18 listopada 2016

Rozdział XII - część III


„Światło w ciemności”

– rozdział XII –

Remus wziął głęboki oddech, ale w ostatniej chwili zrezygnował z demonstracyjnego westchnięcia, więc obłoczek zmrożonego powietrza ulotnił mu się przez nozdrza, na moment skrywając świat pod półprzezroczystą mgiełką.
Peter przykucnął w zasięgu jego wzroku po prawej stronie i nie poruszał się od dobrych dziesięciu minut.
James natomiast kompletnie nie podzielał ich cierpliwości i taktu, bo krążył w kółko po dziedzińcu ze splecionymi na plecach rękami i parskał raz po raz. Lupin nie próbował się wsłuchiwać w cedzone przez przyjaciela słowa – bądź co bądź, spóźnienie Syriusza nie było ani skandaliczne, ani specjalnie kłopotliwe. Na zewnątrz było tylko kilka stopni mrozu, który jednak skuwał hogwarckie błonia na tyle, że niewielu uczniów miało ochotę na spacer. Przecież dlatego wybrali właśnie to miejsce, prawda?
— Nareszcie! — burknął Potter na tyle głośno, by usłyszał go Black, spieszący ku nim od strony zamku i w biegu poprawiający krawat.
— Nie marudź, Jim. — Uciął Łapa, przeczesując palcami włosy i rozglądając się wokół bystro.
— Jakże się cieszymy, że ostatecznie udało ci się wyrwać ze szponów Moon — kontynuował bezlitośnie Rogacz, taksując wzrokiem wymięty i niechlujny wygląd przyjaciela. — Zaczęliśmy poważnie rozważać interwencję.
— Walczyłem dzielnie — odparł Black bez cienia zażenowania i uśmiechnął się półgębkiem. Na ten widok Rogacz parsknął i wyciągnął z kieszeni obszerny zwój pergaminu. Lupin ukrył uśmiech w kołnierzu szaty.
Zapadła dłuższa chwila milczenia, podczas której wszystkie spojrzenia kolejno zogniskowały się na Rogaczu, który z niewesołą miną przyglądał się treści pergaminu.
— Musimy spojrzeć prawdzie w oczy, panowie — powiedział w końcu, przekazując zwój Syriuszowi. — Sytuacja wygląda nie najlepiej.
— Z meteorytem wszystko w porządku? — zaniepokoił się Peter, rozcierając zesztywniałe kolana.
— Tak, tak. — Potter niecierpliwie machnął ręką. — Okazuje się, że mamy... niespodziewany problem z eliksirami.
On i Glizdogon wpatrzyli się z nieukrywaną ciekawością w twarz Rogacza, który poróżowiał lekko i udał, że przygląda się nadprutej rękawiczce. Syriusz wciąż patrzył na pergamin, chociaż
Remus od razu zauważył, że między jego brwiami pojawiła się drobna, pionowa zmarszczka.
— No dobra, ja mam — wybuchnął w końcu Potter, ku zdumieniu pozostałych Huncwotów. — Działanie moich eliksirów nie utrzymuje się dłużej niż godzinę i nic nie mogę na to poradzić.
Lupin kątem oka spostrzegł kpinę na twarzy Blacka i w porę zdążył zapobiec zaognieniu sytuacji.
— To normalne o tej porze roku — wyrecytował, mając w pamięci lekcje profesora Slughorna. — Najtrwalsze działanie eliksirów gwarantują świeże składniki.
— No właśnie! — zawołał okularnik z wyraźną ulgą. — A na te nie mamy szans, odkąd profesor Sprout poznała się na Łapie i jego kłamstwie na temat zbierania bukietu tojadu jako prezentu dla sympatii...
— Och, przepraszam bardzo, że nie spodziewałem się jej w cieplarni w środku nocy i musiałem wymyślić coś na gorąco. — Black prychnął z godnością. — Swoją drogą, dała mi nieźle popalić. Do dziś dostaję wysypki w pobliżu smoczego nawozu...
— Skupmy się — przywołał ich do porządku, widząc, że James już otwiera usta, by się odgryźć. — Potrzebujemy eliksiru pobudzenia, i to najlepiej koncentratu. Zamawianie w aptekach przy pomocy konta ojca Rogacza to też już spalony temat, co więc nam pozostało?
Odruchowo poprawił szalik w barwach Gryffindoru, kiedy Potter rzucił mu wymowne spojrzenie.
— Ktoś musi udać osłabienie przed panną Pomfrey — powiedział Rogacz powoli . — I to najlepiej ktoś, komu ona ufa, żeby udało się zgarnąć jak najwięcej...
— No dobra, wszystko jasne — mruknął kwaśno, chociaż oczywiście spodziewał się takiego obrotu spraw. — Zrobię to, nie ma obaw.
— Brawo, małpoludzie! — zawołał entuzjastycznie Black, waląc go po plecach. Lupin kaszlnął i z udawaną odrazą odtrącił jego rękę, wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł jednak radosny dreszcz. Znowu poczuł się prawdziwym Huncwotem.
— To wciąż za mało — przypomniał Rogacz, ponownie zerkając na listę. — I to dużo za mało. Zmarnowaliśmy sporo składników. Jasne, część można dokupić w aptece bez żadnego dodatkowego pozwolenia, ale niektóre z nich...
Wszystkie spojrzenia wolno zogniskowały się na Glizdogonie, który wciąż kucał pod murem. Chłopak powiódł po nich wystraszonym wzrokiem, wciskając zaciśnięte dłonie do kieszeni szaty.
— P-przecież wiecie, że Heckmann mnie n-nienawidzi — wymamrotał znad krawędzi szalika. — Jak niby mam go zbajerować?
— W tym rzecz, mój nieoceniony, mały, zwinny, gryzoniowaty... — zaczął Black kojącym tonem, każde słowo akcentując klepnięciem Petera w ramię, kiedy nagle urwał gwałtownie i zesztywniał, zupełnie jak pies, który zwietrzył zagrożenie.
Na skraju dziedzińca, tuż pod łukowato zwieńczoną, kamienną arkadą przystanęła dziewczynka. Dwa ciemne warkoczyki okalające trójkątną twarz i drobna postura nic mu nie mówiły, ale coś w jej dużych, bladych oczach sprawiało, że czuł się, jakby skądś ją znał.
Przez chwilę wszyscy wpatrywali się w siebie nawzajem, Huncwoci oskarżycielsko, ona bez wyrazu, aż wreszcie Remus poczuł, jakby odznaka prefekta żywym ogniem poznaczyła mu pierś, zapytał więc prędko:
— Cześć, zgubiłaś się?
Dziewczynka nie odpowiedziała, ale wyraz jej spojrzenia, które nagle zogniskowało się wyłącznie na nim, zmroził jego mięśnie i ścięgna, zupełnie niezależnie od temperatury panującej na zewnątrz. Usta rozchyliły mu się mimowolnie, kiedy oszołomił go i sparaliżował ten krótki, lecz niezwykle intensywny kontakt wzrokowy.
— Psik! — syknął głos Syriusza, dobiegający go jakby z oddali. Huncwoci zarechotali, dziewczynka odwróciła się na pięcie i umknęła, ale on wciąż widział to jej spojrzenie, zupełnie jakby wtopiło się w wewnętrzną stronę jego czaszki, jakby jego cień pozostał przed jego oczami bez względu na nieobecność właścicielki.
— Pete, to będzie zupełnie proste... — Słowa docierały do niego poprzez mgłę intensywnych i kompletnie niezrozumiałych odczuć. Nie znał tej dziewczynki, nie wiedział o niej nic, a jednak odruchowo odczytał czyste, niczym nie stłumione uczucie, które pojawiło się w jej bladych oczach, kiedy tylko na niego spojrzała.
Nie ulegało wątpliwości, że była to absolutna pogarda.

* * * * *

Tego zimowego wieczora po raz pierwszy od ostatnich tygodni ogarnął ją prawdziwy spokój.
Wprawdzie patrząc za okno nie sposób było zgadnąć, że właśnie trwały święta Bożego Narodzenia, bo śniegu było jak na lekarstwo, ale to jej zupełnie nie przeszkadzało. Siedziała na miękkiej, powycieranej kanapie, mrużąc oczy w blasku płomieni wesoło trzaskających w kominku i obejmując kolana ramionami. Przy swoim lewym boku czuła ciepło Syriusza, który półleżał demonstracyjnie znudzony i ukradkiem gładził wewnętrzną stronę jej kostki. Było dobrze, naprawdę dobrze, a byłoby idealnie, gdyby nie ponura aura, którą roztaczała wokół siebie Patricia.
Dziewczyna, która ze względu na swoje zwykle pogodne usposobienie nazywana była pieszczotliwie słoneczkiem Gryffindoru, w milczeniu patrzyła w ogień, wyraźnie wzburzona. James paplał coś nieustannie o Quidditchu, ale ona zdawała się tego nie słyszeć, dusząc w sobie emocje, których jedynym wyrazem były zmarszczone brwi i nerwowe przebieranie palcami. Dominika zerkała na nią z obawą, czekając na wybuch, który musiał nastąpić wcześniej czy później.
I doczekała się.
— Merlinie, jak oni mnie denerwują! — warknęła w końcu, nie odrywając wzroku od kominka. James zamilkł w pół słowa i, tak jak pozostali, popatrzył na nią ze zdziwieniem. — Dlaczego nie mogę mieć normalnej rodziny?
Syriusz parsknął po nosem. Macmillan spojrzała na niego z roztargnieniem, ale po chwili ponownie podjęła temat.
— Domyślam się, że są wściekli, bo nie wróciłam do domu na święta. Przecież to taka świetna okazja, żeby pojawić się na jakimś snobistycznym przyjęciu!
— Mogliby cię od razu z kimś zaręczyć. — Black pokiwał głową ze zrozumieniem. — Jak na nasze standardy jesteś już starą panną.
Patricia spojrzała na niego z niemym oburzeniem.
— Co tak patrzysz? Chętnie bym ci pomógł, ale sama rozumiesz. Chwilowo jestem wydziedziczony.
— Przepraszam bardzo — wtrąciła Moon, trącając go łokciem. — Czy to jedyne, co powstrzymuje cię przed ożenieniem się z Patty?
— Coś tam jeszcze było, ale nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie... — Syriusz zmarszczył brwi z teatralnym zamyśleniem potarł podbródek, ale po chwili roześmiał się głośno, kiedy Dominika prychnęła i strąciła jego dłoń ze swojej kostki.
— Nie znoszę cię — poinformowała go stanowczo.
— Uwielbiasz mnie — odparł Black bez cienia wahania i ponownie złapał ją za nogę.
— Na pewno za tobą tęsknią, Patty. — powiedziała Moon z przekonaniem, widząc, że wygłupy Syriusza ani trochę nie poprawiły humoru przyjaciółce.
— Szczerze w to wątpię — mruknęła. — Nawet nie złożyli mi życzeń.
Zapadło ciężkie milczenie. Dominika nie miała pojęcia, co powiedzieć, nie posuwając się do oczywistego w tej sytuacji kłamstwa. Wysilała gorączkowo mózg, poszukując jakichkolwiek słów otuchy, które nie byłyby jałowe i banalne, ale to sama Macmillan przerwała przedłużającą się ciszę.
— Kiedyś wszystko było inaczej. Kiedyś sama chętnie wróciłabym do domu na święta, a teraz...
Lśniące, ciemnobrązowe włosy zsunęły się jej na twarz, kiedy opuściła głowę.
— No, ale w tym roku musiałaś zostać w zamku. — Brunetka ze zdziwieniem spojrzała na Remusa, który uśmiechał się do niej ciepło. — W końcu został prawie cały nasz rocznik. Ostatnie święta w Hogwarcie, aż trudno w to uwierzyć...
— Prawie cały — burknął James, poprawiając okulary, które wiecznie mu się przekrzywiały.
Black przewrócił oczami i zacisnął palce na kostce Moon.
— Nie wytrzymam tego — ostrzegł i tym razem nawet Patricia zdobyła się na uśmiech.
— Dlaczego to właśnie Evans musiała się wyłamać? — jęczał dalej Potter, kompletnie ignorując Syriusza. — A mogło być tak pięknie...
— Naprawdę sądzisz, że gdyby była tu te parę dni dłużej, twoja sytuacja zmieniłaby się jakoś diametralnie? — zapytała niewinnie Dominika.
— Oczywiście. — Pewność siebie Pottera zawsze była zdumiewająca i, jak lubiła powtarzać Moon, tylko mały krok dzielił ją od totalnej głupoty. — Podobno w święta nawet zwierzęta mówią ludzkim głosem.
Black ryknął śmiechem przypominającym szczekanie psa i jeszcze niżej osunął się na kanapę, a Remus zaniósł się niezbyt przekonującym kaszlem.
— No, no, Potter. — Patricia pogroziła mu palcem, ale kąciki jej ust drżały w ledwie powstrzymywanym uśmiechu. — To było niegrzeczne.
— Ostatnio jestem taki grzeczny, że aż mi niedobrze. — Okularnik zwiesił się z fotela w dramatycznej pozie.
— Mnie też — potwierdził szybko Black.
— Akurat — parsknęła Macmillan, a Dominika z ulgą zauważyła, że jej smutek gdzieś wyparował. — Jestem pewna, że szykujecie coś paskudnego na zakończenie edukacji w Hogwarcie, prawda, chłopcy?
— Nic z tych rzeczy — wymamrotał James stłumionym głosem, wciąż zwisając z fotela, a Remus popatrzył na brunetkę z teatralnym zdumieniem.
— Syriuszu? — Moon uśmiechnęła się słodko do Łapy i pogłaskała go po głowie.
— Spróbuj mnie przekonać.
Dominika zachichotała mimowolnie i pochyliwszy się, cmoknęła go szybko w usta. Kiedy chciała się odsunąć, Black przytrzymał ją, przedłużając pocałunek. Po chwili, starannie ignorując Jamesa, który udawał właśnie, że wymiotuje na dywan, zapytała raz jeszcze:
— No, co szykujecie na zakończenie szkoły?
— Moony, ale ty jesteś naiwna. — Chłopak pokręcił głową z politowaniem. — Naprawdę myślałaś, że ci powiem?
— Potter, i ty się dziwisz, że Lily ci nie ufa? — Patricia dla bezpieczeństwa przesunęła się w kierunku Jamesa, który zaśmiewał się w najlepsze. — Jestem w szoku, że chociaż Black wyżebrał sobie dziewczynę.
— Możliwe, że nie na długo — ostrzegła Moon i cała piątka wybuchnęła śmiechem.
Dominika rozparła się wygodniej na kanapie i przymknęła oczy. Śmiech i bliskość przyjaciół działały na nią jak najlepsza terapia. Czuła się, jakby krąg światła otaczający kominek działał jak magiczna bariera, przez którą nie mogą się przedostać przykre i ponure myśli. Najchętniej już na zawsze pozostałaby w tej bezpiecznej, ciepłej, na wpół rzeczywistej strefie, ale już po chwili musiała wrócić na ziemię, bo Syriusz poruszył się, wyciągając z kieszeni małe, prostokątne lusterko i powiedział z zadowoleniem:
A propos niegrzecznych chłopców... Nasz bohaterski Glizdogon chyba właśnie plądruje zapasy naszego drogiego profesora Heckmanna!

* * * * *

Peter Pettigrew jak burza wpadł do szkolnej biblioteki i zatrzasnąwszy za sobą drzwi, oparł się o nie plecami, dysząc ciężko. Z zażenowaniem zauważył, że cała scena przyciągnęła uwagę panny Pince, bibliotekarki, która na jego widok zmarszczyła haczykowaty nos i łypnęła na niego znad rogowych okularów. Wymamrotawszy przeprosiny, wpadł między regały. Miał szczęście, że podczas przerwy świątecznej szkolna biblioteka była miejscem rzadziej odwiedzanym przez uczniów niż, dajmy na to, takie lochy.
No właśnie. Lochy.
Peter wzdrygnął się mimowolnie i obejrzał się płochliwie przez ramię. Przez chwilę rozważał przeminę w szczura, ale ostatecznie uznał, że to zbyt ryzykowne. Bał się tak bardzo, że coś mogło pójść nie tak, a w pobliżu nie było żadnego z Huncwotów, żeby mu pomóc. Co jeśli nie mógłby wrócić do swojej postaci i musiałby tu czekać przez długie godziny, aż ktoś postanowi otworzyć drzwi? A co jeśli... Gryfon balansował na granicy fascynacji i paniki, wymyślając coraz straszniejsze scenariusze... Jeśli panna Pince sypia gdzieś w bibliotece, a nikt, ale to nikt nie postanowiłby tu wejść przez całą świąteczną przerwę? Kiedy Huncwoci zaczęliby się zastanawiać, co się z nim stało? Czy domyśliliby się prawdy, gdyby po wielu tygodniach odnaleźli między regałami szkielet szczura, który kiedyś...
Serce podeszło mu do gardła, gdy cofając się, wpadł na kogoś. Kogoś, kto nasyczał na niego gniewnie, kto bardzo ładnie pachniał piżmem i górował nad nim wzrostem.
Szczęka opadła mu, gdy rozpoznał Josephine, koleżankę Moon z Beauxbatons. Była oszałamiająco piękna  smukła, wysoka, z falą czekoladowych włosów spływających kaskadą na ramiona, wielkimi oczami i pełnymi ustami nieładnie wygiętymi w pogardliwym grymasie.
Ponownie wybąkał przeprosiny i umknął przed jej gniewnym spojrzeniem. Po chwili zorientował się, że odruchowo wpadł do swojego ulubionego działu  wokół piętrzyły się wielkie atlasy nieba, tablice księżycowe i przewodniki po gwiazdozbiorach. Jakimś cudem uspokoiło go to na tyle, że wciąż jeszcze lekko drżącymi dłońmi wyciągnął lusterko, które dał mu James.
Zawahał się. Niby jak miał im powiedzieć, że pokpił sprawę? Oczywiście nieustraszonym Huncwotom nawet nie przyszło do głowy, że on, Peter, mógłby obawiać się wizyty w lochach. Odkąd Ślizgoni przyczepili się do niego, jako najsłabszego ogniwa Czwórki Wspaniałych, starał się omijać podziemia szerokim łukiem, ale tym razem to jemu przypadło w udziale grzebanie w zapasach Heckmanna. W razie czego, mądrzył się James, przecież zawsze mógł zmienić się w szczura. Pewnie. Starał się, naprawdę  tylko on wiedział, ile odwagi wymagało od niego zejście do lochów, a tym samym samotne wkroczenie na terytorium Ślizgonów. Nic nie mógł poradzić na to, że mieszkańcy Domu Węża z całego serca nienawidzili Huncwotów, a jego samego wyczuwali jakimś szóstym zmysłem, jak psy, które ponoć zawsze wietrzą strach. Tym samym wciąż brakowało im wielu składników do zrealizowania Numeru Życia, który teraz wydawał się Peterowi odległy jak nigdy wcześniej.
Westchnął, a jego oddech osiadł na moment na powierzchni lusterka.
— Syriusz — powiedział zrezygnowanym tonem.
— Glizdogon! — Po drugiej stronie szklanej tafli pojawiła się roześmiana twarz Blacka, który nawet nie silił się na szept.
— Przepadło — mruknął, odwracając wzrok.
— Och. — Uśmiech na twarzy Łapy został zastąpiony przez czujność. — Gdzie jesteś?
— W bibliotece — wymamrotał, czując się potwornie głupio, jakby faktycznie rozmawiał sam ze sobą.
— A co ty tam robisz? — zdumiał się Black.
— Słuchaj, nieważne, po prostu napotkałem, eee, nieprzewidziane trudności. Będziemy musieli spróbować innym razem, dobrze?
— Nie ma sprawy — odparł lekceważąco chłopak. — Co ma pogrebin zeżreć, nie utonie.
— Co? — Teraz to Peter szeroko otworzył oczy.
— Nic. Wracaj, co będziesz gnił w tej paskudnej, zakurzonej no...
Obraz w lusterku zamazał się, rozległy się jakieś trzaski i po chwili znowu widział swoje odbicie. Westchnął i wsunął lusterko do kieszeni. Nagle jego mięśnie zesztywniały, kiedy wyraźnie poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się na pięcie i stanął twarzą w twarz z Josephine, która z niekłamaną ciekawością zerknęła na kieszeń, w której przed chwilą ukrył artefakt. Przełknął ślinę. Jak wiele zobaczyła, jak wiele usłyszała, ale co najważniejsze, jak wiele zrozumiała?
Salut. — Uśmiechnęła się tak pięknie, że nie zdołał wykrztusić ani słowa, ale to jej najwyraźniej wcale nie przeszkadzało. — Oooch, widzę, że mamy tu prawdziwego... ehem, ehem... spécialisé en astronomie! A ja właśnie BAHDZO, très, très poszszebuję pomosy!
Pettigrew gapił się na nią z otwartymi ustami, a Josephine patrzyła cierpliwie.
Je m'appelle Josie. — Co prawda nie znał francuskiego, ale kiedy dziewczyna najprostszym gestem na świecie wyciągnęła do niego dłoń, uchwycił ją skwapliwie i wybąkał:
— Peter. Peter Pettigrew.
Pocałowała go w oba policzki i zaśmiała się wdzięcznie. Oszałamiała go nie tylko jej uroda i fakt, że sama do niego zagadała  przecież dopiero co patrzyła na niego, jakby był robakiem. Z drugiej jednak strony, pewnie ją wtedy przestraszył, a w dodatku prawie stratował, więc nic dziwnego, że była niezadowolona. Trybiki mozolnie pracowały w jego głowie, kiedy Jospehine – nie, Josie – wskazała mu pusty zwój pergaminu, a potem regał z książkami, jakby oboje potrzebowali języka migowego, żeby się porozumieć. Wtem spłynęło na niego cudowne olśnienie. Był w końcu specjalistą od astronomii czy nie?!

* * * * *

Lily Evans była nieszczęśliwa.
I pomyśleć, że zrezygnowała z ostatnich świąt w Hogwarcie właśnie dlatego, żeby takich uczuć uniknąć! Teraz, kiedy siedziała zamknięta w swoim pokoju, nie mogła zrozumieć, jak wpadła na ten idiotyczny pomysł. Wrócić do domu, żeby zaznać rodzinnego ciepła, żeby znowu poczuć się małą dziewczynką i... i ukochaną siostrą.
Nic jednak z tego. Po pamiętnej wizycie Vernona Dursley'a i jej katastrofalnym finale, Petunia stanowczo odmawiała pojednania. Ignorowała wszelkie próby siostry, pozostając nieczuła na świąteczną atmosferę i perswazję rodziców. Animuszu dodawała jej obecność ukochanego, który pojawił się u nich drugiego dnia świąt i miał zostać aż do Sylwestra. Lily podejrzewała, że Petunia zdążyła już go uprzedzić co do swojej siostry-wariatki, bo teraz oboje łypali na nią podejrzliwie, jakby miała zamiar wysadzić dom w powietrze za każdym razem, kiedy znaleźli się w tym samym pomieszczeniu.
Przytłoczona tą nieprzyjazną atmosferą, Lily zaszyła się w swoim małym pokoiku, który sprawiał wrażenie, jakby nie zdążył dorosnąć wraz ze swoją właścicielką  tu i ówdzie można było znaleźć pluszowe i porcelanowe żaby, które młodsza Evansówna zbierała namiętnie, dopóki eliksiry do reszty nie obrzydziły jej tych pokracznych zwierzątek; na jasnozielonych ścianach wisiały plakaty mugolskich zespołów i nieruchome fotografie z dawnych, szczęśliwych czasów; książki z bajkami i albumy o zwierzętach spoczywały na półkach, jakby czekały na swoją kolej, aż Lily je także zabierze ze sobą do szkoły, tak jak wszystkie podręczniki i ulubione powieści, które wolała trzymać pod ręką. W pewnym sensie miała swoją przeszłość tuż przed oczami, mogła jej dotknąć, ale nie mogła do niej wrócić, nie było sposobu, by ją poczuć. Wszystko się zmieniło, już nic nie będzie takie samo jak dawniej i Lily miała tego pełną, gorzką świadomość, kiedy podsunęła obrotowy fotel do parapetu i oparła się o niego łokciami, patrząc w ciemne, gwieździste niebo.
Tak, świat parł do przodu i najlepszy na to dowód znajdował się za szybą  puszyste i białe święta, które Lily pamiętała z dzieciństwa, zostały zastąpione przez smętne, zmrożone przymrozkiem kupki śniegu piętrzące się na gołej, zesztywniałej ziemi  ale czy to naprawdę było złe? Zmiany wcale nie muszą oznaczać zmian na gorsze. Nowa sytuacja mogła okazać się równie dobra, a nawet lepsza, jeśli tylko spojrzeć na nią z odpowiedniej perspektywy i ruda Evansówna starała się w to wierzyć całym swoim sercem, kiedy patrzyła w noc, wzrokiem szukając nadziei i spadających gwiazd.
Daj mi jakiś znak — myślała, oparłszy podbródek na splecionych przedramionach. — Jakiś mały znak, cokolwiek, proszę!
Niebo milczało, wysokie, wyniosłe, nieprzeniknione.
Była tylko trochę rozczarowana, przecież sama nie wierzyła, że coś się stanie. Odkąd podrosła i poznała, jak działa magia, wiedziała dobrze, że nie wystarczy tylko czegoś sobie życzyć, jak w bajce  zawsze trzeba było brać sprawy w swoje ręce, oczywiście jeśli tylko posiadało się odpowiednie umiejętności i wiedzę.
Westchnęła cicho i zmrużyła oczy, rozkoszując się ciepłem buchającym z kaloryfera i wyobrażając sobie, że to kominek w Pokoju Wspólnym Gryfonów, a ona wcale nie znajduje się w Cokewroth samotna i pozbawiona przyjaciół. W pewnym momencie musiała przysnąć, bo wydawało jej się, że na tle niepełnej, ale jasnej tarczy księżyca pojawił się jakiś punkcik, który rósł z każdą chwilą. Patrzyła na niego sennym, na wpół przytomnym wzrokiem, aż nagle zerwała się na równe nogi, kiedy zrozumiała, że to nie sen.
Rzuciła się w kierunku okna i najciszej jak potrafiła przekręciła klamkę. Drewniana rama zaskrzypiała jękliwie, kiedy wraz z podmuchem lodowatego wiatru do pokoju wleciała wielka sowa uszata.
Lily jeszcze nigdy w życiu nie ucieszyła się tak bardzo widok Bucefała, sowy Pottera. Ba, ucieszyła się zdecydowanie bardziej niż można by to uznać za stosowne, ale nie zamierzała się tym przejmować, w końcu nikt nie mógł tego zobaczyć, prawda? Bucefał zacisnął szpony na oparciu fotela, z gracją utrzymując równowagę przy pomocy potężnych skrzydeł. Evans popędziła do szafki nocnej i wyciągnęła z niej paczkę cynamonowych ciasteczek, po czym jedno z nich wręczyła sowie.
Niecierpliwie odwiązała rulonik pergaminu od wyczekująco wyciągniętej nóżki ptaka. Zaraz potem Bucefał poczęstował się ciastkiem, najwyraźniej w poczuciu spełnionego obowiązku, ale tego Lily już nie zarejestrowała, zbyt pochłonięta czytaniem listu.

Do mojej ulubionej kasztanowłosej, gryfońskiej prefekt naczelnej, której uroda dorównuje jedynie jej inteligencji, którą z kolei jednakowoż przyćmiewa dobroć jej serca, będąca

W tym miejscu od ostatniej litery odchodziła gruba kreska o nieregularnym kształcie, na samym końcu niemal rozcinająca pergamin. Lily zachichotała pod nosem. Domyślała się, że kwiecista przemowa Pottera jak zwykle znudziła Blacka, który dał upust swojej dezaprobacie. James uwielbiał błaznować i popisywać się w każdych okolicznościach, ale spod tej fasady niepowagi wyglądało coś, co sprawiło, że przyjemne ciepło rozlało się w jej piersiach  pamiętał, że nie znosiła, kiedy ktoś określał jej włosy jako "rude".

W każdym razie wciąż nie mogę uwierzyć, że nas tak zdradziecko porzuciłaś. Żeby wzbudzić w Tobie słuszne wyrzuty sumienia, wspomnę tylko, że na skutek Twojej nieobecności nie miałem co robić z jemiołą, która jak zwykle o tej porze roku wisi w każdym kącie zamku, próbowałem więc pojednać się z naszym nowym woźnym, Argusem Filchem (żywiłem uzasadnioną obawę, że wciąż ma mi za złe ten swędzący proszek) i w efekcie grozi mi szlaban do końca przyszłego miesiąca, jeśli nie do końca ŻYCIA. Mam nadzieję, że już na tym etapie rozumiesz swój błąd, ale jeśli nie, to spróbuj wyobrazić sobie Hagrida w stroju Świętego Mikołaja. Boli, co?

Lily przycisnęła dłoń do ust, tłumiąc chichot. Strach pomyśleć, jak nisko mogłaby upaść z oczach Petunii i Vernona, gdyby usłyszeli jak śmieje się sama do siebie! Nie mogła jednak nic na to poradzić, listy Pottera zawsze były komiczne.

Żartowałem. Tak naprawdę mam nadzieję, że odpoczywasz i spędzasz cudowne święta w gronie najbliższych. Zastanów się jednak nad wcześniejszym powrotem do Hogwartu, bo kto wie, co strzeli mi do głowy w obecności obrzydliwie gruchających Łapy i Dominiki, a także Lunatyka i Lisy, bo Merlin mi świadkiem, że Glizdogon zbyt jest zajęty świątecznym puddingiem, a Macmillan ostatnio zbyt przypomina Jęczącą Martę, by mogli mnie powstrzymać.

Z najlepszymi życzeniami,
Twój James

PS. Bez Ciebie, Lily, ten zamek jest pusty niczym czaszka naszej wspólnej koleżanki, Marion Grant.

Jeszcze przez najbliższe pół godziny uśmiechała się tak szeroko, że rozbolały ją policzki. Czytała list raz po raz, śmiejąc się z żartów czających się w co drugim słowie, które podniosły ją na duchu jak magiczne zaklęcie. Potter po raz kolejny zdawał się czytać w jej myślach, zgadywać jej potrzeby i rozluźniać atmosferę, kiedy wydawało się jej, że już nic nie będzie w stanie jej pocieszyć.
No i był jeszcze jeden szczegół  nareszcie oduczył się zwracania do niej po nazwisku!
Jak by nie patrzeć, to jednak prawda, że wszystko się zmienia.



Cześć i czołem! Powiem Wam szczerze, bo pewnie i tak to widać, że ten rozdział kompletnie nie był planowany. Stwierdziłam jednak, że muszę na chwilę wyhamować, noo i trochę ciepełka też się przydało :) Ostatnio zainteresowanie tą historią bardzo spadło, ale nie zamierzam jej porzucać, zwłaszcza że wciąż znajdują się osoby, które zawstydzają mnie swoimi komplementami i dają potężnego, motywacyjnego kopa - tym razem była to Neithiria, której z całą pewnością należy zawdzięczać fakt, że wymęczyłam ten rozdział na dziś, a nie na bliżej nieokreśloną przyszłość :)

20 komentarzy:

  1. Hej kochanie. Rozdział przeczytany ale z komentarzem wrócę jutro - ostatnio często to pisz, eh, przepraszam - bo jestem chora i na antybiotyku i strasznie sie czuję.
    Do usłyszenia za kilkanaście h.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic nie szkodzi, ja cierpliwy człowiek :) Zdrowiej!

      Usuń
    2. Przybyłam :)
      Ojojoj jestem taka ciekawa co Huncwotki nasze kochane wymyślą na koniec szkoły. Oby nikt nie umarł :D
      Próbuje sobie przypomnieć, gdzie ta dziewczynka już się pojawiła ale ... :( mogłabym jeszcze raz przewertować wszystkie rozdziały, ale jestem zbyt leniwa :D
      Aż się nie mogę doczekać świąt kiedy czytam jak twoi bohaterowie mają miło i sielsko. No może prócz Lils. Widać, że żałuje iż nie została z przyjaciółmi.
      Ubóstwiam Domi i Syriusza, ale już wiele razy ci o tym mówiłam więc sobie odpuszczę. Twój Łapa jest taki świetny. Niby cały czas pozostał sobą, ale dzięki blondynce troszeczkę wydoroślał. No i zakochany Black to cudowny Black :)
      List Jamesa? Mistrzostwo Świata! Ten facet jest wspaniały heheheh. Fajnie że ich stosunki zaczną pruć do przodu. W moim opowiadaniu niestety będzieci musieli zaczekać hehehe.
      Peter ... eh. Gdybym mogła zmienić przebieg historii to zrobiłabym wszystko, żeby nie przeszedł na ciemną stroną. No, ale niestety. Nie mam takiej mocy. Mam tylko nadzieję, że ta francuska żaba nie chce go w żaden sposób wykorzystać bo ją wykastruje :D :D :D :D
      Życzę ogromu weny, jeśli chodzi o obserwatorów to pamiętaj liczy się jakość a nie ilość ;) rób swoje i nie poddawaj się. Na mnie na pewno możesz liczyć.
      Pozdrawiam no i zapraszam do moich Huncwotów :)

      Usuń
    3. Hej, kochana!
      Oj, z tą śmiercią to niemal trafiłaś w sedno... :D Oby nikt nie umarł!
      Fakt, dziewczynka już się tu pojawiła, ale pewnie wyglądała jak fragment tła, więc nikt nie zwrócił na biedaczkę uwagi :) Ale już wtedy zdradzała swój potencjał!
      Bardzo cieszę się, że doceniłaś moje próby "niezepsucia Blacka". Człowiek w stałym związku zmienia się, to prawda, ale zwykle nie na tyle, żeby przestać być sobą, jeśli jest to związek udany. Trudno wychwycić tu granicę i jeśli uważasz, że w tym przypadku mi się udało, to pękam z dumy :))
      Uwielbiam Jily, więc nie trzymaj nas zbyt długo w napięciu!
      Francuska żaba <3
      Dziękuję Ci za ciepłe słowa, kochana. Jesteś jednym z wyjątków, o których wiem, że zawsze mogę liczyć na uwagę, więc mam w pamięci wszystkie Twoje spostrzeżenia i sygnały. No i oczywiście pędzę komentować do Ciebie, zakolejkowałam Cię jako pierwszą i do tej pory nic nie udało mi się zdziałać - najwyższy czas!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    4. Hej dzięki za komentarz ale mam prośbę. Nie wiem czy nie czytasz opisów czy zapomniałaś ... ale mam zamiar zacząć pisać miniaturki i prosiłam byście napisali o jakiej parze chcecie pierwsza :)
      No to pa pa heheeheh

      Usuń
    5. No i zapraszam na nowy post ;)

      Usuń
  2. Hej hej hej ja tu cały czas jestem, wszystko czytam (nawet jeśli nie komentuję to wiedz, że jestem :*)
    Co do rozdziału to tak lekko świątecznie mi się zrobiło a mówiąc szczerze już się świąt doczekać nie mogę :)
    Co to za mała dziewczynka? Znowu jakieś tajemnice... ojojoj...
    A chłopcy mieli pogadać z Peterem, dowiedzieć się co się dzieje, pomóc mu a nie znowu wykorzystywać. Oj nie ładnie, nie ładnie.
    Nika i Black <3 Uwielbiam te ich rozmowy na poziomie :p
    A co do standardowej pary czyli Potterów ( ;p ) cieszę się, że coś zaczyna się już układać między nimi :) I ten list :D nawet mnie rozśmieszył :D
    Weny weny i jeszcze raz weny bo lubię tu zaglądać :)
    Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Aaa widzisz, ile może zdziałać jeden komentarz? :) Tego rozdziału miało nie być! A pełno w nim knujących Huncwotów, co chyba wszyscy lubią :)
      Ojeju, ja też, w tym roku jakoś szczególnie czuję tę świąteczną atmosferę.
      Dziewczynka wydała się Remusowi znajoma, a to dlatego, że już wcześniej na chwilę się pojawiła... Gdzie i kiedy? Nie zdradzę :)
      Potterów będzie teraz powolutku coraz więcej, w końcu to przełomowy rok! Nie zawsze będzie jednak tak słodko jak dziś, w końcu to, co ich dzieliło, ciągle gdzieś tam jest, ale na szczęście zaczęły się pojawiać rzeczy, które ich łączą.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  3. Nadal jestem, nadal czytam :D
    Świetny rozdział. Taki cieplutki i swojski, że aż miło!
    Dominika i Łapa są naprawdę świetną parą, a reakcje Jamesa na ich zachowanie powodują wielkiego banana na mojej twarzy.
    Niepokoi mnie strasznie Josephine i mam potworne przeczucie, że nie raz uprzykszy życie Niki, a znajomość z Peterem ma jej to tylko ułatwiać.
    Mam nadzieję, że tak się nie stanie.
    Nastawienie Lily do Rogasia wciąż mnie zadziwia. Powoli się do niego przekonuje, ale przy nim nadal zostaje twardą panią prefekt. Coś czuję jednak, że już niedługo jej podejście do Rogacza zmieni się na tyle, by zostali parą :D
    Rozdział naprawdę ciepły i taki świąteczny <3 Żadnych błędów nie znalazłam ;p
    Cieszę się, że będziesz nadal pisać. To, że masz mniej czytelników nic nie oznacza. Wystarczy kilku takich, którzy są prawdziwe z Tobą!
    Pozdrawiam i przesyłam paczkę weny,
    Nicolette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Cieszę się, że jesteś i dajesz znać :) Zgadzam się, że ilość nigdy nie przekłada się na jakość. Naprawdę doceniam czytelników, którzy przeżywają i kombinują zamiast streszczać rozdział.
      To prawda, taki ciepluchny ten rozdział, niech nasi milusińscy złapią oddech na moment :)
      Josephine, jak na Krukonkę przystało, ma dość rozumu, żeby łączyć pewne fakty na swoją korzyść, więc masz rację, nie ufając jej.
      Kooocham Jily, a najbardziej ten ich etap przejściowy, więc mam mnóstwo frajdy z opisywania ich relacji :)
      Z taką porcją weny nie pozostaje mi nic innego, tylko wziąć się do roboty!
      Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  4. Rozdział bardzo mi się podobał. czuło się te święta w nim, nawet jeśli o samych uroczytościach/prezentach/czymkolwiek za wiele nie było. czuło się po prostu tę rodzinną-przyjacielską atmosferę, to, że Twoi bohaterowie stanowią silną grupę. Cieszę się, że Dominika przynajmniej częściowo wróciła do siebie. Ona i Syriusz są świetną parą. Ta rozmowa, w której się sobie nawzajem wyspowiadali, że tak owiem, wiele im dała. Nie ma już miedzy nimi tego napięcia co wcześniej. I bardzo się z tego cieszę. W pierwszej częsci swietnie iudało Ci sie pokazać to zimno, które otaczało Huncwotów oraz jeszcze bardziej zaintrygować numerem, który szykują. Ja już bym chciała wiedziec, co to jest! Cóż ta nasza czwórka szykuje? I kim jest ta dziwna dziewczynka. Wiesz, mam jedno zastrzeżenie: ostanie stwierdzenie w rtym fragmencie, to o pogardzie w jej oczach - tak myślał Peter czy Remus? Ciekawe w każdym razie. a Pettigrew.. eh, współczuję mu. Gdyby powiedział przyjaciołom co i jak, to może wszystko potoczyloby sie inaczej? nie spodziewałam się, że nie jest pewny swoich animagicznych zdolnosci,przecież zamienia się w szczura bardzo często, a jakoś nie wydaje mi się, że James czy Syriusz mogliby mu pomóc, gdyby nie mógł wrócic do ludzkiej postaci... No, ale lęk nie jest zjawiskiem racjonalnym i to wyszło Ci bardzo dobrze.
    Fragment z pokoju wspólnego był rodziny... ale najzabawniejszy był list Jamesa. Szkoda, że Syriusz mu rpzerwał ten początek :D mam nadzieję, ze Lily wróci wcześniej, na przykład na Sylwestra, do szkoły :p i że wspomnisz o bożonarodzeniowych prezentach, co też ten Syriusz dał Nice :p?
    Hm, też zauważylam tendencję spadkową, jeśli chodzi o ilóśc komentarzy, ale wydaje mi się, że to nie znaczy, że faktycznie o wiele mniej osob czyta, częsciowo pewnie tak, ale częściowo pewnie wiąze się to z innymi obowiązkami i okolicznościami... I chyba po prostu komentarze pojawiają sie z obsuwą ;p
    Zapraszam serdecznie na niedawno dodaną nowość na niezaleznosc-hp.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a, zapomniałam o Josie. Cóż ona kombinuje? jestem prawie pewna, że je właściwą reakcją na Petera było niestety to spojrzenie pełne pogardy (o, kojarzy się z tą dziewczynka!), a nie nagle zainteresowanie Peterem chwilę później. Dlaczego interesuje ją astronomia? a może chce się zblizyc do Huncwotów przez Petera? np. do Syriusza? żeby zrobić na zlość Nice (nadal bardzo mnie interesuje, co między nimi zaszło)... powiem na to tyle - po moim trupie, o!

      Usuń
    2. Hej, kochana!
      Powiem szczerze, że przyczytałam już wiele, bardzo wiele huncwockich fanfików i powoli zaczynają mnie uwierać klisze. Oczywiście sama wiele popełniam i zdarza się, że ktoś umie umagicznić taką kliszę, ale jednak opisywanie kolejnych Nocy Duchów, prezentów na Boże Narodzenie i Sylwestrów trochę mnie zmęczyło i chwilowo nie chę tego więcej robić. Dlatego moim bohaterom zafundowałam zupełnie dziwny rok - bez Nocy Duchów, bez szczegółowych opisów prezentów i bez Sylwestra. Pierwsza kwestia została zasygnalizowana i wyjaśni się później; drugiej poświęcę uwagę między wierszami, ale nie będzie tu żadnej epopei prezentowej; trzecia będzie jasna już po lekturze kolejnego rozdziału. Wiem, że większość z Was czeka na te opisy, ale obiecuję, że zupełnie nie odczujecie ich braku :)
      Oj tak, ta chwila szczerości była zarazem ogromnym przełomem w związku Dominiki i Syriusza, powinni się więc cieszyć tym szczęściem i poczuciem bezpieczeństwa póki mogą :)
      Starałam się opisywać cały fragment z perspektywy Remusa, ale pewnie gdzieś w międzyczasie popędziłam i wyszło to trochę dziwnie :)
      Pamiętam fragment z książek Rowling, gdzie wspomniane było, że James i Syriusz pomagali Peterowi przy przemianach. Też zastanowiłam się, na czym taka pomoc mogła właściwie polegać, ale ostatecznie dostosowałam się do tej oficjalnej wersji. Swoją drogą, zawsze lepiej mieć pod bokiem przyjaciół, którzy wiedzą, że ten szczur pod ich nogami to Ty :))
      Dziękuję Ci bardzo za komentarz - wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć i Ty możesz liczyć na mnie z wzajemnością, więc mam nadzieję, że jeszcze dziś uda mi się skomentować najnowszy rozdział na Niezależności!
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
    3. W pewnym sensie az za dobrze rozumiem,co masz na mysli,bo niektóre klisze sa tak często powielane przez autorów ff,ze az to boli,szczegolnie jesli nie wiąże sie to racjonalnie z kanonem... ale akurat do Bożego narodzenia w Hogwarcie nie mam takiego stosunku.moze dlatego,ze generalnie kocham te swieta,a moze dlatego,ze kojarzy mi sie z kanonem i pania Weasley robiąca swetry swoim dzieciom :p
      O,dobra interpretacja w takim razie,nie pamiętałam tego z książki :D
      Wiesz,troche sie boje nawet myślec,o co chodzi z tym,zeby Nika i Syriusz cieszyli sie ze swojego związku, póki mogą...

      Usuń
  5. Kochana Eskaryno!
    Bardzo się cieszę, że mogłam choć w małym stopniu przyczynić się do powstania tego rozdziału i zmotywować Cię do pisania:) Pamiętaj, że niezależnie od tego, ilu masz czytelników (choć zapewniam Cię, że masz ich więcej niż można zauważyć po komentarzach), piszesz głównie dla siebie. Gdy pod moimi postami nie pojawiają się żadne komentarze, myślę w ten sposób, że zaczęłam pisać, bo sprawia mi to przyjemność, jest to miłe oderwanie się od szarej rzeczywistości, ponadto czuję niesamowitą ulgę, gdy przelewam swoją wyobraźnię na papier, zamiast tłumić ją w sobie, poza tym, wplątywanie bohaterów w różne tarapaty jest świetną zabawą - z takim nastawieniem łatwiej się pisze, choć wiem, że komentarze bardzo motywują i dodają skrzydeł. Ludzie z natury są leniwymi istotkami i niestety małymi egoistami, bo pomimo tego, że Ty dajesz im darmową lekturę o ich ulubionych bohaterach, to nie potrafią odwdzięczyć się krótkim komentarzem, w którym chociaż poinformowaliby o swojej obecności. Ja też mogę na palcach jednej ręki policzyć moich Czytelników, którzy komentują, ale naprawdę cieszę się, że chociaż tym kilku osobom mogę umilić popołudnie:) Dziękuję, że o mnie wspomniałaś pod rozdziałem, to bardzo miłe:)

    Tak się rozpisałam, że prawie zapomniałam o skomentowaniu rozdziału:D

    Rozdział bardzo przypadł mi do gustu, bo lubię, gdy bohaterowie prowadzą spokojne życie, mając na głowie błahe problemy. Co prawda, akcja z tą straszną dziewczynką przyprawiła mnie o gęsią skórkę, ale miejmy nadzieję, że nie była ona żadnym małym upiorkiem (Kogo ja oszukuję?:D). Niezależnie od tego, kim była, ewidentnie pozostawiła piętno na psychice Petera. I bardzo dobrze! Może w końcu ruszy go sumienie i przejrzy na oczy. Ma wokół siebie wspaniałych przyjaciół, którzy oczywiście okropnie nim pomiatają, jednak myślę, że wystarczyłaby jedna szczera rozmowa i wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej.

    Widać, że Syriusz i Dominika mają zdrowe podejście do związku, szanują tajemnice swoich przyjaciół i spędzają z nimi czas.

    Peter i Josie? Miejmy nadzieję, że w końcu odniesie jakiś sukces w życiu :D

    Lily i James - wielkie serce dla tej pary! Nie mogę doczekać się momentu, gdy panna Evans w końcu odwzajemni uczucie Rogacza i zostaną szczęśliwą, piękną parą. Wszystko idzie w dobrym kierunku, więc nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na szczęśliwe zakończenie. Swoją drogą, Rogacz jest taki słodki!:) Na miejscu Lily czym prędzej spakowałabym manatki i wróciła do szkoły, gdzie czekają na nią przyjaciele, którzy w przeciwieństwie do Petunii i Vernona sprawiliby, że jej święta byłyby pełne magii (po takim liście to na skrzydłach bym poleciała;D).

    Pisz szybciutko kolejny rozdział i pamiętaj, że ja i Panie powyżej z niecierpliwością czekamy na jego publikację:)
    Pozdrawiam cieplutko,
    Neithiria.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, rybko!
      Wspomniałam, mieszając w dodatku literki Twojego melodyjnego pseudonimu (naprawione!), bo spływają do mnie czasem miłe słowa, ale dawno już nic nie zmotywowało mnie tak, jak Twój komentarz :) Wiadomo, że pisze się głównie dla siebie. Kiedy produkowałam poprzednią wersję tej historii, często zdarzało się, że nie było żadnych komentarzy, kiedy pojawił się jeden, to było super, a kiedy dwa, to już w ogóle szał i czas otwierać szampana (mimo że zwykle nie wykraczały poza jedno/dwa zdania). Ale jestem próżna, no, i w dodatku mocno samokrytyczna, więc kiedy uda mi się stworzyć kawałek tekstu, który mi się faktycznie podoba, szkoda mi, że umyka gdzieś niezauważony. Poza tym nie czekam tylko na komplementy - czasem zastanawiam się, czy zmierzam w dobrym kierunku, a komentarze pomagają mi utrzymać balans - pisząc, znacznie mniej wyraźnie widzę, kiedy czegoś jest za mało, za dużo albo brak. Już nie raz cofałam się albo przesuwałam akcent dzięki Waszym uwagom :)
      Dziewczynka-upiorek. Kiedy teraz o tym myślę, właściwie mogę potwierdzić, że ta mała jest ma swój sposób upiorna, ale nie w sensie horroru :D
      Dziękuję Ci za przemiły komentarz. Co prawda, już zaczęłam kombinować, żeby jakoś bardziej rozłożyć w czasie pisanie kolejnego rozdziału, ale postaram się wyrobić jeszcze w tym tygodniu :D
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  6. Hello!
    Luźniejszy rozdział dobrze zrobił. W ten sposób trochę sobie uporządkujemy. Wiadomo ciągła akcja, mogłaby być przyczyną małego zamieszania. Już czuć ducha Świąt. :)
    Numer Życia? Zapowiada się ciekawie. W końcu poczucie humoru to domena huncwotów. ;) Dialogi były świetne. Przy tym jak Pat żaliła się na swoją czystokrwistą rodzinę , pomyślałam, że chętnie dowiedziałabym się więcej na ten temat. Chodzi mi ogólnie o obraz funkcjonowania takiej rodziny, zasad, a nawet tych ,,tradycji". Może jakieś retrospekcje? Mamy dwójkę bohaterów z takich rodzin i osobiście lubię czasem poczytać mroczniejsze fragmenty. Może nie nawet dotyczące Pat i Syriusza, bo przecież nadejście Voldemorta się zbliża.
    Jak przeczytałam o dziewczynce z pierwszego fragmentu, od razu pomyślałam o tej z rodziny Adamsów. Warkoczyki, blada twarz. Tak jakby była związana ze sprawą Remusa - znaczy ta z Twojego opowiadania, nie z Adamsów. A Josephine i Peter - francuzka z pewnością nie dostała olśnienia przy Peterze. Węszę podstęp! Ach, te moje marne zapędy detektywistyczne. :D A właśnie, co z tą wymianą? Czy ma być jakiś bal? Bo nie mogę sobie przypomnieć. ;c Rogacz i jego listy miłosne - uwielbiam! Czyżby ich relacja nabierała kolorów? Szkoda, że Lily nie jest w Hogwarcie z resztą. Niech wraca chociaż na Sylwestra, skoro z Petunią to przegrana sprawa.
    To by było na tyle! Niecierpliwie wyczekuję na nn.

    Pozdrawiam serdecznie!
    ~Centauri Proxima

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, czasem trzeba się na chwilę zatrzymać, zwłaszcza że za moment ruszamy ostro z akcją :)
      Obiecuję, że Numer Życia to naprawdę będzie Numer Życia :D Aż się trochę boję, że ktoś zgadnie zanim zobaczy, bo przygotowania Huncwotów - jak widać - nie zbliżają się zbyt szybko do końca.
      Kiedyś zamieściłam krótką scenkę z domu Patricii, gdzie rzuciłam trochę światła na sprawę, bo rodziny jej i Syriusza różni podstawowa kwestia - Macmillanowie to nuworysze, nie mają rodowodu czystego od pokoleń, ale za to są bogaci, więc po trochu wpisują się w łaski starych rodów. Czy dodam jeszcze coś podobnego o rodzinie Patricii, nie wiem, ale na pewno postaram się wyprodukować coś w tym klimacie, dziękuję za radę :)
      Niedługo Twoje zapędy detektywistyczne będą mogły się swobodnie rozwijać, obiecuję :D
      Balu z okazji Nocy Duchów czy Bożego Narodzenia nie było, a dlaczego, dowiemy się wkrótce :)
      Dziękuję Ci za komentarze i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  7. Ach czyli przygotowania w pełni do planu. Swoją drogą to musi być coś wielkiego, skoro do zakończenia jeszcze pół roku, a oni już planują. No chyba, że po prostu ważny jest tu czas a nie ilość. Albo chcą wiedzieć, że na pewno to wszystko wypali. Ciekawie się zapowiada.
    Taka miła zimowa atmosfera przy kominku w gronie przyjaciół. No i jeszcze Syriusz z Dominiką, tak miło patrzeć, jak w końcu mu ufa, a on okazuje uczucia i nie śmieje się tak z Jamesa. No dobra trochę śmieje, ale sam jednak się zmienia przy Dominice.
    Coś mi się tu nie podoba. Nie to żebym wątpiła w Petera, ale czy na pewno ktoś taki jak wyniosła Josie zainteresowałaby się trochę strachliwym z pozoru Peterem? Ja wiem, przeciwieństwa się przyciągają, ale hm... wydaję mi się, że jednak coś widziała i chciała się dowiedzieć, co to jest.
    Miło że Lily cieszy się z listu Jamesa. Zawsze to coś miłego na osłodę niepowodzeń relacji z siostrą. Chociaż i James dorósł. No i sama wiem, że mówienie po nazwisku jest denerwujące :D. Ale koleżanka w końcu się oduczyła, jak coś chciała ode mnie, a ja postawiłam warunek, że jak nie będzie do mnie mówiła po nazwisku, to pomogę/zrobię czy co to tam było. I udało się :D. Także miło że Lily ma kogoś komu może się wygadać zamiast siostry, która ją odtrąciła. Może zdecyduje się wrócić wcześniej do Hogwartu? Potter byłby wniebowzięty.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To będzie coś wielkiego :D Sama nie mogę się doczekać!
      Zarówno Syriusz jak i Dominika nie są już tacy "dzicy" względem siebie, więc mają chwilę wytchnienia ;)
      Podejrzenia słuszne :)
      Dorastanie Jamesa jest w trakcie, wiadomo, że nikt nie zmienia się ot tak, z dnia na dzień. Ale postęp jest! Podoba mi się Twoja metoda, zwłaszcza że okazała się tak skuteczna :) Trzeba niemało sprytu, żeby zmienić czyjeś przyzwyczajenia.
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń