25 stycznia 2017

Rozdział XVII - część III


„Otwarte drzwi”

– rozdział XVII –


— Mogę wiedzieć, co znowu ci odbiło?
James Potter energicznym krokiem wmaszerował do dormitorium siódmorocznych Gryfonów. Zgromił spojrzeniem swojego najlepszego przyjaciela, który z wyraźnym poirytowaniem podniósł na niego wzrok znad Mapy Huncwotów. Po chwili pełnego napięcia milczenia Black uniósł brew, wkładając w to całą nonszalancję i uprzejme zdziwienie, na jakie było go stać.
Potter stał na środku pokoju, rzucając mu groźne spojrzenia zza okularów. W końcu, ku ostentacyjnej uldze Syriusza, postanowił kontynuować.
— Dlaczego ją rzuciłeś? A może lepiej, dlaczego w taki sposób?
— Skąd o tym wiesz? — zapytał chłodno Black, odrzuciwszy mapę na swoje łóżko i nie patrząc mu w oczy.
— Od Evans. — James przeszedł przez dormitorium i założywszy ramiona na piersiach, oparł się o kamienny parapet. — Powiedziała, że Moon ryczy w babskim dormitorium i że jesteś palantem.
— Jak uroczo — burknął Syriusz nie bez złośliwości, chociaż poczuł ukłucie w sercu, usłyszawszy wzmiankę o Moon. Z rozmysłem odsunął myśli o niej na dalszy plan, zdeterminowany, by ostatecznie dokończyć to, co zaczął – kpina i wystudiowana obojętność zawsze były w takich sytuacjach niezawodne. — Wreszcie znaleźliście sobie wspólny temat, jestem przeszczęśliwy.
— Przestań się wysilać i mów konkretnie. — Potter przysiadł na brzegu własnego łóżka, tuż naprzeciw niego. W jego orzechowych oczach błyszczała determinacja, która bardzo mu się nie spodobała. — Co ci odbiło? Jeśli to znowu to samo, na co tak mądrze wpadłeś w wakacje…
— To nie to samo — uciął Black i demonstracyjnie wyciągnął spod łóżka zużyty mugolski magazyn o motocyklach, po czym udał, że z zainteresowaniem przegląda prezentowane w nim modele.
— To co w takim razie? — Nie poddawał się James, wpatrując się w niego uparcie. — Znudziłeś się? A może wziąłeś sobie do serca porady matki? W końcu zrobiłeś dokładnie to, czego chciała…
Syriusz zerwał się na równe nogi, a jego przyjaciel podniósł się zaraz za nim, unosząc głowę i odwdzięczając mu się równie wrogim spojrzeniem.
— Posłuchaj. — Black dyszał ciężko, zdradzając wysiłek, jaki kosztowało go opanowanie wściekłości. — Znajdź sobie inny sposób przymilania się Evans, jasne? Bo nigdy specjalnie nie troszczyłeś się o Moon, a teraz nagle awansowałeś na adwokata. Zostaw mnie w spokoju. To nie twoja sprawa.
— Jasne, że moja. Myślisz, że mam ochotę znowu znosić twoje miłosne problemy?
— Nic nie rozumiesz — warknął Black i z powrotem usiadł na łóżku, wbijając wzrok we własne zaciśnięte do bólu dłonie.
— To mi wytłumacz, proste.
Ale teraz nic już nie było proste, Rogacz zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Nadchodziły ciężkie czasy dla nich wszystkich, ale największe niebezpieczeństwo dotyczyło tylko niektórych, wiedział o tym aż za dobrze. Miał już dość nieustającego napięcia, które towarzyszyło mu przez ostatnie dni. Chciał znowu być po prostu Huncwotem. Z jednej strony czuł się jak bohater, bo przecież zerwał z Moon, żeby ją chronić, żeby odciągnąć od niej uwagę czarodziejów czystej krwi, ale z drugiej strony zachował się jak tchórz, bo podświadomie wiedział, że w tym jakże szlachetnym uczynku jest całkiem sporo egoizmu. Kim więc był, bohaterem czy tchórzem? Usilnie starał się wierzyć w to pierwsze.
— Nigdy nie pomyślałeś… — Syriusz uważnie cedził słowa, wciąż nie podnosząc wzroku. — Nigdy nie pomyślałeś, że mniej ją narazisz, jeśli zostawisz ją w spokoju? Jesteś w podobnej sytuacji. Nigdy o tym nie myślałeś?
— Oczywiście, że myślałem. — Głos Pottera brzmiał znacznie spokojniej i głębiej niż przed chwilą, ale stał się także wyraźnie bardziej ponury. — Ale to nie jest rozwiązanie. Nie zrobię Evans żadnej przysługi, zostawiając ją samą sobie. Ty też nie, więc nie ściemniaj, że znowu chodzi ci o to samo.
Syriusz odwrócił głowę, ze złością zaciskając szczęki. Był wściekły, że właśnie w takiej sytuacji nie było między nimi tej instynktownej nici porozumienia, która łączyła ich zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności, która pozwalała im niemal na wzajemne czytanie w myślach i obopólne zrozumienie. W tym momencie nie było po niej śladu.
Potter otworzył usta, żeby powiedzieć coś jeszcze, ale zamarł na chwilę, gdy drzwi otworzyły się ponownie i do dormitorium wkroczył Remus.
— Nie uwierzysz, Lunatyku. — James podniósł się, zupełnie nie zważając na mordercze spojrzenie, które wbijał w niego Black. — Nasz Łapa po raz pierwszy w życiu zabujał się w kimś na poważnie, a teraz…
— Lisa wie — powiedział krótko Lupin, a materac jęknął pod jego ciężarem, kiedy opadł na niego, zasłaniając twarz rękami.
Przez chwilę przyjaciele przyglądali mu się, nie rozumiejąc ani słowa.
— Co wie? — zapytał powoli okularnik, marszcząc brwi i wpatrując się w Lunatyka, jakby był niespełna rozumu.
— Wie, że jestem wilkołakiem. — Remus oderwał dłonie od twarzy i popatrzył na nich udręczonym wzrokiem, od którego włosy zjeżyły im się na karku.


* * * * * 

Kiedy następnego ranka Dominika weszła do Wielkiej Sali, Lily już siedziała przy stole. Niemal od razu zauważyła, że stało się coś niezwykłego, chociaż jej przyjaciółka nie zdradziła się nawet uśmiechem. Ostatnio obie rzadko się uśmiechały, jakby wspólnie dźwigały niewidoczne brzemię. Podekscytowanie Evans zdradzały jednak dłonie niespokojnie błądzące po stole w poszukiwaniu krzywo ułożonych sztućców. Jako że pedantyzm Lily zawsze osiągał swe apogeum w szczególnie emocjonujących chwilach, Moon usiadła obok i przyjrzała się jej z ciekawością.
— Dumbledore odwołał OWUTEMy? — zapytała naiwnie, kiedy dziewczyna podniosła na nią roziskrzone spojrzenie. W odpowiedzi potrząsnęła gwałtownie grzywą lśniących, rudych włosów, wzbudzając nadzieje Dominiki na jeszcze lepszą wiadomość. Jak się okazało, daremne.
— Tysiąclecie Hogwartu — wyrzuciła z siebie Evans jednym tchem, wytrzeszczając na nią oczy w rozpaczliwym oczekiwaniu na podobny wybuch entuzjazmu. Moon w zamyśleniu upiła łyk soku dyniowego. Oblizała wargi i znowu niepewnie zerknęła na przyjaciółkę, która zdradzała wszelkie objawy utraty rozsądku.
— Fajnie — zaryzykowała, spoglądając tęsknie w stronę pełnego półmiska jajecznicy stojącego nieopodal. Sięgnęła w jego kierunku, ale Evans niemal natychmiast wypełniła jej widnokrąg, rzucając groźne spojrzenie i dla wzmocnienia przekazu ściskając w dłoni widelec.
— Fajnie? — zapytała ze złowieszczym niedowierzaniem. — Fajnie?
Moon otworzyła usta w rozpaczliwej próbie wytłumaczenia tego rażącego eufemizmu, kiedy niespodziewanie do rozmowy włączył się Peter, przełknąwszy solidny kęs kanapki, na którą blondynka spojrzała z ledwie skrywanym pożądaniem.
— W Beauxbatons pewnie co tydzień obchodzą jakieś tysiąclecie — rzucił z uśmiechem.
Evans spojrzała na niego z mieszaniną odrazy i niedowierzania, a Moon wybuchnęła niekontrolowanym, nieco bardziej piskliwym niż zwykle śmiechem, który urwał się gwałtownie, kiedy zobaczyła, kto siedzi obok Pettigrew.
Opanowała się i odwdzięczając się chłopakowi czułym uśmiechem, z wyraźnie większą odwagą podjęła rozmowę.
— Czy to oznacza jakieś nadprogramowe atrakcje? Bo jestem strasznie do tyłu z pracami domowymi…
— Całą masę atrakcji! — Evans najwyraźniej długo czekała na pojawienie się duszy odpowiednio bliskiej do wtajemniczenia. — Nawet nie wiem, od czego zacząć. Będzie przedstawienie upamiętniające założycieli, konkursy i bal, przez tydzień będzie można chodzić na dowolne lekcje, bez względu na rok i dom, będą Dni Założycieli…
— Dni Założycieli? — zapytali jednocześnie Dominika i Peter, oboje z tą samą mieszaniną powątpiewania i niepokoju na twarzach.
— Wszyscy uczniowie będą nosić barwy konkretnego założyciela w danym dniu — oznajmiła Lily z niegasnącym entuzjazmem. — A przy tym w odpowiedniej oprawie.
Pettigrew i Moon spojrzeli na siebie wyraźnym zmartwieniem.
— Mamy TONĘ roboty, jako prefekci — kontynuowała radośnie Evans i otoczyła się stosem notatek, jakby nic nie mogło jej bardziej uszczęśliwić. Blondynka skrzywiła się lekko i zaczęła nakładać sobie jajecznicę. Napotkawszy natarczywe spojrzenie ciemnych oczu, z niesmakiem odrzuciła łyżkę i pochyliła się nad talerzem odgradzając się od nich kotarą jasnych włosów.
Mógłby mieć chociaż tyle przyzwoitości, żeby nie wgapiać się w nią demonstracyjnie. Po wczorajszym szkoleniu u Evans była wobec niego pełna niechęci i wyższości, jak każda nieuczciwie odrzucona kobieta. Starała się nie pamiętać tych jego pełnych napięcia spojrzeń oraz spragnionych pocałunków, które pozwoliły jej uwierzyć, że nie musi więcej szukać. Co prawda wciąż była wstrząśnięta tym, jak szybko to wszystko się potoczyło, ale teraz odczuwała przede wszystkim złość. Dumbledore mógł prawić jej morały o panowaniu nad negatywnymi emocjami, ale prawda była taka, że gniew bardzo pomagał. Dzięki niemu łatwiej było podnieść głowę i odsunąć od siebie wyrzuty sumienia  była bowiem przekonana, że to nie niedopowiedzenia stały za decyzją Syriusza. Gdyby tak było, spróbowałby je wyjaśnić, może poobrażałby się trochę, ale koniec końców dążyłby do porozumienia. Tak się jednak nie stało i jedynym logicznym wyjaśnieniem jego zachowania było to, że zwyczajnie mu się znudziła, a on perfidnie próbował obarczyć ją za to winą.
Napawanie się złością i rozczarowaniem sprawiało jej dziwną przyjemność, ale wiedziała, że nie może tego robić w nieskończoność, jeśli ma odzyskać panowanie nad Białą Magią. Gdyby tylko nie było to aż tak trudne! Wręcz niewykonalne, kiedy Black znajdował się w pobliżu, tak jak teraz...
Lepiej było skupić się na pysznej jajecznicy oraz pełnej grozy perspektywie Dni Założycieli. Nie miała zamiaru iść na żaden bzdurny bal, ale wizja „odpowiedniej oprawy” wzbudziła w niej słuszny niepokój. Sączyła właśnie ostatni łyk dyniowego soku w rzeźbionym pucharze, kiedy na jej pustym talerzu wylądował dokładnie zwinięty rulonik pergaminu.
Chwyciła go, czując silne, zawstydzające bicie serca. W ciągu tych kilku sekund pomiędzy zauważeniem notatki a odczytaniem jej treści, miała ogromną nadzieję, że to list od Syriusza, w którym tłumaczy swe skandaliczne zachowanie i błaga ją o wybaczenie. Nie, żeby Syriusz zasługiwał na łaskę, ale... Ale fasada jej złości była jeszcze zbyt świeża i zbyt krucha, żeby potrafiła oszukać samą siebie. Z pewnym rozczarowaniem odcyfrowała więc zamaszysty podpis pod zaproszeniem do jakże uroczego lokalu o nazwie „Pod Świńskim Łbem”.
Pochyliła się nad stołem i ukradkiem wcisnęła zwitek do kieszeni. W momencie, kiedy usiłowała uchwycić spojrzenie Regulusa, aby upewnić się, że to on jest nadawcą niespodziewanej wiadomości, napotkała ponury wzrok Syriusza, który ze zmarszczonymi brwiami zerkał to na nią, to na jej dłoń, upychającą wiadomość w kieszeni szaty. Przywołała na twarz pełen wyższości wyraz, który poradziła jej Lily, i z płonącymi policzkami wlepiła wzrok w pozłacany talerz.
Ten dzień zdecydowanie nie zapowiadał się spokojnie.

* * * * * 

Lily Evans przystanęła niepewnie, przygryzając wargę. W ciepłym blasku otaczającym kominek jej włosy zdawały się płonąć, ale ona nie odwzajemniła żadnego ze spojrzeń, tęsknie rzucanych w jej stronę. Bez słowa wpatrywała się w śpiącego Gryfona, tocząc wewnętrzną walkę.
James Potter drzemał w fotelu przy kominku. Na jego piersi spoczywał rozłożony podręcznik do transmutacji zaawansowanej oraz okulary w okrągłej, drucianej oprawie. Evans przygryzła paznokieć i przestąpiła z nogi na nogę.
Nigdy nie widziała go takiego… niewinnego. Bez okularów wydawał się niemal nagi, pozbawiony całego animuszu i wiecznego sarkazmu. Wyglądał uroczo i bezbronnie, co wzbudziło w niej nową falę ciepłych uczuć.
Przeklinając w myślach obowiązki prefekta, pochyliła się nagle i potrząsnęła jego ramieniem. Potter wzdrygnął się i niczym topielec chwycił się wszelkich dostępnych powierzchni, którymi okazały się podłokietnik i oparcie fotela, w którym zasnął. Potoczył wokół nieprzytomnym spojrzeniem, po czym rozsądnie sięgnął po okulary i wsunął je na nos.
W tym czasie Evans zdołała przywołać na twarz stanowczość i obojętność, doskonale wyćwiczone na stanowisku prefekta Gryffindoru.
— Nareszcie, Potter. — Założyła ramiona na piersiach. — Profesor McGonagall poleciła mi, żebym odprowadziła cię do jej gabinetu. Ma wrażenie, że ostatnim razem nie pamiętałeś jak trafić.
Chłopak usiadł gwałtownie w fotelu, jakby zawstydzony, i palcem wskazującym wsunął okulary aż do nasady nosa. Evans obserwowała te gesty z lekkim, choć pełnym satysfakcji uśmiechem. Potter wyglądał na całkowicie zdezorientowanego, jakby jeszcze nie do końca się obudził.
— Nic nie zrobiłem — powiedział na wydechu, a jego oczy rozszerzyły się niewinnie.
Evans znowu przygryzła wargę, ale szybko zasłoniła się kosmykiem włosów, jakby się zastanawiała.
— To się okaże — odparła tajemniczo i skinęła głową ku Grubej Damie.
Przeszła przez portret, nie oglądając się za siebie. Potter pobiegł za nią truchtem, w pośpiechu poprawiając krawat.
— Rozmawiałeś z nim? — rzuciła podczas szybkiego marszu kamiennymi schodami. Chłopak, który usiłował za nią nadążyć i jednocześnie doprowadzić się do porządku, westchnął w odpowiedzi.
— Tak — mruknął, kiedy w końcu się z nią zrównał. — Ale nie powiedział nic konkretnego.
Dziewczyna skinęła krótko głową. James rozpaczliwie wpatrywał się w jej nieruchomy profil, pragnąc podtrzymać rozmowę.
— Spróbuję jeszcze jutro — obiecał, zezując na nią zza okularów. — Nie będzie łatwo, ale zrobię, co będę mógł.
Evans odwdzięczyła mu się przelotnym uśmiechem i lekkim truchtem zbiegła na kolejne półpiętro. Zatrzymała się dopiero przed prostymi drzwiami z wiśniowego drewna. Obejrzała się wyczekująco na Pottera.
Chłopak westchnął i najwyższym poświęceniem zapukał do gabinetu opiekunki Gryffindoru. Zdążył jeszcze uśmiechnąć się półgębkiem do rudej prefekt, kiedy nauczycielka wezwała go do środka.
— Witam ponownie, panie Potter — powiedziała McGongall z przekąsem, wskazując mu krzesło przed biurkiem. — Jaka to rzadka przyjemność, spotkać pana bez asysty pana Blacka.
James wzruszył ramionami.
— Mam dla pana propozycję. — Kobieta recytowała sucho, przebierając wśród papierów zapełniających jej biurko. — O ile dobrze pamiętam, na panu i panu Blacku spoczywa szlaban wyznaczony przez profesora Heckmanna…
— To wszystko nieprawda! — zaperzył się James, chwytając krawędzie krzesła, które najwyraźniej przeznaczone było do łamania uczniowskich charakterów, na to przynajmniej wskazywała jego twardość i ostre kanty wrzynające się w nieobyczajne miejsca. — Byliśmy tam zupełnym przypadkiem, pani profesor.
McGonagall uciszyła go jednym spojrzeniem zza okularów.
— Proszę mi nie przerywać, panie Potter. Jak już mówiłam, spoczywa na panach miesięczny szlaban. Istnieje jednak możliwość unieważnienia go, co z pewnością ułatwiłoby panu regularne przeprowadzanie treningów quidditcha.
Unieważnienia? Okularnik z niedowierzaniem patrzył na czarownicę. Od sześciu lat Minerwa McGonagall ani razu nie wyraziła współczucia wobec ich licznych szlabanów, nie mówiąc już o ich odwoływaniu. Musiało się za tym kryć coś wyjątkowo paskudnego, więc Potter zmarszczył czoło i nieufnie oczekiwał dalszej części przemowy.
Ku jego jeszcze większemu zdumieniu, nauczycielka zafrasowała się wyraźnie i zaczęła stukać końcówką pióra o powierzchnię pergaminu, rozchlapując wokół drobne kropelki atramentu.
— Panie Potter — rzuciła w końcu z wyraźnym trudem. — Naszą szkołę czekają w najbliższym trudne chwile, wymaga to też przedsięwzięcia ponadprzeciętnych środków. Każdy dom musi wystawić reprezentantów do ogólnoszkolnej inscenizacji, którą podziwiać będą najważniejsze osobistości naszego świata. Nie przedłużając, oczekuję, że zagra pan Godryka Gryffindora.
— CO? — wykrzyknął James, wychyliwszy się do przodu tak gwałtownie, że zawisł na samym brzegu niewygodnego krzesła.
McGonagall otaksowała go spojrzeniem i wolno uniosła lewą brew.
— Ktoś musi to zrobić, panie Potter — fuknęła z naganą w głosie. — A jeśli mi pan odmówi, będę zmuszona nie interweniować w pański szlaban i być może przydzielić kolejny za niesubordynację.
— Ale jak to! — jęknął James, porażony jawną niesprawiedliwością. Czarownica była jednak nieprzejednana i z coraz większą irytacją stukała piórem.
— Byłam przekonana, że lubi pan znajdować się w centrum uwagi. Z całą pewnością wszyscy reprezentanci będą mogli liczyć na wielką popularność wśród rówieśników.
Chłopak wzruszył ramionami z irytacją. Akurat na brak rozpoznawalności nigdy nie narzekał, w dodatku nie musiał kompromitować się przed całą szkołą, żeby to osiągnąć. Ale dwa szlabany w środku sezonu quidditcha? Propozycja McGonagall była jawnym szantażem.
— Powiedzmy, że się zgadzam — burknął w końcu.
— Wspaniale. Niedługo skontaktuje się z panem osoba koordynująca przedstawienie. Tymczasem wyślę notę do profesora Heckmanna o odwołaniu szlabanu. Radzę panu szybki powrót do Wieży Gryffindoru, cisza nocna już obowiązuje.
Potter skłonił się jej lekko i z obrażoną miną wyszedł z gabinetu. Co za paskudna sprawa! Łapa UMRZE ze śmiechu, gdy to usłyszy, a przy tym ominie go szlaban. Wstrętny pchlarz.
Był tak pogrążony we własnych ponurych myślach, że niemal wpadł na czekającą pod drzwiami Evans. Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Odprowadzę cię do Wieży. Jest już cisza nocna, więc bez prefekta możesz zarobić szlaban.
Skinął tylko głową i westchnął cierpiętniczo. Nic, tylko groźby szlabanów. Gdyby jeszcze odwalił jakiś ciekawy numer! Ale nie, wszystkie kary jak zwykle niezasłużone.
Gryfonkę najwyraźniej zainteresowała jego małomówność i ponura mina. Zajrzała mu szybko w twarz i zatknęła kosmyk rudych włosów za ucho.
— Coś poważnego? — zapytała, siląc się na obojętność, podczas gdy ciekawość męczyła ją jak nigdy. James Potter prawie nigdy nie miał złego humoru, a już na pewno nie po wyjściu z gabinetu profesor McGonagall. Zazwyczaj wychodził stamtąd triumfalnie, jakby szlaban był tylko zwieńczeniem sukcesu po wyjątkowo paskudnym dowcipie.
Chłopak podniósł na nią swe orzechowe oczy i przez chwilę patrzył na nią zamyślony. Lily z całą pewnością nie podobało się to spojrzenie. Oznaczało, że Potter coś kalkuluje, a z tego nie mogło wyniknąć nic dobrego. Poza tym, nagle zupełnie irracjonalnie zaczęła się zastanawiać czy jej włosy na pewno są odpowiednio ułożone. Wolno podniosła rękę, chcąc to sprawdzić niby odruchowo, kiedy Gryfon potarł szczękę i odezwał się wolno:
— W porządku, Evans, powiem ci, jeśli zgodzisz się pójść gdzieś ze mną na dziesięć minut.
Ruda wstrzymała powietrze z oburzenia. Informacja z pewnością nie była warta takiego poświęcenia. Nigdy nawet nie próbowała zgadnąć, co dzieje się w środku tego napuszonego łba. Potter jednak dla odmiany nie uśmiechał się głupkowato, tylko patrzył na nią w niemym oczekiwaniu, a w ciągu dziesięciu minut trudno byłoby mu zdziałać coś okropnego… Szybkim ruchem przygładziła włosy.
— Dobra, ale ani minuty więcej.
Na twarzy Pottera wykwitł szeroki uśmiech, nie tak irytujący jak w towarzystwie Huncwotów. Lily uznała w myślach, że byłby to nawet całkiem ładny uśmiech, gdyby nie kryła się za nim zawsze jakaś intryga albo podstęp. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego.
— Nie traćmy więc czasu.
Byli na siódmym piętrze, niedaleko od portretu Grubej Damy, ale chłopak skierował się w przeciwną stronę. Lily zdziwiła się, kiedy przystanął w przerwie pomiędzy dwiema parami drzwi, nieopodal portretu Barnabasza Bzika.
— Zamknij oczy — polecił, po czym sam zrobił to samo i zaczął maszerować od jednych drzwi do drugich.
Evans spojrzała na niego podejrzliwie. Jeszcze rok temu nie przymknęłaby oka w jego towarzystwie, ale teraz… Była bardzo ciekawa, co zamierza wymyślić w osiem minut, które im zostały. Zacisnęła powieki, a kiedy znowu je rozchyliła, Potter stał z szerokim uśmiechem na tle dużych, prostych drzwi, których wcześniej nie było.
— Chodź. — Pociągnął ją za rękę, a ona, najwyraźniej wciąż pod wpływem szoku, pozwoliła mu się poprowadzić. Po chwili chłopak zamykał za nimi drzwi pustej klasy, w której nie znajdowało się nic, oprócz wielkiego, bogato zdobionego lustra.
Spojrzała pytająco, a on zachęcił ją gestem, aby podeszła bliżej. Evans upewniła się w przekonaniu, że Potter to skończony dziwak, a potem pomyślała, że to dobra okazja, aby skontrolować fryzurę. Kiedy stanęła przed lśniącą taflą, automatycznie zatknęła kosmyk włosów za ucho, po czym krzyknęła, zdumiona.
— Co widzisz? — zapytał cicho James, stanąwszy u jej boku.
— Moją rodzinę — wyszeptała Lily na wydechu, z niedowierzaniem patrząc w lustro i drżącą ręką dotykając srebrzystej tafli. — Są tu moi rodzice, dziadkowie, a moja siostra, Petunia, obejmuje mnie…
Nagle urwała, czując bolesny ucisk w gardle i wstyd, bo niepotrzebnie powiedziała to wszystko. To na pewno był jakiś kolejny trik, jakiś żart Huncwotów, którego stała się pierwszą ofiarą…
W tym momencie Potter objął ją delikatnie ramieniem. Evans rzuciła w jego stronę szybkie spojrzenie. Chłopak nie patrzył na nią, utkwił wzrok w stojącym przed nimi lustrze. Na jego twarzy widniała powaga, która jakoś nie pasowała do wymyślonego przez nią scenariusza. Szybko zamrugała, starając się ukryć łzy.
— Chciałbym to zobaczyć — zapewnił ją, bezwiednie gładząc jej ramię. — To lustro pokazuje nasze pragnienia, wiesz? Nie wszystko, czego chcemy na co dzień, tylko największe marzenia…
— A co ty widzisz? — zapytała cicho, zadzierając głowę do góry, żeby spojrzeć mu w twarz. Potter uśmiechnął się lekko i spojrzał jej w oczy.
— Nic oryginalnego. — Odsunął się od niej i wzruszył ramionami. Dłonie wcisnął do kieszeni i udał, że przygląda się wspaniałej ramie zwierciadła.
— Ja ci powiedziałam — mruknęła Evans buntowniczo.
— No dobra, ale obiecaj, że nikomu nie powiesz. — Chłopak uśmiechnął się łobuzersko, kiedy ruda przytaknęła skwapliwie, nie bacząc na dumę, która wymagała przynajmniej dziesięciu sekund zastanowienia. — Widzę moją rodzinę. Ale, rozumiesz, nie rodziców i w ogóle, tylko moją rodzinę. Stoi obok mnie najpiękniejsza kobieta na świecie. Trochę jak teraz, tylko jeszcze dookoła biegają dzieciaki.
Urwał nagle i przygryzłszy wargę, przeczesał palcami swe kruczoczarne włosy. Lily była mu bardzo wdzięczna, że na nią nie spojrzał, bo czuła jak rumieniec pali skórę na jej policzkach.
— Żenujące jak Heckmann pod prysznicem. Wracajmy — zarządził, siląc się na wesołość, chociaż jego też zdradzał rumieniec. Nie oglądając się na nią, podszedł do drzwi.
— Myślałam, że marzysz raczej o czymś mniej prozaicznym, jak kariera w quidditchu — powiedziała, nie ruszając się z miejsca i ledwie panując na drżeniem głosu.
James skrzywił się śmiesznie.
— Ja też, ale nic nie poradzę na to, co wymyśla ten bibelot. Idziemy?
Skinęła głową, ale kiedy w zasięgu ich wzroku pojawił się portret Grubej Damy, nagle ją olśniło.
— Miałeś mi powiedzieć, dlaczego wezwała cię profesor McGonagall!
Potter westchnął ciężko, a rumieniec na jego twarzy pociemniał wyraźnie. Chyba po raz pierwszy tak bardzo cieszył się z ciszy nocnej – przynajmniej nikt nie mógł być świadkiem jego drogi przez mękę.
— Kazała mi zagrać Godryka Gryffindora. W szkolnym przedstawieniu — dodał z całą pogardą, jaka przepełniała go od chwili, kiedy to usłyszał.
Lily klasnęła w dłonie, a jej szmaragdowozielone oczy zaiskrzyły w świetle pochodni.
— To wspaniale! Nie cieszysz się? Pewnie wszyscy Gryfoni o tym marzą!
James ugryzł się w język i nie powiedział, że rola w szkolnych jasełkach raczej nie mieści się w pierwszej setce rzeczy, o których marzą uczniowie. Zamiast tego uśmiechnął się z przekąsem.
— Skaczące plumpki — powiedziała do Grubej Damy, która odsunęła się z najwyższym poświęceniem. — Chodź, musisz się pochwalić! Na pewno będziesz świetny.
Ostatnie słowa huczały mu głowie, kiedy przestąpili próg i zalało ich ciepłe światło Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

* * * * * 

Syriusz przekroczył dziurę pod portretem i, nie chcąc zwracać na siebie niczyjej uwagi, przystanął pod ścianą. Rozejrzał się uważnie po Pokoju Wspólnym, który po południu jak zwykle wypełniony był niemal do granic możliwości. Niełatwo było wypatrzyć w tym tłumie pożądaną osobę, ale on nie musiał szukać długo.
Moon siedziała w fotelu nieopodal kominka. Wiedział dobrze, że było to jej ulubione miejsce – nigdy nie przyzwyczaiła się do kapryśnej brytyjskiej pogody i grubych murów Hogwartu, wśród których wiecznie panowały przeciągi.
Odetchnął, jednocześnie starając się pozbyć wszelkich wątpliwości i wyrzutów sumienia, które ciążyły mu na samą myśl o tym, co zamierzał zrobić. Ale nie było innego wyjścia – już dawno postanowił, że to przyjaciele będą jego priorytetem i od tej pory nic się nie zmieniło. Poza tym musiał poznać prawdę, a chyba niewiele miał już do stracenia.
Jak na zawołanie przywołał na twarz obojętność i ruszył w stronę kominka. Stanął nad nią i mimowolnie zerknął na zwitek pergaminu, któremu przyglądała się uważnie od dłuższej chwili. W momencie, kiedy jego cień padł na wiadomość, Moon gwałtownie poderwała głowę i instynktownie schowała papierek do kieszeni. Syriusz poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach serca i natychmiast zapragnął zapytać, a może nawet zażądać, żeby mu to wyjaśniła, ale od razu skarcił się w duchu. Już nie miał do tego prawa.
— Czego chcesz? — zapytała szorstko, a Black zauważył, jak bardzo była blada, mimo ciepłych płomieni liżących drewno w kominku. Zawahał się przez moment.
— Muszę cię o coś zapytać — wychrypiał. Odchrząknął, starając się na nią nie patrzeć. Na usta cisnęły mu się dziesiątki pytań, ale każde z nich napotykało tę samą barierę: to już nie jego sprawa, jej problemy nie są jego problemami.
Dziewczyna zmrużyła lekko oczy, ale nic nie powiedziała. Niemal fizycznie odczuwał niechęć, która zdawała się promieniować od niej falami. Wciąż niespokojnie poruszała dłonią w kieszeni, do której wcisnęła pergamin.
Black przykucnął, przywołując całą swoją siłę woli. Skupił wzrok na własnych dłoniach, kiedy wymawiał przygotowane wcześniej słowa.
— Lisa wie o problemie Lunatyka — wyszeptał, na wszelki wypadek używając pseudonimu. Wiedział, że Moon wszystko zrozumie. Nagle ta cała sytuacja wydała mu się absurdalna. Zapragnął się wycofać, ale było już za późno, więc kontynuował z wyraźnym wysiłkiem. — Muszę wiedzieć, czy masz z tym coś wspólnego.
— Co?!
Blondynka poderwała się z fotela. Syriusz zaklął w duchu, kiedy ciekawskie spojrzenia powędrowały się w kierunku. Podniósł się, żeby spojrzeć w jej oczy, ale zgarbił się niemal jednocześnie, przygnieciony spojrzeniem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widział.
Kiedy tak wpatrywał się w czubki własnych, starannie wypastowanych butów, słyszał dokładnie każdy z jej ciężkich oddechów. Podobne poczucie winy wiązało się w jego wspomnieniach jedynie z matką i momentami, w których ją zawiódł, więc wzdrygnął się mimowolnie.
— Jak śmiesz — wyszeptała Moon, a w jej głosie brzmiało wszystko to, czego się obawiał. Rozpaczliwie uchwycił się myśli, że robi to wszystko dla swojego przyjaciela. To dla niego musiał doprowadzić wszystko do końca. To przez niego Moon nie spojrzy na niego inaczej niż z pogardą... Ale w głębi duszy wiedział, że to wszystko zaczęło się znacznie wcześniej.
— Skądś musiała się dowiedzieć. — Black podniósł na nią błagalne spojrzenie. Chciał ją jednocześnie przeprosić i oskarżyć, chciałby, żeby wszystko było takie proste jak sobie wymyślił, ale napotkał niespodziewaną przeszkodę w jej oczach. Było tam coś, co widział już wcześniej, kiedy wróciła do Hogwartu po pogrzebie brata. Przeszedł go gwałtowny dreszcz, mimo ciepła buchającego z kominka. Zapragnął się cofnąć, ale Moon przygważdżała go przenikliwym spojrzeniem szmaragdowozielonych oczu, z których wyzierała furia.
— Nigdy — powiedziała już głośniej, ale głos załamał się jej nagle, a dziwny wyraz natychmiast zniknął z jej oczu, zastąpiony przez łzy. Mimowolnie poczuł ulgę, do której nikomu by się nie przyznał. — Nigdy nie byłam tak upokorzona. Nigdy nie zdradziłabym… Lunatyka. Jesteś beznadziejny.
Odwróciła głowę i zdecydowanym krokiem ruszyła do dormitorium dziewcząt. Nie zważając już na publiczność, która zgromadziła się wokół, instynktownie złapał ją za przedramię.
Nagle poczuł przenikliwy ból, jakby jego dłoń trawił żywy ogień. Ledwie tłumiąc okrzyk cierpienia, puścił ją i spojrzał jej w oczy.
Ku swojemu zdumieniu, nie napotkał w nich cienia zaskoczenia. Moon zdawała się doskonale wiedzieć, co robi. Wyrwała przedramię z jego słabnącego uścisku, ale nie odwróciła się w stronę schodów.
— A może ty masz mi coś do powiedzenia? Jak na przykład o rozpowiadaniu moich tajemnic po szkole?
— Co takiego? — Teraz to on poczuł złość. Stali naprzeciwko siebie, z mocno zaciśniętymi ustami i oczami miotającymi gromy.
Étron. — Chociaż nic z tego nie rozumiał, przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna splunie mu pod nogi, ale ona stała prosto, niemal dygocząc ze wściekłości. — Wyjaśnij mi, skąd twój brat wie… wiesz-o-czym.
— Nie zamieniłem z nim nawet słowa od wakacji — warknął, mając przy tym wielką ochotę, żeby mimo bólu złapać ją za ramię i siłą wyprowadzić z Pokoju Wspólnego, gdzie mógłby wygarnąć jej wszystko bez niepotrzebnych świadków.
Moon już otworzyła usta, żeby podważyć jego słowa, kiedy portret Grubej Damy odsunął się, a od progu zabrzmiał chełpliwy głos Jamesa:
— Jestem Godrykiem Gryffindorem!
Pokój Wspólny zamarł na moment, a po chwili tu i ówdzie rozległy się pojedyncze śmiechy. Black zauważył, że nieopodal grupa dziewcząt zaczęła szeptać gorączkowo na widok Evans, która, zarumieniona po cebulki rudych włosów, weszła przez portret razem z Potterem. To jedno spojrzenie, ta jedna chwila dekoncentracji wystarczyła, żeby Moon zręcznie go wyminęła i, niemal niezauważona w ogólnym rozgardiaszu, pomknęła ku dziurze pod portretem. Zapragnął pójść jej śladem, ale zanim zdążył się zdecydować, u jego boku pojawił się roześmiany James.
— I co ty na to? — zapytał chełpliwie i wypiął pierś. Syriusz pomyślał z goryczą, że jeszcze trochę i jego najlepszy przyjaciel dosłownie pęknie z dumy. — Gdzie hołd?
— Nie mam pojęcia jak mocno Evans uderzyła cię tym razem i później wszystko mi opowiesz, ale teraz potrzebuję Mapy.
Potter uniósł brwi, ale widząc gorączkowe spojrzenie przyjaciela bez słowa sięgnął do kieszeni szaty i wyciągnął starannie złożony pergamin.
— Dzięki — powiedział krótko Black i niemal pobiegł do dormitorium.
— Ehem… — Wyraźnie zbity z tropu okularnik rozejrzał się wokół i przeczesał palcami włosy. Gryfoni wpatrywali się w niego w niemym oczekiwaniu. — Na czym to ja…?

* * * * * 

Kiedy przekroczyła próg Pokoju Wspólnego i znalazła się w pustym, pogrążonym w ciemności korytarzu, jeszcze przez chwilę spodziewała się, że Syriusz przyjdzie tu za nią. W końcu jednak musiała pogodzić się z tym, że jej los już zupełnie go nie interesuje. Sama była sobie winna, że nie zrozumiała tego za pierwszym razem, kiedy porzucił ją w najgorszym możliwym momencie, ani za drugim, gdy oskarżył ją o zdradę Remusa. Jak gdyby mogła zrobić coś takiego tylko po to, żeby się na nim odegrać! Poczuła palącą wściekłość, ale niemal natychmiast skarciła się w duchu. Już wystarczająco sama osłabiła się negatywnymi uczuciami, kolejne może ją tylko pogrążyć – kto wie, kto jeszcze znajdował się na korytarzach o tej porze.
Ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Zaczynała żałować swojej impulsywnej decyzji, ale powtarzała sobie, że widocznie tak musiało się to potoczyć. Czuła się źle, czuła się beznadziejnie, ale to zarazem oznaczało, że teraz już mogło być tylko lepiej i tym razem zamierzała aktywnie się do tego przyczynić.
Liczyła w duchu, że nie natknie się na nikogo po drodze. Nie znała zbyt wielu tajemnych przejść, a w razie pojedynku prawdopodobnie nie potrafiłaby się obronić, bo jej próby uspokojenia się spełzały na niczym. Niepokój w połączeniu ze złością sprawiły, że droga do sowiarni wydawała się znacznie krótsza niż zwykle. Kiedy znalazła się w okrągłym pomieszczeniu wypełnionym podejrzliwie łypiącymi na nią ptakami, wyciągnęła z kieszeni pogięte pióro i wiadomość od Regulusa.
Zgoda — nabazgrała na odwrocie i wybrała jedną ze szkolnych płomykówek. Sowa chwyciła pergamin i wyleciała przez otwarte okno.
Moon patrzyła za nią przez chwilę, czując jak serce tłucze się jej w piersi. Mimo że powtarzała sobie, że nie ma wyjścia i musi wreszcie opowiedzieć się po którejś ze stron, miała nieodparte wrażenie, że właśnie zamknęła za sobą jakieś drzwi. Skarciła się w duchu i pospiesznie wyszła z sowiarni, mając nadzieję na równie łatwy powrót. Musi wziąć się w garść. Nie powinna myśleć o zamkniętych drzwiach – znacznie rozsądniej skupić się na tych nowych, otwartych.
Wszystko wskazywało na to, że znowu jej się uda, kiedy jednak mijała znajomą, wyjątkowo abstrakcyjną interpretację Damy z Łasiczką, kątem oka zauważyła perłowy blask po prawej stronie.
— Nick? — Rozpromieniła się, zapominając zupełnie o tym, że jest cisza nocna i musi jak najszybciej wrócić do Pokoju Wspólnego.
— Dobry wieczór. — Duch uśmiechnął się na jej widok i uchylił bogato zdobionego kapelusza. — Nie powinnaś być już w łóżku?
Dominika postanowiła zignorować to pytanie i uśmiechnęła się przymilnie.
— Chciałam tylko trochę pogadać. Wiesz, mam pewien kłopot i tak sobie pomyślałam: kto w Hogwarcie może być lepiej poinformowany niż sir Nicholas?
Policzki ducha zasrebrzyły się wyraźnie, a jego oczy zwęziły się z zadowolenia.
— Rzeczywiście, wiem to i owo, ale z pewnością są i mądrzejsi ode mnie… — Machnął ręką lekceważąco, ale efekt popsuł figlarny uśmiech kołyszący się na jego bladych ustach.
— Jak zwykle skromny — odparła Moon, rozglądając się czujnie wokół.
— Pytaj, kochana, pytaj i zmykaj do wieży. — Duch wyprężył pierś i nonszalancko odgarnął z ramienia starannie ufryzowane włosy.
— Sir Nicholasie, czy w Hogwarcie zamieszkała ostatnio jakaś nowa zjawa?
Uśmiech spełzł z jego widmowej twarzy. Zasępił się wyraźnie i zaczął nerwowo skubać kryzę, która szczelnie otaczała jego szyję.
— Tak, od niedawna przebywa tu pewien nieokrzesany typ — powiedział w końcu z wyraźną niechęcią. — Straszny gbur, słowem się do człowieka nie odezwie…
— Skąd się tu wziął? — zapytała Moon z bijącym sercem i widząc wahanie ducha, dodała szybko: — Sir Nicholasie?
— Nie mam pojęcia, ciągle tylko uderza się w tę pierś. — Pokręcił głową, kontemplując brak kultury osobistej w życiu pozagrobowym. — Ale zostaw go lepiej w spokoju, to nieprzyjazna dusza. Skandaliczne towarzystwo dla młodej panienki.
— Zgadzam się całkowicie — mruknęła ponuro Moon. Najwyraźniej znowu znalazła się w punkcie wyjścia, a już myślała, że rozwiązanie ma na wyciągnięcie ręki! — No nic, dziękuję, sir Nicholasie. Miłej, eee, przechadzki.
— Dobranoc. — Sir Nicholas odetchnął ciężko – wyglądało na to, że rozmowa o nieokrzesanym pobratymcu zepsuła mu humor. Poszybował przed siebie, mrucząc coś o gburach i nietowarzyskich impertynentach, a Moon pobiegła w przeciwną stronę, rozmyślając usilnie nad sposobem pozbycia się tajemniczej zjawy. Kiedy podawała hasło Grubej Damie, przysięgła sobie, że znacznie bardziej przyłoży się do lektury starofrancuskich dzienników, które bezpiecznie spoczywały na jej szafce nocnej. W końcu co innego jej pozostało?



Cześć i czołem, kluski z rosołem! Kto dotrwał do tego momentu, dla tego brawa. Trochę mi się oberwało za ostatni rozdział (jest szansa, że jedyną dobrą rzeczą na tym blogu jest muzyka, chociaż zdaje się, że i na ten temat były krytyczne uwagi, hły hły), ale bez obaw, jestem dość samokrytyczna, żeby każdą radę wziąć sobie do serca... No dobrze, prawie każdą :) Na przykład długość rozdziałów nie podlega negocjacjom. Jeśli to męka dla czytelnika, przykro mi  fanfiction to nie biznes, jako wielbicielka akcji piszę przede wszystkim dla siebie i nikt nikogo do czytania nie zmusza. Inne rady  jak najbardziej mile widziane. To zawsze duża motywacja do pracy nad sobą, a Merlin mi świadkiem, że do zrobienia jest mnóstwo. Na szczęście już dawno nie dostałam komentarza typu "Spoko rozdział, wpadnij do mnie", ale wiecie, o co mi chodzi :D 
W najnowszym rozdziale jest jeden promyczek mojej dumy i cieszę się, że ujrzał światło dzienne. Wiem, że część z Was czekała na pojednanie między Dominiką i Syriuszem, ale w zamian macie słodkie i kochane Jily :) Dziękuję Wam bardzo, bardzo za każdą chwilkę, którą poświęcacie tej historii  podczas czytania, podczas myślenia nad tym, co przeczytaliście i podczas produkowania komentarza mimo przeciwności losu. Każde słowo to dla mnie wielka motywacja. Dziękuję, że dzięki Wam ta historia żyje na nowo!

14 komentarzy:

  1. Kochana Eskaryno!
    Skoro każde słowo, to dla Ciebie wielka motywacja, to i ja postaram się dzisiaj coś napisać. U mnie jak zwykle - urwanie głowy w pracy i na studiach, o pisaniu całkiem już zapomniałam, ale czytam nadal, tylko nie zawsze uda mi sie skomentować rozdział.
    W każdym razie, przechodząc do sedna. Rozdział mi się bardzo podobał. Ja osobiście bardzo lubię Jily (kocham, kocham, kocham, a szczególnie to Twoje). Nadal mam nadzieję, że związek Dominiki i Syriusza jakoś jeszcze się naprawi, ale myślę, że powinni chwilowo odpocząć od siebie albo chociaż trochę sie na siebie powkurzać ;-)
    Hym... Skąd Regulus dowiedział się o sekrecie Moon? I skąd Lisa wie o problemie Remusa? No kurde, teraz będę siedzieć myśleć, co też tym razem wymyśliłaś ;-)
    James będzie Godrykiem... Ciekawe. Pewnie wygra wszystko tą swoją rolą: uwielbienie wśród uczniów i nauczycieli i może i u Evans? ;)

    Czekam na kolejny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, jak miło Cię widzieć! Tak właśnie myślałam, czy wrócisz jeszcze kiedyś do swojej historii? Wiadomo, każdy z nas ma aż zbyt wiele rzeczy, które mocno przywiązują do ziemi, ale po co nam takie fikcyjne historie, jeśli nie po to, by trochę pobujać w obłokach? :)
    Ja też przepadam za Jily, zwłaszcza że chyba niewiele potrzeba, żeby ten wątek przedstawić przekonująco, a nie tak, jak zwykle się to dzieje - histerycznie, paranoicznie i tasiemcowato. Chociaż pewnie brak mi obiektywizmu, żebyw tej kwestii oceniać samą siebie ;)
    Co do Dominiki i Syriusza, to masz rację - oboje za bardzo się zawzięli, żeby teraz tak po prostu odpuścić.
    Dziękuję Ci bardzo za przeczytanie tego koszmarnie długiego rozdziału i to, że dałaś mi znać, że wciąż tu zaglądasz - to dla mnie dużo znaczy :)
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaglądam zawsze ;) I czytam zawsze ;) tylko nie komentuje czasami, bo nie starcza mi czasu, albo nie mogę wymyślić nic konkretnego - a nie lubię tylko pisać że jestem :)

      Moja historia... Strasznie chciałabym do niej wrócić. Co jakiś czas zaczynam coś pisać, mam chyba ze sto wersji kolejnego rozdziału (i kolejnych zresztą też), ale żadna wersja mi się nie podoba. Cały czas coś jest źle, a w dodatku nie mogę wstawiać jednego rozdziału i później znów odpaść na półroczną przerwę, bo znów nie będę mogła niczego sklecić. Ech... Podziwiam Ciebie i Condawiramurs, za Wasz upór i wytrwałość. ;)

      Usuń
  3. W tym momencie nienawidzę Syriusza. To, co powiedział teraz Moon, było najgorszym, niz wszystko do tej pory. Nie powiedział nigdy jej nic gorszego niz to, ze uważał, iż mogła powiedzieć tej L.o problemie Remusa. A jeszcze to, ze wspomniał w myślach,ze to dla przyjaciela... tak mnje to zdenerwowało, ze szok! A co z Dominiką? Mysle, ze Black naprawdę się w niej zakochał, tak jak mowi James; a skoro Syriusz próbuje definitywnie zakończyć z nią znajomość, to robi nadal takie rzeczy. Nie moze złapać porozumienia z Jamesem, ponieważ to James ma w tym przypadku rację. I u jednego, i u drugiego jest juz za późno. Evans i Moon sa w nich zakochane, to po pierwsze. Po drugie, obie juz sa w niebezpieczeństwie. Po trzecie, łatwiej w tym momencie bedzie je im bronić bezpośrednio, nie pośrednio. Syriusz boi się zależności, to jest jego problem. Dominika zas spotka sie z Regulusem, ale czy to jest wybranie strony? Szczerze watpię. Mam ogromna nadzieje, ze ona i Syeiusz nie zrezygnują z siebie nawzajem. Nie wierze, ze Dominika uważa, ze on się nią znudził, to juz nie ten etap, ale rozumiem, jak cholernie zraniona musi się czuc, nawet jesli czesciowo tez jest winna-temu, ze nie drążyła wczesniej. Teraz dopiero czuję; ze on z nią zerwał. Poerwszy fragment byl świetny ze wzgledu na swoją konstrukcje i to zakonczenie. Dalej podobało mi się to, ze przerwalas te mało wesołe obroty spraw szczegółami dotyczącymi Tysiąclecia szkoły. Entuzjazm Lily był genialny. I to, ze dzieki niemi James tak szybko zamienił nastawienie co do grania w tum przedstawieniu (oni sie wyrobią w ogole) :D świetne to było. Tylko nie rozumiem, co ze szlabanem Blacka w takim razie? Wracając do Jily-niesamowicie podobał mi się fragment z lustrem i pokazanie tego, o ile bardziej James jest dojrzały w swoich uczuciach niż Black, jesli chodzi o pewność co do tego, co czuje. Świetnie udało Ci się oddac zmianę w Lily; to, ze nadal jest perfekcjonistka, ale jednocześnie chce miec dobrze ułożone włosy. Kibicuję im z całego serca:) No a na końcu spytam-co z tym duchem, ach!
    Ale i tak najgorsze jest to, cowyprawia Syriusz. Czuję się osobiście zraniona heho zachowaniem. To chyba świadczy samo w sobie o tym, jak wspaniale piszesz. Rzadko aż tak emocjonalnie podchodzę do bohaterow.
    PS powinnaś pisac "pokój wspólny" małymi literami ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele już naczytałam się o szlachetnych czynach w literaturze, a gdzieś tam, w tyle głowy zawsze czai się myśl, że w każdym z nich jest ziarno egoizmu... I tak chyba jest. Nawet, kiedy człowiek angażuje się w wolontariat, to kryje się w tym okruch miłości do samego siebie i wydaje mi się, że udało mi się wyciągnąć to całe brzydkie i boleśnie szczere człowieczeństwo z naszego Syriusza. Na jego niekorzyść w oczach czytelników ;)
      No kurczaki, tak utrafiłaś w sedno w swoim komentarzu, że czuję się tak bardzo zrozumiana, jak nigdy :) Tak, tym razem to James ma rację definitywnie, dlatego Syriusz tak się wścieka, że nie ma między nimi porozumienia. Tak, dla nich wszystkich jest już za późno. Tak, James będzie musiał pokochać Tysiąclecie Hogwartu, nie ma biedak wyjścia :D (Black unika szlabanu dzięki poświęceniu Pottera, dlatego ten drugi czuje się męczennikiem). Tak, to James - mimo wiecznego sarkazmu, buty i nadmiernej pewności siebie - jest znacznie bardziej dojrzały niż Syriusz. I to James się ostatecznie ożeni się i ustatkuje, chociaż ta akurat myśl wzmudza więcej smutku niż radości :(
      Jeśli chodzi o pokój wspólny, to wiem, wiem, ale tak juz okropnie się przyzwyczaiłam, że jak piszę małymi literkami, to widzę go jak przedpokój, o :D Ale postaram się dotrzymać tej poprawności.
      Dziękuję Ci bardzo za błyskawiczny komentarz i bezbłędne dostrzeżenie, że tak naprawdę konfrontacja nie odbywała się między Syriuszem a Dominiką, czy Jamesem a Lily - to była wojna dwóch światopoglądów i widać chyba, który ostatecznie zwyciężył :)
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    2. TO prawda, że jest casem tendencja do gloryfikowania bohaterów; tak naprawdę jako zabieg i w oóle to bardzo mi się podoba, że Syriusz tak się zachował, i ogólnie, że Twoi boahterowie są szary, a nie czarni lub biali, bo to znaczy, że są ludźmi. Ale po prostu nie moge uwierzyć, jak mógł jej zarzucić nielojalność, to było po prostu orkutne. On to przemyślł, to nie było rzucone pod wpływem emocji. Nie mogę... sama myśl!
      Tak, to nie jest walka między osobami, a poglądami... I naprawdę szkoda, że chyba tylko James ją wygra - przynajmniej na jakiś czas. Ja bym tylko chciała, niezależnie już od samego końca, żeby Dominika i Syriusz wiedzieli,że kochają się nawzajem, naprawdę...

      Usuń
  4. Hej hej kochana.
    Rozdział przeczytany ale komentarz jutro :) mam nadzieję że mi to wybaczysz
    Do usłyszenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i w końcu jestem :)
      Przepraszam za takie opóźnienie bo miałam się pojawić na drugi dzień a tu minął prawie tydzień.
      No ale jestem i zabieram się do komentowania.
      Syriusz i Dominika ... eh. Rozumiem że chłopak chce ją chronić i w ogóle. Ale dlaczego zerwanie z nią i wygadywanie takich idiotyzmów ma ją chronić? Prawdziwy facet który kocha dziewczynę i chce ją chronić robi wszystko żeby była jak najbliżej niego. No, ale psychologia Blacka jest o bardziej zawiła niż innych więc może on postrzega to w inny sposób. Tylko niech potem nie rozpacza gdy będzie chciał do niego wrócić, a Domi kopnie go w dupę. Bardzo dobrze by wtedy zrobiła i na pewno stanęłabym po jej stronie.
      I jeszcze te oskarżenia! Jak on mógł coś takiego powiedzieć a tym bardziej nawet pomyśleć! Przecież Dominika przyjaźni się z Lupinem. Stał się jej bardzo bliski. Jak niby mogłaby zdradzić jego największą tajemnicę? No ale często bywa tak że najpierw coś mówimy a potem myślimy. Niech ten pajac się ogarnie bo nie wytrzymam !!!!!
      Super wymyśliłaś z tym Tysiącleciem. Na serio. No i z daniem roli Godryka Jamesowi. To może być śmieszne hehehe. Podziwiam cię bo ja nie znoszę opisywać balów. Na prawdę. Z opisywaniem wesela miałam ogromny problem a co dopiero z tak ogromnym balem.
      Jily <3 twoje jest takie urocze że ja cie nie mogę. Moje Jily jest jeszcze niedojrzałe i pokręcone hehe.
      Pozdrawiam i życzę ogromu weny <3

      Usuń
  5. Kochana Eskaryno!:)
    Przepraszam za moją nieobecność i za niedotrzymanie obietnicy odnośnie pojawienia się nowego rozdziału u mnie. Zrobiłam sobie zaległości w komentowaniu Twojego opowiadania, choć wszystkie rozdziały czytałam w dniu publikacji, ale nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani jednego słowa. Straciłam trzy rozdziały i teraz próbuję je odtworzyć, ale przez ostatni miesiąc nie byłam w stanie nawet spojrzeć na bloga, więc nie potrafię określić, kiedy pojawi się u mnie kolejny rozdział. Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie z powodu nieobecności i nie dotrzymania obietnicy. Jutro wrócę z dłuuugim komentarzem:)
    Pozdrawiam cieplutko i życzę weny,
    Neithiria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi, kochana :) Domyślam się, że musi Ci być ciężko, bo odtwarzanie od zera czegoś, co na dobrą sprawę już się stworzyło... Nie no, to brzmi strasznie. Mam jednak wielką nadzieję, że się nie poddasz i już niedługo będę mogła pozachwycać się Twoim wspaniałym Jamesem i jego wiernym Andrew :D
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    2. I już jestem na bieżąco :) Bardzo nie lubię mieć zaległości.

      Haha, Rogacz zagra Godryka? :D Świat stanął na głowie! Oczywiście, chłopak idealnie pasuje do tej roli, jest prawdziwym Gryfonem, co niejednokrotnie udowodnił, lecz czy wystarczająco poważnie potraktuje to zadanie? Oby, bo Lily nie wybaczyłaby mu zszargania dobrego imienia założyciela ich domu, nie wspomnę już o złości Minervy.

      Mam nadzieję, że w przeciwieństwie do mnie lubisz opisywać bale, bo ja sobie obiecałam, że nigdy więcej nie zmuszę się do tej karkołomnej pracy, jaką jest opisywanie sukni, tańców i innych ceregieli z tym związanych. Kolejny opis balu u mnie będzie taki: "Na zamku odbył się bal. Uczniowie wyglądali bardzo elegancko i pięknie tańczyli. Gdy wybiła północ, impreza dobiegła końca." - krótko, zwięźle i na temat :D

      Jak Syriusz może podejrzewać Dominikę o zdradę sekretu Lunatyka? Przecież nie trudno odgadnąć przypadłość Lupina, jeśli spędza się z nim wiele czasu i obserwuje kalendarz, który pokazuje również fazy księżyca. Remus nie powiedział o swojej chorobie Huncwotom, sami poznali jego sekret, więc być może Lisa jest równie spostrzegawcza. Syriusz naprawdę mi... to znaczy Dominice podpadł, zrywając z nią, a teraz jeszcze bardziej się pogrąża...

      Teraz to już Lily czarno na białym zobaczyła , że James obdarzył ją prawdziwą miłością, biorąc pod uwagę fakt, że jego największym pragnieniem jest założenie z nią rodziny. Myślę, że niebawem ich uczucie rozkwitnie, a potem będą żyli długo i szczęśliwie (proszę, zastanów się nad porzuceniem kanonu względem tej pary, tak pięknie opisujesz ich relacje, że chętnie przeczytałabym o ich szczęśliwym życiu bez Voldemorta :))

      Ten duch... Przerażający. Czego on chce od Dominiki? Mam nadzieję, że nie będzie w stanie zrobić jej krzywdy...

      Czekam na dalszy rozwój relacji Dominiki z Regulusem, więc pisz szybciutko kolejny rozdział.

      Pozdrawiam cieplutko i życzę dużooo weny!
      Neithiria.

      Usuń
    3. Podziwiam Cię :)
      Też wydaje mi się, że trudno o bardzie gryfońskiego Gryfona niż James Potter :)
      Haha, no tak, kolejne bale z czasem stają się coraz nudniejsze. Ja też jestem już trochę znużona tym powracającym motywem, więc mogę Ci obiecać, że nadchodzący bal będzie nietypowy - mam nadzieję, że dzięki temu będzie przyjemny zarówno do czytania jak i pisania :)
      Perspektywa rezygnacji z kanonu jest bardzo kusząca, bo ja też uwielbiam wątek Lily i Jamesa i jego finał u Rowling był naprawdę bardzo przykry... Tyle kluczenia, tyle wysiłku, żeby wreszcie dwie przeznaczone sobie osoby mogły się połączyć, a tu nagle ciach i koniec, w najszczęśliwszym momencie ich życia. To bardzo smutne, ale z drugiej strony wolę takie zakończenie niż sielankę kończącą całą serię, bo to akurat była mocna przesada w przeciwną stronę :))
      Dziękuję za wspaniałe komentarze i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  6. Ciekawe skąd wie Lisa. No i reakcja Remusa wygląda na to, że to źle, że ona wie. Chociaż zaraz... może nie? Może po prostu boi się, że ktoś chodzi i rozpowiada, podrzuca liściki, a nie jest to reakcja właśnie na jej reakcje?
    To się porobiła wojna Syriuszowo-Dominikowa. Ale żeby oskarżył ją o coś takiego? Przecież to sprawa Remusa, która odbiłaby się na nim, a nie na Blacku. Moon raczej by tego nie zrobiła. Swoją drogą zastanawiam się, jak ten liścik nagle wpadł. Rzuciła go sowa czy jak? Wątpię, aby Regulus wrzucił ją sam, bo nie wiem czy by dosięgnął i raczej nie przegapiliby tego wszyscy. Ciekawe czego od niej właściwie chce. Myślę, że Syriusz dowiadując się o oskarżeniach Moon na niego, nie tylko pomyślał, że musi ogarnąć brata, ale może że właśnie utrzymuje kontakt z nim, zamiast z Syriuszem?
    Nie powiem, Minerwa ma całkiem kuszące propozycje. Chociaż nagroda jest lepsza niż to co musi zrobić. Chociaż on chyba lubi się przebierać i ogólnie takie tam. Także może nie powinien tak dramatyzować. Ja wiem, wiem to jest coś dobrego na rzecz szkoły, no ale... James się podejmie. W końcu dwa szlabany to nie byłoby coś fajnego.
    A czy nie da się tego ducha jakoś wykurzyć? Szkoda, że nawet Nick ją ostrzega. Więc chyba jest niebezpieczny. Ale czy coś zwiastuje? No cóż, tego nie wiem.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Aaaano właśnie, skąd wie Lisa :) Dobre pytanie, na które jeszcze nie mogę odpowiedzieć!
    W Twoim rozumowaniu jest dużo racji. Dominika musiałaby upaść naprawdę nisko, żeby odgrywać się na przyjaciołach swojego byłego ze względu na nie najlepsze stosunki między nimi. To był dla niej duży cios, sam fakt, że Syriusz mógł w ogóle pomyśleć o czymś takim.
    Wiadomo, że dramat Jamesa jest mocno przesadzony, ale na pewno wolałby oglądać przedstawienie z perspektywy widza i bezstresowo nabijać się aktorów-amatorów, tymczasem sam musi stać się jednym z nich - no bo nie dość, że dwa szlabany, to jeszcze uznanie Evansówny. Podwójny szantaż po prostu!
    Ducha da się wykurzyć, tylko trzeba wiedzieć jak :D W tym przypadku przyda się odrobina poświęcenia i caaałe mnóstwo współpracy.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń