21 marca 2016

Rozdział VIII - część II

„Nadmiar atrakcji”
– rozdział VIII –

Jak to się dzieje, że ilekroć bardzo zależy jej na punktualności, prawie zawsze się spóźnia? Z Wieży Gryffindoru wyszła pół godziny przed umówionym spotkaniem i cały ten czas spędziła na błąkaniu się po zamku. Nie zgubiła się. To oznaczałoby zbyt wiele nieszczęścia na raz. Po prostu... Po prostu zapomniała, gdzie jest ta przeklęta sala.
Korytarze przemierzała coraz szybszym krokiem, w którym dało się wyczuć wzrastające zdenerwowanie. To musi być gdzieś tu! Poznawała ten obraz z pompatycznym czarodziejem. Na szczęście lekcje skończyły się już dawno i mogła po kolei otwierać wszystkie sale, mniej lub bardziej legalnie. Czasami, jak i tym razem (niestety, w środku był tylko składzik na miotły) wystarczała zwykła Alohomora, ale bywało i tak, że klamka nie chciała ustąpić, więc musiała się posłużyć Białą Magią. Całkiem niedawno odkryła zupełnie nowe zastosowanie swoich dziwacznych zdolności – podobnie jak dziś szukała sali lekcyjnej i okazało się, że chwila koncentracji i dotyk działają znacznie lepiej niż jakiekolwiek zaklęcia. Nie miała pojęcia, czy wszyscy Biali Wojownicy byli też zarazem sprytnymi włamywaczami oraz czy ta umiejętność działała tylko na mniej wyrafinowane zabezpieczenia, niemniej jednak było to ciekawe odkrycie. Teraz, kiedy przemierzała zawiłe hogwarckie korytarze, kilka razy przeszło jej przez myśl, że być może Cornelius znowu ją sprawdza, co tylko potęgowało jej irytację. Szkoda, że jedyne, czego nauczyła się do tej pory to oszukiwanie magicznych zamków.
Z następnymi drzwiami znowu było trudniej. Nie tylko nie ustąpiły pod jej naporem, ale też kompletnie nie zareagowały na zaklęcie. Co mogła zrobić? Przyłożyła końce palców do chłodnej, metalowej klamki i natychmiast rozległo się ciche kliknięcie. Kiedy ciężki, drewniany blok odsunął się z przenikliwym jękiem, Moon szybko za niego wyjrzała. I tym razem czekało ją rozczarowanie – drzwi okazały się ślepe; wychodziły na kawałek solidnie wyglądającej kamiennej ściany, zupełnie podobnej do tej obok. Już miała szpetnie zakląć, kiedy za jej plecami odezwał się głos, który sprawił, że słowa zamarły jej na ustach.
— Jak to zrobiłaś?
Odwróciła się powoli. Jak mogła być tak głupia! Tyle razy zachowywała wszelką ostrożność, że tym razem zupełnie zapomniała sprawdzić czy nikogo nie ma na korytarzu. A nie był to byle kto. Światło pochodni migotało w jego czarnych okularach.
— Zrobiłam co? — spytała, siląc się na zdziwiony i niewinny ton. Nawet nie musiała za bardzo udawać. Przecież to tylko drzwi, prawda?
— Otworzyłaś je. — Ragnarok skinął głową w tamtym kierunku. Trzymał ręce skrzyżowane niedbale na piersiach, ale wyglądał na zaintrygowanego. — Myślałem, że to niemożliwe.
— No cóż — odezwała się wolno Dominika. — I tak nie ma za nimi nic ciekawego, więc chyba nie było warto. — Machnęła lekceważąco ręką, ale jemu najwyraźniej to nie wystarczyło. Wciąż wpatrywał się w nią z uporem, co spowodowało, że serce biło jej jak oszalałe i wcale nie zapowiadało się na to, że zwolni. — Powiedzmy, że znam… — Odchrząknęła nerwowo. — Pewne drobne sztuczki.
Na wąskie usta chłopaka wypłynął chytry uśmiech. Swoją drogą, jej ulubiony.
— Bardzo ciekawe — mruknął i, ku jej przerażeniu, ruszył w stronę drzwi. Poczuła, że cała drętwieje, kiedy objął ją ramieniem. Od zmieszanego zapachu tytoniu i wody kolońskiej zakręciło jej się w głowie.
— Słuchaj, mała... McGonagall ostatnio skonfiskowała mojemu dobremu kumplowi pewną pamiątkę rodzinną. Nie mam pojęcia, co on z tym robił, że mu zabrała, zresztą nie w tym rzecz. Chodzi o to, że ona ma zamiar oddać to tylko jego rodzicom, a jego stary strasznie się wkurzy, kiedy dowie się, że wpakował się w coś takiego. Dlatego przydałoby się to odzyskać zanim wszystko dojdzie do skutku, rozumiesz?
— Mam włamać się do jej gabinetu? — zapytała z niepokojem Dominika i podniosła głowę, patrząc na niego badawczo.
Ragnarok wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— No co ty, mała, to nie tak. Wystarczy, że otworzysz drzwi, weźmiemy tę pamiątkę i po sprawie. To jak będzie? — Przysunął się tak blisko, że czuła jego oddech na swojej skroni. Jej myśli przesuwały się mozolnie, z wyraźną trudnością. Do stu piorunów, ledwie mogła sobie przypomnieć jak się oddycha.
— Skoro chodzi tylko o zabranie jakieś rzeczy... Która i tak należy do niego... — odezwała się niepewnie, z niebywałą stanowczością dusząc w sobie wszelkie sygnały alarmowe, którymi bombardowała ją jej podświadomość. Czuła, że to nie w porządku, ale odmowa oznaczałaby skompromitowanie się w jego oczach – na pewno potraktowałby ją jak tchórza. Którym przecież była... Burza myśli szalała w jej głowie, gdy Ragnarok nieustannie wodził dłonią po jej ramieniu.
— Świetnie — powiedział z zadowoleniem. — W takim razie jutro w porze kolacji spotkajmy się w Sali Wejściowej, dobrze?
I nie czekając na odpowiedź, uścisnął ją szybko, przelotnie muskając ustami jej skroń, i poszedł w stronę schodów, uśmiechając się do niej przez ramię.
Moon wypuściła gwałtownie powietrze, a kąciki jej ust mimowolnie powędrowały do góry. Przez chwilę stała nieruchomo, z nieco nieprzytomnym wyrazem twarzy wpatrując się w ścianę, po czym potrząsnęła lekko głową i wróciła do poszukiwań. Oby Cornelius wybaczył jej to spóźnienie.

* * * * *

Syriusz z beznamiętnym wyrazem twarzy skończył składać kolejny samolocik i wprawnym ruchem wykonał krótki gest. Przyglądał się jak płomienie trawią maleńki odrzutowiec, zupełnie tak jak wszystkich jego poprzedników. Nie wiedzieć czemu, sprawiało mu to dużą satysfakcję.
Poza tym, nie było przy nim Remusa, więc nikt nie mógł powiedzieć mu „marnujesz pergamin” albo „może powinieneś skończyć wypracowanie dla Heckmanna”. Tyle że fakt ten jakoś Syriusza nie cieszył. Lupin siedział w kącie Pokoju Wspólnego i czytał jakąś książkę, znad której rzucał mu przeciągłe spojrzenia. Black doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale udawał, że ich nie widzi. Niby co miał mu powiedzieć? Ta cała sytuacja z Elisabettą była absurdalna. Sam właściwie nie wiedział, kiedy i dlaczego zaczęła się kłótnia, ale wciąż nie mógł wybaczyć Remusowi gorzkich słów i skompromitowania go na oczach całej szkoły. Teraz była to już wyłącznie kwestia dumy.
Właśnie odrywał kolejny kawałek pergaminu, gdy usłyszał trzask dziury pod portretem. Obejrzał się, by zobaczyć wyjątkowo zadowolonego z siebie Charliego Gordona, który lekkim krokiem przemknął przez Pokój Wspólny i zniknął na schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Syriusz zmarszczył brwi, wciąż patrząc w miejsce, gdzie przed chwilą znajdował się rąbek jego szaty. Wiedział o nim dość, by spodziewać się, że jego zadowolenie zwiastuje coś nieprzyjemnego. Nawet wśród swojego rocznika Gordon miał zszarganą opinię i to nie tylko dlatego, że chętniej zadawał się ze Ślizgonami niż z osobami ze swojego domu. Musiało się coś wydarzyć. Ale co?
Odpowiedź niemal od razu pojawiła się w zasięgu jego wzroku. Moon wsunęła się przez dziurę pod portretem i przeszła wzdłuż ściany, najwyraźniej kierując się prosto do dormitorium. Szła energicznym krokiem, nieco zbyt sprężystym jak na koniec dnia i niedawną wizytę w bibliotece, na co wskazywała obciążona książkami torba obijająca się o jej biodro. W pewnym momencie chyba wyczuła jego spojrzenie, bo obejrzała się i uśmiechnęła do niego promiennie. Pomachała mu i po chwili już jej nie było, zniknęła na klatce schodowej. Nie wydarzyło się nic ciekawego, żaden inny Gryfon niczego nie zauważył, ale Syriusz czuł, jakby do żołądka opadło mu coś ciężkiego. Instyntownie wyczuwał, że działo się coś niepokojącego.
Ze złością zgarnął z kolan skrawki pergaminu i wrzucił je do ognia, który buchnął jasnym płomieniem. Szarpnięciem poderwał z ziemi torbę, po czym ciężkim krokiem przemierzył Pokój Wspólny, odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami Gryfonów.

* * * * *

Dominika obudziła się gwałtownie, rozpierana radosnym podnieceniem. Chyba śniło jej się coś miłego, ale nawet nie próbowała sobie tego przypomnieć – bo po co, skoro rzeczywistość prezentowała się znacznie lepiej niż senne mary. Przez chwilę leżała nieruchomo, nasłuchując, ale zza kotary nie dobiegał jej żaden dźwięk. Musiało być dość wcześnie.
Odsunęła brzeg aksamitnej zasłony i namacała gałkę szuflady przy swojej szafce nocnej. Wychyliła się nieco do przodu, kiedy jej palce natrafiły na szorstki, płaski przedmiot. Dziewczyna chwyciła go i umieściła na swojej poduszce, po czym szybkim ruchem zaciągnęła kotary. Nie chciała, żeby ktoś to widział.
Obrzuciła książkę przeciągłym spojrzeniem. Oprawiona była w lniane płótno, ale poza tym wyglądała dość przeciętnie. Raczej cienka, w dobrym stanie, choć okładki i grzbietu nie zdobiły żadne napisy. W rzeczywistości jednak Dominika bez namysłu oddałaby wszystkie swoje książki, byle posiadać tę jedną. Dostała ją wczoraj od Corneliusa, którego najwyraźniej ubawiła jej dramatyczna i pełna grozy opowieść o poszukiwaniu sali, nie musiała go więc błagać o przebaczenie, ale i tak uraczył ją swoją zwykłą przemową o odpowiedzialności i samokontroli. Nie słuchała go zbyt uważnie, ale kiedy z pewnym oporem wręczył jej ową książkę i powiedział, co zawiera, spijała już każde słowo z jego ust. Imnifay najwyraźniej postanowił nieco wykroczyć poza filozoficzno-etyczne rozważania na temat Białej Magii i wprowadzić na zajęcia odrobinę praktyki, co spotkało się ze zdecydowaną aprobatą ze strony Moon. Może profesor nie był zbyt zachwycony jej entuzjazmem, ale kto przejmowałby się tym teraz, kiedy miała w rękach okazję na odpowiednie wykorzystanie swoich umiejętności! Czuła jak magia w niej krąży, jak pulsuje i rwie się do działania. Bardzo chciała ją wypróbować.
Ręce drżały jej lekko, kiedy przewracała sztywne kartki, a jej wzrok ślizgał się po drukowanym tekście i biało-czarnych rycinach. Szybko pominęła wersy o czczeniu Matki Natury i kulcie żywiołów, wyszukując pomiędzy nimi formuły leczniczych zaklęć i gestów. Poczuła cień rozczarowania, kiedy zorientowała się, że na terenie Hogwartu trudno byłoby niepostrzeżenie wykorzystać większość z nich. Po chwili jednak odsunęła od siebie te myśli, by ponownie zagłębić się w prastarych inkantacjach. Były tam zaklęcia uspokajające, wzmagające wzrost roślin, zsyłające deszcz i mgłę, było Zaklęcie Światła, które leczyło wszelkie mniej poważne obrażenia, były formuły wchłaniające, dezorientujące i wymagające różnorakich kontaktów z naturą. Jednak jej szczególną uwagę zwróciło zaklęcie oznaczone jako wyjątkowo niebezpieczne i przeznaczone dla magów o najwyższym stopniu zaawansowania. Powodowało efekt podobny do czarów feniksów – z oczu czarodzieja płynęły łzy będące w stanie uleczyć nawet śmiertelne rany.
Dominika westchnęła tęsknie. Cornelius ostrzegł ją, że przed rozpoczęciem edukacji w Zakonie ogromnym osiągnięciem byłoby dla niej wykonanie zaledwie kilku najprostszych uroków, wiedziała więc dobrze, że to ostatnie zdecydowanie jest poza jej zasięgiem. Z drugiej strony pozostałe też były niczego sobie, a musiała od czegoś zacząć, skoro zawartość tej książki obejmowała jedynie ułamek umiejętności prawdziwych Białych Wojowników.
Wróciła do pierwszych stron. Które zaklęcie mogłaby teraz wypróbować? Spróbowała podrapać się w nos, ale zamiast miękkiej skóry o jej twarz otarło się coś szorstkiego. No tak, ten bandaż. Zaraz – bandaż. Czując jak serce tłucze się jej pod flanelową koszulą, niecierpliwie zaczęła odwijać białą wstęgę aż jej oczom ukazały się zaczerwienione końce palców, na których wciąż widniał wypalony herb Blacków. Cmoknęła z dezaprobatą. Paskudnie to wyglądało.
Złączyła delikatnie dłonie i starając się ignorować narastające pieczenie, zaczęła nimi o siebie pocierać. Po chwili spomiędzy jej palców błysnęła iskra. Wyglądało to, jakby trzymała świetlika w stulonych dłoniach. Przymknęła oczy i skupiła się jeszcze mocniej, czując jak jej oddech staje się coraz cięższy. Iskra powiększała się powoli, a po upływie kolejnych kilkudziesięciu sekund między jej palcami sączyło się już jasne, pewne światło. W końcu jej dłonie znieruchomiały, a blask między nimi przygasał, by ostatecznie zniknąć zupełnie. Blondynka przysunęła rękę do twarzy i przyjrzała się jej uważnie. Wyglądała zupełnie normalnie, pomijając cienkie, perłowe linie na końcach palców, układające się w niewyraźne ogniwka i litery.
Uśmiechnęła się szeroko i zmusiła, by nie krzyknąć triumfalnie. Jej pierwsze świadome białe zaklęcie! Zadziałało. Ono... Ono...
Kartki przed jej oczami zachybotały się gwałtownie, a w ustach pojawił się gorzki posmak. Udało się, ale była taka zmęczona...
Zakryła twarz dłońmi, próbując opanować wirowanie w głowie.
Takie podstawowe zaklęcie nie powinno jej chyba tak wyczerpać. Zdecydowanie będzie musiała jeszcze poćwiczyć.
Drżącymi rękami wcisnęła książkę pod poduszkę i pozwoliła sobie bezwładnie opaść na pościel. Może uda się jej jeszcze trochę zdrzemnąć...

* * * * *

Tego dnia w jednej z chłodnych i wilgotnych sal, znajdujących się w podziemiach Hogwartu, było stosunkowo cicho. Nie oznacza to jednak, że na lekcji panowała atmosfera spokoju i błogiego rozleniwienia – wręcz przeciwnie, mogłoby się wydawać, że pomiędzy oparami unoszącymi się znad kociołków i ukradkowymi przekleństwami rzucanymi przez uczniów, w powietrzu krąży niepokój.
— Tylko uważaj, żeby cię nie zobaczył.
Syriusz machnął lekceważąco ręką na znak, że sędziwa przyczyna udręki hogwartczyków przechadzająca się między ławkami, nie robi na nim większego wrażenia. Odszedł od swojego stanowiska, upychając w kieszeni kilka nadprogramowych par oczu diabła morskiego i skierował się w kierunku szafki z zapasowymi składnikami. Szedł leniwym, nonszalanckim krokiem i rozglądał się po klasie, mrużąc oczy, próbując dojrzeć coś między obłokami różnokolorowej pary. Wokół unosił się ciężki, drażniący nozdrza zapach, który sprawiał, że ruchy uczniów stawały się coraz bardziej gwałtowne i niezdarne. Syriusz dzielił stanowisko z Jamesem, a że ilość niszczycielskich myśli w ich głowach kiełkowała wprost proporcjonalnie do narastającej ciężkiej atmosfery, postanowili zrobić komuś drobnego psikusa.
Black rozglądał się niespiesznie w poszukiwaniu Ofiary Idealnej. Minął stanowisko Evans, która na eliksirach zachowywała się równie nieprzyzwoicie i obsesyjnie co Smarkerus. Syriusz nie do końca wiedział, czego może się po niej spodziewać w takiej sytuacji, więc tym razem wolał zostawić ją w spokoju. Po wymianie nienawistnych spojrzeń z rudowłosym Rabastanem, jeszcze bardziej zwolnił kroku. Utkwił drapieżny wzrok w pobliskim kociołku i rozejrzawszy się ukradkiem, sięgnął do kieszeni. Wtem jego spojrzenie ześlizgnęło się w dół i spoczęło na Moon, która pochylała się nisko nad ławką i z ogromnym skupieniem na twarzy kroiła korzenie stokrotek na idealnie równe kawałki. Syriusz zrobił minę wyrażającą absolutną dezaprobatę, ale litość zwyciężyła w nim złośliwość i pomaszerował dalej.
Ciekawe, dlaczego tak jej zależy na tych eliksirach — zastanawiał się, wrzucając oczy diabła do bulgoczącego kociołka pierwszego z brzegu Ślizgona. — Przecież Heckmann i tak nie zostawia na niej suchej nitki.
Wziął z szafki buteleczkę z krwią skrzypłocza i energicznie wycofał się w kierunku Jamesa, za plecami słysząc coraz głośniejszy syk. Rogacz poklepał go z uśmiechem po plecach i przesunął po ławce menzurkę z gotowym eliksirem.
— Za chwilę będzie gorąco — poinformował go Black, ostrożnie przelewając płyn do butelki ze swoim nazwiskiem. Była to niepotrzebna uwaga, bowiem kociołek Ślizgona wypluwał już strumyczki wrzącej cieczy, a uczniowie nieśmiało ewakuowali się z miejsca zdarzenia. Heckmann dotarł do feralnego kociołka w momencie, kiedy na wysokość trzech stóp tryskała z niego żrąca fontanna wypalająca imponujące dziury w ławce i podręcznikach uczniów, którzy nie byli na tyle zapobiegliwi, by usunąć je z pola rażenia.
— Dervey! Do mnie — zażądał profesor, jednym ruchem różdżki usuwając zawartość kociołka. Po chwili stanął przy nim ciemnowłosy chłopak, którego mina wyrażała głęboką wątpliwość w życiową sprawiedliwość.
— Masz szczęście, że nikomu nie stała się krzywda. — Kolejne machnięcie różdżką i ku rozczarowaniu Huncwotów, wszystkie zniszczenia zniknęły. Ślizgon otworzył usta, by przedstawić swoją wersję wydarzeń, ale Heckmann uciszył go gestem ręki.
— Oczywiście, chłopcze, oczywiście. Jutro chcę mieć na swoim biurku twoje wyczerpujące wypracowanie na temat poprawnego sporządzania eliksiru zapomnienia. — I ruszył ku tablicy krokiem, który, jak twierdził James, do złudzenia przypominał chód znudzonego pawiana.
Black i Potter parsknęli triumfalnie i nie siląc się nawet na neutralność, przybili piątki, co zwróciło uwagę starego profesora.
— Black — warknął. — Twój eliksir.
— Mam go tutaj, panie profesorze — powiedział Syriusz i uniósł zakorkowaną butelkę, otwierając przy tym szeroko oczy, jakby polecenie nauczyciela dotkliwie go zraniło.
Heckmann spojrzał ponuro na idealnie niebieski wywar i bez słowa odwrócił się w stronę biurka.
— Pamiętaj o wypracowaniu, Dervey — rzucił jeszcze i gestem dał im do zrozumienia, że mogą opuścić klasę.
Kiedy włączyli się w tłum uczniów wychodzących z sali, Potter wydobył z kieszeni zwitek pergaminu i zaczął przyglądać mu się w zamyśleniu.
— Co to za rozpiska? — zapytał z ciekawością Syriusz, zaglądając przyjacielowi przez ramię.
— Tegoroczny plan dyżurów prefektów — odparł James z pokrętnym uśmieszkiem. — Wysępiłem od Luniaczka, kiedy był zajęty wkuwaniem transmutacji i chciał się mnie pozbyć. — Syriusz pokiwał głową z uznaniem. — No dobra, Łapo, pędzę potowarzyszyć mojej damie w obchodzie. Dasz sobie radę beze mnie? Nie będziesz płakał, jesteś pewien?
Black zaśmiał się krótko, jak zwykle życzył przyjacielowi powodzenia i wolno ruszył przed siebie.
Miał teraz godzinę przerwy, co z nią zrobić? Nie chciało mu się pisać wypracowania na opiekę nad magicznymi stworzeniami, na kolejną partię Gargulków z Peterem też nie miał ochoty. Spojrzał w zadumie na ogromne, rzeźbione drzwi wejściowe. Może by tak odwiedzić Hagrida? Pobiegł szybko do dormitorium, zostawił torbę z książkami, chwycił płaszcz i po chwili znów stał przed kunsztownym portalem. Naparł ramieniem na wrota, a chłodny podmuch owiał mu twarz, co było cudowną odmianą po zatruwaniu się tymi wszystkimi wyziewami w lochach. Przeszedł zaledwie kilka kroków i stanął jak wryty.
Na schodach, tuż przy masywnej kolumnie, siedział Remus w towarzystwie Elisabetty. Rozmawiali przyciszonymi głosami i, jak natychmiast zauważył Syriusz, ukradkiem trzymali się za ręce.
Nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co robi, uczynił kilka kolejnych kroków w ich kierunku. Przystanął, a Lisa płochliwie odwróciła głowę i spojrzała na niego z przestrachem. Nastąpiło kilka sekund nieznośnego milczenia, po upływie których dziewczyna wstała, mruknęła coś pospiesznie do Lupina i błyskawicznie udała się do zamku, nie podnosząc wzroku znad ziemi. Obaj patrzyli na nią w milczeniu.
— Jak wam się układa? — spytał w końcu Syriusz, przyglądając się jak wrota zamykają się z trzaskiem. Przez chwilę słychać było tylko świst wiatru ocierającego się o kamienne mury Hogwartu.
— W porządku — odezwał się Remus ostrożnie i wstał, otrzepując płaszcz z drobnych płatków śniegu. Nie odwracał czujnego spojrzenia od profilu Syriusza, jakby w tych czterech słowach usiłował doszukać się kpiny lub groźby. Na próżno.
Black odwrócił się ku niemu powoli, wsunął ręce do kieszeni płaszcza i utkwił w nim uważny wzrok. Przez chwilę stali całkowicie nieruchomo, pozwalając, by wiatr targał im włosy i szaty.
— A więc... — zaczął Syriusz zdawkowo, choć Remus widział w jego oczach, że dokładnie wie, o co chce zapytać. — Zależy ci na niej?
Lupin przygryzł wargę. Nie miał pojęcia, do czego zmierza przyjaciel i ważył w myślach każde słowo, nie chcąc go sprowokować. Chyba wolałby, żeby Syriusz pokazał mu swoje prawdziwe uczucia, nawet te najbardziej negatywne, bo wtedy przynajmniej wiedziałby, na czym stoi. Teraz jednak z twarzy i głosu Gryfona nie dało się wyczytać niczego, a nie mógł tak przecież stać przez wieczność.
— Chyba... Chyba tak. Tak sądzę — powiedział w końcu może trochę zbyt wyzywającym tonem. Nie wiedział, co tymi pytaniami chce osiągnąć Syriusz, ale po tym wszystkim nie miał zamiaru uciekać z podkulonym ogonem.
— No cóż — westchnął Black i wyciągnął rękę z kieszeni. Lupin skrzywił się lekko, myśląc, że wyciąga różdżkę, ale ten tylko strzepnął śnieg ze swojego ramienia i mówił dalej. — W takim razie winien ci chyba jestem przeprosiny,
Remus wytrzeszczył na niego oczy. Syriusz Black przeprasza? Przeprasza jego, mimo że przed chwilą przyłapał go z Lisą? Coś tu było zdecydowanie nie w porządku.
Chłopak wyglądał na zafrasowanego milczeniem przyjaciela.
— Ja naprawdę nie wiedziałem, że tak ją lubisz. Nic nam nie mówiłeś. Gdybym wiedział, sam bym ci pomógł! — Teraz Lupin słyszał wyraźnie jak przez zapalczywość Syriusza przebrzmiewa szczerość. Poczuł falę ulgi i sympatii do tego wysokiego Gryfona, który przecież był jedną z najbliższych mu osób. Zamrugał szybko.
— W porządku. Chyba obaj zachowaliśmy się głupio. — Posłał mu niepewny uśmiech. Black odetchnął ciężko i wywrócił oczami.
— Nigdy więcej — sapnął dramatycznie i przyjacielsko objął go ramieniem. — Chwileczkę. Czy ty nie powinieneś być teraz na runach?
Lupin uśmiechnął się szerzej i podchwycił zmieniony błyskawicznie temat. Znał Syriusza na tyle dobrze, że doskonale wiedział, ile kosztowała go ta rozmowa, nawet jeśli później będzie ją parodiował na kilkanaście różnych sposobów.
— Stwierdziłem, że ten jeden raz mogę sobie odpuścić. Swoją drogą, nieźle załatwiliście Derveya na eliksirach. Na waszym miejscu spodziewałbym się teraz arszeniku w soku dyniowym.
Roześmiali się i wciąż dowcipkując, ruszyli do drzwi wejściowych. Obaj czuli w duszach lekkość, której tak bardzo brakowało im przez ostatnie dni.

* * * * *

Przez hogwarcki korytarz na drugim piętrze wolno posuwał się tłum uczniów. Dopiero co przebrzmiał brzęk dzwonu oznaczający koniec lekcji, a młodzież wysypała się z sal. Przez sam środek rzeki młodych adeptów magii kroczyła niewysoka blondynka z długim nosem wciśniętym w podręcznik do Obrony przed Czarną Magią. Była tak pochłonięta rozdziałem na temat śmierciotul, że nie rozglądała się wokół i pozwalała się prowadzić leniwemu tłumowi. Nie od razu zauważyła więc, że zbiorowisko przed nią zaczęło gęstnieć i coraz wolniej przesuwać się do przodu.
— Auć! — syknęła, kiedy książka odbiła się od pleców chłopaka znajdującego się tuż przed nią i ugodziła ją prosto w oko. Otworzyła usta, by zwrócić nieznajomemu uwagę, że mimo wszystko mógłby jednak iść trochę szybciej, kiedy zauważyła, że wszyscy obok stoją w miejscu. Zmarszczyła lekko brwi i nie przestając trzeć piekącej powieki, na oślep wcisnęła książkę do torby i uważnie rozejrzała się wokół. Rozlegały się zniecierpliwione mruknięcia oraz ponaglające okrzyki, niektórzy nawet stawali na palcach, by dojrzeć co spowodowało korek. I wtedy właśnie usłyszała znajomy głos.
— Proszę was, dajcie mi już spokój! Ja naprawdę nie... Och, błagam was, tylko nie Klementyna!
Bezceremonialnie zaczęła przeć do źródła dźwięku, rozpychając tłum łokciami. Zabrzmiał czyjś śmiech, potem gniewny okrzyk tuż obok, ale już ich nie słuchała. Głos był stłumiony i zniekształcony przez wibrujące w nim łzy, ale niewątpliwie należał do jednego z przyjaciół Petera, których poznała w pociągu.
Jeszcze kilka stanowczych ruchów i już znajdowała się na samym brzegu półokręgu gapiów bezmyślnie wpatrujących się w całą scenę. Na kamiennej posadzce klęczał pulchny chłopiec o pofalowanych kasztanowych włosach, rozpaczliwie usiłujący jednocześnie pozbierać rozrzucone dookoła książki i złapać ropuchę, którą ktoś wylewitował nad jego głowę.
Sprawcy zdarzenia stali pod ścianą i zaśmiewali się z bezużytecznych prób pierwszoklasisty. Dwóch z nich Dominika natychmiast przypomniała sobie z pociągu do Londynu. Był to muskularny brat małego okularnika i jego rybiooki przyjaciel. Trzeci samozwańczy dręczyciel tak jak dwaj pozostali nosił na piersi herb Domu Węża. Półdługie rude włosy opadały mu na twarz o ostrych rysach, rozedrganych nerwowym chichotem.
Accio ropucha — powiedziała zdecydowanym tonem i wyciągnęła różdżkę w kierunku wirującego bezwładnie zwierzęcia, zdziwiona faktem, że dźwięk jednak wydostał się przez ściśnięte wściekłością gardło. Ropucha posłusznie wylądowała w jej ramionach, wytrzeszczając i tak już wyłupiaste, żółtawe oczka. Kilka dziewcząt stojących tuż obok jęknęło z obrzydzeniem, ale zanim Moon zdążyła zareagować, spod ściany rozległ się gniewny głos:
— Hej! Kto to zrobił? Kto pomógł tej ciamajdzie?!
Ktoś dźgnął ją w plecy i wypchnął naprzód. Zawrzała ze złości, ale wymusiła na sobie tyle samokontroli, by nie zmiażdżyć ropuchy, którą wciąż ściskała w ręku. Oczywiście i tak miała zamiar się przyznać, chociaż zabłysła w niej iskierka nadziei na jakąś solidarność żądnego krwi tłumu, która jednak zgasła równie szybko jak się pojawiła.
— No tak — powiedziała i rzuciła szybkie spojrzenie w stronę klęczącego chłopca, który gapił się na nią z otwartymi ustami. Po chwili wahania ostrożnie odesłała zaklęciem ropuchę do właściciela. — To ja.
— Och, rzeczywiście. — Muskularny Ślizgon zmrużył oczy w uśmiechu i pieszczotliwie przesunął palcami po różdżce. — Wy, szlamy, nigdy nie przepuszczacie okazji na odrobinę rozgłosu, czy nie tak?
Torba Dominiki z hukiem uderzyła o posadzkę.
Detractio!
Chłopak cofnął się gwałtownie i złapał za usta, w których zwijał się jakiś poskręcany kształt. Koledzy natychmiast ruszyli mu na pomoc.
Rudowłosy machnął zamaszyście różdżką w jej stronę. Uchyliła się przed zielonkawym promieniem, ale nogi zachwiały się pod nią lekko, a to wystarczyło, by na moment straciła koncentrację, co chłopak o zimnych oczach skrzętnie wykorzystał.
Alaparius!
Coś chlasnęło ją mocno w policzek, który zapiekł boleśnie. Otarła szybko łzawiące oczy i wycelowała w płomiennowłosego Ślizgona, który w tym samym momencie podnosił różdżkę do ataku.
Affigo.
Zaklęcie odrzuciło chłopaka do tyłu i mocno przygwoździło do ściany kilka stóp nad posadzką. Twarz pojaśniała jej w wyrazie triumfu, kiedy szarpnął się bezskutecznie, a tuż obok kurczył się drugi młodzieniec, który wyglądał, jakby dławił się własnym językiem. Chyba nie powinno jej to sprawiać tyle przyjemności... Chociaż czemu nie, to oni znęcali się nad małym chłopcem i jego ropuchą.
Ręka drżała jej od nadmiaru emocji, kiedy kątem oka dojrzała jakiś ruch po prawej stronie; było już jednak za późno.
Opprefunis. — Przez ułamek sekundy uchwyciła jego spojrzenie. Przejęło ją chłodem do szpiku kości, odrętwiło i jednocześnie zaniepokoiło, nie zdążyła jednak do końca sformułować tej myśli, bo jej oczy po raz kolejny napełniły się łzami, a ona sama zgięła się wpół. Nie mogła złapać oddechu. Wydawało jej się, że otoczyła ją półprzezroczysta, mlecznobiała zasłona, kiedy gardło zacisnęło się nie przepuszczając powietrza. Dźwięki i obrazy docierały dziwnie stłumione. Poczuła, że uderza kolanami o posadzkę, ale było to śmiesznie nierealne w porównaniu z bólem rozsadzanych płuc. Odruchowo złapała się za gardło, ale pod palcami wyczuła tylko gładką skórę. Zacisnęła kurczowo powieki, obawiając się świata, który przed jej oczami wirował coraz szybciej i szybciej...
Nagle wszystko się skończyło. Mięśnie przestały drżeć, a świst wpływającego do płuc powietrza wydał jej się najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Podparła się ręką i dysząc ciężko, otworzyła oczy. Kontury wyostrzały się powoli. Tuż obok leżała jej szkolna torba, nienaturalnie powypychana przez ostre krawędzie książek. Nieco dalej na podłodze wciąż siedział mały Bodney, który trzymał swoją ropuchę w morderczym uścisku i najwyraźniej wył wniebogłosy. Tak, dźwięki też stawały się coraz głośniejsze...
Poderwała głowę i zobaczyła nad sobą dumną postać Minerwy McGonagall wykrzykującej urywane zdania. Gestykulowała zawzięcie, a żyła na jej skroni pulsowała gwałtownie, jednak wcale nie patrzyła na nią, a na kogoś, kto musiał znajdować się za jej plecami. Zacisnęła usta i odpełzła powoli w kierunku torby, ale kiedy chwytała za pasek, głos nauczycielki ponownie rozciął powietrze jak bicz:
— A panienka gdzie się wybiera?
Dominika wstała błyskawicznie i stanęła na baczność przed czarownicą, starając się nie wyglądać na zbyt przerażoną; chociaż, do licha, jak ma wyglądać człowiek na drodze kogoś, kto sprawia wrażenie groźniejszego niż rozwścieczony hipogryf?!
Westchnęła głęboko, rozkoszując się cudowną czynnością oddychania.
— Teraz już nigdzie.
— Czy zdaje sobie panienka sprawę, że pojedynki w Hogwarcie są absolutnie zabronione? — wycedziła McGonagall, a Moon poczuła przemożną potrzebę rozejrzenia się dookoła. Ruch na korytarzu został wznowiony, tylko co odważniejsi uczniowie ośmielali się rzucać w ich stronę zaciekawione spojrzenia. Dominika wcale im się nie dziwiła.
— Przepraszam, ale... Mogę wyjaśnić...
— Jestem pewna, że miałaby mi pani mnóstwo do opowiedzenia, panno Moon — przerwała jej czarownica, a stalowe oczy zamigotały groźnie za okularami. — Nie będzie to jednak konieczne, bo inni już panią wyręczyli. – Spojrzała ostro na jednego ze Ślizgonów, który stał nieopodal z buntowniczą miną i ramionami założonymi na piersiach.
Dominika łypnęła na niego ponuro, ale milczała.
— No już, panie Bodney, proszę się uspokoić i zmykać na lekcje — odezwała się łagodniejszym tonem i kiedy chłopiec z ropuchą zniknął za rogiem, zwróciła się do Ślizgona. — Slytherin traci dziesięć punktów za każdego z was za znęcanie się nad innym uczniem. Ponadto pan, panie Avery, przez miesiąc będzie pomagał panu Filchowi w jego obowiązkach. Takie zaklęcie... — Wargi zadygotały jej ze złości, ale szybko odzyskała panowanie nad sobą i rzuciła sucho. — Pański szlaban zaczyna się dziś o godzinie siedemnastej. Może pan odejść.
Chłopak skinął krótko głową, ale jego wargi wykrzywiły się w okropnym grymasie. Odszedł zgarbiony, rzucając Dominice kpiące spojrzenie przez ramię. Moon powoli przeniosła wzrok na ściągniętą twarz czarownicy.
— Naprawdę mi przykro, pani profesor. Dałam się sprowokować. Mam stawić się na szlaban z tym Ślizgonem czy...
— Szlaban? — McGonagall uniosła brwi. — Rzeczywiście, naruszyła pani regulamin szkoły, ale jak już zostałam poinformowana przez bezstronnych świadków, zrobiła to pani w obronie młodszego kolegi. Niestety, regulamin jest regulaminem i nie mogę nagrodzić pani inaczej niż przyznając, że godnie reprezentuje pani dom Godryka Gryffindora. — Jej twarz pozostała surowa, ale oczy za okularami spoglądały na nią znacznie cieplej niż przed chwilą.
Dominika zarumieniła się lekko, a uśmiech sam wypłynął na jej usta.
— Dziękuję — bąknęła, wciąż mnąc w ręku pasek torby.
— Jeśli nie czuje pani potrzeby udania się do Skrzydła Szpitalnego, proszę wracać na lekcje. — Wyminęła ją zręcznie i oddaliła się szybkim krokiem.
Moon patrzyła przez chwilę za czarownicą, w zamyśleniu przyglądając się jak fałdy jej ciemnofioletowej szaty układają się w miękkie fale. Radość i duma szybko przygasły, zostawiając po sobie niejasne poczucie winy.
Ciekawe, co by powiedziała, gdyby dowiedziała się, co mam zamiar zrobić dziś wieczorem — pomyślała ponuro, czując, że wcale nie chce znać odpowiedzi.

* * * * *

Na błoniach zapadał zmrok, kiedy Lily wróciła do Pokoju Wspólnego, dźwigając torbę z książkami. Miała już serdecznie dość biblioteki, wypracowań i wciąż narzucających się chłopaków, więc z ulgą przekroczyła dziurę pod portretem i odetchnęła głośno. Marzyła teraz tylko o ciepłym fotelu i niewymagającym myślenia odpoczynku. Zrobiła kilka kroków naprzód, ale po chwili stanęła jak wryta. Przy kominku zostało już tylko jedno wolne miejsce. Połowę niewielkiej dwuosobowej kanapy, którą dawno temu ktoś przeniósł tu przez cały Pokój Wspólny, zajmowała osoba, z którą teraz Lily nie chciała mieć nic do czynienia. Nie żeby kiedykolwiek miała na to ochotę.
Przygryzła wargę i nerwowo przestąpiła z nogi na nogę.
Nie ma co, Evans, doskonale pozbyłaś się natrętnych chłopaków. Ta czarna, rozczochrana czupryna nie pozostawiała wątpliwości. Ale miała taką ochotę usiąść przy kominku... Mebel był już stary i gdzieniegdzie poprzecierany, ale wciąż bardzo wygodny. A Potter był sam i siedział nieruchomo, zupełnie nie przejawiając swojej zwykłej nadpobudliwości.
No tak, ale to może się zmienić, kiedy zobaczy ją obok siebie. Nie miała ochoty na kolejną sprzeczkę.
Jednakże wszystko – jej zmęczenie, ciepło bijące z kominka, przytulna kanapka, przyjemny trzask płomieni – wszystko zdawało się przemawiać na korzyść Huncwota, dlatego po chwili już ostrożnie siadała na miękkim, bordowym obiciu.
Na wszelki wypadek zdążyła zrobić wyniosłą minę, była więc przygotowana na kolejną durną odzywkę Pottera. Która nie nastąpiła.
Lily łypnęła podejrzliwie w jego stronę.
Siedział rozparty na swojej części kanapy i wydawał się być całkowicie pogrążony w lekturze jakiejś opasłej księgi. Chyba wyczuł jej spojrzenie, bo zerknął na nią krótko przez te swoje lekko przekrzywione okulary, ale po chwili wrócił wzrokiem do gładkich kart zapisanych drobnym druczkiem.
Dziewczyna pospiesznie oblizała wargi i popatrzyła pożądliwie na księgę.
Co to może być? – zastanawiała się gorączkowo. Potter to czyta. Czyta. Tak rzadko widywała go publicznie z książką, że czasem zastanawiała się, czy nie jest analfabetą.
Ostrożnie przysunęła się bliżej.
W porządku, ona też nie chwaliła się światu każdą czytaną powieścią, ale mimo wszystko... Och, zaraz chyba umrze z ciekawości, jeśli nie dowie się co to takiego!
Nieznacznie pokonała kolejny cal. Wyciągnęła szyję i spróbowała przeczytać choć fragment tekstu. Już prawie... No tak! Przecież to...
— Evans, pomóc ci w czymś? — zapytał Potter kpiąco i uniósł brwi. Odsunęła się od niego gwałtownie, czując jak płoną jej policzki.
— Nie, dzięki — odpowiedziała najbardziej wyniosłym tonem, na jaki pozwalało jej zakłopotanie. Utkwiła wzrok w płomieniach.
— W porządku — rzekł, ale wciąż nie spuszczał z niej rozbawionego spojrzenia. — Lubię Historię Hogwartu. Jest bardzo ciekawa.
— Naprawdę? — spytała ruda z uprzejmym zdziwieniem, choć przeczytała tę książkę pięć razy zanim pierwszy raz pojechała do Hogwartu, a potem nawet już nie liczyła.
Chłopak skinął głową.
— To niesamowite, że Godryk...
Nie dane mu było jednak dokończyć, bo w tym samym momencie do Pokoju Wspólnego wkroczył Syriusz ze śmiechem na ustach i butelką Ognistej Whiskey w dłoni, na dodatek w towarzystwie nie mniej rozbawionego Remusa.
— Wygląda na to, że w końcu się pogodzili — zauważyła Lily, odwracając się w ich kierunku.
— Tak, chyba już na dobre — mruknął, rozdarty między szczęściem przyjaciół a rozczarowaniem z powodu przerwanej rozmowy. Uśmiechnął się do niej przepraszająco.
— W porządku — zaczęła, sama nie wiedząc czemu, Evans. Słowa same wydobywały się z jej ust, a ona nie miała siły ich powstrzymać. — Może jeszcze kiedyś opowiesz mi, co takiego niesamowitego jest w Gryffindorze, a tymczasem... — Wzruszyła ramionami i zmrużyła oczy w uśmiechu.
James spojrzał na nią czule i w zamyśleniu poczochrał włosy.
Dlaczego zawsze nie mogło być tak wspaniale...?

---
Wię, wię, to moje najgorsze spóźnienie jak dotąd, ale mam ostatnio wielki kryzys na polach wszelakich. Już nie będę, robaczki, obiecuję :) Nowe zaklęcia w tym rozdziale to efekt moich eksperymentów z łaciną, były potrzebne, żeby trochę zdynamizować pojedynek. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że rozdziału nie czytało się w takich mękach, w jakich się go pisało!

18 komentarzy:

  1. Suuuuper :D rozdział cudowny jak zwykle ;) czekam na kolejny! Życze weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć kochanie moje hehe, mogę tak do ciebie mówić ?
    Rozdział długi co bardzo u to bardzo mi się podobało.
    To fajnie że Dominika uczy się swojego daru ale ... Ragnorak już coraz mniej mi się podoba. To podejrzane. Założe się o milion złotych że wcale nie chodzi o pamiątkę przyjaciela tylko o jakieś inne gowno. Już cię nie lubię Charlie. Odwal się od Dom debilu!!! Bo cię znajdę i użyje wiatrówki. A ty Domi zmadrzej trochę bo będzie źle.
    Awwww Remi i El trzymali się za rączki, to takie urocze. Dobrze że Black nie okazał się debilem bo wtedy bym go ... powstrzymała hehe.
    Co za sukinsyny z tych kolesi. Jak tak można ?! Znęcać się nad młodszym i do tego nad dziewczyna. Dobrze że Minerwa się pojawiła bo byłoby źle.
    No i Jily ... nadal czekam aż dodasz kogoś do tego związku :) wiadome jest że będą razem więc trójkąt byłby czymś ciekawym ;)
    Pozdrawiam, masy weny życze no i wesolego jajka ;)
    I zapraszam do moich huncwotow
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, rybka. Jak najbardziej, masz tu pełną dowolność ;p
      Jeśli chodzi o Jily, to niekoniecznie chciałabym zdradzać swoje plany, ale muszę przyznać, że takie zaawansowane trójkąty Lily-James-X na innych blogach jakoś działają mi na nerwy. Lubię sobie myśleć, że Lily i James byli sobie przeznaczeni, więc prawdziwa miłość zdarzyła się tylko między nimi :) Aaale skoro już jesteś taka milusia, to zdradzę, że zarówno Lily i jak Jamesa czekają pewne eksperymenty w tej materii, niektóre już w kolejnym rozdziale! :)
      Dziękuję za życzenia. Ze swojej strony życzę Ci spokojnych i słonecznych świąt!
      Eskaryna

      Usuń
  3. Podobało mi się. Początkowo miałam wrażenie, ze ominęłas ten ważny watek, a ktorym byłaby mowa o akcji dostania sie do gabinetu McGonagall, ale okazało sie, ze tak naprawdę to minęło niewiele czasu pomiędzy wydarzeniami. I dobrze! Mam nadzieje, ze Dominika się ogarnie. Ragnorok bezczelnie ją wykorzystuje. Moze i lubię złych chłopców, ale takich jak Syrius, który jak trzeba, to wie, co należy zrobić i jet prawdziwym przyjacielem, a nie jakimś wyzyskiwaczem. Ragnorok jest bezczelny i niebezpieczny, ale juz nawet jego tajemnica az tak mnie nie intryguje przez jego chamskie zagrywki xd za to Syriusz... Wiadomo, zd go uwielbiam, a u Ciebie jest dokładnie taki, jak ma byc, co idealnie ujęłaś w scenie z Remusem. Na początku zachował się jak dzieciak, szczegolnie ze tak naprawdę nie lubił nawet tej Lisy, ale kiedy na własne oczy zobaczył, co i jak, potrafił przyznać sie do błędu i przeprosić. Dominko,, prosze Cie, doceń go i zostań jego dziewczyna xD. Super tez, zd skupiłas sie tak bardzo na wątku białej magii. Podobało mi się uzycie zaklęć w tym rozdziale. Wydawało mi sie; ze Dominika znów moze stracić kontrole nad mocą, ale tak sie na szczęście nie stało. Jesli chodzi o uwagi, zabrakło mi opisu zajec z C., ale pewnie jeszcze kiedyś takie opiszesz, ponadto przez to, ze napisałaś w połowie rozdziału "tego dnia" wydawało mi sie; ze minęło dużo czasu, a nie jedna noc. Zauważyłam tez kilka, Max 5, błędów interpunkcyjnych. Uwazam, ze piszesz coraz lepiej, a przecież juz na początku było Okay ;) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeej, dziękuję, komplementy od Ciebie to dla mnie prawdziwa radość ;) Faktycznie, akcja mocno rozciągnęła się w czasie i przez to musiałam wyciąć lekcję z Corneliusem (ale spokojnie, kolejne przed nami!) oraz przenieść część okołoragnarokowej sytuacji do kolejnego rozdziału.
    Bardzo się cieszę, że podoba Ci się moja wizja Syriusza, to dla mnie dużo znaczy :)
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, hej!
    Przybywam z komentarzem troszkę spóźniona, za co bardzo przepraszam :( Miałam straszną ilość obowiązków!
    Od początku miałam złe przeczucia co do Ragnaroka. A nie mówiłam?! Mówiłam! I co teraz?! Dom-Dom wpakuje się w jakąś aferę i zawiedzie tym samym McGonagall, która dopiero co ją pochwaliła. Co za wstrętny manipulator! Nic tylko gra sobie uczuciami innych! Dupek! Nienawidzę faceta! Nie dość, że biedna Dom-Dom się w chłopaku bez wzajemności zakochała, to jeszcze ucierpi na tym wszystkim!GRRRRR.... Swoją drogą ciekawe o co chodzi Ragnarokowi, że się włamuje do gabinetu... Na pewno nie o pamiątkę przyjaciela.
    Jak to dobrze, że pogodziłaś Remusa i Syriusza... Nie potrafiłam wytrzymać, kiedy oni byli pokłóceni! To było takie smutne! I fajnie, że Syriusz zachował się tak dojrzale i dostrzegł, że to Remusowi naprawdę należy się Lisa.
    Dominika rozwija swoją moc! Jupi jaj! Ale ona musi być wymagająca, skoro po jednym zaklęciu już była taka zmęczona!
    Ja naprawdę nie rozumiem, jak można być takim podłym. Zero szacunku, zero dobrego wychowania... No nie do pomyślenia! Dobrze, że pojawiła się Dominika, bo tamci chłopcy mogliby nie wyjść z tego cało... W ogóle jak można tak potraktować naszą biedną Dom-Dom?!?!?!?
    Oczywiście nie może być rozdziału bez jakiegoś dowcipu huncwotów :) Akcja z kociołkiem - bezbłędna.
    I na koniec było troszku JILY!!! Julijaj! Cieszmy się i radujmy, bo James Potter czytał ,,Historię Hogwartu". Co prawda brutalnie im przerwano, ale zawsze coś :)Poza tym uwaga o rozbawionych Syriuszu i Remusie była bezcenna :)
    Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. Rozdział był wyjątkowo długi, a ja go czytałam jakiś czas temu, więc nie obraź się, jeśli coś pominęłam :)
    Weny, pomysłów i czasu!
    Pozdrowionka,
    Bianka
    P.S.: U mnie nowy rozdział + pół roku bloga + podziękowania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana :)
      Aaa, widzisz, intuicja robi swoje :p Ragnarok jeszcze sporo nabroi, nie ma obaw.
      O tak, moc Dominiki wiąże się z dużymi wyrzeczeniami i jeszcze większymi problemami, ale na razie wszystko dzieje się gdzieś poza jej wolą. Moc i jej właścicielka muszą się w pewnym sensie dotrzeć zanim Biała Magia okaże się tym, czym być powinna.
      Kurczaki, rozkręciłam się z tymi rozdziałami i chyba teraz już takie będę :) No, ale przynajmniej więcej się w nich dzieje!
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  6. Haj, maj lofli end bjutiful czajld!
    Przychodzę, jak zwykle z opóźnieniem, ale grunt, że jestem.
    Przejdę może do cytowania.
    ,,— Świetnie — powiedział z zadowoleniem. — W takim razie jutro w porze kolacji spotkajmy się w Sali Wejściowej, dobrze?
    I nie czekając na odpowiedź, uścisnął ją szybko, przelotnie muskając ustami jej skroń, i poszedł w stronę schodów, uśmiechając się do niej przez ramię." ...
    Dominika, skarbie. Zdajesz sobie sprawę, w jakie gówno się właśnie wdepłaś *perfect Polish*? Ono jest śmierdzące i cuchnące, i należy je omijać szerokim łukiem. A nazywa się Charlie Gordon.
    Ale tak na poważniej.... nie no, serio, Dominika. Wdepnęłaś w niezły shit. Ciekawe, jak sobie z tym poradzisz :D
    Baj de łej.
    Ragnarok pocałował ją w skroń i przytulił w związku z czym... on jest jej bratem i koniec, basta! W końcu bracia tacy już są.
    Wykorzystują zaślepione nimi rodzeństwo bez skrupułów.
    Mówię to z doświadczenia...
    ,, Na schodach, tuż przy masywnej kolumnie, siedział Remus w towarzystwie Elisabetty. Rozmawiali przyciszonymi głosami i, jak natychmiast zauważył Syriusz, ukradkiem trzymali się za ręce."
    Czy tylko ja się skrzywiłam widząc imię Klemensa? I widząc fragment o trzymaniu się za ręce?
    Ech... Wspominałam w poprzednim komentarzu, że lubię Elkę? Tak?
    To o tym zapomnij. Kłamałam.
    ,,Nieznacznie pokonała kolejny cal. Wyciągnęła szyję i spróbowała przeczytać choć fragment tekstu. Już prawie... No tak! Przecież to...
    — Evans, pomóc ci w czymś? — zapytał Potter kpiąco i uniósł brwi."
    Nie no, leżę xD
    Wyobraziłam sobie, jak Lily wyciąga tą szyję, żeby zobaczyć tytuł i parsknęłam śmiechem. To było cudowne :D
    Ale nie wybaczę ci, że nie dałaś Jamesowi dokończyć tej swojej wypowiedzi o Godryku i możliwości zafascynowania swą osobą Evans. No po prostu nie wybaczę. Ten moment pomiędzy nimi mógł być taaaaaaaaaaki uroczy. Znaczy i tak był, ale ja bym z chęcią jeszcze o nich poczytała.
    Btw, Może jak skończysz historię Dom-Dom, to weźmiesz się za pisanie bloga o Jilly. Gwarantuję, że jako pierwsza komentowałabym twoje rozdziały *-*
    Okej, skończyłam z cytowaniem, więc przejdę do reszty rozdziału.
    Uuu... Dom-Dom zaczyna przechodzić na stronę mhroczności! Co prawda, trochę wolno i nieudolnie, ale jednak!
    Jeju, nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę ją z tej "złej strony"!
    To jedna z rzeczy, których najbardziej wyczekuję w twoim opowiadaniu, zaraz po Synice :3
    Temat Białej Magii, zaczynasz rozwijać powoli i nieśpiesznie dając spore pole do popisu dla naszej wyobraźni. Ach, jak ja uwielbiam takie oryginalne rzeczy w opowiadaniach! <3
    Wybacz mój dupny komentarz, ale jakoś tak... nie mam chęci, żeby pisać cokolwiek. Ale myślę, że gdy tylko mój laptop przyjedzie z naprawy, znów będę pisała takie cudowne komentarze jak wcześniej!
    Albo się będę starała.
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Chwilowo Nie Mająca Dostępu Do Swojego Konta Na Gmailu Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, kochana. Widzę, że ksywa Ci się wydłużyła :p
      Ha, jeśli chodzi o przechodzenie na ciemną stronę Mocy, obecna działalność oskarżonej to dziecinna i niewinna zabawa w porównaniu z tym, co stanie się później :p Ale do tego potrzebny będzie impuls - raczej nikt nie zmienia światopoglądu z nudów.
      Dziękuję za ciepłe słowa i przesyłam całuski!
      Eskaryna

      Usuń
  7. Droga Eskaryno,

    Jak zwykle jestem (dość mocno >.<) spóźniona z komentarzem. Rozdział jak zwykle genialny!

    Znam skądś to, że się gdzieś spóźniam. Jednak pośpiech czasami wychodzi na złe (chciałabym tu bardzo podziękować maszyniście, który ostatnio zatrzasnął mi drzwi przed nosem, gdy odjeżdżał mi ostatni tramwaj, którym mogę zdążyć do szkoły). Na gacie Merlina, Ragnarok zawsze musi się znaleźć w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwej porze. Dlaczego Dominika musiała się zgodzić na tą akcję z wkradaniem się do gabinetu McGonagall? No dlaczego? ;-;

    Syriusz jak zwykle jest czujny - i dobrze. Mam nadzieję, że powstrzyma on Moon. Mam przynajmniej taką nadzieję.

    Moon udało się użyć nowych zaklęć! To dobrze, jednak całkiem ją to wykończyło. Oby jednak nie wymęczyła się za bardzo, bo wiadomo do czego to prowadzi...

    Żart Jamesa i Syriusza po prostu genialny! Uśmiechałam się do ekranu czytając to! Dobrze, że Black nie zadarł z Evans, bo by dopiero wtedy było! :D No i w końcu Syriusz pogodził się z Remusem! Ta kłótnia była głupia i niepotrzebna i cieszę się, że między nimi jest już w porządku!

    Znowu konfrontacja Ślizgoni vs Dominika! Wymyślone przez Ciebie zaklęcia bardzo przypadły mi do gustu! :) Avery, jak ja go nie znoszę! Jak on mógł rzucać aż tak niebezpieczne zaklęcia! Zdrowy rozsądek nawet podpowiada, że takich zaklęć na terenie Hogwartu się nie rzuca! Dobrze, że Moon wyszła z tego cało! No i McGonagall była z niej dumna!

    Lily i James! *.* Uwielbiam tą dwójkę, a ten fragment z nimi był cudem dla moich oczu! ^.^ Cieszę się, że rozmawiali bez żadnych kłótni! Mam cichą nadzieję, że będą się do siebie coraz bardziej zbliżać!

    Powtórzę jeszcze raz, rozdział genialny! Życzę weny i dużo czasu na dalsze rozdziały!

    Pozdrawiam,
    ~V

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Nie przejmuj się, do mnie chyba wszyscy są ostatnio spóźnieni, haha. W każdym razie nie wyróżniasz się negatywnie.
      Tak to już bywa, że czasem jest się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie, jednak z perspektywy Ragnaroka może to wyglądać inaczej :)
      Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa, zwłaszcza te dotyczące Lily i Jamesa. Tak sobie wyobrażam ich relacje - na tym etapie niby nie są skrajnie negatywne, chociaż oboje są wobec siebie ostrożni, może trochę podejrzliwi, ale jednoczeście ciekawi siebie nawzajem i to ich stopniowo zbliża. Jest jednak co nadrabiać, więc sporo jeszcze przed nimi :)
      Dziękuję i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  8. Piszesz opowiadanie i czujesz, że, mimo najlepszych chęci, ciągle mu czegoś brakuje? Chciałbyś się dowiedzieć, jak to poprawić? W takim razie zapraszamy serdecznie na naszą ocenialnię, gdzie indywidualnie podejdziemy do Twojej pracy, pokazując jej wady i zalety, a przede wszystkim postaramy się doradzić Ci, w jak najlepszy sposób doszlifować Twój tekst.
    Gorąco zapraszamy na nerdy-ocenkujo.
    Załoga Nerdów.

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej!
    Jako że oceny wystawione i spokój nastał, mogę wpaść i poczytać!
    Rag jest wkurzający. Podejrzany. Dom popełniła błąd, zakochując się w nim - ale serce nie sługa, prawda?
    Coś czuję, że z tego włamywania się do gabinetu Minervy nie wyniknie nic dobrego.
    Co do umiejętności Dominiki, bardzo spodobało mi się w jaki sposób pokazałaś, że tak naprawdę to mnóstwo pracy przed nią i nie umie jeszcze duzo. Doceniam, że Dom nie jest Mary Sue, pomimo posiadania jakiejś wyjątkowej mocy - dość często niestety zdarza się autorom opowiadań przesadzić z talentami.
    no i wreszcie remus i syriusz się pogodzili! ich kłótnia łamała mi serce, ale z drugiej strony widać tu, jak oddanym przyjacielem jest Syriusz. to nie typ osoby, która przeprasza - a jednak robi to dla Remusa. <3
    No, poza tym wcale nie czytało się ciężko. wręcz przeciwnie c:
    lecę do kolejnego, hej!

    OdpowiedzUsuń
  10. *człap, człap, człap, powoli wspina się do 9 rozdziału, omijając 8*
    Wiesz co? Mimo tych moich zaległości, to jakoś nie brakuję mi zaparcia, aby przeczytać do końca. Z jednego prostego powodu - podoba mi się Twoja historia.
    Miałam wrażenie, jakbyś ominęła tę historię odzyskania medalionu. Ale myślę, że może być on niebezpieczny i dlatego Minerwa mu go zabrała. Hm... albo może zbyt cenny, drogi i dlatego właśnie ojciec tego chłopak mógłby się wkurzyć, że go wziął z domu? W każdym razie myślę, że robi źle i chyba podświadomie też to czuje, ale nie chce wyjść na tchórza. Nie przed nim.
    Za to mnie zdziwiła ta cała sytuacja z Syriuszem. To chyba faktycznie świadczy o tym, że on myśli i to tak empatycznie. W końcu ona dla niego nic nie znaczyła i tylko ją wykorzystywał trochę. Myślałam, że zakończy to jakoś złowieszczo, a on naprawdę się z nim pogodził!
    A ja kompletnie nie rozumiem tego całego dogryzania słabszym. Co komuś to daje? Że może się nad kimś poznęcać? Fajnie, ale stawia go na gorszym miejscu, bo nie problem wygrać z kimś słabszym. Zwłaszcza tak dużo słabszym, ale mam wrażenie, że tacy ludzie nigdy tego nie zrozumieją. W gimnazjum mój znajomy z klasy, dogryzał chłopakowi rok młodszemu, komentował jego dziewczynę itd. Dostał na koniec w tyłek od tego chłopaka, że aż poleciał. No i myślę, że dostał zasłużoną nagrodę ;p. Nie wiem czy kiedykolwiek w którymś opowiadaniu polubiłam Lily, ale chyba w jednym mi się zdarzyło. Nie wiem, jak będzie u Ciebie, bo na razie była dla mnie za wścibska. Jednak wiem ile dała Harry'emu ratując go, więc musiała mieć coś w sobie. W sumie rozumiem ją, że denerwuje się na Jamesa itd. No ale... ech ;p

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba coś mi umknęło, bo nie mam pojęcia, o jakim medalionie mowa :) Nie było żadnego medalionu. Ragnarok powiedział Dominice, że Minerwa zabrała jego koledze jakąś rodzinną pamiątkę, szczegółów nie było.
      Dla mnie też gnębienie słabszych zawsze było poniżej akceptowalnego poziomu. Trzeba mieć naprawdę niską samoocenę i paskudny charakter, żeby robić coś takiego ot tak, po prostu. Zauważ przy tym, że to właśnie Huncwotom zdarza się znęcać nad słabszymi, więc Lily ma solidny powód, żeby ich nie lubić, przynajmniej dopóki trochę nie dojrzeją :)

      Usuń
    2. To mi się coś przegrzało od tego słońca i zmieszało pewnie z tym Blackowym prezentem. Wiem, al już nie chciało mi się nad tym wywodzić. Zwłaszcza, że dokuczał jej przyjacielowi...

      Usuń
  11. No i ja wciąż nie rozumiem, dlaczego Syriusz przepraszał, ale widać jest lepszym przyjacielem niż Remus... co zresztą wcale nie jest takie głupie, bo Syriusz zawodził na wielu polach, ale jeśli chodzi o oddanie przyjaciołom, był po prostu pierwszorzędny.

    Ragnaroka to ja mam ochotę utopić w studni i nie mogę zrozumieć, jak Dominika może być taka naiwna. Zauroczenie naprawdę pozbawia człowieka nie tylko mózgu, a ten koleś świetnie to wykorzystuje. Zabawne, że on pojawia się wokół niej tylko jak czegoś chce. Nie podoba mi się on, a nie podobał mi się od początku, więc mam spokojne sumienie i nie czuję się oszukana.

    Za to podoba mi się ta powoli budowana relacja między Jamesem i Lily. On powoli wygrzebuje się z dziecinnego podejścia do tematu, a ona zaczyna go lubić... więc ja też zaczynam ich lubić. Do tej pory wkurzała mnie Lily właśnie za ten kij w dupie, ale urodziła Harry'ego, więc wybaczę wszystko ;p

    Chyba tyle ode mnie
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No głupio się chłopakowi zrobiło, że trochę nieelegancko potraktował ukochaną przyjaciela :D Ale rzeczywiście dużo jego winy tu nie było.
      No niestety, czasem głupota człowieka musi osiągnąć apogeum, żeby czegoś się nauczył ;)
      O tak, James okazał, że myśli i ma sekretne hobby, a to już coś! Ja uwielbiam relację Lily i Jamesa, więc w przyszłości poświęcam jej sporo uwagi.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń