29 lipca 2016

Rozdział I – część III


„Gdzie lecą sowy”

– rozdział I –

Rozchyliła leniwie powieki, pozwalając oślepiającej światłości zabarwić swoje zielone tęczówki na wyjątkowo intensywny odcień. Przez moment wszystko wydawało się białe i pozbawione kształtu, lecz kiedy zamrugała kilkakrotnie i szerzej otworzyła oczy, świat wokół pociemniał i wyostrzył się.
Marsylska plaża wyglądała dokładnie tak samo jak dwie minuty temu, kiedy zamykała oczy. Wszędzie kłębiły się ludzkie postacie, fascynując zarówno barwą kostiumów kąpielowych jak i, niekiedy, oryginalnością pomysłów spożytkowania nadmiaru energii życiowej.
Ludzie chyba jednak działają dzięki fotosyntezie. — Uraczyła się filozoficzną myślą Dominika i wygodniej rozparła się na leżaku. Guille bawił się tuż obok, kopiąc w piasku wymyślne tunele i pułapki na niczego niespodziewających się przechodniów oraz popiskując z wrażenia na widok połamanych muszelek i błyszczących kamyków, które podtykał członkom rodziny pod nos, wyraźnie oczekując entuzjastycznej reakcji. Ciotka Louise, jej matka i ojciec kontrolowali poczynania najmłodszej latorośli i wygrzewali się na słońcu. Francuskie promienie były podwójnie rozkoszne dla państwa Moon, którzy ostatni rok spędzili w deszczowej i kapryśnej Anglii.
Dominika wyjęła drewniany patyczek ze szklanki, którą trzymała w ręce i upiła solidny łyk malinowego koktajlu. Oblizała wargi i wetknęła patyczek z powrotem. Koktajl był gęsty, należało dbać o równomierną konsystencję. Cięższy płyn spadał na dno szklanki, zupełnie jak piasek na dno wypełnionego wodą wiaderka Guillaume, z tą różnicą, że ona nie bawiła się w małego szefa kuchni i proces przebiegał niezależnie od jej woli. Poprawiła słomkowy kapelusz i właśnie wtedy poczuła na sobie czyjeś spojrzenie.
Kiedy sobie to uświadomiła, jej mięśnie napięły się mimowolnie, jakby w gotowości do ucieczki. Oczy pozbawione osłony okularów były podwójnie czujne i ostrożnie patrolowały twarze ludzi widoczne na widnokręgu. Wyprostowała się nieznacznie i wreszcie napotkała jego oczy. Nie uciekł spojrzeniem, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko i wpatrzył w nią intensywniej. Po chwili jego wzrok zsunął się nieco niżej, a gdy Dominika zrobiła to samo, z przerażeniem odkryła, że patyczek w jej koktajlu porusza się jednostajnym, monotonnym ruchem. Sam. Bez udziału jej palców.
Kawałek drewna zadygotał i znieruchomiał, jednak nieznajomy wciąż się w nią wpatrywał. Wyszczerzył zęby, a dziewczyna zmarszczyła lekko brwi i odwróciła nieznacznie głowę, nasuwając kapelusz na oczy.
Spokojnie — myślała. — Nie daj mu tej satysfakcji. Nie denerwuj się. Przy odrobinie szczęścia pomyśli, że miał udar słoneczny, a w każdym razie na pewno pomyśli tak każda osoba, której spróbuje o tym opowiedzieć.
Usiłowała skupić uwagę na wykopaliskach Guille’a, a potem na dużym, żółtym pontonie ratowników, który stał niedaleko, gotowy do akcji. Jednak ciągle czuła na sobie jego nieznośny wzrok, niemal widziała jego usta wciąż rozciągnięte z cwaniackim uśmieszku, który zdawał się mówić „Ja ciebie znam. Znam ciebie i wszystkie twoje sekrety”.
— Mamo, pójdę się trochę przejść — powiedziała, przesuwając się na brzeg leżaka i zsuwając kapelusz z głowy.
Kobieta rzuciła jej przeciągłe spojrzenie znad krzyżówki, po czym skinęła głową.
— Nie odchodź za daleko.
Dominika postawiła stopy na rozgrzanym piasku i szybko narzuciła na siebie sukienkę. Mała łapka brata schwyciła ją za rąbek, a druga, równie pulchna i nieporadna, otworzyła się, ukazując błyszczący kamyk.
— To dla mnie? — zapytała i po krótkim, nie wiedzieć skąd biorącym się wahaniu, włożyła go do kieszonki na biodrze i odmaszerowała, wkładając po drodze klapki.
Przeszła po niewielkim wzniesieniu i skierowała się w stronę prowizorycznej promenady w postaci małych i niezbyt schludnych stoisk, wyposażonych na ogół w produkty spożywcze.
— Dalej, dalej, pod jednym z nich jest frank! — Spojrzała na mężczyznę, sprawnie manipulującym trzeba kubeczkami na składanym stoliku. Miał wysunięty, nieogolony podbródek i sprytne, głęboko osadzone oczy, którymi miotał we wszystkie strony, ogarniając wzrokiem gapiów. Kiedy podeszła bliżej, poczuła mdłą woń alkoholu. — Dalej, dalej, komu się poszczęści, kto ma dzisiaj szczęście?
Przystanęła jak zahipnotyzowana, wodząc wzrokiem za błyskawicznie poruszającymi się kubeczkami.
Kto ma dzisiaj szczęście?
— Jesteś hazardzistką? — rozległ się rozbawiony głos za jej plecami. Podskoczyła jak oparzona i odwróciła się gwałtownie, stając twarzą w twarz z nieznajomym z plaży. Tylko nieznacznie górował nad nią wzrostem.
Omiotła go uważnym spojrzeniem. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby się ubrać, wciąż miał na sobie jedynie kąpielówki z plaży i niedopięte sandały, musiał więc pójść jej tropem zaraz po tym jak wstała. Miał jasnobrązowe, średniej długości włosy i piegi na niewielkim, lekko zadartym nosie. Jego oczy były nieprzeniknione, ale to zapewne dlatego, że stał pod światło. No i miał ewidentnie francuski akcent. Po tygodniowym pobycie w Marsylii zdążyła przyzwyczaić się do niego na nowo.
— Mam na imię Jean — powiedział, zupełnie nie reagując na jej brak reakcji, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała jego twarz, z której nie spełzł uśmiech. — Chyba masz mnie za strasznego impertynenta, ale czy to naprawdę takie dziwne, zawieranie wakacyjnych znajomości na plaży?
— No cóż — mruknęła blondynka, niepewnie przestępując z nogi na nogę, pomna tego, co widział lub mógł widzieć chłopak. — Ja akurat nie szukam żadnych wakacyjnych znajomości, więc może po prostu…
— Jesteś Dominika, prawda? — pytanie jak bicz przecięło ciężkie i ciepłe powietrze między nimi, a dziewczyna zamarła z przestrachu i oburzenia.
— Śledzisz mnie! — fuknęła, cofając się o krok i patrząc na niego z niedowierzaniem. Nagle dopadło ją nieprzyjemne wspomnienie ostatniej rozmowy z Ragnarokiem. — Chyba zwariowałeś!
— Bardzo chciałbym zaprzeczyć, ale to nie ma większego sensu. — Zerknął na nią spod strzechy płowych włosów, uśmiechając się półgębkiem. Moon poczuła, że nie wie właściwie, do której częściej jej wypowiedzi odnosiło się to zdanie. — To prawda, troszkę ci się przyglądałem. Masz może ochotę na lody?
— Chyba zwariowałeś – powtórzyła, potrząsając głową. — Mówię ci, odczep się i znajdź sobie kogoś innego do nagabywania.
— No dobrze, więc jesteś wyzwaniem — odpowiedział, biorąc się pod boki, i zaszurał sandałami. — Pozwól mi na tą arogancję, ale jestem przekonany, że potrafię cię zainteresować. Spróbujemy? — Kiedy Dominika zachowała ewidentnie wrogie milczenie, niezrażony chłopak kontynuował. — Powiedzmy, że przyjmę rolę pewnego samotnego, gulgoczącego stworzonka z pewnej znakomitej powieści i zaproponuję grę w zagadki, co ty na to?
Zdumienie na twarzy blondynki najwyraźniej bardzo go usatysfakcjonowało, bo klasnął w ręce i wyszczerzył zęby.
— Jako że jestem zmuszony walczyć o twoje zainteresowanie, przejdę od razu do meritum, ponieważ nie mamy czasu te wszystkie interesujące ceregiele. Otóż uwaga, odpowiem na pytanie, co masz w kieszeni.
Moon odetchnęła z irytacją i spróbowała go wyminąć, ale chłopak zagrodził jej drogę. Wzdrygnęła się mimowolnie, kiedy jego dłoń musnęła jej ramię – była zimna.
— W kieszeni masz kamyk — powiedział, poważniejąc nieco i zaglądając jej w oczy. — Dał ci go twój brat.
— Jesteś paskudnym podglądaczem! — Dominika podniosła głos, aż przechodzący ludzie zaczęli oglądać się na tą nietypową scenę. Dźgnęła palcem powietrze tuż przed jego piersią. — Jesteś nienormalny i jeśli jeszcze raz przyłapię cię na podglądaniu mojej rodziny, to wezwę policję!
— Naprawdę wezwałabyś policję, potrafiąc robić to? — zapytał cicho, kręcąc palcem w powietrzu małe kręgi, doskonale imitujące ruch patyczka w jej koktajlu. Skinął głową, widząc jak jej oczy rozszerzają się ze strachu. — Musisz bardziej uważać, Dominiko. — Zerknął na ratownika, który przystanął obok, przyglądając się mu podejrzliwie i dodał szybko. — Do szybkiego zobaczenia.
I odszedł nierównym, spękanym chodnikiem w stronę portu.

* * * * * 

James rzucił przyjacielowi badawcze spojrzenie znad tworzonego właśnie epistomologicznego arcydzieła, i przygryzł lekko końcówkę pióra. Niby wszyscy wiedzieli, że latem Syriusz robi się szczególnie nerwowy, bo do pasji doprowadzała go niemożność używania czarów, ale tym razem było gorzej niż zwykle. Rogacz miał pewne własne przemyślenia na ten temat, ale ani myślał, by wypytywać o to wprost – gdyby Black chciał, sam by mu o wszystkim powiedział. Tymczasem Syriusz kolejny tydzień snuł się po domu Potterów, prezentując podręcznikową huśtawkę nastrojów, od wybuchów entuzjazmu, kiedy obmyślał nowe rozrywki, przez pełną gniewu rezygnację, gdy docierało do niego, że bez użycia magii niewiele z tego da się zrealizować, aż po zaciętą, milczącą irytację, kiedy opadały go myśli, którymi niekoniecznie chciał się z nim dzielić. James czekał cierpliwie, mając swoje własne problemy na głowie.
— Wiesz co — zagadnął wystudiowanym, zdawkowym tonem, zupełnie jakby kątem oka nie widział jak Syriusz dźga jego sowę źdźbłem słomy, przez co sędziwy puchacz Mefistofeles raz po raz z irytacją stroszył swe wspaniałe upierzenie. — Możemy wysłać takie zaproszenie do Moon. Jeśli chcesz, oczywiście, ja tam jej nie znoszę.
— Szkoda zachodu — parsknął Black, opadając na swoje niezaścielone łóżko i zakładając ręce za głowę. Potter spojrzał na niego niemal triumfalnie, widząc jak przyjaciel z wyraźną irytacją zdmuchuje grzywkę z czoła. To tu był punkt zapalny! — I tak ci nie odpisze.
— Skąd ta pewność? — Okularnik leniwym gestem odepchnął się stopą od dębowych desek, którymi wyłożony był jego pokój, a obrotowe krzesło przesunęło się o kilka cali. — To, że tobie nie odpisuje, jeszcze o niczym nie świadczy.
— Nic takiego nie powiedziałem — burknął Black i na chwilę demonstracyjnie zniknął za jednym z magazynów o mugolskich motocyklach, które namiętnie kolekcjonował. — Pograłbym w Quidditcha — dodał buńczucznym tonem, a Potter mimowolnie przewrócił oczami.
— Przecież wiesz, że w okolicy jest zbyt wielu mugoli, żeby uszło nam to płazem. Możemy pojechać do Doliny Godryka, jeśli chcesz. Mają tam świetne boisko, jedyne takie w okolicach Londynu…
— Nie chce mi się — mruknął Black tonem wyraźnie sygnalizującym koniec rozmowy. W takich chwilach jak ta, James miał go zdecydowanie dość, więc nie miał żadnych wyrzutów sumienia, zwyczajnie nie odpowiadając na tę zaczepkę i zabierając się do pieczołowitego kaligrafowania podpisu na leżącym przed nim pergaminie.
— Moglibyśmy przenieść się do Glizdogona! — zawołał Łapa z nagłym uniesieniem. Potter westchnął cierpiętniczo i ponownie obejrzał się na niego. Syriusz leżał na swoim łóżku w pozie godnej zaprezentowania na co najmniej tuzinie malowideł i przemawiał do bliżej nieokreślonego punktu w okolicach sufitu.
— Zaprosił nas na za tydzień — przypomniał mu z politowaniem.
— I co? — Black gwałtownie usiadł i zwinął magazyn w rurkę. — Ciotka Hortensja na pewno nie będzie miała nic przeciwko. Tam dopiero będziemy mogli sobie pohulać!
James po raz kolejny tego wieczora westchnął cierpiętniczo, ale powstrzymał się od odpowiedzi. Zamiast tego starannie wykończył podpis i sięgnął po kolejny pergamin ze stosu, który piętrzył się na jego biurku.

* * * * * 

Wróciwszy do pokoju, który dzieliła z Claire, rzuciła torbę na łóżko i przysiadła na jego skraju z ciężkim westchnięciem. Nie darzyła ciotecznej siostry zbytnią sympatią, bowiem zmienne nastroje okresu dojrzewania i egoizm tej rozpieszczonej dziewczyny zawsze działał jej na nerwy. Na szczęście pokój był pusty i mogła poczuć się nieco swobodniej. Popatrzyła przez chwilę bezmyślnie na liliową tapetę z wytłaczanymi różyczkami, po czym wstała i pociągnęła za gałkę szuflady szafki nocnej. Uniosła wszystkie bibeloty, skrawki papieru i książki, pod którymi przezornie ukryła list, o którym Claire nigdy nie powinna się dowiedzieć. Po raz kolejny rzuciła okiem na gruby, elegancki pergamin z logiem Banku Gringotta, mimo że treść listu znała już na pamięć, czego niezbicie dowodziły głębokie zagięcia i stan papieru. Przysiadła z powrotem na pedantycznie równo ułożonej pościeli i ze zmarszczonym czołem wodziła wzrokiem po wykaligrafowanych literach powleczonych granatowym tuszem. List wciąż był dla niej zagadką, bowiem wzywał ją do odebrania depozytu, którego ważność upływała 28 lipca, a który nie mógł przecież należeć do niej – dziewczyny z rodziny mugolskiej aż do szpiku. Jednym rozwiązaniem było odwiedzenie banku w podanym terminie i zapoznanie się z depozytem, który ponoć był jej własnością. Była to dziwna, nienaturalna więź ze światem czarodziejów, z której nie zdawała sobie dotąd sprawy. Prawdopodobnie pomyłka, ale w takim razie skąd znali jej dokładny adres? Jedno było pewne – po powrocie do Londynu sprawa powinna stać się jasna.
Tymczasem był to jedyny list, który otrzymała od zakończenia roku szkolnego. Nie nadeszło nic – żadna wiadomość od Lily czy Patricii, żadna notatka od Syriusza, której – przyznawała to przed sobą z zażenowaniem – wyczekiwała niecierpliwie, od kiedy chłopak obiecał słać jej listy. Nie oczekiwała tego od niego, ale skoro sam to zaproponował… No cóż, musiała przyjąć do wiadomości, że był to standardowy grzecznościowy unik. Nic w tym zresztą dziwnego, stale pamiętała, z kim ma do czynienia. Jednak zawiodły ją nawet przyjaciółki, co wzbudziło w niej większy żal niż puste słowa Huncwota.
Nagle usłyszała cichy trzask i grzechot. Wstała szybko i nerwowo odsunęła szufladę, po czym wcisnęła list na samo jej dno. Dźwięk powtórzył się i tym razem bezbłędnie zlokalizowała jego źródło. Podbiegła do okna i wsparła dłonie o parapet. Na chodniku przed domem stał Jean i machał do niej ręką. W drugiej dłoni lśnił mu złotawy żwir. Moon odwróciła się od okna i po krótkim wahaniu wybiegła z pokoju i pośpiesznie zeszła po schodach. Była zdziwiona i oburzona – dopiero co się poznali, czy nie tak? W dodatku myślała, że udało jej się skutecznie zniechęcić chłopaka, ale ten najwyraźniej wyczuł dogodną szansę szantażu.
Niedoczekanie — myślała gniewnie, pokonując gwałtowny zakręt na ostatniej kondygnacji schodów. — Nikt ci nie uwierzy, Jean. Już ja o to zadbam.
Kiedy z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi wejściowe, w głowie miała już obmyślony zestaw gróźb i zniewag pod adresem natrętnego chłopaka. Ten jednak zahamował jej gniew pokojowym gestem dłoni i powiedział:
— Nie zajmę ci wiele czasu. Chcę po prostu udowodnić, że zasługuję na twoje zainteresowanie.
Dominika przystanęła niepewnie na ganku, patrząc jak zachodzące słońce rozpłomienia jego sylwetkę z lewej strony, jakby rozżarzał się stopniowo w niezbyt realistycznym śnie. Wyglądał na młodszego od niej, kiedy tak stał z uprzejmym, ale już nie aroganckim uśmiechem i kompletnym ubraniem. Nie do końca wiedziała, czy sprawiło to owo odmienne wrażenie czy też ciekawość wywołana jego słowami, w każdym razie skinęła głową i pozwoliła mu się prowadzić. Kiedy szła w milczeniu u jego boku, jej myśli mimowolnie wracały do różdżki ukrytej w torbie między ubraniami.
— Od dawna mieszkasz w Marsylii? — zagaił Jean.
— Nie mieszkam tu — odpowiedziała dziewczyna obojętnie, z wysiłkiem tłumiąc gorycz. — Wyprowadziłam się do Anglii rok temu. Mieszkam w Bedworth.
— Och, wybacz, Tak tylko pomyślałem, twój francuski…
— Ciągle czuję się Francuzką. — Skinęła głową, a po chwili poczuła, że zupełnie niepotrzebnie rozwija swoją wypowiedź. W końcu miał jej coś pokazać, a nie wypytywać o życie osobiste. Chłopak jakby wyczuł jej myśli, bo powiedział:
— To niedaleko, pomyślałem, że moglibyśmy porozmawiać na placu zabaw. Wiesz, o tej porze to raczej opustoszałe miejsce, będziemy mieć spokój.
Kiwnęła głową z aprobatą, coraz bardziej ciekawa intencji Jeana. Miała tylko nadzieję, ze będą mniej związane z szantażem niż ostatnio.
W końcu zza przerzedzonej kępy drzew wychynęła plastikowa zjeżdżalnia, a wraz z nią reszta wzbudzającego zachwyt dzieci wyposażenia. Chłopak skinął głową ku parze gumowych huśtawek i sam zajął miejsce na jednej z nich.
— Nie chciałem cię zaniepokoić — zaczął ostrożnie. — Po prostu wyłowiłem cię z tłumu, wiedziałem, że jesteś niezwykła. Jak ja.
— Co masz na myśli? — zapytała, patrząc na swoje tenisówki, którymi lekko odepchnęła się od piaszczystego podłoża. Nie zamierzała demaskować się tak łatwo.
— Nie ufasz mi, to oczywiste. — Chłopak przygryzł wargę i wczepił się palcami w łańcuch, do którego przymocowana była huśtawka. — Nie mogę ci jednak nic udowodnić bez twojej pomocy. Ustalmy jedno: znamy się na magii, tak?
Moon rzuciła mu długie spojrzenie zza fali jasnych włosów. Skoro tak otwarcie mówił o używaniu czarów, o czarownictwie, musiał mieć o tym jakieś pojęcie. Nie był tylko chłopcem, który zauważył niezwykle zjawisko, w tym tkwiło coś więcej.
— Nawet jeśli — powiedziała z lekkim uśmieszkiem. — Nie jesteś w stanie mi nic udowodnić.
— Oczywiście — przytaknął z entuzjazmem, jakby wymusił na niej jakąś deklarację. — Rzecz w tym, że ja też to potrafię. Cieszę się, że wreszcie mogę się tym z kimś podzielić.
— Jak to? — Dominika uniosła brwi. — Nie chodzisz do żadnej szkoły?
Tym razem to Jean odwrócił wzrok i wpatrzył się odległy kąt placu zabaw, gdzie majaczyła piaskownica.
— Nie dostałem żadnego listu — odezwał się w końcu sucho. — Ale w końcu to zrozumiałem. Moja moc jest inna.
Moon przestała bezwiednie odpychać się nogami od ziemi i wyraźnie spoważniała. Badała chłopaka wzrokiem, ale nie potrafiła z niego nic wyczytać. Dotarła do niej powaga sytuacji.
— Pokażesz mi? — zapytała.

* * * * * 

Stopy Patricii zadudniły na drewnianych, poprzecieranych schodach. Dziewczyna pokonała je szybko i popędziła dalej, ślizgając się po lśniącej posadzce.
— Lily! — wydyszała, chwytając się framugi, co ostatecznie uchroniło ją przed upadkiem. W wolnej dłoni ściskała kopertę.
Evans machnęła niecierpliwie ręką, nie odrywając wzroku od mugolskiego atlasu płazów, nad którym mruczała tajemnicze łacińskie inkantacje.
— Lily, dostałaś list od Pottera. — Brunetka odgarnęła grzywkę z czoła i zatrzepotała kopertą nad głową przyjaciółki. — Dopiero co była sowia poczta.
Triturus cristatus — odpowiedziała rudowłosa Lily Evans, marszcząc czoło i tak mocno wskazując jedną z ilustracji, że zbielał jej opuszek palca. — Oraz triturus marmoratus. Znacząca różnica gatunkowa, na którą niebagatelny wpływ ma ruch nadgarstka w trakcie wymawiania formuły zaklęcia. To po prostu… Och. – Prostokątny kawałek pergaminu wylądował tuż przed jej nosem. – Przepraszam, zamyśliłam się. To takie nie fair, że nie możemy jeszcze używać czarów! Ta praca wakacyjna byłaby o wiele ciekawsza, gdyby swoich tez można było dowodzić doświadczalnie.
Patricia usiadła po turecku na dywanie naprzeciw przyjaciółki i wpatrzyła się w nią wyczekująco.
— Och, no dobrze — skapitulowała ruda, otwierając list. W środku była niewielka, równo złożona kartka. Pismo nadawcy było staranne i schludne, zupełnie niepodobne do tego, którym posługiwał się przy cotygodniowych wypracowaniach. Można by pomyśleć, że forma listu zupełnie nie pasuje do osobowości Jamesa Pottera, ale listy, które otrzymała od niego Lily w ciągu sześciu lat znajomości, zawsze wyglądały podobnie.
Szybko przebiegła wzrokiem tekst, czując radośnie przyspieszone bicie serca. Był konkretny i zwięzły jak zawsze.

Droga, nieoceniona Evans,
Jak mijają Ci wakacje? Mam nadzieję, że nie naprzykrza Ci się zbyt wielu mugoli – jeśli tak, daj tylko znać, a załatwię tę sprawę. W końcu niektórzy są już pełnoletni, czyż nie?

Ruda przerwała głośne czytanie listu, prychnąwszy z niedowierzaniem. Patricia zachichotała i gestem ponagliła ją do kontynuowania.

Mogę Cię tylko zapewnić, że Huncwoci nawet w wakacje wyrabiają sobie renomę i nie pozwalają swoim nader rozwiniętym mózgom rozmięknąć na angielskim słońcu. Jeden z nich, niejaki Peter Pettigrew pragnie zaprosić Was, piękne panie (och jestem przekonany, że Macmillan wisi Ci teraz na ramieniu) do swej krewnej w Walii na kilkudniowy odpoczynek. Obiecujemy pobyt w komfortowej posiadłości, wyżywienie oraz opiekę czterech znakomitych magów i przyzwoitki. Peter czeka na potwierdzenie.

Z gorącymi pozdrowieniami,
James Potter

PS. Walijskie krajobrazy są ponoć bardzo malownicze, proponuję więc swoje ramię w charakterze oparcia na wypadek, gdyby okazały się obezwładniająco wspaniałe.

— A to bufon. — Dziewczyna pokręciła głową, składając list i wkładając go z powrotem do koperty. — Tego jeszcze nie było.
— Ale potwierdzamy, no nie? — Brązowe, sarnie oczy Patricii zabłysły entuzjazmem. — Nasi rodzice chyba nie będą mieli nic przeciwko, w końcu ma tam być ciotka Petera. A on chyba jest czystej krwi, więc moi tym bardziej powinni być usatysfakcjonowani — dodała z przekąsem.
— No wiesz. Jakbym nie miała Pottera dość przez cały rok szkolny i musiała organizować jakieś urocze spotkania w wakacje. Przy malowniczych krajobrazach.
Roześmiały się jednocześnie na wspomnienie kwiecistych obietnic Gryfona.
— Ale poważnie, fajnie byłoby zwiedzić Walię. To podobno bardzo czarodziejska kraina, pełna legend, duchów i magicznych stworzeń. — Macmillan przystąpiła do roztaczania interesującej wizji.
— Jak choćby? — zapytała zaczepnie Evans.
— Jak choćby legenda o kwintopedach, nie mów, że nie słyszałaś. Nie? — Brwi brunetki powędrowały do góry. — Och, no to tym bardziej, usłyszysz opowieść z pierwszej ręki. Wyjmij pergamin, odpiszemy im.
Lily bez szemrania powędrowała do biurka i wyjęła potrzebne przybory. Dopiero kiedy usiadła obok Patricii obmyślającej treść listu, zdobyła się na kontrargument.
— I tak będziemy mogły go wysłać dopiero jutro. Trzeba będzie pojechać na Pokątną, tam jest najbliższa sowia poczta, bo przecież nie mam własnej.
— Nie ma sprawy, pisz. — Macmillan machnęła władczo ręką, przez moment bardzo przypominając własną matkę. — Umiłowany Jamesie…
— Chyba śnisz – parsknęła Evans. — Lepiej ja się tym zajmę.
Kilka minut później odpowiedź była gotowa. Wypisana na liliowej papeterii, zapakowana w kopertę od kompletu, spoczęła na biurku, kiedy dziewczęta szykowały się do snu.

Drogi Jamesie,

Bez względu na uprzejme epitety, którymi mnie obdarzyłeś, wciąż nie potrafisz oduczyć się maniery zwracania się do mnie po nazwisku, co jest bardzo nieeleganckie. Byłabym wdzięczna, gdybyś w przyszłości zwrócił na to uwagę. Ponadto nie wątpię w urodę krajobrazów z rodzinnych stron Petera, jednak nie sądzę, żebym potrzebowała Cię przy ich podziwianiu. Drzewa, rzeki i pagórki rzadko kiedy powodują u mnie omdlenia. Pod naciskiem obecnej tu Patricii zmuszona jestem rozważyć propozycję Petera, o ile podasz dokładną datę i adres w wiadomości zwrotnej.

Z pozdrowieniami,
Lily Evans

PS. Mam nadzieję, że Huncwoci trenują swoje mózgi w sposób, który wykracza poza nudną praktykowaną przez nich destrukcję. Innymi słowy, przypominam o pracy wakacyjnej. Dobrej zabawy!

Rudowłosa rzuciła się na łóżko z ciężkim westchnięciem. Rdzawe włosy rozsypały się jej po poduszce, a zielone oczy wpatrywały się w sufit. Na jej ustach błąkał się lekki uśmieszek, którego pośród ciemności nie mogła dostrzec Patricia.

* * * * * 

Remus Lupin oparł się ciężko o blat biurka i końcówką pióra mimowolnie wygładził krawędzie na liniach, które w prawym górnym rogu pergaminu układały się w datę. Dopiero co przebył pełnię i wciąż czuł się niesamowicie wyczerpany, chociaż wciąż miał w świadomości, że za zaledwie dwa tygodnie będzie miała miejsce kolejna. Ogarniało go tak wielkie znużenie, że niemal przezwyciężało ból nowych ran i wiecznie towarzyszących im przemyśleń. Dzięki temu mógł zastanawiać się niemal ze stoickim spokojem – jak to możliwe? Jak możliwe jest zniesienie dwóch pełni w ciągu jednego miesiąca? Jak wiele jest w stanie wytrzymać człowiek, a właściwie… Pół-człowiek?
Czuł do siebie znacznie większe obrzydzenie niż zwykle. Był wilkołakiem od kilkunastu lat, więc zdążył wypracować w sobie pewien mechanizm obronny, który wprawdzie zmuszał go do cierpienia podczas pełni i w ciągu towarzyszących jej dni, ale z drugiej strony pozwalał mu na słodkie zapomnienie w ciągu pozostałych dni miesiąca. Zawsze powrót od wilkołaka  do niewinnego ucznia zajmował mu jakiś czas, ale przez większość miesiąca niemal nie myślał o tym, że jest potworem, bo jego przyjaciele wymyślali mu całe mnóstwo rozrywek, nie pozostawiając zupełnie czasu na jakiekolwiek inne przemyślenia.
Tym razem było inaczej – nastąpił blue moon, czyli intensyfikacja działalności księżyca, dwie pełnie w ciągu miesiąca. Nawet teraz, pisząc kolejny list do Elisabetty, czuł się ledwie przytomny, już czując magnetyzm srebrzystego sierpa przecinającego nocne niebo.
Kiedy po raz kolejny rzucił okiem na treść listu, uśmiechnął się mimowolnie. Dobrze wiedział, że to nieodpowiednie, ale korespondencja z Lisą, bycie z nią sprawiało, że czuł się zupełnie kimś innym. W pewnym sensie prowadził podwójne życie, ale coraz bardziej wczuwał się w to drugie, normalne. Na przykład, kiedy w towarzystwie Elisabetty Jamesowi wyrwała się wzmianka o jego futerkowym problemie. Ścierpła mu wtedy skóra, wystraszył się nie na żarty, ale zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, słodka, urocza Lisa klasnęła w ręce i zapytała, czy w domu czeka na niego pies. Oczywiście przytaknął skwapliwie, na poczekaniu zmyślił nawet niesamowitą historię o uratowaniu Reksa od okrutnych sąsiadów i teraz w każdym liście opisywał ich wspólne przygody. Początkowo czuł się zawstydzony faktem, że tak bardzo przed nią kłamie, a przecież nie chce, ale słodka niewinność Elisabetty była zbyt wielka – po prostu nie mógł jej powiedzieć o swojej klątwie. Tymczasem coraz bardziej lubił swoje wymyślone specjalnie dla niej opowieści – kiedy je opisywał, naprawdę wyobrażał sobie, że tak właśnie wygląda jego życie, że jego największym zmartwieniem jest, czy wyimaginowany Reks nie odbiegł za daleko za upatrzonym szpakiem.
I było to wspaniałe życie.

* * * * * 

Przez kilka minut ciszę wypełniało tylko skrzypienie łańcuchów, którymi huśtawki przymocowane były do drewnianej belki. Moon ze zmarszczonym czołem wpatrywała się w swoje dłonie.
— Jak to możliwe? — zapytała w końcu, podnosząc pytający wzrok na Jeana. Czaiła się w nim nieufność, może nawet strach, które stopniowo zaczęły zastępować zdumienie wywołane prezentacją chłopaka.
Jean uśmiechnął się z zakłopotaniem i wzruszył ramionami.
— Nie wiem, po prostu to potrafię. Kiedy ty rzucasz zaklęcie, ja jestem w stanie je unieszkodliwić. Dodatkowy szkopuł to fakt, że nie możesz teraz użyć tego zaklęcia, tym właśnie różni się to od zwykłej obrony. Ale nie martw się, to minie. A przynajmniej minęło, kiedy zrobiłem to mojej siostrze.
— Masz siostrę? — zapytała bezwiednie, usiłując niespostrzeżenie sprawdzić prawdziwość słów chłopaka. Wyglądało na to, że wszystko potwierdzało jego teorię – formuła zaklęcia wyślizgiwała się jej z potoku myśli, była tam, ale nie pozwalała się uchwycić w żaden sposób.
— Miałem. Zmarła trzy lata temu.
Dominika ponownie podniosła na niego oczy.
— Przykro mi. — Milczenie zapadło ponownie, tym razem jeszcze bardziej ociężałe i ponure. W przypadku Moon oznaczało, że dziewczyna nie wie, którą kwestię najlepiej byłoby teraz poruszyć – a istotnie było w czym wybierać.
— Więc mówisz, że ministerstwo nie zarejestrowało cię jako czarodzieja?
— Dokładnie. — Jean odgarnął z czoła płowe włosy. — Ich czujniki magii mnie nie wykrywają. Bo to chyba właściwie nie jest magia, raczej coś przeciwnego. Antymagia?
— Niesamowite. — Blondynka pokręciła głową. — Jeśli chcesz, dam znać dyrektorowi mojej nowej szkoły. Może on jakoś…
— Nie. — Sandały chłopaka ostro wbiły się w piasek. — To nie ma sensu. Przecież potrafię użyć zaklęcia tylko przez chwilę i to tylko wtedy, kiedy je komuś wykradnę. — Pstryknął palcami, a na jego dłoni pojawił się kos, którego przed chwilą próbowała wyczarować Dominika. — Po co niby miałbym iść do szkoły? A na żadne eksperymenty się nie zgadzam. Nie zauważali mnie przez cztery lata, więc i teraz wolę sam o sobie decydować.
Blondynka nie odpowiedziała, w myślach przyznając Francuzowi rację. Z doświadczenia mogła powiedzieć, że im mniej osób wie o twoich nie do końca rozumianych przez społeczeństwo umiejętnościach, tym lepiej. W jej przypadku sprawa się wydała, a i eksperymentów nie udało się uniknąć. Trudno było przewidzieć co jeszcze się stanie. Ale nie powiedziała na ten temat ani słowa – skoro jej rodzice i przyjaciele nie mieli pojęcia o tym, ze posługuje się białą magią, tym bardziej Jean nie powinien wiedzieć.
— No cóż, pomyślałam tylko, że to wielka odpowiedzialność — odezwała się Moon przyciszonym głosem. — Byłbyś bardzo cennym przedstawicielem czarodziejów.
— Chyba eksponatem — prychnął chłopak, podnosząc się z huśtawki. — Słońce już zaszło, chyba czas, żebym odprowadził cię do domu.
Dziewczyna skinęła głową i opuścili plac zabaw równym, energicznym krokiem.
— I dlatego chciałeś się ze mną spotkać? Żeby się tym podzielić z kimś… podobnego rodzaju? — spytała, odgarniając włosy za ucho, kiedy przemierzali ciepłe jeszcze od słońca chodniki. Ostrożnie dobierała słowa ze względu na dużą ilość przechodniów, których bynajmniej nie zniechęcał zmrok.
— Zgadza się. Jeśli chcesz, możemy zobaczyć się jeszcze kilka razy, poćwiczyć — powiedział Jean, nie patrząc na nią. — Kiedy wracasz do Anglii?
— Za dwa tygodnie. Możemy umówić się na pojutrze.
— Fajnie. — Uśmiechnął się do niej szeroko, stając tyłem do furtki odgradzającej dom jej wujostwa od ulicy. — No to do zobaczenia.
I odmaszerował sprężystym krokiem, nie dając jej nawet okazji do zapytania, skąd znał adres państwa Renoble.


---

Witam Was szczególnie serdecznie przy okazji oficjalnego rozpoczęcia części trzeciej! Niektórzy z Was zauważyli już, że nastrój historii zmieniał się stopniowo – teraz można spodziewać się jego natężenia, bo liczba niepokojących i pełnych napięcia wątków na pewno wzrośnie. W końcu dzieje się dokładnie to, o czym była mowa w zapowiedzi opowiadania – nadchodzi zmierzch świata czarodziejów!
Dziękuję za każdy komentarz z osobna i trzymam mocno kciuki, żebyście zostali z Dominiką Moon – aż to końca :)

21 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Witaj, Eskaryno!
      Specjalnie opóźniłam moją wizytę, aby napisać Ci komentarz w Twoją pierwszą rocznicę! Bardzo Ci gratuluję, Twoja roczna praca przyniosła naprawdę ogromny efekt. Piszesz sprawnie, nim się obejrzałam, a tu już zaczynasz III część opowiadania. Boję się, że ostatnia przyjdzie równie szybko, a co za tym idzie - niebezpieczny koniec mojej jednej z ulubionych historii.
      A teraz przejdę do treści:
      Dziewczyno, masz niesamowity talent! Twój opis plaży był tak niesamowity, że z łatwością wyobraziłam sobie, jakbym sama opalała się w blasku słońca! Zawsze to, co piszesz jest takie... dopracowane. Widać, że wkładasz w to dużo serca.
      Ups, Dominika odrobinę się zapomniała. Dobrze, że zobaczył to Jean, który ma co nieco wspólnego z magią, a nie jakiś okropny mugol!
      Tak po za tym, to jestem bardzo zaskoczona, w jak łatwy sposób podałaś nam na talerzu postać, która w krótkim czasie okazuje się bardzo ważna. Mam nadzieję, że Jean zagości jeszcze w dalszych rozdziałach, a Black będzie zazdrosny! ^^ Jeszcze, póki jestem przy Francuzie. Znalazłam malutkie powtórzenie: "Miał jasnobrązowe, średniej długości brązowe włosy" Wydaje mi się, że albo jasnobrązowe, albo brązowe, ale nie mam prawa wypominać takiej błahostki TAKIEJ pisarce ;)
      Nie dziwię się Jamesowi - Black jest naprawdę irytujący. Rozumiem, tęskni za magią, ale niech dłużej nie zachowuje się, jak baba z okresem xD
      Sprawa listu z Banku również mnie tak ciekawi, że już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Najbardziej bym chciała już przeczytać Twoje całe opowiadanie, ale nie mogę. Nie tylko dlatego, że jeszcze go nie ma, ale to jest podobne do czekolady - nie możesz zjeść wszystkiego na raz. Lepiej powoli, po kawałeczku, bo zachowasz słodycz na dłużej.
      ...
      Co ja piszę. Przepraszam. Po prostu postanowiłam rzucić mój nałóg - słodycze i teraz wszystko mi się z tym kojarzy xD
      Hahaha xD listy Lily i Jamesa rozbroiły mnie! Uwielbiam ten sarkazm i takie dogryzki w inteligentnym stylu! Mogłabym czytać ich korespondencję godzinami :D
      Ojej, rozmyślania Remusa były bardzo smutne. Nie dość, że podwójna pełnia nie jest miłą sprawą, a do tego dochodzi okłamywanie Lissy. Przy wzmiance o tym, jak kłamstwa uważa za wymyślanie sobie normalnego życia, zrobiło mi się przykro. To, co napisałaś jest niezwykle mądre - inni, którzy mają nawet zwykłego psa na co dzień, nigdy nie zrozumieją osób, które mogą go mieć jedynie w marzeniach. To jest bardzo smutne i tyczy się poważniejszych spraw, niż tylko zwierzątek...
      I wyszło, że Jean jest... antyczarodziejem. Nigdy nie spotkałam się z podobnym pomysłem, ale mimo to bardzo mi się spodobał. Czekam z niecierpliwością na kolejne kostki czekolady, żeby poznać głębiej historię Francuza :)
      Rozdział MEEEEEGA!!! Eskaryno, jesteś niesamowita! Ten wpis po prostu mnie kupił! Był taki... idealny w swojej prostocie ^^
      Czekam na więcej i zapraszam 3 sierpnia na mój jubileusz :)
      Pozdrowienia
      Twoja największa fanka - Natalia

      Usuń
    2. Hej, kochana!
      Kurczę, ja sama jakoś nie zauważyłam tej rocznicy, więc dziękuję Ci bardzo za spostrzegawczość, która nigdy nie była moją mocną stroną! Urodziny Harry'ego, faktycznie. Masz rację, mija rok, a tu już trzecia część... Tempo może się zmienić, ale rzeczywiście widać, że jest konkretny postęp, jeśli chodzi o rozwijanie się fabuły.
      Jeejku, Twój komentarz był tak miły, że aż mi głupio :) No bo to było takie nic, ten rozdział. Aż czuję, że następny powinien być o niebo lepszy, żeby chociaż w połowie dorównać tym wszystkim komplementom! Będę starała się specjalnie dla Ciebie :D
      Wracając jeszcze do Remusa, masz rację, że takie zwyczajne dla innych kwestie jak posiadanie psa to dla niego coś, o czym może tylko fantazjować. Już nie wspominałam o tym w rozdziale, ale skoro Remus był wilkołakiem, to domyślam się, że zwierzęta niezbyt za nim przepadały, co jest naprawdę przykre...
      Dziękuję Ci bardzo za cudowny komentarz i już obiecuję się na Twoim jubileuszu!
      Eskaryna

      Usuń
  2. Hej hej
    Po pierwsze bardzo zazdroszczę Dominice tego, że może sobie poleżeć na plaży ... :( smuteczek.
    Jean. Ciekawy człowiek. Kiedy przeczytałam, że dziewczyna poczuła na sobie czyjeś spojrzenie na serio przestraszyłam się, że jakimś sposobem Gordon znalazł się w Marsylii. Na serio. Moje oczy chłonęły tekst z zawrotną prędkością. Aż tu czytam, że to jakiś obcy koleś. Spoko hehehe. To wcale też nie jest podejrzane ;)
    Ale nie tak na serio to wydaje się być w porządku. Jego moc też jest ciekawa. Ciekawe co z tego wyniknie.
    Ciekawi mnie też to czemu nikt do niej nie napisał ... chyba, że napisał ale listy w pewny sposób do niej nie dotarły. Hmm ...
    A Syriuszek już za nią tęskni? :D heheheh biedny. Jim mu pocisnął : to że tobie nie odpisuje o niczym nie świadczy. Brawo Rogaś.
    Wakacje w Walii? Jak znam życie coś się tam wydarzy. Ale nie wiem czy to będzie fajne czy wręcz odwrotnie.
    remus jest taki biedny. Najchętniej mocno bym go przytuliła. Czemu to jego los pokarał jakim brzemieniem? Eh.
    Pozdrawiam, życzę oceanu a nawet i trzech weny oraz zapraszam do moich Huncwotów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Ja też jej zazdroszczę, plaża to moje marzenie przez okrągły rok. Kocham nasz kraj, ale cały czas mam wrażenie, że urodziłam się w nie tej strefie klimatycznej, co trzeba :D
      Haha, cieszę się w takim razie, że Charlie zrobił takie wrażenie w ostatnim rozdziale :D On też ma teraz inne rzeczy na głowie, w końcu skończył szkołę i musi jakoś poukładać sobie dorosłe życie (co prawda, raczej nieprędko dowiemy się jak to zrobił, ale się dowiemy... kiedyś :D)
      Taak, mam wrażenie, że James jest jedyną osobą, która jest w stanie trzymać Syriusza w ryzach. Szczególnie ciekawe to jest, kiedy pomyśli się, że wkrótce Potter będzie musiał trochę dojrzeć skoro ma się zejść z Evansówną, a Black... No cóż, nie :)
      W Walii rzeczywiście wydarzy się sporo, ale trudno jednoznacznie powiedzieć, czy to będą dobre, czy złe rzeczy.
      Dziękuję za komentarz i lecę z rewizytą,
      Eskaryna

      Usuń
  3. Uwielbiam twój styl pisania i całe opowiadanie! Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja tez chce na francuska plaże... Albo na jakakolwiek plaże ze słońcem :D tymczasem jestem w ładnej; ale dość zachmurzonym Irlandii ;D
    Jean z pewnością nie chce rozmawiac z Dominika tylko o magii. Swoją droga ciekawe, jak odkrył swoj talent, mam wrażenie, ze musiał znac jakiegoś czarodzieja, aby moc "zabrać" jego zaklęcie. To naprawdę genialny pomysł, swietnie tłumaczy, dlaczego nie poszedł do żadnej szkoły i w ogole. Mam wrażenie, ze jego dar odegra tutaj ważna role. Sam jean zas... Na razie mało go znamy; plus za bycie Francuzem dostaje, ale niestety Dominika jest juz zajęta przez kogoś innego :D. Mam dwa zastrzeżenia co do tego wątku; na początku napisałaś, ze Jean miał francuski akcent, sugerując, jakby odzywał sie do Dominiki po anielsku, ale to nie miałoby sensu, skoro sa we Francji... Pozniej najwyżej by przeszedł na ang. Druga uwaga: poprzez wstawanie innego wątku miedzy ich drugim spotkaniem odniosłam wrażenie,ze musiało minąć troche czasu; wiecej, niz by sie wydawało.
    Syriusz jest troche za bardzo marudny... Ale swoją droga ciekawe, czemu Dominika nie dostała of niego listów.. Ani od nikogo. Czyżby to miało związek z nadchodzącymi czasami? dziwne... Ale wiem, ze to jeszcze bardziej skomplikuje relacje miedzy główna dwójka bohaterow i mu smutasno :p mam nadzieje, ze w jakis sposob Dominika zostanie zaproszona do Walii.
    A Remus... Troche go rozumiem, ale kłamstwo o takiej skali zawsze wyjdzie na jaw... I to nie wróży nic dobrego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Królestwo za plażę! Ale Irlandia też jest trochę w klimacie, więc zazdroszczę :)
      Jean i jego talent to kopalnia perspektyw. Mam wobec niego dość konkretne plany, więc zapewniam, że nie jest to przypadkowy wątek, ale też nie rozwinie się od razu. Jest trochę jak sam Jean - ma drugie dno :)
      Co do akcentów, wyobrażałam to sobie tak, że Marsylia jest miejscowością dość poważnie zdominowaną przez turystów, więc Jean asekuracyjnie przeszedł na angielski, a kiedy mimowolnie rozpoznali w sobie rodaków, mogli swobodnie rozmawiać po francusku. Pewnie nie dość jasno to zaznaczyłam, ale dziękuję za spostrzegawczość. To samo dotyczy uwagi o czasie, starałam się nad nim panować i w sumie od tego są watki poboczne, żeby trochę wybijać z rytmu, ale może tym razem wrażenie było zbyt silne :)
      Na tym etapie niewiele mogę powiedzieć na temat listów, ale w sumie Harry też w pewnym momencie miał kłopot z sowią pocztą i nic nie było dziełem przypadku... :)

      Usuń
  5. Droga Eskaryno,
    Miałaś rację co do tego, że część trzecia będzie jeszcze ciekawsza. Już po pierwszym rozdziale mogę śmiało powiedzieć, że będzie się działo. ;-)
    Dlaczego Dominika nie dostaje żadnych listów? Nie dochodzą do Francji? Czy może ktoś je przechwytuje? Bo nie ma wątpliwości, że jej przyjaciele do niej pisali.
    Syriusz jest śmieszny w swojej złości. Pewnie myśli, że Dominika go olewa, bo nie odpisuje na jego listy i czuje się tak samo źle z tym faktem co Moon.
    Listy Jamesa do Lily są takie zabawne. Niby taki z niego niegrzeczny chłopak, który bazgrze wypracowania tak, że ledwie można je rozczytać, a jednak listy do panny Evans potrafi napisać, wręcz wykaligrafować! No i jaki podniosły język w nich stosuje. No po prostu romantyczny z niego facet. Ale niestety, co zauważyła Lily, nie potrafi odzwyczaić się od zwracania się do niej po nazwisku.
    Szkoda mi Remusa, bo to dobry chłopak jest. Chciałby mieć normalne życie, normalne problemy jak inne nastolatki. Niestety, musi borykać się z likantropią. Mimo wszystko, nie powinien okłamywać Lisy. Może nie mówić jej o swoim problemie, ale wymyślanie historyjek, które niby przeżył, nie jest dobrym pomysłem. Wkrótce się pogubi i wyjdzie na jaw jego kłamstwo, przez co straci zaufanie swojej dziewczyny.
    Jestem bardzo ciekawa co też ten Jean ma za moc - już się domyślam, ale i tak chciałabym przeczytać o tym więcej.
    Czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam, Ctah!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej :)
      Wydaje mi się, że ten rozdział jest dość niepozorny, ale intuicja Cię nie myli, w przyszłości czeka nas sporo akcji :)
      Sama miałam ubaw, pisząc listy Jamesa i Lily, więc cieszę się, że nie wyszły najgorzej. Niby coś tam Potterowi świta, bo się chłopak stara, ale ten drobny szczegół z nazwiskiem dowodzi, że to jeszcze trochę za mało :)
      Całkowicie zgadzam się z Tobą w kwestii Remusa - kłamstwa są niebezpieczne i chyba nigdy nie prowadzą do niczego dobrego.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  6. Hej! pisałam komentarz pod jednym z trzech ostatnich rozdziałów i oczywiście musieli akurat wtedy odciąć prąd, ale doczytałam resztę zaległych na telefonie i wracam xd
    zacznę od historii z zagubioną mapą, bo tam skończyłam ostatnio. dobrze, że Syriusz i James o niczym się nie dowiedzieli, bo mogłoby być niezbyt ciekawie. jednak Peter i tak ma wystarczająco w życiu przekichane, tego można mu oszczędzić xd
    zdziwiło mnie, że Dominika nie wzięła ze sobą różdżki, kiedy wykładała mapę. chociaż i tak Ragnarok miał przewagę, bo ja zaskoczył...
    i wzmianka o tych oczach, kiedy Dom przewidywała przyszłość (to ten proszek?) - podobało mi się nawiązanie do Harry'ego w tym momencie, może Syriusz za parę lat o tym wspomni, o ile nie zapomni o tym w pięć minut tak jak zazwyczaj to robią faceci xd
    no, poza tym naprawdę widać, że jest niedojrzały w tej relacji. tu coś zrobi, po chwili udaje, że nic szczególnego się nie dzieje, zero rozmowy...
    dalej, z tym drzewem naprawdę świetny motyw, jednak prawdziwe wierzenia to skarbnica. nie mam jednak pojęcia, co to biedne dziecko mogło komuś zrobić. i skoro to taka rzadka magia, to po co się tak wysilać? generalnie podzielam w tej kwestii zdanie Dominiki. strzelam, że to forma ostrzeżenia, bo co innego.
    i ten kretyn w pociągu. naprawdę, on nie ma nic innego do roboty, niz łażenie za Dom i czepianie się, bo go kiedyś wsypała? psychol.
    a, jeszcze Remus, prawie zapomniałam. ogólnie to jego relacja z El jest równocześnie fajna, ale i musi mu przysparzać wiele bólu. zresztą, w końcu i tak się dowie prawdy, ale jeśli kłamstwa zabrną za daleko, może nie być czego zbierać...
    i z tym Jeanem jest coś ostro nie tak. póki co jest niepozornie, ale ja czuję, że on ma potencjał na bycie jakimś konkretnym wrogiem. jest z nim coś nie tak, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej :) Widzę, że nawet technologia jest przeciwko mnie, haha. Cieszę się, że tu wróciłaś ;)
      Oj tak, Peter miał sporo szczęścia w nieszczęściu. Chyba nikt nie chciałby podpaść tym dwóm... nawet jeśli jest się Huncwotem.
      Cieszę się, że wychwyciłaś aluzję do Harry'ego :) Ciekawe jak to samo zdanie w różnych przypadkach wywołuje zupełnie odmienne wrażenia, prawda?
      Remus niestety brnie w złą stronę i w dodatku zaczął wchodzić w fazę kłamstw, które nawet niezupełnie są potrzebne i uzasadnione likantropią.
      Jean będzie miał interesującą rolę do odegrania, nie od razu co prawda, ale oczywiście nie pojawił się tu przypadkiem. Ciekawa jestem, czy będziecie jeszcze o nim pamiętali, kiedy po raz kolejny wkroczy do akcji :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  7. PART ONE:
    No witam z powrotem, słońce ty moje złote!
    Pewnie przeżywasz teraz lekkie: ,,dafq" patrząc na nową czytelniczkę, która tak się do ciebie zwraca, ale muszę cię zawieść, bejbs. Ja nie jestem tu nowa. Z tej strony Zośka, tylko z innego konta. Długo by tłumaczyć dlaczego nie korzystam ze swojego starego, a nie chcę zabierać miejsca, więc wrócę do rozdziału. Kurde, rozpoczynasz już trzecią część, ciągle się rozwijasz, a ja mam wrażenie jakbym stała w miejscu. W każdym razie, gratuluję tak pokaźnej liczby rozdziałów i cierpliwości, naprawdę.
    ,,Nie uciekł spojrzeniem, wręcz przeciwnie, uśmiechnął się szeroko i wpatrzył w nią intensywniej." Nie dziwię się Dom-Dom, że chciała uciec. Ten dziwny facet zachowuje się naprawdę, naprawdę podejrzanie. Jak jakiś psychol czy przyszły gwałciciel. Bo kto normalny uśmiecha się do obcych lu... A nie, czekaj. Ja przecież też tak robię (czyli chyba jestem psycholką. Albo gwałcicielką ( ͡° ͜ʖ ͡°)) :D Ale ja jestem mniej kripi. Na miejscu Dominiki, już spierdzieliłabym na drugi koniec plaży. Albo wyjęła z torby nóż (w końcu go kupiłam! <3). Tak na wszelki wypadek. Dobra, idziemy dalej.
    ,,— Mamo, pójdę się trochę przejść — powiedziała, przesuwając się na brzeg leżaka i zsuwając kapelusz z głowy." Nie, nie rób tego. To pierwszy błąd jaki popełniają ofiary, oddalając się od reszty grupy, a potem zazwyczaj gi... WRACAJ TU DOMINIKO KSIĘŻYCU I SIEDŹ NA TEJ CHOLERNEJ DUPIE! *drze się jak opętana, wymachując swoimi łapskami w powietrzu choć i tak nikt tego nie zauważy. No, może poza siostrą, która zapewne spojrzy na Memento ze znużeniem i powie rodzicom, że powinni już dawno odłączyć jej internet, bo z Memento jest co raz gorzej* Wybacz, to takie moje zboczenie (( ͡° ͜ʖ ͡°)) zawodowe. Za dużo horrorów. Nevermind. Dalej.
    ,,Tylko nieznacznie górował nad nią wzrostem." To musi być gwałciciel. Na pewno mu się źle z oczu patrzy, a patrząc na to, że nie jest najwyższy... SPIERDZIELAJ STAMTĄD, DZIEWCZYNO!
    ,,Jego oczy były nieprzeniknione, ale to zapewne dlatego, że stał pod światło." Ta, jasne. Mówiłam, że to jakiś psychol albo gwałciciel? Mówiłam! A jako, iż jeszcze nosi sandały... Boże, to naprawdę jakiś zboczeniec. Znaczy, ja też jestem zboczeńcem (tylko płci żeńskiej), ale ja jestem nieszkodliwa. Chociaż zdania są podzielone...
    ,,— Śledzisz mnie! — fuknęła, cofając się o krok i patrząc na niego z niedowierzaniem. [...] — Chyba zwariowałeś!" No w końcu to zrozumiała! A teraz nie gadaj, tylko spierdzielaj! Yezz... Dobrze, że te psycho sceny z tym gościem się skończyły, bo jeszcze trochę i dostałabym nerwicy. Ej, właśnie zauważyłam, że poświęciłam na niego połowę swojego komentarza, lol :D Dobra, dalej. Chociaż... Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że ten facet mógł być taki sam jak Dom-Dom. Znaczy wiesz, też władałby Białą Magią, a ktoś go na nią nasłał, żeby pomóc się jej z tym wszystkim uporać... Okej, okej. Koniec z teoriami spiskowymi dotyczącymi tego psychola. Idziemy dalej (tym razem już serio).

    OdpowiedzUsuń
  8. PART TWO:
    ,,— I tak ci nie odpisze.
    — Skąd ta pewność? [...] To, że tobie nie odpisuje, jeszcze o niczym nie świadczy." 0.0
    Błagam, powiedz, że Dżejms w tej chwili nie żartował, bo chyba go zatłukę. Mój wskaźnik fangirlu potrzebował takiej słodkiej sceny po tamtych akcjach z psycholem Żanem/Dżejnem, łorewer.
    ,,Nie nadeszło nic – żadna wiadomość od Lily czy Patricii, żadna notatka od Syriusza [...]" Dżejms, ty chuju. Lepiej, żeby list od Syriusza był już w drodze, bo nie ręczę za siebie.
    ,,Na chodniku przed domem stał Jean i machał do niej ręką. W drugiej dłoni lśnił mu złotawy żwir. Moon odwróciła się od okna i po krótkim wahaniu wybiegła z pokoju i pośpiesznie zeszła po schodach." Jako wieloletnia weteranka horrorów, mówię stanowcze nie wychodzeniu z domu do psychola (bez żadnej łyżki do obrony czy chociaż blendera), który mógłby cię zgwałcić, pociachać i zakopać potem w jakimś rowie albo pod płotem. Ale oczywiście, mnie nikt nigdy nie słucha. A potem ból, płacz i zgrzytanie zębów. Ech. Ciężkie jest życie czytelniczki. Nikt jej nigdy nie słucha.
    ,,Wiesz, o tej porze to raczej opustoszałe miejsce, będziemy mieć spokój." Opuszczone miejsce. We dwoje. To powinno być dla ciebie czerwone światło, Dom-Dom. Wybacz, Eskaryno, ale nie mogę powstrzymać swoich wtrąceń, które wiem, że nie są zabawne, ale... Mam adhd, więc nie miej mi za złe. Muszę na coś przelać moje uczucia czytając twoje teksty, bo inaczej bym wybuchła!
    ,,— Nie dostałem żadnego listu — odezwał się w końcu sucho. — Ale w końcu to zrozumiałem. Moja moc jest inna." Przysięgam na moje gofry, że piszę ten komentarz jednocześnie czytając i nie byłam w stu procentach pewna czy ten facet serio ma coś wspólnego z Białą Magią! Ale ej. To tylko potwierdza moje zdolności wróżbiarskie. W końcu jestem w czymś dobra. Otak ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    ,,— Lily, dostałaś list od Pottera." Aw, normalnie bym ci nie wybaczyła, że przerywasz tą ciekawą akcję z Dom-Dom i Chyba-Jednak-Nie-Gwałcicielem (chociaż kto wie), ale ze względu na Jily, możesz liczyć na moją łaskę, głupku. Dobra, spadam czytać ten list, nie mogę się go doczekać *-*
    ,,— Nie ma sprawy, pisz. — Macmillan machnęła władczo ręką, przez moment bardzo przypominając własną matkę. — Umiłowany Jamesie…
    — Chyba śnisz – parsknęła Evans. — Lepiej ja się tym zajmę." Ej, ten moment był nawet słodki. Takie fajne przyjacielskie sprzeczki. Chyba jednak ci wybaczę.
    ,,Nawet teraz, pisząc kolejny list do Elisabetty, czuł się ledwie przytomny [...]" Serio? Warto się tak męczyć pisząc list do takiej lasi, zwłaszcza po pełni? Serio? *tak, nie mogłam się powstrzymać*
    ,,Tymczasem coraz bardziej lubił swoje wymyślone specjalnie dla niej opowieści – kiedy je opisywał, naprawdę wyobrażał sobie, że tak właśnie wygląda jego życie, że jego największym zmartwieniem jest, czy wyimaginowany Reks nie odbiegł za daleko za upatrzonym szpakiem.
    I było to wspaniałe życie." A ten moment był wyjątkowo smutny i idealnie oddający smutne przemyślenia Remusa dotyczące niego oraz jego życia. Matko, ale mi go szkoda...
    ,,— Słońce już zaszło, chyba czas, żebym odprowadził cię do domu." No ja myślę. I pamiętaj, masz ją odprowadzić pod drzwi JEJ domu, nie SWOJEGO. Czaisz? *srry, nadal nie mogę się przekonać do tego, że on jednak nie jest gwałcicielem ani psycholem. Musisz mi to wybaczyć, bejbs*
    ,,I odmaszerował sprężystym krokiem, nie dając jej nawet okazji do zapytania, skąd znał adres państwa Renoble." I ty się dziwisz czemu ja go uważam za psychola? Rili?
    No, na tym już kończę mój zajebiście długi komentarz.
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    мємєηтσ мσяι

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heloł feloł!
      Na takie długie komentarze jak Twój trzeba rezerwować osobny termin :D Ach, zawsze mogę na Ciebie liczyć. Gdzie tu miejsca na rozczarowanie!
      Widzę, że Jean już ostatecznie został gwałcicielem. Biedny chłopiec, czemu on jest winny? On jest biedny! No, ale zarzutu o psycholowatość nie będę prostować, z tego akurat ciężko wybrnąć.
      Jak już pisałam wcześniej, "Dżejms, ty chuju" to zdecydowanie moja ulubiona część tego komentarza xDD Cudowne!
      Masz rację co do tych horrorów - w takich sytuacjach bohaterowie wyzbywają się całego swojego instynktu przetrwania, no bo czemu nie? Dominika chyba nawet nigdy tego instynktu nie miała xD Ciężkie życie, zupełnie jak bez mózgu, ale cóż począć.
      Cieszę się, że mimo wszystko zdecydowała się mi wybaczyć :D Już zaczynałam panikować!
      Dziękuję za cudowny, wspaniały, długaśny, wzruszający, przezabawny komentarz. Dzisiejszy rozdział zawdzięczmay Tobie :D
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  9. Witaj moja droga! Zdecydowanie zbyt rzadko odwiedzam cię z komentarzem, ale z twoją przygodą jestem na bieżąco, uwielbiam ją i cały czas ci kibicuję i przesyłam wenę! ;P
    Na wstępie gratuluję pięknej rocznicy ;) Świetne opowiadania po prostu mają to coś, że utrzymują się tak długo ;P Oby było tych rocznic nieskończenie wiele ;)
    A co do samej historii! Bałam się trochę nadejścia wakacji ;P Uwielbiam początki roku szkolnego w opowiadaniach, towarzyszy im taki dreszczyk magiczny, a gdy zbliżają się wakacje w Hogwarcie zawsze mam stracha, że gdzieś ta magia uleci. Pewnie gdybym żyła w magicznym świecie miałabym takie huśtawki nastroju jak Syriusz ;P Oczywiście w twoim przypadku nie zawiodłam się bo wakacje są równie magiczne! Szczerze to nie mogę doczekać się spotkania u Petera, ale postaram się być cierpliwa ;P
    Niesamowicie wierci mi dziurę w głowie ten list z banku! Liczyłam, że Dominika będzie równie niecierpliwa co ja i dowiem się w tym rozdziale co takiego skrywa się pod jej nazwiskiem, ale widzę, że przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać ;P
    Bałam się, że na plaży Moon obserwował Gordon... O moją wyobraźnię zaczepił nawet Syriusz, a tu proszę, ktoś całkowicie nowy ;P Tak jakby biała magia Dominiki nie była już wystarczająco zagadkowa to musiałaś stworzyć kolejny odłam! ;P No zastanawiające, świat magiczny rzeczywiście trochę wariuje, tak mi się wydaje. Bardzo się cieszę, że wchodzimy w kolejny etap! Pewnie gdybym miała twoje opowiadanie w wersji książkowej pochłonęłabym cię w jeden dzień tak jak to ostatnio zrobiłam z Piątą Falą, o mały włos nie zamówiłam ostatniej części przedpremierowo...
    Wracając do Jeana, bo to on jest chyba główną zagadką ostatniego rozdziału. Niepokoi mnie, że tak wiele wiedział o Dominice, początkowo myślałam, że może znał ją ze szkoły, teraz mam dwie teorie, albo ma jakieś nieziemskie zmysły i np. podsłuchiwał na odległość, albo czyta w myślach. Na razie coś mnie urzekło w jego osobie i szczerze to mam nadzieję, że nie okaże się kolejnym potworem jakim okazał się Gordon. Może nawet odbije Syriuszowi Dominikę? Huehuehue ;P Urocze też było nawiązanie do Władcy Pierścieni, chociaż jak na tak zawadiacką gadkę za szybko przeszedł do sedna sprawy ;P
    Zastanawia mnie również awaria korespondencyjna u Moon...Chciałabym żeby też pojawiła się u Petera, tzn Moon, nie awaria ;P No zobaczymy ;)
    Dużo się dzieje! Rozdział niesamowity! Jak wszystkie zresztą, ale ten jako wakacyjny uważam, że na tle innych blogów jest niesamowicie wybitny!
    Pozdrawiam i życzę huncwotów oraz weny ;)
    niecnimarudersi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej!
      Dziękuję :) Mam nadzieję, że rocznic jednak nie będzie nieskończenie wiele, haha, wolałabym tę historię (nie)szczęśliwie skończyć. No, ale sporo jeszcze zostało, całe dwie części.
      Mam tak samo, jeśli chodzi o wakacje w fanfickach! Zwykle wtedy wszystko się solidnie rozjeżdża, dzieją się same wątki romansowe, a bohaterowie stają się jacyś tacy... mugolscy. Mam nadzieję, że uda mi się tego uniknąć :)
      Cieszę się, że Jeanowi udało się cię zaintrygować. Faktycznie, dzięki niemu, a może raczej przez niego mamy więcej pytań niż odpowiedzi.
      Fajnie, że wychwyciłaś nawiązanie do Tolkiena :D
      Bardzo dziękuję za wszystkie miłe słowa, to naprawdę motywujące. Aż zaraz biorę się za pisanie :)
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  10. Witam, to znowu ja - marnotrawna córka :D. Mam na wstępie taką prośbę do Ciebie - nie kasuj tego opowiadania po skończeniu. Zostaw choćby w jakimś spis treści. Lubię je czytać, ale obecnie nie umiem ogarnąć swojego grafiku życiowego, więc trochę cierpię na brak czasu, a jak już go mam, to leże bezmyślnie plackiem, czekając na zregenerowanie sił ;d.
    Cały czas się zachwycam Twoim pisaniem. Naprawdę zazdroszczę takiego ładnego dobierania słów. Przyjemne masz te opisy. Staram się pracować nad swoimi, ale z bólem przyznaję, że kiepsko mi to wychodzi :D. Ha! Wiedziałam, że Jean dlatego ją zauważył. Przynajmniej na razie tak myślę :D. Też tak mam, że jak coś lubię robić i nie jest to tak spotykane, i jak kogoś zobaczę, kto to robi, to taki uśmiech i od razu moje zainteresowanie do tej osoby niebywale wzrasta. Denerwuję mnie trochę to, że Patricia tak na wszystkich wrzeszczy za byle co, no ale cóż, taki charakter ;p. Chociaż miło, że w końcu dała się namówić na pogawędkę z nieznajomym. Ta jego moc... jej, jakby brał udział w pojedynku, to byłby chyba nie do pokonania :D. Całkiem przydatną ma... "zbroję". James chyba jeszcze długo nie uraczy jakiejś pochwały od Lili. Gdyby Patricia napisała za nią list... ciekawe czy Potter byłby oczarowany nagłą zmianą Evans czy też od razu nie dowierzałby, że to właśnie ona. No bo z Jamesem to nigdy nie wiadomo. Zakochany, to może ucieszyłby się, gdyby zmieniła tak diametralnie zdanie. Może wcale by nie podejrzewał, że to nie ona. Ciekawe, dlaczego listy nie dochodzą do Dominiki. Ciekawe dlaczego. Jedynie kojarzy mi się z HP z drugiej części, jak to Zgredek nie pozwolił, aby Harry wrócił do Hogwartu ;p. Hm... ja myślę, że Lisa mogłaby zrozumieć jego futerkowaty problem albo nie ogarnąć powagi sprawy. Remus ryzykuje, gdyby jej powiedział, a widocznie nie wie czy warto.

    "— Dalej, dalej, pod jednym z nich jest frank! — Spojrzała na mężczyznę, sprawnie manipulującym trzeba kubeczkami na składanym stoliku." --> "manipulując" chyba i "trzema"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Jeju, moja wyobraźnia jeszcze nie sięga tak daleko, ale z pewnością byłoby mi szkoda wywalić to wszystko ot tak, więc obiecuję Ci oficjalnie - zrobię wszystko, żeby zachować to opowiadanie w tej formie :) Na pewno wymaga całego mnóstwa poprawek formalnych - Twoje uwagi zawsze odnotowuję - ale chwilowo mam na myśli miejsce na serwerze i linię fabualarną, czyli coś, co sama mogę zagwarantować :)
      Dziękuję bardzo za ciepłe słowa dotycżace opisów - to dość trudna forma, więc jeżeli dobrze się ją czyta, to pękam z dumy.
      To ciekawy pomysł, nie wpadłam na to, żeby Patty pisała list do Jamesa zamiast Lily :) Ale powiem Ci w tajemnicy, że w przyszłości ktoś wpadnie na podobne rozwiązanie, ale nie będzie to ani James, ani Lily, ani Patricia :D
      Jeśli chodzi o problemy Dominiki i Remusa, to trafiasz dokładnie w sedno, tyle mogę powiedzieć :)
      Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za komentarz,
      Eskaryna

      Usuń
  11. Skupiłam się dzisiaj na twoich opisach i jestem pod wrażeniem jak budujesz klimat w tej historii. Chodzi mi o to że robisz to tak między wierszami. Nie jestem żadną specjalistką ale fajnie to wygląda jak tak wplatasz różne rzeczy jak to wciąż niezaścielone łóżko Syriusza.
    Co do samej akcji - bardzo fajny pomysł z tą antymagią. Widziałam już ją w nieco innych formach, ale pojawia się rzadko i trochę inaczej więc super. Ten wątek poboczy z Lily również wyszedł miło. Nic tylko zobaczyć te malownicze widoki w Walii.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń