„Próba sił”
– rozdział I –
Dominika siedziała sztywno wyprostowana w rzeźbionym,
obitym aksamitem fotelu. Wciąż miała na sobie balową sukienkę i pantofle,
którymi nie sięgała miękkiego, granatowego dywanu. Dłonie nerwowo
splotła na podołku, a spojrzeniem błądziła po pomieszczeniu, w którym się
znalazła.
W innych okolicznościach, pewnie z chęcią przyjrzałaby się
bliżej fantastycznym, zakrzywionym ścianom, delikatnym, srebrnym instrumentom
stojącym na wąskich półeczkach, regałom pełnym ksiąg i wspaniałemu feniksowi,
który siedział na złotej żerdzi i ciekawie mrugał paciorkowatymi oczami.
Niestety jednak, powód, dla którego wylądowała w gabinecie dyrektora zaledwie
dwa miesiące po rozpoczęciu nauki w Hogwarcie, był na tyle przykry, że jej
wzrok przesuwał się z jednego przedmiotu na drugi, niewiele rejestrując.
Starannie unikała spojrzenia na jedyną osobę, która oprócz niej znajdowała się
w gabinecie. Profesor Jones stał na granicy zasięgu jej wzroku, wciśnięty
między olbrzymią, dębową szafę a stoliczek kawowy, na którym spoczywał
dziwaczny, pająkowaty instrument, który od czasu do czasu z cichym sykiem
wypuszczał z siebie kłęby pary. Szczelnie owinięty czarną peleryną profesor nie
odezwał się do niej ani słowem, odkąd przekroczyła próg gabinetu, ale Dominika
i tak miała nieprzyjemne wrażenie, że jest tutaj, by jej pilnować.
Bo w końcu była niebezpieczna, czyż nie? Szok i
zdenerwowanie odebrały jej niemal zdolność logicznego myślenia. Nie miała
pojęcia co się stało – jedyne, co pamiętała, to strach, a potem nagła eksplozja
białego światła i… Na wspomnienie o nieprzytomnym chłopaku, gęsia skórka
pokryła jej nagie przedramiona. A co jeśli go…
Ukradkiem przyłożyła zimną dłoń do czoła. Cała ta dziwna
euforia i podekscytowanie, które towarzyszyły jej przez ostatnie kilka dni,
uleciały nagle, zostawiając ją kompletnie wyczerpaną i niepewną. Nawet nie
pamiętała, jak znalazła się w gabinecie dyrektora. Wszystko działo się tak
szybko, że wspomnienia poprzedniej godziny zlały się w jedno, rozmyte pasmo, z
którego niewiele potrafiła wyczytać.
Choć bała się rozmowy, która musiała nastąpić, z
westchnieniem ulgi powitała kroki na schodach. Sama nie wiedziała, co bardziej
działało jej na nerwy – głęboka cisza czy może ciche syknięcia, które z rzadka
ją przerywały.
Usłyszała, jak drzwi gabinetu otwierają się, a czyjaś
długa szata sunie po dywanie. Nawet nie drgnęła, wbijając wzrok w swoje
zaciśnięte do bólu dłonie. Dopiero kiedy profesor Dumbledore zasiadł w fotelu
za biurkiem, odważyła się podnieść na niego oczy.
— Z pewnością ucieszy panią fakt, że pan Bulstrode czuje
się już lepiej. — Spojrzał na nią ponad złączonymi końcówkami palców, a na jego
twarzy próżno było szukać choć cienia uśmiechu, który zapamiętała z ceremonii
przydziału.
— Panie profesorze. — Głos, którym wymówiła te słowa,
brzmiał bardziej jak jęk. — Ja naprawdę nie wiem, jak…
Drzwi ponownie otworzyły się i do gabinetu wkroczyły dwie
osoby. Jej serce zadrżało, kiedy zobaczyła mocno zaciśnięte usta profesor
McGonagall, ale to widok towarzyszącego jej mężczyzny sprawił, że instynktownie
poczuła niepokój.
Jego twarz była wykrzywiona przez liczne blizny, które
upodabniały ją do upiornej maski. Grzywa burych włosów opadała na parę
ciemnych, świdrujących oczu, które w tym momencie błądziły niespokojnie po
gabinecie. W pewnym momencie spojrzały na nią, a Dominika automatycznie
spuściła wzrok na drewnianą, zakończoną pazurami nogę, która wystawała spod
krawędzi peleryny. Przełknęła ślinę.
— Witaj, Alastorze. — Dumbledore podniósł się zza biurka. —
Jesteś gotowy?
— Oczywiście. — Jego zachrypnięty, jakby chropowaty głos
jedynie uzupełniał wrażenie grozy, które wywołał w Dominice. Ku jej zdumieniu,
wcisnął jej w ręce prochowiec, który do tej pory miał przewieszony przez ramię.
— Idziemy.
Moon wytrzeszczyła na niego oczy, ale to profesor
McGonagall odezwała się pierwsza.
— Albusie! — W jej głosie zadrgała nuta, której Dominika
nigdy wcześniej u niej nie słyszała.
Dziwaczny mężczyzna zrobił krok w kierunku Moon, która
natychmiast poderwała się z miejsca – sprawiał wrażenie nieco poirytowanego,
jakby zamierzał wyprowadzić ją z gabinetu siłą, gdyby postanowiła jednak go nie
posłuchać.
Spojrzała z powątpiewaniem na profesorów. Jones wciąż stał
w tym samym miejscu, a z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Profesor
McGonagall była wyraźnie wzburzona, w przeciwieństwie do dyrektora, który
spojrzał jej w oczy i powiedział:
— Zobaczymy się wkrótce.
Nie miała wyboru. Mężczyzna nazwany Alastorem skinął
krótko w kierunku wyjścia z gabinetu, po czym bez dalszych komentarzy odwrócił
się na pięcie i wyszedł. Dominika poszła jego śladem, czując w gardle rosnącą
gulę.
Chyba nie zamierzali jej aresztować? W porządku,
zaatakowała ucznia na oczach wszystkich, łamiąc przy tym co najmniej trzy
punkty szkolnego regulaminu, ale przecież zrobiła to niechcący! Co teraz się z
nią stanie? Kim jest ten mężczyzna i gdzie ją zabiera? Jej towarzysz nie
sprawiał wrażenia chętnego do dyskusji – mimo drewnianej nogi, która
postukiwała na kamiennych stopniach, poruszał się zaskakująco szybko i Dominika
musiała się naprawdę wysilić, by za nim nadążyć.
Jedynym plusem całej tej sytuacji był fakt, że dopiero
świtało, więc szkolne korytarze były kompletnie puste. Nawet nie chciała sobie
wyobrażać, ile plotek i komentarzy na jej temat mogło teraz krążyć po szkole…
W momencie, kiedy jej oczom ukazały się drzwi wejściowe,
poczuła, że nie może już dłużej milczeć.
— Wychodzimy z zamku? — Jej najgorsze podejrzenia
zaczynały się potwierdzać. — Dlaczego?
Mężczyzna zignorował ją kompletnie i naparł barkiem na
wrota, które uchyliły się wolno. Moon, chcąc nie chcąc, potruchtała za nim, a
jej nagie ramiona owionęło lodowate powietrze. Spojrzała na płaszcz, który
wręczył jej Alastor, i szybko go założyła. Był na nią o wiele za duży, ale nie
zamierzała wybrzydzać – balowa sukienka nie była odpowiednim strojem na poranne
wycieczki.
W milczeniu przemierzyli szkolne błonia. Wydawało jej się,
że minęła zaledwie chwila, zanim dotarli do potężnej bramy, zwieńczonej
skrzydlatymi dzikami, chociaż mocno bijące serce w jej piersi boleśnie odmierzało
każdy krok. Przez moment była pewna, że brama będzie zamknięta, ale mężczyzna i
ją otworzył bez problemu – nic dziwnego, pewnie wszystko ustalił wcześniej z
dyrektorem…
Poczuła jak do strachu dołącza gorycz, która niczym czarna
chmura z wolna wypełniła jej myśli. Nie dali jej nawet okazji, by mogła się
wytłumaczyć. Sami też nic jej nie wyjaśnili i posłali nie wiadomo gdzie z tym
dziwakiem. Nie zamierzała tak łatwo się poddać. Przecież nawet w świecie
czarodziejów musiały istnieć jakieś zasady, musiała istnieć sprawiedliwość i
jeśli zamierzają ją wyrzucić ze szkoły, to na pewno będzie miała na ten temat
coś do powiedzenia.
Z nową butą w oczach spojrzała na swojego towarzysza,
który zaciągnął ją do wąskiego zaułka pomiędzy domami kilkadziesiąt jardów od stacji
w Hogsemade. Wciąż czujnie się rozglądając, odezwał się do niej po raz pierwszy
od opuszczenia gabinetu dyrektora.
— Teleportowałaś się już, dziewczyno?
— Mam szesnaście lat — burknęła Dominika, całkiem
zadowolona z faktu, że te słowa były odpowiedzią zarówno na pierwszą jak i
drugą część jego pytania.
Mężczyzna westchnął cierpiętniczo.
— Złap mnie za ramię.
— Gdzie mnie pan prowadzi? — zapytała Moon, nie ruszając
się z miejsca. — Mam prawo wiedzieć!
Serce zadrżało jej niespokojnie, kiedy skierował na nią
spojrzenie swoich świdrujących oczu. Przez moment wydawało jej się, że
zobaczyła w nich cień rozbawienia, ale po chwili jego usta wykrzywił
nieprzyjemny grymas, gdy wymownie podsunął jej ramię.
Moon chwyciła je, opuszczając głowę, by nie zobaczył, że się
boi. Zanim zdążyła zwizualizować sobie swoje lęki związane z teleportacją,
krajobraz przed jej oczami rozmazał się w długie, barwne pasma, a ona straciła
nagle oddech, czując się, jakby w niewiarygodnym tempie przeciskała się przez
zbyt wąski tunel. Kiedy nagle świat się zatrzymał, zachwiała się, desperacko
łapiąc ustami oddech. Poczuła, że mężczyzna mocno schwycił ją za ramiona, zanim
zdążyła upaść na mokry chodnik.
— Najtrudniejszy jest pierwszy raz — powiedział kpiąco,
zerkając na zielonkawy odcień jej twarzy.
— Myślałam, że mnie pan jakoś uprzedzi. — Dominika
stanowczo wysunęła się z jego uścisku, chociaż kolana wciąż trzęsły się jej
szaleńczo. Z niesmakiem rozejrzała się wokół. Zaułek, w którym się znaleźli,
był znacznie gorszy od poprzedniego – z trzech stron wznosiły się ponure ściany
kamienic, a kilka stóp od nich stały dwa blaszane kosze na śmieci, wokół
których leżały odpadki wysypujące się z plastikowych worków, prawdopodobnie
rozdartych przez jakieś zwierzę. Kiedy słodkawy smród sprawił, że ponownie
zebrało jej się na mdłości, mężczyzna szybkim krokiem wyszedł z zaułka i
skręcił w prawo. Moon ponownie pobiegła za nim, zasłaniając dłonią usta.
Jeszcze niedawno musiał padać tutaj deszcz, bo chodniki i
pas bruku znajdujący się pomiędzy nimi były mokre i śliskie. Ozon znajdujący
się w powietrzu potęgował nieprzyjemny zapach miasta. Dominika domyślała się,
że znajdują się w Londynie, ale nie potrafiła powiedzieć, w której dzielnicy.
Szybkie tempo, które narzucał jej mężczyzna, zaczęło być
uciążliwe. Pantofelki ślizgały się na mokrym chodniku, a pod żebrami narastało
nieprzyjemne uczucie kłucia, ale on nie obejrzał się na nią nawet raz, gnając w
sobie tylko znanym kierunku. W pewnym momencie przyszło jej do głowy, że jego
wykrzywiona bliznami twarz, długa peleryna i głucho postukująca drewniana noga
powinny przyciągać całe mnóstwo ciekawskich spojrzeń, ale do tej pory nie
spotkali żywej duszy. Pomyślała, że to dość dziwne. Rzeczywiście, było jeszcze
bardzo wcześnie, a słońce ledwie przebijało zwarte pasma nabrzmiałych od
deszczu chmur, ale spodziewała się, że takie duże miasto jak Londyn nigdy
zupełnie nie pustoszeje. Upiorna cisza, przerywana tylko zmieszanym dźwiękiem
ich kroków, sprawiała, że uczucie niepokoju zaczęło wypierać wszystkie inne,
dlatego z prawdziwą ulgą powitała widok małego, rudawego kundelka, który
ciekawie wyjrzał z jednego z zaułków. Kiedy jego zabawne, wyłupiaste oczy
odnalazły jej spojrzenie, energicznie zamachał wywiniętym do góry ogonem. Moon
spojrzała na niego przez ramię, ale jej towarzysz nie zwalniał nawet na chwilę,
więc musiała pędzić za nim. Po chwili usłyszała liczne plaśnięcia łapek o bruk.
Odwróciła się. Piesek biegł ich śladem, wywieszając język i raz po raz
otrzepując się, rozchlapując wokół krople deszczu. Żałowała, że nie miała przy
sobie kocich chrupek – zwierzak pewnie miał nadzieję, że czymś go poczęstują.
Wzruszyła lekko ramionami i przyspieszyła kroku – jej towarzysz wyprzedził ją
już o dobre kilka kroków.
Czuła się niemal jak we śnie, kiedy usłyszała pisk opon.
Przystanęła, nie oglądając się za siebie, a drobne krople mżawki przylepiały
się do jej jasnych włosów i bladych policzków. Rzuciła spłoszone spojrzenie w
kierunku wylotu ulicy, u którego pojawił się kobaltowoniebieski Morris. Jej
mięśnie sztywniały kolejno, gdy machnęła ręką do psa, który jak gdyby nigdy nic
siedział na środku ulicy i zapamiętale drapał się za uchem.
Ostatnie, co zarejestrowała przed głuchym uderzeniem, to
spojrzenie jego bursztynowych oczu.
Kierowca, który trafił psa, odjechał z piskiem opon, ale
to już nie miało znaczenia. Przeklinając w duchu swoją opieszałość, Moon
podbiegła do kupki rudawego futerka, nawet nie oglądając się na mężczyznę
zwanego Alastorem. Uklękła, boleśnie obijając kolana o bruk i niecierpliwie
odgarniając rękawy zbyt obszernego płaszcza. Ze łzami gromadzącymi się w
kącikach oczu podparła pyszczek psa prawą dłonią. Nie wiedziała, co może dla
niego zrobić – w swoim krótkim życiu poznała już wiele zaklęć i uroków, ale
żadne z nich nie wydawało się przydatne w takiej sytuacji.
Nagle poczuła natarczywe mrowienie w obu dłoniach. Wydała
stłumiony okrzyk, widząc jak wokół jej palców, którymi przytrzymywała łebek
psa, zbiera się białe światło.
Już wiedziała, co robić. Dziwny, pierwotny instynkt
zawładnął jej ciałem i pokierował lewą dłoń w kierunku brudnej, krwawej plamy
znajdującej się na boku zwierzęcia. Przełykając ślinę, przycisnęła palce do
wilgotnej rany.
Niewiele zapamiętała z tego, co działo się później. Szok
mieszał się z gniewem, a gniew z potwornym
zmęczeniem.
Pamiętała obezwładniające uczucie wyczerpania i chłód
mokrego bruku.
Pamiętała dłoń na swoim ramieniu i chrapliwy głos
wymawiający słowa „Dobrze się spisałaś, dziewczyno”.
Pamiętała gniew potężny jak fala, kiedy na miejscu psa
pojawił się niski człowiek o łysiejącej, rudawej czuprynie.
Potem była już tylko ciemność.
*
* * * *
Łapczywie chwytała oddech, wpatrując się w swoje drżące
dłonie.
Ponownie siedziała w fotelu stojącym przed biurkiem
dyrektora, ale tym razem towarzyszył jej zupełnie inny rodzaj strachu.
W pierwszej chwili kierowała nią duma, która nie pozwalała
zająć wskazanego miejsca. Niespodziewanie, o jej uległości zadecydowały
dygocące kolana, które za nic nie chciały się uspokoić.
Opadła więc w miękkie obicie, czując jak jej piersią wciąż
szarpią gniew i strach.
Gniew, bo poczuła się oszukana.
Strach, bo nie wiedziała, co to wszystko znaczy.
— Jak pan mógł? — wysyczała ponownie, nie bacząc na pełne
oburzenia spojrzenia postaci na portretach. Pozostałe osoby obecne w
gabinecie, poruszyły się niespokojnie, ale dyrektor wciąż stał przed nią
niewzruszony.
— Musieliśmy zweryfikować nasze podejrzenia — powiedział w
końcu, zasiadając w fotelu za biurkiem i patrząc na nią uważnie znad
okularów-połówek.
Dominika czuła się zdezorientowana tą enigmatyczną wypowiedzią.
Jakie podejrzenia? Jak to: zweryfikować?
— Nic nie zrobiłam — mruknęła tylko i potarła dłońmi
ramiona, czując jak strach i niepewność zdecydowanie wypierają złość.
— Oczywiście, że nie. — Łagodność w głosie Dumbledore’a
sprawiła, że musiała odwrócić wzrok. — Masz tylko… niespotykany talent, to
wszystko.
Podniosła na niego wzrok. Nie potrafiła przebrnąć przez
dobrotliwy uśmiech i analityczną dokładność błękitnych oczu.
— Bo widzisz… — Dyrektor wsparł się nieznacznie o masywny
blat biurka i złączył końcówki swych długich palców. — Jesteś białomagiczna.
Oparła się plecami o miękkie obicie fotela, czując jak
serce boleśnie obija się jej o żebra. Mimowolnie wyczuwała powagę sytuacji,
chociaż nie miała pojęcia, o czym mówi dyrektor. Kątem oka widziała jak
profesor McGonagall odwraca się do okna, a profesor Jones wypuszcza z palców
rąbki peleryny, która zsunęła się z jego ramion.
Dumbledore oparł się wygodniej i zaczął kolejno odginać
palce, spoglądając z góry.
— Twoje zaklęcia obronne mają niespotykaną moc. Potrafisz
leczyć rany bez użycia różdżki. Nie potrafisz używać Zaklęć Niewybaczalnych.
Twoja krew ma znikomą krzepliwość…
— Skąd pan to wie? — zapytała nieco zbyt wysokim głosem,
zanim zdążyła się powstrzymać. Ciszę, która nastąpiła po tym pytaniu, wypełnił
niekontrolowany nagły wspomnień: o tym, jak mama bezskutecznie bandażowała jej
rozbite kolano, o tym jak blizny po niezliczonych drzazgach praktycznie nigdy
się nie goiły, o tym, jak tata o mało co nie postradał zmysłów, kiedy wycinali
jej migdałki…
Dostrzegła triumf w oczach Dumbledore i po raz kolejny nie
mogła znieść jego spojrzenia.
— Możesz wypróbować przynajmniej jedną z tych
umiejętności, a ja obiecuję, że ci na to pozwolę — powiedział spokojnie
dyrektor, chociaż pozostałe osoby obecne w gabinecie poruszyły się
niespokojnie.
— Panie profesorze! — wybuchnęła nagle panna Calahan,
przerywając kontakt wzrokowy pomiędzy Dominiką a Dumbledorem. — Ta dziewczyna
potrzebuje przede wszystkim odpoczynku!
Dopiero, gdy usłyszała te słowa, Moon poczuła ja bardzo
jest zmęczona. Poważnie wątpiła, by była w stanie stanąć na własnych nogach,
nie mówiąc już o jakichkolwiek innych działaniach.
— Za moment, Lizzy. — Dumbledore uniósł dłoń, a wszyscy
posłusznie zamilkli. — Panna Moon musi zrozumieć powagę sytuacji.
— Już mówiłam, że przepraszam, prawda? — niespodziewanie
wybuchnęła Dominika, której poczucie winy ciążyło jak nigdy wcześniej. — Nic
nie mogłam na to poradzić, chłopak był natrętny, a ja chciałam tylko, żeby się
ode mnie odczepił, to wszystko…
— Mam wrażenie, że się nie rozumiemy. — Dyrektor wolno
odsunął się od biurka. — Znaki, które wymieniłem wcześniej… Musisz to
zrozumieć… Jesteś skazana na dobro.
Niezrozumienie w jej oczach musiało być wyraźnie
zauważalne, bo nagle w jej polu widzenia pojawił się profesor Jones. Był
wyjątkowo wzburzony, a blizna przecinająca jego twarz zdawała się wykrzywiać ją
bardziej niż zwykle.
— Jeszcze tego nie rozumiesz, dziewczyno? Pomyśl przez
chwilę… — powiedział, wyraźnie zirytowany. — Nie możesz używać zaklęć
stanowiących obrazę wobec ludzkości… Potrafisz leczyć, ale za to płacisz… Do
diabła, na własne oczy widziałem twoje zaklęcia obronne! Wyobrażasz sobie, co
może się stać, kiedy spotkasz się z czarnoksiężnikiem?!
— Wendell, spokojnie. — W głosie dyrektora zabrzmiała
twarda nuta. Profesor McGonagall odwróciła się nieznacznie od okna, a blady
świt wydobywał z jej twarzy całe zmartwienie. — Dominiko… Profesor Jones
próbował ci przekazać, że twój talent jest niezwykły, to prawda, ale w pewnych
okolicznościach może zostać w pewien sposób… skażony. Dlatego muszę
prosić cię, żebyś nie zdradzała nikomu żadnych szczegółów tego, czego się dziś
dowiedziałaś, dobrze?
— Ale czego ja właściwie się dowiedziałam? — Wyczuwając
nieuchronny koniec rozmowy, Moon poczuła się wyraźnie oszukana. — O czym pan mówi?
A co jeśli to tylko zbieg okoliczności i po prostu rozbroiłam kogoś, bo mnie
zdenerwował? Przecież magia bezróżdżkowa nie jest nielegalna!
Dumbledore milczał przez chwilę, wodząc opuszkiem palca
wskazującego po swoich wąskich wargach, niemal w całości skrytych pod
srebrzystą, przetykaną brunatnymi nitkami, brodą.
— Oboje wiemy, jaka jest prawda — powiedział po chwili, a
pewność i wszechogarniający spokój w jego głosie ponownie stłumiły jej złość. —
Tymczasem zaczekaj, proszę, aż sprowadzę kogoś bardziej kompetentnego ode mnie,
który z całą pewnością lepiej odpowie na twoje pytania. Teraz jednak zalecam
opiekę niezawodnej panny Calahan.
Moon chciała protestować, ale gdy spróbowała się podnieść,
raz jeszcze poczuła tę dziwną słabość. Szkolna pielęgniarka stanowczo ujęła ją
za ramię i wyprowadziła z gabinetu. Słaniając się na nogach, dotarła do
Skrzydła Szpitalnego i bez dalszych protestów przyjęła porcję eliksiru
uspokajającego i Bomby Witaminowej Doktora Deletriusa.
Zasypiając w zimnym, obcym łóżku, myślała o tym, jaką
historię będzie musiała wcisnąć swoim biednym, szczerze przejętym
współlokatorkom, które tego jednego wieczora zamiast poważnych kandydatek na
przyjaciółki stały się osobami niegodnymi zaufania.
Jak przez mgłę docierały do niej ciche pojękiwania innego
pacjenta, szczelnie zasłoniętego parawanem.
Tej nocy nie miała żadnych snów.
Hej!
OdpowiedzUsuńPowtórzę to co zawsze: rozdział bardzo mi się podoba :)
Wyłapałam powtórzenie na samym początku. ,,Wciąż miała na sobie [...] Dłonie miała". Ostatnio jestem wyczulona na wszystkie ,,mieć", bo zosały dodane przez Gabsone do mojego słownika słów zakazanych.
Później był taki fragment o postaciach na obrazie, a potem reszta postaci w gabinecie. Coś takiego. Może zastąpić to osobami?
Taki przejściowy rozdzialik. Przynajmniej więcej dowiedzieliśmy się na temat dziwnej przypadłości Dominiki. Szczerze mówiąc, kiedy czytałam ten fragment, jak samochód potrącił psa, to mi się płakać chciało. Nie lubię jak w książkach, filach, opowiadaniach giną zwierzęta. Przecież one są niewinne i takie bezbronne... No ale późnike okazało się, że był to człowiek i wcale nie umarł :)
Przepraszam, że ten komentarz jest taki nieposkładany i krótki, ale jestem już trochę zmęczona.
Wesołych świąt życzę!
Bianka
Ps. U mnie nowy rozdział zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
Cześć.
UsuńDzięki za spostrzegawczość ;)
Też zawsze szkoda mi zwierząt, ale tym razem to był animag, więc się nie liczy, haha :p
Wesołych Świąt!
Eskaryna
Czemu rozdział jest oznaczony jako I? ;)
OdpowiedzUsuńCo do treści- jak mozna sie spodziewać, podovala mi się :). Choc niezbyt popieram zachowanie Dumbledorre'a i sposob sprawdzenia, czym sa umiejętności Dominique. Jednakowoz pewnie w inny sposob, by sie tego sprawdzic nie dało... Trochę szkoda, ze wlasciwie tak mało wiemy o białej magii, ale pewne wiele przed nami... Jestem bardzo ciekawa, kto bedzie mentorem Moon... I co by sie stało, jakby te magię używano w złych celach? Choc akurat nie sadze, by takie działania interesowały pannę Moon ;). Życzę wesołych świat i pozdrawiam :):)
Ktoś tu nie uważa! :p To pierwszy rozdział drugiej części, jak w tytule.
UsuńKońcówka serii o Harrym Potterze pokazała wyraźnie, że moralność Dumbledore'a była dość... kontrowersyjna. Poza tym musimy pamiętać, że Dominika pochodzi z Francji i nie została wychowana w tym kulcie uwielbienia Dumbla, więc pewne jego działania może odbierać inaczej niż dzieciaki, które wychowały się, słysząc jego imię. To w sumie dość ważne dla tej historii.
No, nie można wiedzieć wszystkiego od razu :p I tak już pojawiło się kilka całkiem nowych informacji.
Wesołych Świąt!
Eskaryna
Ok, faktycznie, ale myśle, ze przy pozostałych rozdziałach pierwszej części powinnaś dopisać "I cześć" ;). Co do moralności Dumbledore'a sie zgadza, ale to chyba glowny powód,dla którego wg mnie jest jedna z najlepiej wykreowanych postaci w sadze:) nie lubię takich mentorów i mistrzów, którzy sa nieskazitelni. :D No jasne, bede czekac w miarę cierpliwie na kolejna dawkę informacji
UsuńTrzecia! ^^
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz, ale przygotowania, jak i same święta robią swoje :)
UsuńStandardowo: hej :)
Rozdział był świetny. Bardzo szybko mi się go czytało i jak go skończyłam to pomyslałam: "już? Tak szybko" :)
W tym rozdziale dałaś nam wiele pożytecznych informacji. Dominika jest białonagiczna - zachęciłaś mnie tą informacją :) widać, że Moon nie jest jakąś zeykłą czarownicą, jest super :D
Niestety, odmienność niesie za sobą negatywne skutki. Może jej grozić niebezpieczeństwo, i to duże. Ale na razie chyba nie musimy się martwić ;)
Tak po za tym, to było słodkie, że chciała pomóc pieskowi. Od razu mi się przypomniała moja koleżanka, która ostatnio uratowała potrąconego pieska. Również dotknęła jego krwawiących ran, ale niestety nie uleczyła go magią :D albo mnie okłamała :D
A to się okazał animag! Ja też bym się zdenerwowała, narazili Dominikę tylko na stres. Tak się nie robi!
Ale i tak rozdział cudowny :)
Pozdrowienia
Weny, czasu i radości :)
Buziaki :*
Natalia
PS Niesamowite opisy <3
Czwarta!
OdpowiedzUsuńObiecuję, że wrócę jutro!
Witam, witam!
UsuńObiecałam, więc jestem, przepraszam tylko, że tak późno. Po południu znalazłam chwilkę, a tu się okazało, że nie ma internetu...
Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć ten komentarz. Rozdział bardzo mi się podobał! U ciebie nigdy nie ma się do czego przyczepić, wszystko dopięte na ostatni guzik.
Szkoda mi Dominiki, musiała się czuć okropnie, biorąc pod uwagę wszystkie wydarzenia. Ta taka niewiedza, co się zrobiło i jak. W sumie to nadal niewiele wie, tutaj nie rozumiem Dumbledore'a, ale cóż począć? Mam nadzieję, że dadzą jej jakiś gigantyczny podręcznik do białej magii! :D
Ale super, że pojawił się Moody! Zawsze bardzo lubiłam jego postać. Fajnie, że go tu wplotłaś, bo lubię o nim czytać, tym bardziej, że czuję niedosyt pod względem częstotliwości jego występowania w serii. Niby był nauczycielem, gdy Harry był na czwartym roku, ale to nie to samo, to nie był 'prawdziwy' on, o czym w sumie wszyscy bardzo dobrze wiemy. Później jak się już pojawiał to epizodycznie w Zakonie, a jak już była wojna i mógł się jeszcze bardziej wykazać to, a co tam, uśmierćmy go... Brakowało mi Moody'ego i dziękuję, że się pojawił!
Mam mieszane uczucia co do sceny z psem. Jestem osobą bardzo wrażliwą na wszystko co związane ze zwierzętami (tutaj rozumiem Dominikę i jej zamiłowanie do czworonogów i nie tylko), gdy czytałam moment, w którym te auto uderzyło o psa, wstrzymałam powietrze, i naprawdę bałam się czytać dalej. Z jednej strony mam ochotę rzucić na Ciebie jakąś klątwę, a z drugiej dziękować, że piesek okazał się człowiekiem i że pewnie nic poważniejszego mu się nie stało!
Podsumowując, uważam, że rozdział świetny!
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńBardzo przepraszam, że wcześniej nie skomentowałam, ale kompletnie zapomniałam, iż zaczynasz już drugą część! Stokrotnie przepraszam!
,,— Witaj, Alastorze." Niby to tylko trzy słowa, lecz wystarczyło, żeby moje serce szybciej zabiło. Zawsze lubiłam Moody'ego, ale gdy przeczytałam o nim u Ciebie to go pokochałam! <3
To dziwne. W życiu bym nie pomyślała, iż mogę darzyć jakąkolwiek inną postać z HP oprócz Syriusza tak mocnym uczuciem. Nie kocham Alastorka tak, jak Łapcię, lecz... kocham go po przyjacielsku.
No, wiesz. Taki FRIENDZONE.
,,Sami też nic jej nie wyjaśnili i posłali nie wiadomo gdzie z tym dziwakiem." Ejejej! Nie obrażaj Alastorka! Alastorek jest fajny, bitch (sorry, za dużo przebywania z Karolem)!
,,Tymczasem zaczekaj, proszę, aż sprowadzę kogoś bardziej kompetentnego ode mnie, który z całą pewnością lepiej odpowie na twoje pytania." Łohoho! Ktoś bardziej kompetentny od Dumbledore'a? No to w niezłe bagno się wkopałaś Dom-Dom!
Ju noł łotc... stwierdzam, że poczułam jakąś dziwną sympatię do Domci po tym rozdziale. Rozbroiła mnie jej wrażliwość na krzywdę zwierząt. Chyba właśnie, dlatego ją polubiłam. Wrażliwość jest naprawdę piękną cechą, która pojawia się czasami w opowiadaniach, lecz nie wszyscy potrafią uchwycić jej piękno. Tobie to się udało w stu procentach. Masz mój głos, Rynciu (nie wiem na, co, ale masz).
Ten rozdział był wyjątkowo tajemniczy i zachęcający do poznania dalszych losów Domci-Romci. Nie wiem, co dalej pisać, lecz mam nadzieję, iż komentarz Cię zadowoli.
PS: U mnie jest nowy rozdział i... Wiesz czego od Ciebie oczekuję, prawda? :)
Cześć :)
UsuńNoo, nie mogłam się powstrzymać, żeby nie użyć Alastora jeszcze sprzed czasów magicznego oka i ubytku w nosie. Pamiętam, że nos miał cały jeszcze w trakcie procesów po pierwszej wojnie, więc wszystko powinno się zgadzać.
Bardziej kompetentnego w dziedzinie Białej Magii, tak :) Soon!
Bardzo Ci dziękuję, kochana. Jesteś pierwsza w mojej aktualnej kolejce czytelniczej, więc spodziewaj się mnie niedługo :p
Z pozdrowieniami
Eskaryna
A więc jestem, tak jak wczoraj obiecałam :) Szczerze nie wiem od czego zacząć pisać komentarz :D
OdpowiedzUsuńNaprawdę żal mi Dominiki. Nikt nie powiedział jej o co chodzi, a w
dodatku wyprowadzili ją z zamku z Alastorem, przestraszoną i zdezorientowaną. Postać Moody'ego lubię, nawet sama nie wiem za co, jednak nie jest to moja ulubiona postać :P
Bardzo mi się przykro zrobiło, gdy przeczytałam o potrąconym psie :c Nienawidzę czytać/oglądać scen, gdzie jakieś zwierzę umiera, to jest naprawdę dobijające. Zaskoczyłaś mnie tym, że pies przemienił się w człowieka. Mogłabym się tego spodziewać, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy.
Moc Dominiki jest bardzo specyficzna i zastanawiam się nad tym, jak to się dalej potoczy. Czekam na nowe rozdziały i życzę weny! :)
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt,
V
Cześć. przepraszam że pisze ten komentarz dopiero dzisiaj ale święta całkowicie mnie pochłonęły, przeczytałam GP już dawno ale zapomniałam o komentarzu
OdpowiedzUsuńRozdział wow wow wow.
Nie spodziewalam się takiego rozwiązania więc masz plusa. Mam nadzieje że Dominika nauczy się z tej magi korzystać i że ktoś jej ww tym pomoże.
Czytając scenę zpsem miałam ogromną ochotę znaleźć cię i .... użyć czegoś więcej niż słów perswazji hehe. Masz szczęście że to był animag ;)
Uwielbiam Moody'ego :D
PS dziękuje za komentarz u mnie
PS2 życze oceanu weny
Hej!:) Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, bardzo intrygujący. Pewnie tego nie dostrzegasz, ale z każdym rozdziałem tworzysz piękniejsze zdania, dzięki czemu Twoje opowiadanie nabiera więcej uroku. Czytanie Twojego bloga sprawia mi niemałą przyjemność, pokazujesz historię Dominiki, jednak w tle przewijają się również Huncwoci, za co jestem bardzo wdzięczna, ponieważ uwielbiam opowiadania, w których oni występują i darzę je olbrzymim sentymentem, bo to były pierwszymi po jakie sięgnęłam. Mam nadzieję, że Dominika będzie kiedyś z jednym z nich, ale po raz kolejny proszę, żeby nie był to Jim, bo on jest tylko Lily! :D
Widzę, że niezwykłe umiejętności Dominiki dały swój upust w rzeczywistości, cieszę się, że prawda wyszła na jaw, ponieważ jej niezwykły talent mógł się zmarnować. Mam nadzieję, że dziewczyna wielokrotnie będzie musiała wykorzystać swój dar, bo jestem niezmiernie ciekawa, jak wiele dobra może uczynić i na jaką skalę sięgają jej możliwości. Dominika ma wspaniałych przyjaciół, którzy zapewnią jej ochronę w razie kłopotów, więc liczę na to, że posiadanie daru nie sprowadzi na nią zbyt wiele cierpienia.
Ten rozdział rozbudził we mnie jeszcze większą ciekawość, więc pisz szybciutko kolejny rozdział, nie każ nam zbyt długo czekać!:)
Życzę dużo weny i pozdrawiam cieplutko,
Neithiria.
Hej, kochana.
OdpowiedzUsuńPrzychodzę z komentarzem trochę spóźniona, ale chyba nie za bardzo. Cieszę się, że to już druga część i nie mogę się doczekać, aż dowiemy się czegoś więcej na temat dalszych losów Dominiki.
Przeczytałam ten rozdział bardzo szybko, bo był wciągający i ciekawy. Na pewno wniósł trochę światła do całej historii.
Od początku byłam ciekawa, dokąd to prowadzi ją Moody. Opisałaś to bardzo dynamicznie i realistycznie. Spodobał mi się też opis gabinetu dyrektora.
A wracając już do tej "wycieczki" z Alastorem... Pierwsza teleportacja musiała być dla niej dużym przeżyciem, niekoniecznie pozytywnym :) A później jeszcze ten pies. Kiedy tylko się pojawił, zastanawiałam się, czy odegra jakąś rolę i proszę. Nie dziwię się Dominice, że chciała mu pomóc po tym potrąceniu. Widać już było w poprzednich rozdziałach, że dziewczyna troszczy się o zwierzęta.
Na szczęście nic mu się nie stało. A właściwie temu człowiekowi.
Dumbledore w sumie nic nie wyjaśnił, oprócz kilku zagmatwanych zdań, więc nic dziwnego, że Dominika czuła się trochę skołowana. Ale też pewnie nie mogą jej wszystkiego od razu wytłumaczyć. Będzie musiała trochę na to poczekać. A my razem z nią :)
Biała magia skojarzyła mi się z wierszem, który jakiś czas temu omawialiśmy na j. polskim. Myślę, że to naprawdę ciekawy pomysł i bardzo pasuje do Dominiki, więc czekam na rozwój wydarzeń.
Dostrzegłam jedną literówkę. Gdzieś było "ja bardzo jest zmęczona", czy coś w tym stylu, zamiast "jak".
To chyba tyle. Mam nadzieję, że święta były udane.
Pozdrawiam gorąco i życzę weny na nowy rok :*
Całusy,
Optimist
Dobra. Jak zwykle jestem spóźniona. Nic nowego. Skandalicze opóźnienia zawsze były fajne, huh?
OdpowiedzUsuńObiecuję, że jeszcze dzisiaj skomentuję. (O ile mama nie zabierze mnie na zakupy, ale miejmy nadzieję!) U Ciebie nigdy nie ma się do czego przyczepić! I to się ceni. Resztę dopowiem później, ale rozdział naprawdę chwycił mnie za serducho w wielu momentach.
Ale i tak mnie kochasz, myszko, prawda? Wiem, że tak!
O nie, jednak natrętny uczeń nie zginął. Peszek. Nie przejmuj się, mam to do siebie, że lubię wykańczać irytujące mnie postacie. Nie cackam się z takimi idiotami. Chyba, że są mi do czegoś jeszcze potem potrzebni.
OdpowiedzUsuńBiała magia jednak wybawiła Dominikę z kłopotu. Nikt nie zginą, wszyscy są szczęśliwi... Ewentualnie poddenerwowani tym faktem, przedstawiając umiejętności dziewczyny jako zapowiedź przyszłej apokalipsy... Spotkanie z czarnoksiężnikiem niby miało by być tragedią... Ciekawe, dla której strony. Jak dla mnie będzie ono pouczające dla obu stron.
Alastorze, jak miło cię znowu widzieć. Jak zawsze burkliwy, działający bez zbędnych wyjaśnień, zadający jedynie lakoniczne pytania.
Po takich przeżyciach jak Moon, czułabym się równie skołowana. Poddana koszmarnemu testowi, z pokręconymi tłumaczeniami po fakcie. Niech ktoś im przypomni, że mają przed sobą zwykłą (prawie zwykłą) szesnastolatkę, a nie Sherlocka.
Zapomniałam jeszcze na wstępie dodać, jak bardzo się cieszę, że przeszłaś już do drugiej części opowiadania! W pierwszej chwili spoglądając na tytuł poczułam się zdezorientowana, lecz szybko przypomniałam sobie o tym, co mówiłaś wcześniej. Zacieram zatem łapki z uciechy licząc na mroczne i straszne wydarzenia.
Pozdrawiam!
Witam Cię i od razu dziękuję za komentarze!
UsuńSpokojnie, na wykańczanie postaci przyjdzie czas :) Cieszę się, że masz takie podejście, no bo w końcu nie wszyscy mogą przeżyć, prawda?
Cieszę się, że Moody nie odstawał zbytnio od normy :) Ciężko było go przedstawić kilkanaście lat przed, uwzględniając zarówno przeżycia fizyczne jak i psychiczne. To w końcu nie ten sam Alastor, którego poznaliśmy, ale jednak jego pierwowzór.
No właśnie! Miło mi widzieć, że zauważyłaś tę niesprawiedliwość :) Od teraz nic nie będzie działo się bez przyczyny, więc tym bardziej cieszę się, że zauważyłaś przejście między pierwszą częścią a drugą. Jak dla mnie - idealnie :)
Z pozdrowieniami
Eskaryna
Cześć! Zabierałam się za ten rozdział kilka razy, ale zawsze przypominałam sobie za późno i szłam gdzieś lub kładłam się spać. W końcu jednak przychodzę z komentarzem. Szczerze mówiąc, to chyba ni bardzo rozumiem tak jak Moon, o co właściwie tu chodzi. Wiem tylko, że ma całkiem dobrą moc, dzięki której może leczyć. A może chodzi o to, że kogoś może leczyć bez różdżki, a siebie nie? No, ale w końcu te rany musiały się chyba zagoić, bo tak to by krwawiła i krwawiła. Zdziwiło mnie, że Albus potrzebuje kogoś bardziej kompetentnego, a mówi się, że to on jest najmądrzejszy. Nie wiem czy to do końca do niego pasuje. Bo to, że chciał coś sprawdzić i nie powiedział o tym Dominice, to pasuje, bo czasem tak robił. W sumie to dla dobra sprawy, aby się przekonać. Fany pomysł jednak z taką białą magią i zobaczymy, jak to się będzie objawiać. Czuję, że może to jej przyprawić trochę kłopotów.
OdpowiedzUsuńWłączanie szperacza literówek :D:
"Nie miała wyboru. Mężczyzna nazwany Alastorem skinął krótko w kierunku wyjścia z gabinetu, bo czym bez dalszych komentarzy odwrócił się na pięcie i wyszedł" -> "po czym"
"Dopiero, gdy usłyszała te słowa, Moon poczuła ja bardzo jest zmęczona." -> "jak bardzo"
Dzisiaj jestem tu i mam w planach napisać coś bardziej konstruktywnego :D
OdpowiedzUsuńNa pewno nie rozumiem, dlaczego ona polazła z Alastorem. Tzn. rozumiem, że zdecydowałaś tak jako autor, ale jej decyzja jako bohaterki jest dla mnie jakaś kosmiczna. No bo jakiś obcy, strasznie wyglądający facet tak po prostu każe jej opuścić zamek? A gdyby chciał ją skrzywdzić? W sumie nic jej nie wyjaśnili i nawet jeśli zrobiła jakąś głupotę, to nie mogli jej tak potraktować. W sumie w Hogwarcie mogli, tam się różne dziwne akcje działy, no ale ja bym próbowała uciekać :D
Napisze ci jeszcze, bo pewnie za chwilę zapomnę, że twoje ff jest serio takie mocno... ff :d Świetnie oddajesz potterowy klimat co rzadko się zdarza. Jest wiele ficków, które lubię i w ogóle wychodzą świetnie, ale mało kto tworzy świat magiczny, typowy dla JKR. Nie wiem, jak tam ci pójdzie dalej, skoro główna bohaterka ma jakieś dziwne zdolności, no ale na razie jest fajnie :D
Ach, jaki ten Dumbledore jest typowo... sobą haha. Takie enigmatyczne uwagi, normalnie gadka jak do Harry'ego w piątej części ;p Po co jej w ogóle to gadał, skoro ona i tak niczego nie rozumie? ;p
Ale motyw ze skazaniem na dobro jest świetny :d
No i chyba tyle. Chciałam napisać coś obszerniejszego, ale chyba nie umiem, a na silę to nie ma co.
Pozdrawiam serdecznie!
Wiesz, szok i autorytet ciała pedagogicznego zrobiły swoje :) Gdyby Moody był sam, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej, ale obecni byli jeszcze dyrektor i opiekun domu, którzy to wszystko zaaranżowali, więc krzywda raczej nie wchodziła tu w grę.
UsuńOjeej, bardzo mi miło, dziękuję :) To naprawdę cudowny komplement. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały nie będą gorsze.
Tak, na pewno trudno nazwać te wyjaśnienia zadowalającymi, ale taki właśnie jest Dumbledore - nie podaje wszystkich informacji ot tak. Inna sprawa, że Biała Magia jest w pewnym sensie zagadką dla wszystkich, więc sam nie jest pewien niektórych kwestii. Jest to w pewnym operacja na żywym organiźmie, co będzie miało duże znaczenie dla sytuacji w przyszłości.
Bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam
Eskaryna