30 stycznia 2016

Rozdział IV - część II



„W drodze do domu”

– rozdział IV –

Płatki śniegu opadały miękko na krajobraz za oknem. Świat, który rozciągał się za szybą przypominał obrazek z dziecięcej książki: nagie korony drzew zdawały się uginać pod ciężarem białego puchu, chatka gajowego wyglądała jak domek z piernika, sople skrzyły się tęczowo w bladym świetle zimowego słońca...
Jednak Remus Lupin z doświadczenia wiedział, że życie nie jest bajką.
Energicznym ruchem zsunął się z parapetu i rozejrzał się dookoła. Pokój sprawiał wrażenie, jakby nawiedził go niejeden kataklizm (co właściwie może być równoznaczne z czterema dorastającymi czarodziejami), chociaż lokatorzy zawsze uparcie twierdzili, że doskonale znają położenie wszystkich znajdujących się w nim przedmiotów. Nieoficjalnie znalezienie tu poszukiwanej rzeczy graniczyło z cudem – dostęp skutecznie utrudniały fortyfikacje z ubrań, sterty produktów niewiadomego pochodzenia, skrawki pergaminu, gdzieniegdzie nawet książki. Te ostatnie leżały głównie w okolicach łóżka Remusa, toteż odsunął kilka egzemplarzy, by móc usiąść. Na schludnie poskładanej pościeli leżał też średniej wielkości kawałek pergaminu. Ktoś z zewnątrz mógłby uznać go za zwykły śmieć i w tym momencie popełniłby niewybaczalny błąd – był to bowiem jeden z sekretów powodzenia Huncwotów.
Lupin podniósł go, wygładził pieszczotliwie powierzchnię i wbił wzrok w nierówności papieru. Ciągle uznawał Mapę za prototyp. Hogwart skrywał wiele tajemnic, Huncwoci nieustannie odkrywali więc nowe miejsca, a swoją wiedzę przelewali właśnie tu.
Nawet bez tego wiem, gdzie są. — Uśmiechnął się lekko do swoich myśli.
Znali się już tak dobrze, że bez najmniejszych wątpliwości potrafił stwierdzić, co prawdopodobnie robi każdy z trójki jego przyjaciół.
James. James zapewne realizuje kolejny odkrywczy plan zdobycia serca Lily Evans. „Genialnych pomysłów” na osiągnięcie tego celu było już tak wiele, że Remus miał poważny problem ze spamiętaniem chociaż połowy z nich. Łączył je niestety wspólny mianownik w postaci wielkiego finału, czyli sromotnej klęski... Co naturalnie nie zniechęcało Jamesa. Stanowiło to stały element szkolnej codzienności od jakichś trzech lat i Lupin czasami zastanawiał się, czy Rogacz rzeczywiście liczy na to, że Evans kiedyś zmieni zdanie. Przypominał trochę psa ścigającego samochody – dopóki rozrywka trwała, wszystko było w porządku, ale co by zrobił, gdyby wreszcie złapał któryś z nich? Chyba nawet sam James tego nie wiedział.
Peter Pettigrew mógł zajmować jedno z miejsc w opustoszałej Wielkiej Sali, bazgrząc w kalendarzu i oczekując na swoją ulubioną część dnia, czyli obiad. Oczywiście mógł iść do kuchni i wyżebrać coś od skrzatów, ale Remus wiedział, że sam nigdy się na to nie odważy z tego prostego powodu, że skrzaty domowe napawały go niezrozumiałym przerażeniem. Podobnie zresztą jak większość magicznych stworzeń, co było dość komiczne, kiedy wzięło się pod uwagę, że raz w miesiącu biegał po lesie z wilkołakiem…
Syriusz na pewno wystawia jakąś dziewczynę na ciężką próbę swojego uroku osobistego. Na pewno. I tą dziewczyną najprawdopodobniej jest Elisabetta, któż by inny?
Nagle zrobiło mu się bardzo duszno. Podszedł do okna i otworzył je, łapczywie chłonąc zimne powietrze. Lodowaty podmuch omiótł jego twarz, ale Remus doskonale wiedział, że to nie temperatura parzy jego duszę i ciało. To myśl, że pierwszy raz poczuł płomienną niechęć w stosunku do przyjaciela, ciążyła mu jak kamień.

* * * * *

Dominika półleżała w fotelu przed kominkiem, szkicując zawzięcie schemat kwiatostanu wilczomlecza w ramach pracy domowej na zielarstwo. Miała wielkie szczęście, że udało jej się zająć wygodne miejsce w pobliżu przyjemnie trzaskających płomieni – tego dnia Pokój Wspólny był wyjątkowo zatłoczony, bo siarczysty mróz na zewnątrz skutecznie zniechęcił większość uczniów do wyjścia na błonia.
Przechyliła głowę i przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu. Nie wyglądało najlepiej, ale będzie musiało wystarczyć.
— Eee… Przepraszam?
Podniosła wzrok na niewysoką dziewczynkę z jasnymi włosami zaplecionymi w mysie ogonki. Mogła mieć najwyżej dwanaście lat i najwyraźniej była przerażona.
— Tak? — Uniosła brwi i odłożyła rysunek na bok. Zastanawiała się, jak okropne plotki muszą o niej krążyć po szkole, skoro ten dzieciak prawie urwał sobie krawat z wrażenia.
— Syriusz Black powiedział, że czeka na ciebie przed zamkiem. — Okrągłe policzki dziewczynki zapłonęły żywym rumieńcem. Moon poruszyła się niespokojnie w fotelu, czując na sobie spojrzenia pozostałych Gryfonów. Była wdzięczna Blackowi za tamtą rozmowę, kiedy czuła się tak bardzo samotna i opuszczona, ale od tego czasu Huncwot najwyraźniej postawił sobie za punkt honoru wyciągnięcie jej na dwór. Nie pomagały tłumaczenia, prośby ani groźby, więc Moon niezupełnie zdziwiła się słowami dziewczynki.
— Jestem zajęta. — Wróciła do rysunku, przy którym naskrobała swoje imię i nazwisko, chociaż nieco drżała jej ręka. Zawahała się i ponownie spojrzała na Gryfonkę. — Nie dawaj mu się tak wykorzystywać, to śmieszne.
— Ale on powiedział, że będzie tam leżał, aż przyjdziesz! — wybuchnęła z zaangażowaniem, które najwyraźniej zdziwiło nawet ją samą. Rumieniec na jej policzkach pociemniał, a końcówka warkoczyka powędrowała do ust rozchylonych w niemym przerażeniu.
Wokół rozległy się chichoty. Moon potoczyła wokół wzrokiem, czując jak panika ściska ją za gardło. Nienawidziła być w centrum zainteresowania, a już na pewno nie wtedy, kiedy ktoś zawstydzał ją publicznie. Rzuciła pergamin i pióro na stolik, po czym podniosła się z fotela i, pełna najgorszych przeczuć, podeszła do okna, przy którym kilka osób pokazywało coś sobie palcami.
Na olśniewająco białym śniegu przed zamkiem rozłożona była jakaś postać. Z tej odległości przypominała ciemną rozgwiazdę, ale ukradkowe chichoty otaczających ją Gryfonów upewniały ją w przekonaniu, że to nie jest głupi sen. Black naprawdę robił z siebie widowisko jej kosztem.
Odwróciła się gwałtownie od okna, czując jak płoną jej policzki. Uczniowie rozstąpili się przed nią, kiedy skierowała się do dormitorium, gdzie porwała płaszcz, szalik i rękawiczki, po czym popędziła przed siebie, mijając rozbawionych Gryfonów i dziurę pod portretem.
Idiota, idiota, idiota! — myślała gorączkowo, mijając kolejne kondygnacje i ignorując zaciekawione spojrzenia, które śledziły ją z portretów. Już zaczynała mieć o nim naprawdę dobre zdanie. Myślała, że jest wrażliwy i szczery, skoro uratował ją od jej własnych myśli, ale nie, teraz musiał ją zawstydzić przed całym Gryffindorem, wystawić na pośmiewisko dla głupiego kaprysu.
Z impetem naparła barkiem na potężne, hogwarckie wrota i na moment straciła oddech, kiedy lodowate powietrze owionęło jej twarz. Szczelniej owinęła się szalikiem i ruszyła w kierunku miejsca, które widziała z wieży Gryffindoru. Przez dłuższą chwilę widziała przed sobą tylko biel – oślepiający śnieg niemal zlewał się z bladoszarym niebem i tylko linia drzew po prawej stronie wyznaczała horyzont.
I wtedy to zobaczyła – ciemna plama na tle olśniewającej jasności. Podbiegła do niej lekkim truchtem, rozgarniając śnieg czubkami szkolnych pantofli.
Pierwsze, o czym pomyślała, to natrętne spojrzenia, które niecierpliwie śledziły każdy jej grymas, każdy gest i reakcję. Wycelowała różdżkę w kierunku okien najbliższej wieży.
Gelfreccio — mruknęła, a w kierunku szyb pomknął bladoniebieski promień, który pokrył je grubą warstwą lodu. Dopiero wtedy spojrzała na postać rozciągniętą na śniegu.
Ubrany w szkolny mundurek Black leżał z rozpostartymi ramionami i nogami. Nie zrobiłoby to na niej przesadnego wrażenia, gdyby nie jego twarz – była spokojna i pozbawiona wyrazu, zupełnie inaczej niż na co dzień. Zwykle prezentowała istny kalejdoskop min – od zwykłego samozadowolenia, przez kpinę i zawziętość, więc nagła pustka sprawiała co najmniej niepokojące wrażenie. Trąciła go czubkiem buta.
— Hej, Black. — Jego usta były sine, a skóra blada, mocno kontrastująca z kruczoczarnymi włosami opadającymi mu na czoło. — Koniec przedstawienia.
Nie drgnął nawet o cal.
Przykucnęła. Zerknęła w stronę oblodzonych okien, jakby obawiała się, że jakimś cudem ktoś zobaczy tę irracjonalną scenę.
— Black. — Mocno potrząsnęła jego ramieniem. — Wygrałeś, okay? Ale już wystarczy. Zaraz oboje tu zamarzniemy.
Zaczęła poważnie się denerwować. Było okropnie zimno, czuła jak uszy i końcówki jej palców drętwiały na mrozie. Syriusz leżał bez ruchu, nie dając znaków życia i kompletnie nie wiedziała, co z nim zrobić. Z każdą chwilą wydawał się być bardziej siny i nie było w tym nic dziwnego – leżał w śniegu grubym na dwa cale, nie mając na sobie nic poza przepisowym mundurkiem.
Tytanicznym wysiłkiem uniosła go za ramiona i przeniosła jego głowę na swoje kolana. Jego nieruchome ciało zdawało się ważyć co najmniej tonę.
— Black, słyszysz mnie? — Poklepała go po policzku. — Nie umieraj, co?
 A jeśli głupi żart właśnie teraz, na jej oczach przeobraził się w coś znacznie gorszego? Co jeśli Black leżał tu na tyle długo, że naprawdę stracił przytomność i z każdą kolejną minutą ulatywało z niego cenne ciepło?
Drgnęła, kiedy jej umysł samoistnie wypełnił się możliwymi rozwiązaniami. Zaklęcia napływały jedno za drugim, łagodnie zajmowały miejsca w szeregu, jakby proponowały, by ich użyć. Czuła się zupełnie jak wtedy, na balu, ale teraz miała nad tym większą kontrolę i świadomość tego, co się dzieje.
Przełknęła ślinę i spojrzała w dół, na bladą twarz Blacka, od której wyraźniej niż zwykle odcinały się mokre kosmyki czarnych włosów. Niespiesznym, jakby sennym ruchem zsunęła rękawiczkę. Instynktownie wiedziała, że nie potrzebuje różdżki.
Na skutek kontaktu z mroźnym powietrzem, skóra od razu ścierpła i zaczerwieniła się, ale Moon czuła jak wypełnia ją przyjemne ciepło.
W momencie, gdy końcówki jej palców dotknęły policzka chłopaka, stało się coś dziwnego. Jego twarz drgnęła pod jej dotykiem, kąciki ust powędrowały do góry, a chwilę później zimowe powietrze wypełniło się jego donośnym, charakterystycznym śmiechem.
Dominika zerwała się na równe nogi, a głowa Syriusza uderzyła o zmrożoną glebę. Gryfon skrzywił się, ale po chwili ponownie wybuchnął śmiechem.
— Już nie mogłem — jęknął, podnosząc się do pozycji siedzącej i odgarniając włosy z czoła. — Myślałem, że wymięknę, kiedy zaczęłaś bredzić o tym umieraniu. Poważnie, Moon?
Dziewczyna stała sztywno wyprostowana, oniemiała ze złości. Pozwoliła mu zrobić z siebie naiwną idiotkę, ba, prawie ujawniła się przed nim ze swoim największym sekretem, prawie użyła Białej Magii w zupełnie instynktowny sposób tylko po to, żeby teraz się z niej śmiał!
Black chyba zorientował się, że doprowadził ją na skraj furii, bo przestał się śmiać, chociaż wciąż uśmiechał ze swoim zwykłym, irytującym samozadowoleniem. Wstał, otrzepał się ze śniegu i potarł zesztywniałe ramiona.
— Byłaś urocza. — Poklepał ją po głowie. — Zapamiętam jednak, żeby nie liczyć na ciebie w sytuacjach kryzysowych, bo z całym szacunkiem, ale to była najgorsza akcja ratunkowa, jaką w życiu widziałem.
— Nienawidzę cię! — Wybuchnęła Moon, strącając jego rękę. — Jesteś największym palantem w tej głupiej szkole! Co za kretyński pomysł!
— Wiesz, kiedy już coś robię, staram się być w tym najlepszy. — Wyszczerzył do niej zęby, najwyraźniej kompletnie nieporuszony jej słowami. Objął ją ramieniem. — Chodź do zamku, Rudolfie. Nawiasem mówiąc, cwane posunięcie z tym oblodzeniem okien, nie byłaś taka najgorsza.
— Rudolfie? — zapytała Moon lodowatym tonem, z rozmysłem ignorując niekonwencjonalny komplement i usiłując odepchnąć ramię chłopaka.
— Masz całkiem czerwony nos. — Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął szczerym śmiechem, przypominającym nieco szczekanie psa. W momencie, kiedy Dominika myślała, że lada chwila eksploduje ze złości, chłopak pochylił się i szybko pocałował ją w policzek. — Doceniam to, dlatego nikomu nie powiem.

* * * * *

Syriusz Black odgryzł głowę czekoladowej żabie i z zadowoleniem rozparł się na poduszkach. Ostatnio całkiem nieźle się bawił, chociaż przez tę akcję z Moon dopadła go potworna grypa, a panna Calahan wściekła się tak, że odmówiła mu kuracji, twierdząc, że dobrze mu zrobi jak poodczuwa skutki swoich nieodpowiedzialnych działań. W efekcie od dwóch dni leżał w Skrzydle Szpitalnym, kichając, kaszląc i prychając, regularnie odwiedzany przez Huncwotów i, co ciekawe, dwie dziewczyny.
Elisabetta przychodziła codziennie, uroczo zarumieniona i szczerze zmartwiona, zupełnie jakby Syriusz stracił rękę, a nie tylko produkował niewiarygodne ilości kataru. Taktownie nie poinformował jej o okolicznościach, przez które znalazł się w szpitalnym łóżku, a ona go o to nie pytała. Zasypywała go za to naiwnymi opowiastkami o zwykłych, codziennych wydarzeniach, których słuchał jednym uchem, patrząc na jej ciemne, otoczone gęstymi rzęsami oczy, śniadą cerę i pełne usta.
Druga osoba, bardzo punktualna, powinna pojawić się lada chwila.
— Cześć, durniu — przywitała się Moon, rzucając torbę na podłogę i opadając na krzesło obok jego łóżka. — Nie wiesz, że nie wolno jeść słodyczy, kiedy jest się przeziębionym?
— Mam to gdzieś — poinformował ją i jak gdyby lekceważenie w jego głosie nie było wystarczające, demonstracyjnie sięgnął po cukrową mysz.
— Jak się czujesz?
— No wiesz — zaczął zbolałym tonem. — Strasznie mnie wszystko boli, kręci mi się w głowie, mam gorączkę i...
— Cofam pytanie — powiedziała kpiąco i ułożyła na kolanach stos pergaminów. — Zachowujesz się jakby zaatakowała cię co najmniej chimera.
— Żeby jeszcze... — jęknął teatralnie Black i dotknął dłonią czoła.
— Nie wymiękaj.
Wyprostował się gwałtownie, oburzony jej brakiem empatii i paskudnym zarzutem, który przyszedł jej z taką łatwością, ale blondynka bez żadnych dodatkowych ceregieli przystąpiła do streszczania zajęć. Za pierwszym razem Syriusz zdziwił się niepomiernie, kiedy wsunęła się do Skrzydła wyposażona w naręcze notatek wykonanych na lekcjach, które mieli wspólnie. Wydawało mu się, że Moon obraziła się na dobre przez jego mały żarcik, ale najwyraźniej przeszło jej i doceniła sam gest, bo próbowała mu się odwdzięczyć. Wolałby inny sposób okazywania wdzięczności, zwłaszcza że nic nie obchodziły go wojny goblinów ani schematy ruchów nadgarstka podczas rzucania zaklęć działających na układ nerwowy, a przy tym Dominika referowała lekcje w sposób prawie tak nudny jak Binns, ale na całe szczęście Syriusz Black posiadał niezwykłą umiejętność imitowania zainteresowania, którą wykorzystywał również przy wizytach Elisabetty. Wystarczyło tylko patrzeć uważnie na rozmówcę, kiwać głową i od czasu do czasu wtrącać „Naprawdę?” albo „A to ciekawe”, dzięki czemu obie strony były zadowolone. James nabijał się z niego, przypominając, jak Syriusz zawsze prorokował, że Potter będzie miał nudne życie z Evans, a tymczasem sam udaje gorliwe zainteresowanie praktycznym zastosowaniem wzoru na proporcje składników w eliksirach, ale Black zbywał to wzruszeniem ramion. Moon go bawiła i przyjemnie urozmaicała mu pobyt w Skrzydle Szpitalnym, o ile w porę zablokował napływ śmiertelnie nudnych informacji.
Tym razem udało mu się na tyle dobrze, że nie od razu zauważył, jak Dominika oderwała się na moment od referowania notatek i zaczęła mówić o czymś innym.
— … siedzi ich tam z pięć, przez cały czas, więc powiedziałam Lisie, żeby się nimi nie przejmowała, bo panna Calahan ich do ciebie nie wpuści, zwłaszcza po tym jak jedna z nich przyznała się, że chce twój autograf na staniku, a wtedy…
— Czekaj. — Syriuszowi cudem udało się wtrącić w ten słowotok, choć jego mózg działał tak mozolnie jak nigdy wcześniej. — Lisie? Znasz Elisabettę?
— No tak, chodzimy razem na numerologię. To przemiła dziewczyna, naprawdę. Chociaż pewnie lubiłabym ją bardziej, gdyby nie miała takich ładnych włosów. — Moon uśmiechnęła się z przekąsem, nawijając na palec jeden z własnych kosmyków. Syriusz z zainteresowaniem przyjął zmianę tematu, chociaż, prawdę mówiąc, chwilowo zainteresowałoby go cokolwiek, co nie miało związku z goblinami. — Nie dość, że ciemne, to jeszcze kręcone. Zawsze chciałam mieć takie.
Dominika zamyśliła się, jakby zapomniała o jego obecności. Po chwili drgnęła gwałtownie i omiotła go spłoszonym spojrzeniem. Black z zafascynowaniem obserwował jak pochyliła się nad notatkami, usiłując ukryć rumieniec, który pokrył jej policzki. Połowa kartek rozsypała się po podłodze, ale dziewczyna zignorowała ten fakt i zasłoniwszy się jednym z pergaminów, wróciła do streszczenia kolejnej goblińskiej bitwy, chociaż mówiła tak szybko, że sens jej słów kompletnie do niego nie docierał. Nie żeby tego przesadnie żałował…
Usiadł prosto, poprawił poduszkę i z chytrym uśmiechem popatrzył na koleżankę.
— Masz najpiękniejsze włosy na całym świecie — powiedział cicho, ale wyraźnie. Zgodnie z jego przewidywaniami Moon zamilkła, po czym zerknęła na niego znad pergaminu.
Nie mógł się powstrzymać – miała tak głupią minę, że jego śmiech wypełnił ponure Skrzydło Szpitalne. Śmiał się, kiedy Dominika rzuciła w niego pergaminem, śmiał się, kiedy panna Calahan wyszła z gabinetu, by opanować sytuację i nadal śmiał się, kiedy blondynka wreszcie mu zawtórowała. To był naprawdę zabawny dzień.

* * * * *

Echo tego śmiechu wciąż towarzyszyło jej, kiedy przykładała czoło do przyjemnie chłodnej szyby ekspresu Hogwart-Londyn. Ostatnie dni wypełnione były nieustanną huśtawką emocjonalną, więc nie mogła doczekać się, kiedy wreszcie znajdzie się w Bedworth i trochę od tego odpocznie. Z niewiadomych powodów Black ciągle ją zaczepiał i kpił z niej w żywe oczy, więc niezupełnie wiedziała, czy właściwie lubi go, czy nie. Był zabawny i bezpośredni, ale okropnie irytował ją swoją przesadną pewnością siebie i wciąganiem jej na siłę w strefę zainteresowania innych uczniów. Ledwie wczoraj jakaś dziewczyna chciała zrobić z nią wywiad do gazetki szkolnej, twierdząc, że jako nowa uczennica wzbudza ciekawość, chociaż Moon nie omieszkała przypomnieć jej, że przecież uczy się w Hogwarcie już od ponad trzech miesięcy. To było istne szaleństwo i z ulgą zostawiała je teraz za sobą.
Czuła, że jej brak entuzjazmu wobec nowej szkoły nie jest chyba zbyt sprawiedliwy. Miała miłe współlokatorki, zwykle radziła sobie na zajęciach, niczego właściwie jej nie brakowało. Kiedy ktoś pytał ją, jak jej się tu podoba, wyraźnie oczekiwał wybuchu euforii, jakby to stare zamczysko mogło być tylko spełnieniem jej marzeń. Tymczasem Hogwart kojarzył jej się przede wszystkim z niepewnością i brakiem kontroli nad własnym życiem. Mówienie sobie, że przecież Biała Magia mogła ujawnić się gdziekolwiek i kiedykolwiek, niewiele zmieniało. Przez strach i poczucie winy kompletnie nie mogła odnaleźć się w nowym środowisku. Znalezienie się w obcym kraju, wśród obcych zwyczajów i obcych ludzi samo w sobie było stresujące, a Biała Magia i fakt, że nie wiedziała, do czego właściwie jest zdolna, tylko wszystko utrudniał. Nawet przydzielenie jej do Gryffindoru było błędem – gdzie była teraz jej odwaga, kiedy właśnie uciekała jak tchórz?
Zamrugała szybko, odganiając łzy, gdy przy wejściu do przedziału, w którym siedziała samotnie, zabrzmiały zmieszane głosy.
— Nie chcę! Sam idź!
— Powiedział, że jest w porządku, pacanie!
— Jesteś głupi.
— Sam jesteś głupi!
Wtem rozległ się rumor, a rozdrażniona Moon podniosła się z miejsca. Ścisnąwszy różdżkę w kieszeni bluzy, podeszła do drzwi i otworzyła je krótkim szarpnięciem. Uniosła brwi, kiedy pod jej nogi potoczyły dwa ciała, najwyraźniej splecione w bitewnym szale, bo raz po raz w górę unosiły się drobne pięści, którym towarzyszyły sapnięcia i okrzyki bólu.
Nagle kłębek znieruchomiał i zamilkł. Chłopcy bardzo wolno spojrzeli na siebie, a potem lękliwie zerknęli w górę. Przez chwilę krzyk zamarł im w gardłach, by następnie wybuchnąć ogłuszającą wibrującą mocą, która zdawała się przerastać możliwości dwóch przerażonych nastolatków. Niedawni wrogowie natychmiast objęli się ramionami, jakby miało ich to ochronić przed nadchodzącą katastrofą.
W pierwszej chwili Moon była zbyt zaskoczona, by zareagować w jakikolwiek sposób, ale patrząc na ich przerażone miny, z trudem stłumiła parsknięcie śmiechem. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i pochyliła się, podnosząc coś z podłogi, ale ten gest najwyraźniej jeszcze bardziej przestraszył chłopców, którzy nie mogli mieć więcej niż dwanaście lat.
Ostrożnie ujęła drucianą oprawkę, stuknęła różdżką w strzaskane szkło i mruknęła Reparo. Chwilę później, bez żadnych dodatkowych ceregieli, odrzuciła okulary płowowłosemu chłopcu, który zgrabnie je złapał i oglądał jak bombę, która może wybuchnąć w każdym momencie.
— Dzięki — bąknął i wsunął je na nos.
— Myślałem, że zmienisz go w ropuchę albo co. — Towarzysz blondynka, kasztanowłosy i pulchny, dość szybko doszedł do siebie i teraz ciekawie zerkał jej przez ramię, rozglądając się po przedziale.
— Ja jestem Andrew Jugson, a to Tommy Bodney, mój przyjaciel — poinformował uprzejmie okularnik, podnosząc się wreszcie z podłogi i otrzepując spodnie. — A ty jesteś Dominika Moon, no nie?
— Skąd… — zdążyła wydukać blondynka, zanim została bezceremonialnie wepchnięta do przedziału.
— To prawda, że możesz czarować bez różdżki? Albo rozmawiać z trytonami? Bo my chcieliśmy się dowiedzieć, a wszyscy mówią, że z tobą lepiej nie gadać i że zrobisz tak jak na tym balu, i... — Andrew szybko zakrył dłonią usta, zerkając z lękiem na groźne ogniki w oczach Moon.
— Tak mówią? — zapytała gorzko, niemal odruchowo maskując żal krzywym uśmiechem.
— Ty to zawsze masz za długi język — burknął Tommy, kopiąc przyjaciela w kostkę, a blondynkowi niebezpiecznie zadrgał podbródek. — A Peter? Peter mówi, że jest fajna. I powiedział, żebyśmy przyszli. No to jesteśmy. — Dumnie wypiął pierś, przez co wyglądał jak napuszony kogucik.
Jednak Dominika zdawała się tego nie słuchać. Przyglądała się małemu Jugsonowi, który przypominał jej bardzo bliską osobę. Osobę, która została we Francji, osobę, do której najbardziej tęskniło jej serce.
— Nie płacz — powiedziała miękko, z dziwną troską w oczach.
— Nie płaczę — mruknął chłopiec buntowniczo, wycierając rękawem zaparowane okulary.
— Chyba mi się przywidziało. — Uśmiechnęła się ugodowo. — Chcesz czekoladową żabę?
— No! — Twarz blondynka pojaśniała. — Zbieram karty! Na razie nie mam zbyt wiele, ale się staram. — Uściślił, a kiedy Dominika błysnęła zębami w uśmiechu na myśl o owych „staraniach”, aż pokraśniał z zadowolenia.
Pulchny chłopak machał nogami z ponurym wyrazem okrągłej twarzy. Orzechowe oczy bacznie obserwowały podłogę przedziału.
— A ty? Nie zbierasz? — Dziewczyna zachęcająco pomachała kolorowym pudełkiem.
Tommy pokręcił głową, a kilka kasztanowych kosmyków opadło mu na czoło.
— Mama mówi, że nie powinienem jeść dużo słodyczy...
— Tylko jedną — Dominika podała mu żabę, a Bodney przyjął ją z nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
Dziesięć minut później, pierwszoroczniacy na dobre rozgościli się w przedziale zajmowanym przez Moon i wydawać się mogło, że pozostaną w nim do końca podróży. Chociaż dziewczyna upierała się przy stwierdzeniu, że niespodziewana wizyta niezmiernie ją irytuje, to tak naprawdę cieszyła się z obecności chłopców. Milczenie nie zapadało na chwilę dłuższą niż przełknięcie fasolki Bertiego Botta, a Tommy i Andrew zalewali ją potokiem pogodnych słów i zabawnych historyjek. Jednak w pewnym momencie miało miejsce zdarzenie, które nieco przyćmiło całą radość podróży.
Mały Bodney był właśnie w trakcie narzekania na zbyt wysoki poziom lekcji eliksirów, kiedy do przedziału wkroczył muskularny rudowłosy chłopak, a za nim dwóch innych. Wszyscy trzej stanęli w progu, ale to rudzielec utkwił wzrok w siedzącym nieopodal Jugsonie, który skulił się pod jego spojrzeniem.
— Andrew — warknął głosem nawykłym do wydawania rozkazów. — Chodź.
— A-ale... A-ale ja... — jąkał się wyraźnie przerażony chłopiec.
Dominika przypomniała sobie lęk na jego twarzy, kiedy leżał przy jej przedziale. Przypominał wtedy strach przed sfinksem, na którego temat nasłuchał się wielu złych historii, a który – bądź co bądź – pozostawał nieznanym, legendarnym stworzeniem. Jednak przerażenie w oczach Jugsona patrzącego na czarnowłosego było inne – tak samo patrzyłby bity pies na swego oprawcę, pod groźbą kolejnego uderzenia.
Bała się, to oczywiste, ale chyba nie aż tak, żeby pozwolić męczyć tego dzieciaka.
— Nie słyszałeś? — Chłopak niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. — Zapomniałeś, kim jesteś? Masz zamiar siedzieć z taką... — Omiótł przedział pogardliwym spojrzeniem. — ...hołotą?
Nie uniosła się honorem. Była spokojna. Prawie. Ręka sama powędrowała jej do kieszeni z różdżką.
— Andrew będzie siedział, gdzie zechce. — Powiedziała beznamiętnie, patrząc prosto w oczy rudowłosego. Ryzyko bezpośredniego kontaktu przypominało pogawędkę z hipogryfem. Bardzo starała się nie mrugać.
Przez chwilę patrzył na nią beznamiętnie, a po chwili jego wąskie wargi rozciągnęły się w kpiącym półuśmiechu.
— A kim ty jesteś, żeby decydować o tym, co zrobi mój brat, hę?
Nie chciała, aby widział, że informacja zrobiła na niej jakiekolwiek wrażenie. Uniosła głowę.
— Na pewno nie kimś gorszym, bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, daję wolny wybór.
Jasne oczy chłopaka zwęziły się, a Andrew rozpaczliwie pokręcił głową. Za późno.
— To szlama — stwierdził niski młodzieniec z nieprzyjemnie wyłupiastymi oczami, stojący za starszym Jugsonem.
Dominika skrzywiła się mimowolnie.
Obrzuciła chłopaka nienawistnym spojrzeniem, ale wyraz jego twarzy nie zmienił się – wzrok pozostał rybi i wyprany z uczuć.
Jak morderca — przemknęło jej przez głowę i nagle poczuła, że sytuacja wymknęła się jej spod kontroli. Ona sama przeciwko trzem chłopakom o niezbyt przyjaznych zamiarach. Polubiła Tommy’ego i Andrew, ale ich miny wskazywały na to, że w razie konfrontacji raczej nie okażą się zbyt pomocni.
— Ach. — Muskularny pogardliwie zmierzył ją spojrzeniem, a w jego oczach  było coś, przez co Dominika odniosła wrażenie, iż jest niewiele bardziej godna szacunku od bezmyślnie obijającej się o okno muchy. — To by wiele wyjaśniało... Aż dziw bierze, że takie plugastwo przyjmują do szkoły, nieprawdaż, Avery? — „Morderca” wciąż przyglądał się jej bez słowa, a w jego bladych, jakby wyblakłych oczach błysnęło coś niepokojącego. Mimo to, Moon wstała i ukradkiem wsunęła rękę do kieszeni, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, z miejsca poderwał się Tommy i rzucił się w kierunku starszego Jugsona, następnie okładając go małymi piąstkami, czym wprawił w osłupienie nie tylko Dominikę, ale także trzech rosłych chłopaków oraz swojego przyjaciela. Zanim minął pierwszy szok, dziewczyna zdążyła zauważyć w sobie jakieś niejasne poczucie odpowiedzialności i braterstwa w stosunku do pulchnego chłopca, który oto bronił jej, nie zważając ani na to, że kompletnie jej nie zna, ani na niekorzystną różnicę sił. Nagle na miejscu Tommy’ ego zdawał się stać mały Guillaume, osoba, dla której była w stanie zrobić wszystko. I na tą osobę jak w zwolnionym tempie spadała wroga pięść nieprzyjaciela.
Jak bezwolny automat podniosła sztywną rękę z różdżką i wycelowała ją w oprawcę. Ponownie jej umysł wypełniły zaklęcia. Każde z nich domagało się pierwszeństwa, ale jedno z nich było inne, znaczenie wyraźniejsze i dominujące, więc szybko wysunęło się naprzód. Sama myśl o tym zaklęciu sprawiła, że ręka zadrżała jej, a cała krew odpłynęła z twarzy.
— Co tu się dzieje? — Do przedziału wkroczył barczysty chłopak. Wciąż miał na sobie szkolną szatę, na tle której wyraźnie lśniła odznaka Prefekta Naczelnego. Rozejrzał się uważnie, oczekując wyjaśnień.
— Nie twój interes — warknął starszy brat Andrew, ale odwrócił się na pięcie i, trąciwszy prefekta ramieniem, wyszedł z przedziału. Jego towarzysze podążyli za nim ze znudzonymi wyrazami twarzy, jakby cała sytuacja tylko ich znużyła.
Prefekt patrzył za nimi przez chwilę, po czym spojrzał na Dominikę, która opuściła już rękę, w której wciąż ściskała różdżkę.
— W pociągu nie można się pojedynkować — powiedział z naciskiem i wyszedł z przedziału.
Moon oblizała nerwowo wargi, wciąż wstrząśnięta tym, co się wydarzyło. Przecież takie zaklęcia znała jedynie z teorii, nigdy ich nie używała i nawet nie wiedziałaby, jak to zrobić. Więc skąd…?
Po raz kolejny drzwi otworzyły się, bezceremonialnie przerywając strumień jej myśli, a stanął w nich nie kto inny, jak Peter Pettigrew.
— Tak myślałem, że macie kłopoty. — Uśmiechnął się lekko. — Zbierajcie się, rozwaliliście gargulki po całym przedziale.
Chłopcy podnieśli się z miejsc i rzuciwszy jej ostatnie przyjazne spojrzenia, minęli Petera i wyszli na korytarz. Moon opadła na siedzenie i sięgnęła do torby, udając, że czegoś w niej szuka.
— No, na co czekasz? — Podniosła zdumiony wzrok na pulchnego Huncwota, który bez asysty swoich dominujących przyjaciół, wydawał się znacznie bardziej pewny siebie. — Nie powinnaś siedzieć tu sama.
Odruchowo wymamrotała jakieś słowa protestu, ale w głębi duszy wcale nie chciała kontynuować tej podróży samotnie i widziała w jego oczach, że on też to wie. Poszła więc za nim potulnie, nie mogąc nadziwić się temu, że niepozorny, nieporadny i zwykle nieśmiały Peter Pettigrew okazał się jej Aniołem Stróżem. Zatroszczył się o nią, zgadł myśli, a nawet – kiedy sobie o tym przypomniała, uśmiechnęła się lekko z zażenowaniem – nawet opowiadał po szkole, że wcale nie jest taka straszna, jak mogłoby wynikać z plotek. Poczuła do niego potężną falę wdzięczności.

* * * * *

Przyglądał się jej ukradkiem znak miękkich kart Proroka Codziennego. Oglądała obrazki czarodziejów, które Tommy wyjął z torby i uśmiechała się lekko. Wyglądała miło, pogodnie – zupełnie inaczej niż przez kilka ostatnich dni. Zauważył to. Zauważał wiele rzeczy.
Przewrócił stronę.
Wbrew pozorom, znał ją całkiem nieźle. Spotykał ją na zielarstwie, opiece nad magicznymi stworzeniami, wróżbiarstwie i zaklęciach. Pamiętał z biblioteki, Pokoju Wspólnego i codziennego hogwarckiego życia.
Była koleżanką ze szkoły.
Początkowo czuła się niepewnie w jego obecności, jak przy kimś, kogo się nie zna i nie wiadomo, czy można mu zaufać. Kiedy jednak zaprosił ją do przedziału, zauważył w jej oczach coś dziwnego, co dało mu do myślenia.
Wyobraził sobie minę Syriusza, który właśnie dowiedział się, że Moon jest jego, Petera, przyjaciółką i nie ma do niego żadnych uprzedzeń, lubi go takiego, jakim jest, może nawet bardziej niż pozostałych Huncwotów.
Uśmiechnął się z politowaniem do własnych myśli.

* * * * *

Znudzona dziewczyna wbiła wzrok w częściowo zaparowaną szybę. Niewiele dało się wypatrzyć, krajobraz za oknem był ciemny, a w zimowym powietrzu płatki śniegu przedstawiały swój szaleńczy taniec. Mimo to, wprawny obserwator mógłby zauważyć, że rozległe pola i niziny ustępują miejsca terenom znacznie bardziej zabudowanym, co dowodziło, że podróż ma się ku końcowi.
Andrew i Tommy drzemali spokojnie, rozłożywszy się wygodnie na wolnych siedzeniach. Atmosfera była senna i uspokajająca, jednak wciąż dawało się wyczuć pewne napięcie.
Dominika leniwie przesunęła wzrok na Petera.
— Piszą coś ciekawego? — zagadnęła, gestem wskazując na Proroka.
Chłopak zamrugał oczami, jakby zapytała go o coś co najmniej dziwnego. Spuścił szybko głowę, czując, że płoną mu policzki.
— No nie wiem... — Wbił wzrok w gazetę. — Mm... Barty Crouch został szefem Departamentu Transportu...  A Sroki z Montrose znowu zdobyły mistrzostwo... Nic specjalnego.
— Aha. — Dziewczyna nerwowo zastukała palcami w poręcz fotela.
Czuła się trochę niezręcznie, jakby Peter niespodziewanie wkroczył w jakąś intymną sferę, a ona nie mogła zaprotestować. Była mu bardzo wdzięczna – dzięki niemu ta podróż była całkiem przyjemna, zupełnie inna od tego jak zapowiadała się na początku. Jakimś cudem w jego towarzystwie wcale nie czuła się obco ani dziwnie, i było to bardzo odkrywcze wrażenie.
Już otwierała usta, by w jakikolwiek sposób przerwać ciężkie milczenie, gdy rozległo się ciche stukanie. Spojrzeli na siebie unosząc brwi, a po chwili jednocześnie zerknęli na okno, za którym kłębił się jakiś ciemny kształt.
Peter bez chwili zwłoki wstał, a kilka sekund później mocował się już z metalową klamką. Kiedy w końcu udało mu się odchylić szybę, do przedziału wleciała najpiękniejsza sowa, jaką Dominika kiedykolwiek widziała.
Westchnęła mimowolnie.
Ptak dystyngowanie przysiadł na oparciu jednego z foteli. Mokre, smoliście czarne pióra skrzyły się kropelkami wody w jasnym świetle żarówki. Jadowicie żółte, okrągłe oczy wpatrywały się w jakiś nieokreślony punkt, a chwytliwe pazury wbijały się w bordową tapicerkę. Dominika nie mogła oderwać od niego oczu.
Peter przywołał do siebie sowę i zaczął odwiązywać zwitek pergaminu.
— To Tanatos — powiedział, nie podnosząc głowy znad elegancko odgiętej nóżki ptaka.
Tanatos otaksował ją żółtym spojrzeniem, kłapnął dziobem i nastroszył pióra.
— Należy do Syriusza — dodał, zapobiegając w ten sposób fali zachwytów i pochwał pod adresem sowy.
— Och — mruknęła, patrząc z wyrzutem w jej okrągłe oczy, jakby właśnie ją oszukały. — No tak.
Pettigrew na dobre zajął się czytaniem listu.
Dominika zaczęła skubać brzeg swetra, powstrzymując niezdrową jej zdaniem ciekawość w stosunku do tego, co Syriusz może chcieć od kolegi już kilka godzin po jego wyjeździe.
Panna Calahan pewnie już go wypuściła ze Skrzydła. A on... na pewno w ogóle o siebie nie dba. Nie zdziwiłoby jej, gdyby właśnie chodził po błoniach, knując coś niezgodnego z regulaminem.
— Napisz... — przemówiła do swoich kolan, zanim zdążyła ugryźć się w język. — Napisz mu, żeby wypił odwar z dziewanny.
Zdziwiony Peter podniósł głowę, ale nie doczekał się żadnych wyjaśnień.
— Okay. — Wzruszył ramionami i naskrobał coś na pergaminie.
Drzwi do przedziału rozsunęły się, ukazując kędzierzawą głowę nieznanej jej dziewczyny.
— Dojeżdżamy — powiedziała sucho i już jej nie było.

* * * * *

Syriusz Black rozejrzał się ukradkiem. Skrzydło Szpitalne wydawało się być bezpieczne – na horyzoncie widoczne były tylko dwie osoby, z czego jedna spała, a druga była pielęgniarką, wychodzącą właśnie do gabinetu. Wysunął się z łóżka i szybko podszedł do parapetu. Przekręcił klamkę przy oknie i już po chwili wciągał do środka oszołomioną sowę.
— No już, spokój — mruknął niecierpliwie i pociągnął nosem. — Dobry Tanatos.
Wzrokiem szukał wiadomości przywiązanej do nóżki ptaka.
Pociągnął za niedbale zasupłany sznureczek i rzucił kartkę na szafkę. Poklepał po głowie wyraźnie niezadowoloną sowę, podniósł ją i dość bezceremonialnie wyrzucił przez okno. Ptak zaskrzeczał złowróżbnie i odleciał, łopocząc czarnymi skrzydłami.
— Och, wybacz — mruknął niezbyt przekonująco i sięgnął po zwitek pergaminu. Przez chwilę wodził wzrokiem po nakreślonym tekście, kilka razy uśmiechając się lekko i pobłażliwie kręcąc głową. W pewnym momencie jego ciemne oczy znieruchomiały, wpatrując się w jakiś punkt na kartce, jakby chciał przebić ją tym jednym spojrzeniem. Zmarszczył czoło, przekonany, że musiał coś opacznie zrozumieć, ale nie – trzykrotnie przeczytane zdanie nie zmieniało swej treści.
— No proszę — mruknął zaintrygowany, nadal wpatrując się w ciemnoniebieskie nitki atramentu. Jeszcze raz zerknął na hipnotyzujące trzy słowa i energicznym krokiem skierował się ku drzwiom gabinetu pielęgniarki. Wsunął się do środka i odchrząknął.
— Panno Calahan...?
Kobieta podskoczyła jak oparzona i złapała się za serce.
— Do stu piorunów, Black! — krzyknęła, a w jej głosie dało się wyczuć wygasające nutki paniki. — W tej chwili...
— Chciałem tylko zapytać o jedną sprawę... — Uśmiechnął się przymilnie, a w jego czarnych oczach ciekawość mieszała się satysfakcją.
— No dobrze, pytaj i zmykaj z powrotem do łóżka.
— Mogę dostać odwar z dziewanny?
Nastrój pielęgniarki zmienił się diametralnie.
— Och! — zawołała rozpromieniona. — A już myślałam, że nigdy pan nie zmądrzeje, panie Black. Nie żeby był pan inteligentny inaczej, wręcz przeciwnie, ale...
— No więc? — przerwał jej niegrzecznie Syriusz, przestępując z nogi na nogę. Nie miał ochoty wysłuchiwać tyrady na temat stanu swojego IQ (zresztą po co brutalnie zabierać jej całą radość po tym, jak rzekomo zmądrzał), zwłaszcza w sytuacji, kiedy zawładnęła nim ciekawość. Co to, to nie.
— Stoi na pierwszym regale od wyjścia ze Skrzydła. Jasnozielony, pękata butelka. A teraz zmykaj już, mam mnóstwo pracy. — Wróciła do skrobania piórem po pergaminie.
Syriusz zaśmiał się pod nosem i ruszył we wskazane miejsce. Zamiast od razu sięgnąć po butelkę, o której mówiła kobieta, zaczął oglądać inne eliksiry. Z dziecinną ciekawością podziwiał zabawne butelki i umieszczone w nich kolorowe trunki. Zatrzymał się przy naczyniu z intensywnie purpurową cieczą i wytężył wzrok, by odczytać zamazane litery na etykietce.
— Paraxatan... Środek przeczyszczający... — Zachichotał diabolicznie i utkwił w butelce pożądliwe spojrzenie.
— Są policzone, Black! — krzyknęła pielęgniarka ze swojego gabinetu, a Black przewrócił oczami, westchnął tęsknie, zerkając ostatni raz na Paraxatan i schylił się po naczynie z odwarem. Zakołysał lekko płynem o mdłym, zielonym odcieniu. Pęcherzyki powietrza pomknęły ku górze, niknąc na powierzchni cieczy. Odkorkował butelkę, a po kilku sekundach poczuł przyjemny, łagodny zapach. Podniósł odwar na wysokość oczu, zakołysał nim jeszcze raz, po czym przytknął naczynie do ust i przechylił.
Zabawne — pomyślał, czując na języku cierpki smak eliksiru. — Myślałem, że Moon chce mnie otruć.
Nagle jego ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, a w głowie zawirowało mu nieprzyjemnie.
— Wiedziałem — jęknął i zgiął się wpół, oczekując na uderzenie bólu. Kiedy po kilku sekundach nic się nie wydarzyło, otworzył jedno oko. Potem drugie. Po chwili wahania wyprostował się.
— Och — mruknął z pewną dozą rozczarowania, oglądając dłonie, które wbrew jego oczekiwaniom nie pokryły się bąblami.
— Och — mruknął ponownie, czując że znowu może oddychać, nie boli go głowa, a po drapaniu w gardle nie ma ani śladu. — No tak.
W pewnym momencie napotkał przestraszone spojrzenie chłopca, skulonego na łóżku nieopodal, którego najwyraźniej obudził krzyk panny Calahan.
— No i co się tak patrzysz? — burknął niezbyt przyjaźnie, wściekły, że ktoś widział przerażający akt jego kompromitacji. — To mogła być trucizna! Kiedy ją ostatni raz widziałem, dała mi do zrozumienia, że powinienem spodziewać się najgorszego. I wcale się nie usprawiedliwiam! — warknął, a chłopczyk wydał z siebie jakiś nieartykułowany kwik i czmychnął pod kołdrę.
Syriusz mruknął niezrozumiale i wzruszył ramionami. Czas się zbierać. I tak spędził tu stanowczo za dużo czasu...

* * * * *

Dominika przymknęła z ulgą oczy i odetchnęła głośno mroźnym, zimowym powietrzem. Przed chwilą pożegnała się z chłopakami (Pettigrew wzdrygnął się, kiedy pocałowała go w policzek), a teraz wychodziła na peron, skąpany w żółtym świetle latarni. Podróż właściwie nie była zła, Tommy i Andrew... To Peter ich przysłał. Dobry, miły Peter.
Uśmiechnęła się lekko i mocniej ujęła rączkę kufra.
Peter, który poza gronem Huncwotów był bożyszczem dwóch roztrzepanych pierwszaków. Chyba nie było trudno im zaimponować, w końcu dopiero zaczynali swoją przygodę z magią, a i samemu Pettigrew najwyraźniej to odpowiadało. Nie dziwiło jej to. Mogła tylko podejrzewać jak przytłaczające było życie w cieniu Remusa, Syriusza i Jamesa.
Przeszła do przodu i stanęła przed solidnie wyglądającą barierką. Nienawidziła tego robić.
Ponaglona czyimś okrzykiem, zacisnęła usta i ruszyła przed siebie. Wszystko wokół zamigotało, ale po chwili była już na miejscu. Rozejrzała się. Po lewej stronie peron dziewiąty, nieco dalej – dziesiąty.
Nim minęła choć minuta, usłyszała to, czego chciała.
— Sois le bienvenu, Dominique!
Serce załomotało jej w piersi.



Rozdział wyszedł superekstradługi, ale nijak nie dało się go podzielić, bo wyszłyby z tego dwa mierne... Mam jednak nadzieję, że się nie dłużył :)

31 komentarzy:

  1. Heeej!
    Czuję się tak przyjemnie po przeczytaniu tego rozdziału! Tak mi jakoś ciepło na sercu :)
    I ta akcja z Syriuszem i sytuacja z Peterem – oby dwie były takie no... miłe i sympatyczne. No po prostu to wszystko było takie przyjemne, że podczas czytania zapomniałam, że Dom wcale nie chce wrócić do Hogwartu... Ale tak nie może być. Ona wróci, bo inaczej nie mogłaby się zejść z Syriuszem! Pamiętaj o tym!
    Ten fragment z Blackiem wywalonym na ziemi był po prostu bezcenny. I to początkowe przejęcie Dom, a potem ta furia i buziak. Ohhhhh ^^ Jestem wniebowzięta!
    I potem Thomas i Andrew oraz Peter – to też było takie kochane! To że Peter się troszczy o naszą Dom i że o niej pamięta... I te przemyślenia, że może polubi go bardziej od innych huncwotów... Awwww ^^ To wszystko jest takie cudowne!
    A rozwaliła mnie ta uwaga chłopaków o niebezpiecznej Dom xd Takie plotki szybko się rozchodzą, więc tym lepiej, że jest taki Peter, który będzie je obalał!
    A dowiemy się, co to za zaklęcie, o którym pomyślała Dominika?
    To by było chyba na tyle :) Rozdział cudowny jak zawsze, ale o tym już ci zdążyłam napisać. Podobał mi się chyba najbardziej z wszystkich, które dotychczas napisałaś.
    Pozdrowionka,
    Bianka
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeej, dziękuję, strasznie się cieszę! :) Ten rozdział pisało mi się wspaniale (co chyba widać po objętości), więc to dla mnie wielka radość, że ta przyjemność zadziałała też w drugą stronę.
      No taaak, jeśli Dominika miałaby kiedykolwiek zejść się z Syriuszem, to raczej ciężko byłoby to zorganizować, lokując ich w dwóch różnych państwach xD To na pewno prawda.
      No problemo, mogę powiedzieć od razu - to było zaklęcie niewybaczalne. Nawiążę jeszcze do tego tematu przy innej okazji, ale chodziło o to, że Biała Magia wybiega trochę do przodu w stosunku do tego, co Dominika rzeczywiście umie i może (i tak nie mogłaby go użyć, przynajmniej nie na tym etapie).
      Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
    2. No właśnie!
      I z tego choćby powodu Dom nie zostanie we Francji, prawda? Poza tym Lily, Patricia, reszta huncwotów... Nie mogłaby ich tak o zostawić! Dlatego też rządam, aby wracała do Hogwartu po świętach!
      No bo co ona by zrobila bez Syriusza, tego mało rozsądnego, irytującego, ale w gruncie rzeczy dobrego chłopaka? No co? Przecież tak nie można!

      Usuń
    3. Uwaga, ogłaszam spoiler w zamian za miłe komentarze :D
      Dominika na pewno nie wróci do Hogwartu po przerwie świątecznej.
      Koniec spoilera.

      Usuń
    4. Za dużo informacji jak na jeden raz. Skoro nie wróci po przerwie świątecznej, to zrobi to trochę później, prawda? Też tak myślę, cieszę się, że się zgadzamy xd
      No przecież musi wrócić do Syriusza :)

      Usuń
  2. Uwielbiam Syriusza. Nie, zebym go rozumiała, ale i tak go uwielbiam. Głupie to bylo i mało rozsądne, ale słodkie. Powinien olac te Lisie na dobre i zając sie Dominique, ktora zas powinna nie myślec, dokładnie jak w tym rozdziale o R. Mysle, ze Syriusza nie da sie nie lubić, mimo ze jest tak denerwujący. A moze przy okazji Remus byłby zadowolony, bo tak sobie pomyslałam, zd moze dlatego on poczuł te paląca złość, bo Lise z ładnymi Włosami moze mu się podobać. Wlasnie, zanim zapomne; troche łączyłas w tym rozdziale czasy, nie powinnaś używać teraźniejszego w opisach. Jesli jednak chodzi o treść, szkoda troche, Ze Moon nie mogła do końca uzyc tej magii przy Syriuszu, moze by się o tym dowiedział;). W ogole mam nadzieje, ze jej juz przeszło to niewracanie do Hogwartu? Ale przede wszystkim zastanawiam się, kim jest G i czy to aby nie on przyszedl odebrać ją z peronu? Jakis były chlopak? A, i całkiem miło, ze Peter zaczyna odgrywać tutaj większa rolę, czyżby lubił Dominique bardziej niż jako kumpel? Dla jego dobra mam nadzieję, ze nie. Ale fajnie wlasciwie, ze jest idolem dla tych chłopców. Szkoda tylko, ze chyba i tak czuje się niedoceniany, ech...
    Nie rozumiem jednego: czy naprawdę tylko Dominique i Peter wracali do domów na święta? Dlaczego się nie pożegnali z reszta? I dlaczego Pettigrew po prostu nie dołączył do niej i chłopców w przedziale, tylko oni poszli z nim, skoro Peter był tylko jeden?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spieszę z wyjaśnieniami!
      Oczywiście, Syriusz jest spontaniczny i nierozsądny, ale w mojej ocenie to takie podsumowanie Syriuszowatości :) I w ogóle Huncwotów - niby są irytujący, ale trudno rzeczywiście ich nie lubić ani nie doceniać.
      Dzięki za uwagę o czasach - trochę za bardzo wkręciłam się w myśli bohaterów i tak to wyszło.
      Guillaume to młodszy brat (chociaż cioteczny) Dominiki, poznamy go w kolejnym rozdziale.
      Oczywiście pociągiem wracało więcej osób, chociaż Lily, Patricia, James, Syriusz i Remus zostali w Hogwarcie na święta i Sylwestra. Nie opisywałam pożegnań, niewiele by wniosły, a ten rozdział i tak już wyszedł dość obszerny :)
      W tamtym przedziale były bagaże Petera, Tommy'ego i Andrew :p Chłopcy wparowali bez nich. Tak więc Pete wykazał się zmysłem praktycznym.
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
    2. Aha, to mysle, ze dobrze byłoby jakbys napisała na początku opisu wydarzeń w pociągu, ze tylko Dom i Petwr wracali do domu ba święta, bo ja np.myslalam, ze wracała większość osob, a Dom siedziała sama bo uciekała przed reszta xD

      Usuń
    3. Nie spodziewałam się takiego efektu, zwłaszcza że wspominałam o rozczarowaniu Lily i Patricii, kiedy Dominika przyznała, że wraca do domu na święta, oraz o Syriuszu siedzącym w Skrzydle Szpitalnym, ale może faktycznie to za mało ;)

      Usuń
    4. Ok, o dziewczynach zapomniałam, ale w przypadku Suriusza pomyslałam, ze biedak pewnie zostałby i tak w Hogwarcie, bo juz tak woli ;). No nic, juz wszystko jasne :) zapraszam Cie na nowosc na zapiski :)

      Usuń
  3. Hejka hejka Eska :) przepraszam że tak późno ale jakos nie mogłam się zebrać. Byłam na badaniach ( kolejki w przychodniach na serio są takie długie czy tylko mi się tak wydaje? ) i nie miałam nawet ochoty odpalić kompa. Jednak już jestem.
    Fajnie, że Remi zauroczył się jakąś dziewczyną. Tylko szkoda, że tamta lata za Blackiem. Syriusz jest uroczy i w ogóle, ale czemu Remi ma przez to płakać, co nie ;)
    Po raz kolejny. Syriusz jest przeeeeeuroczy. Jego nie da się nie kochać. Nawet kiedy denerwuje nie można się na niego długo gniewać. Ja bym mu dała w ryja jakby to mi zrobił taki kawał. Nie można żartować z takiej rzeczy. Mój kumpel kiedyś tak zrobił i o mało nie przyprawił o zawał swojej babci, więc ... Łapa nie ładnie :D
    Peter w twoim opowiadaniu też jest słodki i w ogóle. Uwielbiam cię za to. Niby wszedł w szeregi Voldemorta, ale to nie znaczy że ma być zły do szpiku kości. To jak ci dwaj chłopcy uważają go za wzór ... awww :)
    Mam nadzieję, że Dom jednak wróci do Hogwartu. Bo ona ma być z Syriuszem. Jeśli nie wróci to ją znajdę. I powiedz jej, że wiatrówka czeka :) hehe
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Kolejki w przychodniach to koszmar nas wszystkich.
      No widzisz, skoro Syriusza nie da się nie kochać, to kosi całą konkurencję i w efekcie Remus jest w kiepskiej sytuacji :p Na pewno zasłużył przynajmniej na kopniaka w tyłek.
      Bardzo cieszę się, że doceniasz mojego Petera. Moim zdaniem, skoro Huncwoci nigdy go nie podejrzewali i traktowali jak jednego z nich, musiało w nim być dobro, musiało być to coś, co sprawiło, że był ich przyjacielem przez kilka ładnych lat. Staram się to znaleźć.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  4. Hej! Niestety doszukałam się spojlera w komentarzach! Ale już mam swoją teorię: nie wróci po świętach do Hogwartu bo pewnie będzie zmuszona wrócić do niego wcześniej! To by oznaczało jakieś drastyczne wydarzenie które by ją do tego zmusiło, , ale ten rozdział był na tyle spokojny, że jestem na to gotowa ;P Ewentualnie widzę drugą opcję: Dominika nie wróci, huncwoci dowiadując się o tym uciekną z Hogwartu nielegalnie i zorganizują akcję ściągnięcia jej z powrotem, a może wydarzy się coś, gdzie będzie potrzebna jej biała magia i sam Dumbledore ją ściągnie? Albo może to będzie coś z Ragnarokiem? Nie wiem już sama xD Im dłużej o tym myślę, tym więcej rozwiązań widzę, ale w każdym Dominika w końcu wraca do Hogwartu ;P A może wróci do swojej starej szkoły, właściwie to fajnie by było poczytać o dniu innej szkole magii, tam zda sobie sprawę jak jest w niej słabo i wróci do Hogwartu ;P Albo znowu będzie miała jakiś 'wypadek' z białą magią i albo tam nikt jej nie zaoferuje pomocy, czy też wiedzy na ten temat jak to było w Hogwarcie, albo wręcz ją przez to wywalą, o jejku, jejku, może ja skończę snuć swoje teorie xD
    Nadszedł 'ten czas' kiedy chłopcom zaczynają w zdwojonym stopniu buzować hormony... Jeden zakochał się w jednej która zakochała się w drugim który zakochany jest w drugiej, ta znowu w trzecim a i w niej czwarty, a piąty... I tak w nieskończoność! Szkoda mi i Remusa i Pettera, Syriusza nie bo on jak na razie świetnie się bawi xD Przydałby mu się kopniak w dupę ;P Za pewnie się czuje, gdzie tu sprawiedliwość? każdy powinien mieć po trochu xD Co do Remusa, podejrzewam, że musi czuć się fatalnie, szczególnie, że kurczę, sam trochę nakręcił tę Elisabettę... Może gdyby w bibliotece ta rozmowa potoczyłaby się trochę inaczej to nie byłoby teraz takich sytuacji? Trochę wkurza mnie tu Syriusz który lubi się na nią pogapić i to by było na tyle a nie da jej tego jasno do zrozumienia, rozumiem, że taka jego natura bycia bufonowatym alfonsem, ale najzwyczajniej nie lubię ludzi którzy dają złudne nadzieje, eh, pewnie gdyby wiedział że przez to wszystko cierpi jego przyjaciel zrobiłby z tym coś, cóż, pozostaje czekać na rozwój wydarzeń ;P A Peter, Peter... Czyżby trochu smalił cholewki do Dominiki? Pewnie narobi sobie z tego powodu sporo problemów ;P Jednak wiedząc, do czego się dopuści musi mu się wiele nazbierać by był w stanie podjąć się takich drastycznych kroków... To jest taki trochę człowiek dramat... Chyba jest w najgorszym położeniu w jakim można się znaleźć. Z jednej strony kumpluje się z największymi szychami w szkole, z drugiej ciągle żyje w przeświadczeniu, że jest z nich najgorszy i stanowi dla nich jedynie tło... Musi to być ciężkie do przetrawienia psychicznie, bardzo łatwo się wypalić i tak stanie się w jego wypadku.
    No nic, niech Dominika wraca do Hogwartu i oby był to powrót z uśmiechem na ustach ;P
    Weny i huncwotów ;*
    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeej, zaimponowałaś mi tymi wszystkimi teoriami :p Każda kolejna zachwycała mnie coraz bardziej.
      Haha, tekst o hormonach był cudowny xD To one są wszystkiemu winne! Ale masz rację, jedni radzą sobie z nimi gorzej, a inni... aż za dobrze.
      Peter jako człowiek-dramat... Dzięki Twojemu komentarzowi mam teraz prawie taki ubaw jak Syriusz, haha :p Z jednej strony to bardzo śmieszne i nawet teraz uśmiecham się do monitora, ale z drugiej smutne - bo trafiłaś idealnie w punkt. Jest przyjacielem Huncwotów, których wszyscy (w tym on) podziwiają, ale jednocześnie w ich towarzystwie gaśnie jeszcze bardziej.
      Bardzo dziękuję Ci za obszerny i ciekawy komentarz.
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  5. Cudowny rozdział, aż czuć tę magię Hogwartu i całego świata magii (jednym z powodów dla których tak uwielbiam twoje dzieło jest właśnie ta cudowna atmosfera).
    No i Syriusz ❤ Czy on może być cudowniejszy? Chociaż za te akcje w śniegu to mu się należy oderwanie jakimś zakleciem, nawet mnie wystraszyl. Przez chwilę myślałam że naprawdę coś mu się stało i Dominika będzie go musiała ratować.
    Widzę że Moon nie tylko mu zaczyna się podobać, ale Peterowi również. Oj, widzę że Syriusz nie będzie miał lekko, zwłaszcza że Remusowi podoba się pewna inna dziewczyna ;)
    Akcja w pociągu była bardzo słodka i zabawna, zdążyłam polubić tych chłopców. Przez najbliższe trzy miesiące moje komentarze mogą być krótsze (wiesz, matura i te sprawy :D), ale wiedz, że jestem i będę z tą historia na bieżącą, bo nawet jak mam zły dzień to ona umie poprawić mi humor (:
    Życzę mnóstwo weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję :) To dla mnie dużo znaczy.
      Być może te relacje tak wyglądają na tym konkretnym etapie, ale nie są i w przyszłości nie będą aż tak łopatologiczne ;p
      Cieszę się, że mogę Ci czasem poprawić humor - jak dla mnie, to niesamowite osiągnięcie.
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  6. Hello honey!
    Panie kochany... aktualnie, to Ty jesteś moim autorytetem. Rozdziały dodajesz regularnie, są długie, a na dodatek miło się czyta. Naprawdę, jesteś moim wzorem wzorowej bloggerki.
    Powinnam brać z Ciebie przykład, ale coś nie wychodzi... dobra, koniec o mnie. Cytujemy!
    ,,— Syriusz Black powiedział, że czeka na ciebie przed zamkiem." Czy tylko ja zaczęłam snuć jakieś niewyobrażalne przypuszczenia, jak to spotkanie się skończy? Tak, tylko ja <3
    ,,Elisabetta przychodziła (...)) Dwa słowa, a już potrafią doprowadzić człowieka do białej gorączki. Znaczy się mnie, bo normalny człowiek raczej tak nie narzeka na zwykłą postać.
    Ja wiem, że ona nie jest zła, ale... borze szumiący i stojący! Jakże ona mnie wkurza!
    Ja nie mam nic do uroczych osób, naprawdę. Kocham Karola i w ogóle, jednakże... Klemenes nie jest uroczy. Klemens jest w cholerę irytujący. Niesamowicie przypomina mi główne bohaterki reverse haremów (chińskie bajki i te sprawy). Najczęściej ciapowate, niewiarygodnie głupie oraz słodkie do bólu i z niewiadomego powodu, ubóstwiane przez wianuszek przystojnych panów.
    ,,— Cześć, durniu — przywitała się Moon". Na całe szczęście, istnieje jeszcze taka Dom-Dom, która potrafi uspokoić taką choleryczkę, jak ja dwoma słowami. Ja Ci naprawdę dziękuję, Rynciu, że ją stworzyłaś. Już od paru rozdziałów zaczęłam do niej pałać sporą sympatią. Przestałam, aż tak dostrzegać jej wady i skupiłam się na zaletach. Potrafię zrozumieć jej strach, chęć pomocy i... ja naprawdę ją lubię.
    ,,— Paraxatan... Środek przeczyszczający... — Zachichotał diabolicznie i utkwił w butelce pożądliwe spojrzenie.
    — Są policzone, Black!" Ten moment był piękny. Był piękny i nic go nie przebije.
    Okej, koniec z cytowaniem.
    Ponarzekałam na Klemensa, po wychwalałam Dodo (tak, znalazłam kolejne głupie zdrobnienie dla Dom-Dom. Nie dziękuj) i teraz przyszedł czas na naszego, małego, słodkiego pulepcika!
    Peter, miodzie mój!
    Muah (nie zwracaj uwagi na te dziwne odgłosy, które wydaję. Pamiętaj, ja jestem dziwna), jak ja go kocham w Twoim wydaniu!
    Jest taki trochę niepewny, przez co słodziutki w kij... i co, Klemens? Ty nie jesteś urocza. Bierz przykład z Piotrka. On nie rumieni się na każdym kroku, nie ma jakiś zajebistych włosów, nie jest szczupły, A I TAK jest sto razy lepszy od Ciebie! On ma w sobie tyle uroku, że ja nigdy nie zrozumiem, jeśli będziesz chciała podążać za kanonem i zrobić z niego Śmierciożercę. Ale tego nie zrobisz... prawda? Zlituj się! On jest na to zbyt uroczy!
    Czekaj, właśnie przeczytałam Twój spojler pod komentarzem Bianki... Wiesz, że ja nie odpuszczę i napiszę własną teorię na ten temat, prawda? To dobrze, że wiesz.
    Ten kto powitał Dodo pod koniec rozdziału, to nie był nikim z jej rodziny, jedynie się podszywał pod kogoś z jej rodziny, a tak naprawdę nim nie był. Jakiś psychol (nie ja) dowiedział się o zdolnościach Dochy (kolejne wspaniałe zdrobnienie) i postanowił ją porwać i wykorzystać w niecnych celach do zawładnięcia światem (Lordzie od siedmiu boleści, czy to ty?). Ona się nie zgodziła i zaczął ją torturować. Dom-Dom się na niego wkurzyła, po czym zaczęła napierdalać w niego swoją Białą Magią, zabiła go i wróciła na wigilijną wieczerzę do domu. Nikt nie powinien jej ratować. Dodo to kobieta niezależna, kurde!
    Okej, skończyłam pierdzielić bez sensu. Mam nadzieję, że komentarz jednak względnie długi i Ci się spodobał.
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka hej! Kurczę, honey to ostatnio moje ulubione słowo :p Mogłabym więc uwierzyć w te wszystkie cudowne komplementy, które zachwycają moje ego, gdybym nie była taka samokrytyczna...
      Ten rozdział wyszedł nadprogramowo długi, ale spodziewam się, że to będzie objętośc charakterystyczna dla trzeciej części, więc PRZYGOTUJCIE SIĘ. Myślę, że może w dalekiej przyszłości będą pojawiały się rzadziej, ale długie, na pewno długie.
      Haha, ciekawi mnie Twój brak sympatii do Elisabetty :p Niby jeszcze nic dziewczyna nie zdziałała, ale już ma prawdziwego wroga! Ale to dobrze, mam wobec niej pewne plany.
      Twój komentarz dotyczący Dominiki naprawdę mnie wzruszył. Naprawdę! No bo czego więcej może chcieć autorzyna takia jak ja? Niczego więcej, naprawdę! Jeśli lubi się jego postać, nie ma już nic więcej. Mam wielką, wielką nadzieję, że uda mi się to wrażenie utrzymać :)
      W sumie sceny w Skrzydle Szpitalnym miały podkreślić ten kontrast, nie spodziewałam się jednak, że wyjdzie to aż tak jaskrawo. Bardzo Ci dziękuję!
      Tym bardziej się cieszę, że podoba Ci się Peter. Peter to taki mój smaczek w tym opowiadaniu, któremu nie mogę się oprzeć :p Okropnie fascynuje mnie granica między dobrem i złem, a wiem na pewno, że w hogwarckich czasach Peter był po tej dobrej stronie. Jak? Dlaczego? Kiedy? To są pytania, na które chciałabym odpowiedzieć.
      Twoje podejrzenia i w ogóle cały komentarz były wprost nieziemskie :p Piszę to wprawdzie półprzytomna, ale wciąż w ekstazie po przeczytaniu tylu miłych uwag pod swoim adresem. Z pewnością nie zasługuję na przynajmniej połowę, ale i tak się cieszę! To taka inspiracja! Dziękuję Ci bardzobardzo :*
      Przesyłam uściski
      Eskaryna

      Usuń
  7. Droga Ekskaryno,

    Z komentarzem jak zwykle przychodzę bardzo późno. Rozdział jak zwykle cudowny, siedząc z komórką w ręce i czytając go czułam się, jakbym to ja była w Hogwarcie, czułam tą magię <3

    Syriusz i jego pomysły. Za bardzo go kocham, aby się wściekać, ale to co zrobił Dominice było po prostu...ach, lepiej nie mówić. Po Twoim opisie myślałam, że on naprawdę zamarzł i że konieczna jest do tego Biała Magia, żeby go uratować!

    Tommy i Andrew to urocze dzieciaki! Zastanawiam się, kogo jeden z nich przypominał Dominice! Dobrze, że Peter wziął Dominikę do przedziału :)

    Mam nadzieję, że Moon wróci do Hogwartu! Ona musi wrócić! :D Jak nie to Huncwoci wkroczą do akcji i skopią jej tyłek! XD

    Życzę weny na dalsze rozdziały! ^.^

    Pozdrawiam,
    ~V

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, jeśli magia włazi do komórek, to jestem z siebie dumna :p
      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  8. Hej, kochana.
    Przepraszam, że tyle to trwało, ale w końcu znalazłam chwilę, żeby nadrobić zaległe rozdziały.
    Teraz nie wiem, od czego zacząć, ale okej. Od rozdziału drugiego, w którym było więcej o tajemniczej Białej Magii. Jestem bardzo ciekawa, jak dalej potoczą się te spotkania, o ile w ogóle się jeszcze jakieś odbędą. (Ale o tym napiszę potem). Teraz nie pamiętam, czy to też było w drugim, ale Ragnarok i jego pomoc w numerologii mnie rozmiękczyła ♡ On jest taki kochany. Chociaż po przeczytaniu rozdziału trzeciego, moja miłość do niego trochę osłabła i jej część przepłynęła do Syriusza. No więc skoro zaczęłam, to teraz rozdział trzeci. Na początku to lepienie bałwana i rozmowa Lily, Jamesa i Patricii. To było takie urocze, że och ach. Mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości Jily będzie miało jakieś swoje momenty.
    A, jeszcze Elisabetta i Remus. I Syriusz. Taki trochę trójkąt, w którym bardziej kibicuję Lupinowi, bo po tym rozdziale zaczęłam widzieć Blacka z Dominiką. No, Charlie ją zostawił w tym pokoju wspólnym, a Syriusz był taki kochany ♡ I zaczyna się pomiędzy nimi rodzić jakaś więź.
    Nie mówię, że leżenie w śniegu w samym mundurku było mądre, ale urocze na pewno :)
    Spodobało mi się zachowanie pielęgniarki, która stwierdziła, że nie będzie go leczyć, skoro tak nierozważnie postąpił.
    Miło ze strony Dominiki, że do niego przychodziła. Zaczynam ich shipować (idk jak to się pisze). Byłabym tak samo zadowolona, gdyby Moon była z Ragnarokiem, jak i Blackiem, więc mam dwie opcje. Jeśli będzie z kimś innym (może z Peterem) to się załamię. Chyba że zdążę polubić tę osobę :)
    Jeszcze dodam, że Syriusz powiedział do niej "Moony", co od razu skojarzyło mi się z Remusem. To dość zabawne. Teraz wyobraziłam sobie, że mówi Monny, a odwraca się jednocześnie Dominika i Lupin. Okej, to tyle śmieszków.
    Na sam koniec zaskoczyłaś mnie tym ostatnim zdaniem. Że nie zamierza wracać do Hogwartu. Co to ma znaczyć? Ale nie będę się oburzać, bo na pewno zmieni zdanie i wróci. Bo inaczej nie byłoby kolejnych części opowiadania, podejrzewam :D
    Okej, teraz już ten rozdział. Ale jestem mądra, wszystko pomieszałam. Ta akcja w śniegu była dopiero teraz. Brawo. Ok, przepraszam, właśnie to ogarnęłam.
    I jeszcze wcześniej te przemyślenia Remusa na temat Elisabetty i Syriusza. Pewnie źle napisałam jej imię, więc przepraszam z góry. No, jak już mówiłam, tutaj kibicuję Remusowi i mam nadzieję, że mu się uda.
    I potem to leżenie w śniegu, które mądrze opisałam już wcześniej i dochodzimy do podróży do domu. Polubiłam tych dwóch chłopców, Tommy'ego i Andrew. Byli tacy kochani i uroczy. I ogólnie, miło, że z nią siedzieli. I miło, że Peter potem zaprosił ją do swojego przedziału. Ale już niemiło, że jacyś chłopcy nazwali ją szlamą i próbowali zaatakować. Jeden z nich to Avery, więc podejrzewam, że byli Ślizgonami. No nic, na szczęście nic złego się nie stało.
    Mam nadzieję, że Dominika wszystko raz jeszcze przemyśli i zdecyduje się na powrót do Hogwartu. Po prostu nie może zrezygnować.
    To chyba tyle. Uff, pewnie się rozpisałam.
    Pozdrawiam gorąco i życzę weny.
    Całusy,
    Optimist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) No tak, kiedy przeczyta się dużo na raz, nie wiadomo jak to sobie poukładać, często mam ten problem.
      Haha, to całkiem zabawne, że Peter wyrasta w Twoich oczach na Casanovę, niemal konkurencję dla mocnych osobowości takich jak Syriusz i Ragnarok xD Powiem tak - nie był to efekt zamierzony! Peter Peterem będzie. Co nie zmienia faktu, że jest ważny dla tej historii i dla Dominiki, ale w jaki sposób, to się jeszcze okaże.

      Usuń
  9. Cześć, kochana :)
    Nie mam pojęcia, dlaczego nadrabianie zaległości na Twoim blogu, zajęło mi tak dużo czasu. Ale nic, czas komentować:
    Rozdział rzeczywiście długi, ale tak przyjemny, że czytając go przez większość czasu miałam uśmiech na twarzy.
    Zacznijmy od Remusa: bardzo spodobało mi sie zdanie: "Jednak Remus Lupin, z doświadczenia wiedział, że życie nie jes bajką" <3 nie wiem dlaczego, ale kupiłaś mnie tym sformułowaniem ^^
    Jego przemyślenia były takie ciepłe, pokazałaś, jak wielka jest przyjaźń Huncwotów. Dodatkowo zauroczył mnie moment, gdy Remus otworzył okno. Widać, że zależy mu na dziewczynie, ale mimo wszystko pozostaje wierny przyjacielowi.
    Ale z Blacka kretyn! Nie dość, że wykorzystuje niewinne dziecko jako posłańca, to jeszcze żartuje sobie z Dominiki! Jak Moon się zaczęła denerwować, to myślałam, że pocałuje Syriusza! A wtedy byłoby tak soł romantik <3 (jak mawia moja Zjawełka :D)
    I bardzo dobrze, że leżał w Skrzydle! Z jednej strony to Dominika powinna go nie odwiedzać, powinien uschnąć z tęsknoty, a z drugiej strony to się cieszę, że przychodziła ^^ oni są dla siebie STWORZENI <3 i ta wzmianka o jej włosach ^^ uśmiechałam się jak głupia :D
    Szkoda, że Dominika wyjeżdża, jeszcze jak pomyślę, że nie wróci do Syriusza, to mi się przykro robi :/
    Jak ci chłopcy się jej przestraszyli, to mi się tak śmiać chciało :D jakby miała "krzywy ryj" xD ale potem w przedziale była taką uroczą matką Polką xD tak ich broniła ^^ już miałam ochotę, żeby potraktowała tych pasztetów tak samo, jak Bulstroda :D
    Ojej, jaki słodki Peter! Uwielbiam go, jestem dziwna, ale zawsze go lubiłam :D ale trochę szkoda, że powoli zaczyna mu sie podobać Dominika, ona jest przecież Syriusza :D
    On jej się podoba! On jej się podoba! Tralalalala :D martwi się o niego. Poleciła mu to lekarstwo, bo się o niego troszczy ^^ chociaż i tak na jej miejscu poleciłabym mu Paraxatan :D
    Ech… Dominika nie wróci :( ale powiedz mi, dlaczego? Dlaczego chce uciec od swojej miłości? :/
    Dobra, koniec zamulania. Rozdział bardzo Ci się udał :)
    Pozdrowienia :)
    Weny, czasu i radości :)
    Buziaki :*
    Natalia
    PS Zapraszam do mnie na rozdział, którego Blogger nikomu nie pokazuje :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej :)
      Ajj, Remus jest dobry i kochany, ale nawet jemu czasem mogą puścić nerwy, co też dzieje się w rozdziale, który właśnie dodałam :p Taki spoiler się nie liczy, no nie? Ale miłość jest na tyle skomplikowaną kwestią, że trudno przewidzieć jej skutki dla otoczenia. Sprawa jest otwarta :p
      No nie, całowanki z tym głupkiem, prawdziwym bałwanem śnieżnym? Nemożlywe.
      E tam, ja jestem tak samo dziwna, też w jakiś sposób lubię Petera i nie mogę go pozostawić całkiem na uboczu.
      Kiedy to pisałam, nie wpadłam na takie rozwiązanie, ale masz absolutną rację, Paraxatan byłby bardzo na miejscu, wręcz idealny. Aż żal, że myślę o tym po fakcie :(
      Dziękuję Ci bardzo za komentarz. Spodziewaj się mnie niedługo :p
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  10. Cześć *zagląda nieśmiało*. Już po egzaminach itd. więc została mi tylko praca, więc chyba jakoś prędzej w końcu nadrobię Twoją historię, bo aż mi wstyd trochę się robi, że tyle zwlekam.
    Zacznę tak trochę chaotycznie. Cieszę się, że już znajduję drugie opowiadanie, gdzie ktoś nie omija Petera i pokazuje, jaki on może być, że też jest ciekawą postacią. Sytuacja na plus :).
    Za to co do Syriusza, to go niby lubię, ale tak trochę go nie rozumiem z tym psikusem z wyłożeniem się na śniegu. Tutaj słusznie go złapała kara. Aczkolwiek chyba go wciąż lubię, pomimo tego. Ale nie rozumiem Calahan, dlaczego mu sama nie podała tego lekarstwa? Odwet za głupotę? No ale biedak chory jest i mógł się wywalić ;P.
    Za to ja nie rozumiem kompletnie tego wybuchu Dominiki i takiego zdenerwowania. Może dlatego, że zwyczajnie jestem bardzo spokojnym typem człowieka ;D. Jednak przyszła do niego i w końcu poleciła mu lekarstwo, więc aż tak zdenerwowanie nią nie zawładnęło. Jednak pomysł z tymi lekcjami, to taki średnio trafiony, bo Syriusz to raczej tak słabo cokolwiek z tego zapamięta ;D. A może to pretekst, aby spędzić z nim czas? *węszy całkiem niespodziewanie dla niej*.
    Widać, że znają Dominikę w szkole i są już niektórzy podzieleni do niej zdaniami. Fajnie, że ten młody chłopak ją zaskoczył i jednak stanął w jej obronie. Miło, że w tak młodym wieku potrafi walczyć o to :D.
    A co do Petera to ja się z nim łączę w bólu, jak nie ma obiadu :D. Dla takich żarłoków, jak my, to jedyną możliwością jest nauczyć się gotować lub znaleźć kogoś, kto nam będzie gotował ;D. Albo jakoś połączyć siły.
    Elisabetta wydaje się trochę naiwnym typem człowieka. Syriusza to chyba nie widzi pierwszy raz i czy nie powinna czegoś o nim wiedzieć? Czy też żyje naiwną nadzieją, że dla niej się zmieni? A może nie widzi jednak w nim nic złego? Widać, że takie flirtowanie przychodzi mu z łatwością, a to jest niebezpieczny typ ;p.

    Postaram się zajrzeć do Ciebie niebawem jakoś, bo już jakieś 12 rozdziałów wstecz jestem i mi wstyd.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde... 16

      Usuń
    2. Haha :D Tak patrzę i oczom nie wierzę - czwarty rozdział? Toż to prędzej czwarty rozdział trzeciej części się pojawi! Ale dziękuję Ci bardzo, że do mnie wróciłaś. Niczym się nie przejmuj, sam fakt, że nie zapomniałaś o tej historii dużo dla mnie znaczy.
      Dziękuję za docenienie Petera - też mam wrażenie, że to ogromnie niedoceniona postać. Zwykle mam wrażenie, że autorzy fanficków tak go nie lubią, że robią z niego przeżartego złem zdrajcę jeszcze w Hogwarcie, trzeba jednak pamiętać, że Peter był Huncwotem, a później stał się Strażnikiem Tajemnicy Potterów, musiał więc mieć ich pełne zaufanie. Ja osobiście Petera nie wybielam, ale staram się go zrozumieć i dać mu zaistnieć od czasu do czasu.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  11. Dzisiaj dotarłam tutaj, więc komentuję ; )

    Strasznie podobała mi się scena w pociągu z tymi dzieciakami i ogólnie powoli zaczynam lubić Syriusza. Może nie jako osobę, ale jako postać, bo tak dosyć konsekwentne go prowadzisz. Ma dobrze zarysowaną osobowość i chociaż nie jest taki jak w mojej interpretacji książek JKR, to chyba ff nie na tym ma polegać. Podoba mi się też to, jak pokazałaś Petera bo nim naprawdę trudno kierować, żeby nie irytował i nie wzbudzał odruchów wymiotnych. Nawet jeśli jesteśmy w stanie po części zrozumieć jego zachowanie, to z pewnością on zawsze pozostanie gnidą i nie da się go lubić. Pisanie o nim to trudna rzecz, wiem z doświadczenia :D

    Nie jestem przekonana do tej białej magii, ten wątek akurat mnie nie przekonuje, tak samo tajemnica Ragnaroka. Ale może dlatego, że niewiele o nich wiem i to wszystko musi się rozwinąć. Czekam na jakiś romans ; )

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, bardzo się cieszę :) Wiadomo, każdy z nas ma swoją interpretację, ale zawsze dobrze spotkać się jakoś pośrodku. A Ty jak go sobie wyobrażasz?
      Ja mam prywatną misję "odczarowywania" Petera :) To niełatwe, bo nie da się zapomnieć jego przyszłości, ale staram się stale pamiętać o tym, że tuż po ukończeniu Hogwartu Pettigrew cieszył się naprawdę dużym zaufaniem - większym niż Remus, a to musiało z czegoś wynikać.
      Romanse, podobnie jak Biała Magia, będą rozwijać się stopniowo, więc mam nadzieję, że nie będziesz zawiedziona :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
    2. Syriusza? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, pewnie sama wiesz, bo pisanie o kimś wychodzi tak naturalnie, a opisywanie kogoś już sztucznie :D No bo hm... jak naklepałam o nim kiedyś kupę tekstu, to teraz trudno mi to zamknąć w trzech zdaniach haha. Znaczy próbowałam, ale zawsze mi czegoś brakuje. Więc tak niezbyt celnie, ale on zawsze wydawał mi się człowiekiem szalenie inteligentnym, ale z zerowymi pokładami empatii i poczuciem humoru typu ironicznego, z punktu widzenia takiego szlachcica, który udaje, że ze szlachectwem nie ma nic wspólnego. Ponad wszystko jest wierny, ale tylko w stosunku do kilku osób, bo tylko kilka osób lubi i akceptuje. Innymi słowy dla mnie to typ Ślizgona, który nie został Ślizgonem przez Jamesa i który tych wszystkich pozytywnych emocji uczył się własnie od niego, ale - uczył się i nie do końca je ogarniał. Kurde... to wciąż nie to haha. Chyba na tym skończę XD

      Powodzenia w odczarowaniu Petera, bo ja bym się nie porwała :D Ale masz rację, co do tego zaufania, chociaż myślę, że ze strony huncwotów to wynikało bardziej z naiwności niż ze złotych czynów Glizdogona :D
      No nic, idę sobie czytać kolejną część :D

      Usuń
    3. A to ciekawe :) Ładnie napisane. Chociaż myślę, że odwaga, zapalczywość i brak skłonności do knucia czynią z Syriusza bardziej Gryfona niż Ślizgona ;)

      Usuń