną cenną ciekawostką.  Widziałyśmy ją tylko raz, prawda, Pat? Trzy lata temu, podczas święta Założycieli Hogwartu. Na co dzień podobno trzymają w niej księgę, do której zapisuje się wszystkich uczniów.
 Naprawdę?  Moon poczuła przyjemne ciepło. Wciąż zdarzały się momenty, kiedy czuła się w Hogwarcie wyobcowana; fakt, że jej imię i nazwisko widnieje w takiej księdze razem z innymi sprawił, że poczuła się bardziej na miejscu. Była też wyraźnie podenerwowana. Obawiała się publicznego sprawdzianu własnych umiejętności, bo ostatnio ilekroć używała magii w towarzystwie większej liczby osób, przypadkowo kończyło się to katastrofą. Tym razem presja była nawet większa – po pierwsze ze względu na niepodlegającą wątpliwości obecność Syriusza. Po drugie – zbyt długo znała Josephine, żeby nie podejrzewać, że Francuzka nie wykorzysta takiej okazji, żeby dać poznać się nowej szkole.
Lily rzuciła ostatnie niepewne spojrzenie w stronę lustra. Dominika i Patricia uśmiechnęły się, spotkawszy się wzrokiem. Naczelna prefekt Hogwartu wyglądała wspaniale – starannie wyszczotkowała swoje miedziane włosy i spięła je ozdobną spinką na karku, usta pociągnęła transparentnym błyszczykiem, a jasne rzęsy pokryła tuszem. Nawet prosta bluzka wystająca spod czarnej, przepisowej szaty znakomicie podkreślała kolor jej oczu. Nie było wątpliwości, przez kogo Lily chciała być dzisiaj podziwiana. Za to jej przyjaciółki czuły niezawodnie, że to wielki i godny zapamiętania przełom – Lily Evans zamierzała uwodzić Jamesa Pottera.
Zeszły szybko do jasno oświetlonego i wypełnionego entuzjazmem Pokoju Wspólnego, w którym pobrzmiewały podekscytowane rozmowy, pospieszne kroki i nerwowe śmiechy. Nigdzie nie widać było Huncwotów. Przeszły przez Portret Grubej Damy i ruszyły schodami w dół.
 To komnata przyległa do Wielkiej Sali  zagaiła Lily, idąc pewnie przed siebie.  Warta zobaczenia, naprawdę. Nie bez powodu nazywana jest Salą Założycieli.
 Jak myślicie  przerwała jej Patricia, marszcząc lekko brwi nad zamyślonym spojrzeniem, które zdawało się ignorować mijające je grupki uczniów zmierzających najwyraźniej w tym samym kierunku.  Dlaczego Dumbledore założył ten klub?
Evans wzruszyła lekko ramionami, a Moon odezwała się niespodziewanie.
 To proste  powiedziała ostro, wbijając wzrok w swoje buty.  W szkole jest sporo mugolaków. Trudno powiedzieć, żeby byli zupełnie bezpieczni poza murami Hogwartu. Nie w świetle ostatnich wydarzeń.
Zapadło ciężkie milczenie. Doszły do sali wejściowej i szybko przeszły do jadalni, nie zamieniając ani słowa. Podobnie przemierzało ją wielu uczniów, spojrzenia większości zatrzymywały się na pustych, długich stołach, zwykle zastawionych niezliczonymi potrawami, nad którymi zawsze toczyły się ożywione rozmowy. Pustka, która teraz nad nimi wisiała wzbudziła poczucie powagi, wszyscy mimowolnie przyciszyli głosy. Przy krótszym brzegu komnaty, za stołem prezydialnym, uchylone były wysokie, kunsztownie rzeźbione drzwi. Kiedy je przekraczali, uroczysty nastrój nasilał się wyraźnie, rozlegały się westchnienia młodszych uczniów.
Moon, przyzwyczajona do subtelnych wspaniałości Beauxbatons, zadarła głowę, a jej zielone oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Sala była przestronna, cała wykuta w mlecznobiałym marmurze. Każda krawędź była zręcznie wygładzona ręką rzeźbiarza, wszystko lśniło i narzucało wrażenie chłodnego, wyważonego spokoju. Największe jednak wrażenie sprawiały rzeźby. Po jednej pośrodku każdej ściany komnaty, posągi wspaniałych i dumnych czarodziejów, podobizny założycieli Hogwartu. Lily Evans uśmiechnęła się z zadowoleniem, patrząc w chłonące każdy szczegół oczy Dominiki.
 Zazwyczaj jest tu stojak z księgą  mruknęła, przyglądając się topornemu podwyższeniu, naprędce zbitemu ze świeżych desek.  Dziwna sprawa…
 Szanowni państwo  rozległ się donośny głos profesor McGonagall, odpowiednio wzmocniony przez zaklęcie.  Dzisiejsze spotkanie ma charakter organizacyjny i poglądowy. Proszę się nie obawiać – państwa rezultaty nie będą miały żadnego odniesienia do ocen z poszczególnych przedmiotów.
Wśród uczniów rozległ się szmer. Dominika chwyciła za rękaw szaty Patricii, podobnie jak wszyscy rozumiejąc te słowa bezbłędnie – wreszcie miała odbyć się praktyczna lekcja, bezwzględnie oceniająca ich możliwości, zmuszająca do konfrontacji. Dojrzała wśród tłumu Syriusza, który dumnym gestem zdmuchnął grzywkę z czoła i poklepał się po szacie, w miejscu, w którym trzymał różdżkę. Ani razu nie spojrzał w jej stronę, więc szybko odwróciła wzrok.
 Będziecie państwo zmagać się parami wyznaczonymi przypadkowo. W poszczególnych pojedynkach obowiązują wszelkie zasady kurtuazji i sprawiedliwego współzawodnictwa!  ogłaszała wicedyrektor Hogwartu, chociaż większość uczniów pogrążona już była we własnych rozważaniach.
 Ale będą jaja, kiedy trafisz na Pottera  powiedziała Patricia do rudej, szczerząc zęby w sadystycznym uśmiechu.  To by był pojedynek życia, no nie, Lil?
Evans pobladła lekko, odwracając wzrok od przyglądającego się jej Jamesa. Najwyraźniej nie wzięła pod uwagę takiej możliwości.
 Chyba największa farsa  parsknęła Moon, odrzucając jasne włosy z czoła.  Pojedynek oddany walkowerem w kulcie urody Lily.
Nagle jej wzrok natrafił na ciemne oczy wysokiej dziewczyny, której wspaniałe gładkie włosy opadały kaskadą na ramiona. Brunetka rozmawiała właśnie z jakimś Ślizgonem, chociaż wyglądało na to, że nie jest tym zbyt zainteresowana, bo ponad jego ramieniem wbijała spojrzenie w Dominikę, wyraźnie ściągając ją wzrokiem. Moon zarumieniła się lekko, ale nie odwróciła wzroku. Pełne wargi Josephine wygięły się we wdzięcznym półuśmiechu i uderzona nagłym przeczuciem Dominika wiedziała już, z kim przyjdzie jej się pojedynkować.

* * * * *

 Obym trafił na Smarkerusa  odezwał się Syriusz Black ze szczerą nadzieją w głosie, podwijając rękawy szaty.
 Odwal się, Smark jest mój  prychnął Potter, powtarzając gest przyjaciela. Zerknął w stronę Evans, która szybko odwróciła wzrok. Nie mógł nie zauważyć, że wyglądała dziś wyjątkowo uroczo, w dodatku nie sprawiała wrażenia przesadnie wrogiej. Jedyną rzeczą, której James teraz pragnął, było spektakularne zwycięstwo nad odwiecznym wrogiem, które przypieczętowałoby jego pozycję samca alfa na tyle, żeby jeszcze bardziej zmiękczyć rudą Gryfonkę.
 Ja chcę z nim walczyć!  naburmuszył się dziecinnie Black.  Ostatnio ty ściągałeś mu gacie, teraz moja kolej na odrobinę rozrywki.
 Wiesz co, Łapo?  James zadarł dumnie głowę i zaczął przemawiać głębokim i męskim, w jego mniemaniu, głosem, ponieważ ponownie poczuł na sobie wzrok swojej sympatii.  Myślę, że należy skończyć już ze ściąganiem smarkowych gaci. To niedojrzałe. Powinniśmy załatwiać swoje sprawy jak mężczyźni, w prawdziwym pojedynku.
 Taa?  Syriusz skrzywił się, jakby został zmuszony do skosztowania esencji z czyrakobulwy.  A czemu masz taki idiotyczny głos, boli cię gardło?
 Zamknijcie się, zaczyna się  syknął Remus, nie odrywając nabożnego spojrzenia od profesor McGonagall, która rozwinęła potężny zwój pergaminu i chrząknęła znacząco.
 Sędziami w Klubie Pojedynków będą profesor Flitwick, profesor Rietdorf oraz moja skromna osoba.  Czarodziejka z gracją pochyliła głowę, a rondo jej kapelusza zakryło opuszczone powieki.  Nie zostały przewidziane żadne nagrody za wygraną – celem Klubu jest wskazanie ewentualnych błędów w pojedynkach, abyście mogli państwo…  McGonagall błyskawicznie podniosła wzrok, omiatając salę szybkim spojrzeniem.  … wykorzystać tę wiedzę, kiedy okaże się potrzebna. Zaczynajmy. Pierwsza para! Pan Remus Lupin i pan Severus Snape!
 NIE!  Z gardeł Syriusza i Jamesa rozległy się zgodne okrzyki rozpaczy.
 Całe szczęście.  Z piersi Lily uniosło się i opadło potężne westchnienie.
Sami zainteresowani zdawali się nie poddawać żadnym gwałtownym emocjom. Stanęli na drewnianym podwyższeniu i wyciągnęli różdżki. Lupin skłonił się przepisowo i uśmiechnął się lekko do przeciwnika, ale Snape odpowiedział jedynie nieznacznym skinieniem głowy. Na klaśnięcie profesor McGonagall obaj błyskawicznie zajęli pozycje.
Pierwszy zaatakował Snape. Z jego różdżki wyskoczyła srebrzysta serpentyna, którą Lupin zlikwidował krótkim ruchem nadgarstka. Kolejny cios również należał do Ślizgona, chociaż jego przeciwnik ponownie sparował go bez widocznego wysiłku. Na jego twarzy nie drgnął nawet mięsień, była nieustannie stężała w skupieniu, podobnie jak twarze profesorów, którzy uważnie obserwowali pojedynek.
 Dowal mu!  syczeli na zmianę Syriusz i James, ale te namiętne życzenia nie wpływały przesadnie na zachowanie spokojnego i trzeźwo myślącego Lunatyka, który poza blokowaniem ataków Snape’a, zaczął również samodzielnie atakować – i to z zadowalającym skutkiem, bo po kilku gwałtownych wybuchach iskier Ślizgon zaczął się cofać, a ostatecznie jego różdżka wykonała kilka salt w powietrzu, po czym wylądowała bezpiecznie w wyciągniętej dłoni Gryfona.
 Brawo!  rozległy się nieliczne okrzyki i raczej wątłe oklaski.  Brawo, Remus!
Lupin wzruszył lekko ramionami i uczynił kilka kroków w stronę Severusa, podsuwając mu różdżkę. Ślizgon gwałtownie pochwycił kijek i pochylił głowę, a na jego zarumienione policzki opadły tłuste, czarne włosy.
 Byłeś dobry  mruknął Gryfon, tak, aby nie usłyszał tego nikt inny.  Zaskoczyłeś mnie tą Tarangetellą.
Chłopak parsknął cicho pod swym potężnym, haczykowatym nosem i na ułamek sekundy podniósł swe przepastne oczy na zakłopotaną twarz Remusa.
 Ja także jestem zdziwiony, że przegrałem z kimś, kto nawet nie jest człowiekiem  szepnął.  Może tym razem byłem zbyt miękki, co? Lupusie?
Gryfon cofnął się, osłupiały, jakby Snape uderzył go w twarz. Dalszą wymianę zdań przerwała profesor McGonagall, która uniosła dłoń do góry, wymuszając ciszę.
 Każdy z oceniających udzieli teraz panom kilku praktycznych uwag, powstałych na skutek obserwacji państwa pojedynku. Profesorze Flitwick?
Mistrz zaklęć, czarodziej o niezbyt imponującym wzroście i zapierającym dech refleksie, zamachał nogami, które dyndały kilka stóp nad kamienną posadzką.
 Wspaniała walka! Gratuluję pasji  pisnął, a Severus obrzucił swoje wytarte buty morderczym spojrzeniem.  Panie Lupin, zasłużona wygrana. Panie Snape, zadziwiający wachlarz zaklęć, ale niestety, za mało skupił się pan na obronie własnej, ewidentnie stawiając na atak.
 Profesorze Rietdorf?  Nauczycielka transmutacji, będąca najwyraźniej przewodniczącą jury, spojrzała pytająco na nowego wykładowcę obrony przed czarną magią.
Mag pogładził się po równo przystrzyżonej brodzie i odchrząknął.
 Pan po lewej  odezwał się, gestem wskazując na Ślizgona.  Zaklęcia i refleks ma pan wyćwiczone, ale braku przesadnej mimiki podczas pojedynku musi pan uczyć się od pana po prawej. Przeciwnik może śmiało zgadywać, co zamierza pan zrobić.
Snape łypnął ponuro na czarodzieja, sprawiając wrażenie, jakby w ogóle nie słuchał komentarza profesor McGonagall, która pochwaliła jego próbę wykorzystania iluzji. Zszedł z podium z opuszczoną głową, kruczoczarne włosy kołysały się tuż przed jego oczami.
 Dalej, dalej!  zawołała czarownica niecierpliwie, widząc jak wokół pierwszych przymusowych ochotników zaczęły zbierać się grupki podekscytowanych uczniów.  Pani Perkins i pan Potter.
Był to ostatni z ciekawszych pojedynków tego wieczoru. Fakt, że Dorothy musiała walczyć ze swoją niegdysiejszą sympatią dodawał pikanterii widowisku, podczas którego James ostentacyjnie ziewał i przestawał z nogi na nogę ku uciesze audytorium, aż do momentu, kiedy Dora zaskoczyła go celnym strzałem w kolana, a Potter runął na posadzkę w sposób zupełnie pozbawiony gracji.
 Dałem jej fory  opowiadał później z przekonaniem, kiedy po zejściu z podium otoczył go krąg ciekawskich.
Kolejne pojedynki nie były już tak ciekawe, być może dlatego, że rzadko kiedy Dominika znała osobiście którąś ze stron. Zapisywała w pamięci zwięzłe i celne uwagi jury, ponieważ wiele z wytkniętych błędów popełniała sama. Mimo pozornie spokojnego przyglądania się kolejnym parom, z mocno bijącym sercem czekała aż profesor McGonagall wymówi jej nazwisko. I doczekała się.
 Pani Moon z panem Avery.
Dominika zmieszała się. Spodziewała się, nie wiedzieć czemu, ukoronowania spotkania po latach z Josephine; tymczasem przyszło jej zmierzyć się z kimś znacznie groźniejszym, z kimś, kto już kiedyś podniósł na nią różdżkę i nie potrafiła się przed nim obronić.
Jak osłupiała pokonała trzy schodki prowadzące na podwyższenie. Przed sobą widziała już znajomą sylwetkę niewysokiego chłopaka, o długich, zmierzwionych włosach i oczach bez wyrazu. Zacisnęła zimne place na różdżce i wyprostowała się, z wysiłkiem zachowując obojętny wyraz twarzy. Wśród publiczności dojrzała czarne, czujne oczy Syriusza i podobnie ciemne, lekko zmrużone oczy Josephine.
Zmusiła się do nieznacznego, demonstracyjnego skinienia głową, nie spuszczając wzroku ze Ślizgona, który ani drgnął. Podnieśli różdżki.
 Stop!  Wszyscy spojrzeli ze zdumieniem na profesora Dumbledore’a, który stał w drzwiach komnaty i klasnąwszy w dłonie, przywołał uwagę zgromadzonych.
 Dość już na dziś. Dziękuję za zainteresowanie Klubem Pojedynków i zapraszam za tydzień o tej samej porze. Zmykajcie na obiad!
Moon nic z tego nie rozumiała. Próbowała uchwycić spojrzenie dyrektora, ale daremnie. Avery splunął i popatrzył na nią z pogardą.
 Widzisz? Nawet stary Dumbel wie, że szlama nie ma szans z czystą krwią.
Gryfonka patrzyła za nim jeszcze przez chwilę, zszokowana. Czy to możliwe, żeby Dumbledore naprawdę obawiał się, że sobie nie poradzi? Że nie potrafi się pojedynkować? Co prawda, nie udało jej się jeszcze udowodnić, że jest inaczej…
Schodząc po schodkach napotkała wzruszenia ramion i uniesione brwi. Ze spuszczoną głową wymamrotała do przyjaciółek, że nie ma ochoty na obiad i pójdzie zdrzemnąć się do dormitorium. Tym razem nie była to wymówka – już nigdy więcej nie musiała ich wymyślać dla Lily i Patricii, co mimo wszystko napełniło ją otuchą. Szybkim krokiem, aby nie narazić się na wymuszoną rozmowę z kimkolwiek, pomaszerowała do dormitorium z rosnącym pragnieniem rzucenia się na łóżko i ukrycia się za atłasowymi kotarami. Minąwszy portret Grubej Damy, niemal wbiegła po schodach, z rozmachem otworzyła drzwi i w momencie, w którym miała osunąć się na pościel, zatrzymała się gwałtownie.
Na poduszce leżała koperta. Zamiast ucieszyć się z niespodziewanego listu, w przypływie złych przeczuć zmarszczyła brwi i z wahaniem wzięła ją do ręki. Ku swemu zdumieniu, na odwrocie zobaczyła pismo mamy. Teraz jej przeczucia wydawały się już bardziej realne – mama nigdy do niej nie pisała. Nie chciała używać sów.
Po krótkiej chwili wahania, zaczęła szybko rozdzierać pergamin. List był jak gorzki lek, który lepiej znieść, im szybciej się go połknie, chciała już widzieć jego treść, już wiedzieć, co ma myśleć. Wydobyła złożoną na pół kartkę i po chwili czytała jedyne dwa zdania, które własnoręcznie wypisała jej matka. Czytała je raz po raz, słysząc narastający szum w uszach i czując jak gęsia skórka pokrywa całe jej ciało, a kolana zaczynają drżeć. Czytała je nadal, kiedy nogi ugięły się pod nią, a z jej gardła wydobył się stłumiony dźwięk.


Córeczko,
Guillaume nie żyje. Przyjeżdżaj natychmiast.
Mama





O Kyrie eleison, ile emocji! Tyle się działo, że musimy to trawić przez dwa kolejne tygodnie :) Nasza historia nabiera tempa, mam nadzieję, że uda mi się je utrzymać. Dziękuję Wam za komentarze, to zawsze wielka motywacja do pisania i znak, że jesteście ze mną!

23 września 2016

Rozdział VII - część III


„Cena czasu”

– rozdział VII –

Światło setek świec, kryształowych kandelabrów i lśniących złotem talerzy niemal oślepiły ją, kiedy przekroczyła próg marmurowego korytarza prowadzącego do Wielkiej Sali. Mimo wszystkich subtelnych wspaniałości, którymi dysponowało Beauxbatons, Hogwart po raz drugi w podobnych okolicznościach zrobił na niej wielkie wrażenie i, w przeciwieństwie do poprzedniej szkoły, sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. Tym razem Dominice oszczędzono stresu związanego z Ceremonią Przydziału i zwracaniem na siebie uwagi wzrostem – niezbyt imponującym, ale jednak nieproporcjonalnym w stosunku do pierwszoroczniaków. Czując w ciele to przyjemne hogwarckie ciepło, zmrużyła lekko oczy i z uśmiechem zajęła miejsce na jednej z długich ław przy stole Gryffindoru. Napotkawszy zawadiacki grymas Syriusza, który z dumą poprawiał gryfoński krawat, odwróciła szybko wzrok i utkwiła go w nadzwyczaj długim rzędzie uczniów czekających na Ceremonię Przydziału. Młodzi czarodzieje różnili się między sobą przede wszystkim wzrostem, bo to najbardziej rzucało się w oczy, ale pomijając oczywiste różnice fizyczne, Dominikę mimowolnie zainteresowały wyrazy ich twarzy, prezentujące całą gamę uczuć, od przerażenia, przez obojętną wyniosłość po podekscytowanie i radość. Moon wbijała w nich zachłanne spojrzenie, przywołując wciąż jeszcze bardzo żywe wspomnienie własnego oczekiwania na Ceremonię, a jednocześnie weryfikując prawdziwość artykułu zamieszczonego w jednym z ostatnich Proroków Codziennych. Jej twarz pozostawała nieruchoma w swej czujności, kiedy wodziła spojrzeniem po kolejnych sylwetkach i twarzach. Nie dało się nie zauważyć, że część nowych Hogwartczyków była wyraźnie wyrośnięta i dojrzała jak na pierwszy rok. Wśród niewysokich, wystraszonych jedenastolatków przestawali z nogi na nogę starsi uczniowie, zachowujący o wiele większy spokój i z ciekawością, a czasem i od niechcenia wodzący wzrokiem po wspaniale udekorowanej Wielkiej Sali.
 Nie wgapiaj się tak, bo Black dostanie palpitacji  ostrzegła ją Patricia, niecierpliwie stukając widelcem z kwiatowy wzór wytłoczony na złotym pucharze.
 Dopiero co widziałam jak sam się wgapiał, więc nie ma obaw  odpowiedziała kwaśno Dominika, ale skupiła wzrok na własnym talerzu.
Po dłuższej chwili, wypełnionej wyjątkowo zaciekawionym gwarem rezydentów Hogwartu, którzy szybko zauważyli wyjątkowość dzisiejszej uczty, dyrektor powstał od stołu nauczycielskiego i w sali zaległa pełna napięcia cisza.
 Drodzy uczniowie  zaczął mocnym głosem, który potoczył się majestatycznie po sali.  Trudno mi wyrazić radość z powodu, że w tym roku spotykamy się w tak licznym gronie. Niejednokrotnie zdarzało nam się gościć w tym zamku uczniów starszych jak na standardy naszego pierwszego roku…  Moon usilniej wbiła wzrok w złoty talerz przed sobą, mimowolnie wyobrażając sobie wlepione w nią spojrzenia okolicznych Gryfonów.  … Jednak w tym roku różnorodność jest wyjątkowa. Mam nadzieję, że przykładnie okażecie naszym nowym kolegom i koleżankom prawdziwą brytyjską gościnność, a i oni uczynią Hogwart swoim drugim domem. Zanim jednak na dobre zajmiecie się zawieraniem przyjaźni, chciałbym powiedzieć kilka słów. W tym roku szkolnym zaszły dwie poważne zmiany w ramach naszego personelu, proszę więc was o jeszcze chwilę uwagi – po pierwsze, Hogwart z ubolewaniem pożegnał pana Edgara Plumptona, który ostatecznie zdecydował się spełnić swe wieloletnie marzenia o leczeniu doskwierającego mu lumbago na Hawajach. Od dziś porządku na szkolnych korytarzach będzie pilnował pan Argus Filch, proszę więc, abyście przyjęli go ciepło i nie dostarczali mu nadmiernych atrakcji. — Dominika mogłaby przysiąc, że kiedy nowy woźny, wyposażony w sumiasty wąż i ponure spojrzenie, powstał od stołu i skłonił się krótko, dyrektor popatrzył prosto na Huncwotów, którzy odpowiedzieli niewinnymi spojrzeniami, które dziwnie kontrastowały z szatańskimi uśmiechami na ich twarzach. — Z prawdziwą przykrością informuję też, że profesor Harold Jones zdecydował się opuścić nasze szeregi. — Podniósł nieznacznie głos, kiedy wśród uczniów rozległy się jęki rozczarowania. — Jestem jednak przekonany, że profesor Ludwik Rietdorf godnie zastąpi go na stanowisku nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. — Zabrzmiały skąpe oklaski na cześć wychudłego i wysokiego jak tyczka czarodzieja, którego zaczesane do tyłu śnieżnobiałe włosy i zapadłe policzki pozwalały zgadywać wyjątkowo sędziwy wiek. — Mam dla was jeszcze jedną, dla wielu z was prawdopodobnie znacznie mniej przyjemną informację. Chciałbym z góry uprzedzić, że w tym roku bal z okazji Święta Duchów nie odbędzie się. — Przerwał na chwilę, ze stoickim spokojem rejestrując uczniowskie niezadowolenie. — Stoją za tym ważne względy organizacyjne, a ponieważ natura nie znosi próżni, to jednorazowe odstępstwo od normy może nie okazać się tak tragiczne, jak mi to podpowiadają wyrazy twarzy niektórych uczennic, ale o tym innym razem. Teraz, by dopełnić formalności i nie trzymać was już dłużej w niepewności, nastąpi Ceremonia Przydziału, którą poprowadzi profesor McGonagall.  W tym momencie skłonił się lekko w stronę nauczycielki transmutacji, która stała pod ścianą nieopodal Tiary Przydziału i na jego sygnał rozwinęła pergamin, rozpoczynając wyczytywanie nazwisk.
 No, to czyni nasz ostatni rok tutaj wyjątkowo interesującym  zauważyła Patricia, zerkając z ciekawością na wysokiego chłopaka o śniadej cerze, który właśnie naciągnął na głowę Tiarę.
 Pudło, Slytherin  ucięła brutalnie Moon, przekrzykując burzę oklasków przy stole Ślizgonów, która wybuchła w momencie, kiedy chłopak odłożył kapelusz na stołek.
Lily spojrzała na nią z wyrzutem.
 To jeszcze niczego nie przekreśla. Może właśnie świeża krew i nowe kultury pomogą przełamać te głupie podziały na domy. Ale zgadzam się, że to może być bardzo ciekawe. I o co chodzi z tym balem?
Kilkunastu świeżo upieczonych Hogwartczyków później Patricia zaczęła wyraźnie artykułować swoje żądania odnośnie braku obiadu na stole. Evans mruknęła coś niechętnie, prezentując idealną postawę prefekta – elegancko wyprostowaną, ze wzrokiem uprzejmie utkwionym w Ceremonii, ze złotą odznaką lśniącą na czarnej przepisowej szacie. Na samą myśl o pysznym obiedzie Dominika poczuła skurcz żołądka i już miała głośno poprzeć postulat Patricii, kiedy nagle jej wzrok przyciągnęło coś, co na moment wstrzymało nie tylko jej słowa, ale i oddech.
 Och nie  wyszeptała.  Och nie, nie, nie!
 Co, nie jesteś głodna?  spytała Patricia ze zmarszczonymi brwiami.  Pożarłaś aż tyle pasztecików w pociągu, że już nie chcesz obiadu?
 Nie o to chodzi.  Słowa wydobywały się z jej ust z wyjątkowym trudem.  To… tam.
Spojrzenia przyjaciółek posłusznie powędrowały za tą enigmatyczną wskazówką.
 Mówisz o którymś z uczniów?  zapytała Lily, unosząc brew.
 Może to nie ona.  Genialna myśl zaświtała w głowie Dominiki.  Może to ktoś podobny.
Niestety, na zweryfikowanie tej myśli musiała jeszcze poczekać. Ogonek uczniów wolno zmierzał ku końcowi, nagle zaczęło jej się wydawać, że jest ich okropnie dużo. Każdy okrzyk Tiary spotykał się z entuzjastycznym aplauzem przy jednym ze stołów, ale ona ciągle wbijała uporczywe spojrzenie w jedną z przyszłych uczennic, ledwie zauważając nowych Gryfonów zasiadających przy stole.
No cóż  myślała ponuro.  To byłby spory zbieg okoliczności, gdyby to nie była ona, a zupełnie inna, choć bardzo podobna osoba o nazwisku zaczynających się na jedną z ostatnich liter alfabetu. Ale nawet takie przypadki mogą się zdarzyć, prawda?
 Vigneron Josephine!
No cóż, chyba jednak nie mogą  pomyślała ze zgrozą, patrząc na piękną, wysoką brunetkę o długich, gładkich włosach, która zasiadła właśnie na drewnianym stołu i z obrzydzeniem zerknęła na połataną Tiarę.
 Ravenclaw!
Moon odetchnęła ciężko i zakryła twarz rękami.
 To jakaś twoja koleżanka z Beauxbatons, prawda?  zapytała z ożywieniem Patricia.
 To koszmar mojego życia  wymamrotała dziewczyna spomiędzy palców.

* * * * * 

Kiedy następnego dnia Dominika otworzyła oczy, nie pamiętała gdzie jest. Odruchowo rozejrzała się w poszukiwaniu elektrycznej lampki i zawalonego bibelotami biurka, do których zdążyła się już przyzwyczaić. Nie znalazłszy ani jednego, ani drugiego, otoczona w dodatku płachtami bordowego materiału, przeraziła się. Całą noc śniły jej się okropne rzeczy, jak na przykład Josephine ujeżdżająca smoka z zamiarem upieczenia jej na popiół, więc przez pierwsze kilka sekund spodziewała się dalszego ciągu. Kiedy nic strasznego się nie stało, Moon ostrożnie wetknęła głowę w przerwę między atłasami. Zrozumienie uderzyło w nią jak cegła.
Dormitorium Gryfonek z siódmego roku było jeszcze pogrążone we śnie. Wczorajszego wieczora powiększyło się o dwa dodatkowe łóżka, dwie szafki nocne i szafę, chociaż z zewnątrz wieża wyglądała tak samo smukle jak zwykle. Obie nowe koleżanki były cudzoziemkami, co dowodziło prawdziwości artykułu w Proroku Codziennym. Jaka była jednak tego prawdziwa przyczyna? Trzeba będzie je o to dyskretnie wypytać przy najbliższej okazji.
Blondynka leżała jeszcze przez chwilę w łóżku, rozmyślając o tym, jak nieprzewidywalnie zaczął się dla niej ostatni rok w Hogwarcie, po czym przeciągnęła się i usiadła na brzegu łóżka z prawej strony, gdzie rozsunięte kotary napotykały na pustą ścianę i drzwi wejściowe.
Stanęła na drewnianej podłodze. Ledwie zdążyła zrobić kilka kroków, kiedy za jej plecami rozległa się seria niezbyt głośnych trzasków. Moon obejrzała się, zaskoczona. Dormitorium było tak samo uśpione jak przed kilkoma minutami, nic się w nim nie poruszało. Ale czy rzeczywiście?
 O Merlinie  jęknęła Moon, wytrzeszczając oczy na podłogę. Kilka sąsiadujących desek odgięło się i pękło, robiąc miejsce dla jasnozielonych pędów, które kiełkowały spomiędzy nich i rosły z każdą chwilą. Dziewczyna cofnęła się o krok, obserwując uważnie miejsce, w którym dosłownie przed chwilą spoczywała jej stopa, a w którym teraz drewniane włókna rozsuwały się szybko, ukazując giętkie łodygi. Dominika nie zwlekała dłużej i słysząc narastający szum w głowie wskoczyła na łóżko. Spojrzała na swoje stopy. Wyglądały jak zwykle, nieco pulchnie i różowo.
Moon wygięła się w łuk i sięgnęła do szafki nocnej, z której wygrzebała parę pluszowych skarpet. Wsunęła je szybko na nogi i na próbę dotknęła sąsiadującej z łóżkiem podłogi. Nic się nie stało.
 Diffindo  mruknęła, celując różdżką w zielone pędy, które opadły jak odcięte niewidzialnym ostrzem. Blondynka pochyliła się nad roślinami i przyjrzała się im ze zmarszczonym czołem. Nie miała teraz czasu na dłuższe zastanawianie się nad tym niespodziewanym zjawiskiem – już wkrótce Gryfonki obudzą się na śniadanie i trzeba będzie zacząć tłumaczenia, których w tej chwili nie miała nawet dla siebie. Zgarnęła bezwładne łodygi i odłożyła jej na szafkę. Będzie musiała pomyśleć o tym później.

* * * * * 

Z lśniącej tafli obserwowała ją bacznie para ciemnych, zamyślonych oczu. Pochyliła się niżej. Ciemnobrązowe, lśniące włosy zsunęły się jej na czoło, ale nie wyciągnęła ręki, aby zatknąć je za ucho. Zawisła nieruchomo nad wodną taflą, nie okazując żadnych emocji i nie skupiając wzroku na szklistym odbiciu. W głębi przesuwała się ciemnogranatowa toń, smugi układały się w esy-floresy i kusiły ją, wołały, więc pochylała się niżej i niżej, aż czubek jej nosa zawisł tuż nad lustrzaną powłoką…
 Patricia!  rozległ się nieprzyjemnie głośny krzyk gdzieś z dala.  Patricia!
Zakręciło się jej w głowie i poczuła napływającą falą mdłości, kiedy odsunęła się gwałtownie od tafli jeziora i zamrugała gwałtownie, próbując zlokalizować źródło dźwięku. Po chwili uczucie zaczęło mijać, a ona zauważyła biegnącą ku niej przez błonia koleżankę. Jej włosy powiewały na tle jasnego nieba, wyglądały jak rozmyta fala, jak rozedrgane wodorosty… Wzdrygnęła się.
 Patty!  zawołała raz jeszcze dziewczyna, przystając nieopodal i opierając dłonie na kolanach, żeby złapać oddech.  Dlaczego tu jesteś? Przecież wróżbiarstwo…
 No tak  mruknęła brunetka, gwałtownie otrzepując spodnie z pyłków i usiłując nie patrzeć na rozciągające się nieopodal jezioro.  A ty? Nie mów, że znowu obściskiwałaś się z Syriuszem w cieplarni.
Blondynka spłonęła nagle głębokim rumieńcem. Wymamrotała coś niewyraźnie i poprawiła czerwono-złoty szalik Gryffindoru.
 Musisz mu w końcu powiedzieć, żeby przestał nastawać na twoją karierę naukową  kontynuowała wesoło Patricia, kiedy doszła już do siebie i szły szybko w stronę zamku.  Jak masz zostać uzdrowicielką skoro Black robi wszystko, aby ci to utrudnić?
 Nieprawda  zaprotestowała słabo Moon, ukrywając pod dłonią purpurowy rumieniec.  Tak po prostu przechodził nieopodal…  Macmillan uśmiechnęła się znacząco.  Zresztą nie ma o czym mówić! Pierwszy tydzień szkoły, a my już jesteśmy spóźnione. Coś ty robiła nad tym jeziorem?
 Ja…  Dziewczyna zawahała się, czując cień tego dziwnego uczucia, które skłoniło ją do samotnej wycieczki na błonia.  Myślałam.
 Ach tak  mruknęła nieuważnie Moon, z obawą patrząc na masywny zamek piętrzący się tuż przed nimi.  To lepiej wymyśl, jaką bajeczkę wciśniemy Tattle.
Patricia potrząsnęła głową, pozbywając się resztek niepokoju.
Szły szybkim krokiem w stronę wieży, w której zwykle odbywały się zajęcia z wróżbiarstwa. Obie maszerowały raźno, pogrążone we własnych myślach – Macmillan próbująca opanować senność i zachować przytomność umysłu, a Moon czująca falę zniechęcenia do narzuconego jej, nie przynoszącego żadnych efektów przedmiotu.
 Może sprzedamy jej sensację, że dziś rano Rowle całował się z siostrą Traversa  zaproponowała ponuro Dominika, podnosząc wzrok na wąskie schodki prowadzące do sali.
 Słabe  odpowiedziała jej przyjaciółka podobnym tonem.  Muszę przyznać, że niespecjalnie się z tym kryli. W dodatku reakcja Traversa też nie zapowiada się na interesującą, w końcu Rowle to jego kumpel.
 No właśnie, może ma jakieś wątpliwości moralne?  spytała blondynka, rozpoczynając cierpiętniczą wędrówkę po schodach i tłumiąc resztki własnych przejawów moralności dotyczących łgania nauczycielce.
 Może.
Moon wytknęła głowę nad klapę w podłodze i automatycznie spuściła wzrok, czując wlepione w siebie spojrzenia reszty uczniów. Potknęła się o próg i podniosła głowę, z fali nagłego (i zrozumiałego w obliczu poziomu nudy panującej na zajęciach) zainteresowania wyławiając czarne oczy Syriusza, który musiał chyba opanować sztukę teleportacji, żeby znaleźć się tu przed nią.
 Panienki.  Profesor Tattle stanęła nad nimi z karcącą miną, po raz kolejny budząc w Dominice podejrzenia, że po takim czasie nie była w stanie zapamiętać choć jednego nazwiska ucznia bez użycia dziennika.  Biorąc pod uwagę powagę tematu, który zamierzałam właśnie podjąć, wasze spóźnienie jest wyjątkowo karygodne.
Moon z wysiłkiem podniosła wzrok znad jej puszystego swetra nietypowo wetkniętego w zwiewną spódnicę w hippisowskie wzory i wymamrotała przeprosiny. Macmillan zaburczała coś sarkastycznego za jej plecami, co dowodziło, że i ona obdarzyła zainteresowaniem strój nauczycielki, ale Tattle najwyraźniej uznała to za pokorne „przepraszam” i gestem zachęciła je do zajęcia miejsc.
 Jak zamierzałam powiedzieć zanim panie bestialsko mi przerwały…  Dominika i Patricia przybiły piątkę pod stolikiem, słusznie mniemając, że tłumaczenie się je ominęło.  Z wielką przykrością przyszło nam pożegnać profesora Jonesa.
W klasie rozległ się szmer podnieconych głosów – do tej pory nikt z personelu nie poruszył tego tematu, więc wokół zniknięcia nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią zaczęły narastać coraz to dziwniejsze historie. Profesor Tattle, wielbicielka wszelkiego rodzaju plotek, poprawiła papuzi szal, najwyraźniej zadowolona z efektu.
 Czynimy to z przykrością należną młodemu, chętnemu do nauki młodych czło… Echem, echem. Może nie jest to najwłaściwsze wyrażenie, biorąc pod uwagę okoliczności wydalenia go ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart…
Odwróciła się, udając, że przygląda się zawartości szafki wypełnionej wypchanym ptactwem.
Szum w sali nasilił się wyraźnie. Wyjątkowo wszystkie pary oczu wlepione były w pękającą z dumy nauczycielkę. Wśród niewyraźnych szmerów dało się wychwycić pełne niedowierzania pytania „jak to?”, „dlaczego?”, „co ona wygaduje?”
Dominika siedziała, osłupiała. Profesor Jones był cudownym, wprawdzie stosunkowo młodym, ale pełnym pasji wykładowcą. Jak to możliwe, żeby został wyrzucony z Hogwartu?
 Nie, nie proście mnie, to zbyt poufna wiadomość, aby ją tak wygłaszać uczniom na lekcji…  Kobieta wachlowała się szalem, jakby odganiając się od ponagleń Gryfonów.
 Pani profesor, niech nam pani powie, prosimy!  zawołała siedząca najbliżej Marion, wielbicielka wróżbiarstwa oraz szerokich plotkarskich źródeł Thelmy Tattle.
 Och, no cóż.  Czarownica przysiadła na krawędzi biurka, w bezradnym geście rozkładając ręce.  To nie jest podawane do oficjalnej wiadomości, ale czyż nie oczywistym wydaje się powód wampiryzmu waszego ukochanego profesora?
Uczniowie przestali dbać o pozory i gorączkowe dyskusje rozgorzały na dobre. Profesor Jones wampirem?! Jak to możliwe, przecież on by nigdy nikogo nie skrzywdził, zawsze był taki imponujący, taki oczytany, że to wszystko brzmiało jak…
 Wierutna bzdura  oświadczyła twardo Moon, patrząc na wróżbitkę spod zmarszczonych brwi.
 Pardon, słonko?  zapytała kobieta słodkim głosem, w którym jednak kryła się groźba.
 To nie może być prawda  ciągnęła dziewczyna, krzyżując spojrzenia z nauczycielką.  Profesor Jones wspominał, że wybiera się do Egiptu, żeby polować na mantikory. Tamtejszy region…
 Ach, moja droga.  Tattle uśmiechnęła się z jadowitym politowaniem.  To zrozumiałe, że wy, ofiary jego wrodzonej umiejętności zamraczania, wciąż pozostajecie pod wpływem iluzji i wyidealizowanej sylwetki… tej istoty. Nikt was za to nie wini. Sama jestem po waszej stronie.
W sali zapadło milczenie ciężkie od niewypowiedzianych słów.
 Profesor Jones był naszym najlepszym nauczycielem Obrony przed Czarną Magią od lat!  wybuchnął w końcu James.  On sam uczył nas o wampirach, to niemożliwe, żeby…
 A nawet jeśli  odezwał się Remus cichym, lekko drżącym głosem, zwracając na siebie uwagę reszty klasy, co zdeprymowało go tylko na krótką chwilę.  Nawet jeśli profesor Jones był tym, kim pani mówi, to z pewnością nigdy nie zrobił krzywdy żadnemu uczniowi. Ciekaw jestem, co powie profesor Dumbledore na to, co rozgłasza pani po szkole…
Nauczycielka zbladła gwałtownie, a chwilę potem na jej ziemiste, nalane policzki wystąpiły szkarłatne plamy. Moon spojrzała z podziwem na Lupina, który również przybladł wyraźnie, ale dzielnie znosił wściekłe spojrzenie wróżbitki.
 Świetnie  wypluła z siebie w końcu, zaciskając swe pulchne palce na brzegu szala, który nieznacznie zsunął się jej z ramion.  Świetnie. Nic nie usprawiedliwia takiego traktowania nauczyciela. Proszę natychmiast wyjść z sali, panie Lupin. Może pan od razu skierować się do gabinetu dyrektora, powinien pan trafić, w końcu jest pan stałym bywalcem, nieprawdaż?
Chłopak bez słowa podniósł się z miejsca i zgarnąwszy swoją torbę, ruszył w kierunku wyjścia. Huncwoci bez zastanowienia poszli za nim.
 Ktoś jeszcze?  Tattle zadarła głowę, spoglądając na otaczających ja uczniów z groźbą w błyszczących zza okularów oczach.  Kogoś jeszcze oburza nazywanie nieludzi po imieniu?
Kilka osób wstało z miejsc, w tym Dominika. Spojrzała błyszczącymi oczami na przyjaciółki, które natychmiast poszły w jej ślady. Nie oglądając się na czarownicę, wyszły z sali.
 Czekają nas okropne kłopoty  jęknęła Lily, rozglądając się po drodze, jakby szukała pomocy w starych gobelinach ozdabiających kamienne ściany.
 To było boskie zawołała Patricia i zamachnęła się pięścią na niewidzialnego wroga.  Taka solidarność! Jestem zszokowana zachowaniem Remusa, zaimponował mi.
 Mi też  przytaknęła Dominika.  Dobrze powiedział tej wiedźmie. Może pójdźmy od razu do gabinetu Dumbledore’a, żeby poprzeć wersję Huncwotów? Wiem, że to wielkie osobistości w tej szkole, ale w kwestii konfrontacji z personelem mają chyba nie najlepszą sławę.
Macmillan przyjęła tę propozycję z prawdziwym entuzjazmem, a Evans wyglądała, jakby zgadzała się na smutną konieczność.
 Lily, o co chodzi?  zdziwiła się Moon.  W końcu stanęłaś po słusznej stronie. Co ją obchodzi cudza prywatność? Wpychała nos nie tam, gdzie trzeba i w końcu się przeliczyła.
 Wiem  odparła ruda, rumieniąc się.  Nie żałuję tego, co się stało, postąpiliśmy właściwie, po prostu… Och, jestem prefektem naczelnym, nie powinnam tak po prostu wychodzić sobie z zajęć!  wybuchła w końcu, nie znajdując zrozumienia w twarzach przyjaciółek.  Taka odznaka to kredyt zaufania, naprawdę nie powinnam…
 Lil, jeśli na tym świecie jest jakaś sprawiedliwość, to Dumbledore może nas tylko poprzeć  powiedziała poważnie Patricia, unosząc wzrok na gargulca wykutego w skale, który szczerzył na nie kły.
 Pieprzny diabełek  szepnęła Evans na wydechu. Wzruszyła ramionami, czując na sobie zdziwione spojrzenia.  Razem z odznaką dostałam listę wszystkich haseł.
 Super.  Patricia uśmiechnęła się szeroko, patrząc jak ciężkie kamienie rozsuwają się, ukazując tajemne przejście.  Jak wrócimy do dormitorium, to dasz mi spisać, no nie?
Evans nie odpowiedziała. Stanęły w przedsionku do dyrektorskiego gabinetu, z którego dochodziły wzburzone głosy. Dominika rzuciła okiem na otoczenie, które nie zmieniło się zbytnio od ostatniego razu, kiedy je widziała. Na szczęście zmieniły się okoliczności. Wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
Nagle proste, dębowe drzwi, przed którymi stały otworzyły się gwałtownie. W przerwie miedzy nimi a ścianą pojawiła spocona twarz Petera.
 Dyrektor chce, żebyście weszły.
Kiedy wykonały polecenie, Moon zdziwiła się widząc nadprogramową liczbę osób w gabinecie. Oprócz Dumbledore’a i Huncwotów, wewnątrz stało pięcioro innych uczniów, którzy tak jak one spontanicznie opuścili salę profesor Tattle, ale najwyraźniej wybrali inną drogę. Dyrektor skinął im uprzejmie głową, ale minę miał poważną. Poczucie winy niemal instynktownie ogarnęło blondynkę.
 Jestem wysoce zaniepokojony tym, co mówicie.  Mag rozparł się wygodniej w rzeźbionym fotelu i złączył końce długich palców.  A jeszcze bardziej liczbą osób, które zechciały poinformować mnie o sytuacji. Sytuacji, która okazuje się niezwykle poważna, ponieważ na byłego profesora Hogwartu zostało rzucone równie poważne oskarżenie. Pozwolicie państwo, że omówimy tę sprawę jeszcze raz w towarzystwie głównej zainteresowanej.
Zanim zdążyli powiedzieć cokolwiek, z metalowej żerdzi nieopodal biurka poderwał się wspaniały feniks i machnąwszy bajecznie błyszczącymi piórami, wyleciał przez okno. Wtem do gabinetu szybkim krokiem weszła profesor McGonagall. Moon gwałtownie wciągnęła powietrze. Zerknęła na przyjaciółki. Patricia zacisnęła usta w cienką kreskę, a Lily pozieleniała na twarzy.
 Dyrektorze  odezwała się czarownica, tracąc nieco impet na widok tłoku w pomieszczeniu, które jednakże zmniejszył się wyraźnie po jej przyjściu, bo wszyscy uczniowie cofnęli się gwałtownie ku ścianom.  Dowiedziałam się, że uczniowie mojego domu samowolnie opuścili zajęcia. Profesor Tattle…
 Właśnie po nią posłałem, Minerwo.  Dumbledore skłonił się lekko w jej kierunku.
Zapadło niezręczne milczenie, w trakcie którego czarownica przyglądała się kolejno swoim podopiecznym, jakby chciała wydobyć prawdę z ich zakłopotanych twarzy. Moon z rosnącym zainteresowaniem przyglądała się swoim krzywo zawiązanym sznurowadłom, kiedy feniks wleciał przez okno i z gracją usiadł na srebrzystej żerdzi. Jednocześnie rozległo się głośne pukanie do drzwi.
 Proszę do środka, Thelmo  zawołał Dumbledore i wyprostował się w fotelu. Drzwi uchyliły się, ukazując pękatą sylwetkę wróżbitki, której policzki wciąż nosiły ślady zdenerwowania. Uniosła cienko namalowane brwi na widok uczniów.
 Może zechcesz usiąść?  zapytał mag, wskazując fotel naprzeciw biurka. Remus, który stał najbliżej, odsunął się ze wzrokiem wbitym w barwny dywan. Znowu był nieśmiały, blady, wycofany.
 Panie dyrektorze  oświadczyła nadąsana Tattle, lekceważąc zaproszenie.  Domyślam się, że stałam się obiektem uczniowskich pomówień. Czy jest to jednak wystarczający powód, żeby tak traktować moje zajęcia?
 Absolutnie nie  zaprotestował Dumbledore, unosząc nieco głowę znad splecionych dłoni tak, że światło zamigotało w jego okularach-połówkach.  Zamierzam wyciągnąć stosowne konsekwencje. Dlatego cię tu sprowadziłem.
Wróżbitka skrzyżowała ramiona na piersi i wzruszyła ramionami. Wtedy też zauważyła profesor McGonagall i dopiero wtedy na jej twarzy pojawił się niepokój.
 Thelmo, uczniowie twierdzą, że wykraczając poza harmonogram zajęć, pokierowałaś rozmowę na osobę Harolda Jonesa, czy to prawda?
Kobieta znowu wzruszyła ramionami, wykrzywiając lekko usta.
 Owszem, ale zrobiłam to na wyraźną prośbę jednej z uczennic. Zresztą to była tylko mała dygresja, nic więcej…
 Thelmo, czy powiedziałaś uczniom, że Harold Jones jest wampirem?  Ton dyrektora był chłodny i stanowczy. Dominika cieszyła się, że nie stoi teraz na miejscu nauczycielki – ten ton nie znosił żadnego sprzeciwu. Tym bardziej zdziwiła się, gdy usłyszała odpowiedź nauczycielki.
 Powiedziałam, nie powiedziałam, co za różnica? Różne informacje krążą po zamku i w okolicy, Dumbledore. Niech uczniowie sami je selekcjonują.
Ponownie zapadła głęboka cisza, przerywana tylko niekiedy przez szelesty wywoływane stroszeniem piór przez Feniksa.
 Chciałbym powiedzieć, że rozumiem, Thelmo.  Dyrektor rozwarł splecione dłonie i położył je płasko na blacie biurka.  Ale tak nie jest. W tych niebezpiecznych czasach powinnaś dobrze wiedzieć, jaką cenę mają uprzedzenia i szybkie rozsiewanie informacji. Zawiodłaś w obowiązkach nauczyciela, nie przekazując uczniom Hogwartu właściwej wiedzy, zawiodłaś jako człowiek, oczerniając Harolda Jonesa, i zawiodłaś jako przyjaciel, grążąc mi tu, w moim własnym gabinecie. Chcę, żebyś spakowała walizki i opuściła Hogwart przed końcem tygodnia. To ja decyduję, kto jest tu profesorem i wierz mi, gdybym mógł skłonić Harolda do zmiany decyzji, zrobiłbym to bez wahania.
 Nie wiesz, co robisz, Dumbledore  warknęła Tattle przez zęby.  Stoisz w jednym punkcie i zadzierasz nosa, nie zdając sobie sprawy z ceny czasu, który pozostał…
 Znam tę cenę, Thelmo.  Mężczyzna wstał zza biurka, jego okulary zalśniły jeszcze bardziej w świetle świec.  Dlatego też proszę cię o opuszczenie zamku do końca tygodnia. Wróżbiarstwo nie będzie już nauczane w Hogwarcie. To moje ostatnie słowo.
Kobieta odwróciła się na pięcie i bez słowa wyszła z gabinetu, szeleszcząc fałdami materiału. Gryfoni stali w milczeniu, zaszokowani wydarzeniem, którego przypadkiem stali się świadkami.
 Przykro mi, że musieliście to oglądać.  Dyrektor usiadł ciężko przy biurku.  Władze Hogwartu od dawna były przeciwne nauczaniu wróżbiarstwa, więc teraz była to tylko formalność. Chciałbym, żebyście nie wierzyli w każdą plotkę, którą przyjdzie wam w przyszłości usłyszeć. Zwłaszcza, jeśli kładzie się ona cieniem na nieobecnych. Minerwo, poinformuj, proszę, pozostałych opiekunów domów o wykreśleniu jednego przedmiotu z harmonogramu. Niech przekażą to uczniom.
Hogwartczycy zaczęli niespiesznie opuszczać dyrektorski gabinet, czując, że ich rola się skończyła. Nie mogli się doczekać aż znajdą się w znajomej wieży i wreszcie będą mogli pozwolić swobodnie popłynąć ożywionej rozmowie. Dominika wychodziła jako jedna z ostatnich. Tylko dlatego usłyszała pytanie zadane przyciszonym głosem przez profesor McGonagall.
 Panie dyrektorze, czy nadal mamy organizować to, co zaplanowaliśmy w sierpniu?
 Tak.  Głos Dumbledore’a brzmiał znacznie starzej i słabiej niż zwykle.  Tak, wszystko ma przebiegać bez zmian.

* * * * *  

 Remusie, jesteś naszym bohaterem.  Patricia wyszczerzyła zęby do kolegi, kiedy wracali razem do wieży Gryffindoru. Lupin wzruszył lekko ramionami, wpatrzony w kamienną posadzkę.
 Nie było to najmądrzejsze z mojej strony. Dałem się ponieść emocjom.
 I słusznie  wtrącił się James, radośnie wymachujący rękami, jak po spektakularnym zwycięstwie.  Stara harpia ma za swoje.
 Aż tak lubiłeś profesora Jonesa, Remusie?  zapytała Dominika, którą nietypowe zachowanie kolegi równie zachwyciło, co zdziwiło.
 To fajny facet  uciął Syriusz stanowczo, zanim Lupin zdążył odpowiedzieć. Moon popatrzyła na niego z uniesionymi brwiami.  Jasne, nikt nie lubi wampirów, ale poglądy tej baby nieprzyjemnie pobrzmiewają segregacją. Niech raczy się swoimi fusami z dala od Hogwartu.
 Robimy imprezę triumfalną?  zapytał Peter, z trudem nadążając za kolegami.  Mogę skoczyć do kuchni po żarcie.
James trzepnął go ręką w tył głowy, ale było za późno – Lily głośno wciągnęła powietrze.
 A więc to tak! Stąd bierzecie tyle jedzenia na imprezy!
 A co to, zbrodnia?  burknął Syriusz, niezadowolony z ujawnienia sekretu niepowołanym słuchaczom.
 Tak! Wszystko, co jest odstępstwem od regulaminu to zbrodnia!
Remus odchrząknął znacząco.
 Właściwie, Lily, to żaden punkt szkolnego regulaminu nie mówi o korzystaniu z kuchni poza posiłkami.
 Ha! Punkt dla nas!  Peter podskoczył z radości, ale zaraz potem opadł niezgrabnie na kamienną posadzkę, zmrożony pogardliwym spojrzeniem Evans.
 Eee, słuchajcie.  Moon odruchowo zerknęła na mugolski zegarek, którego wskazówki zatrzymywały się, ilekroć wkroczyła na teren Hogwartu.  Nie mogę przyjść na żadną imprezę, bo jestem umówiona. Może później wpadnę, nie zjedzcie mi wszystkich pasztecików.
Sześć par ust otworzyło się natychmiast, ale to Syriusz był pierwszy.
 Z kim jesteś umówiona?  zapytał ostro, przystając nieopodal portretu Grubej Damy.
 Z profesor McGonagall  wypaliła Dominika, na co brwi wszystkich obecnych powędrowały do góry.  Ja, yyy, mam u niej korepetycje. Bo chcę zdać OWUTEM z transmutacji, co nie. To pa.
Pomachała im nieuważnie, odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła korytarzem w przeciwną stronę, zanim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać. Black wpatrywał się w jej plecy spod zmarszczonych brwi, aż zniknęła za zakrętem.
 Kłamie  powiedział w końcu cichym głosem, który sprawił, że Lily, Patricia i Peter poczuli na karkach nieprzyjemny dreszcz.
 Coś ty, Łapo  odezwał się Lupin sztucznie wesołym tonem, tuż po tym jak wypowiedział hasło i tym samym zmusił Grubą Damę to otworzenia przejścia.  Nie masz jej chyba za złe, że jest ambitna? Transmutacja to nie jest prosty przedmiot.
 Ona ma Powyżej Oczekiwań z transmutacji.  Policzki Syriusza zarumieniły się niebezpiecznie, a dłonie bezwiednie zacisnęły w pięści.  Pisała do mnie tuż po wynikach, pamiętam wszystko, co…
Urwał nagle, jakby dopiero teraz zauważył przypatrujące mu się z uwagą Lily i Patricię.
 Mówisz bzdury, Syriuszu  oświadczyła stanowczo Lily, przeciskając się obok Jamesa w niezbyt szerokim przedsionku. Potter skrył uśmiech w kołnierzu szaty.  Dominika już przy śniadaniu mówiła, że ma do pogadania z profesor McGonagall. Może to dotyczy tej tajemniczej sprawy, którą planują od sierpnia? Lepiej skończ z tymi oskarżeniami i zajmij się czymś pożytecznym, jak na przykład zdobywanie tego całego jedzenia.
 I picia  dodała ochoczo Patricia, przywołując na twarz swój olśniewający uśmiech.
Czoło Blacka wygładziło się nieznacznie, choć oczy nadal zdawały się ciskać pioruny na niewinnych Gryfonów.
 Zobaczymy  mruknął na odchodne, zmierzając w stronę dormitorium chłopców po niezbędne huncwockie wyposażenie. Dziewczyny ruszyły do swojej sypialni. Kiedy znalazły się w bezpiecznej odległości, Lily odetchnęła głośno i przewróciła oczami.
 Naprawdę mówiła nam coś takiego przy śniadaniu?  zainteresowała się Macmillan półgłosem, rozglądając się uważnie na boki.
 A skąd  mruknęła Lily.  Czekam na naprawdę dobre wytłumaczenie, kiedy wróci.


Rozdział VII raczej nie obfituje w akcję, dlatego kolejny już za tydzień, ale za to pojawiło się kilka sygnałów zapowiadających przyszłe wydarzenia. Josephine Vigneron, Argus Filch (cieszycie się?!), odwołany bal, rosnące deski (!) i wyczerpująca się cierpliwość Lily, Patricii i Syriusza... To już sporo, można się domyślać. Pojawiła się też krótka historyjka o tym, jak to się stało, że w Hogwarcie zaprzestano nauczania wróżbiarstwa do czasu pojawienia się Sybilli Trelawney. To chyba wszystko. Dziękuję wszystkim komentującym!

9 września 2016

Rozdział VI - część III


„Odwrócony los”

– rozdział VI –

Deszcz od godziny bębnił w dachy i szyby niewielkich, pudełkowatych domów w Bedworth. Krople kłębiły się w ciężkich, ciemnych chmurach, które przesłaniały słabe światło gwiazd i pogrążały małą angielską miejscowość w ciemności.
Moon leżała na brzuchu i ze zmarszczonym czołem przeglądała stosik czarodziejskich gazet, które udało jej się zgromadzić do tej pory. W żółtym świetle nocnej lampki widać było każdy szczegół magicznych, poruszających się fotografii, ale to nie one skupiały uwagę dziewczyny. Jej wzrok uważnie śledził równe linijki tekstu w poszczególnych artykułach, które krzyczały do niej wyzywającymi tytułami. Już na pierwszych stronach czaiły się niepokojące informacje o manifestacjach politycznych wywoływanych przez zwolenników Lorda, głoszących antymugolskie postulaty. Większość z nich zakładała izolację mugoli oraz czarodziejów, którzy nie mogą wylegitymować się czystokrwistym pochodzeniem od pięciu pokoleń wstecz, ale zdarzały się też oburzające absurdy jak na przykład petycja Araminty Melifluy, która chciała przeforsować ustawę legalizującą polowanie na mugoli. Dominika czytała te doniesienia z mieszaniną zdumienia i gniewu. Jak to możliwe, żeby w czarodziejskim świecie, który kreuje się na cywilizowany, wolność słowa przybierała tak zdemoralizowane formy? To były informacje przekazywane wprost, każdy czytelnik widział je i rozumiał jak ona, jednak na dalszych stronach znajdowały się krótkie wzmianki, nie tak oczywiste jak pozostałe. Na przykład trzy dni temu, upchnięta gdzieś w rogu czwartej strony, pojawiła się notatka o trwających poszukiwaniach Charlesa Williamsona, pracownika Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Dyrektor departamentu, Bartemiusz Crouch, osobiście nadzorował przebieg poszukiwań, twierdząc, że ów pracownik nie mógł ot tak porzucić pracy, w której spędził piętnaście lat. Prawdę mówiąc, to mógł być nieszczęśliwy wypadek lub okresowy brak komunikacji między Ministerstwem a jednym z jego pracowników, ale zniknięcie ważnej osoby (w końcu sam dyrektor oficjalnie wypowiedział się w tej sprawie) z Departamentu Przestrzegania Prawa w momencie, kiedy Londynem wstrząsały wrogie, polityczne demonstracje i pokazy siły… Teraz jednak jej myśli zdominował kolejny krótki artykuł w dalszej części gazety, umiejscowiony pomiędzy sensacją o romansie gwiazdy Fatalnych Jędz a reklamą festynu kulinarnego czarownic z Eastwick. Informacja była bardzo zwięzła.


Szturm na Hogwart
Wszystko wskazuje na to, że Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart przeżyje w tym roku prawdziwe oblężenie. Tegoroczna lista kandydatów jest o ponad 30% dłuższa niż poprzednia. Jak udało się dowiedzieć specjalnemu korespondentowi „Proroka Codziennego”, większość nadprogramowych uczniów to obcokrajowcy z północy Francji, Hiszpanii oraz Niemiec. Co tak przyciąga młodych adeptów magii? Trudno powiedzieć, zważywszy na program nauczania w Hogwarcie, w którym znajdują się tak archaiczne przedmioty jak wróżbiarstwo i astronomia. Czy dyrekcja jednej z największych szkół magii w Europie jest przygotowana na większą liczbę uczniów? Już wkrótce odpowiedź na to pytanie stanie się jasna na łamach „Proroka”. 


Dominika po raz kolejny w zamyśleniu przeczesała palcami grzywkę i wytężyła wzrok, wpatrując się w artykuł. Nagły napływ zagranicznych uczniów wydał jej się dziwny. Wprawdzie nie była to zupełna nowość, a przynajmniej nie w ostatnim czasie – w końcu w zeszłym roku do Hogwartu trafiła ona sama, a i w poprzednich latach też się to zdarzało. Czy ta obecna tendencja napływowa mogła być kontynuacją wcześniejszych migracji uczniów? Czy Elisabetta i inni niezupełnie przypadkowo trafili do angielskiej szkoły czarodziejstwa akurat w tym okresie? Takie i inne pytania kłębiły się w jej głowie, ale wciąż pozostawały bez żadnej, choćby szczątkowej odpowiedzi. Już miała sięgnąć po kolejną, tym razem dzisiejszą gazetę, kiedy rozległo się ciche stukanie. Moon podciągnęła się na łokciach i spojrzała w kierunku okna, skąd rozległ się dźwięk. Serce radośnie podskoczyło jej do gardła, kiedy za szybą zobaczyła niedużą sowę. Po dniach śmiertelnej obrazy zakończonymi kapitulacją w postaci listu do Syriusza, na widok odpowiedzi gotowa była wybaczyć mu wszystko. Jakie wyczucie chwili! Akurat wtedy, kiedy tak bardzo chciała podzielić się z kimś swoimi wątpliwościami i nowymi pytaniami…
Pierwszy raz poczuła rozczarowanie, widząc pismo Lily. Gratulowała jej wyników SUMów i cieszyła się, że będą mogły razem kontynuować eliksiry w klasie OWUTEMowej (to jeszcze bardziej przygnębiło Moon). Na końcu dodała, że ma jej mnóstwo do opowiedzenia i jutro wybiera się na Pokątną, więc mogłyby się wreszcie spotkać. Na myśl o dawno nieodbywanych rozmowach z przyjaciółką humor poprawił się jej nieco i kładąc się do łóżka, z przyjemnością myślała o tym spotkaniu. Opadła na poduszkę z lekkim uśmiechem na ustach.
Kiedy gasiła lampkę na nocnym stoliku, żarówka zasyczała, a żółtawe światło zamigotało na błyszczącej, ruchomej podobiźnie Bartemiusza Croucha i zgasło, pogrążając pokój w całkowitej ciemności.

* * * * * 

Wyszczerzyła zęby, osłaniając oczy przed słońcem i zaczęła szaleńczo wymachiwać ręką. W jej stronę lekkim truchtem biegła uśmiechnięta Lily Evans, a jasne promienie migotały w jej rdzawych włosach. Kiedy wpadła jej w ramiona i zaczęła wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, ogarnął ją charakterystyczny zapach lawendy, którym przesiąknięte było ubranie i włosy Evans. Nie mogła powstrzymać się od chichotu i ściskania przyjaciółki. Kiedy w końcu zawiązała się między nimi silna nić porozumienia, bardzo odczuwała jej brak podczas wakacji.
 Chodźmy do cukierni  zarządziła stanowczo Evans, odgarniając włosy z twarzy i przyjmując swoją zwykłą przywódczą rolę doświadczonego prefekta.
 Z Potterem nadal tak dobrze? Poza obiadową katastrofą, rzecz jasna  zagadnęła po drodze Moon, informowana przez rudą na bieżąco o zaskakująco intensywnej korespondencji z jednym z Huncwotów.
Lily skinęła z ociąganiem głową i zarumieniła się wyraźnie.
 Ale to jeszcze o niczym nie świadczy, rozumiesz  dodała po chwili surowym tonem.  W listach potrafi być szarmancki, a już od pierwszego września pewnie wróci mu rezon i pycha. Chociaż nie powiem… Ciekawie poznać go od tej drugiej strony.
 Patricia?  zawołała Moon przystając gwałtownie tuż przed frontem cukierni.
Brunetka wyszczerzyła do nich zęby i zachęcająco machnęła w kierunku pustych krzeseł przy jej stoliku. Dominika uśmiechnęła się szerzej i ze zdziwieniem spojrzała na Lily, która uśmiechała się pokrętnie, najwyraźniej uprzedzona o tym spotkaniu.
 Dopiero co wróciłam z Rumunii.  Macmillan powitała je swoim słynnym, olśniewającym uśmiechem, pięknie opalona i wypoczęta.  Nie uwierzycie, ile tam przeżyłam…
 Pewnie, że nie uwierzymy.  Lily porozumiewawczo mrugnęła do Dominiki.  Ale możesz próbować nas przekonać.
Brunetka zaczęła z ożywieniem opowiadać o swoich przygodach w ojczyźnie smoków, za jaką w czarodziejskim świecie uchodziła Rumunia, oraz o nowej, dość nietypowej pasji, którą stamtąd przywiozła.
 Tarot?  Skrzywiła się Evans, krytycznie zerkając na talię kunsztownie pomalowanych kart, którą Patricia z dumą umieściła na blacie.  Myślałam, że jesteśmy zgodne w kwestii wróżbiarstwa i zapisanie się na ten przedmiot uważamy za błąd młodości.
 Och, to zupełnie co innego!  Sarnie oczy dziewczyny zdawały się być jeszcze większe, kiedy z ożywieniem zaczęła opowiadać, czego jej kuzynka dowiedziała się z kart, a także, że w Rumunii wróżenie z kart zatwierdzono jako odrębną dziedzinę czarodziejskiej nauki.  Wszystko zależy od osoby, która to robi  zakończyła z przekonaniem.  To, że nam trafiła się plotkarska jędza, nie znaczy jeszcze, że cały przedmiot nie ma sensu.
Lily nie wyglądała na przekonaną, natomiast Dominika z ciekawością zerkała na ładną, obiecującą talię kart i już miała poprosić o małą demonstrację, kiedy za swoimi plecami usłyszała niezręczne chrząknięcie, a oczy siedzącej przed nią Evans zrobiły się okrągłe.
 Potter?  zainteresowała się trzeźwo myśląca Macmillan i pogładziwszy karty, schowała je do torby.  A ty co tu robisz? I gdzie reszta twojej szajki?
Dominika odwróciła się i zainteresowaniem popatrzyła na chłopaka. Była ciekawa, czy symptomy jego głębokiej wewnętrznej przemiany odcisnęły piętno na jego twarzy, czy może wygląda tak cwaniaczkowato jak zwykle. Ku jej zdumieniu, James  rzeczywiście wyglądał inaczej, co nie znaczy jednak, że lepiej. Miał bardzo zażenowaną minę, przygryzał wargę, a jego dłoń wyjątkowo nerwowo błądziła po kruczoczarnej czuprynie.
Odwróciła się z powrotem do stolika. Lily wlepiała wzrok w Gryfona, a jej policzki stawały się coraz bardziej czerwone, co przy jej porcelanowej cerze było dość oczywiste. Dominika postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce.
 Patty, może pójdziemy zamówić ciastka? Umieram z głodu.  Mówiąc to, ze zgrzytem odsunęła metalowe krzesło i wstała, patrząc wymownie na przyjaciółkę.
 Oooch, tak, koniecznie.  Macmillan szybko zrozumiała aluzję i jeszcze szybciej wstała z miejsca.  To my zaraz wrócimy.
 Eee, Moon…  James niemal wyjęczał te słowa, tak trudno przeciskały mu się przez gardło. W sumie to chciałem pogadać z tobą.
— Co?  Na twarzach trzech dziewcząt pojawił się identyczny wyraz zgrozy i głębokiego zdumienia.
 Potter, chyba coś ci się pomyliło  powiedziała blondynka, ledwo zauważalnym skinieniem głowy wskazując na Lily wciąż tkwiącą przy stoliku.
 Niestety.  Chłopak najwyraźniej staczał ze sobą ciężką walkę, co odbijało się na dziwacznym wyrazie jego twarzy.  Nic mi się nie pomyliło.
Odszedł poza niskie, metalowe ogrodzenie oddzielające ogródek cukierni od reszty ulicy i popatrzył na nią wyczekująco.
 Lily, poważnie, nie mam pojęcia o co chodzi tym razem.  Moon pospiesznie zapewniła Evansównę, która dopiero co zaczęła żywić życzliwsze uczucia wobec Pottera, a teraz rozczarowała się wyraźnie jego słowami.
Ruda wzruszyła ramionami i z miną doskonale pozorującą obojętność wpakowała łyżeczkę deseru do ust.
Moon westchnęła i odwróciwszy się od przyjaciółek plecami, zmarszczyła brwi i przejechała palcem po gardle, rzucając Jamesowi karcące spojrzenie.
 Co ty sobie wyobrażasz, Potter?  syknęła, dłonią osłaniając oczy od słońca i nerwowo zerkając w stronę stolika.  Odbiło ci?
 Bynajmniej  oparł chłodno okularnik.  Pozwól, że powiem prosto z mostu i będziemy mieć to za sobą. Mam problem z Syriuszem. A właściwie my mamy.
 Nie rozumiem.  Policzki dziewczyny pokryły ciemnym rumieńcem. Jeszcze bardziej odwróciła się od stolika, czując na plecach przeszywający wzrok Evans.
 Słuchaj.  Jim przeczesał włosy palcami.  To nie jest odpowiedni czas i miejsce na takie rozmowy, ale nie potrafię się produkować w listach, a na prywatne konferencje też nie zamierzam się z tobą umawiać.
 Och, nie bądź taki skromny.  Humor zaczynał jej powracać. Wyszczerzyła zęby i ciągnęła:  Lily wspominała coś o twoich listach. Moim zdaniem całkiem zgrabnie i uroczo składasz słowa, Potter…
 Zamknij się  burknął, rewanżując się równie kompromitującym rumieńcem. Potarł nerwowo policzek.  Nie myśl sobie, wcale nie mam ochoty na rozmowę z tobą, po prostu przez ciebie Łapie odbiło i wkurza mnie do granic możliwości. Chciałbym, żebyś coś z tym zrobiła, bo inaczej do końca wakacji zostanę mordercą.
Dominika prychnęła i założyła ramiona na piersiach.
 Jeśli odbiło mu przez dziewczynę, to na pewno nie przeze mnie. Od dwóch tygodni nie daje znaku życia.
 No i tu jest problem!  James machnął zamaszyście ręką, marszcząc brwi w oburzeniu.  W porządku, wszyscy wiedzą, że pod koniec wakacji Łapa robi się trochę nerwowy, bo do pasji doprowadza go brak możliwości używania czarów, ale teraz jest gorzej niż zwykle. A jeśli musisz wiedzieć, to on namiętnie czytuje twoje listy, chociaż faktycznie nie odpisuje. Tu go nie rozgryzłem. Ale mam pewne podejrzenia.
 No to słucham.  Śmiertelna obraza łagodnie odpłynęła z twarzy Dominiki, ustępując miejsca nieskrywanej ciekawości. Bełkot Potter stawał się interesujący, zwłaszcza fragment o namiętnym czytaniu listów. Do tej pory myślała, że Black pali nimi w kominku.
 No więc…  James kilkakrotnie nerwowo przestąpił z nogi na nogę, a częstotliwość czochrania sobie włosów znacznie wzrosła. Moon z zainteresowaniem przyglądała się męce Gryfona.  Niezręcznie jest mi o tym mówić  wydusił w końcu.  To nie jest coś, o czym cały Londyn powinien wiedzieć.
 Daj spokój, przecież nie sprzedam tej wiadomości jego fanklubowi. Chociaż…  Blondynka udała, że się zastanawia.  To byłaby niezła zemsta za jego paskudne zachowanie.
Jim odetchnął ciężko.
 Czytujesz czasem Proroka?
 I ty, Brutusie? Ostatnio wszyscy się nim pasjonują. Czytuję i co?
 Więc na pewno wiesz, że ostatnio różni ludzie mają głupie pomysły.  Spojrzał na nią wymownie. Moon uniosła brwi, nie rozumiejąc.  W sensie, że czarodzieje nie powinni mieć nic wspólnego z mugolami.  Popatrzył znowu, bez efektu.  A ty jesteś z mugolskiej rodziny… Moon, czy ty naprawdę jesteś taka tępa?  syknął w końcu, załamując ręce.
 No co, Syriusz wziął te rzeczy do siebie czy co? Jak się nie chce ze mną zadawać, bo moi rodzice są mugolami, to niech ugryzie w tyłek hipogryfa, mnie to nie obchodzi.
 Nie w tym rzecz.  Gestykulacja chłopaka nasilała się, a Dominika zastanawiała się, czy w końcu jeden z szerokich wymachów rąk trafi ją w głowę.  Słyszałaś, że Araminta Meliflua zaproponowała legalizację polowań na mugoli?
Moon wolno skinęła głową.
— Ale co to ma wspólnego z…
 Ona jest z Blacków.
 Ja… Och.
 I tak sobie pomyślałem, że może tu jest problem.  Kiedy dziewczyna spoważniała wyraźnie, James mówił już spokojniej.  Że się martwi o swoje kontakty z tobą, rozumiesz. Na wypadek, gdyby jego rodzina chciała się zemścić za to, że odszedł.
 Poważnie tak myślisz?  Dominika podniosła na niego szeroko otwarte oczy.  Chyba nie byłby aż tak…
 Ano widzisz, chyba taki właśnie jest  powiedział chłopak bez uśmiechu, a promień słońca przeciął jedną z jego orzechowych tęczówek.
Moon spuściła wzrok i wsparła się ręką na chłodnej barierce.
 Tyle że, wiesz, nie przyszedłem tu po to, żeby sobie pogadać o Syriuszu i tracić ostatnie szanse u Evans, nawiasem mówiąc, mogłabyś w zamian powiedzieć jej o mnie parę miłych rzeczy, bo patrząc na nią, chyba właśnie się pogrążam. No cóż, po prostu bym chciał, żebyś wpadła do nas i mu wybiła te głupoty z głowy, o ile tak jak ja myślisz, że facet ma paranoję.
Dziewczyna odetchnęła ciężko, czując falę mdłości na samą myśl o poważnej rozmowie z Blackiem w domu rodziców Pottera. Ta perspektywa brzmiała jak senny koszmar, ale uporczywe spojrzenie okularnika upewniło ją w przekonaniu, że tak nie jest.
 No dobra  rzuciła w końcu, wbijając paznokcie w krawędź dłoni.  Ale nie spodziewaj się nie wiadomo czego. M-może… Może przyjdę jutro?
James skinął krótko głową.
 Wpadaj, kiedy ci będzie wygodnie.
Odwrócił się na pięcie i po chwili zniknął w tłumie czarodziejów maszerujących we wszystkie strony po ulicy Pokątnej, nie dając jej nawet szansy na zapytanie, skąd właściwie wiedział, że ją tu znajdzie.
Moon wróciła do stolika i tym razem postanowiła nie ukrywać niczego, co było zaskakująco przyjemne w obliczu pozostałych tajemnic.
 Nie uwierzycie, w co się wpakowałam…

* * * * *

Następnego dnia od rana angielskie niebo zdominowały stalowoszare chmury, w Bedworth jeszcze ciężkie od deszczu, a w Londynie pęknięte i obficie upuszczające krople na bure chodniki.
Moon wyglądała niepewnie spod ciemnej parasolki i wzrokiem badała nieznaną jej gminę Enfield. Jak większość przedmieść Londynu, okolica sprawiała wrażenie schludnej i spokojnej. Nietrudno było dojechać autobusem do centrum miasta, a następnie skorzystać z Piccadilly Line, która dowiozła ją w pobliże adresu lakonicznie wypisanego na zwitku pergaminu, który wczorajszej nocy przyniosła jej sowa, jednak Dominika czuła się, jakby przebyła niewiarygodnie długą drogę. Znalazłszy ulicę, na której znajdował się dom państwa Potter, zwolniła wyraźnie i zaczęła bezmyślnie przyglądać się dokładnie przystrzyżonej trawie w ogródkach. Już sama perspektywa poznania rodziców Jamesa wydawała się dziwaczna, co dopiero wybitnie kompromitująca rozmowa z Syriuszem o czymś, czego istnieniu jest bardzo łatwo zaprzeczyć. Wytarła lekko wilgotne dłonie w jasną sukienkę przed kolano, która wybitnie nie pasowała do dzisiejszej pogody i tylko pogłębiała jej rozpacz w stosunku do obietnicy, którą dała Potterowi. Czy nie mogła mu powiedzieć, że jest zajęta albo że jednak nie ma ochoty na przesadne spoufalanie się z Blackiem? Niestety, chłopak zaskoczył ją i żadna sensowna wymówka nie przyszła jej wczoraj do głowy. Za to wyjaśniła wszystko Lily, która po jej opowieści wyraźnie poweselała i poradziła jej założenie tej niedorzecznej sukienki. Moon zrobiła małe kółko, mając w zasięgu wzroku poszukiwany budynek i nagle zrezygnowała z możliwości ucieczki. A niech tam, przynajmniej jedna sprawa będzie załatwiona raz na zawsze, jedna niepewność zostanie usunięta.
Dom państwa Potter nie różnił się zbytnio od sąsiedzkich, a przynajmniej nie było widać, że należy do rodziny czarodziejów. Miał czyste, białe ściany i zadbany, ciemnoczerwony dach zwieńczony małym kominem. Ciekawe, czy używają Fiuu – zastanowiła się Dominika, kiedy wolno podchodziła do podjazdu otwartego dla ewentualnych gości. Wokół domu znajdował się nieduży ogród, który w przeciwieństwie do samego budynku nie sprawiał wrażenia, jakby czuwała nad nim troskliwa ręka. Krzaki były rozrośnięte, a trawa nieco dłuższa niż w pobliskich ogródkach. Kiedy odważyła się stanąć na ganku i przycisnąć guzik, który odpowiedział jej szaleńczym śmiechem, drzwi natychmiast otworzyły się z rozmachem.
 Dzień dobry  powitała ją kobieta w średnim wieku ubrana w zwykłą, mugolską garsonkę. To musiała być mama Jamesa, miała identyczne jak on oczy ukryte za rogowymi okularami, chociaż burza loków na jej głowie była jasnobrązowego koloru, z cienkimi pasmami siwizny.
 Ja przyszłam zobaczyć się z Syriuszem  powiedziała szybko Moon.  Wpadłam tylko na chwilę, więc gdyby mogła go pani tu zawołać…
Pani Potter nie przestawała się uśmiechać, ale błyskawicznie otaksowała ją spojrzeniem, od wiercących się niecierpliwie stóp w sandałach po moknącą na nieustającym deszczu parasolkę.
 Ależ skąd, drogie dziecko, wejdź do środka.  Oględziny najwyraźniej wypadły pomyślnie, bo kobieta natychmiast odsunęła się na bok i zaprosiła ją do jasnego przedpokoju. Nie wiadomo kiedy odebrała jej parasol, powiesiła płaszcz na wieszaku i zaprosiła do salonu.
 Wejdź, skarbie, pójdę zaparzyć herbaty.
Syriusz stał przy oknie, po którym rzęsiście spływały duże krople deszczu. Rzucił jej krótkie spojrzenie i rozpoznawszy ją, cofnął się błyskawicznie od parapetu, wyciągając ręce z kieszeni i chowając je za siebie.
 Cześć  rzuciła Moon, czując się bardzo niezręcznie bez swojej parasolki, bowiem nie miała co zrobić z rękami.
 Cześć.  Głos Syriusza był cichy i niepewny, chociaż Dominika nie miała pojęcia jak mógłby brzmieć jej własny głos, gdyby domniemany chłopak wtargnął do jej domu bez zaproszenia. No, przynajmniej bez jej osobistego zaproszenia.  Ja… Coś się stało? Może usiądziesz?
Wskazał na ładną, jasną kanapę w tym momencie zawaloną jakimiś muzycznymi magazynami. Syriusz zgarnął je wszystkie jednym gestem i rzucił jej jeszcze jedno wyraźnie spłoszone spojrzenie.
Moon przysiadła na brzegu kanapy, skupiając wzrok na własnych kolanach, podczas gdy wolno napływał do niej oszałamiający zapach jego perfum.
 Nika, coś się stało?  poczuła jak kanapa obok niej opada o kilka cali, kiedy Syriusz na niej przysiadł.  Czy to znowu ten facet w kapeluszu?
Poczuła nagle, że rodzinne zdrobnienie bardzo irytuje ją w jego ustach. Lekceważy ją, nie odpisuje na listy, ogłupia pocałunkami i dziwnymi zwierzeniami, a na koniec jeszcze uderza w delikatny punkt. To było za wiele i to właśnie pomogło jej odrzucić nieśmiałość i przywołać złość.
 Nie, a nawet jeśli, to co?  zapytała opryskliwie, podnosząc wzrok na jego zdziwione, nieznośnie ciepłe oczy.  Zdecydowałbyś się na odpisanie paru słów czy to może za duży wysiłek?
Black zmieszał się jeszcze bardziej i zaczął nerwowo skubać jakąś plamkę na spodniach.
 Posłuchaj… Wiem jak to może wyglądać, ale ja naprawdę nie…
 Och, świetnie, naprawdę doskonale, ze zdajesz sobie z tego sprawę.  Dziewczyna wyprostowała się sztywno na kanapie i zaczęła mówić chłodnym, władczym tonem, najwyraźniej czerpiąc animusz ze wstydu bruneta.  To rzeczywiście wszystko zmienia.
Zapadła cisza, przerywana regularnie miarowym cykaniem zegara wiszącego nad kominkiem. Dominika nie zwróciła jednak uwagi na wnętrze, wbijając palące spojrzenie w Syriusza, który wiercił się pod nim, jakby czuł jego żar.
 Ty mnie posłuchaj.  Moon nieco obniżyła ton i wlepiła wzrok w zamazany krajobraz za oknem.  Nie jestem głupia, rozumiem, że być może to wszystko zabrnęło dalej niż miałeś na to ochotę. Naprawdę jestem w stanie to zrozumieć, ale nie ukrywam, że byłoby miło, gdybyś w tej sytuacji zachował się jak mężczyzna, a nie jak gówniarz, który nie odpisuje na listy i myśli, że w ten sposób sprytnie rozwiązał problem.
 Myśl o mnie, co chcesz.  Black wzruszył ramionami, wyraźnie poirytowany.  Ale przemyślałem to wszystko i jestem pewien, że to ty nie wiesz, co robisz.
 Bo co?  zapytała agresywnie Moon, postanowiwszy przejść do sedna.  Bo mam rodziców mugoli?
Po raz kolejny zapadło milczenie, znacznie cięższe niż poprzednio, bo w powietrzu wisiały znacznie bardziej negatywne słowa i uczucia.
 Nie rozumiem, dlaczego mnie tak traktujesz  powiedział w końcu Black oschłym tonem.  Możesz mi powiedzieć, że zachowuję się jak gówniarz, ale na pewno nie to, że przeszkadza mi, że twoi rodzice nie są czarodziejami.
 W takim razie o co chodzi?  pytała natarczywie Dominika, przysuwając się do niego, żeby spojrzeć mu prosto w oczy.  Dlaczego nie wiem, co robię?
Jej bliskość najwyraźniej zupełnie wyprowadziła Syriusza z równowagi, bo jeszcze bardziej zmarszczył brwi, zrobił niezgrabny gest, jakby chciał dotknąć jej włosów, ale zrezygnował w ostatniej chwili i rzekł dziwnym, nieznacznie łamiącym się głosem:
 Nie chcę i nie zamierzam cię w to wciągać. Byłem wystarczająco głupi, że nie ugryzłem się w język wcześniej.
 Black, ty głupi gumochłonie  parsknęła Moon, chociaż czuła jak gardło zaciska się jej niebezpiecznie, a zapach nie tyle perfum Syriusza, co jego samego sprawia, że myśli rozsypują się i szumią jej w głowie.  Ja się nie boję twojej rodziny.
Chłopak szybko podniósł na nią wzrok, ale już go nie spuścił.
 Mam w nosie, że im się nie podoba moje pochodzenie albo sposób, w jaki trzymam widelec, rozumiesz? Jeśli tylko o to ci chodziło, to mogłeś powiedzieć od razu.
 Jak to – tylko?  zachrypiał Syriusz, bezwiednie błądząc ręką po szyi.  Ty nie masz pojęcia, mój ojciec… Moja matka
 Powtarzam, jeśli tylko tu widzisz problem, to tak naprawdę nie jest to coś nie do rozwiązania ciągnęła twardo Moon. – Chociaż jeżeli ci się nie podobam fizycznie albo mam jakieś mankamenty intelektualne, które wydają ci się odpychające, to jest to oczywiście powód do rozluźnienia znajomości, fakt.
Black zaśmiał się nerwowo, ale natychmiast przestał, kiedy Dominika wstała z kanapy i wygładziła sukienkę.
 Na mnie już chyba czas, a na herbatę od mamy Jamesa pewnie się nie doczekam. Zanim jednak pójdę, chcę dostać jednoznaczną odpowiedź. Żadnych listów, Black, masz odpowiedzieć tu i teraz.
 Jeśli… Jeśli jesteś pewna…  mruknął i przesadnie ostrożnie odsunął jej włosy za ucho.
 Nie mówię, że z tobą wytrzymam  oświadczyła i bezceremonialnie pocałowała go w usta. Ale jeśli któreś z nas ma zrezygnować, to na pewno nie z powodu czyichś rodziców.
W jego kolejnym pocałunku był oddech ulgi, była też zachłanna tęsknota, która sprawiała, że ogarniało ich cudowne odrętwienie i niesamowite drżenie, które wzmogło się, gdy coś trzasnęło w pomieszczeniu obok, a oni ledwie złapali tym razem już samodzielny oddech. Moon odsunęła się lekko, ale Syriusz przytrzymał ją za łokieć i oparł czoło na czubku jej głowy.
 Wiesz, ja chyba ciebie…
 Ja ciebie też  powiedziała dziewczyna, zdziwiona jak szybko i pewnie te słowa wyfrunęły spomiędzy warg, zupełnie jakby nie były jej.

* * * * * 

Kiedy nadszedł długo oczekiwany i jednocześnie długo odwlekany w myślach pierwszy września, w jej domu było zupełnie pusto, nie było śladu zwykłego, związanego z wyjazdem do szkoły rozgardiaszu. Tata pojechał prezentować swoje prace na dorocznym konkursie architektonicznym, a mama przepadła gdzieś u babci, która nagle zachorowała. W domu było przygnębiająco cicho, w dodatku w szyby bębnił deszcz, który nie ustępował już od kilku dni i obudził ją kilka godzin za wcześnie. Pakowanie kufra i skromne śniadanie w postaci kubka kakao przebiegało więc w dość ponurej i leniwej atmosferze. Kiedy ostatni raz rzuciła okiem na listę rzeczy do zabrania, której zrobienie poradziła jej dzień wcześniej mama, upewniła się, że bagaż jest już kompletny i zniosła go po schodach, po czym ustawiła przy drzwiach wejściowych i rozejrzała się uważnie po domu. Miała jeszcze sporo czasu do odjazdu pociągu, ale co ze sobą zrobić? Wiedziała, że nie ma szans na nic do zjedzenia, bo jej żołądek był koszmarnie ściśnięty. Na czytanie książki też nie miała specjalnej ochoty. W końcu, po obejrzeniu dziesięciominutowego i niezbyt ożywczego serwisu informacyjnego w telewizji, uznała, że woli poczekać na stacji niż męczyć się w domu, więc najwyższy czas opuścić Bedworth na kolejne kilka miesięcy. Jak na razie czyniła to bez większego sentymentu.
Założyła płaszcz, upewniła się, że wszystkie okna są zamknięte, wystawiła kufer przed drzwi i z kubka w kuchni wyjęła klucz. Nucąc pod nosem jakąś irytująco chwytliwą melodyjkę z reklamy proszku do prania, zamknęła drzwi, a klucz wsunęła pod doniczkę przed domem. Spojrzała w niebo zasnute chmurami, które odpowiedziało jej odległym buczeniem. Z westchnięciem otworzyła parasol i pewnie chwyciwszy kufer za rączkę, ruszyła w kierunku przystanku.
Podróż rozklekotanym autobusem, który aspirował do miana miejskiego, sama w sobie była wybitnie nużąca, a co dopiero w taką deszczową pogodę. Dominika z pewnością by zasnęła, gdyby nie regularne szarpnięcia, kiedy pojazd skręcał albo zatrzymywał się na przystankach. Kiedy wysiadła w Londynie, udało jej się złapać taksówkę, a przy tym nie zostać ochlapaną od pasa w dół. Niedługo potem stała przed dworcem King’s Cross, imponującą budowlą, której nazwa widniała na bilecie w jej kieszeni. W środku dworzec robił nie mniejsze wrażenie, ze swoimi przestronnymi stacjami i błyszczącymi pociągami.
Idąc niespiesznie po zadziwiająco czystej posadzce w poszukiwaniu właściwego peronu, Dominika zastanawiała się czy wejście dla czarodziejów będzie otwarte już teraz, na dwie godziny przed odjazdem pociągu. No cóż, okazja do sprawdzenia tej ciekawostki nadarzyła się całkiem szybko, kiedy Moon zdołała dociągnąć swój kufer do wysokich, ceglastych barier z numerami 9 i 10. O tej porze niewielu pasażerów przechadzało się po dworcu, więc dziewczyna ścisnęła mocniej rączkę bagażu i przymykając oczy (zawsze czuła pewien dyskomfort, kiedy nagle peron znikał jej przed oczami) oparła się o barierkę. Kiedy znowu otworzyła oczy, była na peronie sama, co oznaczało, że przejście było jednak otwierane z większym wyprzedzeniem.
Całe szczęście  myślała, ciągnąc kufer do najbliższej metalowej ławki.  Nie mam ochoty sterczeć tam na zewnątrz nie wiadomo ile, a tak przynajmniej może zajmę jakieś sensowne miejsce w pociągu.
Oparła się wygodnie i wyciągnęła z kufra atlas magicznych stworzeń. Wskazówki dużego zegara wiszącego nad wejściem przesuwały się niesamowicie wolno, jakby ktoś zaczarował je, aby ważyły co najmniej trzy razy więcej. Przez dłuższy czas peron był zupełnie pusty, nie pokazywał się nie tylko pociąg, ale także pasażerowie. Moon zaczęła się zastanawiać, czy może przypadkiem nie pomyliła peronów, ale zaraz potem skarciła się w myślach, no bo w końcu, ile zaczarowanych barierek może znajdować się na jednym dworcu?
Po godzinie od jej przyjścia, zaczęły pojawiać się pojedyncze osoby. Blondynka z ciekawością przyglądała się, czy ktoś wygląda na wyraźnie zdezorientowanego, co mogłoby świadczyć o tym, że to jego pierwsza podróż do Hogwartu i jest jednym z tej fali obcokrajowców zapowiedzianej przez Proroka Codziennego. Nikt jednak nie zwracał na siebie szczególnej uwagi, a Moon nie kojarzyła jeszcze zbyt wielu osób ze szkoły, więc trudno jej było powiedzieć, czy to ktoś nowy, czy nie. W końcu obserwowanie ludzi znudziło ją i ponownie otworzyła swój atlas. Wraz z mozolnym przesuwaniem się wskazówek na złotej tarczy zegara, przybywało młodych czarodziejów na peronie, a że większość z nich była odprowadzana przez rodziny, tworzył się nawet pewien tłum. Dominika rzuciła kilka uśmiechów w stronę znajomych z numerologii, ale nie było ani śladu Lily, Patricii czy choćby nawet Huncwotów. Po około dziesięciu minutach na tory przy peronie wjechał wielki, szkarłatny pociąg Londyn-Hogwart, który na moment skrył stację pod swą buchającą parą. Ludzie ożywili się nieco i zaczęli gromadzić się obok, chociaż drzwi jeszcze nie były otwarte.
I wtedy na stację weszli Syriusz i James w towarzystwie niewysokiego mężczyzny w meloniku, który tęsknie zerkał na pociąg i prawdopodobnie był ojcem okularnika. Moon uniosła rękę i pomachała do nich z lekkim uśmiechem, na co Potter odpowiedział głupią miną, a Black odmachał i zaczął iść w jej kierunku. Czynność ta okazała się trudniejsza niż mogłoby się wydawać, ponieważ po drodze do jej ławki ujawniały się dziesiątki znajomych czy też wielbicieli Syriusza, z którymi chłopak witał się pospiesznie, rzucając krótkie spojrzenia w jej kierunku. Kiedy w końcu udało mu się do niej dobrnąć, blondynka wstała i krzyżując ramiona na piersi, uśmiechała się z politowaniem.
 Biedaku, nigdzie nie możesz się ruszyć, żeby nie dopadła cię horda fanów.
 Za to ja jestem fanem tego ucha  odparł wesoło Black, całując ją we wspomnianą część ciała i wzbudzając mimowolny chichot Moon.  A także tego policzka… I tych ust… Ale powiem ci, że najbardziej podobają mi się…
 Dobra, dobra, wystarczy.  Dominika odsunęła się od niego, ale nie mogła powstrzymać uśmiechu i dłużej udawać, że się gniewa.  Gdzie reszta Czwórki Wspaniałych?
 Remus stoi w korku  powiedział rzeczowo chłopak, chwytając jej kufer i bez specjalnego wysiłku niosąc go w stronę pociągu.  A Pete powinien gdzieś tu być, miał nam zająć miejsce, chociaż udało nam się wyrobić wcześniej. Czy mi się wydaje, czy tu jest znacznie więcej ludzi niż zwykle?
 W Proroku pisali, że podobno w tym roku w Hogwarcie…  zaczęła Moon, ale nie dane jej było dokończyć, bo w grupce uczniów przed nimi zaczęła się i równie szybko skończyła jakaś szamotanina, w efekcie której wspomniany Peter Pettigrew padł im do stóp, przypominając dużą, obrażoną żabę.
 Cóż to, Glizdogonie?  Black puścił jej kufer i pochylił się, żeby pomóc wstać przyjacielowi.  Komuś brak tu dobrych manier? Może tobie, McNish?  rzucił wyzywająco do jednego z chłopaków, który skrzywił się i wzruszył ramionami. Reszta towarzystwa rozglądała się intensywnie wokół, jakby nagle interesowało ich wszystko oprócz dumnego, zawsze gotowego do bójki Blacka.
 Tak właśnie myślałem  prychnął kpiąco i barkiem utorował sobie drogę do pociągu.  Glizdogon, znajdź wolny przedział  dodał tonem rozkazu, kiedy wszystkie drzwi jednocześnie otworzyły się z trzaskiem.  Może chciałabyś usiąść z nami?
 Niestety, obiecałam już dziewczynom. Zresztą, no wiesz, Lily dostała wraz z listem nowiutką odznakę Prefekta Naczelnego i wątpię, żeby mogła przez cała drogę udawać, że nie słyszy waszych knowań.
Syriusz zaśmiał się krótko i przepuściwszy ją w drzwiach, podał jej kufer.
 Wpadniemy później w odwiedziny.
Moon uśmiechnęła się do niego przez ramię i ruszyła w poszukiwaniu wolnego przedziału albo śladu przyjaciółek.
 Szlag by to trafił.  Usłyszała warknięcie dobiegające zza niedomkniętych drzwi jednego z przedziałów.  Ta gówniara mnie wykończy.
 Jakiś problem?  zapytała słodko Dominika, zaglądając do środka i napotykając przyjemny widok, jakim był Avery umazany ciemnoróżowym śluzem, który wolno spływał po jego szacie na podłogę.
 Zjeżdżaj, szlamo  odszczeknął się Ślizgon, zza pleców którego wyglądała ciemnowłosa, chuda dziewczynka, podejmująca właśnie swoją linię obrony.
 To zwykła esencja z granatu i imbiru na kaszel  powiedziała naburmuszona, chociaż w jej oczach wyraźnie błyszczały wesołe iskierki, kiedy patrzyła na miotającego się chłopaka.
 Oczywiście, a jutro pewnie obudzę się czyrakami wielkości pięści, co?!
 Smarkula ma rację, to jest lek na kaszel  zauważył wesoło Snape, wciśnięty z książką w kat przedziału.
 Powiedziałem ci, zjeżdżaj  syknął Avery, zatrzaskując jej drzwi przed nosem i tym samym uniemożliwiając pytanie o tożsamość tej wyjątkowo interesującej i buńczucznej Ślizgonki.
Dominika wzruszyła ramionami i ruszyła dalej, słysząc gdzieś niedaleko charakterystyczny śmiech Patricii.
Kiedy otworzyła drugie drzwi z rzędu po prawej stronie, zwróciły się na nią trzy pary oczy, w tym dwie znajome. Macmillan wstała z miejsca i szerokim uśmiechem powiedziała:
 Nie uwierzysz, Dominika, to moja kuzynka Johanna! Jest tylko rok młodsza, bo przepisała się tu z niemieckiej szkoły!
Gdy Moon ściskała dłoń Johanny, dłużej przytrzymała spojrzenie jej piwnych oczu. Dziewczyna była dość ładna, nieco zbyt płaski nos przykrywały urokliwe piegi, a jej włosy miały odcień podobny do oczu i mimo ścisłego skrępowania gumką było widać, że są bardzo kręcone. Sprawiała wrażenie sympatycznej, ale nie to ją zainteresowało. Johanna zdawała się być jedną z wielu nowych uczniów z zagranicy, którzy z jakichś powodów w tym roku wybrali Hogwart. Moon bardzo chciała się dowiedzieć, co dokładnie było przyczyną, ale nie wypadało jej o to teraz zapytać.
 Słuchajcie, a może wypróbujemy moje nowe karty?  Patricia jak zawsze tryskała energią i nawet rzęsisty deszcz pierwszego dnia szkoły nie był w stanie stłumić jej entuzjazmu.  Nie miałam jeszcze okazji nikomu powróżyć.
 Ciekawe dlaczego  mruknęła Evans ze swojego miejsca przy oknie i natychmiast została ugodzona czekoladową żabą, która przed chwilą znajdowała się w kieszeni Macmillan.
 Mogę pierwsza? – zapytała Johanna, wyraźnie zafascynowana nowym hobby kuzynki.  Czy tu się zadaje pytania?
 Tego jeszcze nie opanowałam  zastrzegła szybko Patricia.  Mogę spróbować przewidzieć ogólny tor przyszłości. Wyjmijcie najmniejszy pieniążek, jaki macie przy sobie, bo za wróżbę zawsze trzeba płacić.
Johanna wysupłała z kieszeni brązowego knuta i przytrzymała go w dłoni.
 No to zaczynaj!
Brunetka zaczęła z dużym skupieniem przekładać karty i układać je w asymetryczne wzory, mrucząc przy tym do siebie i marszcząc brwi, co prawie upodobniało ją do zawodowej tarocistki. W końcu na szczycie płaskiej, karcianej konstrukcji została jedna karta, którą Patricia poleciła odkryć Johannie, co ta skwapliwie uczyniła.
 Trójka buław  oceniła Patricia, z uśmiechem kiwając głową.  To znak szansy i szczęścia. Oznacza sukces w działaniu, nowe miejsce pracy, wiele możliwości pod warunkiem, że będziesz aktywna. Towarzysko to małe flirty i silne przyjaźnie.
 Dla mnie bomba  uznała dziewczyna, która podobnie jak Macmillan potrafiła emanować entuzjazmem, ale w przeciwieństwie do niej najwyraźniej o niewielu sprawach myślała poważnie.  Chce ktoś żabę? Jeszcze trochę i w brzuchu nie zmieści mi się ta wielka uczta, o której Pat tyle razy mi opowiadała.
Brunetka zrobiła urażoną minę, co szybko zauważyła Lily i pospieszyła na pomoc, mimo swojego wrodzonego sceptycyzmu wobec wróżbiarstwa.
 Johanna, zapłać knuta i posuń się, teraz ja.
Patricia posłała jej uśmiech pełen wdzięczności i procedura rozpoczęła się od nowa. Moon poczęstowała się żabą i pobieżnie zerknąwszy na pięciokątną podobiznę jakiegoś sędziwego czarodzieja, wlepiła wzrok we wzór wolno rozrastający się przed kolanami Evans. Tak jak wcześniej Johanna, ruda sięgnęła po kartę na szczycie konstrukcji i odwróciła ją.
 To trójka denarów  powiedziała niedoszłą wróżbitka, zerkając szybko do małej książeczki, którą nosiła w kieszeni spodni.  Okres ciężkiej pracy i dużych sukcesów. To może być intratna praca, zdane egzaminy…  Tu Lily rozpromieniła się wyraźnie.  … lub efektywne używanie talentów, które już masz. W związku będzie ciepło i miło, ale pod warunkiem, że dostosujesz się do silniejszego partnera.
 A to dobre!  Parsknęła Dominika i roześmiała się, rozsypując papierki po domowych pasztecikach.  Może James zaprosi cię na romantyczny wieczór i wspólnie będziecie podkładać łajnobomby w gabinecie Filcha.
 Co to są łajnobomby?  zainteresowała się Johanna.
 Też mi coś.  Skrzywiła się Lily.  I tak nie wierzę w to całe przepowiadanie przyszłości. Nie ma żadnych dowodów, że to działa.
 Co nie zmienia faktu, że za wróżbę trzeba płacić  przypomniała Macmillan, potrząsając sugestywnie bawełnianym woreczkiem, w którym już po chwili pobrzękiwały dwa knuty.  Dominika, przestań opychać się słodyczami i chodź tu, teraz twoja kolej.
 To nie słodycze  zaprotestowała z oburzeniem Moon, przełknąwszy kawałek pasztecika, ale posłusznie usiadła naprzeciw Patricii. Miło było nie zmyślać z książki i tym razem być adresatką wróżby. Prawda, nieprawda, ale zabawa była ekscytująca i czas w pociągu upływał znacznie szybciej. Trochę żałowała, że przyjaciółka nie opanowała jeszcze na tyle tajników tarota, żeby objaśniać cały rozkład, ale w końcu to dopiero początek. Oczami wyobraźni widziała te wieczory, kiedy Pat siedziała przy kominku nad małą kolorową książeczką zamiast nad podręcznikiem do transmutacji…
 Przełóż  zażądała brunetka, podtykając jej pod nos kupkę kart. Dominika wykonała polecenie i czekała aż na szczycie płaskiego trójkąta złożonego z kart została jedna, która odwróciła lekko drżącymi palcami.
 Wieża  oznajmiła dziewczyna i uniosła lekko lewą brew.
 Cha, cha  zaśmiała się Evans ze swojego kącika przy oknie.  A może skakanie z wieży po OWUTEMach, wszystkich nas to czeka.
 Jakby nie patrzeć, ta karta jest symbolem głębokiej przemiany i nauki szybkiego przystosowania.  odparła spokojnie Patricia, wpatrując w zgrabnie wymalowaną podobiznę anioła na kartoniku.  Pogodzenie się z życiem, hart ducha w obliczu tragedii. Ale co tu jest najważniejsze to to, że wszystko co teraz zaczniesz okaże się bardzo ważne w przyszłości, chociaż musi być poprzedzone jakimś wstrząsem.
 No pewnie, Klub Miłośniczek Syriusza Blacka zakończy swą sześcioletnią działalność, to na tyle ważne wydarzenie, że powinni odnotować to kronice Hogwartu  rzuciła Evans niewinnym tonem, narażając się na gniewne ogniki w oczach Moon, które jednak nie zdołały wypalić dziur w okładce Czarownicy, za którą była ukryta.
 Lily, spoważniej trochę  westchnęła Patricia, z uśmiechem pochylona nad swoimi kartami, z których znów zaczęła układać wzór.
 Co robisz?  zainteresowała się Johanna.  Można wróżyć samemu sobie?
 Nie mam pojęcia.  Wzruszyła ramionami Macmillan, nie przestając układać. Kiedy odkryła ostatnią kartę, Moon, która przechodziła obok, żeby wyrzucić stos papierków do kosza, przystanęła ze zdziwieniem.
Na szczycie układanki był kunsztownie namalowany rycerz na białym koniu, trzymający czarną flagę ze srebrnymi wzorami. Karta było odwrócona.
 Coś krzywo ułożyłaś  powiedziała Moon, wskazując palcem.
Patricia w milczeniu pokręciła głową i zajrzała do książeczki.
 To śmierć  powiedziała po chwili, jakby wypluwała to słowo.
 Ale czy karta śmierci w tarocie nie oznacza przypadkiem duchowej przemiany, a nie samą śmierć?  zapytała krytycznie Lily, opuszczając na moment gazetę.
 Oznacza  powiedziała niechętnie Macmillan.  Ale nie odwrócona. Odwrócenie oznacza ostrzeżenie, czarne chmury nad głową, żałobę albo duże straty i wielkie porażki. O ile wieża Dominiki to był wielki cios, po którym coś się zyskuje, to ta karta… Ona oznacza tylko straty.
 Głupoty gadasz, Macmillan, wiedziałam, że to wszystko bzdety w ładnej oprawie  warknęła Lily i szybkim krokiem przemierzywszy przedział, jednym ruchem zgarnęła misterną konstrukcję.  Teraz będziesz bezsensownie o tym rozmyślać zamiast uczyć się do egzaminów.
 Pewnie można wróżyć tylko innym, nie sobie, wtedy to ma sens  dodała Moon tonem pocieszenia, chociaż karta z pozornie niewinnym wizerunkiem rycerza odebrała wszystkim dobry humor, jakby do środka wszedł dementor i zabrał ze sobą całą radość.
 Zresztą musiałaś coś pokręcić, Patty, jeśli ktoś ma tu umrzeć, to ja będę pierwsza, bo zaraz padnę z głodu  oznajmiła Johanna tonem na tyle poważnym, że wycisnęła uśmiech na ustach brunetki, której oczy pozostały jednak zakryte powiekami, a palce bezwiednie wodziły po kolorowych prostokątach kart.