Aż nie wiem, co napisać! Przepraszam za to nagłe zniknięcie. Właśnie testuję na sobie teorię, że szczęście w życiu prywatnym rujnuje nasz twórcze ambicje... Nie porzucajcie jednak nadziei, jeszcze nie wiem czy to prawda :D :D A poza tym marzę o doprowadzeniu tej historii do końca. Myślę, że ona sama w sobie na to zasługuje, a przy tym mam wobec Was ogromny dług wdzięczności, który ciąży nad moją głową jak topór. Jestem nieco zagubiona, muszę wdrożyć się na nowo, Wy pewnie też, ale mam nadzieję, że uda nam się razem wrócić. Potraktujcie to jako bożonarodzeniową niespodziankę, a ja jako noworoczne postanowienie :D Uwielbiam Was i szykuję się do nadrobienia Waszych historii!
Pamiętacie Dominikę Moon? Naiwną dziewczynę, która włada Białą Magią i szuka swego miejsca w świecie? Która uległa wypadkowi, który utrzymuje ją w stanie nieprzytomności, a jednocześnie zmusza do współpracy jej najbliższych? No cóż, prawdziwi przyjaciele nie siedzą na miejscu, to na pewno. Biorą sprawy w swoje ręce, niezależnie od decydentów. Sytuacja staje się dynamiczna, niebezpieczna i nieoczywista. Chcesz do nas dołączyć? Śledź nasze kolejne posunięcia. Mamy przed sobą mnóstwo pracy...
„W konspiracji”
Pamiętacie Dominikę Moon? Naiwną dziewczynę, która włada Białą Magią i szuka swego miejsca w świecie? Która uległa wypadkowi, który utrzymuje ją w stanie nieprzytomności, a jednocześnie zmusza do współpracy jej najbliższych? No cóż, prawdziwi przyjaciele nie siedzą na miejscu, to na pewno. Biorą sprawy w swoje ręce, niezależnie od decydentów. Sytuacja staje się dynamiczna, niebezpieczna i nieoczywista. Chcesz do nas dołączyć? Śledź nasze kolejne posunięcia. Mamy przed sobą mnóstwo pracy...
„W konspiracji”
– rozdział XXIX –
Gdy powiedzieli jej, że chcą z nią
porozmawiać w dormitorium, poczuła niespodziewany dreszczyk emocji.
Wszyscy wiedzieli, że sypialnia
Huncwotów była czymś w rodzaju mitycznej krainy cudów, o której opowiadano
bzdurne plotki i jeszcze głupsze opowieści „z pierwszej ręki”. Lily była tam
tylko raz, cztery lata temu, kiedy w imieniu profesor McGonagall nawrzeszczała
na nich za spowodowanie groszopryszczki wśród uczniów. Była wtedy okropnie
wściekła, w końcu sama miała kilka fioletowych bąbli na twarzy i ramionach,
więc niewiele udało się jej zarejestrować. Teraz nadarzyła się ku temu znacznie
lepsza okazja, a przy tym Huncwoci sprawiali wrażenie wyjątkowo zaaferowanych.
Kiedy niespiesznym krokiem ruszyli
przez Pokój Wspólny, Potter niespodziewanie wysforował się naprzód. Reszta
Huncwotów popatrzyła po sobie ze zdziwieniem, ale nie skomentowali tego ani
słowem. Lily nieznacznie przyspieszyła, ciekawa, co też Potter mógł znaleźć w
starej, niepozornej książce, której płócienna okładka i zdobiąca ją nieporadna
ilustracja przypominały nieco zbiór baśni, które babcia czytywała w
dzieciństwie jej i Petunii.
Szybko przeszli po krętych
schodkach prowadzących do dormitorium siódmorocznych Gryfonów. Remus przepuścił
ją w drzwiach, a ona skwapliwie zajrzała do środka.
Potter stał na środku
pomieszczenia, wymachując różdżką. Przez dłuższą chwilę nie mogła zrozumieć, co
on właściwie wyprawia. Dopiero w momencie, kiedy szczególnie zamaszyste
machnięcie różdżką sprawiło, że pojedyncza skarpetka w czerwono-żółte paski
podskoczyła na jednym z łóżek, zatrzepotała bezradnie i opadła z powrotem,
nabrała niepokojącego podejrzenia, że chłopak próbuje sprzątać.
Podejrzenie zamieniło się w pewność, gdy Potter, najwyraźniej doszedłszy do
wniosku, że jego gospodarskie zaklęcia nie zdadzą się na nic, zgarnął z jednego
z łóżek stosik ubrań i upchnął je w stojącym nieopodal kociołku.
Evans z trudem powstrzymała
chichot. Black popatrzył na nią dziwnie, mijając ją w drzwiach, gdy z uporem
wpatrywała się w sufit, mając wrażenie, że lada chwila popękają jej żebra.
Sprzątający Potter. Biegnący
przodem, aby usunąć z pola widzenia brudne skarpetki, podczas gdy reszta
Huncwotów po prostu opadła na swoje łóżka, nie kiwnąwszy palcem. Dla niej!
To było…
… słodkie…
… całkiem zabawne.
Nie chcąc, aby jego wysiłek poszedł
na marne, przysiadła na brzegu jego łóżka i obdarzyła go lekkim, zachęcającym
uśmiechem. Mina Pottera zdradzała niepokój, a nawet lekką panikę, więc Lily
wspaniałomyślnie postanowiła nie komentować wpływu obecnej zawartości kociołka
na jakość przygotowywanych w nim eliksirów.
Kiedy James w końcu opadł na
materac obok niej (przedtem wykonał niezgrabny gest, jakby chciał wygładzić
pościel, a Lily udała, że niczego nie zauważyła), z ciekawością rozejrzała się
po dormitorium. Wbrew temu, co kiedyś uważała o umysłowych możliwościach
Huncwotów, pomieszczenie wypełnione było książkami. I nie były to zwykłe,
szkolne podręczniki – część z pewnością stanowiła zbiory hogwarckiej
biblioteki, ale było też całe mnóstwo książek o Quidditchu i poradników
dotyczących zaawansowanej transmutacji, a nawet kilka powieści Aleksandra
Dumasa zaplątanych gdzieś pomiędzy stosem Proroków Codziennych. Zanim
Lily zdążyła policzyć kociołki, których było niepokojąco dużo jak na czterech
chłopców, z których tylko trzech uczęszczało do OWUTEMowej klasy profesora Heckmanna, Syriusz odezwał się ze swojego łóżka, na którym leżał nonszalancko
rozparty, nie przejawiając żadnej potrzeby uprzątnięcia panującego na nim
bałaganu.
— Co tam masz, Rogaczu?
— Helga Hufflepuff – historia
prawdziwa. — Chłopak podniósł książkę, aby każdy mógł się dokładniej
przyjrzeć. — Znalazłem ją w bibliotece. Dziś, kiedy byliście w świętym Mungu, a
my umieraliśmy tu z nudów.
Lupin najwyraźniej zauważył jej
minę, wyrażającą mieszaninę zdziwienia i urazy, bo odezwał się z uśmiechem:
— James ma obsesję na punkcie
historii Hogwartu.
— Nie obsesję, tylko interesujące
hobby — poprawił go Potter, z godnością poprawiając okulary, a Peter zaniósł
się niezbyt przekonującym kaszlem.
— Ale co to ma wspólnego z
Dominiką? — zapytała Evans, kompletnie zbita z tropu.
— Właśnie – zawtórował jej Black,
zakładając dłonie za głowę.
Potter milczał przez chwilę,
przygryzając lekko wargę.
— Wiedzieliście, że Helga miała
syna?
Lily widziała wyraźnie jak Syriusz przewraca
oczami, ale zaaferowanie w oczach Jamesa, gdy powiedział im, że udało mu się
coś znaleźć, a także cichy, poważny głos, jakim wymówił ostatnie zdanie,
sprawiały, że z napięciem czekała na każde kolejne słowo.
Kiedy w milczeniu pokręcili
głowami, Potter pieszczotliwie przesunął palcami po chropowatej okładce.
— Mało kto wie, bo to bardzo
nieprzyjemna historia. Helga miała syna o imieniu Kastor. I, co dla nas ważne,
już w dzieciństwie zdradzał wyjątkowe umiejętności. Według tej książki miał dar
rozumienia ptasiej mowy, a kiedy szedł boso, w śladach jego stóp wyrastały
kwiaty…
— Czekaj. — Serce mocno biło w jej
piersi, kiedy z niedowierzaniem patrzyła na Pottera. — Czy ty chcesz
powiedzieć, że ten Kastor…
— Był białomagiczny? Niewykluczone.
W każdym razie z cudownego dziecka wyrósł na cudownego młodzieńca i gdy wszyscy
podejrzewali, że być może kiedyś przewyższy umiejętnościami swoją matkę, Kastor
spotkał Morganę.
Remus uniósł brwi, a Peter pochylił
się i wysunął spod swojego łóżka wielkie, tekturowe pudło, które zaczął
energicznie przeszukiwać.
— Morganę, siostrę króla Artura? — zapytał Black sceptycznym tonem.
— Dokładnie — odparł okularnik i ze
zdziwieniem spojrzał w kierunku Petera, który triumfalnie wydobył z pudła jedną
z kart, które można było znaleźć w opakowaniu czekoladowych żab.
— Współczuję. — Pettigrew wzdrygnął
się, patrząc na obrazek.
— Mogę? — zapytała Lily, która nigdy
szczególnie nie zaangażowała się w kolekcjonowanie kart.
— Jasne. — Chłopak wychylił się i
podał jej kartonik. — Weź sobie, mam ich z dziesięć.
— Raczej z pięćdziesiąt — parsknął
Black, ale Lily już tego nie dosłyszała. Wpatrywała się w ilustrację przedstawiającą
piękną kobietę o ponurej twarzy i długich, kruczoczarnych włosach. Odwróciła
kartę i przeczytała krótką informację: „Znana także jako Morgana le Fay,
Morgana była wiedźmą, przyrodnią siostrą króla Artura i wrogiem Merlina”. Nieco
rozczarowana zwięzłością opisu, podniosła oczy na Jamesa.
— Morgana była już wtedy
zdeterminowana do zniszczenia króla Artura i przejęcia władzy, więc gdy
dowiedziała się o zdolnościach Kastora, postanowiła go uwieść.
— Czegoś tu nie rozumiem. — Remus
zmarszczył brwi i wsparł podbródek na splecionych dłoniach. — Biała magia służy
do uzdrawiania, obrony i tak dalej, więc jak Morgana zamierzała to wykorzystać do
pokonania Artura i Merlina?
— Trafiłeś w sedno, Luniaczku.
Kiedy Morgana opętała Kastora, nastąpiło połączenie Czarnej i Białej Magii. To
było nienaturalne, złe z założenia i w efekcie magia Kastora została skażona.
Ciemna moc Morgany stała się potężna jak nigdy wcześniej.
— Ale Morgana przegrała, prawda? — zapytała cicho Lily, nie mając pojęcia, do czego Potter może zmierzać, ale
odczuwając jednocześnie niejasny niepokój.
— Tak. — Chłopak odłożył książkę na
szafkę nocną i poprawiwszy zsuwające się z nosa okulary, spojrzał na nią
poważnie. — Merlin przeszył ją Ekskaliburem.
— A Kastor? — Coś w cichym głosie
Syriusza sprawiło, że wzdłuż kręgosłupa przebiegł jej chłodny dreszcz. Splotła
nerwowo dłonie, zerkając na Jamesa, jakby chciała wyczytać z jego twarzy
odpowiedź.
— Uciekł, ale nie na długo. Helga
go znalazła. No, a później Godryk przeszył go swoim mieczem.
— Co?! — wyrwało się z czterech
gardeł.
— Jasne, brutalne, krwawe i w
ogóle, ale pamiętajcie, że to było średniowiecze. Jak mówiłem, to było złamanie
fundamentalnych praw rządzących magią, a Kastor udowodnił, że może być wielkim
zagrożeniem.
Nastąpiła chwila wypełniona ciężkim
milczeniem. Lily siedziała nieruchomo na brzegu materaca, z krwią dudniącą w
uszach i sercem w gardle.
— Co ty sugerujesz?
James, nieco zbity z tropu jej
natarczywym tonem, zerknął na nią niepewnie i ponownie poprawił okulary.
— Niczego nie sugeruję. Po prostu
te całe środki bezpieczeństwa… Kogo one mają chronić?
— Jak to kogo? — zdumiała się. — To
chyba oczywiste, że ją.
— To wcale nie jest oczywiste, Lily — odezwał się wolno Remus, marszcząc brwi w zamyśleniu. — W kontekście historii
Kastora, może mają chronić ją, a może przed nią… A jeśli jednak to dla
jej bezpieczeństwa… To kto jej zagraża?
— Przy jej drzwiach stoją goryle — wypalił nagle Syriusz, wodząc wokół spojrzeniem, w którym czaił się płomień.
Nagle jego oczy zaczęły przypominać czarne od żaru węgle. — Nie zaprzeczaj,
Evans.
Pozostali chłopcy popatrzyli na
nich pytająco, a gdy ruda spuściła głowę, Black odezwał się ponuro:
— Przy jej drzwiach waruje dwóch
aurorów. Widziałem odznaki.
Peter gwałtownie nabrał powietrza,
natomiast Remus bezłogłośnie pokręcił głową, wichrząc jasne włosy. Tylko James
patrzył mu w oczy, jakby odbierając wszystkie emocje, których nie był w stanie
wyrazić słowami.
— Zbierzmy informacje — powiedział
Black, podnosząc się do pozycji siedzącej i przeczesując palcami swe przydługie
włosy. — Ona jest białomagiczna. Wiemy o tym na pewno my i Dumbledore. Ma straż
w szpitalu.
— Nikt nie powiedział jej rodzicom. — Evans również wyprostowała się na swoim miejscu i, chociaż jej gardło było
boleśnie ściśnięte, zdecydowanie odwzajemniła spojrzenie jego czarnych oczu.
Zapadła dłuższa chwila ciszy. Gdy w
końcu została przerwana, większość z nich nie potrafiła ukryć zdumienia.
— Ś-ślizgoni — wyjąkał Peter.
Siedział na swoim łóżku, na wpół skryty za aksamitną kotarą, z pudłem kart
wciąż spoczywającym tuż obok. Spojrzenie jego niebieskawych oczu przesuwało się
szybko po ich twarzach, gdy kropelki potu kolejno występowały mu na czoło.
— Tak — powiedział wolno Potter,
odwracając wzrok i w zamyśleniu pocierając podbródek. — Tak, Ślizgoni na pewno
mają z tym coś wspólnego.
— To nic osobistego, Lily. — Lupin
pospieszył w wyjaśnieniem, bezbłędnie odczytując jej minę. — Widzisz… Mieliśmy
kiedyś pewną przygodę już po ogłoszeniu ciszy nocnej, a Moon była w stanie
wymusić na ślizgońskich prefektach przerwanie obchodu. Podczas balu spotkali
się natomiast w Zakazanym Lesie…
— I tu kończą się nasze informacje — warknął Black, rzucając groźne spojrzenie w kierunku Pettigrew, który pobladł
jeszcze bardziej.
— To nie była moja wina — wyjęczał
chłopak. Kolejno patrzył im w oczy z rozpaczą tak szczerą, że w ułamku sekundy
zaskarbił sobie współczucie Evansówny. — Złapali mnie, przecież wiecie!
— Kto tam był, Peter? — zapytała
Lily łagodnie, kompletnie ignorując pogardliwe prychnięcie Blacka. Wbrew spokojnemu
brzmieniu, jakie nadała własnemu głosowi, jej serce głośno tłukło się w piersi,
a dziesiątki myśli walczyły o pierwszeństwo. Wiedziała, że jej pytanie było
tylko próbą zachowania pozorów. W głębi duszy dobrze wiedziała, jaka będzie
odpowiedź.
— Mulciber, Avery… — Chłopak
wzdrygnął się zauważalnie, po czym ze strachem spojrzał na Syriusza. — Regulus…
No i Snape. Severus Snape.
Ruda spuściła wzrok na własne
dłonie zaciśnięte kurczowo na wytartych kolanach dżinsów. Nie była w stanie
odwzajemnić żadnego ze spojrzeń rzuconych w jej kierunku – dość wysiłku zabrało
jej ujarzmienie emocji, które rozszalały się w niej po wyznaniu Petera.
— Powinniśmy iść do Dumbeldore’a — odezwał się nagle Black z nowym entuzjazmem, wodząc po nich rozpalonym
spojrzeniem.
— I co mu powiemy? — zapytał kwaśno
Remus. — Że naczytaliśmy się legend arturiańskich?
— Nie. — Black poderwał się z
miejsca i zaczął nerwowo przemierzać dormitorium. — Powiemy mu, co wiemy i
podejrzewamy. Będzie musiał się do tego jakoś ustosunkować.
Potter spojrzał niepewnie na
przyjaciela, a Lupin już otworzył usta, aby coś powiedzieć, gdy Lily odezwała
się cichym głosem, nareszcie pewna, że nie zabrzmią w nim łzy.
— Syriusz ma rację. Naprawdę
powinniśmy to zrobić.
*
* * * *
Szybko pożałowała swojej pochopnej
decyzji. Wprawdzie tuż przed chwilą, kiedy siedzieli zamknięci w dormitorium
Huncwotów i wciąż pozostawali pod wrażeniem opowieści Pottera, ten pomysł
wydawał się całkiem sensowny, jednak teraz, gdy maszerowali zawiłymi
korytarzami, nie była tego taka pewna.
Ogarnęło ją silne uczucie
odrealnienia. Niemal z niedowierzaniem zaglądała w twarze mijających ich
uczniów, którzy cieszyli się weekendem i wybierali się na błonia, do biblioteki
albo po prostu wałęsali się po korytarzach. Nie rozumiała jak życie może toczyć
się swoim torem, podczas gdy tuż obok, na drugim planie, pod tą fasadą spokoju
i błogiego rozleniwienia być może działo się coś strasznego, czego nie
wyobrażała sobie w najgorszych koszmarach.
Droga do gabinetu dyrektora, choć
odbyta w kompletnym milczeniu, minęła im błyskawicznie. Zanim się obejrzała,
już znajdowali się przed kamienną chimerą, strzegącą wejścia do gabinetu. Jako
prefekt naczelna znała wszystkie hasła w zamku, ale kiedy otworzyła usta, dobył
się z nich tylko słaby jęk.
— Ropusze racuszki — odezwał się
Lupin zdecydowanym tonem i posłał jej zachęcający uśmiech, gdy gargulec odsunął
się przy akompaniamencie zgrzytu kamiennych bloków. Evans spróbowała
odpowiedzieć mu tym samym i wzięła głęboki oddech. Musiała wziąć się w garść.
Wspięli się po spiralnych schodach,
a ich kroki wyciszał puszysty granatowy dywan. Gdy ich oczom ukazały się
potężne, dębowe drzwi, Syriusz wyprzedził wszystkich i dwukrotnie zastukał.
— Proszę.
Kiedy stanęli w charakterystycznym,
okrągłym gabinecie, serce podeszło jej do gardła. Dumbledore siedział przy
biurku i przyglądał im się ciekawie znad okularów-połówek, ale nie był sam. W
rzeźbionym fotelu naprzeciwko niego siedziała Minerwa McGonagall.
— Czym zasłużyłem sobie na
odwiedziny takiej imponującej delegacji? — zapytał dyrektor spokojnym tonem,
chociaż kąciki jego ust zadrgały zauważalnie.
— Eee… — Patrząc na miny Huncwotów,
Lily wiedziała, że obecność opiekunki domu ich także zbiła z tropu. Uważne
spojrzenie McGonagall sprawiało, że ich misja wydawała się jeszcze bardziej
bezsensowna.
— Panie profesorze, przyszliśmy w
sprawie Dominiki Moon. — Evans była pełna podziwu dla Remusa, którego kojący,
chociaż nieznacznie drżący głos od razu dodał jej odwagi.
— Oczywiście. — Dumbledore złączył
końce swych długich palców, wciąż przyglądając im się z uwagą. Machnął krótko
różdżką, a gabinecie pojawiło się pięć dodatkowych, misternie rzeźbionych
foteli. Gestem zachęcił ich, aby usiedli. — W jakiej konkretnie?
Lily zawahała się. Czy to nie było
oczywiste?
— Chcielibyśmy się dowiedzieć, po
co jej ochrona w szpitalu i dlaczego ani jej rodzice, ani magomedycy o niczym
nie wiedzą — odezwał się nagle Syriusz ostrym tonem.
Profesor McGonagall wyglądała,
jakby przestała oddychać. Twarz Dumbledore’a natomiast pozostała spokojna, choć
próżno było szukać na niej dobrotliwego uśmiechu, którym ich powitał.
— Przykro mi, ale to nie są
informacje, których mogę wam udzielić. — Jego głos był równie opanowany jak
wyraz twarzy, chociaż Lily mogłaby przysiąc, że zabrzmiała w nim delikatna
ostrzegawcza nuta.
— Panie profesorze — powiedziała,
siląc się na spokój i zdrowy rozsądek. — Przecież to nie ma sensu. Jak
magomedycy mogą jej pomóc, jeśli nie wiedzą o… o jej przypadłości?
— Zapewniam panią, panno Evans, że
jej bezpieczeństwo jest naszym priorytetem. — Profesor Mcgonagall otworzyła
usta, aby mu przerwać, ale dyrektor powstrzymał ją krótkim gestem. — Panna Moon
została zaatakowana, nie uległa zwykłemu wypadkowi. Stąd też dodatkowe środki,
które mają ją chronić przed działaniem osób, które mogłyby jej zaszkodzić.
— Co to za osoby? — zapytał szybko
Black. — Nie chodzi tylko o Ślizgonów, prawda? Jest w tym coś więcej. Może ten
cały Lord Vol…
— Nie bądź śmieszny, Black — syknęła McGonagall, zaciskając dłonie na poręczach swojego fotela.
— To jest sprawa pomiędzy mną a
panną Moon — powiedział cicho Dumbledore, a spojrzenie jego błękitnych oczu
wydało się nagle chłodne i odległe.
— Jesteśmy jej przyjaciółmi! — zaprotestowała gwałtownie Lily, patrząc zapalczywie na dyrektora. — Mamy prawo
wiedzieć!
— I nie jesteśmy głupi, wiemy co
się dzieje — mruknął ponuro Black.
— Nie mają państwo pojęcia… — zaczęła McGonagall zrezygnowanym tonem, odwracając się nieznacznie w kierunku
biurka dyrektora, jakby uważała temat za wyczerpany.
— Wiemy o Zakonie Feniksa — wypalił
Potter. Wszystkie spojrzenia pomknęły w jego stronę. Dumbledore po raz pierwszy
wyglądał na poruszonego, profesor McGonagall wzięła gwałtowny wdech, a Huncwoci
w milczeniu porozumieli się spojrzeniami. James postawił wszystko na jedną
kartę – w rzeczywistości jedyne, co wiedzieli o Zakonie Feniksa to to, że była
to jakaś tajna organizacja, do której nie mogli wstąpić, ponieważ byli za
młodzi. Reakcja profesorów była jednak na tyle wyraźna, że Gryfoni od razu
zorientowali się, że trafił celnie.
Zapadła ciężka cisza, którą
przerwał feniks, siedzący na metalowej żerdzi nieopodal biurka. Wydał z siebie
łagodny, przeciągły dźwięk, a Lily poczuła, że znowu może normalnie oddychać.
— Czy zdają sobie państwo sprawę… — Głos Dumbledore’a był tak cichy, że musieli wytężyć słuch, aby nie uronić
żadnego słowa. — … jakie zagrożenia powiązane są ze zdolnościami panny Moon?
Niepewnie pokiwali głowami,
wymieniając ukradkowe, spłoszone spojrzenia.
— Wobec tego strzeżcie jej na
własną rękę, ja natomiast będę robił to, co uważam za słuszne. Przyjaciele będą
jej teraz bardzo potrzebni.
Z tymi słowy wstał, wspierając się
dłońmi o blat biurka, po czym podszedł do feniksa i pogładził go po łabędziej
szyi, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa.
Profesor McGonagall siedziała w
swoim fotelu nienaturalnie wyprostowana, nieuważnie śledząc powolne ruchy
dyrektora. Wciąż była bardzo blada.
Gryfoni wstali ze swoich miejsc,
mrucząc słowa pożegnania. Rozumieli, że rozmowa dobiegła końca.
*
* * * *
Deszcz lał się z nieba
strumieniami.
Przez cały ranek spoglądał
buntowniczo na chmury, rzucając im nieme wzywanie, ale gdy tylko wyszedł na
boisko, ściskając pod pachą zeszłorocznego Zmiatacza numer pięć, deszcz dał mu
do zrozumienia, kto tu rządzi.
Siódemka Gryfonów dosłownie tonęła
w ulewie – bezskutecznie wciskali głowy między ramiona, gdy krople deszczu
wciskały się im za kołnierze szat, a nawet pod solidne, wykonane ze smoczej
skóry ochraniacze.
Dobrze chociaż, że nie ma wiatru — pomyślał ponuro, dosiadając miotły i mrużąc oczy w ulewnym deszczu.
Los, jak Syriusz powinien już
wiedzieć, działał jednak niezależnie do życzeń zwykłych śmiertelników i po
dziesięciu minutach treningów ostre, zacinające podmuchy wiatru zaczęły
chłostać ich po twarzach.
Zacisnął zęby i gwałtownym ruchem
głowy odgarnął włosy z czoła. Lewym ramieniem osłaniał oczy od ulewy,
jednocześnie poprawiając uścisk palców prawej ręki na krótkiej, drewnianej
pałce. Wypatrywał tłuczków, chociaż jego myśli błądziły daleko poza granicami
boiska.
Dumbledore nie zaprzeczył, że
uzdrowiciele ze szpitala świętego Munga nie mieli pojęcia o związanych z Białą
Magią zaburzeniach krzepliwości krwi. Moon mogła się tam wykrwawiać, a on nawet
nie kiwnął palcem, Merlin wie czemu. Choć był wychowywany w pogardzie dla
Albusa Dumbledore’a, obrońcy szlam i zdrajcy krwi, już podczas swojego
pierwszego roku pobytu w Hogwarcie wyrobił sobie u nim własne zdanie. Zawsze
miał do niego szacunek, zawsze ufał jego osądom. Teraz jego wiara załamała się
gwałtownie. Jak mógł tak szastać jej życiem? Co mogło być aż tak wartościowe,
żeby tracić kolejne godziny?
Gęsto spadające krople deszczu
zalały mu oczy i niemal w ostatniej chwili zauważył przed sobą duży, szary
kształt. Wykonał gwałtowny zwrot w lewo, a miotła zahamowała gwałtownie, niemal
go zrzucając.
— Zwariowałaś?! — ryknął w kierunku
nowej ścigającej, trzecioklasistki, o której wszyscy wiedzieli, że nie ma
szans, aby dobić do poziomu Hazel Kaolin, która w zeszłym roku ukończyła
Hogwart. — Zacznij myśleć, dziewczyno!
Nie oglądając się na nią, ostro
skierował miotłę w dół. Z furią, na oślep odbijał tłuczki, gdy tylko pojawiły
się w jego polu wiedzenia. Nawet nie słyszał charakterystycznego szumu, który
im towarzyszył – ulewa zagłuszała wszystko, poza jego ciężkimi myślami.
Nie wierzył jednak, by dwóch
autorów pilnowało jej, jak więźnia w Azkabanie. Dumbledore i McGonagall
wyraźnie obawiali się czegoś z zewnątrz, czegoś znacznie wykraczającego poza
możliwości grupki Ślizgonów. Co to mogło być? Czy ktoś, zgodnie z ich obawami,
podjął jakąś próbę zaatakowania lub wpłynięcia na Moon w szpitalu?
Obawiał się, że jeszcze długo nie
pozna odpowiedzi na te pytania. Moon była nieprzytomna i nic nie zapowiadało,
że zmieni się to w najbliższym czasie.
Kafel uderzył go w bark. Sylwetka
obrońcy, zastępcy Malcolma Middledona, którego imienia Syriusz nawet nie
pamiętał zamajaczyła kilkanaście stóp przed nim, oddzielona kotarą deszczu.
Chłopak zdawał się wykonywać jakieś gesty w jego kierunku, ale złość Blacka
gładko spłynęła z umysłu do ramienia i gdy tuż obok przeleciał tłuczek, Gryfon
wycelował i z całej siły odbił go drewnianą pałką. Piłka poszybowała niemal
idealnie prosto i trafiła w żołądek obrońcę, który zgiął się w pół.
— ŁAPO! — Ryk Jamesa przedarł się
przez zasłonę deszczu. Syriusz zacisnął lewą dłoń na rączce miotły, usiłując utrzymać
utrzymać ją w stabilnej pozycji i obejrzał się przez ramię. Potter leciał w
jego stronę, celując wyprostowaną ręką w płytę boiska. Patrzył na niego, nie
rozumiejąc tyrady, którą kapitan wywrzaskiwał prosto w deszcz.
— NA DÓŁ! — Dopiero, gdy chłopak
znalazł się jakieś sześć stóp od niego, do Syriusza dotarł sens jego krzyków. — W tej chwili!
Black odetchnął głęboko, razem z
powietrzem wdychając zimne kropelki deszczu. W milczeniu skierował miotłę w dół
i po kilku minutach jego stopy dotknęły grząskiej, bardziej przypominającej
błoto niż murawę, ziemi.
— Zwariowałeś?! — Potter mocno
chwycił go za ramię i potrząsnął. — Po której stronie jesteś?! Doprowadziłeś
Lindę do płaczu, a Gordona niemal do kontuzji!
Black cofnął się o krok i wyzwolił
się z jego uścisku.
— To banda partaczy! — odkrzyknął,
ściskając miotłę w obronnym geście. — Prędzej się pozabijają niż pozwolą nam
wygrać!
— Twój stosunek do gry też nie
pomaga. — James rzucił mu ostatnie, pełne wyrzutu spojrzenie i machnął w
kierunku reszty drużyny, sygnalizując koniec treningu.
Nie patrząc na nich, Syriusz
zarzucił miotłę na ramię i ruszył w stronę zamku. Przemierzając kamienne
korytarze, czuł jedynie pulsowanie krwi w uszach i obezwładniające poczucie
niesprawiedliwości. Nie słyszał za sobą kroków Jamesa i reszty – z pewnością
ruszyli inną drogą albo zwolnili kroku, aby wymienić kilka dotyczących go,
uszczypliwych komentarzy.
— Black! — Znajomy, skrzekliwy głos
wwiercił się pomiędzy jego myśli, zatrzymując go w połowie korytarza na piątym
piętrze. Odwrócił się, aby spojrzeć w wypełnioną dziwną mieszaniną satysfakcji
i złości twarz hogwarckiego woźnego, Argusa Filcha. – Odpowiesz mi za to!
Chłopak obejrzał się przez ramię –
cały korytarz wypełniały błotniste dowody jego winy. Jak on, jeden ze słynnych
Huncwotów, mógł dać podejść się w taki idiotyczny sposób?
— Będziesz sprzątał po takich jak
ty przez cały dzień! — zapowiedział woźny, wyciągając zza pazuchy zawilgotniały
notatnik i coś w nim skrobiąc. — Zaczynasz jutro, w sam poniedziałek, zaraz po śniadaniu. I żadnych
wymówek!
Black ostatkiem sił powstrzymał
falę słów, które cisnęły mu się na usta. Dobrze wiedział, że wszelkie dyskusje
mogły zaskutkować co najwyżej przedłużeniem szlabanu. Wzruszył pogardliwie
ramionami, jakby cała sytuacja obeszła go tyle co nic, i odwróciwszy się na
pięcie, ruszył dalej przed siebie, demonstracyjnie tupiąc zabłoconymi butami.
Stanąwszy przed portretem Grubej
Damy, kątem ust burknął hasło i przekroczył ukryte przejście. W tym momencie
nie marzył o niczym poza długim, gorącym prysznicem. Żal, wyrzuty sumienia,
złość, poczucie niesprawiedliwości, rozczarowanie – te wszystkie uczucia
zlepiły się w jedno i nawet, gdyby chciał, nie potrafiłby ich rozdzielić, a
potem rozsądnie przeanalizować, jak to zawsze mądrze radził Remus. Miał po
prostu dość. Miał cholerne święte prawo, żeby pójść do dormitorium i nie myśleć
o niczym, tak dla odmiany.
— Hej, Black!
Z dłońmi zaciśniętymi w pięści
spojrzał na Lily Evans, która przepychała się w jego kierunku przez wypchany
Gryfonami Pokój Wspólny.
— O co znowu chodzi? — warknął,
zanim zdążyła powiedzieć choć słowo. — Nie oddałem książki do biblioteki?
Pojedynkowałem się na korytarzu? Zabłociłem dywan? Wybacz, ale za to ostatnie
ukarał mnie już Filch, więc możesz sobie darować.
Dziewczyna zrobiła najpierw
zdumioną, a później urażoną minę. Jej usta zacisnęły się w wąską kreskę, gdy
założyła ręce na piersiach i popatrzyła na niego z ponurą determinacją.
— Nic z tych rzeczy — powiedziała
chłodno. — Chciałam ci tylko powiedzieć, że… Że Dominika się obudziła. Dziś
rano odzyskała przytomność.
Świetny rozdział, a już szczególnie końcówka, bo Dominiką się obudziła. Choć osobiście się boje; ze wcale w nie za dobrym stanie...:( ciesz się, ze Lily dobrze dogaduje się z Huncwotami, nawet z Syriuszem lepiej, mimo ze on jest generalnie nabuzowany i trudno się właściwie dziwić. Uważam, ze w mistrzowski sposób pokazujesz zmianę uczuć Lily wobec Jamesa, to jest niesamowicie naturalne i bardzo ładnie to prowadzisz. Podobała mi się tez scena w pokoju Dumbledore’a; właściwie rozmowa praktycznie nie miala miejsca, a jednocześnie po pierwsze, zostało przekazanych bardzo dużo kwestii, a po drugie, jeszcze więcej emocji. Genialny fragment. Myślę, ze szczęście w życiu prywatnym dało Ci mnóstwo weny;)
OdpowiedzUsuńJa natomiast... przemyslawszy sprawę bardzo dokładnie, doszłam do wniosku, ze nie będę pisać dalej Niezależności, co nie oznacza, ze miałam zamiar to urwać..! dlatego napisałam w skrócie ciąg dalszy, jest dostępny na blogu
Jeej, naprawdę, aż mi głupio, bo rozdział był taki króki i monotematyczny, a mimo to znalazłaś dla niego tyle miłych słów... Baaardzo Ci dziękuję :* Aż chce się pisać!
UsuńAle, ale, ale dlaczego?! Kurczę, człowiel znika na chwilę, a tu takie zmiany? Prawdę mówiąc bardzo liczyłam na Twoję historię, że będę miała tyle do nadrobienia, że kakao w rękę, śnieg za oknem i nic, tylko się rozkoszować! Mam teraz złamane serce :(((
Och, Twój rozdział pozwolił mi się tak cudownie odprężyć przed moim jutrzejszym kolokwium... Od tygodnia nie robię nic innego, a tu proszę! Jaka fajna niespodzianka ❤ Fantastycznie, że Dominika się już obudziła. Ciekawe, jak się czuje i czy cokolwiek pamięta. Troska i zaangażowanie jej przyjaciół jest wzruszająca. Sama chciałabym mieć takich. Zastanawiam się, czy Albus wie o korespondencji z Voldemortem... Jego oszczędne słowa na temat stanu zdrowia Moon na pewno strasznie denerwują wszystkich wokół, ale on z pewnością robi to dla jej dobra (chociaż my z Furią wolimy koncepcję Dumbledore'a bardzo nieidealnego ;) ). Frustracja Syriusza jest poniekąd zrozumiała, ale smutne jest to, że nie potrafi na tyle poradzić sobie z emocjami, żeby nie wyładowywać jej na innych. Historia o synu Helgi była super! Ciekawe, czy coś z niej rzuci światło na sytuację z Moon. Ale najnajnajbardziej rozczulający był sprzątający James ❤❤❤❤
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, choć krótki. Ale nie ma co marudzić. Dobrze, że w ogóle jest. Mam nadzieję, że nie każesz mi znów tak długo czekać na kolejny. Serdecznie pozdrawiam ❤ a życzenia świąteczne złożę pod następnym ;)
Cieszę się, że ten wymęczony tekścik troche umilił Ci trudy życia :D Twoja i Furii historia to mój największy wyrzut sumienia, więc liczę na święty spokój w święta, żebym mogła ją WRESZCIE przeczytać do końca.
UsuńJa też wolę Dumbledore'a, który jest tylko człowiekiem i którego poglądy na dobro i zło są trochę... nietypowe :))
Kolejnego rozdziału można spodziewać się znacznie szybciej, to na pewno!
Dziękuję za pamięć i czas :*
Wczoraj zabierając się do czytania, ominęłam poprzedni rozdział i w tym czułam się, jakbym o czymś zapomniała. Ale dopiero przy końcu stwierdziłam, że jednak źle spojrzałam, że mam jeszcze jeden do nadrobienia. Ale ten był bardzo krótki, znając Twoje możliwości ;p. Aczkolwiek lepszy krótki niż żaden.
OdpowiedzUsuńCałkiem ciekawa historia o tym Kastorze. Daje im to trochę więcej do myślenia, ale i strachu o Dominikę. No bo poniekąd już właśnie to się trochę zadziało. Dziewczyna delikatnie zboczyła na ścieżkę zła. Ale mając o tym pojęcie, mogą temu jakoś zapobiec. Chociaż nie zawsze się da.
Również nie umiem zrozumieć dlaczego Dumbledore ukrywa takie fakty przed ludźmi, którzy mogą pomóc. Czy boi się że to wyjdzie na jaw i jej może stać się krzywda? Ale czy lekarzowi nie powinno się ufać i nawet nie podejrzewać o przecieki? Czy jednak zawsze jest jakieś ryzyko? W końcu Dominika miała o tym nikomu nie mówić, z tego co jeszcze pamiętam. Ach, trochę błędne koło.
Widać że James się naprawdę stara aby przypodobać się Lily i podobał mi się fragment z poprzedniego rozdziału o tym, co Syriusz w niej zauważył, co właśnie skradło serce Potterowi. Naprawdę dobrze mi się czyta jak opisujesz dane sytuacje, emocje bohaterów itd. Wygląda to bardzo realistycznie i uwielbiam czytać Twoje opowiadanie. Miejmy nadzieje, że to, że Dominika się obudziła, to znaleźli jakiś sposób na zatamowanie krwotoku. No i może Syriusz z Lily staną się nieco spokojniejsi?
Pozdrawiam
Bardzo dobry rozdział! Może i nie był jakiś długi, ale za to treściwy i ciekawy. Lubię od czasu do czasu poczytać sobie takie wewnętrzne rozterki bohaterów.
OdpowiedzUsuńMnie też dawno nie było na blogspocie. Praca, studia, plany na przyszłość - chyba masz rację, że szczęśliwe życie odciąga nas od twórczości i zagłębiania się w fikcyjny świat; w każdym razie ja mam tak na pewno. Czasem nie komentuję, ale chcę, żebyś wiedziała, że czytam. Zawsze. ;)