„Koszmar na jawie”
– rozdział
XXI –
Szczotka wolno przesuwała się
wzdłuż jej lśniących, gładkich kosmyków. Kierowana niewerbalnym zaklęciem,
jakby z rozmysłem sunęła w tę i z powrotem, sprawiając, że rude pasma Lily
Evans nabierały blasku i układały się zgodnie z jej życzeniem.
— Zamierzam dać czadu — oznajmiła
po raz kolejny jej przyjaciółka, prezentując krótki i nadzwyczaj energiczny
bieg w miejscu – zupełnie bezużyteczny podczas spotkań Klubu Pojedynków, na
który właśnie się wybierały. — Mówię ci, będzie super.
Prefekt Gryffindoru skinęła głową
swojemu lustrzanemu odbiciu i nadal uważnie prowadziła szczotkę. Zbyt dobrze
pamiętała, co stało się w drugiej klasie, kiedy próbowała jednocześnie kończyć
wypracowanie i czesać włosy. Nigdy więcej.
— Oby to nie był ktoś groźny. — Moon zmartwiła się wyraźnie i przystanęła. — Ćwiczenie zaklęć obronnych przy
niezaufanych to zawsze ryzyko. No nie, Lil?
Evans ostrożnie odesłała szczotkę
na miejsce zanim odwróciła się ku przyjaciółce. Chwyciła ją za ramiona i
potrząsnęła lekko.
— Oczywiście, że nie. Niby co złego
może stać się pod kontrolą nauczycieli? — Zapytała retorycznie, świadoma faktu,
że są w dormitorium same. Nienaturalna euforia Moon najwyraźniej działała nowym
współlokatorkom na nerwy.
— No wiesz. — Dziewczyna rozejrzała
się nerwowo, a w jej zielonych oczach zalśniły złośliwe błyski. — Ktoś mógłby
znaleźć moją słabość, a potem mnie wykończyć.
— Przesadzasz — sarknęła Lily i
udała, że przegląda się w wysokim na całą ścianę lustrze. W duchu przyznała
przyjaciółce rację, ale bała się wymówić ją głośno, aby nie zapeszyć. Naprawdę
trudno było wyzbyć się mugolskich przyzwyczajeń, zwłaszcza w takim
towarzystwie.
— Mam tylko nadzieję, że w komisji
nie będzie Dumbledore’a i McGonagall. — Blondynka przysiadła na brzegu swojego
łóżka i przetoczyła różdżkę w swych długich palcach. Jej entuzjazm wyraźnie
przygasł, oczy już nie rzucały wyzywających błysków. — Nie chcę upokorzenia,
tylko sprawdzenia się. Rozumiesz mnie, prawda?
— Oczywiście, kochana. —– Zapewniła
ją Evans z przekonaniem i przyjrzała się jej uważnie. — Czy… Czy odczytałaś już
tę nową wiadomość?
Wstrzymała oddech w napięciu, ale
Moon tylko pokręciła głową, a jasne pasma zasłoniły jej twarz.
— Nie miałam odwagi.
*
* * * *
Patrzył na nią, oniemiały. Nigdy
wcześniej nie widział jej takiej… silnej. Kiedy spoczywała w jego ramionach
albo patrzyła mu w oczy, była pogodna i uległa, zawsze pełna słodyczy i
nieśmiałej czułości. Moon stąpająca w tym momencie po podeście w Klubie
Pojedynków zdawała się być zupełnie inną osobą. Kroczyła pewnym krokiem,
garbiąc się nieznacznie, a rąbek jej szaty ciągnął się po drewnianym
postumencie. Jej palce, które na zawsze zapamiętał jako szczupłe i delikatne,
mocno zaciskały się w pięści. Ten fakt wprawił wszystkich w zdumienie, bowiem
Moon zrezygnowała z używania różdżki, demonstracyjnie odkładając ją na stolik
sędziowski tuż przed pojedynkiem. Odrzuciła wtedy włosy do tyłu i wpatrzyła się
w swego przeciwnika wyzywająco, przebierając palcami.
Wysoki i niewyobrażalnie chudy Krukon,
z którym przyszło jej walczyć, przyjął ten fakt z wyraźnym zażenowaniem,
zakasał jednak rękawy szaty i rozpoczął pojedynek. Syriusz mimowolnie
wstrzymywał oddech, choć wcale tego nie chciał. Wiedział doskonale, że Moon nie
potrafi rzucać zaklęć niewerbalnych i bezróżdżkowych, więc co ona, do stu diabłów, wyczyniała?!
Za pierwszym razem uchyliła się,
jakby niezależnie od swej woli, i ze złością uczyniła kilka zdecydowanych
kroków po umownym pojedynkowym okręgu. Black kątem oka zauważył, że nerwowo
poruszyła palcami prawej ręki, jakby w poszukiwaniu różdżki. Spojrzał w
zamyśleniu na sędziowski stolik, rozważając czy Moon odrzuciłaby pomoc, kiedy
Krukon wykorzystał brak jej reakcji na kolejny atak. Żółty promień ugodził
blondynkę, niemal zwalając ją z nóg.
Dziewczyna ledwie utrzymała pozycję
stojącą, ciężko łykając powietrze. Wyciągnęła przed siebie prawą rękę, o którą
następne zaklęcie uderzyło, rozpływając się w półprzezroczysty obok syczącej
pary.
Krukon cofnął się zaskoczony, ale
ostatkiem sił rzucił w jej kierunku Drętwotę. Syriusz patrzył bezczynnie
jak czerwony promień szybuje w jej kierunku, jego usta niemal krzyczały, żeby
się uchyliła, ale Moon stanęła w lekkim rozkroku, a ręce opuściła bezwładnie
wzdłuż tułowia. Miał niejasne wrażenie, że tuż przed tym, kiedy szkarłatny
promień ugodził w jej pierś, ich oczy spotkały się na krótki, niesamowicie
intensywny moment. Chwilę później Moon leżała na drewnianym postumencie,
unosząc się z trudem na łokciach i rzucając w eter stek francuskich
przekleństw. Evans rzuciła się ku niej, a profesor Flitwick zarządził przerwę.
Uczniowie zaczęli się chaotycznie
przemieszczać, zbierając się w grupy i snując rozmyślania nad tym, co wydarzyło
się przed chwilą. Black niepostrzeżenie przysunął się bliżej podestu i nastawił
uszy.
— Wszystko w porządku, panno Moon? — zapytał troskliwie Flitwick, pochylając się nad nią i podając dłoń, którą
dziewczyna skwapliwie uchwyciła. Tuż obok przystanął niepewnie Krukon, z którym
walczyła, pełen poczucia winy, chociaż dziewczyna dobrowolnie zrezygnowała z
różdżki.
— W jak najlepszym, panie
profesorze. — Dominika podniosła się do pozycji siedzącej, a on sam zdrętwiał,
czując jak opada na niego jej ciężkie, pełne niechęci spojrzenie. — Muszę
jeszcze poćwiczyć, to wszystko.
Stanęła na własnych nogach, udając,
że nie widzi skierowanych ku niej gestów oparcia. Chwiejąc się, sięgnęła po
różdżkę, nieruchomo leżącą na stoliku. Wzdrygnął się, przez ułamek sekundy
żywiąc przekonanie, że następne zaklęcie zostanie wycelowane w jego kierunku,
ale Moon odwróciła się, zamiatając szatą posadzkę, i pomaszerowała w sobie
znanym kierunku.
*
* * * *
Wpatrywał się intensywnie w ślady
stóp opatrzone podpisem „Dominika Moon”, jakby kryła się w nich jakaś
odpowiedź. Ściskał boleśnie pergamin, raz po raz wymawiał hasło i wpatrywał się
w mapę, ale nic nie ulegało zmianie. Kropka opatrzona napisem wciąż znajdowała
się na błoniach Hogwartu.
— Przecież ci mówiłem. — James
Potter niedbałym gestem zrzucił z siebie pelerynę i zabrał się za zdejmowanie
ochraniaczy, których zwykle używał podczas treningów Quidditcha. — Nie dasz
rady kontrolować jej na odległość.
Syriusz zacisnął szczęki, ale nic
nie powiedział. Minęło już tyle czasu, że zdążył upewnić się w tym, że
przyjaciel ma rację, ale wciąż nie potrafił tego sformułować w postaci konkretnej
deklaracji. Wciąż zerkał na Mapę Huncwotów, nie tracąc nadziei, że zapobiegnie
czemuś złemu, czemuś, czego nie byłby w stanie znieść.
— Dlaczego tego po prostu nie
powiesz? — zapytał James tonem, jakby mówił o pogodzie. Black nerwowym gestem
wygładził wszelkie zgięcia na powierzchni Mapy, czując na sobie uważny wzrok
Pottera.
Moon jest zakazana — niemal
wypowiedział te słowa, patrząc intensywnie jak poszczególne elementy stroju
Rogacza lądują w jego kociołku. W końcu, kiedy na wierchu spoczął blezer w
godłem Gryffindoru, odezwał się głośniej: — To przecież nie miało być tak.
Potter uniósł brew, przygryzając
jednocześnie rzemyki ochraniaczy okrywających przedramiona. Uśmiechnął się
półgębkiem.
— Przez całe życie jedyne, co
robimy, to łamiemy zobowiązania i zasady. Co w tym złego, Łapo? Czy
kiedykolwiek żałowałeś?
Black szarpnął duszący go krawat i
mimowolnie potrząsnął głową.
— Teraz jest inaczej.
Rzucił mu krótkie spojrzenie, jakby
miał nadzieję, że da się to wszystko przekazać bez słów. Kpiący uśmiech spełzł
z ust Pottera, który jednak nie ruszył się z miejsca, przyglądając się mu
uważnie. Jakby już kiedyś to przeżył, wiedział, że teraz jest właściwy moment
na poważne wyznania, zbyt wstydliwe, by wyrażać je na głos.
— Śniła mi się — powiedział z
trudem i odchrząknął, żeby odwrócić uwagę od tego, co pojawiło się w jego
czarnych, pozornie nieprzeniknionych oczach.
James zdobył się na złośliwy
uśmieszek, ale głos drgnął mu nieznacznie, kiedy się odezwał.
— No, no, Łapo, tylko bez
pikantnych szczegółów…
Syriusz zacisnął dłonie tak mocno,
że poczuł ból. Z wysiłkiem zebrał myśli. Może wyznać wszystko, przecież to
James. Nigdy go nie zdradzi, byli niemal braćmi. Byli więcej niż braćmi.
Kiedy Regulus wkradł się w jego myśli, ogarnął go gniew, który pobudził odwagę.
— Miała krew na rękach — powiedział
w końcu, nieco zbyt opryskliwie. James zmartwiał, wiedział to, nawet na niego
nie patrząc. — Miała ręce całe we krwi, rozumiesz?
Black automatycznie przygotował się
na zapewnienie, że to przecież tylko głupi sen, że już dawno uznali, że
wróżbiarstwo to tylko rodzaj kłamstwa, ale Potter nie odezwał się ani słowem.
Stał przed nim, w na wpół zsuniętych ochraniaczach, i patrzył na niego z pełną
powagą, na którą zdobył się co najwyżej kilka razy w życiu.
Po chwili usiadł przy nim i pewnym
gestem objął go ramieniem. Miał przy tym zmarszczone czoło i zaciśnięte usta,
które nigdy nie wróżyły nic dobrego, a nie wypowiedział ani słowa, za co
Syriusz był mu dozgonnie wdzięczny.
*
* * * *
Severus Snape spuścił wzrok i odetchnął
głęboko kilka razy. Zazwyczaj mistrzowsko panował nad swoimi emocjami i nie
zamierzał pozwolić, żeby zmieniła to banda rozpieszczonych pacanów.
— Nie ma mowy — powtórzył Macnair z
tępym, doskonale pasującym do jego twarzy uporem. — Mam gdzieś tę szlamę, nie
będę za nią łaził.
Snape zignorował tę filozoficzną
wypowiedź, którą Ślizgon raczył już wyrazić co najmniej cztery razy i z
namysłem spojrzał na resztę towarzystwa. Młodszy Black wzbudzał w nim niejaką
nadzieję na rozmowę na poziomie. Stał z boku i nerwowo przygryzał paznokieć
kciuka, miotając wokół niepewne spojrzenia. Jak dotąd spisywał się bez zarzutu,
na pewno nie będzie kwestionował następnych poleceń. Za bardzo wierzył w całą
sprawę. Natomiast Avery…
— A co z drugą szlamą? — zapytał
cicho, podnosząc swoje beznamiętne oczy na Snape’a, który w ostatniej chwili
powstrzymał grymas cisnący mu się na usta. — Dobrze byłoby wykazać się jeszcze
w Hogwarcie.
— Dam wam znać — uciął chłopak,
rozglądając się uważnie wokół. Granica Zakazanego Lasu od dawna nie była już
bezpieczna i dyskretna. Należało znaleźć nowe miejsce spotkań…
— A niby dlaczego to ty masz być
szefem, co, Snape? — Macnair najwyraźniej był w bojowym nastroju. — Może od
razu wytłuczmy więcej szlam, po co mamy czekać?
— Bo — Snape zacisnął swoje
pożółkłe od eliksirów palce, tak niepozorne przy łapach kolegi. — Musimy być
ostrożni. Mamy wyraźne polecenia. A może chcesz podyskutować ze
Śmierciożercami, może nawet samym Lordem, co, Macnair?
Chłopak głośno wypuścił powietrze
przez nos i kilka raz zacisnął i rozluźnił pięści, które już w jego niezbyt
imponującym wieku siedemnastu lat były groźnym narzędziem.
Imbecyl — pomyślał
pogardliwie Snape, przenosząc wzrok na wpół uschniętą kępę mchu. — Nadaje
się tylko do mechanicznej roboty, zero w nim finezji.
Odnotował to jako wskazówkę na
przyszłość. Już niemal odruchowo obserwował ludzi i oceniał, do czego mogliby
przydać się w przyszłości. Zawierał tylko takie znajomości, jakie były
konieczne i tylko wtedy, kiedy był absolutnie pewien korzyści, jakie mu
przyniosą. Był wprawdzie jeden wyjątek, ale doskonale wiedział, że zabrnął już
zbyt daleko – nikt zresztą nigdy się o tym nie dowie, ta naprędce sklecona
banda aktywistów, jak ich w myślach złośliwie nazywał Snape, pewnie
nawet nie potrafiła wymówić słowa Legilimecja.
Z tych ponurych rozmyślań wyrwał go
nagle głos młodego Blacka.
— Trzeba pogłębić zaangażowanie.
Mam… Mam pewien pomysł.
Severus spojrzał na niego z uwagą.
Chłopak mocno zaciskał usta, a jego oczy błyszczały bystro w półmroku.
— Ty masz pomysł? — zarechotał Macnair. — Mam nadzieję, ze tym razem bez pomocy twojego ojczulka?
Regulus zignorował jego zaczepkę z
kamienną twarzą, co wzbudziło uznanie i żywe zainteresowanie Snape’a, który
dopatrzył się w jego zaciętej twarzy czegoś szczególnego. Czekał cierpliwie na
następne słowa Ślizgona, który rozejrzał się obojętnie po swoich współtowarzyszach, na sam koniec skupiając wzrok na jego twarzy.
— To będzie zupełnie łatwe.
*
* * * *
Wzięła głęboki oddech i
przytrzymała go na moment, z ręką zwiniętą w pięść o cal od zamkniętych drzwi.
Zrobiła w myślach przegląd wszelkich wątpliwości i przyczyn, dla których
znalazła się w tym miejscu.
W pewnym sensie w ogóle nie
chciała o tym mówić. Regulus udzielił jej tej informacji pod niejawną groźbą i
w zaufaniu, dlaczego więc Huncwoci mieliby ją poznać ot tak? Postarała się,
żeby ją zdobyć. Poczekała na właściwy moment i użyła odpowiedniej presji. Co
oni z tym zrobią? Z pewnością nic dobrego.
Opuściła dłoń o kilka cali i
rozluźniła chwyt. Potrząsnęła blond włosami, jakby chciała przegonić myśli,
które, zupełnie niechciane, pojawiły się nagle w jej głowie. Przecież to Remus.
Nigdy nie był jej wrogiem, nie zrobił nic na jej niekorzyść. Jedyny dług,
jaki miała wobec niego, to fakt, że mimowolnie odebrał Syriuszowi Elisabettę i
zawsze oficjalnie stawał w jej obronie. Mogła mieć wobec niego tylko pozytywne
uczucia. Dobry, uczciwy, godny zaufania Remus.
Szybko, jakby w obawie przed
następnymi myślami, wyciągnęła rękę i stanowczo zastukała w drewniane drzwi.
Po kilku długich, pozbawionych
oddechu chwilach, drzwi uchyliły się. Ku swojemu rozczarowaniu zobaczyła w nich
nie Remusa, a Syriusza Blacka.
Cofnęła rękę i schowała ją do
kieszeni. Zanim zdążyła ukryć swoje prawdziwe emocje, szmaragdowozielone oczy
omiotły jego sylwetkę, ukazaną przez ledwie narzuconą na ramiona białą koszulę.
— Wejdź — mruknął Black z wyraźnym
zakłopotaniem i niepewnie zrobił krok w głąb dormitorium. Moon zacisnęła dłoń w
kieszeni, tak, że jej paznokcie pozostawiły ciemne ślady.
— Jest Remus? — zapytała nieco zbyt
wysokim głosem, odruchowo skupiając się na bólu dłoni, który pozwalał jej
zebrać myśli. Syriusz cały czas patrzył na nią uważnie, jakby przygnębiony.
Dziewczyna zastanowiła się przez chwilę i zaklęła w myślach.
Nerwowym gestem odwróciła się do
ściany i przygładziła włosy po prawej stronie twarzy. Na jej twarzy, ciągnąc się od
skroni po sam podbródek, widniał imponujący, purpurowy siniak. Nie potrafiła go
usunąć samodzielnie – wczoraj Moc dobitnie pokazała jej, że nie zamierza
współpracować. Wstydziła się też świeżej porażki przed panią Pomfrey, która
zadawałyby wiele niepotrzebnych pytań albo, co gorsza, litowałaby się nad nią.
Właściwie po południu tak bardzo zajęła się odrabianiem prac domowych, że do
tej chwili zupełnie zapomniała o sińcu.
— Jest na zebraniu prefektów,
niedługo powinien wrócić. Daj mi chwilę — rzucił i poszedł do łazienki.
Moon została sama w przedsionku
dormitorium, czując się jak ostatnia idiotka. Nie chciała pogrążać się jeszcze
bardziej w oczach Blacka, więc ruszyła przed siebie wolnym krokiem, ostrożnie
omijając wszelkie przeszkody rozrzucane tygodniami przez Huncwotów. Z ulgą
spostrzegła, że nie zostanie z nim sam na sam – zakopany w pościeli aż po szyję
leżał Peter, wprawdzie pogrążony w głębokim śnie, ale z powodzeniem mogący
służyć do ewakuacji.
Krótkim gestem strąciła stos ubrań
z jedynego krzesła i przysiadła na jego brzegu, jak zwykle rozglądając się z
ciekawością. Co też Huncwoci knują tym razem? Pomiędzy pogniecionymi
kartonikami Fasolek Wszystkich Smaków, zwojami pergaminów, ekwipunkiem do
Quidditcha i podejrzaną liczbą kociołków, wypatrzyła kilka interesujących
książek takich jak Ektoplazma też człowiek czy Transmutując
nietransmutowalne. Zdążyła wziąć do ręki mocno zużyty egzemplarz Zjawisk
paranienormalnych i rozważyć wypożyczenie podobnego w bibliotece, kiedy drzwi
łazienki otworzyły się, ukazując już kompletnie ubranego Syriusza Blacka. Moon
z uwagą przeglądała spis treści, demonstracyjnie ignorując jego pełną
wyczekiwania postawę.
— Eee…
Dziewczyna podniosła wzrok znad
książki, żeby z chłodnym zdziwieniem utkwić go w Syriuszu.
— Pomożesz mi zapiąć mankiety?
Gdyby zaproponował jej wspólną
wyprawę do Grecji w poszukiwaniu mantykor, nie byłaby bardziej zdumiona. Przez
kilka długich sekund zdobyła się jedynie na parę pełnych niedowierzania mrugnięć,
nie tracąc nadziei, że się przesłyszała. Sam fakt, że Black przez siedem lat
uczęszczania do Hogwartu nie zdołał opanować tajemnej sztuki zapinania
mankietów był mimo wszystko mniej szokujący niż to, że ją o to poprosił. Nawet
jego słynny tupet nie usprawiedliwiał czegoś takiego.
— Jakoś nigdy sobie z tym nie
radziłem. — Z rozbrajającą prostotą wzruszył ramionami i nadal patrzył
wyczekująco.
Jak we śnie Moon zamknęła książkę i
odłożyła ją na pobliską szafkę nocną. Wstała i podeszła do niego sztywnym
krokiem. Jej zmysły zdawały się odbijać echem w jej głowie, kiedy w nozdrza
uderzył ją znajomy zapach perfum, kiedy jej palce chwyciły cienki materiał
koszuli i musnęły jego skórę.
Czy można być pod wpływem
Imperiusa i o tym nie wiedzieć? — Myślała roztrzęsiona i oburzona swoją
własną uległością. — Co ja wyprawiam! Dlaczego po prostu nie kazałam mu się
odwalić?
Teraz już było na to stanowczo za
późno, a wszystko utrudniało drżenie rąk, przez co cały proces trwał znacznie
dłużej niż powinien. Bliskość chłopaka oszałamiała ją bardziej niż chciałaby to
przyznać. Jego dłonie były ciepłe i miękkie, przywoływały niepotrzebną
melancholię i wzmagały jej zdenerwowanie. Kiedy wreszcie ostatni guzik został
zapięty, odsunęła się, nie próbując nawet stłumić westchnienia ulgi, nie
odważyła się jednak podnieść na niego oczu.
— Dziękuję — powiedział cicho, a
Moon cofnęła się jeszcze bardziej.
— Pogadam z Remusem innym razem — rzuciła i gwałtownie odwróciła się w stronę wyjścia, porzuciwszy pozory w
rozpaczliwym pragnieniu znalezienia się po drugiej stronie drzwi.
— Zaczekaj — odezwał się
pospiesznie i schwycił ją za łokieć. Zwykłe połączenie delikatności i
stanowczości w tym geście, szczególny ton jego głosu, a może fakt, że w głębi
duszy chciała, żeby ją zatrzymał sprawiły, że blondynka zatrzymała się w pół
kroku, jak wrośnięta w ziemię. Zaryzykowała szybkie spojrzenie w górę.
— Mogę znaleźć tego Krukona, który
ci to zrobił — powiedział miękko, czyniąc delikatną aluzję do jej wczorajszej
kompromitacji. Patrzył na nią z taką troską, że zrobiło się jej niedobrze.
— Wybij to sobie z głowy — odparła
krótko Moon, marszcząc lekko brwi. — To nie jego wina, tylko moja, jasne? I nie
udawaj, że cię to obchodzi.
— Posłuchaj, nigdy nie chciałem być
twoim wrogiem. — Szybko wyrzucał z siebie słowa, jakby nagle brakło mu czasu,
mimo że wcześniej zmarnowali dobre piętnaście minut na milczenie. — Chciałem…
Nadal chcę być blisko, uwierz mi.
Przytomność umysłu wróciła do niej
opóźniona, ale ze zdwojoną siłą. Wysunęła rękę z jego uścisku i znowu cofnęła
się obronnym gestem.
— Wiesz, w co nie mogę uwierzyć? — zapytała, mrużąc oczy i zaciskając palce w pięści. — W to, że po tym wszystkim
znowu mnie upokarzasz! Poważnie mi proponujesz, żebyśmy zostali przyjaciółmi?
Black zmieszał się wyraźnie i w
przypływie instynktu przetrwania w ostatniej chwili powstrzymał krótkie „tak”,
które niemal wyrwało mu się z ust. Miał wrażenie, że to nie jest dobry moment
na mówienie prawdy.
— Po co to robisz? — Gryfonka
dygotała ze złości, a jej zielone tęczówki przez ułamek sekundy przeciął
purpurowy błysk. — Kto tym razem jest twoją widownią? Może Peter?
— Moony, co się dzieje? — zapytał,
teraz już poważnie zaniepokojony. Przez chwilę wydawało mu się, żeby zobaczył
coś złego w jej twarzy. Czy to był pierwszy raz, czy może zignorował wszystkie
poprzednie?
— Mnie się pytasz?! — Dziewczyna
piekliła się dalej, coraz bardziej podnosząc głos. Lada moment zbierze się tu
tłum gapiów.
Black, wieloletni i doświadczony
koneser ryzyka, postanowił poddać się mu także tym razem. Lewą ręką mocno
chwycił ją za ramię, a prawą możliwie najdelikatniej ujął jej twarz i siłą
przesunął szamoczącą się dziewczynę w stronę okna.
— Zwariowałeś?! — syczała, ale on
wciąż ją przytrzymywał, próbując zajrzeć jej w oczy w poszukiwaniu
niepokojącego, dziwnie znajomego mgnienia. Szkarłatny rozbłysk zwinął się jak
wąż wokół jej źrenicy i zniknął, pozostawiając zwykłą, ciemną zieleń.
Moon rozchyliła usta i zachwiała
się niebezpiecznie, więc Syriusz puścił jej ramię i podparł ją własnym.
Przymknęła oczy i westchnęła sennie. Nagle zesztywniała w jego ramionach i
obrzuciła go bystrym spojrzeniem.
— Zaraz, co ty wyprawiasz? — zawołała i wyszarpnęła się z jego uścisku, patrząc na niego z niedowierzaniem.
— Niczego nie pamiętasz, prawda? — zapytał z mieszaniną fascynacji i strachu. Wyraz jej twarzy zdawał się
potwierdzać wszystko. Przygładziła włosy, zasłaniając nimi siniaka, wciąż
patrząc na niego jak na wariata. Wyciągnął do niej rękę, chcąc powiedzieć coś
jeszcze, ale właśnie wtedy do dormitorium wszedł Lupin.
— Och — powiedział zdziwiony
zastanym widokiem. — Już idę, nie przeszkadzajcie sobie.
— Przyszłam do ciebie. — Moon
rzuciła ostatnie, pełne podejrzliwości spojrzenie w stronę Blacka, po czym
podeszła do Remusa. — Muszę ci coś powiedzieć.
— W porządku — odpowiedział powoli,
z namysłem wodząc wzrokiem od niej do Syriusza i z powrotem, jakby próbował odgadnąć,
co tu się wydarzyło. Żadne z nich nie zamierzało mu w tym pomóc, w dodatku
Dominika dorzuciła bez ogródek:
— W cztery oczy.
Black wzruszył ramionami i z ponurą
miną ruszył do drzwi.
Nastąpiła chwila milczenia,
przerywana niekiedy przez pochrapywanie Petera.
— Miałem nadzieję, że się
pogodziliście — mruknął w końcu Lupin, rzucając nieśmiałe spojrzenie na jej
poobijaną twarz. — Wiesz, Łapa bardzo się przejął twoim pojedynkiem…
— Szkoda czasu, Remusie. — Moon
machnęła ręką lekceważąco i postanowiła od razu przejść do rzeczy. — Wiem już,
kto na ciebie doniósł. To był Snape.
Chłopak odetchnął z rezygnacją,
jakby tego właśnie się spodziewał. Przeczesał palcami włosy, podczas gdy Moon
przyglądała mu się czujnie.
— To teraz bez znaczenia. Już po
wszystkim, Lisa nie chce mnie znać. — Mówiąc to, wyglądał tak żałośnie,
że Dominika miała ochotę od razu go pocieszyć, ale najpierw musiała wyprowadzić
go z błędu.
— Jest coś jeszcze — powiedziała
przyciszonym głosem, rzucając ukradkowe spojrzenie w stronę łóżka, na którym
słodko drzemał jeden z Huncwotów. Pochyliła się lekko w stronę Lupina. — Zauważyłeś jego siniaki? Myślę, że te dwie sprawy mają coś wspólnego.
Gryfon ściągnął brwi i krótko
skinął głową.
— Skąd to wszystko wiesz? — odszepnął, patrząc na nią z niejakim uznaniem.
Moon uśmiechnęła się słabo.
— Myślę, że już to wiesz. I z tego
samego powodu wolałabym, żebyś nie zdradzał reszcie, skąd masz te informacje.
— Jak wolisz. Dziękuję, że mi to
powiedziałaś. Jestem twoim dłużnikiem.
— No, no, Remusie. — Znowu
rozciągnęła usta w uśmiechu, który jednak nie objął oczu. – Mam nadzieję, że
nieprędko będziesz miał okazję spłacić ten dług. Muszę już lecieć. Miejcie oko na
Petera, to dobry chłopak.
— Oczywiście — mruknął, trochę
niezadowolony, że dziewczyna tak głęboko wniknęła w ich prywatne sprawy. — Na
pewno nie chcesz… porozmawiać?
Blondynka potrząsnęła głową.
— Naprawdę nie mam czasu. Mam dziś
szlaban w Skrzydle Szpitalnym.
— Szlaban? — Zdumiał się Lupin.
Wydawało mu się, że czasy, w których Moon zaliczała szlabany z ich wyraźną
pomocą, należały do dalekiej przeszłości. — Za co?
— Za wałęsanie się po błoniach. No,
to do zobaczenia, Remusie.
Trzasnęły drzwi i chłopak został w
dormitorium sam, nie licząc śpiącego Petera i dziesiątek myśli, z których każda
walczyła o pierwszeństwo.
*
* * * *
Pracowicie ucierała cuchnącą maść w
małym, kamiennym moździerzu. To był całkiem przyjemny szlaban, bardzo praktyczny.
Pani Pomfrey, młoda i energiczna pielęgniarka, chętnie dzieliła się swoją
wiedzą i pochwalała jej decyzję o zostaniu uzdrowicielką.
— To pożyteczny i ambitny zawód,
zwłaszcza w trudnych czasach — powiedziała, nie podniósłszy wzroku znad
kartoteki, którą właśnie wypełniała, a Dominika powstrzymała się przed
powtórzeniem jej opinii Severusa Snape’a na ten temat, która kiedyś wstrząsnęła
nią do głębi.
Teraz z niedowierzaniem pokręciła
głową, nie przestając energicznie poruszać tłuczkiem. To było zaledwie kilka
miesięcy temu, kiedy spotkała go w magicznej aptece na ulicy Pokątnej. Tuż po
tym jak Syriusz uciekł z domu, tuż przed powrotem do Hogwartu. Tak strasznie,
strasznie dawno. Czuła się jakby każdy z miesięcy, które dzieliły ją od tego
wspomnienia, był co najmniej dekadą. Tak wiele się wydarzyło. Tak wiele złych,
okropnych rzeczy.
W pomieszczeniu nie rozlegał się
żaden dźwięk poza chrobotaniem tłuczka o moździerz. Pani Pomfrey zamknęła się w
swoim gabinecie, poleciwszy jej zdawanie relacji z wszelkich nagłych wypadków,
których było jak na lekarstwo. W Skrzydle przebywał tylko jeden pacjent, w
dodatku szczelnie zasłonięty parawanem, a nie zanosiło się na kolejnych gości.
Zdziwił ją własny sentymentalizm,
ale ostatnio nie miała zupełnie czasu, żeby trochę się nad sobą poużalać.
Ciągle czymś się martwiła, do czegoś się spieszyła, ale nie było w tym
wszystkim wiele czasu na myślenie. Co ją do tego skłoniło? Może jego
dotyk, zaledwie parę godzin temu. Miała ogromny żal do Blacka, zawiódł ją jak
nikt wcześniej, ale ciągle była w nim zakochana, to pewne. Ręce wciąż drżały
jej w jego obecności, ale do swoich uczuć podchodziła z zadziwiającym spokojem,
jakby należały do kogoś innego. Takie rzeczy zdarzają się bez przerwy. Nic w
tym niezwykłego. Ale musiała przyznać, że jakaś część jej samej nienawidziła
jej za to, że stchórzyła, kiedy z wciąż niezrozumiałych dla niej przyczyn nagle
spostrzegła, że znajduje się w jego ramionach.
To była dobra decyzja, wiedziała o
tym, chociaż ta wiedza nie przysparzała jej wiele radości.
Odłożyła tłuczek i rozmasowała
zdrętwiały nadgarstek. Po chwili sięgnęła do kieszeni, żeby wydobyć z niej mały
słoiczek, do którego pielęgniarka poleciła jej przełożyć maść. Jej palce
napotkały jednak mały, szczelnie zwinięty kawałek pergaminu.
Serce zabiło jej szybciej.
Właściwie, czemu nie? Wcześniej zabrakło jej odwagi, ale teraz czuła głównie
rezygnację, a nawet trochę ciekawości. Może właśnie w tym pergaminie znajdzie
odpowiedź na dręczące ją pytania i wątpliwości?
Od razu rozpoznała cienkie, niesamowicie
regularne pismo.
To
właśnie w strachu drzemie największa słabość człowieka. Pozostaw go za sobą, a
osiągniesz potęgę. Osiągnij potęgę, a zdobędziesz wieczność.
Nie
istnieje nic bardziej ostatecznego.
Twój
Mistrz
Poczuła jak zalewa ją przyjemne
ciepło. Nareszcie jakaś pozytywna i motywująca rada. W ciągu ostatnich tygodni
spotykała się niemal wyłącznie ze zdziwieniem i współczuciem innych, a Mistrz
sprawiał wrażenie, jakby doskonale ją rozumiał i wiedział, czego naprawdę
potrzebuje. Jego drugi liścik był nie mniej zagadkowy, co pierwszy, ale
Dominika lubiła zastanawiać się nad jego słowami. To nie mogło być nic błahego
ani przypadkowego, w końcu pisywał do niej światowej sławy czarodziej i
naukowiec, ktoś, kto mimo swoich rozlicznych obowiązków znajdował czas, żeby
wesprzeć ją swoim doświadczeniem i mądrością. Nie wyrażał swoich myśli wprost,
ale to czyniło je tym cenniejszymi.
Strach. W tym momencie bała się
tylu rzeczy, że nie bez lekkiej kpiny zastanawiała się jak to możliwe, że
codziennie wstaje z łóżka i normalnie uczestniczy w życiu Hogwartu. Czuła, że
ledwie nad sobą panuje, że nieustannie przegrywa z samą sobą, a pojedynek z
Krukonem tylko to potwierdził. Moc z jakiegoś powodu od niej odeszła – owszem,
czuła, że pozostaje gdzieś blisko, niemal w zasięgu ręki, ale już nie potrafiła
z niej korzystać. Zamiast obronić ją przed atakami przeciwnika, zablokowała się
i pozwoliła jej solidnie oberwać. Dlaczego tak się działo? Utrata niechcianego
talentu sprawiła, że czuła się niepewna i zagrożona. Jej naturalna tarcza
zniknęła, być może bezpowrotnie.
Może Lord wiedział o tym i dlatego
napisał o panowaniu nad strachem? Ale skąd mógłby mieć informacje o tym, co
robią uczniowie w Hogwarcie? W każdym razie, warto byłoby to rozważyć. Może
gdyby odnalazła w sobie dość odwagi i pewności siebie, Moc by do niej
powróciła? Może to tylko kwestia podejścia, zupełnie jak z psami, które ponoć
wyczuwają strach?
Nie miała pojęcia, czy właściwie
zrozumiała wiadomość. Kiedy teraz o tym myślała, przypomniała sobie, że
przecież Regulus wręczył jej liścik na kilka dni przed pojedynkiem, więc
chociaż ta hipoteza okazała się nieprawdziwa. Mimo to, dobrze było wiedzieć, że
gdzieś tam, za murami zamku jest ktoś, kto nad nią czuwa.
*
* * * *
Lily niespiesznie przemierzała
hogwarckie korytarze w najbardziej niewiarygodnym towarzystwie, jakie mogła
sobie wyobrazić.
Żeby było jasne – to nie była jej
inicjatywa. Pojawienie się na próbie do jutrzejszego przedstawienia było jej
obowiązkiem, obowiązkiem wszystkich prefektów. Musieli czuwać nad każdym, nawet
najmniejszym aspektem wszystkich wydarzeń planowanych dla uczczenia tysięcznej
rocznicy powstania Hogwartu. Lily była tym bardzo podekscytowana. Cieszyła się,
że mogła uczęszczać do szkoły akurat w tym roku i być świadkiem tego wszystkiego.
A jak to się stało, że w drodze
powrotnej towarzyszył jej nie kto inny jak James Potter? Och, to całkiem
proste. Mieli wracać we trójkę, ona, Remus i Potter. Było to całkiem naturalne
rozwiązanie, w końcu byli jedynymi Gryfonami obecnymi wtedy w Wielkiej Sali,
która została przystosowana na potrzeby ich przygotowań. Ledwie zdążyli wejść
na pierwsze piętro, kiedy Lupin nagle uderzył się dłonią w czoło,
przypomniawszy sobie, że jeszcze przed meczem pomoże profesor Sprout
poprzenosić ciężkie donice do letniej cieplarni. Przeprosił ich i pognał na
błonia.
Lily podejrzliwie zerknęła na
Pottera. Sytuacja śmierdziała z daleka i nawet jego ostentacyjnie niewinna i
pełna zdziwienia mina nie mogła tego zatuszować. Remus cierpiący na sklerozę?
Profesor Sprout nie potrafiąca użyć Wingardium Leviosa? Kiepska
historyjka.
— Ach, ten Lunatyk — westchnął
teatralnie Potter, najwyraźniej wciąż pozostający pod wrażeniem swoich talentów
aktorskich. — Czasem mam wrażenie, że te jego migreny pożerają mu ostatnie
szare komórki.
— Ciekawa teoria — sarknęła Evans,
nie skomentowała jednak kwestii posiadania szarych komórek, bo za radą Moon
bardzo starała się nie być niemiła bez potrzeby. — A ty? Nie spieszysz się na
trening do ostatniego meczu przed Tysiącleciem?
Jak już zostało wspomniane, panna
Evans była pełna zachwytu w stosunku do zbliżających się nieuchronnie
uroczystości, wiązała z nimi także wielkie plany, więc mimo drobnych
złośliwości, którymi raczyła pana Pottera, tysiąclecie zabrzmiało w jej ustach
nie inaczej jak Tysiąclecie.
— Nie ma pośpiechu — zapewnił ją
chłopak szarmancko, chociaż fakt, że Lily szła takim drobnym i niespiesznym
krokiem, zwykle wzbudzającym jego niepodzielny zachwyt, teraz przyprawiał go
niemal o ból głowy.
— To dobrze — ucieszyła się ruda
Gryfonka, zanim zdążyła się ugryźć w język. Posłała spłoszone spojrzenie w
stronę Pottera, pełna żarliwej nadziei, że nic nie zauważył. Lekki uśmiech i
błysk w jego orzechowych oczach zapewniły ją, że owszem, nie tylko zauważył,
ale i zinterpretował. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu.
— Wiesz, Lily… — Okularnik wymówił
jej imię z wyraźną satysfakcją, chociaż wyraz jego twarzy pozostał skupiony i
pełen zamyślenia. Oba te zjawiska sprawiły, że serce Evansówny zabiło żywiej. A
więc jednak! W głębi duszy wiedziała, że w końcu wcześniej czy później zaprosi ją na bal. Musiała
jednak przyznać, że udało mu się wzbudzić jej zainteresowanie, ba, nawet
trzymać ją w niepewności, ale dość już tych gier. Niech powie, co ma do
powiedzenia, a ona… No właśnie, a co ona odpowie?
Potter najwyraźniej nie zauważył
nagłej paniki u swojej towarzyszki, bo po krótkim namyśle tym samym tonem
dokończył swoją wypowiedź.
— Zbliżają się OWUTEMy, prawda?
Myślałem sobie ostatnio, jakie to ważne dla naszej przyszłości, żeby zdać
wszystko jak najlepiej i przyszedł mi do głowy taki pomysł… Oczywiście, jeśli
tylko ci to nie przeszkadza… Może moglibyśmy czasem pouczyć się razem?
Lily stanęła jak wryta. Gdzieś
ponad ramieniem Jamesa widać już było portret Grubej Damy, ale ona nie mogła
zdobyć się nawet na krok.
W pierwszej chwili poczuła się
okropnie, zupełnie jakby Potter znowu wywinął jej jakiś numer i właśnie
wypowiedział pointę. Była głupia, myśląc, że ją zaprosi. W końcu gdyby chciał,
zrobiłby to już dawno, prawda?
Ale stopniowo, coraz wyraźniej
przez tę delikatną i nieśmiałą kobiecość zaczęła przebijać się krukońska część
osobowości Lily, której słowa chłopaka sprawiły wyraźną przyjemność. Bo czyż
trudno o lepszy dowód, że słynny James Potter wreszcie dojrzał? I właśnie ją
poprosił o przysługę?
— Dobry pomysł — powiedziała i uśmiechnęła
się do niego serdecznie.
Dokładnie dziesięć minut później
Huncwoci mieli prawdziwy ubaw, słysząc opowieść Rogacza o tym, jak Evans
połknęła przynętę, która była lepsza od zwykłego haczyka jedynie w tym, że
słowo „randka” ukrywała za zgrabną „nauką”. Oczywiście, nie mogło być mowy o
prywatności i czułości, które zwykle towarzyszą randkom, ale uzasadnienie
Pottera było szyte na tyle grubymi nićmi, że powinien być wdzięczny za
wszystko. I, na gacie Merlina, był!
Rozdział dedykuję Neithirii – powinnam zrobić to już dawno ze względu na niewiarygodną motywację, którą przekazuje mi z rozdziału na rozdział, ale żaden z ostatnich nie wydawał się na akceptowalnym poziomie ;p Dziękuję!