14 kwietnia 2017

Rozdział XXII - część III


„Prawdziwy przyjaciel”
– rozdział XXII –

Lily Evans nie była osobą, która nadmiernie dbała o zdanie innych lub introwertycznie dusiła w sobie emocje, ale nigdy wcześniej nie czuła tak wyraźnie, że tłumienie radosnych podskoków i uśmiechu, który sam cisnął się na jej usta, może być tak trudne. A gdyby ktoś zapytał ją, co takiego się stało? Właściwie nic wielkiego, a już na pewno nie coś, z czego chciałaby się zwierzać postronnym. Dlatego właśnie, mimo niewielkiej odległości do pokonania, z prawdziwą ulgą powitała znajomy widok drzwi prowadzących do dormitorium siódmorocznych Gryfonek. Za ich progiem mogła nareszcie porzucić pozory.
Serce radośnie trzepoczące w jej piersi zadrżało na moment, kiedy zza tych właśnie drzwi dobiegły ją podniesione głosy.
 Nie ruszałam twoich rzeczy, wariatko!
 Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie wariatką, to spróbuję sobie na to zasłużyć!  Kiedy Evans usłyszała kipiący gniewem głos Moon, przyspieszyła kroku i wkroczyła do dormitorium.
 Co tu się dzieje?  zapytała ostrym tonem, rozglądając się po pomieszczeniu. Łóżko Dominiki wyglądało, jakby przeszedł przez nie tajfun – wszędzie walały się ubrania, szkolne przybory i inne drobiazgi, a pośrodku tego bałaganu stała ona sama, ściskając różdżkę w dłoni i mierząc nią w ich współlokatorkę, Marion.
 Jej się zapytaj!  wrzasnęła właścicielka burzy loków, z lękiem zerkając na koniec różdżki wycelowanej prosto w jej twarz.  Znowu jej odbiło!
 Ostrzeżenie numer dwa  odparła chłodno Moon i wyszeptawszy formułę zaklęcia, lekko poruszyła nadgarstkiem, a kanarkowożółty promień trysnął z jej różdżki i przemknął tuż obok policzka Marion, po czym ugodził w ścianę, zwalając przy tym wiszący na niej obrazek.
Dziewczyna pisnęła i zakryła twarz rękami. Przemknęła przez dormitorium i pobiegła w stronę wyjścia, wrzeszcząc coś o sadystach i wariatkach. Nie zrobiła tego jednak wystarczająco szybko, bo Moon obejrzała się i z wyraźną satysfakcją posłała w jej stronę kolejny promień, który podpalił skraj jej szaty.
Lily spojrzała na przyjaciółkę z mieszaniną nagany i zdumienia.
 Nie musiałaś tego robić. Będziesz miała kłopoty.
 Sama się o to prosiła  odparła lekko Moon i zaśmiała się serdecznie.  Wyglądała zupełnie jak kometa, widziałaś?
 Co tu się stało?  Evans zignorowała to prowokacyjne pytanie i powiodła wzrokiem po pobojowisku, którego centrum było łóżko blondynki.
Twarz Dominiki spochmurniała w jednej chwili. Zmarszczyła brwi wobec jakiejś tajemnej myśli, która najwyraźniej zepsuła jej humor i, wycelowawszy różdżkę w swój dobytek, mruknęła pod nosem zaklęcie. Ubrania poderwały się w powietrze i zaczęły samodzielnie, choć nieco niezgrabnie, składać się i porządkować. Oczyściwszy w ten sposób kawałek łóżka, przysiadła na jego brzegu i popatrzyła na Lily.
 Tak naprawdę to nic poważnego  odpowiedziała, chociaż ton jej głosu i zagubiony wzrok, jakim mierzyła rozrzucone na podłodze książki, mówiły Evans co innego. Przez krótką chwilę miała nawet wrażenie, że Moon, bardziej niż nastoletnią czarownicę przypominała w tym momencie małą dziewczynkę, która z wyraźnym trudem balansuje na granicy płaczu. Postąpiła ku niej o krok z zamiarem pocieszenia jej bez względu na powód tego nietypowego wybuchu, ale wtedy spojrzenie Dominiki pojaśniało i równie niespodziewanie, co wcześniej smutek, pojawiły się w nim błyski rozbawienia.  Wyjaśnię ci później, a tymczasem ty mi powiesz jak było na próbie, co ty na to?
Lily wzruszyła ramionami, niemal zupełnie sprowadzona na ziemię tym, co zastała w dormitorium. Jej naiwna i bzdurna radość sprzed zaledwie kilku minut wydawała się być odległym snem. Bezwiednie pochyliła się i rękawem przetarła klepsydrę w kształcie kota, prawdopodobnie jedyną oznakę tego, że jeszcze niedawno mieszkała tu Patricia Macmillan.
 Jak z Potterem?  zapytała Moon, na tyle podekscytowana, że nie tylko wstała ze swojego łóżka, ale i chwyciła ją za ramiona. Evans, nieco zakłopotana nagłym zwrotem akcji, ostrożnie odłożyła klepsydrę na stojący tuż obok okrągły stolik i niepewnie podniosła swe promieniście zielone oczy na przyjaciółkę.
 Skąd wiesz, że z nim rozmawiałam?
 Spotkałam go wczoraj.  Blondynka niecierpliwie machnęła ręką.  Zupełnie przypadkiem wspomniałam o twojej roli w tym całym inscenizacyjnym przedsięwzięciu. No i? Co się dzieje?
 Nic się nie dzieje  mruknęła ruda prefekt, garbiąc się lekko w rozpaczliwej próbie ukrycia rumieńca, który niezależnie od jej woli pokrywał policzki.  Po prostu… Po prostu będziemy razem uczyć się do OWUTEMów, to wszystko. Jak wszyscy Gryfoni.  Ta niezbyt przyjemna myśl nawiedziła ją niemal w tej samej chwili, kiedy ją wypowiedziała. No tak, jaką wartość miała propozycja Pottera, skoro pewnie i tak wszyscy siódmoroczni będą razem powtarzać do egzaminów? Wieczorami, w ciepłym blasku kominka, zupełnie jak przed SUMami…
 Nic się nie martw, Lily. — Głos Moon stał się nagle miękki i ciepły, a jej dłonie zsunęły się po rękawach szaty rudej, aż ich palce splotły się w mocnym, pełnym otuchy uścisku.  To zupełnie naturalne.
 Niby co? — Evans spróbowała zdobyć się na kpiący uśmiech, ale usta drgnęły jej tylko w nieco zbyt płaczliwym grymasie. Niespodziewana huśtawka nastrojów, którą zafundowała jej przyjaciółka, kompletnie pozbawiła ją równowagi i pozorów, przez co nagle wstrząsnął nią ogrom jej własnych emocji, które zwykle mimo wszystko potrafiła trzymać na wodzy.  Co ty wygadujesz?
Blondynka ścisnęła lekko jej dłonie i uśmiechnęła się kątem ust. Jej szmaragdowozielone spojrzenie pozostało jednak twarde jak kamień, którego barwę przypominało, i opór Lily złamał się w jednej chwili.
 To takie żenujące  jęknęła, przysiadłszy na brzegu swojego łóżka, mając naprzeciw siebie Moon w identycznej pozycji, mierzącą ją uważnym wzrokiem.  Nie znosiłam go przez tyle lat, że teraz wydaje się to zupełnie nie na miejscu. Co ja niby mam zrobić?
Na głos zabrzmiało to jeszcze gorzej – kompletny chaos. Nie potrafiła powiedzieć, kiedy coś się faktycznie zmieniło, ani właściwie czy była to zmiana po jej, czy raczej po jego stronie. Nie potrafiła nazwać własnych uczuć. Nie potrafiła wskazać, czego dokładnie teraz oczekuje. Nie wiedziała nawet, czy coś z jej bełkotu okazało się zrozumiałe dla przyjaciółki, ale chyba tak, bo jej kolejne słowa sprawiły, że serce Lily znowu zadrżało z rozkoszną mieszaniną szczęścia i niepewności.
 Nie martw się  powtórzyła Moon, a w jej oczach zabłysła dawno zapomniana, ale wciąż szczera czułość. Evans półprzytomnie zarejestrowała, że zupełnie niczym lustrzane odbicie, uczucie to odzwierciedlił jej łagodny, choć nieco smutny uśmiech.  Przecież to tylko miłość, Lily.

* * * * *

Podobne, choć znacznie bardziej gorzkie myśli nawiedziły Remusa Lupina, tuż po południu kolejnego dnia. Zaszył się w bibliotece pod pozorem napisania eseju na transmutację, mimo że od jutra czekała ich tygodniowa przerwa od zwykłych lekcji. Nieświadomie wybrał okrągły stolik stojący nieopodal regału, przy którym po raz pierwszy rozmawiał z Lisą.
Jak mógł być tak głupi? To, co się wydarzyło, było oczywistą karą za jego egoizm i lekkomyślność. Przez lata żył ze świadomością, że likantropia całkowicie przekreśla jego szanse na normalne życie, w tym założenie rodziny, aż pewnego dnia tajone tygodniami uczucie nagle odebrało mu cały rozsądek. Przez krótki, choć niesamowicie piękny czas nawet wydawało mu się, że wszystko jakoś się ułoży, że być może wcale nie czeka go życie w samotności. Iluzja skończyła się tak szybko jak się zaczęła. Powinien być wdzięczny za trzech wspaniałych przyjaciół i możliwość chodzenia do szkoły, ale był na to zbyt głupi i chciwy, po prostu musiał sięgnąć po więcej. Nigdy, przenigdy nie popełni już tego błędu.
Kątem oka złowił spojrzenie Moon, która machnęła do niego ręką i, rzuciwszy krótkie powitanie, przystanęła kilka regałów dalej, uważnie przyglądając się grzbietom książek.
Popatrzył na nią z wahaniem. Trudno było mu uwierzyć we wczorajszą opowieść Syriusza o tym, co wydarzyło się w ich dormitorium, zwłaszcza że teraz dziewczyna wyglądała całkiem zwyczajnie w hogwarckiej szacie niedbale zarzuconej na sweter w barwach Gryffindoru. Może wydawała się nieco bardziej zamyślona i przygnębiona niż zwykle, ale Remus nie dziwił się jej, będąc świadkiem przynajmniej części jej problemów.
Wrócił wzrokiem do książki. Esej na temat podobieństw i różnic w praktycznym używaniu transmutacji podwójnej i pomnażającej wymagał szczególnego skupienia – temat był trudny i wymagał odpowiedniego ujęcia na całych dwóch rolkach pergaminu. On wciąż jednak nie mógł zebrać myśli, wśród których od czasu do czasu pojawiały się idiotyczne rozważania, co takiego może w tym momencie robić Lisa albo jak wszystko mogłoby się potoczyć, gdyby tylko nie został ugryziony przez wilkołaka. Takie bezcelowe rozmyślania zwykle były obce temu rozsądnemu i bystremu Gryfonowi, jednak reakcja Elisabetty na informację o jego wilkołactwie oraz zbliżająca się pełnia, a tym samym comiesięczna fala strachu przed czekającym go bólem sprawiały, że nie był sobą.
Przyciszona rozmowa, którą przez cały czas rejestrował jakąś częścią swojej podświadomości, nagle zwróciła jego uwagę. Moon nie znajdowała się już przy regale. Siedziała przy stoliku po drugiej stronie przejścia, a miejsce naprzeciwko niej zajmował brat Łapy, Regulus.
Lupin zawahał się. Nie był zwolennikiem naruszania cudzej prywatności, a praktykowany ostatnio przez Syriusza proceder śledzenia Moon uważał za co najmniej dziwaczny, ale lojalność wobec przyjaciela podpowiadała mu, że powinien przyjrzeć się bliżej tej sprawie. Łapa od dłuższego czasu zastanawiał się, co takiego może łączyć tych dwoje, a teraz nadarzyła się okazja, by się o tym przekonać.
Zgarnął ze stolika podręcznik oraz niemal nietkniętą rolkę pergaminu i niespiesznie podszedł do regału sąsiadującego z ich stolikiem, udając, że potrzebna mu dodatkowa lektura. Blondynka siedziała plecami do niego, ale na wszelki wypadek został po przeciwnej stronie regału, nastawiwszy czujnie uszy.
 … w Skrzydle Szpitalnym. Nie mogę przestać o tym myśleć.  Dobiegł go niski, gnuśny głos Regulusa. Chłopak brzmiał, jakby był czymś wyjątkowo przygnębiony.
 I nie wiadomo, kto to zrobił?  Remus doskonale znał ten ton, zresztą słyszał go całkiem niedawno. Głos, który go używał, zdawał się mówić, że jakakolwiek by nie była odpowiedź, ma już w zanadrzu gotowe rozwiązanie. Lupin uśmiechnął się mimowolnie do swoich myśli. Biedna, naiwna Moon – gdyby tylko miała taki ratunek dla samej siebie.
 Wiesz…  Chłopak zawiesił głos, a Remus udał, że z bliska odczytuje jakiś wyjątkowo złuszczony tytuł.  Wolałbym nie mówić o tym tutaj. Rozumiesz, prawda?  Moon musiała przytaknąć, bo Ślizgon kontynuował, jakby wciąż się wahając.  Może… Może moglibyśmy spotkać się za dwie godziny, tam, gdzie ostatnio?
Po tym pytaniu nastąpiła dłuższa przerwa. Może Dominika przypomniała sobie, że za półtorej godziny miał rozpocząć się ostatni przed przerwą mecz Quidditcha? A może wcale nie miała ochoty iść nigdzie z Blackiem? Przyczyny jej milczenia mogły być różne, ale po chwili Moon zgodziła się, dokładnie tak jak przewidywał to Remus. Podziękowawszy jej, Regulus opuścił bibliotekę.
Lupin wpatrzył się niewidzącym wzrokiem w okładkę książki, którą wciąż ściskał w dłoniach, i zamyślił się.
Nie był pewien, czy w ogóle powinien o tym mówić Syriuszowi. Po pierwsze, Black musiał skupić się na tym, żeby jak najlepiej wypaść w zbliżającym się meczu, a po drugie, nie dowiedział się przecież niczego konkretnego. Prośba Regulusa mogła być zupełnie prozaiczna i niewarta uwagi. Nie wiedział nawet gdzie mają się spotkać.
Ale – podszeptywała mu druga, wiecznie czujna część umysłu – co jeśli Ślizgon umyślnie wybrał czas i miejsce, w którym Moon będzie pozbawiona wpływu i opieki jego starszego brata?

* * * * *

Ruch w Pokoju Wspólnym Gryffindoru był niesamowity – uczniowie maszerujący w tę i z powrotem, kompletujący ubiór, szukający wzrokiem przyjaciół lub po prostu pałętający się tu i tam, irytowali go znacznie bardziej niż zwykle. Niebo za oknem było stalowoszare i całkowicie zasnute grubą warstwą chmur, ale on jakby prześwietlał je wzrokiem na wylot i wiedział, że gdzieś tam, pod oparami wilgoci znajduje się księżyc, gotowy, by już wkrótce zabłysnąć w całej swej okazałości. Bał się go i tęsknił za nim jednocześnie. Czasem, kiedy dostatecznie długo patrzył w niebo oświetlone blaskiem słońca, wydawało mu się, że widzi jego widmowy cień, wiszący tuż nad krawędzią drzew Zakazanego Lasu.
Kiedy drużyna Gryffindoru opuściła Pokój Wspólny przy akompaniamencie gromkich okrzyków i gwizdów, klepnął lekko w ramię Petera i pochylił się nad jego uchem.
 Jest taka sprawa…  zaczął kulawo, kiedy przyjaciel podniósł na niego swoje niebieskie, niewinne oczy o dziecinnym spojrzeniu.  Czy mógłbyś… Pójść dzisiaj za Moon, tak, żeby cię nie zobaczyła?
Glizdogon zmarszczył lekko swe jasne brwi i obciągnął rękaw szaty.
 Kiedy? Teraz?  zapytał z wyraźnym wyrzutem, przyglądając się przygotowaniom innych Gryfonów do wyjścia.
 Za jakieś czterdzieści minut powinna wyjść na spotkanie z Regulusem Blackiem.  Lupin nie przestawał wodzić spojrzeniem po Gryfonach, obawiając się jakichkolwiek oznak podsłuchiwania. — Pójdziesz, Glizdek?
Chłopiec milczał, skupiwszy wzrok na ornamentach zdobiących szkarłatno-złoty dywan. Remus czuł bijącą od niego niechęć i doceniał fakt, że przyjaciel nie odmówił mu jednoznacznie.
 Zrozum.  Zacisnął dłoń na jego ramieniu.  To, co możesz usłyszeć, jest bardzo cenne dla Łapy. Na pewno będzie ci bardzo wdzięczny. Ja nie mogę tego zrobić, przecież wiesz, że lada chwila i tak mogę wzbudzić zbyt wiele uwagi. Zresztą…  Zawahał się, zanim wypowiedział to, co zauważył już jakiś czas temu.  Gdyby Moon cię zobaczyła, lubi cię najbardziej z naszej czwórki, to pewne.
Już zanim skończył, wiedział, jaka będzie reakcja przyjaciela. Uznanie, wdzięczność, przyjaźń – to z pewnością były rzeczy, za które oddałby znacznie więcej niż mecz Quidditcha.
 Dobra  mruknął, wydąwszy lekko usta i wcisnął dłonie do kieszeni.  Wisicie mi z pięć funtów czekoladowych żab. Z kartami.
 No pewnie.  Jeszcze raz ścisnął jego ramię, chociaż oczami wciąż wodził po tłumie Gryfonów.  Weź kurtkę, może ci się przydać.
Peter tylko skinął głową. W jego głowie gromadziły się rozmaite obawy dotyczące tego nietypowego zadania. Huncwoci rzadko powierzali mu samodzielne misje, ale nie to martwiło go najbardziej.  Istotnie, z Dominiką łączyły go bliskie i przyjazne relacje, ale ostatnio nawet przegrywająca Moon na zebraniach Klubu Pojedynków wzbudzała powszechne szepty, co więc mógł zrobić w wypadku, gdyby zobaczyła jak ją śledzi?
To proste  odezwał się w jego głowie kpiący głos Syriusza Blacka.  Po prostu nie daj się złapać.

* * * * *

Drobne krople deszczu rozbijały się na jego twarzy, kiedy James wyprowadził ich z szatni. Potoczył wzrokiem po otaczających ich trybunach, które tego dnia sprawiały wrażenie wyblakłych i odległych. Był świadom wszystkich spojrzeń, które zatrzymywały się na jego podłużnej twarzy, zaciśniętych ustach, ściągniętych brwiach, a może nawet na niewielkim wzniesieniu na środku linii nosa, ale nie czuł presji. Lubił wzbudzać zainteresowanie i chyba to było głównym powodem zgłoszenia się do drużyny już w trzeciej klasie, kiedy powstał wakat.
Na dźwięk gwizdka sędziny odepchnął się nogami od ziemi i poczuł rozkoszny powiew wiatru we włosach. Ryk tłumu, mżawka, okrzyki poszczególnych członków obu drużyn pozostawały gdzieś na krawędzi jego świadomości, całkowicie opanowanej przez czystą przyjemność lotu. Pozwolił sobie na to krótkie powitanie z wiatrem zanim na poważnie wziął się do roboty. Poprawił uchwyt na krótkiej, drewnianej pałce i zmrużył oczy, ogniskując wzrok na grze.
Jego prawe ramię pracowało niestrudzenie, niekiedy pozwalając odnaleźć się tłuczkom, a czasem ruszając za nimi w pościg. Nie mógł pozwolić sobie na nieuwagę – musiał chronić swoją drużynę i jednocześnie obmyślać ataki na przeciwną, a przy tym rywalizować o panowanie nad dwoma tłuczkami z trzema pozostałymi pałkarzami. W porządku, Gabriel był z nim w zespole i znali się od dawna, ale Syriusz niekiedy zapominał, że Quidditch jest – niestety – grą zespołową. Zazwyczaj nie miał z tym większych problemów i potrafił być dumny z widowiskowej akcji Rougha, ale zawsze gdzieś w kącie umysłu pozostawało przeświadczenie, że przecież chłopak jest jego rywalem.
Teraz wzniósł się nieco ponad graczy, omiatając wzrokiem pole gry. Gabriel robił mniej więcej to samo, ale kilkanaście stóp niżej, tak jak to sobie obmyślił Jim. Uśmiechnął się z zadowoleniem, widząc brawurową akcję Rebeki Smith, która zdobyła dla nich dziesięć punktów, po czym zanurkował z nową energią, posyłając miotającego się tłuczka w stronę szukającego Puchonów.
Latał leniwie pomiędzy graczami, od czasu do czasu odbijając tłuczki, wciąż mając na uwadze akcję wokół obręczy obu drużyn. To tutaj zdarzało się najwięcej fauli i najczęściej przydawała się porządna interwencja pałkarza, od którego mógł zależeć los kolejnego gola.
Dom Hufflepuff szczycił się swoim obrońcą i całkiem sensownym szukającym, ale ich atak pozostawiał wiele do życzenia, więc pięćdziesiąt punktów przewagi po jakichś trzydziestu minutach gry nie wzbudziło szczególnych emocji w Syriuszu. Zataczał coraz większe koła ponad powierzchnią boiska wypatrując nadarzających się okazji do zrzucenia któregoś z Puchonów z miotły, kiedy nagle to zobaczył.
Ukradkowy, choć wyraźnie pospieszny ruch wzdłuż linii Zakazanego Lasu. Momentalnie wyprostował się, wpatrzywszy się rozszerzonymi oczami w punkt, który oderwał jego uwagę od gry. Ktoś biegł lekkim truchtem między drzewami na krawędzi Lasu, mijając po drodze cieplarnie i chatę Hagrida, zupełnie tak jak Huncwoci, kiedy nie chcieli być zauważeni. W momencie, kiedy postać już miała zanurzyć się głębiej w ciemność wśród drzew, odwróciła się ku niemu, a gwałtowny podmuch wiatru zerwał kaptur z jej głowy, ukazując grzywę boleśnie znajomych, jasnych włosów.
Coś ścisnęło go w dołku na ten widok, ale nie zdążył poświęcić temu więcej niż jednej myśli, bo tuż obok niego rozległ się ryk Jamesa:
 Łapo, co ty wyprawiasz do jasnej cholery!
Zdekoncentrowany, wrócił myślami do gry, ale było już za późno – puchońscy pałkarze przypuścili zmasowany i strategicznie bezbłędny atak na gryfońską ścigającą, nie tylko pozbawiając Gryffidnor okazji do zdobycia gola, ale także sprawiając, że kafel znalazł się w rękach Puchonów.
 Skup się!  krzyknął jeszcze do niego Potter zanim odleciał na swoje miejsce wśród zwartego szyku ścigających.
Black mimowolnie zerknął jeszcze w stronę krawędzi Zakazanego Lasu, ale okazała się pusta. Potrząsnął głową i zacisnął zęby, odganiając nieprzyjemne myśli, ale potężny ucisk w żołądku nie opuścił go jeszcze przez wiele godzin.

* * * * *

Chyba jeszcze nigdy wygrana nie wydawała mu się tak gorzka. Jim boczył się na niego przez dobre pół godziny, jego wyrzuty przy samoocenie Syriusza były jednak niczym, bo nigdy wcześniej nie zdarzyło się, aby nie dał z siebie wszystkiego podczas meczu. Przyszła mu do głowy ironiczna myśl, że jednym ze skutków odcięcia się od Moon miało być to, że znowu stanie się stuprocentowym Huncwotem, wolnym od powagi, ograniczeń i wyrzutów sumienia, a tymczasem jego życie prezentowało się zupełnie odwrotnie. Swoim zwyczajem nie wypowiedział tego wszystkiego na głos, pozwalając, żeby gorycz zawładnęła nim milcząco i niepodzielnie.
 No dobra, wybaczam ci  odezwał się w końcu James, dokładnie tak jak wszyscy się tego spodziewali – Rogacz nie potrafił długo chować urazy, a jedynym chwalebnym wyjątkiem od tej reguły był jak dotąd Severus Snape.  Tylko błagam, zmień wreszcie tę kwaśną minę.
Syriusz rozparł się wygodniej na kanapie i uniósł brwi w uprzejmym zdziwieniu.
 Jaką minę?
 Bardzo ładnie  pochwalił go Potter i wskazał na stół, uginający się pod ciężarem smakołyków.  A teraz poczęstuj się kremowym piwkiem i jeszcze raz sprawdź z listą, czego brakuje nam do realizacji Numeru Życia.
Syriusz i Remus jęknęli zgodnie. Numer Życia, zgodnie z nazwą, rzeczywiście miał być podsumowaniem siedmiu lat wysiłków Huncwotów na rzecz urozmaicania życia w szkole, ale ostatnio stał się prywatną i nader uciążliwą obsesją Jamesa.
 Wzmocnienie eliksiru eee…?  podpowiedział okularnik, zezując na nich wyczekująco.  Eeeuuu?
 Brzmisz jak kiepska podróba Krwawego Barona  oznajmił Syriusz i współczującym gestem położył dłoń na ramieniu przyjaciela.  Ale prawie się przestraszyłem, słowo daję.
 Euforii! Eliksiru euforii!  wybuchnął w końcu James, wymachując wokół pieprznym diabełkiem. Black spróbował odsunąć się na bezpieczną odległość, ale było to dość trudne, jako że siedział obok Rogacza na kanapie.  Dlaczego was to nie obchodzi? Przecież tysiącletnia przerwa nie będzie trwała wiecznie!
Po tym dramatycznym wybuchu pretensji nastąpiła chwila pełnej zamyślenia ciszy, po której Remus i Syriusz zarechotali głośno, nieczuli na gromy, które ciskały ku nim skryte za okularami oczy Jamesa.
 Czekaj.  Lupin spróbował się uspokoić, przybierając na zajmowanym przez siebie fotelu pełną powagi pozę, której nie powstydziłby się Rodinowski Myśliciel.  Masz na myśli przerwę z okazji Tysiąclecia istnienia Hogwartu czy może faktycznie przerwę, której długość wynosi tysiąc lat?
 To był skrót myślowy, pacany.  Burknięcie chłopaka niemal całkowicie pochłonął kolejny wybuch śmiechu Syriusza, którego humor wyraźnie się poprawił.  Nie nadajecie się do wielkich czynów, ja i Glizdek poradzimy sobie bez was doskonale. A właśnie, gdzie on się podział?
Rogacz i Łapa z zainteresowaniem zaczęli rozglądać się po Pokoju Wspólnym, dzięki czemu ich uwadze umknął cień poczucia winy, który przemknął przez twarz Remusa. Mimo, że pomieszczenie wypełnione było świętującymi uczniami, bez wątpienia nie było w nim Petera.
 Pewnie skoczył do kuchni po swoje ulubione eklerki, zapomniałem ich zabrać  powiedział na pozór niefrasobliwym tonem, chociaż jego myśli spochmurniały gwałtownie. Niepotrzebnie wysyłał Glizdogona samego. Zakazany Las to niebezpieczne miejsce, a kto wie, co mogło się wydarzyć? Nagle zapragnął rzucić okiem na Mapę Huncwotów, którą James w ramach pokuty skonfiskował Syriuszowi do odwołania, ale obawiał się, że mogłoby to wzbudzić podejrzenia.
 Tak czy inaczej  dodał już ciszej, korzystając z okazji do zmiany tematu.  Lepiej będzie, jeśli porozmawiamy o naszych planach w dormitorium. No wiecie. Bez świadków.
 Niech wam będzie.  Potter oplótł ramieniem oparcie kanapy i rzucił krótkie spojrzenie w stronę Lily Evans, która umieszczała na tablicy korkowej jakieś gigantyczne ogłoszenie, prowadząc jednocześnie ożywioną rozmowę z nową gryfońską ścigającą, Becky Smith.
To zdecydowanie nie była najprzyjemniejsza wygrana. Remusowi wydawało się, że każdemu przydałaby się odrobina eliksiru euforii, którego niewielki kociołek dojrzewał w ich łazience. On sam panikował w duchu na myśl o tym, co zatrzymało Petera, Syriusz najwyraźniej wrócił do swoich ponurych myśli, a James wzdychał raz po raz, korzystając z okazji, że Evans nie widzi, jak się w nią wpatruje. Nie wiedział, co może martwić pozostałych Gryfonów, ale nikt nie był dziś zbyt skory do rozkręcenia imprezy z prawdziwego zdarzenia.
Kiedy napięcie stawało się już nie do zniesienia, portret Grubej Damy odchylił się, a Remus z ledwością powstrzymał westchnienie ulgi, które cisnęło mu się na usta. Do Pokoju Wspólnego weszła, a raczej wpadła jak burza Moon, a towarzyszył jej nie kto inny jak Peter Pettigrew. Dziewczyna mruknęła coś do Glizdogona i rzuciwszy krótkie, nieco zdziwione spojrzenie na towarzystwo w Pokoju Wspólnym, pomaszerowała prosto do dormitorium dziewcząt.
Peter, na którego okrągłych policzkach wykwitły wyraźne rumieńce, podszedł do kominka, odprowadzany zaciekawionymi spojrzeniami Huncwotów. Nie zwracając najmniejszej uwagi na ich konsternację, przysiadł na podłokietniku kanapy, otworzył sobie kremowe piwo i jednym haustem opróżnił pół butelki.
 Aaach, tego mi było trzeba  westchnął z błogim uśmiechem i dopiero wtedy zauważył nietypowe milczenie i naglące spojrzenia przyjaciół.  A tak, gratuluję wygranej. Fajnie graliście, jak zwykle.
 Gdzie byłeś?  pytanie Syriusza pierwsze wyrwało się na wolność, ale wyrażało także myśli siedzącego obok Jamesa, którego wyraz twarzy wyrażał głębokie zainteresowanie, jeśli nie fascynację niepozornym Glizdogonem. Chwilę później zadał jednak jeszcze jedno, tym razem zupełnie niezrozumiałe dla Pottera pytanie.  Byłeś gdzieś z nią?
 Tak  odparł od razu Peter, po czym zawahał się wyraźnie. Sięgnął po pierniczkową salamandrę.  No, w pewnym sensie. To znaczy, najpierw nie, a później tak. Chociaż najpierw też byłem tam, gdzie ona, ale ona o tym nie wiedziała, no a potem, już w zamku, wracaliśmy razem do wieży, rozmawialiśmy sobie całkiem miło, no a później ona dostała ten list i się wkurzyła, no a potem byliśmy już tu, więc tak, chyba tak.
Gdyby w tej chwili jakieś świerszcze zabłąkały się na terenie Pokoju Wspólnego Gryffindoru, miałyby okazję do wspaniałego koncertu, a może nawet brawurowej solówki – na tyle głęboka była cisza, która zapadła wtedy wśród Huncwotów. Zdążyli już niejako przyzwyczaić się do okazjonalnych napadów słowotoku u Glizdogona, ale jego pokrętny sposób wnioskowania i w ogóle myślenia zawsze pozostawał dla nich mroczną tajemnicą.
 Może przeniesiemy się do dormitorium? Jestem jakiś senny  oznajmił Lupin po chwili. Syriusz i James wytrzeszczyli na niego oczy zanim zrozumieli jego na pozór leniwą, choć wymówioną odpowiednio głośno i wyraźnie wypowiedź.
 Tak, chodźmy już. Kto rano wstaje, ten punkty dostaje  powiedział okularnik, wstając z kanapy i uśmiechając się uroczo do Evans, która sceptycznie uniosła brwi.
 Rogacz?  zagadnął po drodze Black, dźgnąwszy go uprzednio palcem między żebra.  Pamiętasz jak mówiłem ci o granicy przesady w udawaniu grzecznego chłopca? Właśnie ją przekroczyłeś.
 Dobra.  Potter lekceważąco machnął ręką, radośnie wbiegając po schodach wiodących do dormitorium chłopców.  Dla Evans mogę być nawet czyrakobulwą.
Syriusz skrzywił się mimowolnie, być może ze względu na ten dowód prawdziwej miłości, a może po prostu z powodu samego pomysłu bycia czyrakobulwą. Bez względu jednak na to, co ostatecznie uraziło jego zmysł estetyczny, miejsce obrzydzenia wkrótce zajęła ciekawość, której ofiarą stał się Peter, ledwie zdążyli przekroczyć próg dormitorium.
— Muffliato  mruknął przezornie Remus, wycelowawszy różdżką w drzwi, a potem dołączył do osaczających Glizdogona przyjaciół i z ciekawością przyjrzał się pucołowatemu chłopcu, w którym zakłopotanie jawnie walczyło z dumą.
 Jak mogłeś nie przyjść na mecz?  Chciał wiedzieć James, ale w jego głosie niewiele było prawdziwej pretensji. — Ostatni przed tysiącletnią przerwą!
 Eee…  Pettigrew przygryzł paznokieć w zamyśleniu.  Masz na myśli tysiąclecie Hogwartu czy…
 Co to za list i dlaczego tak ją wkurzył?  Syriusz najwyraźniej podążał własnym tokiem myślenia.  Powiedziała ci coś?
 Przymknijcie się obaj  przerwał im w końcu Remus, przysiadłszy na brzegu własnego łóżka i z premedytacją zignorował ich oburzone spojrzenia. Utkwił swoje łagodne, siwe oczy w zarumienionej z przejęcia twarzy Glizdogona.  Zacznij od początku, Pete. Tylko powoli.
Łapa i Rogacz chcąc nie chcąc poszli w jego ślady i zamilkli.
 No więc poszedłem za nią do Zakazanego Lasu, gdzie miała spotkać się z Regulusem.  Mówiąc to, chłopak bawił się nieco postrzępionym jastrzębim piórem, które znalazł na swoim łóżku. Nie dane było mu jednak dokończyć, bo niemal natychmiast jego opowieść przerwał Black.
 Skąd wiedziałeś o tym spotkaniu?
 Od Lunia.  Peter ostrożnie wygładzał palcami lotkę, zupełnie nieświadom poruszenia, jakie wywołał.
 Opowiem wam później.  Lupin niecierpliwie machnął ręką, sam w głębi duszy ciekaw, czego takiego dowiedział się przyjaciel. — Mów dalej, Glizdek.
 No więc, jak już mówiłem, poszedłem za nią do Lasu, niezbyt daleko, na szczęście, wiecie jak nie lubię tam chodzić… Ehym… Nawiasem mówiąc, strasznie jeszcze ciągnie od ziemi, chyba się przeziębiłem… No dobra, już przechodzę do rzeczy… No i on już na nią czekał, ulżyło mu chyba, że przyszła, no i rozmawiali przez chwilę o jakichś bzdurach, na co Moon w końcu powiedziała, że jej spieszno, a on jej miał o czymś powiedzieć…
 Ha!  rzucił triumfalnie Syriusz, a Remus uciszył go syknięciem.
 No to on zaczął opowiadać, jaki jest zmartwiony, bo jego kumpel, jakiś Thomas czy Tobias… A może jeszcze jakoś inaczej… No, w każdym razie, że leży w Skrzydle Szpitalnym już z tydzień i że to wszystko wina jakiegoś innego chłopaka, który znęca się nad młodszymi uczniami czystej krwi, nie wiem, może im zazdrości, no i że on nie wie co z tym zrobić, bo nie wypada mu donosić no i niezupełnie są na to konkretne dowody, a Moon na to, że dobra, spróbuje jakoś pomóc.
Pettigrew przerwał, patrząc ze zdziwieniem na Syriusza, który zanosił się głośnym, przypominającym szczekanie psa, śmiechem. James i Remus również przyglądali mu się niepewnie.
 Nie mogę w to uwierzyć.  Black wciąż chichotał opętańczo, chociaż jego ton brzmiał raczej groźnie niż wesoło.  Nie wypada mu donosić! Ciekaw więc jestem, kto wyśpiewał mamusi, że spotykam się z mugolaczką.
 No…  Lupin ostrożnie ważył słowa, świadom, że stąpa po cienkim lodzie.  Właściwie mógł to zrobić każdy, nie kryłeś się z tym zbytnio.
 Ale to zrobił on, bo taki właśnie jest, obłudny i żądny pochwał mamusi i tatusia.  Resztki udawanej, prowokacyjnej wesołości spełzły z jego twarzy, ustępując miejsca goryczy i złości.  Jaka ta Moon jest naiwna! Czy ona nie ma za knut rozumu?
 Ma jedne z najlepszych ocen w klasie  zaoponował zupełnie niespodziewanie Peter, którego opór wobec niekwestionowanego autorytetu Blacka zaskoczył najwyraźniej nawet samego zainteresowanego. Milczenie przyjaciela błyskawicznie wykorzystał Potter.
 Zamieniłeś się w szczura?  zapytał z żywym zainteresowaniem. Animagia była trudną do opanowania sztuką i przez długi czas Peter potrzebował pomocy, aby dokonać pełnej przemiany.
 Tak  odparł chłopak z dumą w głosie.  Nie miała pojęcia, że tam byłem, ujawniłem się dopiero w zamku.
 To jest prawdziwy przyjaciel!  zawołał James, zerwawszy się z łóżka, i poczochrał mu jasną czuprynę. Remus pokiwał głową z wyraźnym uznaniem, a Syriusz spojrzał na niego z milczącą, ale wyraźną wdzięcznością. Peter pokraśniał z zadowolenia. I pomyśleć, że tak obawiał się tego zadania!
 Mówiłeś coś o liście.  Zamyślony głos Lupina z wolna przedarł się do jego świadomości, zamglonej przez szczęście i niemal zupełnie mu obce samozadowolenie. Pettigrew wytężył pamięć, chcąc okazać się możliwie pomocnym.
 Tak  powiedział, marszcząc lekko brwi, przywołując wspomnienie sprzed niespełna godziny.  Ledwie minęliśmy portret Damary Dodderidge, kiedy podleciała do nas sowa i zrzuciła liścik prosto na ręce Moon. Okazało się, że był od Dumbledore’a. Wściekła się, bo zabronił jej wyjść do Hogsmeade.
 Co?!  Huncwoci wytrzeszczyli oczy na wyraźnie zakłopotanego Petera. Owszem, czasem ich dowcipy wymykały się spod kontroli, ale jeszcze nigdy nie spotkał ich zakaz wyjść. To wydawało się wręcz niehumanitarne. Co takiego musiała zrobić Moon, żeby dostać taką karę bezpośrednio od dyrektora szkoły?
 Nie wiem, nie pytałem o nic więcej  odparł Peter, a część tej wspaniałej euforii i dumy opuściła go bezpowrotnie. Nagle zapragnął usprawiedliwić się za wszelką cenę.  Nie wypadało, ona była tym taka zmartwiona. List był bardzo uprzejmy i zdaje się, że Dumbledore zaznaczał, że zakaz jest tymczasowy, ale sami rozumiecie.
Chłopcy pokiwali głowami ze współczuciem, do złudzenia przypominając przy tym żałobników nad trumną nieboszczyka. Po stosownej chwili milczenia James odezwał swym zwykłym, pełnym niepokojącego entuzjazmu tonem:
 Może byśmy tak wrócili do Numeru Życia? Co mamy na liście po solidnym wzmocnieniu eliksiru euforii, moi kochani psotnicy? Ćwiczenie jakiego uroku? No?
— Mobiliarbus  mruknął w końcu Remus, widząc wyraźnie, że Rogacz nie zamierza ustąpić.  Ale Jim, robiliśmy to już z tysiąc razy…
 Ale nigdy w takich okolicznościach.  Chłopak pogroził mu surowo palcem, po czym wyciągnął własną różdżkę i popatrzył wyczekująco na przyjaciół.  Raz, dwa, trzy… Mobiliarbus!

* * * * *

Głosy ucichły już dobrą godzinę temu, a ciemność niemal całkowicie objęła w panowanie dormitorium siódmorocznych Gryfonów. Trzeba było porządnie wytężyć wzrok, aby dostrzec łagodne pobłyskiwanie kryształowych fiolek, lśniącą powierzchnię polerowanych medalionów czy nieco chropowatą fakturę cynowych kociołków. On wciąż jednak nie mógł zasnąć, raz po raz zerkając na nerwowo na kołyszący się płomień świecy, zatkniętej w lichtarzu na jego szafce nocnej. Odprysk ognia podświadomie zwracał na siebie jego uwagę, przyciągał go i wywoływał niesamowite myśli, ale Syriusz doskonale wiedział, że to nie on jest przyczyną jego bezsenności.
Postarał się skupić swoją własną, mogłoby się zdawać, zupełnie niekontrolowaną uwagę na wydarzeniach jutrzejszego dnia. W końcu miały zacząć się obchody Tysiąclecia Hogwartu – do szkoły mieli zjechać rozmaici dygnitarze, uczniowie mogli uczęszczać na dowolne, wybrane przez siebie lekcje, a przy tym każdy z domów i jego założycieli miał być w jakiś sposób uczczony, co samo w sobie wzmagało ekscytację wszystkich. On też czuł niejakie podniecenie, w końcu takie wydarzenie miało na zawsze zapisać się w kronikach szkoły, a on, Syriusz, mógł wziąć w nim udział osobiście. Mimo to, jego duszę przesiąkało uczucie potężnego niepokoju. Rozsądek szeptał mu rozkoszne informacje na temat nadchodzących dni, ale serce biło nieco zbyt szybko i nie chciało zdradzić, dlaczego.
Ból jest tylko chwilą  powtarzał sobie jak mantrę, ale im częściej używał tych słów, tym częściej okazywały się bezużyteczne. Zdaje się, nigdy nie wymówił ich na głos, ale ich brzmienie w pewnym sensie wyryło się w jego umyśle, przypominając mu jak ulotna jest w rzeczywistości jego udręka, a także jak wielkie może przynieść korzyści. Zatopił się w przytulną, pierzastą poduszkę marząc o tych rozlicznych pomyślnościach, które zagwarantuje jego bolesna, znienawidzona, bezwzględna bierność. Mógł przecież zrobić tak wiele… te pomysły nieustannie przecinały jego myśli jak sztylety, ale żadnej z nich nie zatrzymywał na dłużej… a mimo to, nie zrobił zupełnie nic i tym razem czuł, że tak właśnie być musi.
 Dobry Boże  westchnął, wyczuwając wyraźnie niepokój i grozę czające się tuż obok jego serca, a jednocześnie pokładając swe wszelkie nadzieje w tym zwykłym, niepozornym, ale jednak pewnym i ciepłym płomieniu świecy. Ze zdziwieniem zauważył, że jego ramiona pokryła gęsia skórka, jakby jego ciało wiedziało coś, czego jeszcze nie przyswoił umysł.  Daj jej spokojny sen  szepnął tylko w ciemność i zacisnął powieki, lepiej niż adresatka wiedząc, jak wiele i jak niewiele zarazem może to znaczyć.

17 komentarzy:

  1. Ach, Syriusz mógłby zrezygnować z tej bierności, skoro widzi, ze ta taktyka dla nikogo nie jest dobra i w ogole sie nie sprawdza. Powinien z kimś o tym porozmawiac. Wydaje mi sie, ze z dnia na dzien oddała sie od Dominiki. A raczej Dominika oddała sie od reszty. Świadczy o tym chociażby pierwsza scena i ten "atak" na współlokatorkę. Niby nic, ale Moon nie miała zadnych refleksji, żadnego zachowania. I co gorsze, Lily tez to zbagatelizowała mimo niepokoju, ze wzgledu na własne uczucia. Nie, zebym sie nie cieszyła, iż wlasciwie przyznała sie do większego niz zwyczajne zainteresowania Jamesem, ale... nie podoba mi się to wszytsko. Remus jest lepszym intrygantem, niz mozna by się spodziewać, ale robi to w imię przyjaźni. Szkoda, ze nie potrafi pomoc samemu sobie... niestety to częsta ludzka przypadłość. No i ciekawe, czego dowiedział się Dumbeldore, ze az zakazał Dominice wychodzenia do Hogsmeade. Chciałabym, zeby to cos dało, ale jesli Albus bedzie tylko zakazywał, nic nie tłumacząc, to osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego... nie podoba mi sie to. Nie mogłabys w ramach prezentu świątecznego dać jakiejś nadziei dla naszej Moon?;) Zycze wesołych Świat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syriusz już w pewnym sensie próbował to odkręcić, kiedy wpadł na genialny pomysł i zasugerował Moon, żeby zostali przyjaciółmi. Inna sprawa, że wywarło to efekt przeciwny do oczekiwanego ;) Bierność będzie mu jednak doskwierać coraz bardziej i mogę obiecać, że już w kolejnym rozdziale raz jeszcze spróbuje zbliżyć się do Dominiki.
      Lily rzeczywiście ma ostatnio sporo na głowie, w dodatku ona i Dominika od zawsze miały na pieńku z Marion ze względu na jej zamiłowanie do plotek. Słusznie jednak zwróciłaś uwagę na ten moment i fakt, że Moon tak lekko do tego podeszła :)
      Dumbledore uważnie przygląda się wszystkiemu z dystansu, ale niestety ma zbyt mało zaufania do Dominiki, żeby jej to otwarcie wyjaśnić.
      No cóż, w ramach prezentu poświątecznego mogę zapowiedzieć, że Moon już wkrótce zacznie trochę więcej (ale tylko trochę) używać mózgu i na pewne kwestie spojrzy z innej perspektywy. No i ruszamy z Tysiącleciem, hurra! :D

      Usuń
    2. Szczerze mówiąc, dopoki nie przeczytałam ostatniej czesci tego komentarza, bo ogolnie mam zle przeczucia co do przyszłości Dominiki, ale skoro zacznie choc cześciowo używać mozgu... to moze jesli Syriusz spróbuje z nią porozmawiac, to ona posłucha...? Ale bym chciała, zeby oni sie dogadali, naprawdę! Dumbeldore niestety nie należy do osob, ktore ufają innym,i trudno sie dziwić, ale niestety czasem mozna by chociaż cos takiego udać... Eh. Zapraszam na nowosc do mnie ;)

      Usuń
  2. To jakieś dziwne, że Lily ot tak przeszła do swojego "problemu", zapominając o sytuacji z Marion. Nawet dziwne jest to, że Moon tak nagle się uspokoiła. Ciekawe co też ją opętało. Ale ostatnie zdanie do Evans było w jakiś sposób takie urocze.
    Już myślałam, że Pete został nakryty przez Dominikę, ale jednak nie. Hm wydaje się, że Regulus chce sprawić, aby Moon poczuła, że nie tylko czystokrwiści mogą pałać nienawiścią do mugoli, ale i na odwrót. Niepokojące jest trochę to, że im pomoże. Wszystko sprowadza się do przejścia Dominiki na złą stronę. Zastanawia mnie czy zakaz Dumbledore'a był po to, aby ją ochronić czy może właśnie czegoś jej zakazać, tak w formie kary.
    Och szkoda, że jak ktoś już żywi sobie nadzieje, że może być lubiany, żyć normalnie i nawet kogoś kochać i ktoś jego, to nagle czar pryska i ktoś więcej nie próbuje. Biedny Remus.
    Och Jamesowi chyba faktycznie już coś się poprzekręcało w głowie z tym planem. Chłopaki muszą mieć z nim ciężko. Ciekawe czy spodoba się Evans... chociaż jeżeliby nie, to nie znaczy, że nie będzie fajnie, prawda? W końcu nie wszystko musi jej się podobać.

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potężne wahania nastrojów Moon można łatwo uzasadnić, ale lepiej będzie jak tu się zatrzymam, żeby uniknąć spojlerów :D
      Rzeczywiście, problem Regulusa pokazuje Moon zupełnie nową perspektywę.
      Co do Dumbledore'a - bardzo dobre pytanie :)
      Lisa bardzo zawiodła Remusa i w pewnym sensie potwierdziła jego najgorsze lęki. To jednak jeszcze nie koniec tej historii.
      A to ciekawe pytanie, nie zastanawiałam się nad tym. W pierwszej chwili pomyślałam, że nie, absolutnie jej się nie spodoba, ale zaraz potem nie byłam już taka pewna :D To chyba kwestia perspektywy.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  3. Kochana Eskaryno!:)
    Przepraszam, że tak długo milczałam. Postaram się jak najszybciej nadrobić wszystkie zaległości, ale nie mogę obiecać poprawy, bo przez pracę cierpię na brak wolnego czasu, a jak już go mam to nawet nie spoglądam w stronę komputera. Mogę Cię jednak zapewnić, że z czytaniem jestem na bieżąco, bo zawsze przed snem lub chwilami w pracy sprawdzam nowości na blogach, które czytam, także myślami jestem z Tobą i cały czas motywuję Cię do pisania:)

    Ja nie wiem, jak Ty to robisz, że nawet prozaiczne rozmowy przyjaciół mają świetną oprawę graficzną, dzięki której możemy dokładnie wyobrazić sobie mimikę twarzy bohaterów, gesty i otoczenie - bardzo mi się to podoba, bo ja nigdy nie potrafiłam poświęcić większej uwagi detalom, zawsze brnęłam do przodu, skupiając się na wydarzeniach i dialogach.

    Widzę, że Lily zaczyna dojrzewać do uczucia, jakim obdarzył ją James, choć pewnie to dzięki temu, że najpierw chłopak zmienił swoje zachowanie i obrał inną - bardziej skuteczną - taktykę. Cieszę się, że już niebawem będziemy mieć choć jedną szczęśliwą parę. Chyba do końca tego opowiadania będę Cię prosić o zmianę kanonu - tak bardzo bym chciała, żeby oni przeżyli.

    Syriusz jest skończonym kretynem, że pozwala Domi na utrzymywanie kontaktu z Regulusem. Skoro tak dobrze zna brata, to dlaczego nie zainterweniuje? Mam wrażenie, że starszy Black przylepił się do swojego planu odseparowania Moon od siebie do tego stopnia, że przestał logicznie myśleć. Powinien wziąć przykład z Jamesa i pojąć, że przed Voldemortem nie ma ucieczki, więc nawet, jeśli utrzyma Moon na dystans to Czarnoksiężnik i tak dostrzeże jego uczucia i je wykorzysta. Myślę, że zrobiłby lepiej, gdyby otoczył Dominikę opieką i spróbował ochronić ją przed potencjalnym zagrożeniem.

    Zastanawiam się, jak daleko zabrnie Dominika na swojej drodze do Voldemorta, martwię się, że gdy zda sobie sprawę, iż postępuje źle, nie będzie już drogi powrotnej. Obym się myliła.

    Peter jest dobrym przyjacielem, czasem odnoszę wrażenie, że lepszym niż pozostali Huncwoci, którzy nie potrafią docenić jego zaangażowania i samej obecności przyjaciela, który stara się im dorównać. Jestem ciekawa, jakim bohaterem okaże się Peter i, jakie masz wobec niego plany.

    Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie aż tak bardzo, jednak jeszcze raz przepraszam za swoją nieobecność. Swoją drogą widzę, że blogosfera powoli zanika, mam wrażenie, że młodsze pokolenia zupełnie nie interesują się pisaniem opowiadań i czytaniem ich, a szkoda, bo to naprawdę piękna pasja.

    Życzę Ci dużo weny i pozdrawiam cieplutko,
    Neithiria.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, kochana :)
      Niedoczas to problem, który dotyczy chyba nas wszystkich, więc oczywiście nie mam pretensji, zwłaszcza że jakość Twoich komentarzy wynagradza wszystko :)
      Oj, myślę, że to tylko kwestia stylu, który w tej sytuacji nie jest porównywalny. Czasem mniej szczegółowy opis bardziej odpowiada sytuacji, zwłaszcza jeśli dużo się dzieje.
      James zmienił taktykę, ale też próbuje lepiej zrozumieć Lily, uważniej jej słucha, ostrożniej się przygląda, słowem - zaczął myśleć, zamiast działać na oślep ;p
      Już w kolejnym rozdziale Syriusz spróbuje zainterweniować w tej sprawie. Do tej pory się nie wtrącał, chociaż jednocześnie dociekał, skąd i po co wzięła się ta znajomość.
      Też myślę, że w Hogwarcie między chłopakami była prawdziwa przyjaźń, chociaż krótkowzroczność i niefrasobliwość Syriusza i Jamesa wyeksponowały słaby charkter Petera i uczyniły go idealną bronią przeciwko nim.
      Masz absolutną rację! Też to zauważyłam, to dla mnie zupełnie jak deja vu :) No, ale tym razem nie ma odwrotu, muszę skończyć tę historię.
      Dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    3. Kochana Eskaryno,
      Piszę z wiadomością, że zaległości nadrobię z małym opóźnieniem, bo zabrałam się za pisanie mojego opowiadania, więc chcę wykorzystać nagły przypływ weny, który pewnie zniknie równie szybko jak się pojawił:D trzymaj kciuki, żeby coś z tego było:)
      Pozdrawiam cieplutko,
      Neithiria.

      Usuń
    4. ! To dopiero dobra informacja :) Mocno trzymam kciuki i za wenę, i za optymizm!

      Usuń
  4. Hej!
    I znowu przepraszam za taką obsuwę jeśli chodzi o pojawienie się mojego komentarza tutaj.
    Dopiero niedawno przeczytałam ten rozdział i chciałam cię poinformować że już niedługo zabiorę się za pisanie komentarza. Teraz po prostu nie mam natchnienia ani czasu.
    Pozdrawiam i do usłyszenia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jezus Maria przepraszam!!!! Znowu pojawiam się z takim opóźnieniem. Miałam już sobie odpuścić pisanie komentarza pod tym postem bo jutro pojawi się następny rozdział, ale nie mogłam. Musiałam przyjść i naskrobać parę słów.
      Strasznie szkoda mi Dominiki. Taka wielka moc zawsze jest ogromnym brzemieniem. I nie zawsze dobrym. Odkąd nie pobiera lekcji u pana profesora stała się strasznie niepewna siebie i spłoszona jak dzikie zwierze. A przynajmniej ja mam takie wrażenie. I coraz częściej daje się ponieść emocjom. Jakby na przykład ta sytuacja ze współlokatorką.
      Ulala pan Prefekt podsłuchuje? :D nie ładnie nie ładnie Remi. Nie no dobrze, że to zrobił i czegoś się dowiedział.
      I fajnie, że powierzył misję śledzenia blondynki Peterowi. Chłopak na pewno poczuł się doceniony.
      Eh i znowu Syriusz i jego humorki. Facet ma 18 lat a zachowuje się jakby był w podstawówce. Czy on nie rozumie że zrywając z nią tylko pogorszył sprawę? Łatwiej byłoby mu ją chronić z bliska. A z tą przyjaźnią to wyskoczył, że ho ho. Możemy zostać przyjaciółmi brzmi jak : twój pies zdechł ale możesz go zatrzymać. To nie przejdzie. A na pewno nie kiedy Dominika wciąż go kocha.
      Wygrana Gryfonów jak zwykle przewidywalna :D haah.
      Zastanawiam się czemu Moon dostała zakaz wyjścia do Hogsmeade? Czy dyrektor przeczuwa coś złego?
      Dowcip Życia brzmi epicko. Ale coś się boje że mury Hogwartu tego nie wytrzymają haha.
      Pozdrawiam ogromu weny życzę i zapraszam do mnie :D

      Usuń
    2. Tym bardziej jestem wdzięczna :)
      Dobrze kombinujesz! Im mniej kontroli, im większy strach, tym większa nerwowość i chaotyczność.
      Czego nie robi się z przyjaźni, prawda? No i rzeczywiście Peter miał okazję się wykazać., a to się rzadko zdarza.
      Co za cudowny tekst z tym psem :D Ubawiłam się, naprawdę. Może gdyby ktoś Syriuszowi podsunął taką psią aluzję, to w końcu zrozumiałby, o co chodzi :D
      Dziękuję za komentarz, przy pierwszej okazji wpadnę z rewanżem.
      Eskaryna

      Usuń
    3. Hahaha :D tak właśnie dodałam ten tekst z psem i dopiero po jakimś czasie załapałam że pasuje jak ulał do Blacka :D
      Jak coś możesz go użyć w historii. Nie obrażę się :D

      Usuń
  5. Rozdział bardzo mi się podoba, z resztą podobnie jak kilka ostatnich, których nie skomentowałam ze względu na małe zaległości i brak czasu. Ale już jestem i mam nadzieję, że z kolejnymi będę na bieżąco.

    Bardzo martwię się o Dominikę. Od rozstania z Syriuszem stała się dziwnie agresywna i wybuchowa. Zastanawia mnie, czy wpływ mają na to przede wszystkim listy od "Mistrza", czy też przez ostatnie przeżycia się tak zachowuje. A może to Moc, która walczy o miejsce w jej życiu? Ja doskonale rozumiem, że po tym, w jaki sposób zostawił i zranił ją Syriusz, ona ma prawo zmienić nieco otoczenie, ale dlaczego, na gacie Merlina, muszą to być ślizgoni?! Zupełnie zrozumiałe jest to, że Black się martwi, ale tak naprawdę to on nie ma już nic do powiedzenia. Teraz jedynie Lily może jej pomóc.

    Przechodząc do Lily. Ona jest taka słodka. Chce iść na bal z Jamesem, ale nie wie, czy zgodziłaby się, gdyby ja jednak zaprosił. Bardzo emocjonalnie podchodzi do obchodów tysiąclecia, mam nadzieję, że Jim nie popsuje jej tego jakimś głupim wybrykiem. To by chyba pogrzebało jego szanse u pani Prefekt.

    Bardzo ciekawa jestem, co to będzie za Dowcip Życia! Eliksir Euforii brzmi znakomicie. Huncwoci znów pokazani są jako jedna paczka, w której wszyscy są równi. Cieszy mnie ta, nawet jeśli tylko chwilowa, radość Petera.

    A dlaczego Dominika dostała zakaz wyjścia do Hogsmeade???

    Kończąc powoli powiem, że rozdział jest świetny. Uwielbiam Twój styl pisania. Każda rozmowa i każde przemyślenia są ważne, wnoszą coś istotnego do historii, a czyta się je tak lekko i przyjemnie! Myślę, że odnalazłaś złoty środek.

    Niecierpliwie czekam na kolejne wpisy. W wolnej chwili serdecznie zapraszam do mnie: http://qwertzxcvb.blog.pl/2017/04/03/7-syriusz-strach-stan-silnego-napiecia-emocjonalnego-pojawiajacy-sie-w-sytuacjach-zagrozenia-realnego-lub-wyimaginowanego/
    bardzo ucieszyłabym się z kilku słów, wskazówki, czy konstruktywnej krytyki.

    Serdecznie pozdrawiam ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, witam, witam :)
      Trafne pytania, na które oczywiście nie mogę odpowiedzieć ;p Masz też rację co do Lily - przyjaźń jest teraz dla Dominiki szczególnie ważna, znacznie ważniejsza niż relacje damsko-męskie.
      O tak, z Tysiącleciem nie ma żartów! Lepiej, żeby James o tym pamiętał :)
      Ja też lubię czytać i pisać o momentach, kiedy Peter nie jest na uboczu, dlatego na pewno nie był to ostatni z nich. Ba, Peter w tej chwili ma znacznie mocniejszą pozycję w oczach Moon niż Syriusz, z czym ten drugi będzie musiał się jakoś pogodzić ;)
      Bardzo dziękuję Ci za ciepłe słowa - to dla mnie dużo znaczy.
      Pewnie, chętnie wpadnę i poczytam - tytuł jest bardzo intrygujący :D
      Z pozdrowieniami
      Eskaryna

      Usuń
  6. Bardzo fajnie piszesz! Super blog tylko życzyć żeby dalej ci tak szło! Gdyby ktoś miał chwilkę proszę zajrzeć do mnie :) dopiero zaczynam. Hej! http://oczamihuncwotow.blogspot.com/2017/05/prologlisty-z-hogwartu.html

    OdpowiedzUsuń