6 grudnia 2017

Rozdział XXIX - część III

Aż nie wiem, co napisać! Przepraszam za to nagłe zniknięcie. Właśnie testuję na sobie teorię, że szczęście w życiu prywatnym rujnuje nasz twórcze ambicje... Nie porzucajcie jednak nadziei, jeszcze nie wiem czy to prawda :D :D A poza tym marzę o doprowadzeniu tej historii do końca. Myślę, że ona sama w sobie na to zasługuje, a przy tym mam wobec Was ogromny dług wdzięczności, który ciąży nad moją głową jak topór. Jestem nieco zagubiona, muszę wdrożyć się na nowo, Wy pewnie też, ale mam nadzieję, że uda nam się razem wrócić. Potraktujcie to jako bożonarodzeniową niespodziankę, a ja jako noworoczne postanowienie :D Uwielbiam Was i szykuję się do nadrobienia Waszych historii!

Pamiętacie Dominikę Moon? Naiwną dziewczynę, która włada Białą Magią i szuka swego miejsca w świecie? Która uległa wypadkowi, który utrzymuje ją w stanie nieprzytomności, a jednocześnie zmusza do współpracy jej najbliższych? No cóż, prawdziwi przyjaciele nie siedzą na miejscu, to na pewno. Biorą sprawy w swoje ręce, niezależnie od decydentów. Sytuacja staje się dynamiczna, niebezpieczna i nieoczywista. Chcesz do nas dołączyć? Śledź nasze kolejne posunięcia. Mamy przed sobą mnóstwo pracy...


„W konspiracji”
– rozdział XXIX 

Gdy powiedzieli jej, że chcą z nią porozmawiać w dormitorium, poczuła niespodziewany dreszczyk emocji.
Wszyscy wiedzieli, że sypialnia Huncwotów była czymś w rodzaju mitycznej krainy cudów, o której opowiadano bzdurne plotki i jeszcze głupsze opowieści „z pierwszej ręki”. Lily była tam tylko raz, cztery lata temu, kiedy w imieniu profesor McGonagall nawrzeszczała na nich za spowodowanie groszopryszczki wśród uczniów. Była wtedy okropnie wściekła, w końcu sama miała kilka fioletowych bąbli na twarzy i ramionach, więc niewiele udało się jej zarejestrować. Teraz nadarzyła się ku temu znacznie lepsza okazja, a przy tym Huncwoci sprawiali wrażenie wyjątkowo zaaferowanych.
Kiedy niespiesznym krokiem ruszyli przez Pokój Wspólny, Potter niespodziewanie wysforował się naprzód. Reszta Huncwotów popatrzyła po sobie ze zdziwieniem, ale nie skomentowali tego ani słowem. Lily nieznacznie przyspieszyła, ciekawa, co też Potter mógł znaleźć w starej, niepozornej książce, której płócienna okładka i zdobiąca ją nieporadna ilustracja przypominały nieco zbiór baśni, które babcia czytywała w dzieciństwie jej i Petunii.
Szybko przeszli po krętych schodkach prowadzących do dormitorium siódmorocznych Gryfonów. Remus przepuścił ją w drzwiach, a ona skwapliwie zajrzała do środka.
Potter stał na środku pomieszczenia, wymachując różdżką. Przez dłuższą chwilę nie mogła zrozumieć, co on właściwie wyprawia. Dopiero w momencie, kiedy szczególnie zamaszyste machnięcie różdżką sprawiło, że pojedyncza skarpetka w czerwono-żółte paski podskoczyła na jednym z łóżek, zatrzepotała bezradnie i opadła z powrotem, nabrała niepokojącego podejrzenia, że chłopak próbuje sprzątać. Podejrzenie zamieniło się w pewność, gdy Potter, najwyraźniej doszedłszy do wniosku, że jego gospodarskie zaklęcia nie zdadzą się na nic, zgarnął z jednego z łóżek stosik ubrań i upchnął je w stojącym nieopodal kociołku.
Evans z trudem powstrzymała chichot. Black popatrzył na nią dziwnie, mijając ją w drzwiach, gdy z uporem wpatrywała się w sufit, mając wrażenie, że lada chwila popękają jej żebra.
Sprzątający Potter. Biegnący przodem, aby usunąć z pola widzenia brudne skarpetki, podczas gdy reszta Huncwotów po prostu opadła na swoje łóżka, nie kiwnąwszy palcem. Dla niej!
To było…
słodkie
… całkiem zabawne.
Nie chcąc, aby jego wysiłek poszedł na marne, przysiadła na brzegu jego łóżka i obdarzyła go lekkim, zachęcającym uśmiechem. Mina Pottera zdradzała niepokój, a nawet lekką panikę, więc Lily wspaniałomyślnie postanowiła nie komentować wpływu obecnej zawartości kociołka na jakość przygotowywanych w nim eliksirów.
Kiedy James w końcu opadł na materac obok niej (przedtem wykonał niezgrabny gest, jakby chciał wygładzić pościel, a Lily udała, że niczego nie zauważyła), z ciekawością rozejrzała się po dormitorium. Wbrew temu, co kiedyś uważała o umysłowych możliwościach Huncwotów, pomieszczenie wypełnione było książkami. I nie były to zwykłe, szkolne podręczniki – część z pewnością stanowiła zbiory hogwarckiej biblioteki, ale było też całe mnóstwo książek o Quidditchu i poradników dotyczących zaawansowanej transmutacji, a nawet kilka powieści Aleksandra Dumasa zaplątanych gdzieś pomiędzy stosem Proroków Codziennych. Zanim Lily zdążyła policzyć kociołki, których było niepokojąco dużo jak na czterech chłopców, z których tylko trzech uczęszczało do OWUTEMowej klasy profesora Heckmanna, Syriusz odezwał się ze swojego łóżka, na którym leżał nonszalancko rozparty, nie przejawiając żadnej potrzeby uprzątnięcia panującego na nim bałaganu.
— Co tam masz, Rogaczu?
Helga Hufflepuff – historia prawdziwa. — Chłopak podniósł książkę, aby każdy mógł się dokładniej przyjrzeć. — Znalazłem ją w bibliotece. Dziś, kiedy byliście w świętym Mungu, a my umieraliśmy tu z nudów.
Lupin najwyraźniej zauważył jej minę, wyrażającą mieszaninę zdziwienia i urazy, bo odezwał się z uśmiechem:
— James ma obsesję na punkcie historii Hogwartu.
— Nie obsesję, tylko interesujące hobby — poprawił go Potter, z godnością poprawiając okulary, a Peter zaniósł się niezbyt przekonującym kaszlem.
— Ale co to ma wspólnego z Dominiką? — zapytała Evans, kompletnie zbita z tropu.
— Właśnie – zawtórował jej Black, zakładając dłonie za głowę.
Potter milczał przez chwilę, przygryzając lekko wargę.
— Wiedzieliście, że Helga miała syna?
Lily widziała wyraźnie jak Syriusz przewraca oczami, ale zaaferowanie w oczach Jamesa, gdy powiedział im, że udało mu się coś znaleźć, a także cichy, poważny głos, jakim wymówił ostatnie zdanie, sprawiały, że z napięciem czekała na każde kolejne słowo.
Kiedy w milczeniu pokręcili głowami, Potter pieszczotliwie przesunął palcami po chropowatej okładce.
— Mało kto wie, bo to bardzo nieprzyjemna historia. Helga miała syna o imieniu Kastor. I, co dla nas ważne, już w dzieciństwie zdradzał wyjątkowe umiejętności. Według tej książki miał dar rozumienia ptasiej mowy, a kiedy szedł boso, w śladach jego stóp wyrastały kwiaty…
— Czekaj. — Serce mocno biło w jej piersi, kiedy z niedowierzaniem patrzyła na Pottera. — Czy ty chcesz powiedzieć, że ten Kastor…
— Był białomagiczny? Niewykluczone. W każdym razie z cudownego dziecka wyrósł na cudownego młodzieńca i gdy wszyscy podejrzewali, że być może kiedyś przewyższy umiejętnościami swoją matkę, Kastor spotkał Morganę.
Remus uniósł brwi, a Peter pochylił się i wysunął spod swojego łóżka wielkie, tekturowe pudło, które zaczął energicznie przeszukiwać.
— Morganę, siostrę króla Artura? — zapytał Black sceptycznym tonem.
— Dokładnie — odparł okularnik i ze zdziwieniem spojrzał w kierunku Petera, który triumfalnie wydobył z pudła jedną z kart, które można było znaleźć w opakowaniu czekoladowych żab.
— Współczuję. — Pettigrew wzdrygnął się, patrząc na obrazek.
— Mogę? — zapytała Lily, która nigdy szczególnie nie zaangażowała się w kolekcjonowanie kart.
— Jasne. — Chłopak wychylił się i podał jej kartonik. — Weź sobie, mam ich z dziesięć.
— Raczej z pięćdziesiąt — parsknął Black, ale Lily już tego nie dosłyszała. Wpatrywała się w ilustrację przedstawiającą piękną kobietę o ponurej twarzy i długich, kruczoczarnych włosach. Odwróciła kartę i przeczytała krótką informację: „Znana także jako Morgana le Fay, Morgana była wiedźmą, przyrodnią siostrą króla Artura i wrogiem Merlina”. Nieco rozczarowana zwięzłością opisu, podniosła oczy na Jamesa.
— Morgana była już wtedy zdeterminowana do zniszczenia króla Artura i przejęcia władzy, więc gdy dowiedziała się o zdolnościach Kastora, postanowiła go uwieść.
— Czegoś tu nie rozumiem. — Remus zmarszczył brwi i wsparł podbródek na splecionych dłoniach. — Biała magia służy do uzdrawiania, obrony i tak dalej, więc jak Morgana zamierzała to wykorzystać do pokonania Artura i Merlina?
— Trafiłeś w sedno, Luniaczku. Kiedy Morgana opętała Kastora, nastąpiło połączenie Czarnej i Białej Magii. To było nienaturalne, złe z założenia i w efekcie magia Kastora została skażona. Ciemna moc Morgany stała się potężna jak nigdy wcześniej.
— Ale Morgana przegrała, prawda? — zapytała cicho Lily, nie mając pojęcia, do czego Potter może zmierzać, ale odczuwając jednocześnie niejasny niepokój.
— Tak. — Chłopak odłożył książkę na szafkę nocną i poprawiwszy zsuwające się z nosa okulary, spojrzał na nią poważnie. — Merlin przeszył ją Ekskaliburem.
— A Kastor? — Coś w cichym głosie Syriusza sprawiło, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej chłodny dreszcz. Splotła nerwowo dłonie, zerkając na Jamesa, jakby chciała wyczytać z jego twarzy odpowiedź.
— Uciekł, ale nie na długo. Helga go znalazła. No, a później Godryk przeszył go swoim mieczem.
— Co?! — wyrwało się z czterech gardeł.
— Jasne, brutalne, krwawe i w ogóle, ale pamiętajcie, że to było średniowiecze. Jak mówiłem, to było złamanie fundamentalnych praw rządzących magią, a Kastor udowodnił, że może być wielkim zagrożeniem.
Nastąpiła chwila wypełniona ciężkim milczeniem. Lily siedziała nieruchomo na brzegu materaca, z krwią dudniącą w uszach i sercem w gardle.
— Co ty sugerujesz?
James, nieco zbity z tropu jej natarczywym tonem, zerknął na nią niepewnie i ponownie poprawił okulary.
— Niczego nie sugeruję. Po prostu te całe środki bezpieczeństwa… Kogo one mają chronić?
— Jak to kogo? — zdumiała się. — To chyba oczywiste, że ją.
— To wcale nie jest oczywiste, Lily — odezwał się wolno Remus, marszcząc brwi w zamyśleniu. — W kontekście historii Kastora, może mają chronić ją, a może przed nią… A jeśli jednak to dla jej bezpieczeństwa… To kto jej zagraża?
— Przy jej drzwiach stoją goryle — wypalił nagle Syriusz, wodząc wokół spojrzeniem, w którym czaił się płomień. Nagle jego oczy zaczęły przypominać czarne od żaru węgle. — Nie zaprzeczaj, Evans.
Pozostali chłopcy popatrzyli na nich pytająco, a gdy ruda spuściła głowę, Black odezwał się ponuro:
— Przy jej drzwiach waruje dwóch aurorów. Widziałem odznaki.
Peter gwałtownie nabrał powietrza, natomiast Remus bezłogłośnie pokręcił głową, wichrząc jasne włosy. Tylko James patrzył mu w oczy, jakby odbierając wszystkie emocje, których nie był w stanie wyrazić słowami.
— Zbierzmy informacje — powiedział Black, podnosząc się do pozycji siedzącej i przeczesując palcami swe przydługie włosy. — Ona jest białomagiczna. Wiemy o tym na pewno my i Dumbledore. Ma straż w szpitalu.
— Nikt nie powiedział jej rodzicom. — Evans również wyprostowała się na swoim miejscu i, chociaż jej gardło było boleśnie ściśnięte, zdecydowanie odwzajemniła spojrzenie jego czarnych oczu.
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Gdy w końcu została przerwana, większość z nich nie potrafiła ukryć zdumienia.
— Ś-ślizgoni — wyjąkał Peter. Siedział na swoim łóżku, na wpół skryty za aksamitną kotarą, z pudłem kart wciąż spoczywającym tuż obok. Spojrzenie jego niebieskawych oczu przesuwało się szybko po ich twarzach, gdy kropelki potu kolejno występowały mu na czoło.
— Tak — powiedział wolno Potter, odwracając wzrok i w zamyśleniu pocierając podbródek. — Tak, Ślizgoni na pewno mają z tym coś wspólnego.
— To nic osobistego, Lily. — Lupin pospieszył w wyjaśnieniem, bezbłędnie odczytując jej minę. — Widzisz… Mieliśmy kiedyś pewną przygodę już po ogłoszeniu ciszy nocnej, a Moon była w stanie wymusić na ślizgońskich prefektach przerwanie obchodu. Podczas balu spotkali się natomiast w Zakazanym Lesie…
— I tu kończą się nasze informacje — warknął Black, rzucając groźne spojrzenie w kierunku Pettigrew, który pobladł jeszcze bardziej.
— To nie była moja wina — wyjęczał chłopak. Kolejno patrzył im w oczy z rozpaczą tak szczerą, że w ułamku sekundy zaskarbił sobie współczucie Evansówny. — Złapali mnie, przecież wiecie!
— Kto tam był, Peter? — zapytała Lily łagodnie, kompletnie ignorując pogardliwe prychnięcie Blacka. Wbrew spokojnemu brzmieniu, jakie nadała własnemu głosowi, jej serce głośno tłukło się w piersi, a dziesiątki myśli walczyły o pierwszeństwo. Wiedziała, że jej pytanie było tylko próbą zachowania pozorów. W głębi duszy dobrze wiedziała, jaka będzie odpowiedź.
— Mulciber, Avery… — Chłopak wzdrygnął się zauważalnie, po czym ze strachem spojrzał na Syriusza. — Regulus… No i Snape. Severus Snape.
Ruda spuściła wzrok na własne dłonie zaciśnięte kurczowo na wytartych kolanach dżinsów. Nie była w stanie odwzajemnić żadnego ze spojrzeń rzuconych w jej kierunku – dość wysiłku zabrało jej ujarzmienie emocji, które rozszalały się w niej po wyznaniu Petera.
— Powinniśmy iść do Dumbeldore’a — odezwał się nagle Black z nowym entuzjazmem, wodząc po nich rozpalonym spojrzeniem.
— I co mu powiemy? — zapytał kwaśno Remus. — Że naczytaliśmy się legend arturiańskich?
— Nie. — Black poderwał się z miejsca i zaczął nerwowo przemierzać dormitorium. — Powiemy mu, co wiemy i podejrzewamy. Będzie musiał się do tego jakoś ustosunkować.
Potter spojrzał niepewnie na przyjaciela, a Lupin już otworzył usta, aby coś powiedzieć, gdy Lily odezwała się cichym głosem, nareszcie pewna, że nie zabrzmią w nim łzy.
— Syriusz ma rację. Naprawdę powinniśmy to zrobić.

* * * * *
Szybko pożałowała swojej pochopnej decyzji. Wprawdzie tuż przed chwilą, kiedy siedzieli zamknięci w dormitorium Huncwotów i wciąż pozostawali pod wrażeniem opowieści Pottera, ten pomysł wydawał się całkiem sensowny, jednak teraz, gdy maszerowali zawiłymi korytarzami, nie była tego taka pewna.
Ogarnęło ją silne uczucie odrealnienia. Niemal z niedowierzaniem zaglądała w twarze mijających ich uczniów, którzy cieszyli się weekendem i wybierali się na błonia, do biblioteki albo po prostu wałęsali się po korytarzach. Nie rozumiała jak życie może toczyć się swoim torem, podczas gdy tuż obok, na drugim planie, pod tą fasadą spokoju i błogiego rozleniwienia być może działo się coś strasznego, czego nie wyobrażała sobie w najgorszych koszmarach.
Droga do gabinetu dyrektora, choć odbyta w kompletnym milczeniu, minęła im błyskawicznie. Zanim się obejrzała, już znajdowali się przed kamienną chimerą, strzegącą wejścia do gabinetu. Jako prefekt naczelna znała wszystkie hasła w zamku, ale kiedy otworzyła usta, dobył się z nich tylko słaby jęk.
— Ropusze racuszki — odezwał się Lupin zdecydowanym tonem i posłał jej zachęcający uśmiech, gdy gargulec odsunął się przy akompaniamencie zgrzytu kamiennych bloków. Evans spróbowała odpowiedzieć mu tym samym i wzięła głęboki oddech. Musiała wziąć się w garść.
Wspięli się po spiralnych schodach, a ich kroki wyciszał puszysty granatowy dywan. Gdy ich oczom ukazały się potężne, dębowe drzwi, Syriusz wyprzedził wszystkich i dwukrotnie zastukał.
— Proszę.
Kiedy stanęli w charakterystycznym, okrągłym gabinecie, serce podeszło jej do gardła. Dumbledore siedział przy biurku i przyglądał im się ciekawie znad okularów-połówek, ale nie był sam. W rzeźbionym fotelu naprzeciwko niego siedziała Minerwa McGonagall.
— Czym zasłużyłem sobie na odwiedziny takiej imponującej delegacji? — zapytał dyrektor spokojnym tonem, chociaż kąciki jego ust zadrgały zauważalnie.
— Eee… — Patrząc na miny Huncwotów, Lily wiedziała, że obecność opiekunki domu ich także zbiła z tropu. Uważne spojrzenie McGonagall sprawiało, że ich misja wydawała się jeszcze bardziej bezsensowna.
— Panie profesorze, przyszliśmy w sprawie Dominiki Moon. — Evans była pełna podziwu dla Remusa, którego kojący, chociaż nieznacznie drżący głos od razu dodał jej odwagi.
— Oczywiście. — Dumbledore złączył końce swych długich palców, wciąż przyglądając im się z uwagą. Machnął krótko różdżką, a gabinecie pojawiło się pięć dodatkowych, misternie rzeźbionych foteli. Gestem zachęcił ich, aby usiedli. — W jakiej konkretnie?
Lily zawahała się. Czy to nie było oczywiste?
— Chcielibyśmy się dowiedzieć, po co jej ochrona w szpitalu i dlaczego ani jej rodzice, ani magomedycy o niczym nie wiedzą — odezwał się nagle Syriusz ostrym tonem.
Profesor McGonagall wyglądała, jakby przestała oddychać. Twarz Dumbledore’a natomiast pozostała spokojna, choć próżno było szukać na niej dobrotliwego uśmiechu, którym ich powitał.
— Przykro mi, ale to nie są informacje, których mogę wam udzielić. — Jego głos był równie opanowany jak wyraz twarzy, chociaż Lily mogłaby przysiąc, że zabrzmiała w nim delikatna ostrzegawcza nuta.
— Panie profesorze — powiedziała, siląc się na spokój i zdrowy rozsądek. — Przecież to nie ma sensu. Jak magomedycy mogą jej pomóc, jeśli nie wiedzą o… o jej przypadłości?
— Zapewniam panią, panno Evans, że jej bezpieczeństwo jest naszym priorytetem. — Profesor Mcgonagall otworzyła usta, aby mu przerwać, ale dyrektor powstrzymał ją krótkim gestem. — Panna Moon została zaatakowana, nie uległa zwykłemu wypadkowi. Stąd też dodatkowe środki, które mają ją chronić przed działaniem osób, które mogłyby jej zaszkodzić.
— Co to za osoby? — zapytał szybko Black. — Nie chodzi tylko o Ślizgonów, prawda? Jest w tym coś więcej. Może ten cały Lord Vol…
— Nie bądź śmieszny, Black — syknęła McGonagall, zaciskając dłonie na poręczach swojego fotela.
— To jest sprawa pomiędzy mną a panną Moon — powiedział cicho Dumbledore, a spojrzenie jego błękitnych oczu wydało się nagle chłodne i odległe.
— Jesteśmy jej przyjaciółmi! — zaprotestowała gwałtownie Lily, patrząc zapalczywie na dyrektora. — Mamy prawo wiedzieć!
— I nie jesteśmy głupi, wiemy co się dzieje — mruknął ponuro Black.
— Nie mają państwo pojęcia… — zaczęła McGonagall zrezygnowanym tonem, odwracając się nieznacznie w kierunku biurka dyrektora, jakby uważała temat za wyczerpany.
— Wiemy o Zakonie Feniksa — wypalił Potter. Wszystkie spojrzenia pomknęły w jego stronę. Dumbledore po raz pierwszy wyglądał na poruszonego, profesor McGonagall wzięła gwałtowny wdech, a Huncwoci w milczeniu porozumieli się spojrzeniami. James postawił wszystko na jedną kartę – w rzeczywistości jedyne, co wiedzieli o Zakonie Feniksa to to, że była to jakaś tajna organizacja, do której nie mogli wstąpić, ponieważ byli za młodzi. Reakcja profesorów była jednak na tyle wyraźna, że Gryfoni od razu zorientowali się, że trafił celnie.
Zapadła ciężka cisza, którą przerwał feniks, siedzący na metalowej żerdzi nieopodal biurka. Wydał z siebie łagodny, przeciągły dźwięk, a Lily poczuła, że znowu może normalnie oddychać.
— Czy zdają sobie państwo sprawę… — Głos Dumbledore’a był tak cichy, że musieli wytężyć słuch, aby nie uronić żadnego słowa. — … jakie zagrożenia powiązane są ze zdolnościami panny Moon?
Niepewnie pokiwali głowami, wymieniając ukradkowe, spłoszone spojrzenia.
— Wobec tego strzeżcie jej na własną rękę, ja natomiast będę robił to, co uważam za słuszne. Przyjaciele będą jej teraz bardzo potrzebni.
Z tymi słowy wstał, wspierając się dłońmi o blat biurka, po czym podszedł do feniksa i pogładził go po łabędziej szyi, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa.
Profesor McGonagall siedziała w swoim fotelu nienaturalnie wyprostowana, nieuważnie śledząc powolne ruchy dyrektora. Wciąż była bardzo blada.
Gryfoni wstali ze swoich miejsc, mrucząc słowa pożegnania. Rozumieli, że rozmowa dobiegła końca.

* * * * *

Deszcz lał się z nieba strumieniami.
Przez cały ranek spoglądał buntowniczo na chmury, rzucając im nieme wzywanie, ale gdy tylko wyszedł na boisko, ściskając pod pachą zeszłorocznego Zmiatacza numer pięć, deszcz dał mu do zrozumienia, kto tu rządzi.
Siódemka Gryfonów dosłownie tonęła w ulewie – bezskutecznie wciskali głowy między ramiona, gdy krople deszczu wciskały się im za kołnierze szat, a nawet pod solidne, wykonane ze smoczej skóry ochraniacze.
Dobrze chociaż, że nie ma wiatru — pomyślał ponuro, dosiadając miotły i mrużąc oczy w ulewnym deszczu.
Los, jak Syriusz powinien już wiedzieć, działał jednak niezależnie do życzeń zwykłych śmiertelników i po dziesięciu minutach treningów ostre, zacinające podmuchy wiatru zaczęły chłostać ich po twarzach.
Zacisnął zęby i gwałtownym ruchem głowy odgarnął włosy z czoła. Lewym ramieniem osłaniał oczy od ulewy, jednocześnie poprawiając uścisk palców prawej ręki na krótkiej, drewnianej pałce. Wypatrywał tłuczków, chociaż jego myśli błądziły daleko poza granicami boiska.
Dumbledore nie zaprzeczył, że uzdrowiciele ze szpitala świętego Munga nie mieli pojęcia o związanych z Białą Magią zaburzeniach krzepliwości krwi. Moon mogła się tam wykrwawiać, a on nawet nie kiwnął palcem, Merlin wie czemu. Choć był wychowywany w pogardzie dla Albusa Dumbledore’a, obrońcy szlam i zdrajcy krwi, już podczas swojego pierwszego roku pobytu w Hogwarcie wyrobił sobie u nim własne zdanie. Zawsze miał do niego szacunek, zawsze ufał jego osądom. Teraz jego wiara załamała się gwałtownie. Jak mógł tak szastać jej życiem? Co mogło być aż tak wartościowe, żeby tracić kolejne godziny?
Gęsto spadające krople deszczu zalały mu oczy i niemal w ostatniej chwili zauważył przed sobą duży, szary kształt. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, a miotła zahamowała gwałtownie, niemal go zrzucając.
— Zwariowałaś?! — ryknął w kierunku nowej ścigającej, trzecioklasistki, o której wszyscy wiedzieli, że nie ma szans, aby dobić do poziomu Hazel Kaolin, która w zeszłym roku ukończyła Hogwart. — Zacznij myśleć, dziewczyno!
Nie oglądając się na nią, ostro skierował miotłę w dół. Z furią, na oślep odbijał tłuczki, gdy tylko pojawiły się w jego polu wiedzenia. Nawet nie słyszał charakterystycznego szumu, który im towarzyszył – ulewa zagłuszała wszystko, poza jego ciężkimi myślami.
Nie wierzył jednak, by dwóch autorów pilnowało jej, jak więźnia w Azkabanie. Dumbledore i McGonagall wyraźnie obawiali się czegoś z zewnątrz, czegoś znacznie wykraczającego poza możliwości grupki Ślizgonów. Co to mogło być? Czy ktoś, zgodnie z ich obawami, podjął jakąś próbę zaatakowania lub wpłynięcia na Moon w szpitalu?
Obawiał się, że jeszcze długo nie pozna odpowiedzi na te pytania. Moon była nieprzytomna i nic nie zapowiadało, że zmieni się to w najbliższym czasie.
Kafel uderzył go w bark. Sylwetka obrońcy, zastępcy Malcolma Middledona, którego imienia Syriusz nawet nie pamiętał zamajaczyła kilkanaście stóp przed nim, oddzielona kotarą deszczu. Chłopak zdawał się wykonywać jakieś gesty w jego kierunku, ale złość Blacka gładko spłynęła z umysłu do ramienia i gdy tuż obok przeleciał tłuczek, Gryfon wycelował i z całej siły odbił go drewnianą pałką. Piłka poszybowała niemal idealnie prosto i trafiła w żołądek obrońcę, który zgiął się w pół.
— ŁAPO! — Ryk Jamesa przedarł się przez zasłonę deszczu. Syriusz zacisnął lewą dłoń na rączce miotły, usiłując utrzymać utrzymać ją w stabilnej pozycji i obejrzał się przez ramię. Potter leciał w jego stronę, celując wyprostowaną ręką w płytę boiska. Patrzył na niego, nie rozumiejąc tyrady, którą kapitan wywrzaskiwał prosto w deszcz.
— NA DÓŁ! — Dopiero, gdy chłopak znalazł się jakieś sześć stóp od niego, do Syriusza dotarł sens jego krzyków. — W tej chwili!
Black odetchnął głęboko, razem z powietrzem wdychając zimne kropelki deszczu. W milczeniu skierował miotłę w dół i po kilku minutach jego stopy dotknęły grząskiej, bardziej przypominającej błoto niż murawę, ziemi.
— Zwariowałeś?! — Potter mocno chwycił go za ramię i potrząsnął. — Po której stronie jesteś?! Doprowadziłeś Lindę do płaczu, a Gordona niemal do kontuzji!
Black cofnął się o krok i wyzwolił się z jego uścisku.
— To banda partaczy! — odkrzyknął, ściskając miotłę w obronnym geście. — Prędzej się pozabijają niż pozwolą nam wygrać!
— Twój stosunek do gry też nie pomaga. — James rzucił mu ostatnie, pełne wyrzutu spojrzenie i machnął w kierunku reszty drużyny, sygnalizując koniec treningu.
Nie patrząc na nich, Syriusz zarzucił miotłę na ramię i ruszył w stronę zamku. Przemierzając kamienne korytarze, czuł jedynie pulsowanie krwi w uszach i obezwładniające poczucie niesprawiedliwości. Nie słyszał za sobą kroków Jamesa i reszty – z pewnością ruszyli inną drogą albo zwolnili kroku, aby wymienić kilka dotyczących go, uszczypliwych komentarzy.
— Black! — Znajomy, skrzekliwy głos wwiercił się pomiędzy jego myśli, zatrzymując go w połowie korytarza na piątym piętrze. Odwrócił się, aby spojrzeć w wypełnioną dziwną mieszaniną satysfakcji i złości twarz hogwarckiego woźnego, Argusa Filcha. – Odpowiesz mi za to!
Chłopak obejrzał się przez ramię – cały korytarz wypełniały błotniste dowody jego winy. Jak on, jeden ze słynnych Huncwotów, mógł dać podejść się w taki idiotyczny sposób?
— Będziesz sprzątał po takich jak ty przez cały dzień! — zapowiedział woźny, wyciągając zza pazuchy zawilgotniały notatnik i coś w nim skrobiąc. — Zaczynasz jutro, w sam poniedziałek, zaraz po śniadaniu. I żadnych wymówek!
Black ostatkiem sił powstrzymał falę słów, które cisnęły mu się na usta. Dobrze wiedział, że wszelkie dyskusje mogły zaskutkować co najwyżej przedłużeniem szlabanu. Wzruszył pogardliwie ramionami, jakby cała sytuacja obeszła go tyle co nic, i odwróciwszy się na pięcie, ruszył dalej przed siebie, demonstracyjnie tupiąc zabłoconymi butami.
Stanąwszy przed portretem Grubej Damy, kątem ust burknął hasło i przekroczył ukryte przejście. W tym momencie nie marzył o niczym poza długim, gorącym prysznicem. Żal, wyrzuty sumienia, złość, poczucie niesprawiedliwości, rozczarowanie – te wszystkie uczucia zlepiły się w jedno i nawet, gdyby chciał, nie potrafiłby ich rozdzielić, a potem rozsądnie przeanalizować, jak to zawsze mądrze radził Remus. Miał po prostu dość. Miał cholerne święte prawo, żeby pójść do dormitorium i nie myśleć o niczym, tak dla odmiany.
— Hej, Black!
Z dłońmi zaciśniętymi w pięści spojrzał na Lily Evans, która przepychała się w jego kierunku przez wypchany Gryfonami Pokój Wspólny.
— O co znowu chodzi? — warknął, zanim zdążyła powiedzieć choć słowo. — Nie oddałem książki do biblioteki? Pojedynkowałem się na korytarzu? Zabłociłem dywan? Wybacz, ale za to ostatnie ukarał mnie już Filch, więc możesz sobie darować.
Dziewczyna zrobiła najpierw zdumioną, a później urażoną minę. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, gdy założyła ręce na piersiach i popatrzyła na niego z ponurą determinacją.

— Nic z tych rzeczy — powiedziała chłodno. — Chciałam ci tylko powiedzieć, że… Że Dominika się obudziła. Dziś rano odzyskała przytomność.

6 komentarzy:

  1. Świetny rozdział, a już szczególnie końcówka, bo Dominiką się obudziła. Choć osobiście się boje; ze wcale w nie za dobrym stanie...:( ciesz się, ze Lily dobrze dogaduje się z Huncwotami, nawet z Syriuszem lepiej, mimo ze on jest generalnie nabuzowany i trudno się właściwie dziwić. Uważam, ze w mistrzowski sposób pokazujesz zmianę uczuć Lily wobec Jamesa, to jest niesamowicie naturalne i bardzo ładnie to prowadzisz. Podobała mi się tez scena w pokoju Dumbledore’a; właściwie rozmowa praktycznie nie miala miejsca, a jednocześnie po pierwsze, zostało przekazanych bardzo dużo kwestii, a po drugie, jeszcze więcej emocji. Genialny fragment. Myślę, ze szczęście w życiu prywatnym dało Ci mnóstwo weny;)
    Ja natomiast... przemyslawszy sprawę bardzo dokładnie, doszłam do wniosku, ze nie będę pisać dalej Niezależności, co nie oznacza, ze miałam zamiar to urwać..! dlatego napisałam w skrócie ciąg dalszy, jest dostępny na blogu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, naprawdę, aż mi głupio, bo rozdział był taki króki i monotematyczny, a mimo to znalazłaś dla niego tyle miłych słów... Baaardzo Ci dziękuję :* Aż chce się pisać!
      Ale, ale, ale dlaczego?! Kurczę, człowiel znika na chwilę, a tu takie zmiany? Prawdę mówiąc bardzo liczyłam na Twoję historię, że będę miała tyle do nadrobienia, że kakao w rękę, śnieg za oknem i nic, tylko się rozkoszować! Mam teraz złamane serce :(((

      Usuń
  2. Och, Twój rozdział pozwolił mi się tak cudownie odprężyć przed moim jutrzejszym kolokwium... Od tygodnia nie robię nic innego, a tu proszę! Jaka fajna niespodzianka ❤ Fantastycznie, że Dominika się już obudziła. Ciekawe, jak się czuje i czy cokolwiek pamięta. Troska i zaangażowanie jej przyjaciół jest wzruszająca. Sama chciałabym mieć takich. Zastanawiam się, czy Albus wie o korespondencji z Voldemortem... Jego oszczędne słowa na temat stanu zdrowia Moon na pewno strasznie denerwują wszystkich wokół, ale on z pewnością robi to dla jej dobra (chociaż my z Furią wolimy koncepcję Dumbledore'a bardzo nieidealnego ;) ). Frustracja Syriusza jest poniekąd zrozumiała, ale smutne jest to, że nie potrafi na tyle poradzić sobie z emocjami, żeby nie wyładowywać jej na innych. Historia o synu Helgi była super! Ciekawe, czy coś z niej rzuci światło na sytuację z Moon. Ale najnajnajbardziej rozczulający był sprzątający James ❤❤❤❤

    Rozdział świetny, choć krótki. Ale nie ma co marudzić. Dobrze, że w ogóle jest. Mam nadzieję, że nie każesz mi znów tak długo czekać na kolejny. Serdecznie pozdrawiam ❤ a życzenia świąteczne złożę pod następnym ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ten wymęczony tekścik troche umilił Ci trudy życia :D Twoja i Furii historia to mój największy wyrzut sumienia, więc liczę na święty spokój w święta, żebym mogła ją WRESZCIE przeczytać do końca.
      Ja też wolę Dumbledore'a, który jest tylko człowiekiem i którego poglądy na dobro i zło są trochę... nietypowe :))
      Kolejnego rozdziału można spodziewać się znacznie szybciej, to na pewno!
      Dziękuję za pamięć i czas :*

      Usuń
  3. Wczoraj zabierając się do czytania, ominęłam poprzedni rozdział i w tym czułam się, jakbym o czymś zapomniała. Ale dopiero przy końcu stwierdziłam, że jednak źle spojrzałam, że mam jeszcze jeden do nadrobienia. Ale ten był bardzo krótki, znając Twoje możliwości ;p. Aczkolwiek lepszy krótki niż żaden.
    Całkiem ciekawa historia o tym Kastorze. Daje im to trochę więcej do myślenia, ale i strachu o Dominikę. No bo poniekąd już właśnie to się trochę zadziało. Dziewczyna delikatnie zboczyła na ścieżkę zła. Ale mając o tym pojęcie, mogą temu jakoś zapobiec. Chociaż nie zawsze się da.
    Również nie umiem zrozumieć dlaczego Dumbledore ukrywa takie fakty przed ludźmi, którzy mogą pomóc. Czy boi się że to wyjdzie na jaw i jej może stać się krzywda? Ale czy lekarzowi nie powinno się ufać i nawet nie podejrzewać o przecieki? Czy jednak zawsze jest jakieś ryzyko? W końcu Dominika miała o tym nikomu nie mówić, z tego co jeszcze pamiętam. Ach, trochę błędne koło.
    Widać że James się naprawdę stara aby przypodobać się Lily i podobał mi się fragment z poprzedniego rozdziału o tym, co Syriusz w niej zauważył, co właśnie skradło serce Potterowi. Naprawdę dobrze mi się czyta jak opisujesz dane sytuacje, emocje bohaterów itd. Wygląda to bardzo realistycznie i uwielbiam czytać Twoje opowiadanie. Miejmy nadzieje, że to, że Dominika się obudziła, to znaleźli jakiś sposób na zatamowanie krwotoku. No i może Syriusz z Lily staną się nieco spokojniejsi?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobry rozdział! Może i nie był jakiś długi, ale za to treściwy i ciekawy. Lubię od czasu do czasu poczytać sobie takie wewnętrzne rozterki bohaterów.
    Mnie też dawno nie było na blogspocie. Praca, studia, plany na przyszłość - chyba masz rację, że szczęśliwe życie odciąga nas od twórczości i zagłębiania się w fikcyjny świat; w każdym razie ja mam tak na pewno. Czasem nie komentuję, ale chcę, żebyś wiedziała, że czytam. Zawsze. ;)

    OdpowiedzUsuń