29 kwietnia 2016

Rozdział XI - część II

Nowe, duchowe zgryzoty Łapy i inne deklaracje”
– rozdział XI –


W ów przeciętny, weekendowy poranek w Hogwarcie Wielka Sala wypełniona była szmerem rozmów o niczym, brzękiem sztućców i pluskiem ożywczych napojów rozlewanych do rzeźbionych pucharów. Wyczuwalna atmosfera błogiego rozleniwienia, wywołanego brakiem zajęć lekcyjnych, ogarniała wszystkich obecnych i tylko nieliczni tego dnia zajmowali się nauką. Syriusz niespiesznie żuł jajecznicę i bynajmniej nie myślał o wypracowaniach, ćwiczeniach czy innych profesorskich wymysłach. Patrzył spod oka na Moon, która siedziała po przeciwnej stronie stołu i jak zwykle nie interesowała się niczym oprócz swojego śniadania. Wszystko wydawało się być w porządku, ale Black wiedział, że to tylko pozory – dziewczyna była wyjątkowo roztargniona i zdawała się zupełnie nie myśleć o tym, co robi, na czym ucierpiał śnieżnobiały, haftowany obrus, już trzy razy doświadczony sokiem dyniowym z jej pucharu. Nie wierzył też, że Gordon zabrał ją wczoraj na miłą, niewinną wycieczkę do Hogsmeade. Musiało się coś stać, po prostu musiało, a on nawet nie próbował temu zapobiec. Czuł, że zawiódł ją w jakiś sposób, od kiedy cała wczorajsza złość wygasła z czasem jak niszczycielski ogień. Ten idiota nie pojawił się dzisiaj przy stole Gryffindoru, więc Syriusz nie miał pojęcia, co mógł jej zrobić, nie wiedział też, jak on sam powinien się teraz zachować. Przecież nie podejdzie do niej i nie zacznie wypytywać…
Nagle ktoś przygwoździł jego rękaw do blatu przy pomocy nietypowego narzędzia zbrodni, jakim okazał się widelec. Odwrócił się zdziwiony i zobaczył Evans, która opierała się łokciem o stół, uśmiechając się pokrętnie. Jej intensywnie zielone oczy były zmrużone i przyglądały mu się z wyraźnym rozbawieniem.
— Wiesz, że nie powinno się łączyć lubieżnych myśli z bekonem?
Syriusz prychnął tylko i pochylił się nad talerzem, zły, że ktoś zauważył jego zainteresowanie. Wstrętne, złośliwe babsko. Jak James już się z nią ożeni, jego noga na pewno nie stanie w ich domu.
Przez resztę śniadania musiał znosić wszystkowiedzące spojrzenia Evans, więc kiedy stół zaczął pustoszeć, niemal odetchnął z ulgą. Postanowił poczekać jeszcze chwilę, kiedy zauważył, że Moon też nigdzie się nie wybiera i z ociąganiem smaruje tosta dżemem. Upewniwszy się, że ta ruda wiedźma opuściła Wielką Salę, wstał i przysiadł się do Dominiki.
— Cześć — rzucił miękko, mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie, co chce jej powiedzieć, a on dzięki temu uniknie nieprzyjemnych tłumaczeń. Zatrzymała na nim wzrok, nie wydawała się zdziwiona. Black poczuł, że robi mu się gorąco, kiedy nagle przyszło mu do głowy, że Moon doskonale zdaje sobie sprawę z jego uczuć względem niej i wcale nie jest z nich zadowolona.
— Dobrze się składa — powiedziała, nie odpowiedziawszy na powitanie i odrzuciła tosta na talerz. — Chciałam cię przeprosić, że wczoraj na ciebie nakrzyczałam. Byłam trochę zdenerwowana.
Chłopak skinął głową i odwrócił wzrok. Wiedział, że on też powinien ją przeprosić, zwłaszcza po tym, co myślał o niej w dormitorium, ale nie potrafił się na to zdobyć. Widział teraz wyraźnie, że to nieprawda, że Moon wcale nie jest głupia, a on nie ma prawa wymagać od niej czegokolwiek. Ale tak bardzo, bardzo pragnąłby być teraz na miejscu Gordona i czuł się pod każdym względem lepszy od niego, więc dlaczego nie...? Nie ma prawa, też coś. Prawo i etyka nie mają nic do rzeczy, kiedy w grę wchodzą nadzwyczajne uczucia.
— Jesteś smutna — spróbował równie rozpaczliwie, co nieudolnie. Tak jak się spodziewał, Moon nie tylko nie nabrała chęci do zwierzeń, ale też chwyciła tost i nie patrząc mu w oczy, lekceważącym tonem powiedziała:
— Wydaje ci się.
Syriusz pozwolił sobie na głębokie, bezgłośne westchnięcie i poruszył się niecierpliwie na krześle. Za wszelką cenę chciałby mieć ją teraz przy sobie, jakoś wynagrodzić jej całą gorycz i zreflektować się po tym, co zrobił, a raczej czego nie zrobił wczoraj ze zwykłego egoizmu.
— Za pół godziny mam trening. Może chciałabyś pójść ze mną? — Pomyślał, że to powinno zadziałać i poprawić jej humor, w końcu lubiła Quidditch nie mniej od niego… Przynajmniej teoretycznie. Moon nie wahała się nawet chwili.
— Nie mogę — powiedziała i popatrzyła na niego bystro, kręcąc kilkakrotnie głową. Widząc rozczarowanie na jego twarzy, dodała wymijająco: — Mam kilka spraw do załatwienia.
Oczywiście zapewnił ją, że nic nie szkodzi, że może uda się innym razem, ale tak naprawdę zwalił się na niego nieznośny ciężar świadomości, że zmarnował swoją szansę, za wcześnie pozwalając jej na domysły i to w sytuacji, kiedy ewidentnie wolała innego. Podniósł się, ukazując twarz nie wyrażającą żadnych emocji. Nie będzie już dłużej się narzucał, w końcu potrafi doskonale nad sobą panować… Czyż nie?

* * * * *

Hogwarckie błonia raz jeszcze oddały się w panowanie powracającej zimy. Lepkie błoto zastygło w chłodnym, nieruchomym powietrzu, a świat zatrzymał się na chwilę, jakby w oczekiwaniu na ponowny podmuch wiosny. Uczniowie z żalem wygrzebali z kufrów cieplejsze płaszcze, szaliki, rękawiczki i wyszli na błonia, oddychając ostatnimi chwilami lenistwa przed kolejnym pracowitym tygodniem. Lily i Patricia spacerowały niespiesznie, dyskutując o czymś z ożywieniem. W przeciwieństwie do innych zamkowych uciekinierów, miały niezbyt uradowane miny.
— Nie uważasz, że to straszna głupota, przysyłać mi stosy takich listów? Czy ona naprawdę myśli, że nagle zmienię poglądy?
— To twoja matka — powiedziała ruda Gryfonka po raz setny. Dobrze wiedziała, że i tym razem to Pat ma rację, ale czuła się w obowiązku strzeżenia pewnych niezmiennych faktów.
— Co z tego. — Z ust Macmillan, wraz z obłoczkiem perłowej pary, wydobyło się nietypowe dla niej rozgoryczenie. — Jestem już prawie pełnoletnia. I znacznie bardziej rozsądna od niej. Próby wybierania mi towarzystwa od tylu lat to nic więcej, tylko idiotyzm. Myślę, że ona już dawno spisała mnie na straty, a te matczyne odruchy to tylko kwestia przyzwyczajenia albo, co gorsza, pozorów.
— Co ty mówisz, Pat. — Evans przyjrzała się przyjaciółce ze współczuciem. Za każdym razem, kiedy wypływał temat rodziny Patricii, czuła się, jakby zaklinała rzeczywistość. Nie chciała pogrążać przyjaciółki, dlatego powstrzymywała się przed wypowiadaniem swoich myśli, ale obie wiedziały, że to Patty ma rację. Macmillanowie nie mogli poszczycić się imponującym czarodziejskim rodowodem, ale rodzinna fortuna robiła pewne wrażenie na starych rodach, które nie wystrzegały się kontaktów z nuworyszami, chociaż nie rezygnowały przy tym z wyraźnego dystansu. Zajęcie mocnej pozycji w tym wytwornym towarzystwie stało się największą ambicją rodziców Patricii, dlatego pani Macmillan miała wielki żal do córki, która torpedowała ten cel przy każdej nadarzającej się okazji.
Evans założyła kosmyk włosów za ucho. Tym razem nawet nie wypadało gwałtownie zaprotestować, skoro kilkadziesiąt minut temu po raz kolejny została nazwana bezwartościową szlamą przez panią Macmillan. Oczywiście nie robiło to już na niej takiego wrażenia jak za pierwszym razem, ale było przykre, zarówno dla niej jak i Patricii.
— Pewnie kocha cię na swój sposób i myśli, że tak będzie dla ciebie lepiej.
— O tak, na pewno. I dlatego krzywi się na rodziców Jamesa, bo są żywym dowodem na to, że można mieć w rodzinie samych czarodziejów i nie gardzić przy tym innymi. W końcu jak im zakomunikował, że ma zamiar się z tobą ożenić, nie mieli nic przeciwko — dodała z uśmiechem, wspominając zdarzenie, które James w zeszłym roku streszczał ze szczegółami przed ryczącym ze śmiechu audytorium w postaci piątej klasy i Minerwy McGonagall, która podobno nawet się uśmiechnęła.
— No tak, ale oni są chyba wyjątkiem — mruknęła Lily, czerwieniejąc na samo wspomnienie. — Spójrz tylko na rodzinę Syriusza.
Brunetka tylko uniosła brwi i westchnęła ze współczuciem. Blackowie byli czołową, klasyczną rodziną czystej krwi, z której rygorystycznym systemem zasad Macmillanowie nie mieli szans konkurować.
— Z drugiej strony, trochę mu zazdroszczę tej jego buty i siły charakteru — odezwała się wolno Patricia po chwili milczenia. — Chciałabym wiedzieć jak on to robi, że tak doskonale radzi sobie z sytuacją w domu…
— Patty, on zupełnie sobie nie radzi! — żachnęła się Evans, zwracając na siebie uwagę grupki Krukonek, które obejrzały się z ciekawością. — Spójrz tylko, jak się zachowuje. Wszystko na przekór rodzinie. W ten sposób nigdy nie ułoży sobie życia.
— Może i tak — przyznała Macmillan niechętnie. — Ale wiesz, co jest w tym wszystkim najbardziej niepokojące? Że te płytkie czystokrwiste poglądy przenoszą się na zupełnie nowy poziom. — Potarła dłońmi ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno. — Matka zarzuca mnie wycinkami Odium, takiej ich głupiej gazetki, i wygląda na to, że jest taki facet, który wcisnął to w swój program polityczny i przymierza się do zostania Ministrem Magii. Riddle, może o nim słyszałaś. Gość jawnie bawi się czarną magią, a to plus plan rewolucyjnych zmian społecznych, nie rokuje zbyt dobrze. Co gorsza, wielu ludzi uważa, że facet ma całkiem zdrowe poglądy i powinien dojść do władzy…
— Nie wiedziałam — mruknęła Lily, marszcząc brwi w zamyśleniu.
— Nic dziwnego, Prorok też bywa stronniczy.
Zapadło ponure, jednak niezbyt ciężkie milczenie, kiedy obie dziewczyny pogrążyły się we własnych myślach.

* * * * *

Minerwa McGonagall niespiesznie podniosła wzrok znad sterty pergaminów, kiedy usłyszała pukanie do drzwi. Od razu zauważyła, że nie należało do żadnego z charakterystycznych schematów stukania, których regularnie doświadczała rzeźbiona, wiśniowa powierzchnia. Nie było to trzykrotnie powtórzone uderzenie Huncwotów, którzy, od kiedy tylko pojawili się w Hogwarcie, najczęściej odwiedzali jej gabinet, nie było to energiczne pukanie Thelmy Tattle ani flegmatyczne i natarczywe łomotanie pięści Edgara Plumptona. Dźwięk powtórzył się – cichy, taktowny, ale zdecydowany. Czarownica odsunęła wypracowania nieco na bok i ze spuszczonym wzrokiem rzuciła suche „proszę”. Drzwi uchyliły się bezgłośnie i od razu wróciły na swoje miejsce, kiedy tylko do środka wsunęła się jedna z jej podopiecznych.
— Dzień dobry, pani profesor — rzekła wolno i urwała, jakby nie wiedziała jeszcze, co chce powiedzieć dalej.
— Co znowu, panno Moon? Jeśli to szlaban albo kolejna skarga na Blacka lub Pottera, to nie mam siły dzisiaj się tym zajmować. Proszę o wysłanie mi stosownej notatki — powiedziała rzeczowo, nie przestając przekładać papierów.
— To nie szlaban — zapewniła ją szybko dziewczyna i stanęła przed biurkiem. McGonagall rzuciła jej ostre spojrzenie znad wąskich szkieł okularów.
— Wobec tego słucham. — Splotła palce i z wyczekującą miną pochyliła się do przodu. Widząc, że Gryfonka z trudem usiłuje dobrać odpowiednie słowa, wskazała jej krzesło. Poczuła, że cała sytuacja zaczęła ją ciekawić – w końcu była to jedna z jej lepszych uczennic, mimo okazjonalnych odstępstw od wzorowego zachowania, a sprawa nie dotyczyła szlabanu, więc czym mogłaby być spowodowana owa wizyta? Gabinetu legendarnej profesor McGonagall uczniowie nigdy nie odwiedzali z własnej woli, a już na pewno nie w dzień wolny, kiedy mogli oddawać się dewastowaniu szkoły.
— Niedawno… Niedawno dwóch siódmoklasistów zabrało coś z pani gabinetu — powiedziała szybko po długiej chwili milczenia. Czarownica zmarszczyła groźnie brwi i przeszyła ją wzrokiem. Moon była wyraźnie zmieszana, ale wytrzymała spojrzenie, które barwą i twardością przypominało stal.
— Co to ma znaczyć? — spytała ostro, szybkim ruchem poprawiając okulary na nosie.
— Taką teczkę — odezwała się cicho i z przestrachem patrzyła jak kobieta gwałtownym ruchem odsuwa szufladę biurka. — Z testami.
Usta Minerwy McGonagall ściągnęły się w cienką kreskę, kiedy przekonała się, że dziewczyna mówi prawdę. Zatrzasnęła szufladę i ponownie odnalazła spojrzenie Moon, która przyglądała się jej z wyraźnym niepokojem.
— Skąd o tym wiesz? — zapytała łagodniejszym tonem.
Blondynka wykazała gwałtowne zainteresowanie podłogą, ale po kilkunastu długich sekundach, z trudem przełknąwszy ślinę, podniosła wzrok, w którym nie było już strachu, zastąpiony został bowiem przez chłodną determinację.
— Wiem, bo w tym uczestniczyłam.
W gabinecie zapadło ciężkie milczenie, niezakłócane przez najcichszy nawet dźwięk, przez co powietrze wydawało się gęste i drżące. Niewiele było rzeczy, które potrafiły wprowadzić w osłupienie Minerwę McGonagall, a to była niewątpliwie jedna z nich. W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, że to zapewne kolejne zmyślne łgarstwo, spreparowane w niewiadomym celu. Jednakże nie potrafiła wymyślić żadnego sensownego uzasadnienia zachowania podopiecznej, a można powiedzieć, że dzięki Huncwotom i ich nieograniczonej wyobraźni, miała dość bogate doświadczenie. Poza tym jeszcze nigdy nie zawiódł jej szósty, profesorski zmysł wykrywania uczniowskich łgarstw i drobnych nieszczerości, a tym razem wyglądało na to, że jej czujność nie była wystawiana na próbę. Moon najwyraźniej sama postanowiła nieco naświetlić sytuację, bo zaczęła z siebie szybko wyrzucać krótkie, urywane zdania.
— Oczywiście może je pani odzyskać. Tak myślę. Wiem, że to było bardzo głupie i nieuczciwe z naszej strony. — Zawahała się przez moment. — Jeśli chodzi o mnie, chciałam bardzo panią profesor przeprosić. Nie było to niczym uzasadnione. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
— Nazwiska.
— Gordon i Lawrence — powiedziała z ociąganiem, a jej głos znowu stał się cichy i jakby zalękniony.
— Dobrze — mruknęła McGonagall, marszcząc brwi w zamyśleniu i groźnym spojrzeniem mierząc kałamarz. Jej szczupłe palce bezwiednie gładziły eleganckie jastrzębie pióro. — Dobrze. Możesz już iść.
Dominika podniosła się z krzesła, które wydawało jej się niesamowicie twarde, i z narastającym rozżaleniem skierowała się do drzwi. Wiedziała, że ją rozczarowała, że raz na zawsze udowodniła, jak bardzo nie nadaje się na Gryfonkę. Myślała, że kiedy w końcu załatwi to jak należy, wróci jej spokój sumienia, ale bynajmniej się na to nie zapowiadało. Nagle zmroziła ją straszna myśl.
— Pani profesor… — Poczekała aż kobieta podniesie wzrok znad oznaczonych szkarłatnym tuszem pergaminów. — Czy… Czy zostanę wyrzucona ze szkoły?
— Wyrzucona? — zdziwiła się McGonagall, przyglądając się jej podejrzliwie. — Nie zamierzam pani w ten sposób karać — dodała, widząc przestrach w jej oczach.
— Och — westchnęła Moon ledwosłyszalnie i skinęła głową, wciąż trzymając rękę na klamce.
— Nie uważam też, że zasługuje pani na naganę — powiedziała, wracając do przeglądania prac. — Oczywiście sam czyn należy słusznie potępić i wyciągnąć odpowiednie konsekwencje, czego nie omieszkam się zrobić. Ale widzę, że nie wysnuła pani wniosków z zaistniałej sytuacji. — W jej głosie zabrzmiała twarda nuta, a pióro przestało skrobać po pergaminie, kiedy kobieta spojrzała na nią z lekko uniesionymi brwiami. — Istnieje pewien szczególny rodzaj męstwa, który nazywamy odwagą cywilną. Fakt, że przyznała się pani do popełnionego czynu z własnej woli, zaliczyłabym właśnie do tej kategorii. Takie wartości najbardziej cenił Godryk i nadal uważam, że godnie reprezentuje pani jego dom. A teraz proszę wybaczyć, ale mam mnóstwo pracy. — Skrobanie rozległo się na nowo.
Dominika poczuła jak zalewa ją fala ulgi i wdzięczności do tej surowej czarownicy. Rzeczywiście była oschła, aż do bólu profesjonalna i w chwilach takich jak ta, zdawała się czytać w myślach, ale nigdy nie można jej było posądzić o nieszczerość czy naruszanie sprawiedliwości. To właśnie jej słowa miały teraz największą wartość dla młodej czarownicy i skutecznie, bo w sposób rzeczowy i pozbawiony sztucznego pochlebstwa, zdjęły z niej ciężar winy i odpowiedzialności.
— Dziękuję — powiedziała już pewnym głosem i wycofała się za drzwi, ale w tym samym momencie powróciło nurtujące ją od wczoraj pytanie i po raz kolejny mruknęła:
— Pani profesor… — Zanim jednak zdążyła dokończyć, czarownica przerwała jej tonem, który nie wróżył nic dobrego.
— Słucham, panno Moon, ale ostrzegam, że jeszcze trochę, a ukażę panią za utrudnianie mi pracy.
— Oczywiście, mam tylko ostatnie pytanie. Gdzie mogę znaleźć profesora Imnifay'a?
— Nie ma go w Hogwarcie. — Kolejne uważne spojrzenie. — Ale przekażę mu, żeby się z panią spotkał. Ach, byłabym zapomniała. Nie chciałabym pani karać oficjalnym szlabanem, ale pani Pince przydałaby się pomoc przy oprawianiu książek. Mogłaby pani zacząć we wtorek po południu, rozumiemy się?
Dziewczyna przytaknęła i ostatecznie opuściła gabinet opiekunki Gryffindoru. Nieoczekiwanie na jej twarzy widniał wymowny uśmieszek.

* * * * *

— Spójrz tylko na niego. — Syriusz gniewnie zabębnił palcami po drewnianym blacie stolika. Remus odetchnął ciężko i posłusznie powędrował wzrokiem za pełnym nienawiści spojrzeniem przyjaciela. Słusznie domyślał się, że nakłonienie Łapy do odrabiania prac domowych w bibliotece, podczas gdy James poddawał się przemocy ze strony Evans, nie mogło skutkować sumienną pracą bez żadnych komplikacji, ale uspokajanie kolejnych wybuchów jego agresji zaczęło go męczyć. Tym razem Black dyszał ze złości na widok Snape’a, który z wysoko uniesioną głową przemaszerował tuż obok ich stolika, po czym zniknął w Dziale Ksiąg Zakazanych, nie omieszkając się wcześniej rzucić im pogardliwego uśmieszku, kiedy pokazywał pani Pince wymagane pozwolenie.
— Zachowuje się, jakby był jakimś cholernym panem i władcą. — Lupin wsparł się na łokciu i w milczeniu spojrzał na przyjaciela, bezbłędnie przeczuwając, co nadchodzi. — A wszyscy wiedzą, że jest tylko małym, brudnym Smarkerusem. — Parsknął krótkim, pozbawionym wesołości śmiechem i rozparł się na krześle.
Remus rozwinął leżący przed nim pergamin i zabrał się do czytania.
— A jak udała ci się lekcja z Dominiką? — zapytał, mając nadzieję na rozluźnienie napiętej atmosfery. Nieco zaskoczony brakiem odpowiedzi, podniósł oczy na Blacka, który zdawał się być całkowicie pochłonięty lewitowaniem kałamarza pod sufit.
— Normalnie. — Wzruszył ramionami i wykonał nieznaczny gest różdżką, kiedy buteleczka znalazła się nad głową jednej z uczennic.
— Myślałem, że cieszyłeś się na to spotkanie. — Remus zmarszczył lekko brwi, ale nie skomentował gniewnego pisku, który rozległ się za jego plecami. — Czy coś…
— Chyba żartujesz — żachnął się Syriusz tonem, w którym zbyt wyraźnie ciążyła gorycz, aby mógł być wiarygodny. Chłopak skinął tylko głową, odnotowując w myślach, że należy wtajemniczyć Jima w nowe, duchowe zgryzoty Łapy, czy ten osioł chce tego, czy nie.
W końcu Huncwoci nie istnieją tylko w nagłówku Mapy, prawda? – myślał z dumą, puszczając brzeg pergaminu, który błyskawicznie zwinął się w rulon.

* * * * *

W ciemnym kącie biblioteki siedział nastoletni chłopiec. Cień pobliskich regałów ukrywał go skutecznie, tak że od ponad godziny nikt mu nie przeszkadzał. Pochylał się nisko nad stolikiem, na którym leżała otwarta książka.
W bibliotece zwykle było dość jasno, toteż nawet do jego kryjówki wpadało kilka niepewnych, rozdygotanych promyków światła, które uwydatniały cienie. Mimo to, w miejscu, które zajmował chłopak trudno było cokolwiek dostrzec - dokładnie tak, jak sobie życzył.
Przyciągnął do siebie stojący nieopodal słoik, w którym coś się poruszało. Włożył do niego rękę i wydobył niewielkiego owada, których kilka biegało w panice po szklanym dnie. Położył go na blacie, a zwierzę błyskawicznie pomknęło przed siebie, skrzętnie korzystając z niespodziewanej chwili wolności.
Chłopak wycelował w niego koniec różdżki i szepnął:
Paracelo.
Żuk drgnął, a po chwili cały pokrył się gęstym, brunatnym futerkiem. Czarodziej syknął ze złości, a robak przyglądał mu się jakby oskarżycielsko.
— Nie to... Paracalo! — mruknął chrapliwie, a zaraz potem nastąpił rozbłysk ciemnoniebieskiego światła.
Przez moment wydawało się, że chłopak znowu się pomylił. Zacisnął mocno dłoń na różdżce, aż zbielały mu końcówki palców, ale nie odwrócił wzroku.
Nagle owad eksplodował jaskrawym płomieniem. Zwijał się z bólu, kiedy języki ognia lizały jego niewielkie ciałko. W pewnej chwili ognik buchnął szczególnie efektownie, by zaraz potem zniknąć, ale zdążył oświetlić twarz sprawcy.
Była pomarańczowa od blasku płomienia. Spod tłustych, czarnych włosów wyglądały ciemne, puste oczy, wpatrzone z nieskrywaną satysfakcją w przygasającą kupkę popiołu.

* * * * *

Kiedy Moon weszła do Pokoju Wspólnego, Syriusz nieznacznie odwrócił twarz od kominka. Kątem oka widział jak dwóch chłopców przyzywa ją do siebie przekrzykując się wzajemnie i wymachując czymś pomalowanym na paskudnie gryzące się kolory. Ściągnął brwi i wsparł się na poręczy fotela, aby usłyszeć coś z ich rozmowy, ale reszta Gryfonów skutecznie mu w tym przeszkadzała. Po chwili porzucił pozory i wyjrzał zza oparcia. Moon śmiała się, cała zarumieniona, trzymając na odległość wyciągniętych ramion jedną z niebieskich koszulek, których cały stos leżał u jej stóp. Potem opuściła ręce i kolejno uściskała chłopców, całując przy tym ich okrągłe policzki. Syriusz poczuł nieprzyjemny ucisk w piersi. Pomyślał też, że chyba przydałby mu się ostry trening Quidditcha skoro tak chciwie przygląda się scenie, owszem, bardzo serdecznej i miłej, ale zupełnie banalnej, na którą żaden inny Gryfon przecież nie zareagował. Poruszył się, by z powrotem wygodnie usadowić się w fotelu, ale nagle jego wzrok przyciągnął gwałtowny ruch gdzieś w głębi pokoju, tak dziwnie nienaturalny wśród leniwej atmosfery wolnego popołudnia. Kiedy światło płomieni odbiło się od znajomych, czarnych jak noc szkieł, dłoń przy jego boku odruchowo zacisnęła się w pięść. Patrzył uważnie jak Gordon szybkim krokiem zbliża się do Moon, która spoważniała w jednej chwili i wbiła czujne spojrzenie w jego twarz, która nie wróżyła nic dobrego. Cóż, teraz przynajmniej nie musiał wytężać słuchu ani zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym, bo podniesiony głos Gordona zwrócił uwagę wszystkich obecnych.
— Więc teraz postanowiłaś donosić, co? Miałem cię za kogoś lepszego niż pupilkę belfrów.
Blondynka nie drgnęła pod naporem pogardy i wściekłości wypluwanych wraz ze słowami przez pochylonego nad nią chłopaka. Stała wyprostowana, z nieruchomą twarzą i lekceważąco uniesioną brwią. Można by pomyśleć, że cała sytuacja nie zrobiła na niej żadnego wrażenia, ale Syriusz zauważył jeden szczegół, który temu przypuszczeniu przeczył – niebieską koszulkę kurczowo trzymała przy boku jak broń.
— Chyba rzeczywiście pomyliłeś się co do mnie skoro uznałeś, że tak to zostawię. — Black z ledwością usłyszał słowa Moon wypowiedziane cichym, lodowatym tonem. Uśmiechnął się do siebie. Wtem zobaczył za plecami Gordona dwóch innych siódmoklasistów o niebyt przyjemnej aparycji i zrozumiał, że sytuacja zaczyna się komplikować. Uniósł się nieznacznie z fotela.
— Posłuchaj, gówniaro. — Ragnarok mocno złapał Dominikę za ramię i potrząsnął. — Ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłaś…
Syriusz nie marnował więcej czasu na obserwowanie rozwoju akcji. W kilku skokach dopadł kłócącej się pary, boleśnie obijając sobie udo o krawędź stołu. Złość w jego myślach nie była zbyt silna, mieszało się z nią intensywne uczucie podniecenia i mściwej radości.
— Pamiętasz, Gordon, gdzie miałeś trzymać te swoje brudne łapy czy mam ci przypomnieć osobiście?
Oboje obrócili ku niemu spojrzenia, ale porozumiał się z jej zielonymi tęczówkami. Poczuł dreszcz, kiedy wreszcie zobaczył w nich wdzięczność utopioną w dumnych rysach jej twarzy. Wciąż była mocno zarumieniona, emanująca zdecydowaniem i posągową obrazą, ale poruszony Syriusz zdawał się zauważać w ciągu sekund więcej szczegółów niż w czasie uważnych obserwacji i kiedy patrzyła na niego tym dziwnym spojrzeniem, widział jak lekko drżą jej usta.
— Kurwa, znowu on — prychnął Ragnarok pogardliwie i puścił ramię Moon, jakby nie mógł dłużej znieść tego dotyku. — Powiedz, Black, czy ty naprawdę nie masz własnych problemów? Jak twoja mamunia dowie się, kogo tak namiętnie bronisz, to prawdopodobnie będziesz miał ich aż nadto.
Skurcz przemknął przez twarz bruneta, kiedy gwałtownie uczynił krok do przodu. Zza pleców Ragnaroka wysunęło dwóch chłopaków i niewątpliwie skończyłoby się to bardzo nierówną walką, gdyby nie James, który z groźną miną stanął przy ramieniu Syriusza.
— Gordon, od kiedy potrzebujesz tabuna koleżków, żeby rozmówić się z dziewczyną? — zapytał kpiąco, jednocześnie wyciągając różdżkę z kieszeni. Black rzucił mu krótkie spojrzenie. To właśnie była huncwocka lojalność – nawet nie zapytał o co chodzi, nie kwestionował słuszności zachowania Syriusza, po prostu stanął po jego stronie, gotowy do walki, a raczej utraty punktów i przyszłych popołudni, bo oto zbliżała się ku nim Lily Evans z ustami zaciśniętymi w cienką kreskę, co przywodziło na myśl nieprzyjemne skojarzenia z profesor McGonagall.
— Rozejść się — rzuciła rozkazującym tonem, dumnie wypinając pierś, na której błyszczała odznaka prefekta. – Gordon, Lawrence, chyba nie chcecie jeszcze bardziej pogarszać swojej sytuacji. Dajcie mi tylko pretekst, a Dumbledore będzie miał kolejny argument za wyrzuceniem was ze szkoły.
Siódmoklasiści dość sugestywnie okazali brak sympatii pani prefekt, ale mimowolnie zgodzili się z logiką jej sugestii. Całkowicie pozbawiony wsparcia Ragnarok po raz ostatni zwrócił się do milczącej Dominiki.
— Pożałujesz tego — syknął i odwróciwszy się, niemal wybiegł przez dziurę pod portretem.
W Pokoju Wspólnym zrobiło się cicho. Gryfoni wolno powracali do przerwanych dyskusji, wciąż z ciekawością zerkając ku Moon, która stała w tym samym miejscu, ściskając w dłoni koszulkę. W końcu rozluźniła mięśnie i jaskrawoniebieski materiał opadł miękko na dywan. Dziewczyna wysunęła się z kręgu przyjaciół i bez słowa odeszła w stronę dormitorium dziewcząt, nawet nie próbując stłumić wyraźnego łkania.
— No cóż — westchnął James, podnosząc z podłogi jedną z koszulek, opatrzoną różowym napisem Dominika Moon na ministra magii!, i przyjrzał się jej krytycznie. — To wyjątkowo nieudane połączenie kolorów, chłopcy.



Hej, rybeńki! Rozdział jest krótszy niż zwykle, ale za to kolejny pojawi się już za tydzień :)

17 komentarzy:

  1. Pierwsza! Mam nadzieję, ze wrócę tu szybciej niż poprzednio! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Eskaryno!

      Biegnę, lecę i szybko nadrabiam!

      Oj ty wścibska Evans, chociaż wiadomo, że ją nie łatwo wykiwać. Syriusz nie powinien myśleć o niej źle (bo przecież to jest Lily), w dodatku to miłość życia Jamesa oraz przyjaciółka Dominiki :) Dobrze, że Moon przeprosiła Syriusza za swoje zachowanie, w końcu on chciał dla niej dobrze.

      Rodzina Patricii przypomina mi Blacków. Jej krewni są jacyś dziwni i nazywać bezwartościową szlamą przez matkę na pewni nie jest przyjemnie.

      Cieszę się, że Moon przyznała się McGonagall nad tym, że pomogła w kradzieży. To świadczy tylko o jej odwadze i o tym, że ma sumienie. No i dobrze, że Minerwa nie wyrzuciła Dominiki ze szkoły (chociaż za takie coś się raczej nie wyrzuca). Moon teraz będzie uważała na to z kim się zadaje.

      Co złego to…Snape, oczywiście. Znowu ćwiczył czarnomagiczne zaklęcia, czy tylko mi się tak wydaje? Ja nie potrafiłabym tak postąpić, nawet jeśli w tym Ślizgonie jest trochę dobra to wszelka dobroć z niego ulatuje przez takie zachowanie…

      Fragment z chłopcami i Dominiką był naprawdę uroczy, bardzo przypadł mi do gustu! :) Nie zdziwiłam się, gdy Ragnarok wraz ze swoim kolegą prawie zaatakowali Moon. Syriusz nigdy nie zawodzi i zawsze pojawia się na czas! XD Bardzo mi się podobał ostatni fragment, gdy James podszedł do Blacka i bez pytań stanął po jego stronie.

      Rozdział cudowny i szybko idę komentować dalej! :)

      Pozdrawiam,
      ~V

      Usuń
  2. Druga! Już się biorę za komentarz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej!
      Jejuńku... Taki los zgotowałaś Dom-Dom?
      Na początku na bardzo się cieszyłam, że wszystko powiedziała McGonagall, że zmądrzała, że zrozumiała, że Ragnarok to idiota, który tylko ją wykorzystuje, a tutaj nagle biedna będzie się bać teraz... On jest niebezpieczny...
      W ogóle co za skończony idiota! Gorzej niż Smark! Nie trawię gościa! Nie trawię takich ludzi! Zero szacunku, zero kultury, zero godności, zero wszystkiego... Jak się Dominika biedna mogła w nim zakochać...
      Jejuńku... Biedny Łapa... Dominika nie widzi jego starań, choć w tej ostatniej części coś tam zauważyła! Ale nie wie o jego uczuciach, a ja już chcę, żeby byli razem!! Wiem, że to nie może być tak szybko, ale no... Oni byliby taką piękną parą, są idealni, po prostu dla siebie stworzeni!
      Przynajmniej przeprosiła za ostatnią akcję...
      Ale. Na. Merlina. Jak. Można. Być. Takim. Niewychowanym. Stosem. Śmierdzących. Odchodów. Gargulca. Jak. Ragnarok.
      No, nie wierzę! Od samego początku wiedziałam, że coś z nim bd nie tak... Od samego początku... Ale nikt mnie nie chciał słuchać wtedy! Wtedy wszyscy byli zauroczeni jego tajemniczością, skryciem, sryciem... I tyle z tego zostało!
      Aghr, ale się zdenrowowałam...
      I jeszcze Smark coś planuje.. No naprawdę. Jeden warty drugiego...
      Aaggggrrrrhhh.... Idioci!
      I była przyjaźń huncwotów! Był James, który momentalnie stawił się w obronie Łapy i była Lily, która przegoniła wszystkich na cztery strony świata. Władza jednak dużo może zdziałać xd
      Rozdział cudowny, już się nie mogę doczekać kolejnego! A będzie za tydzień! Jeeeej!
      Czekam, czekam i życzę weny, czasu, pomysłów i jedzenia xd Tak, lubię jeść xd
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
    2. Cześć, kochana :)
      Ale się Ragnarokowi oberwało, hoho! Zasłużył na wszystko już teraz, więc aż strach pomyśleć, co będzie później... :p
      Mogę Ci tylko pogratulować intuicji, nie dałaś się zwieść urokowi ciemnych okularów!
      O tak, ja też lubię, a jedzenie w majówkę, jakiś grill, coś ten, ach, to już zaraz :p
      Dziękuję i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  3. Och, flatycznie krótko. Pierwszy fragment mocno mnie zasmucił, bo miałam wrażenie, jakby Syriusz chciał zrezygnować. Ale on chyba tak nie jest. Zreszta dostał dobry bodziec w postaci samego rywala. Mam nadzieje,ze nie wpadni na pomysł, ze nie ma o co walczyć, bo Dominika woli innego. Coz, naw jesli jeszcze woli,choc wątpi szczerze, to i ta ma o nią walczyć! Oni muszą byc razem. I mam nadzieje, ze Remus i James ze sobą na ten temat pogadają. Szczegolnie jesli to zainteresowanie jest widoczne, skoro np.taka Lily zwróciła na nie uwagę xD ona mogłaby pogadac z Dominiką, o!mtylko jakos ostrożnie by trzeba było. Swoja drogą ciekawi mnie ten wątek o Jamesie mówiącym, zę się z nią ożeni, haha.
    Eh, ten Severus, po co się bawi czarną magia? No i widzę, ze wg publicznej opinii Riddle się niby pcha do polityki... To będzie niestet o wiele gorsze...:(
    Podobała mi sie pstawa McGonagall. Naprawdę podniosła jej morale! Cieszę się!
    No i boję się nico, co zrobi w zemście ten idiota, ale mam nadzieje, ze Syriusz bedzie pilnował swoj Dominikin:D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, hej!
    Faktycznie, wyszło niezbyt wyczerpująco, ale gdybym zlepiła te dwie części, to z kolei wyszłoby zbyt długo i zbyt szybko, takie odniosłam wrażenie. Kolejny piątek jest w każdym razie pewnym terminem, więc bez paniki :)
    Powiem tak - Syriusz zauważył pewną wyraźną barierę, co z pewnością trochę go zahamowało. Dominika, mimo kolejnych antyargumentów, jest wciąż zauroczona Ragnarokiem, czego dowodzi ostatnia scena. Coś więc może być na rzeczy, zauważają to obie strony, ale to wciąż zbyt mało, by przełamać impas.
    Co do Severusa, zainspirowała mnie szósta część Harry'ego, kiedy dowiadujemy się, że Snape nie tylko używał czarnej magii, on sam tworzył zaklęcia, które zapisywał w swoim podręczniku! Wydaje mi się, że to naprawdę ważna wzmianka, a nikt specjalnie nie zwraca na nią uwagi. Severus był wynalazcą i to już w młodym wieku!
    Dziękuję za ciekawe spostrzeżenia i pozdrawiam serdecznie,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej!
    przeczytałam wczoraj, ale pisze dopiero dziś - tak wyszło.
    Szkoda Syriusza, po raz kolejny - tak się star i nawet to po nim widać, ale nie umie się biedak za to zabrać. ale od początku wiedziałam, że Dom nic mu nie powie. nie ma tak łatwo.
    rozmowa dziewczyn mi się podobała, mam wrażenie, że dobrze oddaje mentalność części magicznych rodów. co prawda na takich blackach czy malfoyach argument pieniężny według mnie nie zrobiłby wrażenia - i tak mają go mnóstwo, więc czemu miałoby im to uszanować? ale ci nieco biedniejsi - jak najbardziej.
    a Riddle mieszający się w politykę to strasznie ciekawy motyw. nie spodziewam się tu co prawda political fiction, ale tego typu wzmianki są naprawdę ciekawe. to zresztą przypomina mi o tym, że należy ruszyć z prasą na asphodelusie. niby ciągle mam te myśl gdzieś z tyłu głowy, ale...
    Zabawne jest to, że im bardziej Dominika uważa, że nie jest godna domu lwa, tym bardziej gryfońsko się zachowuje. a McGonagall - złota kobieta - oczywiście docenia cywilną odwagę i szlaban daje nieoficjalnie, żeby Dominiki przypadkiem też nie wywalili. mam rację?
    nareszcie temu pajacowi się dostało.
    zresztą to, jak zareagował było do przewidzenia - wreszcie coś nie po jego myśli, bo kto by się spodziewał, że taka zakochana dziewuszka będzie w stanie na niego donieść? no i jak może być tak głupia (w jego mniemaniu), żeby przy tym donosić na siebie?
    no ale żeby się rzucać w agresywny sposób z łapami do dziewczyny? niech go już wywala ze szkoły i będzie spokój, proszę. dobrze, że chłopcy zareagowali - w końcu jak mogliby inaczej - może wreszcie ten idiota zrozumie, gdzie jego miejsce.
    dobra, wszyscy wiemy, że nie zrozumie.
    No, rzeczywiście było krótko, ale skoro następny za tydzień to nie ma co się obrażać. do następnego w takim razie <3

    www.theasphodelus.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Dziękuję, że zwróciłaś uwagę na tę kwestię - historycznie stąd właśnie wzięły się mezalianse. Wystarczy spojrzeć na upadły ród Gauntów - żenili się między sobą, żyli w nędzy tylko po to, żeby nie przerwać linii - wyobraziłam sobie, że w sytuacji, kiedy pojawiłaby się nowa rodzina czystej krwi - bez pięciu pokoleń wstecz, ale zawszze - to jej majątek mógłby stanowić poważną kartę przetargową.
      Jeszcze bardziej dziękuję za zwrócenie uwagi na wątek polityczny! Wiem już na pewno, że kiedyś czytałam Twoje opowiadanie, nie mam pojęcia, dlaczego przerwałam, ale najpóźniej jutro skomentuję... Obiecuję!
      To właśnie pewien paradoks - najmniej wierzy się samemu sobie, jednak osoby postronne potrafią zauważyć coś więcej, mają szereszą perspektywę. I to pomaga!
      Jeszcze raz dziękuję za tak uważny komentarz i wytrwałość. Obiecuję wpaść jutro z rewizytą, jesteś pierwsza w czytelniczej kolejce!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  6. Cześć, mój mysiu-pysiu! ♥
    Zacznijmy od tego, że sama jestem zdziwiona tym, jak szybko zabrałam się za przeczytanie i skomentowanie rozdziału. HA! Chyba powraca do mnie moja wena!
    Jejku... chyba zaraz zacznę płakać :')
    Ale to później.
    ,,— Niedawno… Niedawno dwóch siódmoklasistów zabrało coś z pani gabinetu" Ogółem, to nienawidzę takich konfidentów, ale teraz... jestem Team Dom-Dom! Ha, ha!
    Dobrze wam tak frajerzy! B)
    ,,— Wiem, bo w tym uczestniczyłam." Wiem, że to głupie, ale nie mogłam się powstrzymać i wydałam z siebie odgłos należący najprawdopodobniej do pierwotnej małpy, czyli: ,,Uuuu...".
    Szczerze mówiąc, to mogłam się spodziewać takiego zachowania po Dom-Dom (w końcu jest wcieleniem dobra (uznaj to za komplement!)), ale... no, jednak nie spodziewałam się xd
    Powiedziałabym, że Dominika ma jaja przyznając się Mcgonagall do udziału w tej zbrodni, tym samym zsyłając na siebie gniew tej trójki imbecylów, ale jak to powiedziała Betty White:
    ,,Dlaczego ludzie mówią mieć jaja? Jaja są wrażliwe i słabe. Jeśli chcesz być twardy, miej waginę. Ta znosi w życiu prawdziwy łomot."
    ,,— Pożałujesz tego — syknął i odwróciwszy się, niemal wybiegł przez dziurę pod portretem." Tylko spróbuj skrzywdzić Dom-Dom, a gwarantuję, że powieszę cię za jaja na Wierzbie Bijącej, ty głupia cipo! *logika, tak bardzo*
    ,,To właśnie była huncwocka lojalność – nawet nie zapytał o co chodzi, nie kwestionował słuszności zachowania Syriusza, po prostu stanął po jego stronie, gotowy do walki [...]"
    Kupiłaś mnie tym zdaniem. Dawno nie widziałam lepszego podsumowania przyjaźni Huncwotów.
    Jak nie trudno się domyślić, większość komentarza zajmie mi Syriusz albowiem ponieważ...
    TO JEST SYRIUSZ, BYCZ! <3
    Odkąd uświadomił sobie swoje uczucia co do Moon, jestem napalona na ten paring jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Syriusz martwiący się o Dom-Dom jest przeeeesłodki ♥
    Jestem ciekawa, kiedy nasza Dominika zda sobie sprawę z uczuć Łapy. Podpinam się pod komentarz Bianki. Oni są dla siebie stworzeni, mimo różnicy charakteru! <3
    Mam niemiłe przeczucie, że Ragnarok nie odpuści tak szybko Dom-Dom. Oj, szykuje się gorąca zemsta, oj szykuje... Będzie rozlew krwi w następnym rozdziale? B)
    Wybacz za jak zwykle dupny komentarz, ale cóż... ja to pisałam. Nie spodziewaj się wiele.
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, robaczku!
    Taak, to taki trochę drażliwy temat. Niby nieładnie jest donosić, ale tu sytuacja zagmatwała się na tyle, że nie do końca wiadomo, co jest właściwe.
    Cytat był bardzo na miejscu. Idealny! W takim razie Moon wreszcie zaczyna okazywać, że ma waginę, a to dopiero początek [Merlinie, to brzmi po prostu źle...] Bo to o przemianę osobowości tu chodzi i z pewnością stopniwowo waginy zaczną feministycznie przeważać nad jajami.
    Twój komentarz był przesłodki, jak zawsze zresztą. Dziękuję, to takie motywujące!
    Buziaczki-ślimaczki,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  8. Cześć kochanie przepraszam bardzo przepraszam ze dopiero dzisiaj przybywam z komentarzem ale ostatnio w ogóle nie miałam na nic siły ( wiem ze zawsze tak się tłumacze, przepraszam )
    Rozdział jak zwykle wspaniały i długi wiec jestem szczęśliwa.
    Na serio nie spodziewałam się ze Dom pójdzie do Minerwy i sie przyzna. Myslalam ze będzie się bala konsekwencji. Jednak jestem z niej dumna że się przyznala.
    I jestem w szoku ze McGonagall nic takiego jej nie zrobiła. Ale to znaczy ze na serio zna się na swojej robocie i wie kto jest tu na serio winny.
    A Gordon to wredny s******** , powiedz mi dziewczyno czemu taka fajna dziewczyna jak ty stworzyła tak j****** postać? Sorki za język ale inaczej nie można no hehe :D Charlie to CEP i nie było by mi przykro jak zdarzył mu się jakiś wypadek *robi szatańską minę* albo cos w tym stylu.
    O Syriuszu za długi nie będę się wypowiadać bo to Syriusz. Wszyscy wiemy że jest wspaniały i w ogóle.
    A scena z Jamesem i nim kiedy bronili Domu awwwwwwwww. Uwielbiam męska przyjazn. Cos cudownego.
    Mam nadzieje ze ten palant nic nie zrobi Moon. Powiedz mu że wiatrówka na niego czeka.
    I wstawka o Voldemorcie również ciekawe. To fajne ze u ciebie na razie nie jest jeszcze morderca tylko miesza się w politykę. To fauny smaczek.
    Pozdrawiam, went zycze i zapraszam do mnie. Lecą czytać kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej! Lepiej późno niż wcale, zawsze to powtarzam :)
      Aaa widzisz. Zawsze wierzyłam, że McGonagall jest pedagogiem idealnym, więc widząc, jak Moon mimo wszystko zafundowała sobie nieprzyjemne przeżycia, przez co właściwie ukarała samą siebie, dokładnie wiedziała jak wszystko rozegrać, żeby nie obyło się bezboleśnie, ale jednocześnie sprawiedliwie.
      Oj tak, chyba nie ma nic piękniejszego niż męska przyjaźń :) Chyba dlatego tak uwielbiam Huncwotów.
      O, czyżbym nie dostała powiadomienia o nowości u Ciebie? Pędzę z kontrolą.
      Pozdrawiam serdecznie,
      Eskaryna

      Usuń
  9. Też nie przepadam za donoszeniem, ale tutaj moim zdaniem Dominika ma prawo. Nie spodziewałam się, że to zrobi, bo ewidentnie zsyła na siebie kłopoty. Jednak Ragnarok jest takim durniem, że przyda mu się kara w sam raz od Minerwy. Olał dziewczynę i wykorzystał. Inaczej tego nie nazwę.
    Teraz faktycznie widać, że Syriuszowi zależy na Dominice i jednak objawia takie uczucia, które już wychodzą poza przyjacielskie. Ona też się z nim dobrze dogaduje, chociaż ostatnio miewają małe spięcia, ale chyba powinno być już tylko lepiej. Zwłaszcza po tej sytuacji. A James niemal wyjął mi z ust moje słowa. To nie godzi się, aby kilku na jednego, a zwłaszcza na tą słabszą z natury płeć. Chociaż zawsze mówię, że jednak nie jesteśmy, no ale teoretycznie jednak jesteśmy :(.
    Tak sobie poczytałam komentarze i już teraz wiem, o co chodziło ze Snapem. No fakt, z niego dość zachłanny uczeń. Tylko ja do końca nie wiem, po której stronie była jego dusza. Chyba nie mogła się zdecydować. Ma wielkiego minusa za rozwalenie przyjaźni z Lili.
    No i co do Pati, to Lili ma rację, Syriusz nie umie sobie z tym poradzić, ale nie wolno siedzieć i płakać tyle, bo upadniemy. A dana osoba zbierze z tego laury. Trzeba odnaleźć pozytywne aspekty innych sytuacji i z nich się cieszyć.

    "Pomyślał też, że chyba przydałby mu się ostry trening Quidditcha skoro tak chciwie przygląda się scenie, owszem, bardzo serdecznej i miłej, ale zupełnie banalnej, na którą żaden inny Gryfon przecież nie zareagował." -> Nie za długie to zdanie? Mam wrażenie, że przy tym "owszem", to powinno być podzielone na drugie, bo dziwnie to brzmi.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, donoszenie z założenia jest złe, ale jak widać, są sytuacje, kiedy po prostu trzeba. Cieszę się, że nie nie było to takie oczywiste.
      Snape to tak nieszczęsna postać, że można o nim pisać i pisać. W mojej historii ma bardzo konkretną rolę, ale to bohater, który ma naprawdę wielki potencjał.
      Dziękuję za opinię,
      Eskaryna

      Usuń
  10. Ten rozdział mi się o wiele bardziej podobał.

    Co do doniesienia Dominiki miałam mieszane uczucia, bo moim zdaniem nie wolno wkopywać drugiej osoby, jeśli samemu się zmiękło. Jednak w tej sytuacji ona została niewątpliwie oszukana, więc postąpiła słusznie. Nie wiedziała, że zostaną ukradzione testy i niech ten palant dostanie za swoje.

    Genialne zachowanie Jamesa, to jest własnie ten James, którego sobie wyobrażałam. Właśnie taki, który zawsze staje po stronie przyjaciół, nawet jeśli ma wątpliwości co do słuszności jego działania. No i to jest moja życiowa dewiza, żeby zawsze stawać w obronie bliskich i nie dać o nich złego słowa powiedzieć, a potem ewentualnie nakopać im za to w domu :D

    Dobrze że Dominika przejrzała na oczy, a Ragnarok niech idzie kopać pyry!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Miło mi to widzieć ;)
      Zgadzam się z Tobą w tej kwestii - Dominika nie była tu bez winy i cała ta sytuacja jest mocno niewyraźna, ale ostatecznie Moon zdobyła się na odwagę cywilną, żeby wszystko naprostować.
      O, to wspaniały komplement, dziękuję :) Też myślę, że James zawsze stanąłby w obronie przyjaciół bez chwili namysłu, ewentualnie później, już bez świadków mógłby się do tego jakoś odnieść.
      Piękny tekst! Niech idzie :D
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń