„Zupełnie nowy rok”
– rozdział VI –
Everard Moon ziewnął przeciągle i zatrzasnął prostą,
ciemną teczkę. Zmęczyło go rysowanie idealnie równych linii, sporządzanie
szczegółowych obliczeń i oddawanie hołdu prawom fizyki – cóż, taka praca, było
już jednak dość późno, a w całym domu panowała głęboka cisza. Odstawił teczkę
na półkę pod biurkiem i zgasił elektryczną lampkę. Przeciągnął się i uśmiechnął
błogo na myśl o ciepłym i miękkim łóżku, które wraz z jego krokami zbliżało się
nieubłaganie.
Ciśnienie podskoczyło mu gwałtownie, kiedy coś chłodnego
zacisnęło się na jego przegubie.
— Tato...
— O Sainte Mere! Nikuś, musisz tak napastować starego ojca
w środku nocy?! — sapnął, rozcierając pierś w okolicach serca.
— Przepraszam... Tato. Muszę jak najszybciej wrócić do
Hogwartu.
Zmrużył oczy, próbując przyjrzeć się jej w ciemności. Choć
wycofała rękę, wciąż czuł chłód jej palców na swoim przegubie, powodujący
irracjonalne uczucie niepokoju. Córka wpatrywała się w niego uporczywie, jakby
oczekując na decyzję tu i teraz.
— Dominika...? — jęknął, pocierając powieki, które
rozpaczliwie domagały się snu. — Czy ty nie wracasz do szkoły za jakiś tydzień?
— Nie. Muszę teraz. — Zaśmiała się krótko,
najwyraźniej rozbawiona jego zdezorientowaniem, po czym odezwała się kompletnie
nietypowym dla siebie, stanowczym tonem. — Myślę, że czwartek będzie w sam raz.
* * * * *
Remus z ulgą powitał znajome, ciepłe światło biblioteki.
Choć było świąteczne popołudnie, z utęsknieniem oczekiwał chwili, w której
będzie mógł zaszyć się w cichej i zawsze przyjaznej przestrzeni, gdzie nikt go
nie osądzał i nie męczył niepotrzebnymi pytaniami. Tego miał ostatnio aż nadto.
Przywitał się z bibliotekarką i bez wahania zajął stolik
wciśnięty między dwa regały, tuż nieopodal okna. Podczas nauki, kiedy czuł, że
jego mózg przestaje już nadążać za informacjami, lubił rozejrzeć się nieco po
błoniach. Spojrzeć na jezioro, ulubiony buk, pod którym często przesiadywał z
chłopakami, a czasem także na linię drzew Zakazanego Lasu, nad którą niekiedy
unosiło się widmowe piętno księżyca. Odwracał wtedy wzrok, marszcząc brwi i
usilnie skupiając się na tekście podręcznika, ale nawet wtedy dostrzegał bladą,
kulistą pieczęć, która zdawała się czaić w jego podświadomości. To nie były
przyjemne chwile, ale zdarzały się dość rzadko – tego dnia, kiedy rzucił
krótkie spojrzenie za biblioteczne okno, błonia stanowiły łagodną, białą
przestrzeń ograniczoną przez ciemny szpaler drzew, niebo natomiast było
bladobłękitne i pozbawione jakichkolwiek skaz.
Praca zawsze pomagała mu się uspokoić i wyciszyć nawet
najbardziej rozszalałe myśli. Tym razem było w tym jednak coś więcej – tym
razem chciał ukryć się przed spojrzeniami przyjaciół. Przed wyrzutem w czarnych
oczach Syriusza, przed nieskrywaną ciekawością pobłyskującą za okularami
Jamesa, a nawet przed mieszaniną podziwu i strachu, z którą ostatnio patrzył na
niego Peter. A to wszystko dlatego, że raz w życiu odważył się wygarnąć prawdę
Łapie! Nie zrobił przecież nic złego, a Huncwoci zachowywali się, jakby nagle
wyrosły mu rogi. I bez tego był wybrykiem natury, naprawdę.
Znieruchomiał, gdy stalówka pióra przebiła pergamin. Zmiął
w ustach przekleństwo i sięgnął po nowy zwój, kiedy nagle jego nozdrza wypełnił
orzeźwiający cytrusowy zapach. Otępiały mózg Remusa ledwie zarejestrował nieco
zbyt głośny jak na bibliotekę dźwięk ciężkiej torby upadającej na posadzkę, gdy
pole jego widzenia wypełniła burza ciemnych, lśniących loków i znajomy,
promienny uśmiech.
— Cześć! — Elisabetta najprawdopodobniej nie była
świadoma, że wraz ze swym entuzjazmem balansuje niebezpiecznie na skraju
drażliwych nerwów panny Pince. – Mogę się przysiąść?
— Pewnie. — Remus jak we śnie przyglądał się Krukonce,
która zajęła miejsce naprzeciw niego. Był zdumiony odkryciem, jak bardzo
właśnie komplikowało się jego spokojne, starannie poukładane życie.
Panna Clemenza była zbyt pochłonięta wyładowywaniem tony
podręczników ze swojej podręcznej torby, by zarejestrować duchowy kryzys
Lunatyka. Chłopak był pod wrażeniem – stos książek był na tyle imponujący, że stworzył
prowizoryczną barierę pomiędzy ich stolikiem a resztą biblioteki. No, ale w
końcu była Krukonką.
Ostatecznie oboje zabrali się do pracy i przez dłuższą
chwilę słychać było jedynie skrobanie piór. Lupin kilkakrotnie udawał, że z
uwagą przegląda bibliografię, podczas gdy rzucał ukradkowe spojrzenia w
kierunku swojej towarzyszki. Po jej uśmiechu nie było śladu – ładne, regularne
rysy twarzy ściągnięte były w skupieniu, kiedy pochylała się nad pergaminem.
Coś ją martwiło, czy po prostu tak poważnie traktowała odrabianie prac
domowych? Skarcił się w duchu za własne wścibstwo. Zdecydowanie nie powinno go
to obchodzić.
Kiedy jednak powędrował spojrzeniem za jej drobną dłonią,
którą zdjęła kolejną książkę ze stosu, pytanie opuściło jego usta zanim zdążyło
przejść przez serię „za i przeciw”.
— Hej, jak udało ci się zdobyć Czarne nie jest czarne?
Elisabetta spojrzała na niego ze zdumieniem.
—- Znasz Chaffincha? — Jej pucołowata twarz zaokrągliła
się jeszcze bardziej, kiedy ponownie rozjaśnił ją uśmiech.
— No jasne. — Lupin nie mógł oderwać pożądliwego
spojrzenia od niepozornej, płóciennej okładki. — Namówiłaś Jonesa, żeby dał ci
przepustkę do Działu Ksiąg Zakazanych? Myślałem, że to niemożliwe.
— I pewnie tak jest. — Dziewczyna uśmiechnęła się
przebiegle. — Kupiłam ją dosłownie za bezcen w Hogsmeade.
— W księgarni pana Mackie? No nie, byłem tam tyle razy i
nigdy nie trafiłem na podobnego białego kruka!
— Mogę ci go pożyczyć, kiedy skończę. — Zawahała się, po
czym pochyliła się ku niemu nad blatem stolika. Remus czuł niejasno jak
drętwieją mu kolejne mięśnie, nie mógł jednak z czystym sumieniem powiedzieć,
że było to niemiłe wrażenie. — Ale lepiej nie mówmy nikomu o tej księgarni. Im
mniej osób o niej wie, tym więcej dla nas zostanie.
Lupin osiągnął dziwny stan, w którym śmiał się cicho z jej
żartu i jednocześnie dziwił się, jak bardzo naturalnie brzmi jego śmiech i jak
cudownie zabrzmiało słowo „nas” w jej ustach. Postanowił jednak, że później
zastanowi się nad swoim niespodziewanym rozdwojeniem jaźni, ponieważ nagle
Elisabetta posmutniała wyraźnie. Czyżby był tak żałosnym socjopatą, żeby urazić
dziewczynę i nawet nie wiedzieć kiedy?
Dopiero co pochłonęły go gorączkowe i irracjonalne
rozmyślania o tym, czy może to, co powiedziała o księgarni, wcale nie było
żartem i właśnie to ją uraziło, kiedy nagle Elisabetta odezwała się, nie
podnosząc wzroku znad na wpół zapełnionego pergaminu.
— Wiesz, tak dobrze mi się z tobą rozmawia, że aż czuję
się winna.
Remus zmartwiał. Spotykał ją już kilka razy na korytarzach
między zajęciami, gdzie wymieniali zdawkowe uwagi, a przy tym dwukrotnie miał
okazję porozmawiać z nią w bibliotece i to wystarczyło, by zauroczyła go swoją
urodą, skromnością i inteligencją, ale nigdy, nawet w najgorszych koszmarach
nie spodziewał się, że aż tak to widać. Wyprostował się na krześle, a
krew uderzyła mu do twarzy. Czuł się idiotą i zdrajcą jednocześnie, chociaż –
powtarzał to sobie z uporem maniaka – przecież nie zrobił nic złego, prawda?
Nie zamierzał nic robić ze swoimi uczuciami, nawet przez myśl mu to nie
przeszło.
— Tak bardzo tęsknię za swoją rodziną. — Remus z
przerażeniem wpatrywał się w jej duże, czekoladowe oczy, które wypełniły się
łzami. — Nie powinnam być tutaj, ale wiesz, wyjazd do Neapolu na kilka dni to
bardzo duży wydatek, a moi rodzice… — Urwała gwałtownie, najwyraźniej zawstydzona swoim własnym wyznaniem.
Zapadła cisza, która zdawała się niemal materialna i
ciężka, jakby ważyła setki funtów. Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że powinien zareagować, jakoś ją wesprzeć i pocieszyć, bo choć jej ciemne oczy
zasłonięte były firanką rzęs, to był pewien, że wciąż wypełniały je smutek i
łzy. Nigdy nie był dobry w relacjach międzyludzkich, sama znajomość z
Huncwotami zawsze wydawała mu się cudem, więc kompletnie nie wiedział, jak powinien
się teraz zachować. Może dlatego był tak zdumiony, słysząc swój własny głos, w
którym prawie nie było słychać tych wszystkich emocji:
— Masz może ochotę na spacer?
* * * * *
Dominika siedziała skulona na kuchennym krześle, nerwowo
przygryzając końcówkę ołówka. Tuż przed nią leżała nietknięta krzyżówka, lecz
dziewczyna nie wykazywała większego zainteresowania nią – niewidzącym
spojrzeniem wpatrywała się w stojącą nieopodal lodówkę, jakby mierzyła się z
nią wzrokiem. Kiedy z sąsiedniego pokoju dobiegł rubaszny śmiech, blondynka
wzdrygnęła się, skuliła jeszcze bardziej i niechętnie zerknęła w tamtym
kierunku.
Młoda czarownica nie najlepiej znosiła niepewność i pełne
napięcia oczekiwanie, na które była teraz skazana i na które właściwie sama się
zdecydowała. Wielokrotnie przeklęła już w myślach swój nagły przypływ
lekkomyślności i sentymentalizmu. Gdyby trochę wtedy ochłonęła, nigdy nie
odważyłaby się tonem łagodnej perswazji zmusić taty do wybrania się z nią do
Londynu, odnalezienia sowiej poczty i nakreślenia krótkiego listu do dyrekcji
Hogwartu. Nie siedziałaby tu sama, nie podskakiwałaby z przerażeniem przy
każdym głośniejszym dźwięku. Po co jej to było?
Jednocześnie ogarniało ją przyjemnie radosne podniecenie,
kiedy tylko wyobrażała sobie, że list ze szkoły nadejdzie niebawem, a odpowiedź
będzie pozytywna. Chciała zacząć wszystko jeszcze raz – mnóstwo postanowień
kiełkowało jej w głowie, nieznana wewnętrzna energia i chęć działania
rozpierały ją od środka. Skutków tej radosnej przemiany nietrudno było dopatrzyć
się w otoczeniu Dominiki – pewnego dnia z przerażeniem stwierdziła, że kiedy
spała, wszystkie roślinki w jej pokoju zakwitły w pełnej krasie, a na gałęziach
drzewa za oknem pojawiły się świeże zielone pączki. Doniczki skrzętnie
poupychała pod łóżkiem, a później bardzo udatnie odgrywała rolę niewinnej i zdziwionej
nastolatki. Nie były to zdarzenia o ogromnym znaczeniu, ale to właśnie
szczegóły zazwyczaj przesądzają o schwytaniu zbrodniarza na gorącym uczynku, a
panna Moon właściwie czuła się jak przestępca. Pogratulowała sobie w duchu
pomysłu powrotu do Hogwartu – będzie mogła spotykać się z Corneliusem Imnifayem,
a może nawet zdarzy się cud i osiągnie tę wewnętrzną równowagę, czy o co tam
chodziło. Tak, na pewno.
Odłożyła na bok krzyżówkę, wstała i skierowała kroki w
kierunku schodów. Kiedy była mniej więcej w połowie drogi do swego pokoju,
dobiegł ją głos ojca, opowiadającego zapewne kolejny przezabawny dowcip:
— ... a pytanie brzmiało „Jaka jest różnica między wróżką
a czarownicą?” — Tu zrobił efektowną pauzę, podczas której wszyscy słuchacze, w
tym Dominika, zamarli w oczekiwaniu na pointę. — Co najmniej trzydzieści lat!
Na dole rozległy się śmiechy i okrzyki wesołości
zmieszanej z politowaniem. Dziewczyna nacisnęła klamkę, westchnąwszy z
rezygnacją, ale na jej ustach błąkał się uśmiech. Rzuciła się na łóżko i
sięgnęła po swój nowy słownik numerologiczny. Zdążyła przeczytać zaledwie kilka
pozycji zanim ciszę rozdarło natarczywe stukanie w okno. Wciągnęła gwałtownie
powietrze, a serce w niej zamarło. La vache! Czy to już?! Odrzuciła opasły
wolumin i przeturlała się na brzuch. Na parapecie siedziała niewielka sowa o
rudawym upierzeniu. Znad dużej koperty, którą trzymała w dziobie widać było
niewiele ponad parę okrągłych, żółtych oczu. Przez kilka sekund mierzyły się
wzrokiem, po upływie których ptak ponownie niecierpliwie zastukał w szybę.
Dominika wyrwała się z otępienia i podbiegła szybko do okna. Pociągnęła za
klamkę i cofnęła się nerwowo. Sowa wleciała do środka i zatrzepotała skrzydłami
nad blatem biurka, z godnością upuszczając list, a następnie, zanim blondynka
zdążyła cokolwiek zrobić, wyleciała. Młoda czarownica stała sztywno przy oknie.
Mroźny wiatr przemknął przez wąską szparę i rozdmuchiwał jej jasne włosy, ale
ona nie reagowała, ciągle zszokowana wydarzeniem, które trwało tak krótko, że
nie była pewna, czy go sobie nie wyobraziła. Jednakże dowód jego prawdziwości
leżał tuż przed nią. Łapczywie sięgnęła po kopertę opatrzoną szmaragdowym
godłem Hogwartu i rozpieczętowała ją.
* * * * *
Lily i Patricia siedziały przy kominku w Pokoju Wspólnym i
rozmawiały przyciszonymi głosami. Trwały niespieszne przygotowania do skromnej
imprezy sylwestrowej, w które intensywnie zaangażowali się Huncwoci, więc
poziom hałasu wskazywał na to, że w pomieszczeniu znajduje się jakieś trzy razy
więcej osób niż w rzeczywistości.
— Petunia się nie odezwała – mruknęła ruda, skubiąc rękaw
swetra. W duchu była wdzięczna Huncwotom za całe zamieszanie, które wywoływali
samą swoją obecnością, bo przynajmniej nikt nie zwracał na nią uwagi i mogła
bezpiecznie wygadać się przyjaciółce bez potrzeby ewakuowania się z fotela
ogarniętego przyjemnym ciepłem trzaskających w kominku płomieni. — Wysłałam jej
prezent z życzeniami, ale nie odpowiedziała, ani słowa.
— Lily... — odezwała się jej przyjaciółka pełnym
współczucia tonem. Dobrze znała historię skłóconych sióstr. Sama nie miała
żadnego rodzeństwa i patrząc na to, ile cierpienia sprawiała Lily Petunia, nie
mogła z czystym sumieniem powiedzieć, że żałuje takiego stanu rzeczy. Nie wiedziała
jednak jak pocieszyć Evansównę – przyzwyczaiła się do napadów smutku, które
regularnie ogarniały ją w okresie świątecznym, wakacyjnym i wczesną wiosną,
kiedy obie siostry obchodziły urodziny. Czuła, że jedyne, co może dla niej
zrobić, to wysłuchanie każdego gorzkiego słowa i otarcie każdej bolesnej łzy,
więc zawsze starała się być na miejscu, kiedy zbliżał się ten drażliwy moment.
— Ja wiem, wiem, że ona mnie nie znosi za to, kim
jestem... Ale specjalnie skorzystałam z mugolskiej poczty, żeby się nie musiała
bać i wstydzić, a ona po prostu... Po prostu...
Patricia przechyliła się przez fotel, żeby złapać Lily za
rękę. Zauważyła błyszczące w jej oczach łzy.
— Rudzielcu kochany, zrozum... Ona potrzebuje czasu. Jak będzie starsza, to na pewno, na pewno inaczej
do tego podejdzie. Obie pokończycie szkoły, zaczniecie żyć na własną rękę i
będzie wam o wiele łatwiej złapać kontakt.
Dziewczyna skinęła niechętnie głową, ale nie zdążyła
powiedzieć nic więcej, bo James Potter z niepokojem spostrzegł jej smutek i rzucił
się na ratunek, upuszczając wielkie pudło fajerwerków.
— Lily, aniele, słyszałem że o północy będziesz tańczyć w
staniku z cekinami?
Evansówna sapnęła z rezygnacją, ale łzy zniknęły z jej
oczu i zostały zastąpione przez ironiczne iskierki. Patricia z zachwytem
obejrzała się na Pottera, który – jak na zapatrzonego w siebie buca – był
zaskakująco spostrzegawczy i skuteczny.
— No ładnie, Evans. — Syriusz natychmiast pojawił się przy
kominku i z udawanym zgorszeniem pokręcił głową. — Sama pani prefekt... Aż nie
mogę się doczekać.
— Myślałam, że jesteś zajęty? — zachichotała Patricia,
przysuwając stopy do trzaskającego ognia.
Black skrzywił się z niesmakiem.
— Ja zawsze jestem do wzięcia — mruknął niechętnie, ale
zaraz został zgromiony spojrzeniem przez Jamesa.
— Do wzięcia dla Evans mogę być tylko ja.
— W takim razie czeka mnie los zakonnicy — odezwała się
Lily, która już całkiem doszła do siebie. Potter uśmiechnął się do niej uroczo,
a zarazem dość niepokojąco.
— Już ja osobiście zadbam o to, żebyś mi się nie
zmarnowała — zagroził, pochylając się ku niej niebezpiecznie, ale ruda zdążyła
się zasłonić ręką, w efekcie czego niedoszły amant pocałował wnętrze jej dłoni.
— Fuj! — krzyknęła Evans, rumieniąc się nie wiadomo czemu.
James wzruszył ramionami z uśmiechem i wrócił do
przeglądania pudeł.
Patricia zaśmiała się pod nosem, rozmyślnie unikając
karcącego spojrzenia przyjaciółki.
* * * * *
Pani Pince szła powoli przez wąski korytarzyk w
bibliotece, nasłuchując uważnie. Była młodą, choć niezbyt popularną wśród
uczniów praktykantką i ze wszystkich sił starała się perfekcyjnie wykonywać
swoje obowiązki, żeby dyrekcja doceniła ją i wynagrodziła stałą posadą. Nie
cieszyła się zbyt wielką sympatią rezydentów Hogwartu, których prześladowała i
karała za każde przewinienie. Pani Pince była wręcz przekonana, że na złość jej
usiłują zamienić bibliotekę w chaotyczną ruderę, a zrażeni uczniowie
niespecjalnie starali się wyprowadzić ją z błędu.
Nawet teraz jej uszy drażniły złowrogie syknięcia, które
musiały być ni mniej, ni więcej, tylko zwiastunami katastrofy.
Co tym razem?! — myślała z niepokojem. — Zaklęcia
ognia? Czerwone argoje? Smoki?!
Dźwięk nasilał się. W pewnym momencie bibliotekarka
upewniła się, że jego źródło musi się znajdować tuż za następnym regałem.
Wzięła głęboki oddech i z groźną miną ruszyła przed siebie.
Gotowa do reprymendy otworzyła usta, ale w tej samej
chwili spostrzegła, kto siedzi przy stoliku między półkami i cały gniew zsunął
się z niej, zostawiając jedynie mieszaninę rozczarowania i ulgi.
— Ach — wyrzuciła z siebie. — To ty. Co robisz z tą
różdżką? — zapytała podejrzliwie, wskazując na przedmiot w ręku chłopaka.
Usiłowała ratować resztki swojego autorytetu, które topniały w tych zdziwionych
siwych oczach.
— Poprawiam wypracowanie koleżanki — powiedział powoli i
skinął głową w kierunku leżącego przed nim pergaminu. Jednocześnie nie odrywał
od niej pytającego spojrzenia. Wyburczała coś niezrozumiale i szybko odeszła z
miejsca klęski.
Remus wzruszył ramionami i wrócił do przerwanego zajęcia.
Krótkie syknięcia, teraz już nie tak złowrogie, istotnie rozlegały się dość
często, bo młodzieniec nieustannie natrafiał na różnego rodzaju przekręcenia
angielszczyzny, które pieczołowicie korygował. Praca szła mozolnie, ale nie
nużyła go zbytnio – bardzo chciał w jakikolwiek sposób pomóc autorce tekstu, a
przy tym nie musiał skazywać się na ciężką atmosferę w obecności Syriusza. Na
myśl o przyjacielu przygryzł wargę, a między jego brwiami pojawiła się kolejna
pionowa zmarszczka.
Zaczynały męczyć go wyrzuty sumienia. Fakt, Łapa zachował
się nie fair, ale on sam wcale nie okazał się lepszy jako przyjaciel. Odbija mu
dziewczynę, czy nie tak? Merlinie, jakie to komiczne! On, Remus Lupin, naczelny
kujon Gryffindoru wszedł w drogę szkolnemu Casanovie! Boki zrywać. Ale Remus się
nie śmiał.
Z niejaką zajadłością zaczął dźgać różdżką pergamin aż
ostatni błąd został poprawiony. Włożył wypracowanie, pióro i kałamarz do torby.
Co dalej? Sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. W końcu wstał i wolnym krokiem
ruszył do wyjścia.
* * * * *
Mroźny, zimowy wiatr uginał wyschnięte gałęzie drzew w
niewielkim, leżącym tuż nieopodal przedmieść lesie. Nie było bardzo późno, ale
niebo przybrało już atramentową barwę, a gwiazdy pojawiały się jednak po
drugiej, jakby przypieczętowowując nadejście nocy. Panowała cisza, choć kilka
drobnych leśnych zwierzątek wychynęło ze swych kryjówek – najwyraźniej
zaciekawione były jakimś niecodziennym zjawiskiem, które rozgrywało się tuż na
ganicy ich czujnego wzroku. Istotnie, było na co popatrzeć – smukła postać stała
na rozległej równinie przed lasem i intensywnie wpatrywała się w leżącą tuż
obok nadgniecioną puszkę.
— To wszystko? — Pełen rozczarowania głos należał do
niewysokiego mężczyzny, opierającego się o maskę wysłużonego chevroleta,
którego reflektory oświetlały całą scenę. — Tylko ten kawałek metalu? Żadnych
błyskotek i dymów? Z całym szacunkiem, ale tą puszką nie zainteresowałby się
nawet Andy Warhol.
— O to właśnie chodzi. Żeby żaden mugol nie miał ochoty
jej dotknąć.
— Och — mruknął ojciec Dominiki, najwyraźniej ostatecznie
porzucając nadzieję na bardziej spektakularny pokaz magii.
— Ile zostało czasu?
Pan Moon zerknął na zegarek.
— Minuta. Poczekaj, pomogę ci.
Kiedy już uporał się z przyciągnięciem kufra w okolice
puszki (nie omieszkając spojrzeć na nią z wyrzutem), blondynka kurczowo
zacisnęła palce na drewnianej rączce i rzuciła ojcu niepewne spojrzenie.
Nienawidziła podróżować w ten sposób. Jeśliby głębiej się zastanowić, to
nienawidziła podróżować w ogóle.
— No dalej, maleńka. Wszystko będzie dobrze. Mam odliczać?
— Poproszę — mruknęła z uśmiechem i zamknęła oczy.
* * * * *
Dyrektor Hogwartu wolno przechadzał się po swoim
gabinecie, w skupieniu pocierając zmarszczone czoło. Sytuacja nie wyglądała
dobrze. Ile czasu im jeszcze zostało?
Błyskawicznie podniósł wzrok, kiedy od szyby odbił się
szkarłatny blask. Nie, to tylko przedwcześnie odpalony fajerwerk. Jednakże
ostrożności nigdy za wiele…
— Za wiele — mruknął półprzytomnie, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. — Proszę — powiedział już głośniej.
Do środka wkroczyła profesor McGonagall.
— Uczennica powinna być już na miejscu. Posłałam po nią
Hagrida.
— Doskonale.
Nie przekonało to jednak doświadczonej wiedźmy, która
zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem.
— Albusie? — Odezwała się pytająco.
— Napływają do mnie... niepokojące informacje — powiedział
ostrożnie, jakby zastanawiając się nad każdym kolejnym słowem. W odpowiedzi na
strach w oczach czarownicy, ciągnął: — Oczywiście, o czymś takim nie
przeczytasz w „Proroku”. Caradoc Dearborn próbował się włamać do Departamentu
Tajemnic, ale zniknął, zanim zdążyli go aresztować. Chyba nie możemy już
zbytnio mu ufać, co? A w zeszłym tygodniu ktoś napadł na pracownię alchemiczną
Merkuriusza. Skradziono kilka niebezpiecznych substancji. Naturalnie mogą to
być pojedyncze, niezwiązane ze sobą incydenty. — Znowu potarł czoło. — Ale
całość, które tworzą razem, jest co najmniej niepokojąca.
— Czy nie powinniśmy... — zaczęła nieśmiało kobieta, ale
Dumbledore niecierpliwie machnął ręką.
— Rozmawialiśmy już o tym, Minerwo. Napisałem do Milicenty
Bagnolt, ale jak sama zapewne zauważyłaś, w odpowiedzi otrzymałem jedynie
niezbyt przyjemną notatkę o sobie w „Proroku”. Wciąż nie mamy pewności. Wiem
jednak, do czego zdolna jest osoba, o której rozmawialiśmy i przysięgam, że podejmę
odpowiednie kroki, jeśli tylko da mi do tego powody.
Nastała cisza zakłócana jedynie cichym buczeniem srebrnych
instrumentów.
* * * * *
Dominika podniosła się z ziemi, ze złością otrzepując
ośnieżone spodnie. Lewa noga pulsowała jej bólem, bo przed chwilą kufer zwalił
się na nią całym swoim ciężarem. Niezgrabnie chwyciła rączkę i rozejrzała się.
Ciemność bezksiężycowej nocy rozświetlało jedynie kilka zaśniedziałych lamp. W
pobliżu majaczyły jakieś nieduże drewniane domostwa, musiała więc być gdzieś w Hogsmeade.
Istotnie, po jej lewej stronie w czarnej przestrzeni
rozrzucone były małe, żółtawe okienka. Ruszyła w tamtym kierunku, po chwili
natrafiła jednak na masywny, ceglany mur. W końcu przydała się jej różdżka,
którą nerwowo ściskała w kieszeni – mur przed czarownicą został zalany wątłym,
ale pewnym światłem, zupełnie innym od rozdygotanych i żółtawych błysków lamp.
Zaczęła iść wzdłuż ściany, a po dłuższej chwili, kiedy w jej głowie mnożyły się
niepokojące myśli wywołane przenikliwym zimnem, ciemnością i brakiem
orientacji, światło błysnęło jej prosto w oczy, ślizgając się po metalowych
zawijasach bramy. W centralnym jej punkcie widniał herb Hogwartu. Westchnęła z
niejaką ulgą, odwołała zaklęcie i przyłożywszy różdżkę do zamka, mruknęła Alohomora. Metalowy masyw ani drgnął.
— Czego ja się spodziewałam – parsknęła pogardliwie.
Zdjęła rękawiczkę i dotknęła bramy. Jedynym skutkiem było nieprzyjemne
podejrzenie Dominiki na temat odmrożeń w okolicy palców.
Zaczęła ją ogarniać panika. Zimno, ciemno. Las z potworami
w środku. Rozejrzała się nerwowo. Może te wilkołaki to wcale nie plotka. Kto
ich tam wie, w końcu w jeziorze hodują wielkiego głowonoga...
Nagle usłyszała ciężkie stąpnięcie. I jeszcze jedno. I
kolejne. Coś najwyraźniej zbliżało się leniwym krokiem. Dominika gorączkowo
chwyciła różdżkę i przed rzuceniem Lumos zastanowiła się, czy na pewno chce
zobaczyć intruza, który, sądząc po dźwiękach, znajdował się już całkiem blisko.
Ciężka brama wydała się jej kawałkiem śmiesznej blachy, nie stanowiącym żadnej
ochrony. Światło trysnęło z wierzbowego kijka, wydobywając z mroku potężną,
górującą nad nią o jakieś pięć stóp postać.
Dziewczyna wciągnęła gwałtownie powietrze i nie mając
nawet siły krzyczeć, wyrzuciwszy w śnieg kufer i różdżkę, puściła się biegiem w
stronę Hogsmeade. Przerażenie i wysokie zaspy nie ułatwiały jej ucieczki, a za
plecami już, już słyszała szczęk bramy i kroki olbrzyma.
Rozległo się sapnięcie i Dominika poczuła na swoim
ramieniu coś ciężkiego.
— Nie dotykaj mnie! — wrzasnęła i odskoczyła na
bezpieczniejszą odległość.
Napastnik okazał się ogromnym mężczyzną ściskającym jedną
z zaśniedziałych lamp, którą zapewne zdjął z ogrodzenia. Puszyste futro i
rozczochrana broda czyniły go jeszcze większym.
Młoda czarownica omal nie zemdlała ze strachu, kiedy
potwór przemówił.
— Cholibka, będziesz cicho, trzpiotko? Ludziska pobudzisz — zagrzmiał tonem wyrzutu i uniósł wyżej latarnię, żeby się jej przyjrzeć. — Ty
się mnie chyba nie boisz, co?
Dominika była zbyt skupiona na groźnej aparycji olbrzyma,
żeby zauważyć, że jego ton stał się wyraźnie łagodniejszy. Powoli, bardzo wolno
napływały do niej wspomnienia – przecież kojarzyła go ze stacji Hogsmeade,
kiedy powitał ich tuż przez rozpoczęciem roku i przejął pierwszaków…
— Się nie martw, jestem gajowym. Zaprowadzę cię do zamku. To twoje? — zapytał, podnosząc jej kufer jak torbę z
zakupami.
Spojrzała na niego z mieszaniną grozy i podziwu.
Jakieś dwadzieścia minut później siedziała na schodach
nieopodal wieży Gryffindoru i przetrząsała swoje rzeczy w poszukiwaniu listu z
Hogwartu, w którym zawarte było hasło do portretu pokaźnej damy w różowej
sukni. Sama nie wiedziała jak udało jej się tu dotrzeć przy tak nietypowej
eskorcie i nie chciała o tym myśleć. Pamiętała tylko, że szła w odległości
kilku stóp od gajowego i przez całą drogę zastanawiała się, czy aby olbrzymy
nie są stworzeniami czarnomagicznymi i nieco żadnymi krwi. Widziała rysunki
olbrzymów w książkach – były pięć razy większe od człowieka, rozwalały wszystko
dookoła i nosiły dziwne przepaski na biodrach. Hogwarcki gajowy nie do końca
spełniał te warunki, ale mimo wszystko...
Do stu kudłoni, gdzie ten list?!
* * * * *
James Potter z szatańskim uśmiechem rozejrzał się po
Pokoju Wspólnym. Na jego polecenie zgromadzone towarzystwo kładło się wygodnie
na podłodze w oczekiwaniu na mroczną opowieść wieczoru. Impreza sylwestrowa
rozkręciła się dobre dwie godziny temu, część zgromadzonych była już nieco podchmielona
i podatna na sugestie, co James skrzętnie wykorzystał.
Według jego diabolicznego planu, Lily Evans, będąca pod
wrażeniem nastroju i strasznej opowieści, strwożona wpadnie w ramiona
przypadkowo znajdującego się obok Rogacza, który znakomicie odegra rolę
dzielnego rycerza. Czy coś w tym stylu.
— Gaszę! — zawołał, sięgając do wyłącznika i starając się
zapamiętać miejsce spoczynku rudowłosej dziewczyny.
Lampy pogasły.
Rozpoczęła się żmudna wędrówka Jamesa przez zrzędliwe i
pokrzykujące gniewnie ciała. Kiedy nareszcie usłyszał znajomy głos („Aua, to
moja stopa!”), klapnął na dywan, rozłożył się wygodnie i wdychając wspaniały
zapach lawendy, zaczął niskim, głuchym głosem:
— Dawno, dawno temu, w małej irlandzkiej wiosce pewna
mugolska dziewczyna nie chciała wyjść za młodego czarodzieja. Odszedł urażony,
ale wcześniej na całą wioskę rzucił klątwę zarazy. Początkowo nic się nie
działo, więc wszyscy wyśmiali czarodzieja. Po tygodniu jednak zaczęły padać
zwierzęta... — James zrobił efektowną pauzę. — Później pojedyncze osoby...
Wszystkich odwiedzała trupia dziewczyna z czerwoną chustką, dlatego mieszkańcy
wioski zabarykadowali się w swoich domach. Pewnej ponurej nocy… — Potter mówił coraz
ciszej, słuchając jednocześnie płytkiego oddechu Lily. — Ukochana czarodzieja
nie mogła zasnąć. Coś chrobotało przy oknie, więc podeszła powoli... Uchyliła
je... A WTEDY!
Rozległo się głuche łupnięcie, kilka osób wrzasnęło ze
strachu. Zaczęła się krótka szamotanina, po upływie której kilka promieni
jasnego światła pomknęło ku wejściu do wieży.
— Nie po oczach... — jęknął intruz, półleżąc na... szkolnym
kufrze?
Zabrzmiały szepty.
— Szyszmora! — sapnął ktoś z tyłu.
— Ja ci dam szyszmorę! — Jamesowi wydawało się, że skądś zna
ten nadąsany głos. Czyżby...
Nagle zrobiło się oślepiająco jasno. To Remus zapalił światło.
— No już, już. To tylko Moon. — I uśmiechnął się do niej
przyjaźnie.
Rozległy się pełne rozczarowania głosy i ludzie zaczęli wracać
do Pokoju.
— Moon? A co ty tu robisz? — zapytał bezmyślnie Potter,
nie będąc jeszcze w stanie wyciągnąć konsekwencji za ten sabotaż.
— Właśnie? — To Syriusz wychylił się zza fotela z butelką
Ognistej Whiskey w ręku.
— Nic. Wróciłam trochę wcześniej – powiedziała dziewczyna
czerwona jak piwonia, wyciągając coś z kufra. — Przyniosłam szampana — dodała
tonem usprawiedliwienia.
Po chwili całe wydarzenie straciło na dramatyczności, a
dostawa Demi doux Épernay spotkała się z pozytywnym odzewem.
Dominika odesłała swój kufer do dormitorium, a Potter,
uzurpując sobie tytuł gospodarza, wprowadził ją do Pokoju Wspólnego, który
wyglądał jak pobojowisko. Były nawet ofiary – chłopak z niesmakiem zauważył, że
kilka osób zasnęło podczas jego opowieści.
— To co, może poczęstujesz się ciasteczkiem? Albo kremowym
piwkiem?
— Chętnie — powiedziała obojętnym tonem, szukając kogoś
wzrokiem. — Daj mi chwilę. — I ruszyła szybkim krokiem w kierunku dwóch
dziewcząt, jakby bała się, że za chwilę zabraknie jej odwagi.
Lily i Patricia patrzyły na nią z ciekawością. Dominika
usiadła obok nich i wypaliła:
— Dostałam waszą kartkę. To było bardzo... Dziękuję. Nie
spodziewałam się po tym, co ostatnio... Jak się zachowywałam. Taka
przeprowadzka jest trudniejsza do zniesienia niż myślałam. Chciałam was bardzo
przeprosić. Też mam coś dla was. — Nerwowy monolog, mimo usiłujących przerwać
go pełnych zrozumienia gestów, zakończył się dopiero teraz.
— Piękne — bąknęła w końcu Lily, patrząc na lśniącą w jej
dłoni bransoletkę z pastelowych muszelek poskręcanych w małe spiralki.
— Pochodzą z południa Francji. Jak większość tego typu
pamiątek podobno przynoszą niebywałe szczęście. — Zdobyła się na nieśmiały
uśmiech, choć ciągle wyglądała na wystraszoną.
— Moja babcia mówi, że szczere intencje potrafią zdziałać
cuda — zauważyła Patricia, obdarzając Dominikę czułym uśmiechem.
— Tak mówi? Myślałam, że jest ekspertką w dziedzinie
czystości krwi, a nie wzruszających aforyzmów? — Kąciki ust rudej zadrgały
ironicznie.
— Ano. Czasami jednak robi sobie przerwy na inne życiowe
mądrości.
Rozległo się krótkie huknięcie, a następnie wołanie
Pottera zapraszającego wszystkich na pokaz fajerwerków.
— Chodźmy — zarządziła Evans, wstając. Widząc ciągle
niepewny wyraz twarzy Dominiki, po przyjacielsku objęła ją ramieniem i odezwała
się dziarskim tonem:
— A ty nie masz nas za co przepraszać, może to my byłyśmy
trochę za mało wyrozumiałe. Czyli wszystko wraca do normy? Nie masz nas dość i
trzymamy się razem?
— Dokładnie tak. — Moon odetchnęła z ulgą i błysnęła
uśmiechem, do którego nareszcie nie musiała się zmuszać.
— W takim razie obejrzyjmy ten cały pokaz, Potter podnieca
się nim już od kilku dni...
Czasami drobne zdarzenia zmieniają ludzkie życie. Mimo
pozornie niewielkiej wagi, stają się przyczynkiem do wspaniałych zwycięstw i
gwałtownych porażek. Panna Moon zaczynała to dostrzegać i doceniać znaczenie
ludzi w swoim życiu. Z większym optymizmem patrzyła w przyszłość, od kiedy cudowna w
swej prostocie kiełkująca przyjaźń nie potępiła jej w trudnych chwilach, ale
nie pytając, nie oceniając, otworzyła przed nią ramiona. Jaki będzie efekt
zmian? Co przyniesie nowy rok? Te same pytania zadawał sobie każdy, kto tej
nocy patrzył w niebo.
Bardzo dobr fragment z Remusem! Taki... Remusowy. I ty, chłopie, masz jeszcze wyrzuty sumienia? Bo Black dostał, na co zasłużył?
OdpowiedzUsuńKurczę, twoja wizja Lupina całkiem pokrywa się z moją! Jest naprawdę uroczy.
Miło, że wspominasz o relacjach z Petunią. Choć temat mógłby być bardziej liźnięty :-) ale nie narzekam! Potter, jak na buca, rzevczywiście ładnie się zachował. Przekomarzanki Rogacza i Łapy są urocze! (Właśnie zxastanawiam się, ile razy w tym komentarzu użyłam słowa 'uroczy'. No ale ono idealnie pasuje do przyjemnego rozdziału!)
Oj, Evans, chyba wiadomo, czemu się rumienisz.
Ciekawy fragment o młodej Pince - lubię takie smaczki :D
Trzymam kciuki za Remusa, żeby nie wszedł do friendzone'u!
Dominika bojąca się Hagrida. Bezcenne :D
Rozdział był uroczy po prostu. Szkoda, że Potter nie dokończył opowieści, była całkiem zabawna. Jeśli komentarz jest trochę nieskładny, to przepraszam, 12 to dla mnie jeszcze ranek (w ferie). Postanowiłam solidnie komciać i mam nadzieję, że będę się trzymać postanowienia. Nic ci nie mam do zarzucenia, drobne potknięcia niżej :)
" Jej pucołowata twarza zaokrągliła się jeszcze bardziej, kiedy ponownie rozjaśnił ją uśmiech" chyba chodzi o twarz :D
" No jasne.— Lupin nie mógł oderwać pożądliwego spojrzenia od niepozornej, płóciennej okładki" zjedzona spacja.
" Wysłałam jej prezent z życzeniami, ale nie odpowiedziała, ani słowa" zbędny przecinek przed 'ani'.
" nie omieszkając się spojrzeć na nią z wyrzutem" niepotrzebne 'się'!
" Ale całość, które tworzą razem jest co najmniej niepokojąca" przecinek po 'razem', bo to wtrącenie.
" - Czego ja się spodziewałam" zjedzony myślnik.
Pokój wspólny małą literą.
Całuję i pozdrawiam!
Ps przepraszam za błędy, ale nienawidzę pisać na tablecie!
Ugh, i jeszcze... to ja! Byłam zalogowana na starym koncie. Nie, uroczość, w przeciwieństwie do słodkości, mogę przyjmować w nieumiarkowanych dawkach :D
UsuńDziękuję za miłe słowa o Remusie - bardzo cię cieszę, że wyszedł dobrze, bo zawsze jest dla mnie pewnym wyzwaniem :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że tak wysoki poziom "uroczości" nie był wadą :p
Dziękuję też za wytknięcie błędów - już poprawione.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Witam Cię, mój miodzie!
OdpowiedzUsuńPoczątkowo, to ja chciałam przeprosić Twą osobę. Chciałam dzisiaj przeczytać i skomentować rozdział piąty, ale nawet nie zauważyłam, że dodałaś w tym samym czasie nowy rozdział i tak jakoś wyszło, że... no wiesz, przeczytałam tą nowszą notkę. Dobra, nieważne!
Cytujemy!
A, i będzie sporo tego cytowania. Chyba wiesz dlaczego... tak, to przez Klemensa.
,,— Tato...
— O Sainte Mere! Nikuś, musisz tak napastować starego ojca w środku nocy?!" Dom-Dom, jak Ci nie wstyd?! Ojca własnego?! Ty świntu...
...
Kurde, ze mną serio jest coś nie tak. Albo z Tobą, bo dajesz takie dwuznaczne słowa. Tak, to przez Ciebie.
,,Panna Clemenza była zbyt pochłonięta wyładowywaniem tony podręczników ze swojej podręcznej tory, by zarejestrować duchowy kryzys Lunatyka." Widzisz? Dlatego jej nie lubię. Myśli tylko o sobie, i nie zauważa wewnętrznego cierpienia Remusa! Co za egoistka...
,,Lupin nie mógł oderwać pożądliwego spojrzenia od niepozornej, płóciennej okładki." Ten moment, gdy facet bardziej interesuje się książką niż Tobą... bezcenne XD
,,Ale lepiej nie mówmy nikomu o tej księgarni. Im mniej osób o niej wie, tym więcej dla nas zostanie." Zachłanna szmata. Wybacz, musiałam xd
,,Lupin osiągnął dziwny stan, w którym śmiał się cicho z jej żartu i jednocześnie dziwił się, jak bardzo naturalnie brzmi jego śmiech i jak cudownie zabrzmiało słowo „nas” w jej ustach.
miał okazję porozmawiać z nią w bibliotece i to wystarczyło, by zauroczyła go swoją urodą, skromnością i inteligencją [...]" Siostry, dawajcie mi tu sole trzeźwiące! Trzeba go ocucić! Ta mała, głupia piczka dosypała mu czegoś do picia! Zapewne Ognistej. Remus, na litość boską! Czemu Ty masz taki słaby łeb?! Nie, nie... tracimy go! Remus, wróć do nas! COME BACK, TY GŁUPI FUTRZAKU!
,, [...] był pewien, że wciąż wypełniały je smutek i łzy." Czy tylko mi, to zdanie poprawiło humor? Tak, tylko mi. Tylko ja jestem taką sadystką. :)
,,— Fuj! — krzyknęła Evans, rumieniąc się nie wiadomo czemu." W tym momencie się nie powstrzymałam, i parsknęłam śmiechem. Moja reakcja wyglądałaby identycznie. xd No, pomijając fakt, że ja się nie rumienię. Co tu dłużej gadać? Właśnie nie wiem, co. Rozdział jak zwykle cudowny, a ja straciłam wenę w grudniu i nadal jej nie odzyskałam... musisz mi wybaczyć. To tyle na dzisiaj.
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Błagająca o wybaczenie,
Sophie Casterwill
Haha, to musiało być dziwne :p To wszystko przez to, że nie mogłam sie powstrzymać i dodałam nowy rozdział prawie tydzień przed planowanym terminem. Nauczka na przyszłość!
UsuńOjeju, ale miałam ubaw przy czytaniu tego komentarza :p Jesteś genialna. Widzę, że Elisabetta została ostatecznie potępiona.
No właśnie tak zaglądam od czasu do czasu do Ciebie i jestem niepocieszona. Halo, to dopiero początek, więc rusz tyłek i do roboty! Co Ty sobie myślisz - najpierw zaciekawiasz nowym opowiadaniem, a później "straciłam wenę"? Nie przyjmuję tego do wiadomości.
Z pozdrowieniami, wstępnie bez wybaczenia
Eskaryna
Hejka hejka
OdpowiedzUsuńWow. Nie minął tydzień a ty już dodajesz rozdział. I to taki. Kolejne wow.
Mi zajęłoby cos takiego miesiąc :D
Mój komputer przez dwa dni nie żył - wyłączyli prąd kiedy pisałam rozdział i dupa - ale na szczęście już jest z nim okej więc mogłam przeczytać to cudo i napisać komentarz.
Szkoda mi Remusa. To taki wspaniały chłopak. Dalabym wiele żeby być jego przyjaciółką. Mam nadzieję że Eli zainteresuje się Lupinem i da sobie spokój z Łapą. On już i tak ma masę fanek :D
No i masz szczęście że Dom wróciła! Czyli jak na razie mozesz odetchnąć z ulgą. Moja wiatrówka ci nie zagraża :D
Nie dziwie się że nasza Moon przestraszyła się Hagrida. Ciemno, las i w ogóle a tu pojawia się wielki facet. Ja też bym się wystraszyła.
Ale ten Potter ma ciekawe plany :D tylko czasami to dziewczyny są odwazniejsze od kolesi. Mam takie doświadczenie ze swoim kuzynem.
Ale historia ciekawie sie zapowiadała, szkoda że jej nie dokończył.
Pozdrawiam, oceanu weny życze i miłego tygodnia.
No i zapraszam do moich huncwotow ;)
Cześć.
UsuńJa też jestem zdziwiona, ale taka jest moc czytelników!
Miło mi słyszeć, że mogę sobie jeszcze trochę pożyć. Na razie :>
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
Eskaryna
Ale super, tak szybko nowosc! Widzę dużo weny, ciesze sie, ale i zazdroszczę nieco ;). bardzo sie ciesze, Ze Dominika zdecydowała sie zostać w hogwarcie. Nie spodziewałam sie, ze podejmie decyzje w środku nocy. Nie rozumiem jednak, dlaczego pisała list do Hogwartu? Przecież nie informowała chyba szkoły,ze odchodzi, zreszta to i tak chyba musieliby zrobić jej rodzice? No i dlaczego tak szybko wróciła do szkoły? W ogole odnoszę wrażenie, ze chyba cos nie tak jest z czasem, pisałaś, jakby Dominika od dawna potrafiła sprawić, ze kwiaty w jej pokoju kwitną, a minęło raptem kilka dni miedzy świetami a sylwesterem. Rownież inne wydarzenia w rozdziale chyba nie mogły sie odbyć w tak krótkim czasie... Procz tych zastrzeżeń podobało mi sie. Szczegolnie czesc dotycząca Remusa i jego spotkanie w bibliotece z E (mysle, ze Syriuszowi zależy na kimś innym, wiec Lupin raczej nie podrywa dziewczyny, ktora interesuje sie jego kumpel...Ale przydałaby się Huncwotom rozmowa, oj tak). Podobała mi sie tez końcówka, humorystyczny ten sylwester, a James jest wspaniały. No i ciesze sie z tej rodzącej się przyjaźni;)
OdpowiedzUsuńCześć!
UsuńList do Hogwartu był konieczny, ponieważ Dominice bardzo się spieszyło i postanowiła wrócić przed końcem przerwy świątecznej, trzeba więc było uprzedzić dyrekcję, bo - jak sądzę - wszystkich uczniów zabierał z powrotem ekspres Londyn-Hogwart, a tu jeszcze potrzebny był świstoklik.
Nie do końca rozumiem uwagę o czasie, to znaczy które wydarzenia nie mogły mieć miejsca?
Z pozdrowieniami
Eskaryna
chodzi mi o to,że między świętami w sylwestrem jest raptem kilka dni, a tutaj odnosiłam wrażenie, jakby minęło więcej czasu - np. wtedy, kiedy napisałaś o thm, że w pokoju Dominiki rosną te kwiaty, zabrzmiało to, jakby trwało to dłużej niż pięć dni.
UsuńHej, hej! Jak dla mnie notki mogą być codziennie, niech moc czytelników będzie z tobą ;P
OdpowiedzUsuńWe wcześniejszym rozdziale już myślałam, że babcia Moon pogoni Dominikę laską do Hogwartu, a może nawet sama okaże się czarownicą ;P I ten list od dziewczyn, nie miałabym serca ich zostawić! Dobrze, że te roślinki oszalały, a po entuzjazmie jaki Dominika czuje po zmianie decyzji widać, że tego właśnie chciała chociaż skrzętnie to ukrywała w strachu ;P
Mam cichą nadzieję, że władczyni serca Remusa przejrzy na oczy i przestawi się na odpowiedniego huncwota ;P Napsuło się trochę u chłopaków przez to krukońskie dziewczę ale, ale... Przyjaźń pomiędzy Syriuszem i Remusem przecież nie była taka klarowna, coś musiało wyciągać te cegły by w końcu mur runął po śmierci Potterów. Szkoda, że stawianie z powrotem tego muru trwało tak długo ;P
Zamarzył mi się świstoklik do wszystkich miejsc na ziemi, albo chociaż magiczny kominek z proszkiem fiu... Życie byłoby o tyyyle łatwiejsze! Chociażby to był najbrzydszy trampek na świecie, kochałabym go całym sercem ;P
No i biedny James ;P Podejrzewam, ile spędził na planowaniu, organizowaniu itp. itd, a chodziło mu tylko o jedno: pójść krok dalej w relacji z Lily ;P Nie pykło, aż za dobrze wiem jakie to uczucie, gratuluje mu wytrwałości, naprawdę, ja bym się już dawno załamała, popadła w depresję, albo nie wiem co jeszcze! Skąd on bierze ten entuzjazm? Nie mam pojęcia ;P Trzymam kciuki żeby chociaż ją porządnie wyściskał w trakcie fajerwerek ;P
Weny i huncwotów ;*
niecnimarudersi.blogspot.com
Cześć :) Dobrze wiedzieć!
UsuńDoookładnie. Widzę, że dobrze się rozumiemy. Bardzo spodobało mi się sformułowanie "odpowiedni huncwot" :p Wspaniałe. Całkowicie zgadzam się też z Twoją opinią na temat przyjaźni Syriusza i Remusa - to jednak nie to samo, co między Syriuszem a Jamesem.
Taki świstoklik na dobrą sprawę rozwiązałby wszystkie moje problemy, haha :p Jak niewiele i jak wiele jednocześnie!
Dziękuję bardzo za komentarz.
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Ooo, nowy rozdział! Jaka miła niespodzianka, nie spodziewałam się go tak wcześnie :-)
OdpowiedzUsuńWidzę, że rozmowa z babcią dużo dała Dominice do myślenia – żeby tak zmienić swoje podejście, z kategorycznego: „Nie wracam do Hogwartu!” na „Muszę wrócić jak najszybciej”… No, no. Ale babcia wiedziała, co mówi i miała rację. Dobrze, że Dominika przestała tchórzyć i chować głowę w piasek. W końcu jest w Gryffindorze, niech robi, jak na Gryfonkę przystało ;-)
Ojeju, Remus i Elisabetta! Z każdą uwielbiam tę dwójkę coraz bardziej i coraz bardziej też im kibicuję. O, przypomniała mi się rzecz, za którą chciałam cię pochwalić już wcześniej, ale która wypadła mi z głowy – a więc cieszę się niezmiernie, że Elisabetta nie jest opisana jako super świetna i szczupła dziewczyna, która uwagę przyciąga tylko swoją urodą. Fajnie, że jest „pucołowata” (jak to opisałaś), a że uwagę (Remusa przynajmniej) skupia na sobie tymi drobnymi rzeczami – włosami, rzęsami, cytrusowymi perfumami. Bardzo fajny motyw, podoba mi się niezmiernie. I tak samo spodobało mi się Remusowe: „Masz może ochotę na spacer?”. Wiem, że pewnie według niektórych to nie jest idealne pocieszenie, ale mnie wydaje się najlepsze z możliwych – bez sztucznych oraz wymuszanych zapewnień, jak to wszystko będzie dobrze, jak to nie warto się smucić, bo w większości przypadków ludzie mówią tak tylko po to, aby powiedzieć cokolwiek. Propozycja spaceru wydaje się taka… taka dobroduszna, zwyczajna. Szczera oferta odwrócenia uwagi od smutków :-)
Żart taty taki typowy. To chyba nie najlepiej o mnie świadczy, skoro takie suchary mnie bawią…? ;-)
Oj, cieszę się na te zbliżenia na linii Lily – James. Jily to chyba jedna z moich ulubionych par w uniwersum potterowskim, więc zawsze miło mi się czyta o tym, jak to się do siebie Evans i Potter zbliżają, a nie tylko w kółko dogryzają i dogryzają. Scenka byłaby urocza, gdyby nie ta Petunia… Naprawdę, nie wiem, co o niej myśleć. Z jednej strony mam wrażenie, że to, jak traktowała siostrę było wynikiem zazdrości, własnego niedowartościowania, poczucia, że rodzice wolą Lily od niej… Ale z drugiej strony, nie potrafię zrozumieć tego, jak mogła tak długo pielęgnować w sobie tę nienawiść, niechęć. Szkoda, że siostry nigdy nie miały okazji wszystkiego sobie wyjaśnić oraz ostatecznie się pogodzić. Mam wrażenie, że ta wiedza do końca będzie męczyła Petunię.
Oj, Remus nie powinien czuć się tak okropnie – żeby odbić przyjacielowi dziewczynę potrzeba, aby ten przyjaciel ją miał. A Syriusz kim jak kim, ale Elisabettą raczej nie jest zainteresowany ;-) O, i bardzo fajna wstawka o tym, że Remus poprawia błędy w wypracowaniu Lisy – przyjemnie, że jej włoskie pochodzenie nie jest tylko ozdobnikiem i wpływa na pewne rzeczy.
Ciekawi mnie, cóż takiego może niepokoić Dumbledore’a. Znaczy: podejrzewam, w końcu to I wojna czarodziejów, Voldemort szaleje w Brytanii, ale… Nie wiem, na ile akurat te niepokoje są związane z działalnością Voldemorta, a na ile dotyczą Białej Magii Dominiki… Chociaż, czy to musi się wykluczać? Podejrzewam, że w jakiś sposób te wątki mogą się przenikać.
Świetne zakończenie – szukanie listu i ta opowieść Jamesa… Typowe. Pamiętam, że zawsze na wycieczkach szkolnych lub obozach był ten moment, kiedy trzeba było się zebrać i opowiadać sobie straszne historie. Ach, wspomnienia! Ale nie tylko to sprawia, że zakończenie tak mi się spodobało: to, jak Dominika zrozumiała i otworzyła się na przyjaźń Lily i Patricii, było chyba najlepsze. Fajnie jest wiedzieć, że bohaterowie chociaż raz są wszyscy razem zadowoleni, bez żadnych niedomówień, żali czy niesnasek. Niech następny rok będzie dla nich dobry i łaskawy! ;-)
Ech, Eskaryno, co ja mogę więcej powiedzieć? Uwielbiam twoje opowiadanie, twój styl pisania i to chyba wyraża więcej niż tysiąc słów. Życzę mnóstwa weny!
Ściskam
Mglista
Gwoli ścisłości - ja też się nie spodziewałam :p Ale ja ostatnio nieustannie siebie zadziwiam, więc może powinnam wreszcie się przyzwyczaić.
UsuńJesteś chyba jedyną osobą, która nie nienawidzi Elisabetty :> Miło mi to widzieć.
Ostatnio dowiedziałam się, że suchar po angielsku to "dad joke", co idealnie pasuje do tej sytuacji :) No, ale najważniejsze, że zadziałał!
Wątek skłóconego rodzeństwa (Lily/Petunia, Syriusz/Regulus) to moim zdaniem jedna z najsmutniejszych kwestii, jakie pojawiły się w książkach. Tym bardziej, że mam wrażenie, że gdyby dane im było trochę więcej czasu i trochę mniej dumy, wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej. Tymczasem Lily zginęła wiedząc, że siostra jej nienawidzi (podobnie jak Regulus), Syriusz natomiast zginął, nie dowiedziawszy się nigdy, że jego brat był bohaterem. Zawsze było to dla mnie bardzo przygnębiające.
Co do Voldemorta, to mam dla niego dość ciekawe plany :) To znaczy, w fanfickach o Huncwotach Voldemort najczęściej jest już w pełni ujawniony i bojowym nastroju, ja natomiast chciałabym wrócić do czasów, kiedy Tomasz Riddle nie poczynał sobie tak śmiało, stawiał kolejne kroki i kiedy (jak wspomniała Rowling) część czarodziejskiej społeczności naprawdę wierzyła w to, że facet gada do rzeczy. Dumbledore natomiast jest zawsze kilka kroków do przodu, ale o tym później.
Dziękuję za te wszystkie ciepłe słowa - to dla mnie dużo znaczy.
Pozdrawiam serdecznie
Eskaryna
Witaj,
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Twoje rozdziały od początku i chciałabym Cię pochwalić za duże pozytywne emocje, jakie u mnie wywołałaś. Bardzo mi się podobało. Nie wiem, jak ty to robisz, że tworzysz tak długie rozdziały, które jednocześnie wcale czytelnika nie nudzą, a wręcz przeciwnie sprawiają, że chce się czytać jeszcze i jeszcze. Akcja jest świetnie zbudowana, a dialogi dobrze opisane. Czytając jednym tchem, oderwałam się od rzeczywistości. Dzięki tobie przeniosłam się do innego świata. Dziękuję! Cieszę się, że tutaj trafiłam. Czekam na kolejny rozdział.
Życzę dużo weny i zapraszam do mnie.
www.opowiesci-sovbedlly.blogspot.com
Na pewno stać Cię na więcej niż "kopiuj-wklej" ;) Kiedy już zdobędziesz się na szczery komentarz, chętnie wpadnę też do Ciebie, a tymczasem żegnam.
UsuńEskaryna
Przepraszam że tak późno, zaraz tu wrócę!
OdpowiedzUsuńWitaj, a więc jestem :) Przepraszam za opóźnienie, ale nie spodziewałam się, że dodasz nowy rozdział tak szybko! Wielki plus dla Ciebie!
UsuńUwielbiam Twojego Remusa! Jest taki naturalny i uroczy. Rzadko w opowiadaniach tego typu ktoś zwraca uwagę na Lupina, więc dziękuję ci, że go opisujesz (to dobre określenie?). Elisabetta wydaje mi się egoistyczna. Remus się tak stara (widać to i czuć!), a ona nie zwraca na to uwagi, jest ślepo zapatrzona w siebie i Syriusza.
Uwielbiam fragmenty z Jamesem i Lily! Szczególnie jak Potter pocałował Evans! Jej reakcja była komiczna, aż parsknęłam śmiechem czytając to!
Dobrze, że Dominika postanowiła wrócić do Hogwartu! Widzę, że rozmowa z babcią dała jej dużo do myślenia. I dobrze! Zaskoczyło mnie jednak to, że Moon postanowiła wracać do zamku tak wcześnie. Podobają mi się jej relacje z dziewczynami! Oby Dominika otrzymała swół wewnętrzny spokój(?) i poszła na kolejne spotkanie w sprawie Białej Magii.
Pozdrawiam i życzę weny na dalsze rozdziały! Do następnego!
~V
Ha, nikt się tego nie spodziewał - nawet ja :p
UsuńJejku, dziękuję za słowa o Remusie. Niełatwo mi się o nim pisze, więc bardzo się cieszę, że efekt jest zadowalający.
Dziękuję za komentarz!
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Hej! Niedawno trafiłam na Twojego bloga...i dopiero teraz nadrobiłam zaległości ;) I mogę powiedzieć jedynie...wow. Chciałabym umieć pisać tak jak Ty...naprawdę, zazdroszczę Ci talentu. Jedynie czego mi brakowało to większej ilości relacji Syriusza z rodziną, a poza tym jest świetnie! Piszesz super :*
OdpowiedzUsuńWeny!
P. S. Gdybyś mogła odwiedzić mojego bloga - http://roseskylarriddle.blogspot.com/ byłabym bardzo wdzięczna <3
Cześć :)
OdpowiedzUsuńGdzie kolejny rozdział ? No gdzie ? Ja nie wytrzymam do piątku. Szybciej szybciej.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie
No witam.
OdpowiedzUsuńZapraszam: http://skazane-na-zapomnienie.blogspot.nl/2016/03/stos-pomienie-i-wieczne-potepienie.html
Sophie Casterwill
Oto ja, parszywy spóźnialski! Przepraszam, ale obowiązki mnie przytłoczyły :/
OdpowiedzUsuńCzytam to, gdy (znów!) jestem chora i rozumiem ból pana Moon'a. Moje oczy też powoli się zamykają...
Dominika jednak chce wrócić do Hogwartu! Łiii! Cieszy mnie to bardzo, ponieważ już się spodziewałam, że do tego nie dojdzie :/
Jejku, jak mi jest strasznie przykro, gdy Remus się tak obwinia. Bije się w piersi za wszystko... aż mam go ochotę przytulić :)
Bardzo mi się podoba, jak opisujesz jego uczucia do Krukonki. Jest zdystansowany, skromny i nie chce się narzucać. Lubię tę jego postawę :)
Kiedy napisałaś, że Dominika mierzyła się wzrokiem z lodówką, to od razu skojarzyło mi się moje życiowe motto: "Smutne grubaski" xD Jeśli nie wiesz, o co chodzi, to wyszukaj na Fb... dobra, nieważne xD
Coś tata Dominiki sucharzy xD
I kolejny cudny opis! Dziewczyno, jesteś niesamowita. Potrafisz pisać dużo, a przy tym używasz tak ładnego słownictwa, że wprost się rozpływam :3
Ojej... biedna Lily. Kolejna urocza osóbka, która się obwinia. Szkoda, że słowa Patricii się nie sprawdzą...
Ojej! ^^ Jak ja kocham Jamesa! To, co powiedział Syriusz było widać, że na żarty i podobne było to, co mówił Rogacz, ale mimo wszystko wyczuć można było, że Potter będzie pilnował Lily przed innymi chłopakami :D
Ten nieudany pocałunek był soł kjut! ^^
Remus jest taki uroczy, poprawia nawet jej wypracowanie! ^^ Analizując jego zmartwienia, doszłam do wniosku, że nie powinien się zamartwiać. Syriusz szybko się znudzi Krukonką i poleci do Dominiki, na co z niecierpliwością czekam ^^
Na początku pomyślałam, że to spotkanie Śmierciożerców, ale to na szczęście tylko rodzina Moon. Natomiast przestraszyłam się tego, co mówił profesor. Tak jak u mnie, u Ciebie również robi się niebezpiecznie...
W sumie? Nie dziwię się Moon, że tak zareagowała :D Ja jak wracam sama do domu, to zawsze jak kogoś mijam, to boję się, że zostanę porwana i zgwałcona xD Ach, moja psychika (y)
Jakie to było fajne, że Dominika zrobiła takie wejście smoka :D Rozluźniło odrobinę (a nawet sporo) :D
Ostatni akapit bardzo mi się spodobał. Jest taką... zapowiedzią.
Rozdział bardzo mi się spodobał. Jestem od dawna fanką Twojego słownictwa, historii, bloga, ale dzisiaj jeszcze raz mnie do siebie przekonałaś :)
Wszystkiego co najlepsze :)
Natalia
A więc człapię dalej sobie w Twoim opowiadaniu. Naprawdę nie mogę robić tak dużych przerw, bo potem wszystkiego zapominam.
OdpowiedzUsuńUśmiechnęłam się na fragment o tym, jak Dominika spojrzała na lodówkę. Czyżby była głodna?;> Nie wiem czy wiesz, ale uwielbiam jeść, chociaż podobno po mnie nie widać. No tak to jest, że im więcej jesz, tym mniej tyjesz, o ile zachowujesz jakąś aktywność fizyczną.
Tak się zastanawiam i zastanawiam, bo o ile mnie pamięć nie myli, ale może jednak myli, to w Hogwarcie nie obchodzili Sylwestra albo Rowling się na tym nie skupiała. Jednak nie jestem pewna, co do tego. Może już nie pamiętam. Całkiem możliwe, w końcu też mogli przechwycić święto od mugolaków.
Strasznie szybko zapadła decyzja Dominiki i zadziwiło mnie, że tak prędko postanowiła skorzystać z powrotu do Hogwartu, skracając swoją przerwę. Szczerze mówiąc nie widzę trochę tego powodu, dla którego miałaby przepraszać dziewczyny. W końcu aż tak bardzo jej nie unikała. No i normalne to dla mnie, że nie spowiada się z każdej możliwej rzeczy, no ale to ja. Swoją drogą dla mnie to dziwne, jak ktoś po miesiącu znajomości próbuje wyciągnąć ze mnie moje najskrytsze tajemnice. Ale mam wrażenie, że już gdzieś tutaj o tym wspominałam.
Myślałam, że opowieść Jamesa wyjdzie gorzej, ale jednak nie aż tak strasznie, aby Lily w stu procentach mogła go posądzać o złowrogie wróżby. Jednak nie sądzę, aby spełnił się jego plan. Chyba nie teraz.
Czy aby Remus nie przesadza? Czy nie można siedzieć ot tak z dziewczyną przyjaciela? Zaproszenie na spacer i rozmowa, to jeszcze nie zbrodnia. Chyba, że Syriusz tak samo jak Remus, odebrałby to jako zdradę. Chociaż szczerze mówiąc nie jestem tego pewna. Wygląda, jakby Blackowi na niej nie zależało, ale jednocześnie odbicie dziewczyny też pewnie by mu się nie podobało. Nie przez przyjaciela. W ogóle miałam wrażenie, jakby Remus nie był aż tak skryty w H.Potterze. Jakby bardziej czuł się bliższy huncwotów niż Pete. A u Ciebie mam zupełnie inne wrażenie.
Jak wspomniałaś o futrze Hagrida to się zatrzymałam i zastanawiałam, co mi umknęło, ale pewnie chodziło Ci o jego odzienie ;D.
"Nie było bardzo późno, ale niebo przybrało już atramentową barwę, a gwiazdy pojawiały się jednak po drugiej, jakby przypieczętowowując nadejście nocy." --> "przypieczętowując" i "jedna"
"czy aby olbrzymy nie są stworzeniami czarnomagicznymi i nieco żadnymi krwi" --> "żądnymi"
Hej ho!
OdpowiedzUsuńNadal podziwiam Twoją sumienność w nadrabianiu rozdziałów :)
Też lubię jeść, chociaż chwilowo bardzo cierpię z powodu przymusowej diety :( Ale zawsze mogę sobie pomarzyć, co będę jadła, kiedy detoks dobiegnie końca, haha.
Rowling o tym nie wspominała, ale to akurat o niczym nie przesądza ;)
Impuls, moja droga :) Co do przepraszania dziewczyn, to wiesz, przecież one wcale nie chciały wyciągnąć z niej żadnych sekretów. Były bardzo życzliwe i otwarte w trudnej dla Dominiki sytuacji, a ona przez to całe zamieszanie z Białą Magią poczuła się trochę niewdzięczna, bo jednak Lily i Patricia przyjęły ją najserdeczniej.
W przypadku Remusa nie chodzi o fizyczną zdradę, ale o ten psychiczny aspekt. Skoro wie, że podoba mu się dziewczyna przyjaciela, nie powinien prowokować żadnych sytuacji. Przyjacielski spacer to żadna zdrada, ale inaczej to wygląda, kiedy ktoś ma w trakcie niezbyt czyste myśli :p
Dzięki za uwagi i pozdrawiam,
Eskaryna
Cześć!
OdpowiedzUsuńWreszcie przybywam z komentarzem! Och, czuję ogromne wyrzuty sumienia, że mam tak ogromne zaległości, no ale teraz już nic nie poradzę, że tak to się potoczyło.
W połowie lipca wyjechałam do Bułgarii, w tym czasie jak tylko łapałam internet ładowałam sobie kolejne rozdziały Twojego opowiadania i czytałam i czytałam. Szczerze? Czułam się, jakbym czytała książkę. Twoje opisy, dialogi, to wszystko! Nie mogę się nadziwić Twoimi zdolnościami.
No ale nie przedłużając, co kilka rozdziałów będę zostawiała komentarze, dotyczące kilku poprzednich, by nie robić Ci jednego, ogromnego spamu.
(IV)
Bardzo podobała mi się scena z Remusem. W kilku zdaniach pięknie zawarłaś to, jak reszta Huncwotów była dla niego ważna i jak był z nimi ogromnie zżyty.
W następnym fragmencie wiedziałam dokładnie co czuje Dominika. Ja sama nie cierpię bycia w centrum zainteresowania, zawsze wolę zostać na uboczu i nie wychylać się. A jak już jesteśmy przy Moon, to muszę napatoczyć, że bardzo lubię relację jej i Syriusza, bardzo fajnie i ciekawie ją opisujesz. Byłam po wrażeniem zdolności aktorskich Łapy, ja gdybym musiała udawać martwą/nieprzytomną... no po prostu nie dałabym rady, zaśmiałabym się albo moją twarz wykrzywiałby po prostu ogromny grymas :D
No i Peter. Ciężko mi to opisać, nie lubię go jako postaci, ale lubię czytać opowiadania, w których jest troszkę Petera, troszkę tego Petera, który nie był jeszcze zniszczony. W każdym razie nie, Dominika jest Syriusza.
(V)
Normalnie w tym miejscu pisałabym, że "onie" przecież Dominika musi wrócić do Hogwartu, bo te opowiadanie nie będzie miało już dłużej sensu bez Huncwotów, Lily,Pat, ale że jestem kilkanaście rozdziałów do przodu, to wiem że i tak wróci, hehe.
Początek rozdziału bardzo mi się podobał, rozmyślenia Dominiki były takie naturalne, zawsze chciałam coś takiego osiągnąć, ale ciągle mam wrażenie, że u mnie wszystko jes takie sztuczne, chyba muszę zasięgnąć u Ciebie lekcji :D
Szczerze zrobiło mi się smutno, mama Dominiki była taka czuła i spokojna, ale gdy poprosiła Moon o bycie "normalną" i zapomnienie o magii, no nie wiem, zrobiło mi się jakoś tak nieprzyjemnie.
Syriusz,Syriusz,Syriusz. Jeśli go w końcu zwiążesz z Moon, a myślę, że tak będzie, to bardzo ciekawie się akcja może rozwinąć. Jeśli się mylę, to poprawcie, ale Dominika jest mugolakiem? Mugolak + rodzina Syriusza = będzie ciekawie.
I jeszcze scena z Dumbledorem, no nie powiem, zaniepokoiła mnie, tym bardziej, że jeszcze chyba nie czytałam co jest tą tajemnicą albo sama tego jeszcze nie napisałaś. W tym krótkim fragmencie było czuć grozę.
Polubiłam babcię Dominiki. Amen
(VI)
Nie miałam zielonego pojęcia od czego rozpocząć komentarz do tego rozdziału, więc po prostu wkleję cytat:
"Do stu kudłoni, gdzie ten list?!" Nigdy jeszcze nie spotkałam się z takim wyrażeniem, uśmiechnęłam się mimowolnie. Czym są kudłonie?
Sytuacja w świecie magii robi się coraz bardziej niepokojąca, chociaż mam niemałe przeczucie, że ratować magię i to wszystko będzie Dominika, haha.
O boziu, boziu. Ostatnia część rozdziału była świetna! Nie to mało powiedziane, genialna! Wyszczerzyłam się do komputera jeszcze mocniej, gdy ktoś nazwał Dominikę Szyszymorą :D I jeszcze jak zakońćzyłaś ten rozdział! O boziu, perfekcja. Mega mi się podobało. Mam nadzieję, że nadchodzący rok będzie jeszcze lepszy dla Huncwotów niż poprzedni.
Aha i jeszcze mi się coś przypomniało, miałam wspomnieć, że ten buziak, kiedy Lily zasłoniła się ręką, był tak uroczy! Ojeju, jeju.
Dobrze, ja już chyba będę kończyć, bo nie chcę niepotrzebnie przedłużać. Dziś jest święto, więc jadę po południu do rodziny, ale wieczorem postaram się jeszcze wpaść i ostawić komentarz dot. kolejnych kilku rozdziałów. Muszę je przeglądać ponownie, bo szczerze gdy się tak czyta opowiadanie na dłuższą metę, to się zapomina co było w danym rozdziale, haha.
Muszę jeszcze tylko przyznać, że kiedy miałam tę przerwę, ogromnie brakowało mi Twojego opowiadania.
Ola
Cześć, rybko!
UsuńOjeju, tak mi miło, że poświęciłaś tyle swojego wolnego czasu, żeby to wszystko przeczytać. Dziękuję za to i wszystkie przemiłe słowa. Bardzo motywujące!
Kudłonie i wszelkie inne dziwadełka zaczerpnęłam z książki "Magiczne zwierzęta i jak je znaleźć" :)
I tak, Dominika jest mugolaczką - nie mylisz się, sporo z tego będzie problemów :)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie,
Eskaryna
No to dotarłam tutaj ;p Tak daję znać w sumie, bo nic ciekawego do powiedzenia nie mam... ale ja ogólnie mam coś do powiedzenia, jak akurat mnie natchnie, a komentarz piszę i tak z zasady :D
OdpowiedzUsuńTrochę nie rozumiem tej obrazy Remusa. Wiem, że wszyscy stoją za nim murem, więc stanę po drugiej stronie. Moim zdaniem on doskonale wiedział, z im się przyjaźni. Pisałam ci już, ze nigdy nie widziałam Syriusza jako takiego lowelasa, ale w twoim ficku on taki jest i już. No i on taki jest a Remus po tylu latach sam powinien wiedzieć, z kim się przyjaźni. On przecież nie jakoś specjalnie blokuje przyjacielowi dostęp do panny. Gdyby Remus zachował się jak prawdziwy przyjaciel, to sam by powiedział, że na kimś mu zależy. Nie wiem czy TWÓJ Syriusz by zrozumiał, ale ogólnie Syriusz, dla którego przyjaciele zawsze byli na pierwszym miejscu, z pewnością tak. Może by się podśmiewał, może trochę zirytował, ale odpuściłby. Dlatego takie gierki za plecami mi nie odpowiadają, bo skoro mu zachowanie kumpla nie odpowiada to niech poszuka sobie innego. Proste.
I chyba na to zwróciłam większą uwagę, ale nawet nie wiem, czy na pewno w tej części haha. Taki urok, jak się czyta w ramach "nadrabiania" ;p Ale i tak uważam, że nadrabianie jest przyjemniejsze, bo nie trzeba czekać i łatwiej wpaść w rytm czytania.
Pozdrawiam serdecznie w tę okropną pogodę!
Ja też myślę, że nie był lowelasem, ale z drugiej strony to tylko nastolatek, który lubi być w centrum uwagi, więc zakładam, że czasem damskie zainteresowanie sprawiało mu przyjemność ;) Z drugiej strony po jego stosunkowo niewinnym zachowaniu widać, że on wcale Lisy nie wykorzystał, po prostu pozwolił jej się uwielbiać :D I masz rację, szczerość Remusa rozwiązałaby cały problem. Rzecz w tym, że wstydził się przyznać do tego uczucia nawet sam przed sobą, a później wszystko potoczyło się samo i Lupin wylądował po tej drugiej stronie.
UsuńPozdrawiam w piękną pogodę i dziękuję za komentarz :D
Eskaryna