20 kwietnia 2016

Rozdział X - część II

„Wierzchołek góry lodowej”

– rozdział X –


Nadchodził marzec, a wraz z nim wiosna, tak tęsknie wyczekiwana przez ciepłolubnych uczniów Hogwartu. Szkolne błonia rozmiękły już pod wpływem wilgoci topniejącego śniegu, zamieniając rozległe tereny w brudnobrązowe trzęsawisko, przetykane gdzieniegdzie wschodzącą trawą. Niezliczone kryształowe krople zwieszały się z gałęzi drzew, które zrzuciwszy brzemię sztywnego lodu i na wpół zamarzniętego śniegu, pokrywały się pierwszymi, drobnymi pączkami. Niebo nad zamkiem zachowało chłodnobłękitną barwę, ale spomiędzy równych, pofałdowanych wałów pierzastych chmur coraz częściej wyglądało słońce, złocistymi promieniami wystrzelające ku błoniom.
Odczuwalna zmiana pogody zachęciła Hogwartczyków do tłumnych spacerów na zewnątrz, co manifestowali przy okazji weekendów czy poszczególnych przerw między lekcjami, nawet jeśli niekiedy młodziutkie źdźbła skrzypiały pod wpływem coraz rzadszych przymrozków. Tego dnia nie było inaczej - mimo niezbyt wysokiej temperatury, po błoniach w tę i z powrotem wędrowały grupki uczniów, zakochane pary i nieliczni samotnicy.
Jedną z osób, które niekoniecznie szukały towarzystwa, była szczupła blondynka, nieco zbyt ciasno owinięta złoto-czerwonym szalikiem, leniwym krokiem przemierzająca brzeg ciemnego jeziora. W dłoniach, obowiązkowo zaopatrzonych w ciepłe rękawiczki, trzymała podręcznik i jak w letargu wodziła oczami po tekście, bezgłośnie wymawiając każde przeczytane słowo. Wprawny obserwator dostrzegłby napięcie, uwydatniające się w sztywnym, automatycznym chodzie dziewczyny i niemal stężałych w skupieniu rysach twarzy. Napięcie owo wzmogło się natychmiast, kiedy po jej lewej stronie rozległo się wołanie. Gryfonka podniosła czujny wzrok znad drukowanych kartek i utkwiła go w przechodzącej niedaleko grupce uczniów, machinalnie postępując jeszcze kilka kroków do przodu. Jeden z chłopców, na którego nosie, mimo wątłych promieni słonecznych, pyszniły się ciemne okulary, machnął zachęcająco ręką i wolno ruszył w jej kierunku. Dziewczyna szybko zatrzasnęła książkę i chowając niepokój pod półprzymkniętymi powiekami, wymusiła na sobie kolejnych kilka kroków. Spotkali się w połowie drogi.
— Cześć, mała, jak leci? — Światło nieprzyjemnie odbijało się od okularów chłopaka, więc może dlatego blondynka szybko odwróciła wzrok od jego twarzy.
— Nie najgorzej. U ciebie chyba też — dodała, zerkając ku grupce znajomych za plecami młodzieńca, którzy wymieniali jakieś uwagi, śmiejąc się nienaturalnie głośno i pobrzękując butelkami.
Ragnarok zaśmiał się pod nosem.
— À propos dobrej zabawy, może chciałabyś urwać się z nami w sobotę do Hogsmeade na małe co nieco? No wiesz. — Spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem. — Musimy uczcić twoje zasługi.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem i nerwowo zacisnęła palce na okładce książki. Wspomnienie jej rzekomych zasług wciąż wywoływało w niej poczucie wstydu i nie do końca uświadomionej porażki. Bardzo chciała gniewać się na niego za to, że wykorzystał ją do tak błahego celu, do zwykłej uczniowskiej nieuczciwości. Wychodziło jej to całkiem nieźle, dopóki Gordon pozostawał poza zasięgiem jej wzroku – kiedy tak jak teraz kierował ku niej swój niedbały uśmiech, kiedy muskał palcami jej dłoń, miała niewiarygodny kłopot z zebraniem myśli i ułożeniem w słowa, które mimo wszystko nie chciały przejść jej przez gardło.
— Przecież w tę sobotę nie ma wypadu do Hogsmeade — powiedziała po chwili, patrząc na niego z ukosa. Charlie parsknął krótkim, nieprzyjemnym śmiechem i pokręcił głową z politowaniem.
— Co z tego? Dla chcącego nic trudnego, to chyba powinna być twoja dewiza.
Moon zacisnęła usta w wąską kreskę i zerknęła ponad ramieniem Ragnaroka na jego znajomych, którzy najwyraźniej wypowiadali niewybredne komentarze pod jej adresem, rzucając ironiczne i pełne wyższości spojrzenia. Cofnęła się o krok i już otworzyła usta, żeby odmówić, Merlinie, dlaczego w ogóle się zawahała, przecież to wszystko jej się nie podoba, przecież podświadomość znowu zaciska pętlę na jej gardle, a ona sama nigdy, nigdy...
Poczuła jak ciepła dłoń zdecydowanym ruchem obejmuje jej rękawiczkę. Nie będąc w stanie wykonać żadnego ruchu ani zaczerpnąć powietrza, patrzyła jej Charlie pochyla się ku niej i spoglądając w jakiś punkt, który skutecznie skrywały jego ciemne okulary, szepcze:
— Nie zwracaj na nich uwagi. Przyjdź, a jakoś się ich pozbędę, dobrze?
Nieznacznie pokiwała głową, jednym odwzajemnionym uśmiechem rozpaczliwie i niemal w popłochu wymazując wszystkie swoje niepokoje i wątpliwości. Gdzieś w innym świecie zahuczał dzwon.

* * * * *


Kiedy dobiegła do pracowni eliksirów, uczniowie dopiero wsypywali się do środka. Odetchnęła z ulgą i niepostrzeżenie wmieszała się w tłum. Spóźnienie się na dzisiejszą lekcję oznaczało utratę co najmniej dwudziestu punktów, a to było coś, czego zdecydowanie wolałaby uniknąć.
Właśnie zdążyła zająć miejsce przy swoim zwykłym stanowisku i wypakować apteczkę, kiedy dobiegł ją czyjś syk, równie aksamitny, co kipiący złośliwą satysfakcją:
— Pamiętaj o zakładzie, piękna Tyche.
Odwróciła się ze zdziwieniem, by zobaczyć uradowane miny Syriusza i Jamesa, którzy najwyraźniej byli pod wrażeniem własnej elokwencji oraz perspektywy udręczenia koleżanki. Nie zdążyła jednak odgryźć im się żadną złośliwą uwagą, bo do sali wtargnął Heckmann, wyczarował na tablicy nazwy eliksirów, które mieli wykonać i rozpoczął się test sprawdzający. Dominika czuła narastające mdłości z powodu zdenerwowania i nieco zbyt aromatycznych składników, których zapach niemal odbierał jej zdolność logicznego myślenia. Zerknęła na Severusa, który stał tuż obok i z najwyższym spokojem przygotowywał swój eliksir. Jego ruchy był niespieszne, ale zdecydowane, a twarz nie wyrażała nic poza znudzeniem, może nawet lekceważeniem.
Moon miała ochotę przyrządzić idealną truciznę i wypić ją przed końcem lekcji, zanim dopadną ją Huncwoci i wykpią haniebną porażkę w zakładzie. Cóż, jej umiejętności w kwestii eliksirów pozostawiały wiele do życzenia, ale z drugiej strony szanowny profesor Wolfgang Heckmann nieustannie twierdził, że cokolwiek przez nią uwarzone prawdopodobnie przyprawi królika doświadczalnego o bolesną śmierć.
Starała się przywołać wyuczone na pamięć formułki i kolejność czynności, jednocześnie zastanawiając się jak trafić do Snape'a. Niestety, atmosfera panująca w sali skutecznie uniemożliwiała jej rozdzielenie uwagi na dwie tak absorbujące kwestie, więc przez długi czas milczała, czując na swoich plecach triumfatorskie spojrzenia Huncwotów. Kiedy jej eliksir zabulgotał gwałtownie i zmienił barwę na lazurową, postanowiła postawić wszystko na jedną kartę i powiedzieć cokolwiek, nawet jeśli to cokolwiek miało być na poziomie ghula, do stu piorunów.
— Jak ci idzie? — Pytanie było beznadziejne, jako że Dominika ze swojego miejsca doskonale widziała perfekcyjnie przyrządzony wywar w kociołku Ślizgona, swoją drogą, tylko niewiele bardziej turkusowy od jej własnego. I o wiele mniej cuchnący octem. Severus najwyraźniej podzielał tę opinię, bo zignorował swoją sąsiadkę, kompletnie nie zdradzając się z tym, że w ogóle ją usłyszał.
— Słuchaj, mógłbyś pożyczyć mi trochę raptuśnika? — Po kolejnej próbie Snape obrzucił ją krótkim, ciężkim spojrzeniem swoich przepastnych oczu, od którego zamarło jej serce. Po chwili wrócił do krojenia dżdżownic i kiedy straciła nadzieję na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony, chłopak odezwał się:
— Nie jest potrzebny do tego eliksiru. I nie rozmawiam z Gryfonami.
— Ze Ślizgonami też nie rozmawiasz — zauważyła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Trochę uraziło ją to szufladkowanie na modłę Huncwotów, w końcu o to właśnie toczyła się wielka batalia. Mimo wszystko, nieco zaniepokoił ją sposób, w jaki zadrgała powieka Snape'a.
I tym razem nie doczekała się odpowiedzi, chociaż może dobrze się stało, że chłopak nie powiedział, co o niej myśli – wystarczająco wyraźnie dał jej to do zrozumienia, szatkując biedne dżdżownice na istny tatar.
Kiedy Heckmann zażądał oddania gotowych eliksirów, Moon podeszła do biurka profesora jako jedna z pierwszych. Postawiła zakorkowaną butelkę i korzystając z ogólnego zamieszania, zakradła się do drzwi. Kątem oka zauważyła obserwujących ją Huncwotów, którzy kręcili głowami z męczeńską radością. Wymknęła się z sali, z niejasnym planem unikania konfrontacji z Syriuszem tak długo, jak to tylko możliwe. Zapowiadał się niezbyt przyjemny tydzień...
Nieco oderwana od rzeczywistości lawirowała szkolnymi korytarzami, z obojętną miną wymijając uczniów, którzy tłoczyli się zapamiętale, szli we wszystkie strony i prowadzili dziesiątki jednoczesnych rozmów, co w jej uszach brzmiało jak narastające i otaczające zewsząd buczenie ogromnego stada rozeźlonych pszczół. Na drugim piętrze było już nieco luźniej, więc spośród napływających dźwięków mogłaby odróżnić stukot własnych kroków, gdyby gwałtowny wir urwanych, błyskawicznych i wciąż powracających myśli nie sparaliżował całkowicie jej świadomości. Wraz z pokonywaną odległością, stopniowo jej wzrok zaczęły przyciągać twarze mijanych uczniów, zatęchłe gobeliny, puste uchwyty na pochodnie, a wzbudzały przy tym delikatne zdziwienie i niepokój, które zawsze towarzyszą leniwemu powracaniu do rzeczywistości. Może dlatego nagle zaczęło jej się wydawać, że coraz więcej osób wodzi za nią wzrokiem, uśmiecha się pogardliwie i szepcze niezrozumiałe wyrazy. Mimowolnie opuściła wzrok i przyspieszyła kroku. Chichoty stawały się głośniejsze, ciągnęły się za nią jak smugi wzburzonego dymu, od którego nie sposób się opędzić i kiedy, już niemal biegnąc, mijała zakręt, ktoś wcisnął jej w ręce jakiś przedmiot. Obejrzała się zdziwiona, ale wraz ze zbliżającą lekcją coraz więcej uczniów błędnie krążyło po korytarzu, a żaden z nich nie porozumiał się z nią spojrzeniem ani gestem. Spojrzała w dół, na błyszczącą okładkę pisma, wciąż nie do końca rozumiejąc, co się właściwie stało. Po chwili jej serce zamarło na chwilę, ale nie sprawił tego ani migoczący tytuł gazetki szkolnej, ani też duża, magiczna podobizna profesor McGonagall w stroju zakonnicy. Nie - w prawym dolnym rogu dostrzegła magiczną fotografię, przedstawiającą ją samą, siedzącą przy stole Gryffinodoru i rozmawiającą z Syriuszem. Nie było w tym nic specjalnie przejmującego, zwłaszcza że jej wizerunek nieustannie zakrywał sobie twarz i próbował umknąć z kadru, ale o stan przedzawałowy przyprawiła ją adnotacja, wściekleżółtymi literami wypisana tuż pod zdjęciem: Nowa zdobycz największego szkolnego uwodziciela! Nieprzytomna z powodu nieuformowanych jeszcze do końca uczuć, przewróciła drżącymi dłońmi kilka kartek, aż natrafiła na odpowiedni artykuł. Nie zdołała go jednak przeczytać do końca, bo każde zdanie naszpikowane było jadowitymi komentarzami i tak jaskrawymi nadinterpretacjami, że miała ochotę rozedrzeć piśmidło na drobne kawałeczki, a przy okazji może również kilka stojących nieopodal dziewcząt, które już nawet nie kryły się ze swoją ciekawością i z rozbawieniem obserwowały jej reakcję. Przesunęła spojrzenie na prawo od tekstu, gdzie znajdowała się długa lista dziewczęcych imion i nazwisk, zwieńczona czerwoną mrugającą strzałką. Wyciągnęła różdżkę i niepewnie stuknęła nią w gazetę, a do jej stóp potoczył się co najmniej kilkustopowy zwój, zapisany w ten sam sposób, co reszta listy. Nie musiała mu się przyglądać, żeby wiedzieć, czyje nazwisko znajduje się na samym końcu.
Gwałtownym ruchem zebrała pergamin z podłogi i złość z twarzy przelała w ruch, którym zmięła całą gazetę i podeszła do metalowego kosza. Wzruszyła ramionami i powiódłszy śmiałym wzrokiem po wlepionych w nią spojrzeniach, bez słowa przyłożyła koniec różdżki do zmiętej sterty papieru, która natychmiast zajęła się ogniem. Upuściła ją i niespiesznym, pewnym krokiem ruszyła we wcześniej zamierzonym kierunku, tylko podświadomie słysząc dzwon, oznajmiający koniec przerwy.
Co za upokorzenie! Przecież nie zabiegała o uwagę w tej szkole, a i tak została na siłę wciśnięta w jakieś wewnętrzne spekulacje, z których, owszem, zdawała sobe sprawę, ale nigdy nie przypuszczała, że wyjdą poza domysły uczniów na tyle znudzonych, że nie mieli już nad czym się zastanawiać. A oto przecież zrobiła oszałamiającą karierę, po kilku miesiącach awansowała na osobę obsmarowywaną w gazetce szkolnej, na jedną z dziesiątek dziewczyn usidlonych przez tego Syriusza, gumochłona, Blacka. Tyle dobrego z zadawania się z Huncwotami.
— Pokaźna lista, swoją drogą — mruknęła pod nosem, wsuwając się do klasy i maszerując w kierunku swojej ławki.
Czy Syriusz mógł mieć z tym coś wspólnego? Och, skąd, co za głupia myśl, po co miałby rozpuszczać nieprawdziwe plotki... To absurdalne. Ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę jego nadzwyczajne osiągnięcia, tak skrzętnie zanotowane przez szkolną panią redaktor, nie można tak zupełnie wykluczyć prymitywnych instynktów, które nim kierują. To znaczy, być może. Właściwie trzeba by też posądzić go o chwilowe zaćmienie umysłu skoro wrzuciłby ją na swoją listę, mimo jej niedopasowania do obowiązującego kanonu piękna oraz braku entuzjazmu w stosunku do skracania szkolnych spódnic, co praktykowała duża część hogwarckich dziewcząt...
— Panno Moon, jaka jest formuła zaklęcia tworzącego iluzję?
Putativus — odparła automatycznie, nie przerywając własnych życiowych rozmyślań i zupełnie nie reagując na naganę w oczach profesora Flitwicka.
Nie, nie, nie. Zbyt dobrze się ostatnio dogadywali. No, może poza faktem, że musi go unikać do końca roku szkolnego albo rzucić wyjątkowo precyzyjne Obliviate, żeby zapomniał, do czego się zobowiązała tym głupim zakładem. Ale to już zupełnie inny problem.
Resztę lekcji przesiedziała znudzona, zgodnie z poleceniem profesora tworząc coraz to nowe iluzje, najczęściej przypominające nieco rozdygotaną fatamorganę, zdradzającą tajemnicze podobieństwo do szkolnej redaktor naczelnej, która zaledwie dwa tygodnie temu usiłowała zrobić z nią wywiad. Dopiero teraz rozumiała, dlaczego wszystkie pytania właściwie nie dotyczyły jej samej, a Huncwotów z Syriuszem na czele... Jemu też nieźle dostało się w artykule. Może będą mogli sobie razem porozpaczać. Albo nie, w końcu to może sprowokować kolejny błyskotliwy tekst, np. Syriusz Black i jego nowa, nudna znajoma łączą się perwersyjnie w bólu albo coś równie chwytliwego...
Obrazy nękanej rozmaitymi nieszczęściami Krukonki oraz nasuwające się ironiczne komentarze na temat całej sytuacji sprawiły, że kiedy profesor zadał im pracę domową i pozwolił opuścić salę, czuła się już całkowicie rozluźniona i nawet trochę rozbawiona. Może iluzja bezgłowej panny Skeeter nie wpłynęła zbyt dobrze na jej apetyt, jako że właśnie rozpoczęła się przerwa obiadowa, ale za to poprawiła jej humor.
Przecież nie ma się czym przejmować. Plotki to plotki, w końcu ucichną, prawda?
Jej brwi powędrowały do góry, kiedy James pociągnął ją za rękaw i podnieconym głosem ponaglił do pośpiechu.
— Słuchaj, kolego, taki podryw nie działa na dziewczyny, mamy dwudziesty wiek.
Potter wywrócił oczami.
— Mówię ci, rusz tyłek i leć do Wielkiej Sali, nie pożałujesz.
Po czym wmieszał się w tłum uczniów i zniknął jej z oczu. Moon stała jeszcze przez moment, mistrzowsko udając lekceważenie i kompletny brak zainteresowania.
— Intrygujące... — myślała chwilę później, z całą godnością, na jaką pozwalał jej pośpiech.

* * * * *

Lily Evans dygotała ze wściekłości. Co za idioci! Żeby tak bezczelnie złamać regulamin! I... I doprowadzić nieszczęsnego Snape'a do takiego stanu...
Niewielu uczniów podzielało święte oburzenie płomiennowłosej Gryfonki. Ślizgon, o którym mowa, nie wzbudzał powszechnej sympatii, a niektórym wiele razy naraził się, jeśli nie swoją ostentacyjną pogardą, to urokami i eliksirami, w których był mistrzem, a które tym razem stały się przyczyną jego kompromitacji.
Z żalem, nie wyzbytym jednak odrobiny mściwości, przyglądała się, jak Severus niemal przyczołguje się do stóp Hazel Kaolin, gryfońskiej pałkarki o nieco męskiej aparycji i sposobie bycia, po raz kolejny prosząc ją o rękę. Było coś groteskowego w surowych rysach twarzy Ślizgona, które gięły się teraz w służalczym, rozrzewnionym uśmiechu, ale kąciki ust Evans nawet nie drgnęły. To musiało być jakieś wyjątkowo silne zaklęcie albo eliksir, bo jej próby odczarowania chłopaka spełzły na niczym, obraził ją tylko, na co Potter jak zwykle pospieszył z ratunkiem, a to spotęgowało i tak już szalejący chaos. Nauczyciele jeszcze nie przyszli, więc nie mogli zareagować, Huncwoci ryczeli ze śmiechu i prędzej sami wzięliby się za uwodzenie Kaolin niż zdjęli urok ze Snape’a, na przyjaciółki też nie mogła liczyć – Patricia ukryła uśmiech za podręcznikiem do transmutacji, a Dominika otwarcie zaśmiewała z kolejnych prób Severusa.
— Potter, ty wstrętny głupku... — mamrotała gniewnie, ze zdenerwowania szarpiąc kosmyk włosów, kiedy Snape zawodzącym głosem zaintonował jakąś balladę miłosną. Wtem do Wielkiej Sali władczym krokiem weszła profesor McGonagall, a Evans zerwała się z miejsca i popędziła w jej kierunku.
— Pani profesor, proszę zobaczyć... Oni znowu to robią... — rzuciła jednym tchem, głosem nabrzmiałym od łez, bardziej chyba wściekłości niż żalu.
Czarownica bez wahania zwróciła spojrzenie na Huncwotów, zmarszczyła brwi i ruszyła w kierunku stołu Gryffindoru. Jej interwencja trwała krótko – nie mogła nic udowodnić swoim podopiecznym, chociaż była więcej niż pewna, że to oni stali za tym zamieszaniem, więc tylko odesłała Snape’a do Skrzydła Szpitalnego, a reszcie uczniów kazała zająć się obiadem, na Merlina. W duchu jednak myślała z cieniem uznania o tych wolnych duchach, jako że Ślizgona musiało siłą odprowadzać aż czterech kolegów, co dowodziło nie byle jakiego popisu magicznego. Przez ramię rzuciła jeszcze naganę dla panny Kaolin, która podbiła oko napastującemu ją Ślizgonowi, po czym odeszła pospiesznie do stołu nauczycielskiego, czując na sobie ciekawskie i pełne współczucia spojrzenia kolegów.
Te dzieciaki — pomyślała ponuro, wypełniając kielich winem po sam brzeg.

* * * * *

Uśmiechnięty od ucha do ucha Syriusz w zamyśleniu wodził końcami palców po zawadiacko wykrzywionych wargach. Sukces, absolutny sukces. Kolejny triumf przesławnych Huncwotów, zakończony widowiskową klęską Smarkerusa, która zapewni Hogwartowi tematów rozmów na kilka dni, a im zasłużoną sławę i uznanie wśród uczniów. Gdyby owo zwycięstwo wydawało się niewystarczające, to Syriusz mógł się pochwalić kolejnym, jako że dosłownie zmiażdżył swoją przeciwniczkę w zakładzie i to - o ironio – dzięki temu żałosnemu Ślizgonowi.
Wstał od stołu i korzystając z ogólnego rozgardiaszu, jaki zwykle towarzyszył szkolnym posiłkom, przesunął się w kierunku swojej ofiary. Głupia, zupełnie nie spodziewała się nadciągającego nieubłaganie zagrożenia; nieustannie przesuwała widelcem leżącego na talerzu pomidora i mruczała coś do Patricii, wciąż chichocząc z tak nietypowego urozmaicenia posiłku, jakie tym razem sprezentowali im Huncwoci. Kiedy Syriusz zajął miejsce obok, Moon instynktownie odwróciła się w jego stronę i zamarła na moment.
— Cześć. Widzę, że podobały ci się miłosne podboje Smarka — powiedział z czarującym uśmiechem, z satysfakcją patrząc jak widelec wypada jej z ręki i uderza z brzękiem o talerz. Spojrzał na nią wyczekująco.
— Właściwie tak — odezwała się, szybko odzyskawszy nad sobą panowanie i wykazując nagłe zainteresowanie stojącym przed nią pucharem. — Trochę nieładnie mnie potraktował, więc tym razem zabrakło mi współczucia.
— Biedactwo — westchnął Black głosem ociekającym złośliwą uciechą. Dominika umyślnie unikała patrzenia na jego drapieżny uśmiech, ale doskonale widziała go oczami wyobraźni i nie był to przesadnie miły widok.
— A jeśli jesteśmy przy temacie miłosnych podbojów, widziałeś ostatni numer tej waszej gazetki szkolnej? — Moon pogardliwym ruchem głowy wskazała porzucone na krześle pismo. Syriusz sięgnął po nie i przekartkował niedbale. Dziewczyna uważnie przyglądała się jego reakcji, kiedy z wyraźnym znudzeniem przesuwał wzrokiem po artykule, a później, z leciutko uniesionymi brwiami, szybko przejrzał załączoną listę. Następnie odrzucił pismo na wolne miejsce i ni z tego, ni z owego zapytał lekceważąco:
— Jak poszedł ci test z eliksirów? — I zabrał się za nakładanie pieczonych ziemniaków na swój talerz.
— Nic nie powiesz? Nie przejmujesz się tym? — odezwała się ostro, zirytowana zignorowaniem przez niego tak istotnego problemu jak naruszenie ich dobrego imienia. A właściwie jej dobrego imienia, bo lista zdobyczy Blacka mówiła sama za siebie.
Syriusz spojrzał na nią z najwyższym zdziwieniem.
— Ale czym? Wiesz ile razy już czytałem takie rzeczy na swój temat? Wiesz w ogóle jak Skeeter pisze? Obejrzyj sobie resztę tego piśmidła i zastanów się jeszcze raz — żachnął się chłopak i na dobre zajął się jedzeniem.
Dominika niemal zachłysnęła się powietrzem z oburzenia.
— Ale... Ale ja nie chcę! Nie chcę być w żadnej gazecie! I na żadnej liście, a już na pewno nie takiej...
— Słońce — sapnął Black ze skrajnym znudzeniem i ponownie sięgnął po gazetę. — Patrz — powiedział, wskazując na długi szereg nazwisk. — Ta jest Ślizgonką, więc jest wykluczona na stracie. A ta dopiero w tym roku zaczęła naukę, pamiętam, bo McGongall nawrzeszczała na nią za przemycenie kołkogonka do szkoły. To jest nauczycielka astronomii, a to... — Syriusz zmrużył oczy i przysunął twarz do pergaminu. — To nawet nie jest dziewczyna. Tak czy inaczej, większość tego, co możesz przeczytać w tym szmatławcu jest stekiem bzdur, to tragiczna i kilkuletnia tradycja, niestety. Chyba nie uwierzyłaś w ten imponujący spis, co? — Spojrzał na nią z krzywym uśmieszkiem.
Moon, pobita doszczętnie celnością jego argumentów, bezmyślnie gapiła się na pomiętą gazetę.
— Nie całkiem — wymamrotała, czując wstyd za swoje wcześniejsze podejrzenia wobec niego i niesprawiedliwą ocenę, która jakoś sama przyszła jej na myśl. Przecież dobrze wiedziała, że Syriusz ma swoje pozy i kaprysy, ale zdarza mu się też pokazać dobre, ciepłe oblicze i ten ostatni fakt powinien był utwierdzić ją w przekonaniu, że ów artykuł to jedynie prywatna zemsta redaktorki na Gryfonie. Dlaczego właściwie tak bardzo ją to wszystko zirytowało i nawet trochę zawstydziło? Nie miała chyba nic na sumieniu...
— Co z moją wygraną? — Black zaatakował tak nagle i zdradziecko, że blondynka zupełnie nie miała szans na obronę albo chociaż błyskawiczną rejteradę. Po prostu patrzyła przez chwilę ze zdziwieniem w jego ciemne oczy zanim zorientowała się, że po raz kolejny została brawurowo pokonana.
— Och — mruknęła z rezygnacją, chociaż na jej usta wysunął się lekki uśmieszek. — Miałam nadzieję, że jednak zapomnisz.
— W życiu nie odmówiłbym sobie takiej przyjemności — zapewnił ją i czując, że dziewczyna będzie się migać i coraz bardziej zbaczać z tematu, postanowił przejąć inicjatywę. — Może o drugiej po południu w sobotę, na boisku do Quidditcha?
— Dobrze — niemal szepnęła, z przestrachem rejestrując diaboliczny uśmiech na jego twarzy.

* * * * *

Ciemna i chłodna noc stoczyła się aksamitną lawiną na błonia Hogwartu. Niebo pokryte było setkami drobnych, mrugających punkcików, które mimo pomocy wąskiego łuku księżyca nie dawały zbyt wiele światła. Zimny, orzeźwiający, ale niezbyt gwałtowny wiatr ślizgał się między drzewami i pełzał po powierzchni jeziora, łagodnie marszcząc jego powierzchnię. Wszędzie wokół panowała miękka, rozdygotana cisza, jakby przyroda wstrzymała oddech w oczekiwaniu na postać wolno sunącą od strony zamku. Kształt był wyprostowany, smukły i mgliście blady w pochłaniającej świat ciemności. Unosił się pionowo kilka stóp nad ziemią, zmierzając w kierunku ciemnej tafli jeziora, nie zważając na mijane przeszkody i chłód nocy, który mierzwił i fałdował długą koszulę nocną wokół jego stóp. Po chwili postać, która sprawiała wrażenie pogrążonej we śnie, znalazła się nad jeziorem, sunąc tuż przy powierzchni tak, że końcami palców muskała jego gładką taflę. W końcu zatrzymała się, wciąż sztywna i wyprostowana, jakby podtrzymywana przez niewidzialne rusztowanie, z głową sennie opadającą na piersi. Przez moment unosiła się nieruchomo, pozwalając, by wiatr otaczał ją, wirował, wzdymał koszulę i pociągał za włosy, aż w końcu powietrze zadygotało, zachwiało się spazmatycznie. Postać w jednej sekundzie runęła pionowo w dół i wciąż nienaturalnie sztywna zanurzyła sie w przejmująco lodowatej wodzie, wzburzając ją i rozrzucając wokół rozchybotane wodne kręgi. Po chwili już tylko nieliczne pęcherzyki powietrza pękające na powierzchni i słabnące z każdą sekundą drobne zmarszczki na tafli jeziora świadczyły o tym, że wydarzyło się tu coś niezwykłego.

* * * * *

Atramentowa noc bladła i szarzała nad niewielkim miasteczkiem na południu Anglii. Chłodny świt skrytobójczo podkradał się do ludzkich domostw, wolno wydobywając z mroku wypłowiałe dachówki i jednocześnie gotując się na odwieczne starcie z ciemnością, które jak zwykle miało skończyć się krwawymi szramami i kapitulacją przeciwnika. Niezbyt okazała rzeka, łagodnym łukiem opływająca miasto, zdawała się nie poruszać, potęgując wrażenie prowincjonalnej błogości i spokoju. A jednak coś było nie w porządku, coś obcego i nieprzyjemnego czaiło się w okolicy, bezbłędnie wykryte przez czujne zmysły mieszkańców. Tej nocy nikt nie odważył się wytknąć nosa z domu, żadne zwierzę nie włóczyło się leniwie po wąskich, ubogich w bruk uliczkach. Mimo iż zbliżał się nowy dzień, wypełniony tymi samymi, nieznoszącymi zwłoki obowiązkami, miasteczko zdawało się być pogrążone we śnie. W oknie jednego z domów, stojącego tuż przy wygiętej tabliczce z napisem Totnes, na kilka sekund pojawiła się wąsata twarz. Mężczyzna rzucił niespokojne spojrzenie ku łagodnemu wzniesieniu, u stóp którego rozciągała się osada, po czym wycofał się błyskawicznie, zaciągając za sobą kraciastą, płócienną zasłonkę. Wyglądało na to, że źródłem jego niepokoju był podłużny, murowany dom znajdujący się w pewnej odległości od miasta. Budynek wyglądał całkowicie niepozornie, na wpół zatopiony w kępie rozłożystych dębów, które sękatymi gałęziami obejmowały jego spadzisty dach. W oknie domu dygotało pomarańczowe, na przemian rozbłyskające i gasnące światło, niewątpliwie wskazujące na płonący kominek.
Po niewielkiej izbie nerwowym krokiem przechadzał się wysoki, nadzwyczaj szczupły mężczyzna. Prawdopodobnie już od dłuższego czasu przemierzał owo pomieszczenie, bo jego stopy, odziane w eleganckie, ale wysłużone buty o podłużnym kształcie, odruchowo wyszukiwały drogę wśród nierówności i zdradzieckich skrzypnięć drewnianej podłogi. Nieufność mieszkańców Totnes wobec nieznajomego była całkowicie uzasadniona, bowiem przybył do miasta ubrany w dziwną, staromodną pelerynę, której kaptur niedokładnie osłaniał twarz. Nadmierna tajemniczość nigdy nie wzbudza nadmiernej sympatii mieszkańców niewielkich miasteczek jak to, ale tym razem Anglicy powinni być za nią wdzięczni, ponieważ oblicze obcego na pewno nie uspokoiłoby ich nadwyrężonych nerwów. Mężczyzna przechadzał się szybkim, acz monotonnym krokiem, splótłszy z tyłu ręce o nienaturalnie długich palcach. Jego twarz wyrażająca głębokie skupienie, sprawiała upiorne wrażenie – była trupioblada i jakby rozmazana, nieregularna jak nie do końca uformowany wosk. Efekt spotęgowany był przez światłocień, który rzucały płomienie igrające w kominku. Ciemne tęczówki mężczyzny, oprawione w przekrwione białka, nieustannie powracały do tego kłębowiska chaotycznych języków ognia, jakby na coś niecierpliwie czekały. W końcu stanął tuż przed kominkiem i, oddychając ciężko, wycelował w niego rzeźbiony kijek, szepcząc przy tym jakieś niezrozumiałe inkantacje. Płomienie buchnęły dziko, omiatając zakurzoną podłogę. Mężczyzna rzucił w nie szczyptą jakiegoś połyskującego proszku, który natychmiast zabarwił je na ohydny, ciemnozielony kolor. Ogień przypominał teraz kłębowisko węży, wijących się w szaleńczym tańcu i oświetlających niewyraźnie podniecenie na twarzy czarodzieja. Mężczyzna nonszalanckim krokiem podszedł do stolika stojącego pod ścianą i podniósł z niego martwego gołębia. Szybkim ruchem wrzucił ptaka w wijące się płomienie, nieustannie mrucząc coś monotonnym głosem. Ciężkie, jakby zastygłe w napięciu powietrze wypełnił swąd spalonych piór. Mag sięgnął do kieszeni i wyjął z niej podłużną butelkę wypełnioną gęstym, złocistym płynem. Ją również cisnął w kamienne wnętrze, o które roztrzaskała się z przytłumionym brzękiem. Następnie odezwał się mocnym, zdecydowanym głosem:
— Veni, Hekate! Veni, regina ferruginea… Veni, Hekate severa!
Płomienie zalśniły szkarłatem. Zawirowały dziko wokół niewidzialnej osi i zaczęły pulsować rytmicznie, tworząc jakiś nieregularny kształt. Mężczyzna patrzył na to z napięciem, dumnie unosząc głowę. Po chwili jego myśli przeszył ostry skurcz, niemal powalając go na kolana. Poczuł w sobie obecność czegoś obcego, prastarego, wszechpotężnego, co z łatwością nagięło jego wolę i uformowało ją w słowa.
Czego chcesz, człowieku? Po cóż wzywasz ciemną panią Hekate?
— Wspomóż mnie, pani — szeptał mag nieprzytomnie. — Wspomóż mnie, natchnij mocą… Widzisz przecież, że ja…
Ogarnął go straszliwy ból, jakby coś zmięło jego duszę i rozprostowało brutalnie, karząc, sprawdzając, a może jedynie igrając z ludzką słabością?
Sięgnij po wawrzyn, wężowy potomku ciemności.
Mężczyzna odzyskał panowanie nad sobą. Zaśmiał się szaleńczo, całym sobą odczuwając euforię, dumę i własną potęgę. Dysząc ciężko i nie przestając chichotać, na kolanach podpełzł do stołu. Po chwili znów stał przy kominku, nieco bardziej rozchwiany, ale stokroć silniejszy niż kilkadziesiąt minut temu. Wrzucił w płomienie kawałki mięsa i garść drobnych, giętkich liści.
— Veni, Sachmet! Epikleio Sachmis ferrea!
Odurzony czarodziej odchylił głowę i na nowo oddał się na moment we władanie Starożytnej. Tym razem jest najsilniejszy… Któż inny dokonał tak wiele, kto ośmielił się rozciągnąć granice magii?! Tak bardzo potężny… Niemal niepokonany… Niemal…
Nieśmiertelny.

* * * * *

Obudziło ją łomotanie w drzwi. Skuliła się i zakryła oczy dłonią. Nie, nie pójdzie dzisiaj na lekcje. Była tak strasznie wyczerpana, ociężała, a na dodatek zimno przeszywało ją do szpiku kości. Pewnie znowu spadła jej kołdra. Hałas powtórzył się, tym razem bardziej natarczywy i współgrający ze znajomym głosem.
— Dominika, jesteś tam?!
Jak to: tam? Jest w swoim łóżku. To noc. Gdzie indziej mogłaby być?
Rozchyliła powieki i pomacała dłonią naokoło. Zmarszczyła brwi. Jej pościel była dziwnie chłodna i w dotyku przypominała kafelki. Moon rozbudziła się w jednej chwili i wstała. Z mieszaniną przerażenia i zdziwienia spostrzegła, że znajduje się w łazience.
— Dominika!
— Jestem, jestem — niemal jęknęła, z niedowierzaniem rozglądając się wokół. Zmarszczyła nos. Coś paskudnie cuchnęło zgnilizną i stęchłymi roślinami.
— Wszystko w porządku?
— W najlepszym. Trochę mi słabo — powiedziała zgodnie z prawdą, kiedy odkryła, że źródłem odoru jest ona sama. Przeczesała włosy palcami i z obrzydzeniem natrafiła na coś giętkiego i śliskiego. — To tylko wodorost — odetchnęła głośno. — Powtarzam zielarstwo — wypaliła w odpowiedzi na pytający głos Patricii.
— W środku nocy?! Dziewczyno, zgłoś się do panny Calahan. — Rozległa się seria szurnięć świadcząca o tym, że Gryfonka oddaliła się w stronę swojego łóżka.
Dominika, ślizgając się na mokrej podłodze, podbiegła do ściany i namacawszy magiczną pochodnię, pośpiesznie ją zapaliła. Światło oślepiło ją na moment, ale już po chwili mogła zobaczyć łazienkę zalaną zielonkawą wodą i poprzylepiane do kafelków wodorosty. W miejscu, w którym przed chwilą siedziała, podrygiwała srebrna rybka. Jak we śnie podeszła do zwierzątka i napełniwszy kubek wodą z umywalki, wrzuciła je do środka. Oparła się ciężko o gładką porcelanę i odruchowo spojrzała w zawieszone naprzeciw lustro. Gwałtownie wciągnęła powietrze i cofnęła się o krok. Jej tęczówki lśniły feerią barw, które migotały i nieustannie ustępowały sobie miejsca, miękko przechodząc jedna w drugą. Jej oczy były jednocześnie lazurowe, złote, czerwone, szmaragdowe, ciemnobrązowe, fiołkowe i granatowe, co stanowiło zarówno niesamowity jak i niepokojący widok. Zakryła je dłońmi i zgrabiła się, niemal szlochając ze strachu. Po chwili rozsunęła palce i zerknęła w lustro. Tęczówki znowu były zielone. Normalne.
— Merlinie, co się dzieje, co się dzieje… — szeptała gorączkowo, rozglądając się po zalanej łazience, która stanowiła niezbity dowód, że Moon nie ma halucynacji. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła i, co gorsza, co robiła wcześniej. Czuła tylko obezwładniający ból głowy i przenikliwe zimno. Była cała przemoczona. Nie wiedziała, ile czasu zajęło jej względne dojście do siebie, posprzątanie bałaganu i zdecydowanie się na upragniony prysznic. Jedyną rzeczą, której była pewna, kiedy gorące strumienie wody spływały jej po plecach, był fakt, że jeszcze długo nie pozbędzie się odoru jeziora i poczucia zagrożenia.

* * * * *

Moon z ciężkim, męczeńskim westchnieniem naparła na drzwi wejściowe i uchyliła je. Za jakieś dwadzieścia minut miała nastąpić godzina jej śmierci, a nie miała już żadnych pretekstów, które mogły ją nieco opóźnić. Mimo iż była sobota, odwaliła wszystkie zadane wypracowania, zapisała się na listę chętnych do nauki teleportacji, rozejrzała się po zamku za Corneliusem, którego jednak nigdy nie mogła znaleźć poza umówionymi godzinami, a przede wszystkim doprowadziła się do porządku po swojej porannej traumie. Wciąż była nieco zszokowana, ale cały incydent był na tyle absurdalny i nierzeczywisty, że wizja spotkania z Syriuszem przytłumiła jej wszystkie pozostałe lęki. Swoją drogą, dzisiejszy dzień był wyjątkowo nieodpowiedni na tego typu tortury, ale wolała znieść je w milczeniu niż wyjaśniać Blackowi, że muszą umówić się na inny termin, bo w nocy lunatykowała i tarzanie się po ściekach czy jeziorach odrobinkę ją wyczerpało. Profesor Imnifey przydałby jej się teraz jak nigdy, bo miała dziwne wrażenie, że mógłby mieć coś do powiedzenia na temat jej utraty kontroli nad sobą, a ponadto byłby doskonałą wymówką do uniknięcia Syriusza. Ale niestety, oto widać już boisko do Quidditcha. Jej chód stawał się coraz bardziej leniwy, podeszwy butów cmokały głośno przy spotkaniu z błotem pokrywającym błonia. Co za ulga, że udało się jej chociaż pozbyć tego smrodu. Musiała na to poświęcić kilka godzin prysznicowej terapii, ale przed wyjściem dla pewności spryskała się swoimi ulubionymi konwaliowymi perfumami. Nie po to, rzecz jasna, żeby przypodobać się Blackowi, nigdy w życiu, w końcu to nie randka, ani nic randkopodobnego. Po prostu małe, popołudniowe spotkanie mające na celu ostateczne upokorzenie i zadręczenie jej na śmierć. Bardzo w jego stylu. Kilka razy nawiedziła ją nawet pokusa, żeby zaszyć się w dormitorium dziewcząt i udać, że o niczym nie pamięta, ale ostatecznie zwyciężył rozsądek, podszeptujący, że niemądrze byłoby zadzierać z kimś, z kim chodzi się do klasy i codziennie spotyka niezliczoną ilość razy. Trudno było nie zgodzić się z tego typu logiką.
Prawie przystanęła ze zdziwienia, kiedy ujrzała na boisku uradowanego Syriusza. Jedną ręką trzymał miotłę, raczej nietypowe narzędzie zagłady, a drugą wymachiwał ku niej entuzjastycznie. Nieco zbyt entuzjastycznie, jak na jej gust.
— Hej — powiedziała i odruchowo przygładziła włosy. — Spóźniłam się?
— Nie, to ja przyszedłem wcześniej — odparł z uśmiechem, nieznacznie kołysząc się w przód i w tył. Sprawiał wrażenie człowieka, który jest na najlepszej drodze do osiągnięcia pełni szczęścia.
Dominika nie znalazła w sobie dość siły, żeby udawać radość z towarzyskiego spotkania i ze smutkiem spojrzała na miotłę.
— To co, zaczynamy? — Black bezlitośnie zatarł ręce, wcisnąwszy jej kij w rozdygotane dłonie. — Puść ją po prostu, nie będziemy bawić się to całe „do mnie” i tak dalej, to dobre dla dzieciaków.
Gryfonka zaprotestowała w myślach, nie uważając za rozsądne wykroczenie poza poziom dzieciaków, ale posłusznie wykonała polecenie. Wbrew jej ponurym przewidywaniom miotła nie plasnęła o błoto, ale zawisła równolegle do ziemi, gotowa, by jej dosiąść. Moon przełknęła ślinę. Zaczęła się ta trudniejsza część.
— Super, teraz siadaj. — Entuzjazm chłopaka nie miał żadnego racjonalnego podłoża.
Dominika przerzuciła nogę przez kij i znieruchomiała, czując się jak ostatnia idiotka. Będzie musiała wymyślić coś naprawdę paskudnego, żeby odpłacić mu za uderzenie jej w najczulszy punkt, ale nic nie wydawało się odpowiednio okrutne. Powstrzymując nerwowy chichot, który nie mógł być niczym innym, tylko przedśmiertnym objawem paniki, odwróciła się nieco, by spojrzeć na kolegę.
— Wiesz, Black, ja nie żartowałam, kiedy mówiłam ci, że mam lęk wysokości.
— Wiem — odparł łagodnie i usadowił się za nią na miotle. — Nie bój się, nie pozwolę ci spaść. Słowo Huncwota — dodał, przygarniając ją mocno do siebie i układając jej ręce na odpowiedniej wysokości.
Przez chwilę dziewczyna miała ochotę powiedzieć mu, że słowo Huncwota było dla niej na tyle mało znaczące, że nie powierzyłaby za nie śniadania, a co dopiero własnego życia, ale nagle wszystko stało się błahe i mało znaczące wobec realnego zagrożenia. Dobrze, że chociaż miotła rzeczywiście była wygodna. Jako wierna, aczkolwiek bierna fanka Quidditcha pamiętała oczywiście, że od czasów Elliota Smethwycka miotły sportowe były wyposażane w zaklęcia poduszkujące, ale jakoś nigdy nie udawało jej się przekładanie teorii na praktykę w kwestii przedmiotów, które nie powinny latać, więc podchodziła do tego sceptycznie.
— Odepchnij się od ziemi. — Słowa docierały do niej jakby z innej rzeczywistości, ale podniosła na próbę nogę, która oderwała się od rozmokniętego podłoża z sugestywnym cmoknięciem. Już wiedziała, co się stanie. Po prostu nie oderwą się od ziemi. Niby jak ta wiązka witek miałaby unieść dwie osoby? Ha!
Ustawiła stopy płasko w lepkim błocie i po chwili wahania odepchnęła się bez entuzjazmu. Bądź co bądź, przynajmniej będą się mieli z czego śmiać i nie będzie to ona. Tym razem wygrała. W takim razie dlaczego miała zaciśnięte powieki?
Wyczulone do granic możliwości zmysły Dominiki natychmiast zarejestrowały Syriuszowy policzek osuwający się na jej ramię przy akompaniamencie pełnego rezygnacji westchnienia.
— Moon, otwórz oczy.
Latanie nie było chyba takie złe. Brak zawrotów głowy, poczucie względnej stabilizacji i niezbyt gwałtowne podmuchy muskające jej twarz czyniły sytuację nie do końca tak rozpaczliwą jak się spodziewała. Wolno rozchyliła powieki.
Ciężar rozczarowania zwalił jej się na piersi, wydobywając z nich coś zupełnie niespodziewanego – śmiech. Po chwili zawtórował jej też Syriusz.
— A nie mówiłam — odezwała się głosem nabrzmiałym od wesołości i trąciła stopą grudkę błota. Miotła istotnie uniosła się, ale na skutek nadprogramowego ciężaru i raczej słabego naporu ze strony Moon, zatrzymała się na wysokości kilku stóp tak, że wciąż mogli sięgnąć ziemi. — Jestem absolutnie beznadziejnym przypadkiem.
Poczuła jak Syriusz uniósł się za jej plecami, a ona automatycznie zrobiła to samo. Wyglądało na to, że kara dobiegła końca i mimo że nie była aż tak straszliwa, napędziła jej sporo strachu. Zdziwiła się, kiedy Black wskazał jej tylną część miotły i rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu:
— W takim razie ja poprowadzę.
— Ale… Ale… — jąkała się, patrząc bezradnie jak chłopak zajmuje miejsce przed nią i poprawia kaptur bluzy. Kiedy odwrócił się nieznacznie, żeby powiedzieć jak, jak ma się go trzymać, zobaczyła na jego twarzy zawadiacki uśmieszek. Nadzwyczaj gorliwie objęła go w pasie, nie mając już żadnych wątpliwości, że kara jej nie minie i będzie wymierzona z całą dokładnością. Nie zdążyła wyrzucić z siebie żadnego słowa, bowiem mięśnie Syriusza pod jej palcami naprężyły się, a pęd powietrza rozdmuchał jasne włosy. Tym razem nic nie zmusi jej, żeby otworzyła oczy. Mocniej zacisnęła ręce i skuliła się za szerokimi plecami Gryfona, słysząc tuż obok przerażający świst wiatru. Bezgłośnie szeptała błagalne słowa i wszystkie znane jej modlitwy prosto w jego skórzaną kurtkę. W pewnym momencie poczuła jak szorstka dłoń gładzi jej zaciśnięte palce.
— Trzymaj ręce na miotle! — krzyknęła, zaciskając mocniej powieki. Syriusz znieruchomiał na chwilę, skonsternowany. Najwyraźniej jego uspokajający gest wywołał efekt przeciwny do oczekiwanego.
— Moon, wszystko w porządku. Potrafię latać, wierz mi — mruknął, wykonując brawurowy zakręt i oglądając się na nią ukradkiem. Nie cofnął jednak ręki.
— Wiem, że potrafisz. — Usłyszał płaczliwy głos za swoimi plecami. — Obserwowałam cię na meczu. Ale ja się tak strasznie, strasznie boję, a ty latasz jak wariat. Nie zaprzeczaj.
Black poczuł jak pod wpływem tych słów zalewa go błogie ciepło. Pochylił się lekko nad kijem i odezwał się cichym, zmienionym głosem:
— Zaufaj mi.
Przygryzł wargę, z napięciem oczekując odpowiedzi, która jak na złość nie chciała zabrzmieć wśród przeszywających świstów wiatru. W pewnym momencie rozdygotane dłonie pod jego palcami poruszyły się nieznacznie.
— Gdybym ci nie ufała, nie siedziałabym tutaj. — Chłopak musiał bardzo się postarać, aby stłumić głębokie westchnięcie, które wyrywało mu się z piersi. Z opanowaniem emocji miał znacznie mniej problemów.
— W takim razie otwórz oczy, nie pożałujesz — powiedział wesołym, zdecydowanym tonem i mocniej chwycił jej dłoń. Czuł jak Moon wierci się niespokojnie na kiju, najwyraźniej żałując swoich ostatnich słów, ale nie odezwała się już więcej. Nie wiedział jak długo trwała jej zaciekła walka wewnętrzna, grunt, że ostatecznie usłyszał i poczuł gorące westchnienie na swojej szyi. Wargi same rozciągnęły mu się w uśmiechu.
— Wspaniały, prawda? — zapytał przyciszonym głosem, jakby widok, który roztaczał się przed ich oczami, wymagał wyjątkowego szacunku i podziwu. Nie było lepszego punktu obserwacyjnego niż ten – wokół rozciągały się ogromne, łagodnie pofałdowane błonia Hogwartu, z granicami wytyczonymi przez smukłe drzewa Zakazanego Lasu. Zamek z perspektywy miotlarza wyglądał niesamowicie i wyjątkowo, ze swoimi niezliczonymi wieżyczkami zwieńczonymi spiczastymi hełmami, pokrytymi zaśniedziałymi dachówkami. Niedaleko szkoły groźnie prężyła się Wierzba Bijąca, nieustępliwa strażniczka wspomnień i nadziei. Wszystko to napełniało go nieodmiennie euforią, ale i cichym żalem, bowiem Hogwart był jego jedynym, prawdziwym domem, który niebawem przyjdzie mu opuścić.
Dominika instynktownie wyczuła jego nastrój i milczała, wodząc wokół poważnym spojrzeniem, z wielką ostrożnością starając się nie patrzeć na brązowo-zieloną nieskończoność rozciągającą się tak daleko od nich. Zrozumiała, że Syriusz wprowadził ją właśnie w jakąś śmiertelnie dla niego ważną, intymną sferę, którą trzeba ogarnąć myślami i sercem, dotknąć z największym taktem i zrozumieniem.
Lecieli wolno, stanowiąc jakby żywy przewodnik najskrytszych emocji i rozdygotanych nitek przemyśleń płynących w powietrzu. Jego niesamowicie ciepłe dłonie, jej drżące usta, ich niecodzienna powaga skupiona w pociemniałych tęczówkach – wszystko do siebie pasowało, wszystko zdawało się być nieodrodną częścią otoczenia, która nie tylko do niego należała, ale od zawsze przesycała mury zamku.
Kiedy wylądowali i stając niepewnie na nogach, odsunęli się od siebie, przekroczyli niewidzialną granicę, wraz z którą powróciła nadmierna ostrożność i zażenowanie. Przez chwilę stali naprzeciw siebie w milczeniu, jakby zawstydzeni tą nabrzmiałą ciszą na górze. Black odezwał się pierwszy, starając się stłumić powagę tego, co przecież miało być tylko dowcipem, niewinną zabawą, a także niesamowite, pozbawiające oddechu uczucie, które niemal wydarło mu się z ust, kiedy zobaczył jej zarumienione policzki i niemiłosiernie potargane włosy, tak dokładnie zwykle ułożone; może nie opuściło ono ust, ale na pewno zagnieździło się w oczach, z których nie zniknęła jeszcze uroczysta melancholia.
— No, koniec twoich tortur na dziś. — Dominika mimowolnie wzdrygnęła się na brutalny dźwięk jego nazbyt głośnego i dziarskiego głosu, i uśmiechnęła się.
— Chyba nie było tak źle. — Przeszyła jego oczy badawczym spojrzeniem. Czy nie wydawało jej się, czy na pewno nie popełniła znowu odwiecznego, dziewczyńskiego błędu nadinterpretacji? Przecież to Black. Dlaczego to wszystko miałoby wzbudzać w nim jakieś głębsze emocje? Jakby na dowód tego wniosku, brązowe oczy milczały, lekko zmrużone, uparte, nieruchome.
Kiedy Gryfon oparł miotłę o ramię i wyminął koleżankę, pochylił się jeszcze na chwilę nie dłuższą niż kilka sekund i nieruchomiejąc tuż nad kłębowiskiem jej jasnych włosów, ledwo dosłyszalnie, jakby z wahaniem szepnął:
— Pachniesz wiatrem.
I jak gdyby nigdy nic, poszedł dalej, po kilku krokach oglądając się na nią i gestem ponaglając do powrotu. Moon podążyła za nim na wpół świadomie, w stanie kompletnego rozbicia emocjonalnego. Nie wiedziała już zupełnie, co ma myśleć, jak oceniać, jak zareagować. Na szczęście Syriusz nie wywierał na niej żadnej presji, sprawiając wrażenie rozluźnionego i nonszalanckiego, jakby to wszystko nie miało miejsca ani tym bardziej znaczenia.
Jednak chłopak mylił się mówiąc, że to koniec jej tortur. Kiedy wspinali się po prostych, kamiennych stopniach prowadzących do wrót Hogwartu, ze szkoły wyszła grupa siódmoklasistów. Blondynka zamarła, widząc wśród nich Ragnaroka, tym razem jednak jego widok zamiast przyjemności, nie wiadomo czemu, sprawił jej prawdziwą mękę. Nagle poczuła się straszliwie obnażona, dziecinnie niechlujna i bezbronna. Odruchowo cofnęła się za Syriusza, ale okularnik już uchwycił jej spojrzenie.
— Popatrz tylko, znowu łączy nas zbieg okoliczności! — powiedział z uśmiechem, wychodząc na czoło grupy i podchodząc do dziewczyny, kompletnie ignorując przy tym Syriusza, który nieznacznie zacisnął palce na rączce miotły. — Doskonale się składa. Obiecałaś mi dzisiaj Hogsmeade, pamiętasz?
Prawdę mówiąc, pamięć wróciła jej właśnie w tym momencie, ciężka jak wyrzut sumienia.
— Rzeczywiście. — Uśmiechnęła się lekko, kiedy poczuła jak Charlie ukradkiem ścisnął przyjaźnie jej dłoń. Było w jego minie coś łagodnego, uspokajającego, dobrego, co sprawiło, że zupełnie zapomniała o stojącym obok Syriuszu, jak również o mętliku, z którym przed chwilą nie mogła sobie poradzić. Zapatrzona w jego uśmiech nie widziała, jak panowie wymieniają wyzywające spojrzenia i przyjmują demonstracyjne postawy.
— Świetnie, mała, więc może zapoznaj się ze wszystkimi, a ja za chwilę do was dołączę, dobrze? — powiedział, nie patrząc już na nią, a na Syriusza, który nawet nie próbował ukryć wściekłości i pogardy wobec Ragnaroka. Rzuciła niespokojne spojrzenie na ich twarze, ale Charlie odsunął ją stanowczym gestem w kierunku dziewczyny z krótkimi, fioletowymi włosami, która natychmiast stała się dziwnie sympatyczna i zaczęła zasypywać ją gradem pytań. Moon odpowiadała na nie półsłówkami, nie odrywając już oczu od Gryfonów mierzących się nienawistnymi spojrzeniami. „Fioletowa” sprowadziła ją po schodach, wciąż zadając natarczywe pytania, ale dziewczyna nie słuchała jej już zupełnie.
Tymczasem Ragnarok wolno podszedł do Syriusza i zatrzymał się w tak niewielkiej odległości, że prawie stykali się nosami. Wzrost dawał mu przewagę nad przeciwnikiem, więc patrzył na niego z góry, poprzez przydymione szkło. Przez chwilę obaj milczeli, skupiając się na przekazywaniu wszelkich gróźb, ostrzeżeń i negatywnych uczuć poprzez same spojrzenia.
— Coś nie w porządku, paniczyku? — syknął w końcu Grodon na tyle cicho, żeby usłyszał go tylko Syriusz. Brunet zjeżył się, ale wciąż, choć z ledwością, trzymał nerwy na wodzy. Prawdopodobnie nie bawiłby się w żadne utarczki słowne i od razu przeszedłby do ataku, gdyby nie spojrzenie, które zza ramienia blondyna rzuciła mu Moon. Spojrzenie rozpaczliwie błagalne.
— Trzymaj łapy przy sobie — warknął, skupiając wzrok w miejscu, w którym powinny znajdować się oczy Ragnaroka. Ten tylko zachichotał pogardliwie. — Bo zdaje się, że masz niepokojąco krótką pamięć.
— Tu cię boli, co? Tak się składa, że ta mała poszłaby za mną w ogień, a ja mogę jej to jakoś wynagrodzić. Pójdziemy do Hogsmeade, może nawet zgubimy się gdzieś po drodze… Łapiesz, Black? — Syriusz błyskawicznie chwycił Gordona za kołnierz szaty i naparł na niego całym ciężarem. Chłopak zachwiał się i niemal stracił równowagę, nie przestając się ironicznie uśmiechać. Brunet szarpnął nim i niewątpliwie skończyłoby się to nierówną walką, jako że znajomi Ragnaroka poruszyli się niespokojnie, ale wtem Dominika wbiegła po schodach i chwyciła mocno Blacka za przedramię.
— Co ty wyprawiasz! — krzyknęła, sama nie wiedząc czy jest bardziej zrozpaczona, czy wściekła. Syriusz spojrzał na nią przelotnie, lekceważąco, ale nie rozluźnił uścisku.
— Nigdzie z nim nie pójdziesz — warknął, próbując odsunąć ją łokciem.
— Zgłupiałeś! — syknęła niemal przez łzy, świadoma, że wszyscy się na nich gapią. — Nie będziesz mi rozkazywał. Wracaj do zamku!
Charlie wyszarpnął się i przysunął do Moon.
— Słyszałeś, co powiedziała? — odezwał się nieco mniej pewnym tonem, z imitacją uśmiechu na twarzy poprawiając okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. — Wynoś się, paniczyku.
Syriusz pochylił się, dysząc ze złości, i podniósł miotłę. Rzucił w ich stronę pogardliwe spojrzenie, po czym odwrócił się i w kilku krokach pokonał drogę do wrót, za którymi błyskawicznie zniknął.
Dominika wysunęła się spod ramienia Hyatta i wolno zeszła po schodach.
— Palant. — Usłyszała za plecami. — Lepiej, żeby się to więcej nie powtórzyło, jasne?

* * * * *

Szesnastoletni chłopak przez przyjaciół zwany Łapą, bezradnie miotał się po dormitorium. Miał wielkie szczęście, że zastał je puste, ale nie zważał na to zupełnie, zbyt zaabsorbowany targającą nim wściekłością.
Syriusz był w okropnym stanie. Czuł, że złość zaraz go rozsadzi, że nie zapanuje nad agresją, jeżeli ktoś nawinie mu się pod rękę. Przysiadł na brzegu łóżka i ścisnął głowę dłońmi.
Merlinie, co za idiotyczna sytuacja. Gdyby tylko mógł, policzyłby się z tym sukinsynem tak, jak na to zasługuje… Jak śmiał w ten sposób… A ona?
Black zerwał się gwałtownie i podszedł do parapetu, wściekłym ruchem zgarniając z niego szklankę, która roztrzaskała się na drobne kawałki. Zacisnął ręce z całej siły na brzegach kamiennej powierzchni i zgarbił lekko, zaciskając powieki.
Ona też była idiotką. Naiwną, słabą idiotką. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy właściwie zauważył, że jest w niej zakochany…
Za drzwiami rozległ się tupot kilku par stóp i czyjś śmiech. Po chwili wszystko znowu ucichło, pozostawiając go samego, przeciążonego nadmiarem potężnych emocji.
To tylko pogarszało sytuację. Mógł jej teraz nienawidzić, mógł mieć pretensje i żal, ale tak naprawdę nic, nic się nie zmieniło. Wciąż oddałby wiele za kolejne spotkanie takie jak dziś. Jednocześnie był przekonany, że to ani wyjątkowe, ani wzniosłe uczucie, po prostu – przyjemne, a prawie na pewno nie ostatnie. Na razie wystarczało mu, że była blisko, na wyciągnięcie ręki, że mógł codziennie z nią rozmawiać, mógł na nią patrzeć, dotykać, zgadywać myśli. To musiało się stać wcześniej czy później, szkoda tylko, że przegrał zanim zdecydował się uderzyć. Bo jego przegrana była w tej sytuacji równie oczywista, co bolesna. On, Syriusz Black, który miał podobno wszystko, czego dziewczyna może chcieć, musiał ustąpić z drogi temu kundlowi, pupilkowi Ślizgonów. Och, jak bardzo boli urażona duma!
Coś zagulgotało dziwacznie. Chłopak odwrócił odruchowo głowę i kątem oka zobaczył ropuchę Petera bezradnie podskakującą w jego kociołku. Bezmyślnie spojrzał w wypukłe ślepia zwierzęcia i ponownie utkwił wzrok w szybie. Jego oddech stawał się coraz głębszy.
Było jeszcze jedno uczucie, które tłukło mu się po głowie, które nieustannie spychał na dalszy plan jako głupie i żałosne. Strach. Nie, nie o siebie. Duszący, zmrażający serce niepokój o nią. Przecież ten bydlak sam powiedział, chwalił się… Syriusz potarł mocno czoło. Może powinien po nią wrócić, niezależnie od jej woli? Przecież nie mógł pozwolić, by historia zatoczyła koło? Wszystko jedno, czy by go potem znienawidziła, przecież nie zniesie później widoku jej zapłakanej, skrzywdzonej… Ale nie. Nie może tego zrobić, wykluczone. Wynoś się, paniczyku… Wynoś się.
Duma zwyciężyła wszystko.

* * * * *


Dominika siedziała sztywno wyprostowana na krześle, z twarzą nieruchomą i wyrażającą głęboką pogardę. Spod półprzymkniętych powiek przyglądała się poprzypalanemu niedopałkami blatowi stołu, obskurnemu jak sam pub. Wolno, ale sukcesywnie dojrzewała w niej pewna istotna decyzja. Wśród podpitych i grubiańskich siódmoklasistów, w tym Charliego, który lekceważył ją ostentacyjnie, odkąd ośmieliła się okazać niezadowolenie wobec jego natarczywego zachowania, mogła wreszcie zrobić prawdziwy, obiektywny bilans zysków i strat. Boleśnie przekonywała się, jak wielki błąd popełniła jakieś dwa tygodnie temu. Była niepokojąco spokojna, ale nikt i tak nie zwracał na nią uwagi. Krótkimi, płytkimi oddechami wciągała w płuca papierosowy dym i cierpkie rozczarowanie, które zdawało się rozrywać ją od środka. Owszem, jej uczucia były teraz zimne i analityczne, ale ból, który sprawiały jej nowe wnioski, bynajmniej nie był przez to mniejszy. Pozwoliła się wykorzystać w jeden z najgorszych możliwych sposobów, pozwoliła się ośmieszyć i poniżyć, ale chyba nie wszystko było jeszcze stracone. Odsunęła się od pryszczatego, mocno wstawionego chłopaka, który zaczął się do niej nieporadnie dobierać, a straciwszy oparcie, zsunął się z krzesła i uderzył z hukiem o podłogę. Dominika wstała i z beznamiętną miną zignorowała stek wyzwisk pod swoim adresem, dobiegający z poziomu jej stóp. Wyminęła stół i przez nikogo niezatrzymana, wyszła z pubu. Czuła się dotkliwie zdradzona, kiedy odetchnęła lodowatym, wieczornym powietrzem, ale pierwszy raz od wielu dni także dziwnie silna i pewna słuszności tego, co ma zamiar zrobić. A było to coś, co na pewno nie spodoba się Charliemu.


---
Hej, robaczki! Opóźnienie było, ale prawdę mówiąc, wraz ze spadkiem czytelniczego zainteresowania tym blogiem, ja sama zaliczam spadek weny i motywacji... Ale nie upadajcie na duchu, historia trwa, a ja dzięki temu niczym Lord Voldemort (ostatnio strasznie panoszy się na tym blogu, zauważyliście, że pojawił się w dwóch rozdziałach z rzędu?) wiem teraz, kto jest wiernym Śmie... ehym, czytelnikiem, kto powinien zostać nagrodzony i tak dalej... :D W każdym razie akcja nabiera tempa i spodziewam się, że tak już zostanie.
Uwielbiam Was i przesyłam całuski!

28 komentarzy:

  1. W końcu pierwsza! Idę nadrobić poprzednie rozdziały! ^.^ Rezerwuję sobie tu miejsce! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Eskaryno,

      Jak zwykle przychodzę maksymalnie spóźniona... Nie mam żadnego wyjaśnienia, ponieważ po egzaminach powinnam natychmiast przyjść i skomentować :/

      Ten cały Ragnarok coraz bardziej mnie denerwuje… Co takiego Moon w nim widzi, jako postać (według mnie) jest on zapatrzonym w siebie palantem. Myśli, że może zdobyć każdą, a zwłaszcza Dominikę i bezczelnie to wykorzystuje!

      Zakład jest po prostu nieziemski! :D „Ze Ślizgonami też nie rozmawiasz” – Dominika, mistrz ciętej riposty. XD Nie wiem co jest zabawnego w tym, że Moon znalazła się w gazetce… Ludzie czasami są naprawdę dziwni(ehe, ehe, odezwała się)… Oj Dominiko, coś nie wychodzi ci przyjaźń ze Snapem. Śmiała się ze swojego „kumpla”. Och, i był fragment Jily *.*

      Moon za bardzo przeżywa tą notatkę w gazecie. Mimo że zareagowałabym podobnie, to raczej bym to chowała i nie rozgłaszała… Jednak Syriusz jak zawsze potrafi poprawić mi humor XD „To nawet nie jest dziewczyna” – padłam jak to przeczytałam XD Hahaha!

      Fragment z Hekate był naprawdę niepokojący… Czy to Voldemort ją wzywał, czy mam jakieś omamy? I tak jest to naprawdę straszne i parę razy jak czytałam ten fragment stanęło mi serce :O

      Co się stało Dominice? Najpierw ten dziwny sen (albo i nie), a zaraz potem leży na kafelkach w łazience cała mokra. To wydawało się naprawdę niewiarygodne, jednak chcę się dowiedzieć o co chodzi!

      Dobrze, że Moon jednak zdecydowała się na spotkanie z Syriuszem! I nawet jej się podobało, a Black nawet stwierdził, że jest zakochany w DOMINICE! O Merlinie, naprawdę :O Ale jak zwykle wszystko musiał zepsuć ten pieprzony Ragnarok… Może jestem zbyt sceptycznie do niego nastawiona (och, wcale tak nie uważasz, droga V), ale naprawdę on zawsze wszystko psuje!

      Jak widać Dominice nie spodobało się zbytnio towarzystwo. Powinna od razu odpuścić i nie iść z nimi do tego Hogsmeade, ale nie, bo po co? Dobrze, że przynajmniej ich opuściła. Zastanawiam się, czy Syriusz poszedł do Hogsmeade po Dominikę. Mam nadzieję, że tak!

      Opisy są naprawdę świetne i tak się wczułam w rozdział, że nie wiem kiedy go przeczytałam! Dziękuję, że piszesz! Życzę weny i czasu na dalsze rozdziały!

      Pozdrawiam,
      ~V

      Usuń
    2. E tam, nie przejmuj się :) Na razie nie dzieje się przecież nic takiego, żeby tu biec i komentować. Marzę sobie jednak, że moooże kiedyś akcja nabierze takiego tempa i jakości, że aż samemu będzie się chciało wpadać :p Ale to daleko przyszłość, tymczasem bardzo cieszę się, że wróciłaś.
      Co do Białej Magii - możliwości Dominiki rosną z czasem. Biała Magia, jak już wspominałam, nie jest tylko bezwolną siłą, domaga się rozwoju, przestrzeni, którą trzeba jakoś rozładować. Tę kwestię poruszę jeszcze w kolejnych rozdziałach, ale wszystko sprowadza się do tego, że jeśli Moon z takich czy innych powodów rezygnuje z używania Białej Magii, ona wykorzystuje się samoistnie. Wszystko zostaje w przyrodzie :D
      Dziękuję za ciepłe słowa i pozdrawiam,
      Eskaryn

      Usuń
  2. Po pierwsze nienawidze Dominiki nie za to, ze w ogole chciała isc gdziekolwiek. Charliem, bo mnie sie to w głowie bie mieści, tylko ze poszła z nim, traktując w ten sposob Syriusza.
    Tylko ze wtedy nie przeczytalabym pewnie k tym, ze on jest w niej zakochany. Tyle ze ja to wiem od kilku rozdziałów. Ale... Boże, serio myslalam ze ja uduszę. Do reszty odniosę sie jutro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :p Jak emocjonalnie!
      No tak, niby to wszystko jakoś tam sobie działa od jakiegoś czasu, ale jednak nazwania rzeczy po imieniu robi pewne wrażenie, prawda?
      Jesteś pierwsza w mojej czytelniczej kolejce, więc spodziewaj się mnie!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    2. No nie mogłam się powstrzymac, takie emocje! teraz pora na długi komentarz.
      Po pierwsze, piszesz coraz dłuższe rozdziały, z czego się cieszę, bo miło poczytać długi tekst, tylko że nie jestem pewna, czy na pewno do wszytskiego się odniosę.
      po drugie, nie spodziewałąm się, że już prawie wiosna w Twoim świecie. ładnie opisujesz naturę i to w róznych okolicznościach, zarówno naturalnych, jak i magicznych. zarówno fragment z Voldemortem, jak i ten dotyczący dziwnej postaci w mgle mnie zaintrygowały. Ciekawe,m czy się łącza? pewnie tak. a najlepsze jest to, ze w jakiś sposób ta magia na higwarckich błonach dotyczy Dominiki, bo przecież w nocy miała na sobie te glony i w ogóle. I wcale, ale to wcale mi się to nie podoba. Nie wygląda to na białą magię, za grosz. Myślę, że chyba powinna się tym zainteresować.
      tak naprawdę nie nienawidzę Dominiki. może trochę. nadal uważam, że zachowała się nie w porządku i właściwie dość niezrozumiale. Oczywiście jak generalnie uważąm, że dla niej Syriusz jest stworzony, a ona dla niego, ale nawet jeśłi tak by nie było, to a) po tym, co zrobił R., naprawdę powinna stać się mądrzejsza, wydawało mi się, że wydarzenia z gabinetu McGonagall są tą ostateczną weryfikacją, a jak widać, sie myliłam i nie mogę tego zrozumieć. Aż myślę, czy to Charlien przypadkiem nie rzuca na nią jakichś czarów, b) nawet jeśli nie lubi Syriusza w taki sposób ( w co nie wierzę, a jeśli nawet - to polubi, oj tak xD), to po takiej... hm... przejażdżcer na miotle, która dla nich obojga była niesamowitym przeżyciem, nie powinna go ot tak zostawiać. nie powinna dawać sie tak manipulować R. Właściwie powinna go olać, nawet jeśli nie szłaby akurat z Syriuszem i akurat po czymś takim, bo Charlie jest po prostu arognackim bucem, któremu najlepie byłoby sprzedać liścia. Ale już na pewno, choćby z wychowania, nie powinna była tak potraktowąć Syriusza!!! jak mogła?! Black..,. och, uwielbiam go. Uwielbiam go coraz bardziej xD a ta uwaga, ze własciwie jego zakochanie się (przyznał sie przyznał się) nie jest niczym mcnym, chyba ejszcze bardziej to potwierdza, bo pewnie czując się zraniony, tak sobie to tłumaczył. nie poszedł za nią z powodu dumy, choc własciwie wydaje mi się, że ma porawo obrazić się na nią śmiertelnie. mam nadzieję,że tego nie uczyni. mam również właściwie nadzieję, że i Dominice nic się nie stanie w trakcie powrotu do zamku, bo mimo że mnie zawiodła, to i tak ją lubię xD A, w ogóle podobała mi się ta akcja w Wielkiej Sali, nawet jeśli lubię Snape'a. tylko że ja lubię go w starszej wersji, nie w młodzieńczej, więc... to było dobre, nawet jeśli Lily miała trochę racji, że się wkurzała. w ogóle trochę mi czasem brakuje jej i Patricii, ale rozumime, Domi główna bohaterką xD mam nadfzieję, że napiszesz coś więcej o jej nauce Białej Magii z nauczycielem, bo trochę mi tego brakuje. ale tak naprawdę to uważam , że ten rozdział był świetny, wywołał tlye emocji, no a najważniejsze jest to, że Syriusz się przyznał <3 LOVE xD
      Zapraszam na niezaleznosc-hp.blogspot.com na rozdział czternasty ^^:)

      Usuń
    3. Jeej, to pierwszy tak emocjonalny komentarz od Ciebie! Dziękuję bardzo i pękam z dumy :*
      Cieszę się, że nawiązałaś do mojego nieco macoszego traktowania lekcji Białej Magii oraz wątków Lily i Patricii - to wszystko już w kolejnych rozdziałach. Dowiemy się nowych rzeczy o białomagiczności i jej możliwościach, poznamy nieco bliżej rodzinę Patricii i poznamy kilka ciekawostek na temat Lily... Wszystko wkrótce :p
      Wiesz, czytałam już miliardy fanficków i często dzieje się tak, że albo od razu natrafia się na tę jedyną drugą połówkę, albo wpada się w chwilowy związek, który jest tylko przykrywką dla prawdziwej miłości i w efekcie wracamy do punktu pierwszego. Ja chciałam pokazać coś innego. W prawdziwym życiu często zakochujemy się w niewłaściwych osobach, a ten pierwszy etap, etap zauroczenia charakteryzuje się totalnym brakiem racjonalności i swego rodzaju zaślepieniem. Sytuacja w gabinecie McGonagall powinna wstrząsnąć Dominiką w bardziej naturalnych okolicznościach - tymczasem dziewczyna wstydzi się sama za siebie, unika Ragnaroka, ale też w jakiś pokrętny sposób go usprawiedliwia, bo tak właśnie działają te pierwsze, płytkie i nieco instynktowne emocje. Pod koniec rozdziału było jednak widać, że pewna granica została przekroczona i już nic nie będzie takie samo ;) To jednak nie koniec kariery Ragnaroka w tym opowiadaniu!
      Dziękuję za wspaniały komentarz. Tak jak mówiłam wcześniej - nadchodzę!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  3. Wybacz, że nie komentuję twoich genialnych rozdziałów, ale takie życie lurkera. W każdym razie - Uwielbiam twoje opowiadanie, a czytanie nowych rozdziałów to najprzyjemniejsza rzecz jaka może mnie spotkać w ciągu dnia. Cieszę się, że rozdziały są długie i mogę się delektować czytaniem ich ;) Uwielbiam główną bohaterkę, uwielbiam twojego Syriusza, uwielbiam twój styl pisania, uwielbiam muzykę, która leci w tle, uwielbiam wszystko co jest na tym blogu. Chociaż nie komentuję, wiedz, że gdzieś tam jestem i czytam. I zachwycam się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci bardzo :) Tyle ciepłych słów! Komentarze czytelników trudno przecenić, są niesamowicie ważne, ale będę pamiętała, że może gdzieś tam jest ktoś, komu podoba się aura tej historii... Mam wielkie plany, więc spodziewam się, że może być już tylko lepiej :)
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  4. Cześć kochanie
    Przepraszam że pojawiam się dopiero dzisiaj skoro rozdział przeczytałam już wczoraj jednak nie miałam pomysłu na to żeby ten komentarz nie wyszedł głupio.
    A Gordon zasługuje tylko na to żeby mu przywalić pałką w ryj i zostawić nieprzytomnego w jakimś ciemnym kącie.
    Dominika jest ... eh szkoda słów. Rozumiem że tajemniczość i pewność siebie Gordona jej zaimponowały i w ogóle. Ale czy ona nie widzi że on jest po prostu złym facetem? Czemu nie widzi, że Syriusz ją lubi i chce żeby była bezpieczna? Czemu?
    No i Łapcia ... zakochał się, jakie to urocze. Nie martw się Syriusz. Ona jeszcze się przekona kto jest lepszy.
    No i to dziwne zjawisko w łazience ... czyżby nasza Dominika była syrenką? :D :D :D zobaczymy.
    Pozdrawiam i zapraszam dziś do moich Huncwotów gdzie niedługo pojawi się rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej :)
      Cóż, chyba muszę przygotować się na wirtualny lincz Ragnaroka, bo to, co zrobił teraz, to naprawdę jeszcze niewiele... xD Potrzeba nieco więcej, żeby przerwać jego wpływ na Dominikę, niestety.
      Syriusz, oczywiście, jest kochany, ale tak to już bywa z zauroczeniami - racjonalne argumenty trafiają zwykle w próżnię.
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  5. Dzisiaj króciutko, bo matura już za mniej, niż dwa tygodnie :O
    Cudowny rozdział, jak zwykle zresztą. Od kilku rozdziałów podejrzewałam, że Syriusz zakochał się w Moon i teraz mam potwierdzenie. Blondynka źle się wobec niego zachowała, traktując go jak powietrze w momencie, gdy tylko zjawił się Charlie. Przy okazji, ten chłopak bardzo zaczyna mi działać na nerwy... BARDZO. Mam nadzieję, że Moon się opamięta po tym, jak ją potraktował w Hogsmeade i przestanie być na każde jego skinienie. Ogromnie mi się podobało, jak opisałaś podróż na miotle, niemal czułam się jakbym tam leciała razem z nimi (choć to by pewnie było bardzo niezręczne :D).
    Również podobał mi się ten fragment o Voldemorcie, nieraz w sielankowości tamtych czasów w Hogwarcie można zapomnieć, że w tym samym czasie, w którym inni uczniowie przeżywają pierwsze miłości, szlifują przyjaźnię, to Voldemort rośnie w siłę i że już niedługo zaczną się bardzo mroczne czasy... Cieszę się, że ty nie dajesz o tym zapomnieć, bo to ważny element historii (:
    Co do mniejszej aktywności czytelników - jestem na blogosferze od trzech lat i co roku powtarza się taki sam schemat, czyli zmniejszona aktywność czytelników od marca do czerwca. Także nie przejmuj się, w lato wszyscy odżyją, po prostu teraz każdy ma tyle na głowie, że brakuje czasu na komentowanie :(
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i życzę weny! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki za wszystkich maturzystów! Też czuję to napięcie, bo mam w domu jednego, haha :p
      No niestety, Syriusz niechcący stał się postronną ofiarą ślepego zauroczenia Moon. Sytuacja nieco zmieni się już w kolejnym rozdziale, tak jak to zapowiada końcówka, ale nie ma co spodziewać się sielanki.
      Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa. Voldemort jest bardzo ważny i podoba mi się idea śledzenia z daleka jego drogi do władzy.
      Pewnie masz rację. Przy poprzedniej wersji tej historii wiele razy zdarzało mi się pisać tylko dla jednego komentarza pod rozdziałem, więc trzeba znacznie więcej, żeby mnie zniechęcić ;p
      Dziękuję Ci za uwagę w tym gorącym okresie, trzymam mocno kciuki i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  6. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!! Jeeeeeeeeeeeesssssttttttttt!!!!!!!!!!
    Jupiiiiuuiiiiiiii!!! Hahahahahahahaha!!!!!! Ja wiedziałam! A ty się wypierałaś! Przecież to było wiadome, że Syriusz kocha Dominikę! To było takie oczywiste, poza tym ta scena, jak razem latali, normalnie ooooooooo!! Tacy kochani! Jezuinku! Naprawdę! To było świetne, chcę więcej takich scen z nimi!
    Ale oczywiście wszystko musiało runąć... Nienawidzę go... Nienawidzę dziada... Od początku go nie lubiłam, wiedziałam, że to nje bd dobra postać... A teraz kurcze?! Teraz to bym go zabiła po prostu... Jak on może chcieć tak potraktować Dom-Dom?! (Tak wg mam tak na drugie imię xd) Jak on może?! A Syriusz, ty idioto, skoro wiesz, co chce zrobić Ragnarok, może byś poszedł i mu przeszkodził?! Banda idiotów!
    I Dom-Dom też do niej należy... Nie widzi, jaki naprawdę jest Ragnarok?! Nie widzi, że, na Merlina, Syriusz ją kocha?! I idzie z jakimś niebezpiecznym draniem do Hogsmead?!
    Ja pierdykam... Chyba czas się uspokoić...
    Hmmm... To była Dominika... To ona tak leciała w nocy... Ciekawe czemu... Ciekawe o co może chodzić...
    Patrz w Hogwarcie tak bezpiecznie, a tutaj poza bezpiecznymi murami Voldemort łączy się ze Starożytnymi... Oooo!!! Już się nie mg doczekać, co z tego wyniknie!!!!
    Co tam dalej... Ah! Skeeter! Fajnie, że ją tuTaj dodałaś, cała sytuacja do niej pasowała xd wszystko, żeby obrobić Blacka i Dom-Dom...
    Pomysł na upokorzenie Smarka wyjątkowo oryginalny :)))) To był uśmiech nienawiści xd nie lubie go a dodatkowo tak zlal dominike wieeeec... No coż. Poza tym częsciowo dzieki temu dom-dom przegrala zaklad :)
    Hmmm... Dalej... Dzięki bogu Dominika opuściła tamto towarzystwo... ale co z tego wyniknie? Mam nadzieję, że Ragnarok jej nie dogoni, a ona sb spokojnie wróci do Syriusza przeprosi go i przyzna, ze mial racje... Wiem, ze tak nie bd xd
    Ale czemu ona w ogole tam poszla?!?! Wiem ze milosc jest slepa, ale jak to pieknie powiedzial Deadpool ,,Nie to ty jesteś ślepa" xd Musiałam to tu gdzieś wcisnąc, uwielbiam ten fragment <3
    Kocham twoje opisy! Kocham wszystko co piszesz! Uwielbiam, kocham!!! Naprawdę te opisy są piękne!
    Mam nadzieję, że do wszystkiego się odniosłam. Rozdział był długi, mogłam coś ominąć, więc jak coś to przepraszam :)
    Czekam na kolejne!!!!
    Pozdrowionka,
    Bianka
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I przepraszam za tyle błędów, ale pisałam ten komentarz, stojąc w autobusie pełnym przepychających się i co chwilę upadających ludzi, którzy stale mnie trącali i wydzialali niezbyt przyjamny zapach xd

      Usuń
    2. Haha :p Podoba mi się Twój entuzjazm. Ale nie ciesz się przedwcześnie - to, że Syriusz coś sobie uświadomił nie oznacza wcale, że teraz wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie! Cieszę się jednak, że Ci się podobało.
      Kurczę, Deadpool to niewyczerpane źródło genialnych tekstów... xD Fakt, to Dominika jest ślepa, przyznaję.
      Bardzo Ci dziękuję za wyczerpujący i przeuroczy komentarz. Aż nie mogę przestać się uśmiechać :) Tyle komplementów, że można popaść w samozachwyt... Dziękuję!
      Eskaryna

      Usuń
  7. Witam, witam!
    Mówiłam Ci kiedyś, jak ja kocham twoje opisy... czegokolwiek? Nie?
    To teraz Ci powiem!
    KOCHAM TWOJE OPISY!
    Serio, dosłownie czuję, jakby jakaś magia przez nie przepływała! Niesamowita jesteś, miśku!
    Teraz zorientowałam się, że przez większą część rozdziału moja głowa była przekrzywiona. Nie była to jednak oznaka niezrozumienia, znudzenia czy nawet złości. Po prostu tak się wciągnęłam, że oprócz tego nawet zaczęłam nucić twoją playlistę! Kompletny odlot.
    Kocham twój styl pisania, to jak potrafisz zaczarować czytelnika.
    Chapeau bas!
    Przestałam lubić Dom od jakiś... trzech rozdziałów? Zawsze dawałam jej szansę, czegokolwiek by nie zrobiła. Ale... Dzisiaj chyba zdenerwowała mnie bardziej niż kiedykolwiek. Chyba wszystkie emocje co do niej się potroiły i...
    Może i miłość jest ślepa, może i jej zauroczenie jest ogromne, ale mimo wszystko myślę, że nawet to nie zwalnia nas ze zdrowego myślenia i rozsądku. Chyba, że jestem realistką i tego nie rozumiem? Ale z drugiej strony byłam kiedyś zakochana... Ale nawet ja się tak nie zachowywałam, no!
    Jestem lekko zdenerwowana.
    Syriusz. W tym opowiadaniu, mimo jego przemyśleń i opisów- jedna, wielka zagadka. Uwielbiam go.
    Wiesz co? Mam takie małe życzenie.
    Proszę, w następnym rozdziale niech Syriusz będzie takim dupkiem w stosunku do Dominiki.
    Mówią, że terapia szokowa jest pomocna, więc tylko podaję pomysł :P
    Lily jest tą samą Lily, którą wyobrażałam sobie, kiedy czytałam książki p. Rowling.
    Nie jest zbyt przecukierkowana i nagle nie odmienia się w stosunku do Jamesa, chociaż to jest to, czego wszyscy chcą.
    Co ja Ci będę więcej mówiła? Świetnie piszesz, masz niesamowite pomysły i wszyscy Cię uwielbiają ;P
    Życzę weny i dobrego nastroju,
    Carolyn.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej, kochana :)
    Jeju, pękam z dumy. No bo żeby komuś podobały się nudne opisy? Niesamowite. Haha, mam nadzieję, że Ci szyja nie zdrętwiała. Nie wydaje mi się, żebym zasługiwała na takie komplementy, ale cudownie się to czyta :)
    Oj tak, rating Dominiki po tym rozdziale poleciał na łeb, na szyję :p Wasze oburzenie jest bardzo na miejscu i nie wiem, czy tak szybko minie... Syriusz jest na tyle słodki w tej całej sytuacji, że oprócz złości przeżywa też silne poczucie winy, więc potworem rangi Moon chwilowo się nie stanie, ale będzie miał też swoje momenty, spokojnie :)
    Dziękuję za wspaniały komentarz. Każde Twoje słowo zawsze bardzo motywuje mnie do pisania... Może powinnam Cię wynająć, żebyś motywowała mnie też do pracy, czy coś? :D W każdym razie mogłabyś to robić zawodowo, na pewno.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha! Dziękuję za miłe słowa! Motywowanie innych to moja specjalność.
      Prawdę mówiąc, szyja trochę pobolewa, ale podejrzewam, że to od mycia kubków, które nie zmieściły się do zmywarki :p No bo weź tak stój przez dwadzieścia minut w jednej pozie!
      Czuję się troszeczkę spokojniejsza o Syriusza, ale znacznie mniej o Moon. Szkoda ;p

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. cholera, gdybym przeczytała o jeszcze jednym "mała" z ust ragnaroka, chyba bym go zabiła. nie wiem jak bardzo naiwna musiała być Dominika, żeby dawać się tak urabiać, ale na szczęście chociaż w tym barze sobie już uświadomiła, że coś jest nie tak.
    w każdym razie szkoda mi Syriusza. dba o nią, widać, że się martwi i kocha - i nawet nie musiał tego przyznawać sam przed sobą - a ona go tak olała, omotana brakiem uroku (bo jak to inaczej określić?) tego idioty.
    gazeta z plotkami o Blacku i Dom mnie rozbawiła, szczególnie ten zwój na parę stóp xD i jego późniejsze wyjaśnienia. "a to... to nawet nie jest dziewczyna" skislam!
    poza tym, dziwne rzeczy dzieją się z Dominiką. tak czytam i myślę, co to? atak paniki? schizofrenia? wizja? no, wiem tyle, że to związane z jej umiejętnościami, albo tak sądzę przynajmniej.
    ogólnie to szybko mi się czytało - nawet nie zauważyłam, kiedy się skończył!
    to teraz pozostaje mi czekać na kolejny rozdział, więc do następnego <3

    u mnie już 17 rozdział, zapraszam! www.theasphodelus.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeeej, bardzo dziękuję za tę serię komentarzy! Doceniam poświęcenie :)
      Notowania Ragnaroka wprawdzie lecą na łeb, na szyję, ale to jeszcze nie było jego ostatnie słowo. Chłopak ma potencjał :p
      Spodziewaj się mnie w takim razie!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  11. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
    Zdaję sobie sprawę z tego, jak wyrodną czytelniczką jestem nie dodając tak długo komentarzy, ale... ostatnio siedzi we mnie straszny leń i trudno mi go wykurzyć. Jednak postaram się teraz regularnie dodawać komentarze. Obiecuję!
    Dzisiaj wyjątkowo nie będzie cytowania albowiem ponieważ... no, nieważne. Przejdźmy zatem ogólnie do tego, co najważniejsze w tym rozdziale... omatkobosko. Syriusz się zakochał! *-*
    Bardzo, bardzo, bardzo strasznie i okropnie podobał mi się moment, w którym Łapa uczył latać Dom-Dom. Już parę razy spotykałam się z taką sytuacją w opowiadaniach, ale przyznam szczerze, że na twoim blogu została ona opisana najlepiej. Każdą linijkę tekstu pożerałam, tak jak swoje kanapki na śniadanie (a warto dodać, że rano jestem strasznie żarłoczna, więc uznaj to za komplement XD). Zauroczyła mnie delikatność, a jednocześnie wyczucie z jakim to opisywałaś. Czytając to z pewnością zarumieniłabym się bardziej, niż Dumbledore, gdy pani Pomfrey powiedziała mu, że podobają się jej jego nauszniki, ale nie umiem się rumienić. #smuteczeg
    Napawałam się ich wspólnymi momentami, bo ostatnio ogólnie mam fazę na romanse. Czy ty potrafisz sobie wyobrazić jak zaczęłam piszczeć i podskakiwać, czytając fragment gdzie Syriusz uświadomił sobie swój stosunek co do Moon? Lepiej sobie nie wyobrażaj. Brzmiałam jak przejechany chomik błagający o ostatnie sekundy życia XD
    A teraz przejdźmy do tej małej piczki, jaką okazał się Ragnarok...
    HA! MÓWIŁAM, MÓWIŁAM i po raz kolejny... MÓWIŁAM, ŻE Z NIEGO NIC DOBREGO NIE BĘDZIE! Muahaha! Kurde, przewiduję przyszłość.
    Chyba zacznę uczyć wróżbiarstwa xD
    Sama nie wiem, czy powinnam bardziej współczuć Dominice tego, że chłopak, który się jej bardzo podobał, okazał się być głupią cipą (przepraszam, ale inaczej się nie... w zasadzie się dało, ale wolę to określenie XD), czy czuć lekką irytację, tym jak dała mu się omotać. Ja sama nigdy nie byłam zakochana (postacie fikcyjne pomijając ;P), ale... raczej nigdy bym nie zgodziła się na współuczestniczenie w tak wielkiej zbrodni przeciwko nauczycielom, na jaką zgodziła się Dom-Dom. Jednocześnie trochę mnie boli fakt, że ona wolała tego durnego Gordona (kojarzy mi się z taką bajką o ogrodniku Gordonie, która... zresztą nieważne xD) od ociekającego zajebistością Syriusza. Ale ma to swoje dobre strony.
    Przynajmniej przy Blacku nie czuła się, AŻ TAK skrępowana, jak przy naszym Charliem-Ogrodniku i potrafiła mu pocisnąć jakąś ripostą.
    Teraz mam tylko nadzieję, że Dom-Dom przejrzy na oczy i powolutku, powolutku zacznie odkochiwać się w Gordonie (pff... ale znając życie ten frajer nie da się tak łatwo spławić, prawda? Wiedziałam.) po to, żeby w którymś tam rozdziale z radosnym okrzykiem wskoczyć w syriuszowate (nowe przymiotnik wymyślony przeze mnie, podlega prawom autorskim) ramiona i żyć długo i szczęśli...
    Pff... co ja piszę?! Wybacz, zaczyna mi już trochę odwalać XD
    O! Zapomniałabym jeszcze powiedzieć, że strasznie spodobał mi się moment, w którym Łapa pod postacią psa przymilał się do Dominiki, a ona nieświadomie nazywała go pięknym i głaskała... ten moment wygrał wszystko XD
    Zdaję sobie sprawę z tego, że większość komentarza zajęły moje wywody o Synice, ale... to twoja wina. Wiedziałaś, że ja sobie nie odpuszczę i hebnę (,,h" zamiast ,,j", bo cenzura musi być B)) poemat o tej dwójce. Ale zakończmy (na chwilę obecną) moją gadaninę o Synice i przejdźmy do innych, równie ważnych elementów tego rozdziału. Moce Dominiki... kurde, to jest takie ciekawe, a nadal tak mało o nich wiem... Jednak teraz przynajmniej wiem, co ty czujesz, gdy ja wspominam o ,,Przeklętych" i ,,Naznaczonych" na moim blogu xd
    Rzeczywiście, niefajne uczucie. A co do super-power Dom-Dom, to nie mogę się doczekać następnego rozdziału, w którym rozwiniesz ich temat jeszcze bardziej. Ja pierdzielę... jakie to czekanie irytujące! (Powiedziała dziewczyna, która kazała swoim czytelniczkom czekać 5 miesięcy na pierwszy rozdział XD)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po raz pierwszy w mojej ,,karierze" blogspotowej spotkałam się z opisem, gdy Voldemort dopiero zyskiwał pełnię mocy i muszę przyznać, że ten fragment był trochę przerażający. Ukazałaś to z perspektywy szaleńca i jeszcze czarna magia... brr! Nienawidzę, a jednocześnie boję się zła. Ma w sobie zbyt wiele tajemnicy, zbyt wiele niewiadomych. Dla innych taka tajemniczość, skrytość może wydawać się fascynująca, ale nie dla mnie. Ona jest przerażająca, bo nigdy nie wiesz, co się kryje za maską pozorów...
      Czekaj, zaczynam myśleć filozoficznie i to chyba najwyższy czas skończyć komentarz, z którego po raz pierwszy od dawna jestem zadowolona B)
      Życzę ci mnóóóóóstwaaaa weny i żebyś dodała prędzej rozdział, mysiu-pysiu ;*
      Sophie Casterwill

      Usuń
    2. Nic nie szkodzi, kochana, każdy Twój komenatrz z osobna jest wspaniały ;) O lenistwie nie musisz mi mówić - jestem w tym mistrzynią!
      Jeeej, dziękuję. Rzeczywiście, ja też widziałam już parę lekcji latania :p Nie mogłam sobie odmówić jednej [fragment o Dumbledorze mnie wzruszył, to wyraźny znak, że czas przewałkować całą serię od nowa po raz enty]
      Kurczaki, chyba jesteśmy jakoś zsynchronizowane, bo ja też mam jakąś nietypową fazę na romanse i praktycznie na każdym blogu z osobna żebrzę o jakiś xD Co to, menopauza czy co?
      Ja tam myślę, że zajebistość Syriusza jest przereklamowana. To znaczy, w sytuacjach, kiedy zdaje sobie z niej sprawę i traktuje jak wspólne dobro ludzkości :p Znacznie ciekawsze jest dla mnie to, co mógłby w sobie tłumić i duuużo tego przed nami.
      Charlie-Ogrodnik <3 Czuję, że to już na zawsze zostanie mi w głowie. Jak mam go teraz traktować poważnie?! Gdyby był chociaż ogrodnikiem-mordercą...
      Powiem Ci, że bardzo się cieszę, że zdajesz sobie sprawę z naszej pięciomiesięcznej udręki, a później kolejnych mąk xD Przynajmniej nie muszę wprost wyrażać swoich pretensji do Ciebie, haha.
      Dziękuję za docenienie fragmentu o Voldemorcie. To dla mnie dość trudne, bo jednak ten etap przejściowy między przystojnym i inteligentnym chłopakiem a wężowatym czarnoksiężnikiem jest wielką niewiadomą i rzadko ktoś podejmuje się pisania o nim. Niby jest tu wielkie pole dla wyobraźni, ale jednocześnie łatwo jest postawić niewłaściwy akcent. Mam nadzieję, że Voldemort będzie w mojej historii bardziej pełnowymiarową postacią. Opowiadanie nosi tytuł "Na skraju" nie bez przyczyny - tu granica między dobrem i złem jest bardzo płynna.
      Dziękuję za cudny komentarz :* Kiedy czytam Twoje słowa, weny wcale nie trzeba mi życzyć. Z tej okazji zdradzę, że następne dwa rozdziały będą nieco krótsze (obawiam się zmutować je w jednego, wielkiego potwora), dlatego będzie dzielił je jedynie tydzień przerwy. Hurej! :D
      Buziaczki-pysiaczki,
      Eskaryna

      Usuń
  12. Dużo bardziej wolę Syriusza od Ragnaroka, co już pewnie dawno wiesz, bo cały czas o tym piszę ;D. No i taka fajna sytuacja była z tym lataniem. Takie przyjemne tortury. Zdecydowanie nie pokazał w tamtej chwili, że zostało mu coś z Blackowych cech. Za to tamten chłopak pokazuje trochę brak kultury i no po tych słowach do Syriusza, to zdecydowanie bym nie poszła z nim na miejscu Dominiki. Dziwi mnie, że się zdecydowała. Skoro chłopak mówi takie rzeczy, to nie jest godny zaufania. Chyba dopiero pod koniec rozdziału się o tym przekonała. Jednak z braku zaangażowanie w spotkanie.
    Jeszcze co do zakładu Syriusza i Dominiki, no to trochę mało czasu na poznanie Ślizgona. Jedna lekcja? Nie każdy nawiązuje większą znajomość po pierwszej rozmowie. To, że raz się nie udało, to nie znaczy, że na pierwszej próbie trzeba skończyć. Myślę, że wyzwanie było niesprawiedliwe - za mało czasu na poznanie kogoś. Mimo wszystko miła scenka z uczenia się na miotle. W takim klimacie jaki lubię: lekkie zmuszanie, lekkie tortury, ale w końcu wygrywa przyjemność i okazuje, że to nie takie strasznie.
    No powiem, że zastanawiające jest to, czemu nagle tak lewitowała. Mam nadzieje, że nie na tym polegają sny w czasie lunatykowania. Jeżeli tak, to czarodzieje mają zdecydowanie gorzej z nimi. Wyglądało chyba jak takie filmowe opętanie ;D. Tylko bez żadnych okrzyków demona.

    Znalazłam gdzieś literówkę, ale nie umiem jej teraz znaleźć.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja nie wiem, co ona widzi w tym Ragnaroku, przecież to kawał drania. Nie jest ani przystojny, ani mądry, ani miły, ani zabawny... no po prostu nie ma w nim nic... i jeszcze śmierdzi. Po prostu fuj, ja bym się porzygała, a ona dla niego zachowuje się jak debilka. Przestaję ją lubić. Tzn. to tymczasowy brak sympatii, ale kurde... o co chodzi?

    no i jeszcze Syriusz, który podkula ogon, ja tego nie kupuję po prostu :D Syriusz nie umie się cofać, on biegnie w zagrożenie i nic mu to nie robi. A teraz jest w stanie go wykurzyć jakiś palant.

    No nie podoba mi się to. Nie podoba :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy w grę wchodzą emocje, ludzie zaczynają zachowywać się nienaturalnie. Syriusz widzi, jak bardzo Dominika wpatrzona jest w Ragnaroka, dlatego próbuj ratować resztki swojego honoru i dlatego się cofa. Z drugiej strony cały czas pozostaje gdzieś pod ręką, na wypadek, gdyby spełniły się jego obawy. Spokojnie, każde zauroczenie musi kiedyś zejść na ziemię ;)
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń