10 grudnia 2016

Rozdział XIV - część III


„Razem i osobno”

– rozdział XIV –

Wszystko, co stało się później, zatopiło się fragmentarycznie w pamięci Syriusza, przypominając przebłyski krajobrazu w odpryskach piorunów podczas burzy.
Wyraźnie pamiętał ściętą ledwo powstrzymywanym gniewem twarz Minerwy McGonagall, która nagle pojawiła się wśród ciemności. Pamiętał też, niezupełnie wyraźnie, jakieś słowa o donosie Filcha, że uczniowie nie znajdują się na terenie szkoły po zmroku. Usłyszawszy to, miał wielką ochotę roześmiać się kpiąco, ale coś mocno ściskało go w gardle i z jego ust wydobył się tylko stłumiony jęk.
Pamiętał jak oprzytomniał gwałtownie, jak strach podniósł mu włosy na karku i wiedział tylko tyle, że muszą natychmiast oddalić się od jeziora. McGonagall żądała wyjaśnień, Syriusz wyrzucał z siebie urywane zdania o Macmillan, o kelpii, o tym, że nie mogą tu dłużej zostać, a Moon odczołgała się o kilka stóp i zwymiotowała, trzęsąc się spazmatycznie.
Czarownica na szczęście miała dość instynktu, żeby unieść różdżkę i w towarzystwie niezbyt pomocnego Filcha eskortować ich na teren Hogwartu. Black niemal niósł zupełnie nieprzytomną Moon, która mimo otwartych oczu, którymi wpatrywała się w jakiś nieokreślony punkt, najwyraźniej znajdowała się w stanie głębokiego szoku. Poczuł prawie obezwładniającą ulgę, kiedy po zdającej się trwać nieskończoność wędrówce wreszcie znaleźli się na szkolnych błoniach, i mocno zacisnął zęby, nie pozwalając sobie przestać iść naprzód.
Nie pamiętał natomiast, kiedy dokładnie z różdżki McGonagall wystrzelił srebrzysty kot, wiedział jedynie, że nieopodal hogwarckiej bramy natknęli się na część personelu szkoły. Moon nadal słaniała się na nogach i Syriusz postępował całkowicie instynktownie, nie pozwalając nikomu jej sobie odebrać, aż w świetle promieni kilku różdżek rozpoznał zatroskaną twarz panny Pomfrey.
— Już dobrze, chłopcze. — Usłyszał jej głos, który zdawał się zapowiadać coś zupełnie przeciwnego. — Puść, zajmę się nią.
Odetchnął ciężko, kiedy nieprzejawiająca żadnej woli Moon pozwoliła się odprowadzić pielęgniarce na bok. Przyglądał się przez cały czas, kiedy czarownica badała każdy cal ciała Gryfonki w poszukiwaniu obrażeń, ale na szczęście krew na jej szacie okazała się cudzą.
Przełknął głośno ślinę i z trudem skupił wzrok na reszcie czarodziejów. McGonagall stała nieopodal, mamrocząc zaklęcia z różdżką wycelowaną w bramę. Byli też Heckmann, Sprout i Flitwick. Mistrz eliksirów złapał go mocno za ramię i potrząsnął, zbliżając do niego swoją surową, jakby woskową twarz.
— Co tam się wydarzyło, Black? Skąd ta krew?
Syriusz potrząsnął bezgłośnie głową, czując mdłości na samą myśl. Musiał natychmiast zobaczyć się z Dumbledorem. Czuł, że nie zdoła opowiedzieć tej historii dwa razy.
Na szczęście w tym momencie profesor McGonagall zbliżyła się do nich i mimo, że nie wykonała żadnego gestu, Heckmann cofnął się i przerwał przesłuchiwanie go. Black poczuł do niej falę wdzięczności.
— Do gabinetu dyrektora — zarządziła sucho, a sierp księżyca widoczny na niebie odbił się w szkłach jej eliptycznych okularów. — Natychmiast.

* * * * * 

Niedługo potem znaleźli się w okrągłym, starannie urządzonym pomieszczeniu, które Syriusz zdążył już dobrze poznać w ciągu sześciu lat spędzonych w Hogwarcie. Mimo że jego odwiedzinom zawsze towarzyszyło pewne napięcie związane z oczekującą karą, nigdy jeszcze nie był tu pozbawiony pozostałych Huncwotów i nigdy nie stał przed dyrektorem w tak ponurych okolicznościach.
Dumbledore ubrany był w dzienną szatę, purpurową, starannie wyszywaną w jakiś motyw roślinny. Stał za biurkiem z surową miną, której Syriusz jeszcze nigdy u niego nie widział. Wydawał się też starszy i bardziej zmęczony niż zwykle – rozedrgane płomienie świec pogłębiały zmarszczki na jego twarzy, kiedy opierał się o blat potężnego biurka, patrząc na nich przenikliwie zza swoich okularów-połówek.
Jego i Moon niemal siłą posadzono na bogato rzeźbionych fotelach. Syriusz wiedział, że teraz musi wrócić myślami do tego potwornego wieczora, że musi zmusić się do wydobycia z pamięci wszelkich szczegółów, które mimowolnie zatopiły się w jego umyśle. Spojrzał bezradnie Dominikę, która siedziała obok, z niedowierzaniem wpatrując się w mieszaninę błota i krwi na swoich dłoniach. Rozumiał, że musi wziąć to na siebie. Przełknął ślinę i spojrzawszy dyrektorowi w oczy, zaczął mówić.
Kiedy doszedł do momentu, w którym musiał zrelacjonować to, co stało się w jeziorze, Heckmann przerwał mu gwałtownie:
— Kelpia w Hogsmeade? To nieprawdopodobne!
— Sugeruje pan, że kłamię? — zapytał ostro Black, odwracając się w jego kierunku. Napotkał spłoszone spojrzenie Moon, które było nieco bardziej przytomne niż chwilę wcześniej i zdusił w sobie niewypowiedziane jeszcze słowa.
— Minerwo, Wolfgangu. — Dumbledore podniósł na nich swe błękitne oczy i rzekł łagodnym, ale nieznoszącym sprzeciwu głosem — Proszę was o dokładne zbadanie jeziora. Uczennica może wciąż znajdować się w okolicy. Filiusie, niezwłocznie poinformuj Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami.
Heckmann rzucił mu pełne niedowierzania spojrzenie, widząc, że dyrektor nie zamierza kwestionować słów Syriusza. Po chwili jednak posłusznie wyszedł z gabinetu za McGonagall i Flitwickiem, pozostawiając za sobą pozostałą czwórkę.
— To była kelpia, panie profesorze — odezwała się nagle Moon, zaciskając dłonie na poręczach fotela, tak że stały się niemal zupełnie białe. — Wiem to na pewno, wiele o nich czytałam…
Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Syriusz zerwał się z miejsca i uspokajająco dotknął jej ramienia. Dziewczyna odtrąciła jego rękę i ciągnęła głosem urywanym od szlochu:
— Z-z-znałam nawet p-przeciwz-zaklęcie, ale nie mogłam nic sobie p-przypomnieć, nic zupełnie…
— To zrozumiałe, panno Moon, niewielu dorosłych czarodziejów potrafiłoby zdziałać coś więcej — powiedział Dumbledore, przechadzając się w tę i z powrotem za biurkiem.
— Panie dyrektorze — wtrąciła panna Pomfrey. — Powinnam ich zabrać do Skrzydła Szpitalnego, może i nie są ranni, ale ten szok…
— Za moment, Poppy. Czy panna Macmillan zachowywała się ostatnio w jakiś niepokojący sposób?
— T-tak! — wyszlochała Moon, a Syriusz spojrzał na nią ze zdumieniem. — Ostatnio lunatykowała w nocy, ale m-myślałam… Myślałam…
— Czy zadawała się z kimś nowym? — Szkła jego okularów-połówek zapłonęły krótko w świetle świec. — A może ktoś obcy kręcił się ostatnio w okolicach zamku?
Wolno potrząsnęli głowami.
— Czy miała powód, żeby zdecydować się na tak desperacki krok?
— N-nie! — Dziewczyna oderwała dłonie od twarzy i spojrzała gniewnie na czarodzieja. — Ona by tego nie zrobiła! Ktoś na pewno ją zmusił!
Dumbledore skinął głową w milczeniu, założywszy splecione dłonie za plecami i wyczekująco wpatrzył się w okno.
W pokoju zapadła pełna oczekiwania cisza, przerywana niekiedy pociągnięciami nosa Moon i nerwowymi krokami Syriusza, który krążył wokół jej fotela. W końcu przez okno do gabinetu dyrektora wskoczyła świetlista smuga. Srebrzysty kot przysiadł na biurku i odezwał się głosem Minerwy McGonagall.
— Kelpia spętana. Uczennica nie żyje.

* * * * * 

Następne godziny były najgorszymi w jego życiu. Kiedy szkolna pielęgniarka wmusiła w Moon dwie porcje eliksiru uspokajającego, żeby dało się zaprowadzić ją do wieży Gryffindoru, sam chętnie przyjął jedną, pragnąc zapanować nad drżeniem rąk i burzą myśli. Pozostało jednak uczucie porażającego chłodu w piersiach, a coraz dziwniejsze przypuszczenia nie pozwalały mu myśleć.
Nie mógł i nie chciał dzielić się nimi z idącą obok, odurzoną eliksirami Moon. Nie zdążył poznać Patricii tak dobrze jak ona, ale wiedział o niej dość, żeby kolejna głupia koncepcja przyszła mu do głowy.
— Czy ona kontaktowała się ostatnio ze swoją rodziną?
— Nie wiem — odparła dziewczyna nienaturalnie wysokim głosem. — Chyba nie.
Westchnął ciężko. Nie, to było głupie. Ale jak, u licha, jak to się mogło stać? To było kompletnie nieprawdopodobne, jeszcze bardziej niemożliwe niż śmierć brata Dominiki, i chyba tylko dlatego jeszcze nie załamał się pod wpływem tego horroru – po prostu jego mózg ciągle w to wszystko nie wierzył.
Kiedy przeszli przez dziurę po portretem, Moon pożegnała się z nim niemal obojętnie, pozostając pod silnym wpływem odwarów panny Pomfrey, i powędrowała do swojego dormitorium. Black patrzył za nią jeszcze przez chwilę, po czym skierował się do sypialni najstarszych Gryfonów.
Spodziewał się zastać dormitorium uśpione i pogrążone w ciemności, ale kiedy tylko przekroczył próg, zapaliło się światło i James poderwał się ze swojego łóżka, na którym siedział z Peterem. Obaj ubrani byli jeszcze w szkolne szaty.
— Co się stało? — chciał wiedzieć Jim, patrząc na jego ubłocony strój do Quidditcha, zlepione szlamem włosy i bladą twarz. Syriusz spojrzał na lwa Gryffindoru na swoich piersiach. Trening i pocałunki Moon wydawały się niezmiernie odległą przeszłością. — Nie było cię na Mapie.
— Patricia Macmillan nie żyje — odezwał się głuchym, jakby obcym głosem. Kiedy wypowiedział te słowa na głos, znowu poczuł grozę pętającą mu oddech w płucach. — Kelpia ją zabiła. Widzieliśmy to. Ja i Moon.
Nie patrząc na zdumione twarze współlokatorów, znużonymi ruchami zaczął zdejmować z siebie ochraniacze. Marzył o prysznicu. Marzył o niemyśleniu. 
— Kelpia… w Hogwarcie? — wyjąkał Pettigrew.
— W Hogsmeade — sprecyzował Black cichym głosem. — Siedziała w tym jeziorze. Chryste, to jest jakaś totalna abstrakcja…
— I Macmillan na nią wpadła? — zapytał James z niedowierzaniem, bezwiednie przeczesując włosy.
Chłopak wolno potrząsnął głową.
— Sama do niej poszła. Nie wiem, może to był jakiś urok, nie mam pojęcia… Kiedy ją znaleźliśmy, siedziała już na jej grzbiecie, nic nie mogliśmy zrobić, kelpie są odporne na większość zaklęć…
— Ja pierdolę — wymamrotał Potter, siadając gwałtownie na łóżku.
Syriusz niemal po omacku doszedł do łazienki i, zrzuciwszy szatę, wszedł pod prysznic. Miał nadzieję, że kiedy zmyje z siebie to cuchnące błoto, będzie mógł zapomnieć choć na chwilę o tym, co się stało, ale nie liczył na to zbytnio.
Kiedy wrócił do pokoju i przysiadł na brzegu swojego łóżka, w drzwiach ich dormitorium stanęła Moon. Miała mokre włosy i wystraszone spojrzenie.
— Czy mogłabym dziś zostać tutaj? — zapytała ledwo słyszalnym głosem. — Tam… — Przełknęła głośno ślinę. — Tam są… Wszystkie jej rzeczy i…
Podbródek zadrgał jej niebezpiecznie, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, Syriusz już przyciskał jej głowę do swojej piersi, a Potter, poważny teraz i w niczym nie przypominający sarkastycznego Jamesa, zapewniał ją, że to nie będzie żaden problem.
Po chwili po raz pierwszy w życiu miał okazję jawnie tulić ją całą do siebie. Nigdy nie wyobrażał sobie, że stanie się to w jakich okolicznościach… Moon poruszyła się niespokojnie i wyciągnęła z kieszeni małą butelkę seledynowego płynu.
— To eliksir słodkiego snu — wyszeptała, kiedy światła w dormitorium zgasły i zapanowała cisza. — Chcesz?
Black pokręcił głową. Nie miał ochoty bardziej faszerować się magicznymi miksturami, potrzebował czystego i w pełni sprawnego umysłu. Objął ją ramieniem, a Dominika wtuliła się w niego mocno, jakby wciąż znajdowali się nad feralnym jeziorem, jakby był jedynym, który zdoła ją ocalić przed złem tego świata. A może rzeczywiście tak było?
Niemal natychmiast po zaczerpnięciu eliksiru jej ciało stało się bezwładne i nieprzyjemnie miękkie. Syriusz uspokajającym gestem głaskał ją po włosach, wiedząc, że dziewczyna na pewno nie czuje już niczego. Czuwał całą noc.

* * * * * 

Trzynastego stycznia stał na dobrze znanym mu cmentarzu East Highgate w Londynie, gdzie oprócz sław takich jak Karol Marks czy ojciec Wirginii Wolf byli pochowani jego przodkowie – dziadek Arkturus, pradziadek Cygnus i cała masa innych spokrewnionych i nieznanych mu z wyglądu szlachetnych postaci.
Rozglądał się wokół z umiarkowanym zainteresowaniem, zastanawiając się, czy wśród zgromadzonych nad grobem żałobników potrafiłby rozpoznać słynne wampiry, które ponoć regularnie nawiedzały cmentarz, ale te tajemnicze stwory znał jedynie z książek, więc szybko stracił zapał. Prawdę mówiąc, wampiry sprawiałyby o wiele bardziej przyjazne wrażenie niż liczna reprezentacja starych, czarodziejskich rodów, których nie mogło zabraknąć w tym ponurym dniu. Rodzina Macmillanów była dość poważana w tym zamkniętym towarzystwie, więc chcąc, nie chcąc, dostrzegał tu i ówdzie znajome twarze. Przez moment wydawało mu się, że widzi tak dobrze mu znaną, lekko przygarbioną sylwetkę matki. Krew zupełnie odpłynęła mu z twarzy, kiedy mocniej ścisnął dłoń stojącej obok Moon i odwrócił się w stronę grupki przyjaciół, nie ważąc się na jedno spojrzenie więcej. Stali na uboczu, jak intruzi. Nie otrzymali oczywiście zaproszeń na pogrzeb, to byłaby zbyt wielka hańba dla rodziny, żeby zaprosić dwie mugolaczki, kilku czarodziejów miernego pochodzenia, a do tego jeszcze dwóch zdrajców krwi, bo James od dawna też był postrzegany w ten sposób – jego rodzina wyrzekła się związków z czarną magią, a więc ściągnęła na siebie pogardę pozostałych i wieczystą ekskomunikę.
Jakby miało to jakiekolwiek znaczenie — pomyślał z odrazą.
Matka Patricii stała najbliżej eleganckiej trumny z ciemnego, mahoniowego drewna. Miała na sobie aksamitną szatę czarownicy, oczywiście demonstracyjnie lekceważąc mugoli, którzy mogli tego dnia odwiedzać cmentarz, kapelusz z szerokim rondem i ciemne okulary, pod które co jakiś czas wtykała misternie haftowaną chusteczkę, aby obetrzeć niewidoczne łzy. Dominika poczuła się w obowiązku, aby podejść do niej i porozmawiać, jeśli nie o okolicznościach, w jakich jej córka straciła życie, to choćby o tym, jaką była wspaniałą przyjaciółką, ale Syriusz zdecydowanie wybił jej to z głowy. Oczami wyobraźni widział jak odebrany zostałby taki gest, a nie chciał, żeby Moon musiała znosić kolejne upokorzenia ze strony czystokrwistych. Wystarczy, że w ich kierunku regularnie płynęły spojrzenia i pogardliwe prychnięcia, nieustannie przypominające im jak bardzo są tu niechciani.
Dziewczyna stała obok, w prostej czarnej sukience i ze spokojem na twarzy. Syriusz wciąż obawiał się wrażenia, jakie wywarło na niej to, co się stało. Każdy byłby wstrząśnięty, gdyby na jego oczach zginęła bliska mu osoba, ale chłopak mimo wszystko dostrzegał w jej zachowaniu coś nieuchwytnego i niepokojącego, czego nie potrafił nazwać, a tym bardziej porozmawiać z nią o tym. W pewnym momencie, kiedy następnego dnia po wypadku przyniósł jej śniadanie do dormitorium chłopców i powiedział, że Evans wróciła z przerwy świątecznej, wydawało mu się, że jej tęczówki zabłysły nagle opalizującym fioletem, ale kiedy zamrugał z niedowierzaniem i znowu spojrzał w jej oczy, były takie jak zwykle – szmaragdowozielone i nieco przestraszone. Teraz ściskał jej dłoń w swojej i rzucał ukradkowe spojrzenia na jej twarz, trochę zbyt spokojną i trochę zbyt bladą. Tuż obok stał James, na którego ramieniu opierała się Lilka Evans, nie próbująca nawet tłumić łez płynących po jej policzkach. Potter wyglądał, jakby w ciągu tych kilku dni wydoroślał o kilka lat – wyprostowany jak struna, bezwiednie gładził dziewczynę po plecach, ze zmarszczonym czołem i uważnym spojrzeniem wlepionym w trumnę. Syriusz zastanawiał się, czy tuląc do siebie Evans, myślał teraz o tym, o czym on sam, kiedy mocniej zaciskał palce na drobnej dłoni Moon. Że w obliczu tych wszystkich wydarzeń opisywanych w prasie, wobec tych przepełnionych nienawiścią spojrzeń, które zdawali się samoistnie przyciągać jak magnes – czy mieli prawo ciągnąć za sobą osoby, które staną się pierwszym łupem nowej, nadchodzącej wielkimi krokami władzy? Osoby, które najprawdopodobniej nie miały w sobie ani kropli krwi czarodziejów, przeciwko którym formułowano coraz bardziej radykalne hasła? Trudno jest być z kimś, wiedząc jednocześnie, że ciągnie się go w pułapkę bez wyjścia, czyniąc z niego dogodny cel i łatwy łup. Syriusz rzucił jeszcze jedno ukradkowe spojrzenie w stronę Moon, nie wiedząc wcale czy niedługo nie będzie to jedyne, na co będzie mógł sobie pozwolić.
Gdy ceremonia dobiegła końca, poczekali aż tłum przy marmurowym, potężnym nagrobku rodzinnym przerzedzi się i dopiero wtedy odważyli się podejść. Syriusz wyczarował wielki wieniec, ozdobiony świeżymi, białymi nieśmiertelnikami. Moon odebrała go z jego rąk i kiedy przyklękła, żeby złożyć go na grobie Patricii, jej maska nagle pękła. Wsparła się dłońmi na murawie i zaszlochała bezradnie, chowając twarz za długimi, jasnymi włosami. Syriusz pierwszy objął ją ramieniem, a tuż za nim w niemej solidarności pojawili się Jim, Lily, Peter i Remus, dając upust żalowi i bezradności, które od teraz miały im towarzyszyć znacznie częściej.
Black bezwiednie spojrzał w lewo i zobaczył jak Evans rozpaczliwie wtula się w pierś jego przyjaciela, który delikatnie odgarnął włosy z jej czoła i spojrzał na nią z troską. Poczuł ostre ukłucie w sercu i odwrócił wzrok.

* * * * * 

Mijały dni, a oni znowu byli w Hogwarcie, bezwolnie wciągnięci w wir lekcji, nowych obowiązków i prac domowych. Wszystko powoli wracało do normy, ale puste miejsce przy stole Gryffindoru, w Pokoju Wspólnym i na zajęciach nieustannie przypominało im o tym, co się stało, o tym, że Hogwart nie wydawał się już tak bezpieczny jak wcześniej. Wszędzie wokół panował ponury nastrój, jakby wieczna pogoda ducha Patricii zabrała ze sobą wszystko, co zawsze wywoływało uśmiech na ich twarzach. Oprócz tego, każde z nich miało własne powody do zmartwień, które zaczęli tłumić w sobie, jakby nagle stały się czymś zbyt prywatnym.
Remus coraz wyraźniej czuł, że zbliża się pełnia. Tym razem wydawała się niemal równie straszna, co te pierwsze, zatajane w murach Hogwartu, kiedy był jeszcze samotnym, wystraszonym jedenastolatkiem. Przypominała tamte niepewnością i brakiem tchu w piersiach na samą myśl o okrągłym, bezlitosnym księżycu wiszącym nad jego głową. Naiwnie wierzył, że te czasy już nigdy nie powrócą, od kiedy tylko jego przyjaciele dali dowód prawdziwego oddania i tylko dla niego stali się animagami. Nigdy by nie podejrzewał, że podczas jego ostatniego roku w Hogwarcie nastąpi przełom, że znowu poczuje się jak zagrożony, pełen niepewności chłopiec… A jednak, tak właśnie się stało. Niekiedy sam przyłapywał się na tym, że rzuca wokół niespokojne spojrzenia, w nadziei, że ten, kto odkrył jego tajemnicę zdradzi się nagle pochopnym zerknięciem albo gestem, ale nic takiego się nie działo. Odetchnął głęboko, usiłując uspokoić gwałtowne bicie serca.
Lily i James natomiast uporczywie unikali swoich spojrzeń, co było godnym podziwu przedsięwzięciem, jako że jednocześnie usiłowali przyglądać się sobie nawzajem. Co jakiś czas zdarzała się więc sytuacja, że ich spojrzenia krzyżowały się nad stołem, ale wtedy oboje błyskawicznie odwracali wzrok, jakby dzielili wstydliwą tajemnicę, to nagłe emocjonalne zbliżenie, które połączyło ich w obliczu straty. Lily cierpiała z prostotą, szczerze i bezsilnie, ale James wciąż był w pobliżu, na wyciągnięcie ręki, sprawując nad nią stałą i milczącą opiekę, za którą nie mogła być bardziej wdzięczna.
Dominika popijała smętnie herbatę, udając, że przygląda się kolejno gigantycznym gobelinom reprezentującym poszczególne domy Hogwartu. Śmierć Patricii bardzo nią wstrząsnęła. Wciąż nie mogła się otrząsnąć z uczuć, które towarzyszyły jej od tragedii w Hogsmeade – bólu, troski, obezwładniającego przerażenia. Nie wierzyła, że jej przyjaciółka zaplanowała swoją śmierć – coś musiało ją do tego zmusić, a ona nie dostrzegła znaków, które ją zapowiadały, chociaż mogła wszystkiemu zapobiec… Ssące poczucie winy skutecznie zniechęcało ja do jedzenia i powrotu do normalnego życia. Kiedy eliksiry uspokajające przestały działać, powróciło do niej pytanie Syriusza o państwa Macmillan. Czy to możliwe, żeby chcieli skrzywdzić własną córkę tylko dlatego, że nie podzielała ich poglądów? A może doprowadził do tego jakiś Ślizgon, opętany żądzą uznania ze strony panoszącej się, nowej władzy? Podobne myśli nie opuszczały jej nawet na chwilę, jakby powrót do normalności wymagał od niej rozwiązania tej tajemnicy.
Przy stole Gryffindoru było cicho jak nigdy. Wystąpienie Dumbledore’a sprzed kilku dni pogrążyło wszystkich w osłupieniu, a tych, którzy znali Patricię na co dzień, w niedowierzaniu i żalu. Pojedyncze tragedie opisywane w Proroku Codziennym wydawały się na wpół realne, kiedy tuż obok nich zabrakło kogoś, kto przecież być powinien, kto rozjaśniał nawet najbardziej pochmurny dzień. 
Ta cisza i ociężałość były szczególnie uciążliwe dla Petera. Siedział na swoim zwykłym miejscu, między Remusem a Syriuszem, i niemrawo grzebał widelcem w porcji pieczonych ziemniaków. Wszyscy zdawali się być zajęci swoimi sprawami, podczas gdy on też miał ważną wiadomość do zakomunikowania, ale nikt go nie słuchał. Zagryzał nerwowo wargi, rozmyślając o tym, jak po tym wszystkim potoczy się hogwarckie życie, kiedy znowu opęta ich zwykła codzienność.
W pewnym momencie, zupełnie nagle problem rozwiązał się sam. Przez Wielką Salę kroczyła ku niemu smukła Krukonka, z olśniewającym uśmiechem i falą czekoladowobrązowych włosów, które na pozór niedbale odrzuciła na ramię. Jak w zwolnionym tempie Peter widział mimowolnie odwracające się głowy większości męskiej populacji Hogwartu. W okolicy tylko James w zamyśleniu przyglądał się jak Evans nerwowo przewraca kartki podręcznika do transmutacji. Przełknął ślinę, kiedy dziewczyna, zdająca się promienieć urodą, pochyliła się nad nim i z uśmiechem złożyła na jego okrągłym policzku czuły pocałunek.
Salut, Pierre! — Po chwili zachichotała uroczo i spojrzała po reszcie osłupiałych Gryfonów. — Je me présente. Je m’appelle Josephine!
Wśród niepewnych uśmiechów i kiwnięć głowami wyraźnie wyróżniała się nieruchoma Moon, której wyrażająca całkowitą zgrozę twarz przypominała maskę. Peter nie zdążył nawet zastanowić się, dlaczego tak gwałtownie pobladła, bo Josephine wcisnęła się na ławkę pomiędzy nim a Syriuszem. Nagle teatralnie zakryła dłonią usta, zauważywszy koleżankę.
Dominique! Tant d'années, tant d'années
— Nie ściemniaj, Josephine — warknęła nagle Moon, a Huncwoci popatrzyli na nią ze zdziwieniem. — Przecież doskonale mówisz po angielsku.
Przez twarz pięknej Francuski przemknął ledwie zauważalny cień, ale chwilę później znowu rozjaśnił ją śnieżnobiały uśmiech.
— Ach. — Machnęła niedbale ręką, trzepocąc rzęsami. — Moi angliski godni pożałowannia.
Blondynka zmarszczyła gniewnie brwi, ale w tym samym momencie Lily głośno oznajmiła, że koniecznie musi już iść, bo spóźni się na mugoloznawstwo. Dominika poszła w jej ślady, nie wiedzieć czemu patrząc wymownie na Syriusza i mówiąc coś o tym, że za chwilę zaczyna się lekcja Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Przecież Huncwoci dawno z niej zrezygnowali?
Kiedy dziewczyny wyszły, Syriusz nachylił się do niego konspiracyjnie.
— Pete, dlaczego nie zdradziłeś się nawet słówkiem?
— Próbowałem wam powiedzieć — wymamrotał Glizdogon, czerwieniejąc po same uszy i nerwowo zerkając na siedzącą obok Krukonkę, która kolejno, bez śladu zażenowania przyglądała się uważnie Huncwotom z szerokim uśmiechem. — Ale jakoś nie było kiedy…
Syriusz pokiwał głową z uznaniem i obrzucił Josephine przeciągłym spojrzeniem, po czym rzucił w Jamesa serwetką zwiniętą w kulkę.
— Rogacz, czas na nas.
Pettigrew jak zwykle poczuł się wykluczony, znowu omijała go jakaś przygoda, ale prawdę mówiąc, tym razem nie było mu tak bardzo żal. Uznanie Syriusza i śmiejące się do niego oczy Josephine były znacznie więcej warte niż kolejne wycieczki po Hogwarcie, pełne chłodu, brudu, zawsze trafiających na niego pułapek i nieodłącznych szlabanów. Przez moment rzuciła mu się w oczy stężała od zmartwienia twarz Remusa, ale Lunatyk po chwili uśmiechnął się do niego blado i Peter zupełnie poświęcił się swojej nowej towarzyszce. Po raz pierwszy od lat nie był w niczyim cieniu.

* * * * *

— Psst, Moon!
Dominika podskoczyła prawie o stopę, usłyszawszy w swoim uchu szept nieznanego pochodzenia. Rozejrzała się szybko, ale niemal od razu skarciła się w duchu – przecież sama kazała im przyjść w pelerynie-niewidce. Moment, w którym zaproponowała to Syriuszowi wydawał się już należeć do odległej przeszłości. Jakaś jej część chciała udawać, że nic się nie wydarzyło, że wszystko jest w normie, że nadal mogą być po prostu nastolatkami ze zwykłymi nastoletnimi problemami, bez piętna i bez czarnych chmur nad głowami... Z drugiej strony, wyrzuty sumienia i nienaturalna śmierć przyjaciółki mocno trzymały ją na skraju tych dwóch światów i choć rozpaczliwie starała się zanurzyć w zwykłej, hogwarckiej codzienności, czuła wyraźnie, że nie zazna spokoju, dopóki nie wyjaśni tego, co się stało.
Zgromadzeni nieopodal Zakazanego Lasu uczniowie z klasy owutemowej przytupywali w miejscu i ogrzewali ręce przy dużym, strzelającym iskrami ognisku. Profesor Greengrass, uwielbiający wprowadzać dreszczyk emocji na swoich zajęciach stał nieopodal dużego prostokątnego obiektu przykrytego płachtą brunatnego materiału i czekał aż wszyscy się zejdą.
— Okropnie tu zimno. Mam nadzieję, że wiesz co robisz, Moon. — Jej uszu dobiegł pełen pretensji głos Jamesa. Przewróciła oczami.
— Będziesz mi wdzięczny do końca życia. Swoją drogą, nie wiedziałam, że jesteś taki delikatny i wrażliwy.
— Przepraszam, możesz powtórzyć? Strasznie niewyraźnie mówisz, jak tak zasłaniasz usta ręką.
— Będziesz mi dziękował na kolanach! — powiedziała trochę zbyt głośno, bo profesor spojrzał na nią z uniesionymi brwiami, a za jej plecami połowa Huncwotów chichotała dziko. Najwyraźniej oni także potrzebowali chwili wytchnienia.
— Ekhem, ekhem. — Moon w przypływie natchnienia złapała się za gardło. — Ależ ten dym gęsty!
— Łapo, masz ze sobą swój notatnik? Chciałbym to uwiecznić.
Nagle poczuła, że coś łapie ją za pośladek. Odsunęła się gwałtownie, powstrzymując okrzyk w obliczu i tak nieco zbyt zainteresowanych spojrzeń rzucanych w jej stronę.
— To nie byłem ja. — Poczuł się w obowiązku poinformować Potter.
— Domyśliłam się — wywarczała Moon półgębkiem. — Jeżeli zaraz się nie uspokoicie, możecie wracać do zamku.
— Tak, psze pani.
Po dłuższej chwili profesor odchrząknął, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych.
— Jak uprzedziłem was dwa tygodnie temu, dzisiejsze zajęcia będą bardzo wyjątkowe ze względu na stworzenie, z jakim przyjdzie wam się spotkać. Chciałbym od razu uprzedzić, że stwór, o którym mowa, podlega pod czwarty stopień klasyfikacji Ministerstwa Magii, dlatego proszę o wzmożoną ostrożność.
Po tej informacji część uczniów cofnęła się o kilka kroków, jednak Dominika została pozbawiona tego komfortu, ponieważ czuła jak coś niewidzialnego pcha ją ku obiektowi zakrytemu materiałem – najwyraźniej wysoki stopień zagrożenia bardzo zainteresował Huncwotów.
— Panie i panowie — profesor teatralnie zawiesił głos na moment przed zerwaniem płachty. — Oto demimoz!
Ich oczom ukazała się duża klatka zbudowana z masywnych, stalowych prętów. Problem stanowił jednak fakt, że była pusta.
Za jej plecami rozległ się chóralny odgłos rozczarowania. Greengrass spojrzał na nią gniewnie. Moon postanowiła nadal polegać na historii z gryzącym dymem i kaszlnęła kilka razy na próbę.
— Nie dajcie się zwieść — ciągnął profesor, najwyraźniej nieco urażony brakiem spodziewanej reakcji wśród widowni. — Demimoz to potężne magiczne stworzenie pochodzące z Dalekiego Wschodu. Jego główną właściwością jest umiejętność stawania się niewidzialnym w obliczu zagrożenia. To z jego futra produkowane są peleryny-niewidki, o których z pewnością opowiadał wam profesor Binns. — Moon usłyszała za sobą pomruki uznania i uśmiechnęła się lekko. — No? Dlaczego jeszcze nie robicie notatek?
Kiedy cała grupa wyciągnęła pergaminy i zaczęła zapisywać informacje o demimozie, blondynka poczuła obok siebie ruch powietrza. Najwyraźniej Huncwoci wybrali się na bliższe rozpoznanie. Gdy profesor ciągnął swój wykład, przechodząc do zwyczajów żywieniowych tych tajemniczych stworzeń, Moon znowu usłyszała znajomy szept.
— Co zrobić, żeby się pokazał?
— Nie wiem — mruknęła dziewczyna znad notatnika. — Może spróbuj dać mu marchewkę. Albo zamknij się w końcu, bo na pewno się boi.
— Dobrze, że moja peleryna działa bez względu na takie fanaberie — stwierdził z zadowoleniem Potter. — Łapo, myślisz, że warto wypróbować tę marchewkę?
Ale właśnie w tym momencie demimoz zmaterializował się wewnątrz klatki, najwyraźniej zachęcony ciszą, która zaległa wśród piszących uczniów. Profesor uciszył ich gestem dłoni i zapewne tylko dlatego wokół nie rozległ się okrzyk zachwytu.
Prawdę mówiąc, trudno byłoby nazwać demimoza pięknym, ponieważ ze wszystkich znanych jej stworzeń najbardziej przypominał dużą małpę. Mimo to, uwagę zwracała para wielkich, błyszczących oczu umiejscowiona w górnej części niewielkiego pyska. Najciekawsze było jednak jego piękne, srebrzyste futro, delikatnie poruszające się przy najlżejszym podmuchu wiatru. Demimoz spojrzał na nich, jakby tak duże zainteresowanie wywołało u niego uprzejme zdziwienie i ponownie zniknął.
Greengrass zatarł ręce.
— Skoro już dostąpiliście tego zaszczytu i demimoz pokazał wam swoją prawdziwą postać, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście w ramach pracy domowej wykonali jego rysunek. Oprócz tego w przyszłym tygodniu chcę otrzymać od was notatkę na temat sposobów chwytania demimozów w naturze. Dwie rolki pergaminu. Dziękuję, to koniec zajęć.
Wśród uczniów rozległ się niezbyt głośny pomruk sygnalizujący, że praca domowa negatywnie wpłynęła na ich zainteresowanie tematem. Dominika westchnęła ciężko, zastanawiając się, gdzie zdobyć informacje na temat łapania czegoś, co momentalnie znika, gdy tylko cię zauważy, kiedy poczuła klepnięcie w ramię.
— Dobra robota, Moon! — odezwał się Potter, zupełnie nie dbając już o pozory. — To była pierwsza ciekawa lekcja Opieki nad Magicznymi Stworzeniami w moim życiu!
— Kupię ci demimoza na urodziny, Rogaczu — oznajmił gdzieś nieopodal głos Syriusza. — Uszyjesz sobie z niego kapcie, bo ostatnio strasznie musimy się garbić pod tą twoją peleryną.
— Jak coś ci nie odpowiada, drogi Łapo, to proponuję, żebyś następnym razem skradał się przed Filchem w słomkowym kapeluszu i okularach przeciwsłonecznych. To na pewno o wiele lepszy kamuflaż.
Jednak Dominika nie słuchała ich przekomarzań. Jej wzrok przykuły dwie postacie szybko maszerujące przez błonia w kierunku zamku. Wysoki blondyn i niska, krępa brunetka ubrani byli w identyczne granatowe szaty z jakimiś emblematami, których nie potrafiła rozpoznać z tej odległości. Mimo to, ogarnęło ją silne przeczucie, że do Hogwartu zbliżają się kolejne kłopoty.

22 komentarze:

  1. Jeju, jej. A jednak!
    Czytając to, doszłam do wniosku, że się z tego cieszę, chociaż może to brzmi dziwnie. Ale naprawdę ta sytuacja zdecydowanie ubarwiła akcję i sprawiła, że zaczęło robić się coraz mroczniej i bardziej niepokojąco. A to lubię :)
    Tak jak kiedyś pisałam, że wiem jak się musi czuć Dominika po śmierci Guille'a (mam nadzieję, że dobrze napisałam), tak teraz mogę napisać, że wiem jak się musi czuć Lily. I bardzo mi jej szkoda, bo naprawdę ciężko jest się po czymś takim pozbierać.
    Fragment o pogrzebie bardzo pasował do atmosfery i był odpowiednio poważny. Ucieszyło mnie to, że James zachował się tak dojrzale wobec Lily - to z pewnością otworzy jej bardziej oczy na to, jakim jest wspaniałym chłopakiem.
    Sytuacja z Josie mnie coraz bardziej ciekawi i zastanawiam się co ona knuje, ale pewnie może być milion różnych możliwości. Poczekamy, zobaczymy.
    Ogólnie podobało mi się w tym rozdziale to, że atmosfera była tak dobrze oddana, ale pod koniec to się trochę zmieniło, bo ta akcja na ONMS zupełnie mi nie pasowała, a tym bardziej żarty Jamesa, Syriusza i Moon. Wcześniej ładnie przedstawiłaś reakcję chłopaków na ten "wypadek", bo właściwie nie przyjaźnili się z Patty jakoś szczególnie, ale w końcu śmierć to jednak śmierć i w jakiś sposób między wierszami czułam ich ból i niedowierzenie. Ale ten fragment na końcu wszystko zniszczył, jakieś chichoty i łapanie się za tyłki, kurczę. Rozumiem, że ta sytuacja z tym stworzeniem pewnie będzie ważna dla dalszej części opowiadania, jednak zdecydowanie bardziej wolałabym o niej przeczytać dopiero w kolejnym rozdziale, żeby jakoś oddzielić ten smutek od tych prób rozładowania atmosfery. Albo przynajmniej na razie zobaczyć u nich większą powagę.
    Może trochę się czepiam, ale poza tym jednym fragmentem rozdział bardzo mi się podobał i można nawet powiedzieć, że liczyłam na takie rozwinięcie akcji, chociaż brzmi to z mojej strony okropnie.
    Jestem też ciekawa tego ostatniego akapitu. Kim był ten blondyn i ta kobieta? Podejrzewam, że oni także nieco zamieszają, bo inaczej by się pewnie nie pojawiali :D
    To chyba tyle z mojej strony.
    Czekam teraz na kolejny rozdział, na który będę musiała chyba trochę poczekać, skoro zabrałam się za czytanie tego, gdy tylko go zobaczyłam. Oki, załóżmy, że wcale nie powtórzyłam dwa razy "czekać" w tym zdaniu ^^
    Prawdopodobnie jestem pierwszą komentującą, więc jestem z siebie podwójnie dumna :) (A tutaj dwa razy "jestem", No ale już trudno)
    Całusy,
    Optimist
    PS. Zapomniałam wspomnieć też o tym, że bardzo podobały mi się opisy z perspektywy Syriusza i jego przemyślenia.
    No i oczywiście, jak właściwie doszło do tego, do czego doszło :D Oki doki, teraz marny ze mnie "niespojlerowiec", skoro chyba w pierwszym zdaniu tego komentarza już wszystko zdradziłam. A dopiero pod koniec używam sformułowania "do tego, do czego doszło". Ja i mój mózg. No nic. Dobra, wycięłam właśnie ten spoiler z drugiego zdania i gdybyś z początku nie ogarniała przez to tego komentarza, to tutaj wyjaśnię, że tam wcześniej było "a jednak ją zabiłaś!".
    Dobra, tak tu teraz nakręciłam, że pewnie sama nie ogarnę tego komentarza, ale ok.
    Pozdrawiam raz jeszcze już bez spojlerów rzucajacych się w oczy dla tych, którzy może jeszcze nie przeczytali rozdziału.
    Całusy (znów). :*
    Merlinie, prawie dostałam zawału, bo myślałam, że przez przypadek usunęłam cały ten długi PS. Uf.
    Medal dla tego, kto cokolwiek z tego zrozumie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jednak :D
      Ja też całkiem się cieszę, chociaż lubiłam Patricię i miałam dla niej alternatywny scenariusz. Zauważyłam jednak, że autorzy fanfików trochę za bardzo przywiązują się do opisywanych przez siebie postaci i mimo różnych dramatycznych sytuacji, rzadko kiedy je zabijają. To spsotrzeżenie niestety przesądziło los Patricii :)
      Wiesz, długo zastanawiałam się nad końcówką tego rozdziału. Masz rację, że ta niepowaga i rozbawienie stanowią mocny kontrast dla tego, co było wcześniej, jednak wyobrażam to sobie w ten sposób, że wraz z upływem czasu Huncwoci i dziewczyny - zmuszeni do ponownego wsiąknięcia w hogwarcką codzienność - zaczynają próbować żyć normalnie, chociaż na chwilę. Odpychają od siebie ciężkie myśli i żal, chociaż oczywiście jest to syzyfowa praca, bo zaraz potem i jedno, i drugie wróci, może nawet ze zdwojoną siłą. Ja nie mam im za złe, że są krótkie chwile, kiedy udają sami przed sobą, że ten horror się nie wydarzył - zwłaszcza, że są to niestety wyłącznie chwile ;) Ale rozumiem oczywiście, że może to zderzenie było zbyt silne.
      Haha, dziękuję za troskę o brak spojlerów, to ładnie z Twojej strony :D Ja chyba nigdy nie zastanawiam się nad tym, kiedy komentuję, pewnie powinnam zacząć!
      Dziękuję bardzo za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  2. Hej! Jako że mam dzisiaj pracowity dzień, bo nie dość, że napisałam dwa akapity do końca rozdziału, to w dodatku pogrzebałam trochę w kodzie szablonu, żeby wreszcie komentarze były choć trochę czytelniejsze, postanowiłam wpaść i tutaj z komentarzem. O ile nie zasnę, może jeszcze poodpisuję u siebie na zaległe komentarze, bo też mi to jakoś umknęło ostatnio...
    no ale do sedna, bo wstęp mi się wydłużył. Nie myśl, że nie zauważyłam tego ośmiodniowego spóźnienia! Co to za praktyki w ogóle, hm?
    Już podczas czytania poprzedniego rozdziału (nadrobiłam wszystkie zaległe na wykładach, co innego można tam robić?) wiedziałam, że Patricia już jest niestety stracona. Kelpie niestety nie są takimi stworzeniami, którym da się łatwo uciec, ale przy znajomości odpowiedniego zaklęcia dałoby się ją uratować... cóż, jeśli Syriusza i Dominiki nie zjedzą wyrzuty sumienia, będą mieli przynajmniej bodziec, aby się przyłożyć do nauki.
    Dobrze opisałaś chaos panujący podczas całego tego wydarzenia wokół wspomnianej wcześniej dwójki, poza tym ich reakcje były bardzo naturalne i odpowiednie.
    Postawa Jamesa na pogrzebie była przecudowna - świadczyła poniekąd o jego dojrzałości i szczerości uczuć. To wyglądało po prostu tak naturalnie, po prostu na swoim miejscu.
    Drażni mnie jednak całe to zgromadzenie rodziny Macmillanów - może i towarzyszył im żal związany ze stratą, tyle że okazywany dość powściągliwie, ale w takim dniu sprawy takie jak czystość (albo jej brak) krwi przyjaciół zmarłej córki nie powinny mieć znaczenia. Cóż, jak widać niektórzy mają swoje priorytety. A i przy okazji: może to głupie, ale czarne okulary wydały mi się nieco zbyt mugolskie dla matki Patricii xD
    a, pozostała jeszcze sprawa tego, kto dowiedział się o tajemnicy Remusa. ciężko sobie wyobrazić, jaki niepokój musiał odczuwać, kiedy po kilku latach względnego spokoju po raz kolejny musi przechodzić przez coś takiego, albo może nawet gorzej - nie wiedząc, z której strony spodziewać się ciosu.
    Ta Francuzka od Petera... nie wiem, ale nie lubię jej. coś mi w niej nie pasuje, drażni mnie ogólnie ten typ postaci. nie wiem sama.
    lekcja onms ciekawa, widzę inspiracje z filmu już zaczerpnięte xd chociaż jak już ktoś wyżej wspomniał, chwytanie za tyłki i tak dalej średnio pasowały do całej atmosfery rozdziału, tak jakby nie było tego przejścia pomiędzy nastrojami. ale te postaci mnie zaciekawiły, ciekawe, skąd oni są... nie wiem właściwie, dlaczego Dominika wyczuła kłopoty, bo mógł to być ktokolwiek, ale powiedzmy, że w obliczu ostatnich wydarzeń lekka paranoja mogła w tej kwestii pozostać. może ktoś związany z tym incydentem z kelpią?
    dobra, chyba to już wszystko, więc lecę. wybacz niekomentowanie pod ostatnimi rozdziałami, już postaram się na bieżąco z tym nadążać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tyle pracowitości moje oczy dawno nie widziały :)
      Kurczę xD Nie wierzę, że ktoś odnotował moje paskudne spóźnienie! A myślałam, że jestem taka sprytna... Życie pełne rozczarowań :D
      O nie, wypraszam sobie wszelkie inspiracje! "Fantastyczne zwierzęta..." przewałkowałam już dawno, a filmu z kolei jeszcze nie widziałam :>
      Myślę, że paranoja to naprawdę dobre słowo. W obliczu straty brata i przyjaciółki, a przy tym wciąż w poczuciu zagrożenia można założyć, że trzecie imię Dominiki powinno brzmieć Paranoja (na drugie ma Eleanor xD).
      Kwestię nastrojowości poniekąd wyjaśniłam wyżej, ale biorę sobie do serca uwagi, że tym razem chyba trochę przesadziłam :D
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
    2. nie ma tak dobrze, ja już widziałam te zmieniające się daty w okienku. następnym razem nie masz wyjścia, już musisz na czas dodać!
      skoro przewałkowane (u mnie zresztą też od dawna), to nie możesz się wyprzeć inspiracji, ale zrobiłam ci przez to mały spoiler filmu :D tzn. wiele to on nie spoiluje, bo samo pojawienie się stworzenia niewiele zdradza, no ale trudno xD w każdym razie trafiłaś całkiem nieźle z czasem wykorzystania tego zwierzątka, i tu i w filmie chwila została mu poświęcona :)

      Usuń
    3. Kurczaki, będzie ciężko, ale dobrze mieć taką kontrolę nad sobą :D
      Naprawdę? Naprawdę demimoz jest w filmie? To najlepsza reklama, jaką widziałam, MUSZĘ to zobaczyć :D

      Usuń
  3. No nie. Czyli jednak ją zabiłaś. Naprawde jets mi przykro. Mam nadzieje, że ktokolwiek jest odpowiedzialny za tę smierć, zostanie ukarany. Patricia była w jakimś sensie opętana. Ktoś za tym stoi. Pomysł Syriusza że moga być to jej rodzice, niestety nie jest kompletnie bezsensowny... Choc mam nadzieję, że jest to jednak ktoś inny. Bardzo podobało mi się, że postawiłaś na perspektywę Syriusza w większości tego rozdziału. I to nie tylko dlatego, że to Black, ale to było coś innego, taka ciągłość z e storny jednego bohatera... Jego przemyslenia bardzo mną wstrząsnęły. Gdy przeczytałam jego myśli z ogrzebu, kiedy uznał że być może za jakiś czas będzie mógł patrzeć na Dominike tylko ikradiem, że nie może jej narażać, że nie może jej pociągnac, i że James też nie może pociagnać Lily, coś mnei zmroziło. Bo to brzmiało nieamowicie dojrzale i tak, jakby on był gotów to zrobić, i zastanawiam się, czy James tez o tym faktycznie myślał (i to zachowanie samego Pottera, ta dojrzałość, to, że nie żartował w stosunku do Dominiki.... sporo mówi samo za siebie)... I ja rozumiem w jakimś sensie to myślenie, bo to w domyśle oznacza, ze Syriusz już teraz chce zaangażować się w walke przeciwko Voldemortowi i że nie chce, aby Dominika czy Lily były w to zaangażowane, ale mam nadzieję,że dojdzie do wniosku,ze bez niego czy Jamesa dziewczyny pewnie byłyby w jeszcze wiekszym niebezpieczeństwie: po pierwsze, wszyscy i tak wiedzą, że się trzymają/-li, po drugie, w takich sytuacjach w grupie sila. Cały ten pocżątek był napisany i przedsawiony genialnie, rekacja Dominiki, reakcja Syriusza, zbliżenie LIly i jamesa, i późniejsza ucieczka. Podobało mi się też, jak wprowadzilaś postać J. :do wszystkich", że tak powiem. Cieszę się, że Syriusz i James stamtąd później poszli. Jacquelline może mieć problem z Syriuszem i Jamesem, ale z Peterem chyba niestety ugra to, czego chce. nie dziwię się, że czuje sie teaz podziwiany i że to ma bardzu duży na niego wpływ, niestety to da się wykrozystac... A powinien mieć na względzie, że z Huncwotami jednak się rpzyjaźni. eh... Końcówka taka nieco radosniejsza, podobało mi się wprowadzenie fantastycznego zwierzęcia :p ale i tak końcówka pokazala, że szykujesz znów coś niebezpiecznego i absolutnie mi się to nie podoba :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a, i zgadzam się z łapaniem za tyłki z poprzedniczkami, to nie pasowało. lekkość tak, ale z umiarem, to psuło wcześniej wywolany efekt

      Usuń
    2. Niestety. To było dość trudne, zabić swój własny wytwór, i to jeszcze taki radosny, optymistyczny, pełen nadziei. To było jednak konieczne, bo po pierwsze - jak już wspomniałam wyżej - autorzy fanfików zdecydowanie za bardzo wzbraniają się przed zabijaniem pierwszo- i drugoplanowych postaci, a po drugie naprawdę staram się trzymać kanonu, a wiemy przecież, że kogoś takiego jak Patricia Macmillan nie było w Zakonie Feniksa :) To w sumie nasuwa kolejny wniosek, że kogoś takiego jak Dominika Moon też oczywiście w Zakonie nie było, ja już wiem dlaczego, a dla Was to jeszcze kwestia do przemyślenia :D
      Oj tak, Huncwoci powolutku nam dojrzewają i poważnieją, ale nigdy nie doprowadzę tego procesu do końca, będą walczyć z tą wymuszoną dorosłością wszelkimi środkami i właśnie tego wyrazem - chociaż chyba nieco zbyt silnym - była końcówka rozdziału. Dlatego spokojnie, przed nami jeszcze wiele wstrząsów, wiele problemów, ale też śmiech, przyjaźń i miłość w obliczu zmierzchu świata czarodziejów, to na pewno.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
    3. Ty nawet sobie nie wyobrazasz, ile ja mam teraz wyobrazen, co planujesz dla biednej Dominiki... Czy ja usmiercisz, czy zrobisz cos z jej pamiecia, czy ona wyleci w kosmos, czy co? kazda odpowiedz mi nie odpowiada... :(( maaatko. no a przez drugi fragment to ja sie zastanawiam, kiedy chcess zkonczyc, skoro Huncowci maja nigdy nie dojrzec... i odpowiedz mi sie nasuwa, jakby mialo byc to znacznie szybciej niz smierc Lily i Jamesa :(:(:(

      Usuń
  4. Cześć :)
    No niestety ale już ostatnio domyśleć się można było, że Pat tego nie przeżyje. Podróż na grzbiecie Kelpii a potem krew w jeziorze ... to oznaczało tylko jedno. Szkoda jej ale popieram to co powiedziałaś o nie zabijaniu bohaterów. Wtedy robi się zbyt cukierkowo i słitaśnie że się tak wyrażę. Pat była fajną postacią ale nie zżyłam się z nią jakoś szczególnie. Ale rozumiem, że dla Lily i Mary to ogromny cios.
    Uwielbiam Syriusza i to jak dba o Nikę. Każdy jego gest i każde spojrzenie pokazuje że strasznie mu na niej zależy.
    Pogrzeb ... rodzinka Patricii i ja ? Nie polubimy się.
    James i Lily ? Miód cud i orzeszki :) uwielbiam ich chociaż Potter rzeczywiście na początku ich znajomości by totalnym deklem.
    Ta francuska żaba mnie wkurza. Odczep się od Petera. On już tak ma przekichane w swoim życiu a na dokładkę dostaje jeszcze ciebie. Współczucie Pete, współczucie.
    Hm ... końcówka niespodziewana. Niby należała im się chwila oddechu i chwila relaksu po takim ciosie ale ... Black ( bo podejrzewam że to on złapał Dom za tyłek ) mógłby się trochę powstrzymać.
    No i na koniec tajemnicza dwójka zwiastująca kłopoty albo wybawienie. I chyba podejrzewam którą wersję wybierzesz.
    Pozdrawiam, weny ogromniastej życzę i zapraszam do mnie gdzie pojawiła się pierwsza z Miniaturek :) pa pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      No tak, nie było inne wyjścia :) Wszystko ma swój cel i nic nie przejdzie niezauważone, to na pewno.
      Staram się nie przeprowadzać gwałtownej transformacji Jamesa i nie dawać do zrozumienia, że nagle stanie się... nie sobą. Nie, nadal będzie aroganckim i pewnym siebie Potterem, ale oprócz tego pojawiło się coś jeszcze, coś w nim dojrzewa i zaczyna rozumieć, więc na pewno będzie to ten piękniejszy etap znajomości Lily i Jamesa :)
      Francuska żaba :D Idealne określenie.
      Hmm... Jak teraz się nad tym zastanawiam, to faktycznie "dwójka zwiastująca kłopoty albo wybawienie" to naprawdę adekwatne i trafne określenie. Myślę, że rzeczywiście zwiastują jedno i drugie jednocześnie, pytanie tylko, co ostatecznie zwycięży :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
    2. Francuska Żaba - możesz użyć w historii hehehe.
      Ja już tez mniej więcej mam obmyslone kto w mojej historii straci życie ale oczywiście nie zdradzę tego w komentarzu hahah.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Będę!
      To bardzo dobrze. W sensie, szkoda mi, że ktokolwiek z Twoich bohaterów straci życie wcześniej niż powinien, ale czasami trzeba :)

      Usuń
  5. Condawiramurs, jeśli chodzi o Dominikę, to żadne z powyższych :D Taki suspens!
    Wydaje mi się, że Huncwoci nigdy nie dojrzeli, bo nie było to im dane. Najlepszym przykładem jest Syriusz, który psychicznie zatrzymał się gdzieś jeszcze w Hogwarcie lub tuż po i nie umiał przejść dalej. Co do Jamesa, możemy się tylko domyślać, śmierć spadła na niego bardzo szybko. Peter i Remus mieli lepsze maski niż Syriusz, ale wydaje mi się, że nie mniej cierpieli do samego końca. Moim zdaniem, trzymając się kanonu wobec Huncwotów, nie ma się zbyt wielkiego pola do popisu, jeśli chodzi o finał - James zawsze będzie wierzył w przyjaciół do tego stopnia, że zostawi różdżkę na kanapie, kiedy u jego drzwi stanie Lord Voldemort; Syriusz zawsze będzie widział Jamesa, kiedy będzie patrzył na Harry'ego; Peterowi zadrży ręka i serce, kiedy będzie próbował skrzywdzić syna swojego najlepszego przyjaciela; a Remus nigdy nie będzie mógł żyć długo i szczęśliwie, kiedy wszyscy Huncwoci odejdą już z tego świata.
    Taka smutna ta pointa, ale szlachetny smutek w ogólnym pięknie to jedno z najpiękniejszych dzieł Rowling i jeśli uda mi się go oddać choć w małym stopniu, na pewno będę dumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasciwie tak, jesli spojrzec w ten sposob na Huncwotow, to mozna powiedziec, ze do konca nigdy nie dojrzeli przed smiercia Potterow niestety. A i potem nie do konca, podejrzewam, bo taki Syriusz trafil do wiezienia za cos, czego nie zrobil, Remus zyl z wyrzutami sumienia i wilkolactwem, a Peter to nawet nie chce wiedziec. Zaden nie mial normalnego zycia :(. a co do Dominiki, to naprawde mnie zaintrygowalas. Skoro jej nie zabijesz ani nie wyslesz w kosmos, to moze zmodyfikujesz jej pamiec :D? no bo chyba nie przerzucisz ja na serio na zla strone?! to by bylo najgorsze xD chyba musze rpzestac wymyslac :D
      Zapraszam na nowosc na NIezaleznosc i pozdrawiam

      Usuń
  6. Hej ;)
    Muszę powiedzieć, że ten rozdział był zdecydowanie jednym z lepszych na tym blogu. Urzekłaś mnie nim. Jest melancholijny, niepokojący i smutny.
    Szkoda mi bardzo Patrici. Nie byłam zbytnio przywiązana do jej postaci, ale mimo to podczas czytania o jej śmierci owinął mnie chłód odczuwanych przez bohaterów emocji.
    Martwię się równocześnie Lily i Niką. Jak on to zniosą, jaki zostanie uszczerbek na ich zdrowiu psychicznym...
    Przede wszystkim zamartwia mnie Moon — jestem w stanie oddać moje skarpety, ale jestem pewna, że z tym kolorem oczu jest coś na rzeczy Syriuszowi wcale się nie wydawało.
    Najbardziej martwi mnie jednak Josephine. Coś wie, planuje...
    Pozdrawiam serdecznie i oby tak dalej w pisaniu!
    Nicolette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, kochana :)
      Bardzo Ci dziękuję. Oby nastepne były lepsze! Ogólny nastrój pewnie już taki zostanie, chociaż oczywiście będą się przez niego przebijać promyczki radości.
      Dominika i Lily róznie przeżywają tę tragedię. Evansówna znała Patricię znacznie dłużej i lepiej, ale to Moon była świadkiem jej śmierci, a trudno w tej sytuacji o ogorsze obciążenie. Obie za to mogą zadręczać się myślą, że może jednak mogły coś zrobić, żeby zapobiec temu, co się stało...
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  7. Dotrzymuję słowa i jestem:)
    Naprawdę wyjątkowy rozdział, jestem pod wrażeniem. Genialnie opisałaś emocje towarzyszące tej tragedii.
    Pogrzeby młodych ludzi, którzy mieli całe życie przed sobą są najsmutniejsze. Bliskim ciężko jest pogodzić się ze stratą i ruszyć dalej. Nawiązując do pogrzebów, a nie do opowiadania - Kiedyś przeczytałam cytat, który mówił o tym, że ludzie są egoistami, bo nawet w czasie pogrzebów płaczą nad swoim smutkiem, a nie mają na uwadze tego, że największą poszkodowaną w całej sytuacji jest osoba, która musiała pożegnać się z tym światem wbrew swojej woli. Taki ponury paradoks, z którym po części się zgadzam, choć mi zawsze jest smutno z tego powodu, że niewinnej osobie odebrano szansę na spełnienie marzeń i realizację planów.
    Dominika dopiero straciła brata, a teraz przekorny los zabrał jej również przyjaciółkę. To niesprawiedliwe... Dobrze, że ma wsparcie w Syriuszu (piszę, starając się zapomnieć o tym, że w kolejnych trzech rozdziałach ich relacje ulegają zmianom). Biedna Lily. Myślę, że ona jest najwrażliwsza i najmniej odporna na takie zranienia, ale jestem pewna, że z pomocą Jamesa nauczy się żyć bez przyjaciółki. Ani ona ani Dominika nie ponoszą odpowiedzialności za śmierć Paty, więc nie mogą się obwiniać. Co prawda, być może, gdyby zareagowały wcześniej i nie zbagatelizowały jej pierwszej próby samobójczej, dziewczyna nadal by żyła. Powinny zgłosić to dyrektorowi lub opiekunce, którzy z pewnością spróbowaliby zapobiec tej tragedii. Widocznie taki los był pisany Patty, zwłaszcza, że sama również miała przeczucie co do swojej przyszłości dzięki wróżeniu z kart.
    Lily i James są dla siebie po prostu stworzeni! Niech nie uciekają przed uczuciem, bo ono i tak ich dopadnie (choćbym miała im na każdym rogu nogę podkładać, żeby nie zdążyli zwiać:D).
    Lecę skomentować następny rozdział:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeej, dziękuję, że zdecydowałaś się skomentować poszczególne rozdziały! To kochane z Twojej strony :)
      To ciekawy cytat, bardzo prawdziwy. Moim zdaniem ludzie z natury są egoistami i kiedy nawet wydaje im się, że robią coś dla innych bezinteresownie, to przecież zawsze stoi za tym osobista korzyść, choćby w postaci jakiegoś wewnętrznego samozadowolenia. Pogrzeby zwykle nie są tu wyjątkiem, chociaż słyszałam, że w Indiach wyglądają zupełnie inaczej właśnie dlatego, że ludzie starają się cieszyć, że osoba, która odeszła, nie musi już zmagać się z trudnościami dnia codziennego i osiągnęła ostateczne szczęście. Dobre podejście, ale nie wiem, czy byłoby mnie na nie stać :)
      To prawda, śmierć Patricii była największym ciosem dla Lily. Pierwszym z wielu w czasach, które nadchodzą.
      Oj tak, też uwielbiam wątek Lily i Jamesa, więc na pewno go nie zabraknie :)
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  8. Nie spodziewałam się, że ją zabijesz. Mi by było szkoda zabić jednego z głównych bohaterów. No dobra może nie aż tak głównych, ale no jednak. A jak już to na końcu opowiadania :D. To zawsze tak jakoś mocno działa na czytelnika. Przywiążesz się do postaci, a tu nagle nie ma... Jestem za tym, że to jest mocno powiązane ze śmiercią brata Dominiki. Sprawca ten sam. Obstawiam najmocniej tego gościa, co ją chciał zabić. Jakoś nie wydaje mi się, aby to rodzina Pati lub Syriusza była za to odpowiedzialna. Własną córkę zabić? Chyba jednak nie. Zwłaszcza, że dziewczyna przecież nie była wydziedziczona. Cóż czasem nie da się oszukać przeznaczenia.
    Chyba już po raz kolejny nie będę powtarzać, jak to fajnie się czyta o Syriuszu i Dominice. Nawet mi, takiej osóbce, która stroni od takich sytuacji. Ale taką niewinną, "pierwszą" miłość, te kroki, to lubię. Zdziwiła mnie taka hm agresja ze strony Blacka, kiedy "zeznawał". Jakoś mimo wszystko nigdy taki nie był do nauczycieli. Chyba. Chociaż rozumiem, że to zdenerwowanie, w końcu przed chwilą widział śmierć koleżanki. Emocje mogą puścić.
    A to tym był taki przejęty Pete. To o tym chciał im powiedzieć. Znaczy coś tam pewnie ma na sumieniu jeszcze. Ciekawe czy ona faktycznie tak po prostu go polubiła, bo mam wrażenie, że coś ciekawego jednak podsłuchała i chce go wykorzystać w celu dowiedzenia się. No cóż chłopaki przyjęli do wiadomości i tyle. Dominikę jakoś nie bardzo cieszy ten fakt, ale ma powody.
    Muszę przyznać rację - ta lekcja była wyjątkowo ciekawa. To nie wiedziałam, że z jakiegoś zwierzęcia tworzy się takie cuda :D. W sumie fajnie być czasem niewidocznym. Jestem równie ciekawa jak Dominika, jak je złapać, zwabić do pokazania się.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niespodzianka :> Wydaje mi się, że pisarz musi czasem postępować wbrew sobie dla dobra historii. Jeśli za bardzo polubi swoich bohaterów, to nie będzie chciał zrobić im krzywdy, a to niestety może oznaczać, że wszystkich czeka mdła sielanka :) Postać Patricii mogła mieć ciekawe perspektywy, ale już dawno zauważyłam, że w potterowskich fanfikach praktycznie nigdy nie ginie nikt z czołówki, a to przesądziło los biednej Patty :(
      Naprawdę cieszę się, że podoba Ci się przedstawienie relacji Dominiki i Syriusza. To zawsze pewne wyzwanie - opisać miłość tak, żeby nie była przesadzona.
      Huncwoci nie mają powodów nie lubić Josephine. No, może Syriusz mógłby trochę zorientować się w sytuacji, gdyby ruszył mózgownicą, ale tego nie zrobił ;p
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń