4 marca 2017

Rozdział XIX - część III


„Mniejsze zło”

– rozdział XIX –

Moon. Muszę znaleźć Moon — myślał gorączkowo, niecierpliwie rozglądając się ponad głowami uczniów. Pozory, jedyne, czego konsekwentnie trzymał się od kilku tygodni, miał teraz w głębokim poważaniu. Musiał ją znaleźć, zanim sama się dowie. Nie wiedział wprawdzie, co takiego zamierza jej powiedzieć, ale Syriusz Black nigdy nie zaprzątał sobie głowy zbędnymi szczegółami. Nie bez powodu uchodził za impulsywnego – zawsze liczył na to, że kiedy już zrobi to, co powinien, odpowiednia wymówka jak zwykle olśni go w decydującym momencie.
Znalezienie Moon okazało się jednak niełatwym zadaniem. Uczniowie wciąż tłoczyli się w Wielkiej Sali na wyraźne polecenie dyrektora, który po śniadaniu ogłosił obowiązkowy apel. Black domyślał się, czego mógł on dotyczyć, w końcu James wtajemniczył go już jakiś czas temu, ale nie poświęcił mu więcej niż jednej myśli. Musiał przecież znaleźć Moon…
Przedzierał się przez zwarte grupki uczniów, uważnym wzrokiem patrząc przed siebie w poszukiwaniu znajomej grzywy jasnych włosów. Hogwartczycy odwdzięczali mu się uniesionymi brwiami i kpiącymi półuśmiechami, które ledwie rejestrował. Nagle wśród chmary czarnych szat wypatrzył odosobnioną postać, opartą o ścianę w pobliżu nieruchomej, srebrzącej się w świetle pochodni zbroi. Serce zabiło mu mocniej, kiedy do głosu doszedł rozsądek. Zbliżył się do niej na kilka kroków i niepewnie otworzył usta, gorączkowo rozmyślając nad słowami, które zaraz z nich wypłyną, ale niemal jednocześnie zorientował się, że się spóźnił.
Moon pochylała się nad czymś z wyraźnym skupieniem. Jasne włosy skutecznie ukrywały wyraz jej twarzy, ale Syriusz niemal odruchowo dostrzegł przygarbione ramiona i zbielałe z wysiłku koniuszki palców, którymi trzymała – Syriusz dałby sobie obciąć za to prawą rękę – hogwarcką gazetkę szkolną.
Zatrzymał się, wstrzymując oddech. Moon nagle podniosła wzrok znad pisma, które w jej drobnych dłoniach zwinęło się w ciasny rulon. W tym samym momencie, co Syriusz, uchwyciła pogardliwe spojrzenia, kierowane ku niej z różnych stron, a także kilka ironicznych uśmiechów, których właściciele nawet nie próbowali ukryć. Obserwował ją tak w mimowolnym bezruchu przez dobre kilkanaście sekund, kiedy ich spojrzenia skrzyżowały się.
Zupełnie jak we śnie z całą dokładnością poczuł jak drętwieją mu kolejne mięśnie. Spojrzenie Moon z mieszaniną gniewu i niedowierzania wwierciło się w jego tęczówki, sprawiając, że ogarnęły go trudne do wysłowienia uczucia. Wykonał niezdarny gest ręką, kiedy wzrok dziewczyny ześlizgnął się z niego i spoczął na Josephine, która stała nieopodal, otoczona wianuszkiem przyjaciół.
Z samego rana Syriusz został poinformowany przez grupkę "życzliwych" czwartoklasistek, że po raz kolejny stał się bohaterem najnowszego numeru szmatławca, w który zamieniła się szkolna gazetka szkolna po tym jak słynna Gwendolyn Hummersmith ukończyła Hogwart. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia, bo nigdy nie przykładał najmniejszej wagi do opinii osób, które nie zasłużyły sobie na jego szacunek, ale dość szybko okazało się, że nie docenił kreatywności lokalnych plotkar. Josephine, nowa uczennica połączona z Dominiką jakąś tajemniczą i niezrozumiałą dla niego relacją, chętnie udzieliła obszernego wywiadu, w którym sprawiała wrażenie najbardziej czarującej osoby pod słońcem, a przy okazji także największej przyjaciółki Huncwotów. To również niespecjalnie zachwiało równowagą emocjonalną Syriusza, wiedział bowiem, że gdyby poprzednia redaktor naczelna dowiedziałaby się o aktualnym poziomie obiektywizmu swojego dzieła, przekręciłaby się zanim zdążyłaby powiedzieć "Feniks". Nie, to nie to. Otóż Josephine poświęciła całkiem sporo uwagi jego skromnej osobie, co zdaniem Blacka było przedziwne, jako że to nie z nim, a z Peterem dopiero co zdawała się romansować. Chociaż to by wyjaśniało złość Moon skierowaną wyraźnie w jego stronę... No właśnie, Moon. Jej oczywiście oberwało się najbardziej. Syriusz mimowolnie rzucił okiem na "najświeższe ploteczki prosto z Beauxbatons" i chociaż nie dawał wiary w co najmniej połowę z nich, to nie miał wątpliwości, że to ostatnie, z czym powinna teraz zmierzyć się jego była dziewczyna.
Postąpił przed siebie dwa kroki, ale było już za późno. Moon ruszyła w stronę Krukonki, która posłała w jej kierunku jeden ze swoich obezwładniających uśmiechów. W przeciwieństwie jednak do Syriusza, który stał w miejscu, jakby wrośnięty w posadzkę, Gryfonka w ułamku sekundy dopadła jej i wymierzyła silny cios w twarz przy pomocy gazety, którą wciąż ściskała w dłoni.
Josephine cofnęła się, uchylając pełne usta i z niedowierzaniem wpatrując się w drżącą z gniewu Moon. Przyłożyła lekko drżącą dłoń do czerwieniejącego już policzka, jakby nie mogła uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę.
— Mugolska bójka! — pisnęła któraś z obserwatorek z wyraźnym rozbawieniem, zagłuszając kilka słów, które Dominika wyrzuciła z siebie przyciszonym tonem. Syriusz gwałtownie odwrócił głowę z kierunku źródła pisku, czując jak zalewa go gniew, ale po chwili znowu skupił wzrok na Moon, której prawa dłoń drgnęła nerwowo, a w sekundę później ściskała już różdżkę.
Rozpoczął się prawdziwy pokaz, który uczniowie otoczyli ciasnym kręgiem, w którego pierwszym rzędzie mimowolnie znalazł się on sam. Już po chwili wiedział, że zwycięzca może być tylko jeden. Tylko raz widział ją w akcji, ale teraz musiał przyznać, że Moon pojedynkowała się doskonale – mimo, że na jej twarzy widać było wyraźnie skupienie i gniew, które nią targały, jej nadgarstek pracował niestrudzenie, posyłając kolejne uroki w stronę przeciwniczki, która – wciąż oszołomiona tym, co zaszło – jedynie uchylała się i wirowała w powietrzu, z ledwością unikając kolorowych promieni.
— Zwariowałaś? — wysapała Josephine po dłuższej chwili. Dysząc ciężko, oparła się o jedną z kamiennych ścian. Wielkimi, pięknymi oczami wpatrywała się w Moon z wyraźnym przestrachem.
Syriusz nie odrywał wzroku od Gryfonki. Spojrzała najpierw na swoją przeciwniczkę, a potem na własną dłoń, w której ściskała różdżkę. Jej palce zadrżały spazmatycznie, jakby miała zaraz ją upuścić. Kiedy jednak podniosła swoje szmaragdowozielone spojrzenie, było w nim widać triumf i zdecydowanie. Zbliżyła się do Josephine, która drgnęła, jakby w obawie przed kolejnym atakiem. Moon podniosła wzrok i, mimo że była co najmniej o głowę niższa od przeciwniczki, zdawała się nad nią górować.
— Nigdy więcej — powiedziała głośno, z rozmysłem, jakby chciała, żeby jej słowa dotarły nie tylko do Josephine, ale też do wszystkich obecnych. — Nigdy więcej nie wyciągaj ręki po to, co należy do mnie!
Nie patrząc więcej na zszokowaną twarz Jospehine i wszystkich obecnych, odwróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Syriusz poczuł jak drętwieje, kiedy tylko zorientował się, że dziewczyna idzie ku niemu. Nieprzytomnie wpatrzył się w rąbek jej nieco zbyt długiej czarnej szaty, który zamiatał kamienną posadzkę, kiedy Moon zbliżała się do niego, rzucając mu nieme wzywanie, którego nie był w stanie przyjąć. Kiedy znalazła się w odległości kilku cali od niego, a spojrzenia wszystkich obecnych rejestrowały każdy ich gest, Dominika spojrzała mu w oczy, wkładając w to całą pogardę i nienawiść, na jakie było ją stać, i w milczeniu cisnęła mu pod nogi zwiniętą w rulon gazetę, po czym odeszła bez słowa, nie oglądając się za siebie.
Wciąż próbował opanować szalejącą w nim burzę uczuć, które szarpały nim w sprzecznych pragnieniach, kiedy za jego plecami rozległ się ostrożny głos Jamesa, który nie wiadomo jak długo stał tuż za jego plecami:
— No nieźle… Ale przyznaj, podobało ci się!

* * * * *

Biegła po schodach, a stukot jej butów odbijał się echem od kamiennych ścian. Kurczowo trzymała się polerowanej poręczy, starając się jednocześnie nie odwzajemniać przeciągłych i zagadkowych spojrzeń, które rzucały jej mijane portrety, widząc jej wzburzenie i płaszcz niedbale narzucony na ramiona.
Nie obchodziło jej już, że apel był obowiązkowy. Jedyne, o czym myślała, to żeby znaleźć się jak najdalej od wścibskich, kpiących uczniów, którym właśnie dała temat do plotek na najbliższe stulecie. Przeskoczyła dwa ostatnie stopnie i niemal biegiem ruszyła do wrót prowadzących na błonia. Podeszwy jej butów z piskiem przejechały po posadzce, kiedy zatrzymała się gwałtownie, stanąwszy twarzą w twarz z Regulusem, który nonszalanckim krokiem wchodził właśnie do lochów.
Uśmiechnął się do niej półgębkiem, jakby nie widział jej spłoszenia i niechęci. Regulus miał w sobie czar Blacków, trudno było zaprzeczyć. Zaskoczył ją i nawet bezsensowne „ach, to ty” nie mogło jej przejść przez usta.
— Ładna robota. — Pochwalił ją. Ignorując zupełnie sposób, w jaki gwałtownie wciągnęła powietrze, kontynuował, strzepując niewidoczny pyłek z rękawa szaty. — Jestem przekonany, że on byłby z ciebie zadowolony.
Poczuła jak mięśnie drętwieją jej nieprzyjemnie. Nie myślała o tym w ten sposób. Kiedy zaatakowała Jospehine, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby skorzystać z pierwszej lekcji, której udzielił jej nowy nauczyciel, ale najwyraźniej podświadomie wypełniła ją z całą dokładnością – wdała się w pojedynek, którego siłą przewodnią były negatywne emocje, a nie ich usilne tłumienie, do którego skłaniali ją Dumbledore i Imnifay…
Black uśmiechnął się, kiedy w końcu podniósł na nią wzrok i dostrzegł zrozumienie w jej oczach. Skinął jej krótko głową i energicznym krokiem ruszył korytarzem w dół, nie oglądając się za siebie.
Przez dłuższą chwilę patrzyła za nim w milczeniu. Najwyraźniej nie tylko ona miała na głowie coś ważniejszego niż szkolny apel. Wzdrygnęła się mimowolnie.

* * * * *

Szedł miarowym, stanowczym krokiem. Szkolna szata łopotała za nim lekko, układając się w miękkie fale, podczas gdy stopy zdawały się same wyszukiwać drogę wśród zawiłych hogwarckich korytarzy, ponieważ głowa była zaprzątnięta czymś znacznie bardziej skomplikowanym.
Wątpliwości stanowczo nie były czymś, z czym spotykał się często. Zazwyczaj widział świat w wygodnej czerni i bieli, i niewiele pozostawało w nim miejsca na inne odcienie. Mógł się spodziewać, że tylko Lily Evans będzie w stanie wywołać w nim moralne rozterki, ale ta świadomość wcale nie ułatwiała mu rozmyślań.
Był rozdarty pomiędzy troską o własną reputację i walką o uznanie Evansówny. No bo rola w szkolnym przedstawieniu zdawała się nieodwołalnie rujnować pierwsze i zaskakująco podbudowywać drugie, a nie była to przyjemna sytuacja. James Potter był przyzwyczajony do wielkiej dbałości o swoją męską dumę, a to mógł być dla niej straszliwy cios. Wprawdzie nigdy nie miał problemu z obracaniem wszystkiego w żart ku uciesze zachwyconego tłumu, ale zawsze robił to ramię w ramię z Łapą. Tym razem miał się kompromitować na własną rękę, a wiedział, że Syriusz nigdy, przenigdy mu tego nie zapomni. Ale czy przyszłe dekady upokorzenia nie były warte iskry zachwytu w pięknych, zielonych oczach Evans?
Westchnął ciężko, wkładając w to westchnienie całe swoje cierpienie, poświęcenie i duchowe męstwo.
Oczywiście, że były.
Zresztą istniała nadzieja, dość wątła, ale jednak, że Łapa będzie zbyt zaprzątnięty swoimi własnymi moralnymi problemami, żeby się z niego nabijać. Ostatnio posiadał niepisany monopol na Mapę Huncwotów, z którą nie rozstawał się ani na chwilę, zrobił się dziwnie milczący, a dzisiejsza poranna atrakcja najwyraźniej zupełnie wyprowadziła go z równowagi, bo znikł gdzieś nie wiadomo kiedy.
Jakby w odpowiedzi na te myśli, w polu jego widzenia pojawiła się Moon, wyglądająca jak kupka nieszczęścia. Gryfoński szalik ciągnął się za nią po posadzce, ale ona zdawała się zupełnie tego nie zauważać, pogrążona we własnych myślach. Wyglądała, jakby jeszcze nie do końca otrząsnęła się z szoku po tym, co zrobiła. Nagle jej torba, w której – jak sądził James – znajdowała się spora część zasobów hogwarckiej biblioteki, pękła z trzaskiem, a zawartość rozsypała się po podłodze. Moon stała pośrodku tej małej tragedii, przyglądając się z niedowierzaniem powiększającej się kałuży atramentu, ku uciesze mijających ją uczniów. Potter po raz kolejny tego dnia westchnął cierpiętniczo i ruszył na ratunek.
— Moony, następnym razem rabuj bibliotekę stopniowo — rzucił dziarsko, kiedy przykucnął, żeby pozbierać książki. Pomoc popularnego Jamesa Pottera najwyraźniej podwyższyła notowania Moon u innych uczniów, bo przestali chichotać i zajęli się własnymi sprawami.
Gnidy — pomyślał nie bez czułości i z uśmiechem wyprostował się, wsuwając naręcze książek do naprawionej zaklęciem torby.
— Gotowe! — zawołał, a w jego głosie zadźwięczała nuta paniki, kiedy zobaczył jak oczy dziewczyny wypełniając się łzami.
Poważnie obawiając się, że Moon rozbeczy się na dobre, dodał na wszelki wypadek: — Nie przejmuj się, pożyczę ci swój kałamarz, przecież i tak nie będę notował.
Nie przyniosło to spodziewanego efektu, ale Gryfonka najwyraźniej spróbowała wziąć się w garść, bo nabrała haust powietrza i wyjąkała:
— Nie n-nienawidzisz mn-nie?
— Moony, Moony. — Pokręcił głową z politowaniem i poklepał ją po włosach. — Moja nienawiść do ciebie nie ma nic wspólnego z tym tępakiem, moim kumplem. Jasne?
W odpowiedzi na to niekonwencjonalne wyznanie, dziewczyna rozszlochała się dokładnie tak, jak James się tego obawiał, i rzuciła mu się w ramiona.
— No już, już dobrze — mamrotał, gładząc niepewnie jej plecy. Nagle ponad ramieniem Moon zobaczył coś, co do reszty odebrało mu mowę.
Pod ścianą, niedaleko od drzwi klasy, stała Lily Evans z ramionami założonymi na piersi. Przyglądała się im bez mrugnięcia. Zastanawiał się gorączkowo, jak długo tam stała.
Z pomocą przyszedł mu potężny, metaliczny brzęk dzwonu, obwieszczający początek lekcji. Moon paplała do niego jakieś podziękowania, zbierając z podłogi resztki swojego dobytku, a on nie potrafił przerwać kontaktu wzrokowego z Evans, ba, nie był w stanie w ogóle poruszyć się czy odezwać. Wchodząc do klasy, Dominika obejrzała się jeszcze na niego i automatycznie jej wzrok powędrował w stronę rudej pani prefekt, która również nie ruszyła się spod ściany. Pokręciła głową z politowaniem i poszła zająć miejsce.
Jak w zwolnionym tempie obserwował, jak Evans idzie ku niemu z całą swoją gracją, wciąż nie odrywając od niego spojrzenia. Ogłupiały patrzył, jak jej usta rozciągają się w uśmiechu, ciepłym i przyjaznym, takim, jakim jeszcze nigdy wcześniej go nie obdarzyła.
— Spodziewałabym się po tobie wszystkiego, Potter, ale na pewno nie tego, że potrafisz być uroczy.
Serce radośnie tłukło mu się w piersi, powoli przywracając zdolność myślenia i mowy.
— Wiesz — bąknął, mimowolnie odwzajemniając uśmiech i z rozmysłem zapamiętując każdą iskrę i każdy odcień jej spojrzenia. — Staram się nie obnosić z moimi licznymi zaletami.
Evans parsknęła śmiechem i przewróciła oczami.
— No tak. Lepiej chodźmy do klasy, bo inaczej oboje zarobimy po szlabanie.
Poszedł za nią posłusznie, wdychając delikatny zapach jej perfum, oszołomiony własnym szczęściem.

* * * * *

Przez dłuższy czas ich uszu nie dobiegały żadne dźwięki poza poświstywaniem wiatru, tajemniczym szeptem szuwarów i nieprzyjemnymi plaśnięciami, które wydawały podeszwy ich butów w zetknięciu z rozmokniętą mieszaniną ziemi i szlamu. Mason jak zwykle mimowolnie wzdrygnął się, kiedy wstąpił w bladoniebieską poświatę obejmującą miejsce zbrodni, którego granice wyznaczały charakterystyczne żółto-fioletowe taśmy. Ta sprawa zdążyła go już porządnie znużyć i w taką pogodę jak ta nawet zamożność jego mocodawców nie mogła wywołać w nim entuzjazmu. Widywał już znacznie gorsze rzeczy, naprawdę.
— Daj spokój, Lawsford. — Założył ramiona na piersiach i niecierpliwie przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał z góry na błyszczący warkocz kobiety, która kucała tuż przy brzegu jeziora. — Przeszukiwaliśmy to miejsce setki razy. Nic więcej tu nie znajdziemy.
— Kiepskie podejście jak na detektywa — zauważyła cierpko czarownica, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.
Demonstracyjnie  głośno wypuścił powietrze przez nos i niemal odruchowo przesunął opuszkami palców po złocistej odznace, przedstawiającej ośmioramienną gwiazdę i dwie skrzyżowane różdżki.
— Dobrze wiesz, że dzikie kelpie wciąż występują w Wielkiej Brytanii — kontynuował tonem gderliwego wyjaśnienia. — Marnujemy czas. Dziewczyna została zamordowana przez dzikie zwierzę, nic już nie możemy zrobić.
— Rzeczywiście. — Lawsford ostrożnie dotknęła śladu olbrzymiego, wypalonego kopyta. Zmarszczyła brwi, chyba po raz setny usiłując przywołać wszystkie znane im fakty i złożyć je w logiczną całość. Jako doświadczony detektyw nie wierzyła w przypadki ani zbiegi okoliczności. — Mimo to, mieszkańcy wioski nigdy nie wiedzieli w okolicy kelpii. A te ślady? — Ponownie spojrzała na wyraźne podkowiaste łuki, które wyglądały, jakby wypalono je w mulistej ziemi przy pomocy rozpalonego do białości żelaza. Ciągnęły się przez niespełna dwadzieścia stóp, skierowane w stronę jeziora, nie sposób było jednak określić, skąd przyszła kelpia, ponieważ tropy urywały się gwałtownie. — O ile wiem, kelpie nie posiadają zdolności teleportacji. Co o tym myślisz, Mason?

* * * * *

Księżyc świecił jasno na niebie, kiedy w dormitorium siódmorocznych Gryfonek działo się coś niezwykłego.
— Powiedz mi, dlaczego tu jesteś — zażądała Moon i pochyliła się, a jej jasne włosy zakołysały się leniwie. — Powiedz mi!
Tuż przed nią na łóżku szczelnie osłoniętym bordowymi kotarami, siedział duch ubrany w strój, który musiał być niezwykle szykowny przed kilkuset laty. Spojrzał na nią wymownie i kilkakrotnie uderzył się zwiniętą pięścią w pierś.
— Czy odpowiedź znajduje się w twoich dziennikach? — Naciskała dziewczyna, czując narastające zniecierpliwienie. — Bez obrazy, ale przeczytałam połowę i nie znalazłam nic specjalnego oprócz rewelacji o pieczonych kapłonach…
Zjawa zmarszczyła groźnie brwi i jeszcze dwukrotnie uderzyła się w pierś zanim rozpłynęła się w nocnym powietrzu.
Dominika odetchnęła głośno, rozczarowana. Najwyraźniej nie pozostało jej nic innego jak dalsze wertowanie dzienników starego szlachcica. Czasem miała ochotę zastanowić się poważnie nad tym, co podkusiło ją do zabrania ich z Działu Ksiąg Zakazanych, ale takie pytanie wiązało się z innymi, znacznie bardziej przygnębiającymi, takimi jak dlaczego całowała się wtedy z Syriuszem w bibliotece albo dlaczego była na tyle głupia, żeby choć raz spojrzeć na Huncwotów.
Jednak musiała zająć się czymś konkretnym, żeby oddalić od siebie czające się na nią wyrzuty sumienia. Po pierwsze, nienawidziła Josephine z całej duszy, ale nawet to nie usprawiedliwiało tego, jak wyżyła się na niej dziś rano. Winna jej była przeprosiny za publiczne upokorzenie i chociaż na dobrą sprawę Josephine zrobiła wobec niej to samo, publikującej jej sekrety w gazetce szkolnej, wiedziała, że postąpiła źle. Po drugie – jej spojrzenie odruchowo powędrowało do łóżka śpiącej nieopodal Lily Evans – znowu zaczynała otaczać się tajemnicami i niedopowiedzeniami, chociaż przyrzekła sobie, że więcej tego nie zrobi. Wprawdzie opowiedziała Lily o spotkaniu z Regulusem i nowym nauczycielu, ale udała, że nie zdradził jej, kim jest. Czuła, że Evans nie byłaby zadowolona z odpowiedzi. Ale czy to, że przyjaciółka by ją potępiła, nie oznaczało, że nigdy nie powinna się zgadzać na propozycję Lorda? Lily zawsze zdawała się wiedzieć, co jest dobre, a co złe. Skoro bała się powiedzieć jej prawdę, czy nie równało się to stwierdzeniu, że jej decyzja była po prostu… zła?
Nie — pomyślała z zapałem, czując jak serce tłucze się jej niespokojnie w piersi. — Ona po prostu nie wie, jak to jest. Dlatego by nie zrozumiała…
Wstała z łóżka i na palcach podeszła do drzwi. Poczuła, że jest jej duszno i dobrze zrobiłby jej dłuższy spacer po błoniach. Wciąż była kompletnie ubrana, więc bez wahania zbiegła po schodach i wyszła przez dziurę pod portretem, ignorując utyskiwania Grubej Damy, które popłynęły za nią jak dym. Kiedy była na pierwszym piętrze, uskoczyła za blaszaną zbroję i zamarła, słysząc głos woźnego Filcha, odbijający się echem od kamiennych ścian. Kiedy stało się jasne, że woźny skierował się schodami w górę, odważyła się opuścić kryjówkę i zbiec pospiesznie do drzwi wejściowych. Ku jej zdziwieniu, nie były zamknięte.
Od razu poczuła się lepiej, kiedy chłodne, nocne powietrze owiało jej twarz. Już bez pośpiechu pokonała wytarte stopnie wiodące na błonia. Niemal natychmiast wyczuła na sobie czyjeś spojrzenie.
— Godna podziwu intuicja — pochwalił ją Snape, nieznacznie wysuwając się z cienia.
Dominika nie zdążyła się nawet zdziwić faktem, że wciąż przypadkiem natrafiała na jakichś Ślizgonów, bo chłopak kontynuował tym samym, przesadnie uprzejmym tonem.
— Nie wiedziałem, że też lubisz nocne spacery. Zaproponowałbym swoje towarzystwo…
— Lubię spacerować w samotności — odparła Moon głosem, który sprawiał wrażenie znacznie chłodniejszego niż otaczające ich powietrze. Odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku linii Zakazanego Lasu, która mogła ukryć ją przed zdradzieckim światłem księżyca.
Ku swojej irytacji, usłyszała szelest za plecami, a po chwili chłopak wyrównał z nią krok.
— O co ci chodzi, Snape? Nigdy nie byłeś specjalnie przyjazny — fuknęła, przyspieszając.
— Teraz sytuacja się zmieniła. Możesz mi zaufać.
— Zaufać? — Spojrzała przeciągle na bezkształtny księżyc, a złość nagle z niej uleciała. Poczuła się senna i lekko oszołomiona, zupełnie, jakby szła przez błonia we śnie. Wytężyła umysł i dokończyła z trudem. — Mimo, że gnębisz moich przyjaciół?
— To nie byli twoi przyjaciele — odparł Snape obojętnie, wzruszywszy ramionami. — Niby gdzie są teraz?
Moon nie odpowiedziała. Trawa, posrebrzona blaskiem księżyca, wydawała się jakby nierzeczywista. Przez moment wydawało jej się, że dostrzega każde źdźbło z osobna. Potrząsnęła głową.
— Chcesz porozmawiać? Może potrzebujesz pomocy?
— Nikt nie może mi pomóc — mruknęła sennie, odgarniając włosy z czoła. — Wszystko wydaje się takie… niewłaściwe. Ale też niezupełnie.
Snape patrzył na nią uważnie spod kotary tłustych, czarnych jak noc włosów.
— Czasami tak się zdarza — powiedział cicho, przyglądając się jej pozbawionej wyrazu twarzy, oświetlonej mlecznym, księżycowym blaskiem. — Czasami nic nie jest czarne albo białe. Czasami mniejsze zło jest najlepsze.
Nocne błonia wciąż wydawały się na wpół rzeczywiste. Czy dobrze postąpiła? Czy może zaufać swojemu nowemu nauczycielowi? Czy historia jej i Syriusza musiała się tak skończyć? Dlaczego Snape nagle przestał nią gardzić? Te i inne pytania męczyły jej i tak już wycieńczony umysł. Nie miała ani dość sił, ani ochoty, żeby mierzyć się z nimi po raz kolejny. Tej nocy czuła wyraźnie, że to koniec jałowych rozważań, z których nic nie wynika. Że miejsce niekończących się pytań "czy" i "dlaczego" powinno zastąpić przede wszystkim "jak" – i nic więcej.
— Mniejsze zło — powtórzyła dziewczyna i przystanęła nagle. Zmrużyła oczy w zamyśleniu. — Podoba mi się to określenie.

9 komentarzy:

  1. Super rozdział
    Z komentarzem wrócę za parę dni
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nieźle ...
      Syriusz ty mendo. Nie wiem czemu ale mam teraz ochotę mu dokopać. Zachowuje się jakby to on ucierpiał na ich zerwaniu. A to nie prawda. Eh ....
      Josephine. Durne imię. Durna właścicielka. Już od początku czułam, że ta kretynka coś wykombinuje. Szkoda, że musiała przy tym ucierpieć Dominika.
      Ja na jej miejscu bym się nie patyczkowała i nie użyła różdżki tylko pokazała mugolską moc pięści :D Ale z tym walnięciem ją w twarz gazetą ... ulala. Powinna dostać Nobla
      Ah Jily <3 awwwwwwwwwwwwwwwww , bądź co bądź można wszystko powiedzieć o Jimie ale nie można mu odebrać tego że jest wspaniałym przyjacielem i kiedy trzeba umie zachować się jak dżentelmen. W końcu rudowłosa się w nich zakochała. A nie zrobiłaby tego jeśli byłby cały czas pewnym siebie gnojkiem.
      Snape i Dominika ... nie wiem czemu ale chciałabym żeby się zakumplowali. Była by to dziwna ale ciekawa więź.
      Pozdrawiam, życzę ogromu weny no i zapraszam do siebie

      Usuń
    2. Syriusz chyba awansował na główny czarny charakter, haha :D
      Josephine ma paskudne usposobienie i niestety jeszcze niejeden Hogwartczyk przez nią ucierpi.
      Oj tak, James jest postrzelony, ale w odpowiednim momencie potrafi zachować się właściwie i dobrze, że Lily miała okazję być świadkiem takiej sytuacji.
      Nie zdradzę, czy Dominika i Severus się zaprzyjaźnią, ale na pewno będą mieli ku temu wiele okazji ;)
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  2. Nie wiem,o co chodzi; ale mi cos na komórce sie blogger buntuje. Dlatego musiałam czytac na kompie, ale komentarz się chyba opublikuje.
    Wydawało mi sie, ze syriuszowi musi chodzic o cos innego; sadzać po poczatku tego rozdziału; ale nie. Niestety wystraszył sie na tyle, ze nie chciał juz nic wiecej powiedzieć. A Dominika... coz; nie dziwie sie jej reakcji, ale szczerze mówiąc, zaczynam sie o nią bać. Nie podoba mi sie jej decyzja ani jakikolwiek brak refleksji związany z tym, ze jej "nowi" sa przeciwko czarodziejom pochodzenia kugooamiegk. Az dziwne, ze nie pomyślała o tym, myśląc o Lily. Czy ja dobrze zrozumiałam, ze nowym nauczycielem Moon jest Snape? Jedynym promyczkiem w tym wszystkim jetst James i to, ze czasem ma najwyraźniej jakies refleksje; Lily ma na niego dobry wpływ. I niesamowicie sie ciesze, ze pomógł Moon ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy to Blogger, czy mój szablon, ale coś się dzieje :D
      No cóż, Syriusz - mimo że zerwał z Moon i teoretycznie nie powinno go już obchodzić jej życie - przejął się, bo wiedział, że Dominika nie znosi znajdować się w centrum zainteresowania, nie mówiąc już o takiej publicznej kompromitacji. Ostatnio dołożył jej zmartwień, a że naprawdę nie życzy jej źle - miał nadzieję, że jakimś cudem uda mu się oszczędzić jej kolejnej przykrości.
      Niee, Snape jest w to wszystko zamieszany, ale przecież nauczyciel Moon to osobistość tych lat! :D
      Tak, Jily to istny promyczek. Moon balansuje na granicy, ale to właśnie przyjaźń i lojalność trzymają ją w ryzach.
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  3. Reakcja Dominiki była najlepsza. Syriusz powinien się wstydzić swojego zachowania. Jakby nie patrzeć w tej chwili to on jest powodem dla którego Moon zaczęła zadawać się ze Ślizgonami i Lordem Voldemortem. Mam tylko nadzieję, że jakoś się odkręci jej los i że Dominika nie zostanie tajną bronią czy asem w rękawie Voldemorta.
    Czekam na kolejny rozdział <3
    Cath

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, trochę namieszał, to prawda :) Może niezupełnie jest jedyną przyczyną nowych kontaktów Dominiki, ale na pewno mógłby jakoś na nią wpłynąć, gdyby jej nie zostawił.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  4. Uuu Josephine to jednak jedna z tych istot, które muszą być w centrum uwagi i lubią sprawiać innym przykrość. Tak się zastanawiam czy ktokolwiek wiedział o tym, że przebywa wśród Petera, mniej więcej jako jego dziewczyna? Wydawało mi się, że inni trochę gardzą właśnie nim. Czy tym nikt się nie zainteresował? A może nie można było niczego powiedzieć jej? Ale cieszę się, że się doigrała. W pełni na to zasługiwała. Brawa dla Dominiki.
    No i James chyba coraz bardziej zyskuje w oczach Lily. Tylko ciekawe czy te zdarzenie nie ominie Syriusza. Jednak czym jest śmiech przyjaciela wobec miłości ukochanej?xD
    Proszę, proszę a jednak śledztwo trwa. Oby tylko podejrzenia nie padły na Dominikę. Hmm czy to sam Lord Voldemort by przybył? Chyba niee. Czy ten dziwny gość, który niemal chciał ja udusić był z jego grupy? Ktoś w każdym razie chciał nakłonić Dominikę do zmiany decyzji trochę niemo, ale dotkliwie grożąc. Czyżby faktycznie za namową Regulusa przechodziła na ciemną stronę mocy. Och tak, zachowanie Snape'a było niecodzienne. On raczej pozbywał się jej towarzystwa zamiast go szukać. Widać wyraźnie czegoś chce. Ale on chyba nie koleguje się z Regulusem, więc chyba nie od niego się dowiedział. Chociaż jego nos pewnie wyniuchał już wszystko. Ciekawe czy Dominika zmieni towarzystwo. Swoją drogą to, że nie ma ich teraz, to wcale nie oznacza, że nie są przyjaciółmi. Co? Mają chodzić, śledzić ją i w ogóle? Człowiek czasem potrzebuje samotności, nawet jeżeli ma na kogoś liczyć. Zwłaszcza ktoś, kto nigdy nie miał przyjaciół albo był zbyt nieufny aby komuś zaufać. Także Snape nieładnie pogrywa.
    Jeju, ale dziwnie mi :D. Jeszcze jeden rozdział i będę musiała czekać aż znów coś opublikujesz. Nie wierzę :D.

    Pozdrawiam, Shana

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Huncwoci wcześniej okazali pewną mieszaninę delikatnego zdziwienia i uznania, ale na tym poprzestali. Peter korzysta trochę z ich popularności, więc to mogoby być argumentem, ale Josephine trochę wybiega poza ten scenariusz.
      Tak, tak, diametralna zmiana zachowania Severusa względem Dominiki rzeczywiście nie jest przekonująca ani niewinna :)
      Masz rację, uderzenie w przyjaciół tylko na podstawie tej jednej sytuacji, z pewnością było dużym wyolbrzymieniem. Pytanie tylko, czy tak duże natężenie emocji i manipulacji nie zaburzy Moon czystej perspektywy ;)
      Ja też w to nie wierzę!
      Dziękuję i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń