31 sierpnia 2016

Rozdział V - część III


„Pocztowe manewry”

– rozdział V –

Leżała bez ruchu na kanapie, patrząc obojętnie na mrugające za oknem gwiazdy. Były prawie białe, nieprzyjemnie zimne, płonące pośród niemal czarnego, jaśniejącego z każdą godziną nieba.
Odwróciła wzrok, napotykając głowę Syriusza ciężko spoczywającą na jej ramieniu. We śnie wyglądał bardzo niewinnie, jakby chłopięco, niwelując zupełnie efekt szklanek wypitej whisky, efekt tych strasznych historii płynących przerażająco swobodnie przez usta. A ona, czym się zrewanżowała? Odszukała po omacku jego dłoń, nasłuchując każdego dźwięku w pustym domu, każdego cienia przekradającego się za szybami spokojnego, jak mogłoby się wydawać, domu przy Derwent Road.
Teraz czuła się silna jak nigdy wcześniej. Może to napór jego ciała, a może Moc wolno krążąca w jej żyłach, ale ktokolwiek tej nocy zapukałby do jej drzwi, napotkałby kobietę, już nie dziewczynę, czekającą pośród ciemności, gotową na każde jego słowo, na każdą groźbę. Niewielu rzeczy naprawdę się bała, kiedy czuła ciepłą dłoń Syriusza w swojej własnej, zupełnie jakby wraz z jego dotykiem spływały na nią spokój i siła. Podświadomie wiedziała na co ją stać, jeśli ktoś doprowadzi ją do ostateczności, ale nie w tej chwili, nie teraz, kiedy wolno ulatniający się alkohol wciąż jeszcze zaciemniał jej zmysły, a spokój zachęcał do snu…
Szczelniej otuliła się swetrem i oparła policzek o szorstki materiał kanapy. Zmusiła się do zamknięcia oczu i spróbowała oczyścić zmęczony umysł z nadmiaru informacji, choćby do świtu.

* * * * * 

Kiedy ponownie otworzyła oczy, Syriusz już nie spał. Najwyraźniej coś nie pozwalało mu odejść, podobnie jak jej, coś przykuwało go do niepozornej granatowej kanapy w jeszcze bardziej niepozornym jednorodzinnym domu w Bedworth. Siedział wyprostowany, patrząc w zamyśleniu gdzieś przed siebie i cicho bębniąc palcami w obicie mebla.
Odgarnęła włosy z czoła i usiadła prosto, przyglądając mu się niepewnie. Black drgnął, wyrwany z letargu, i spojrzał na nią z roztargnieniem. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, ale Moon jak zwykle pierwsza opuściła oczy.
 Przykro mi, że tak zwaliłem ci się na głowę  odezwał się w końcu ochrypłym głosem.  To się stało bardzo szybko i nie myśl, próbowałem to załatwić inaczej, ale Jamesa nie ma w Londynie, a ja… No, nie było to zbyt eleganckie. Wybacz.
 Nic nie szkodzi, rodzice wracają dopiero dzisiaj po południu  powiedziała szybko Moon, czując w piersi ciężar współczucia.  Wręcz przeciwnie, cieszę się, że pomyślałeś właśnie o mnie…
Ponownie zapadło milczenie, które oboje pragnęli przerwać, ale wszystkie słowa wydawały się bardzo błahe i bezsensowne po tym wszystkim, co połączyło ich minionej nocy.
 Wiesz…  Syriusz nagle podniósł głowę i na krótką chwilę jego twarz rozjaśniła się, a zmarszczone brwi wyprostowało nieśmiałe rozbawienie.  Dziwnie jest mieć ciebie tak na wyciągnięcie ręki.
 Jak to?
 Różnie się między nami układało, zazwyczaj bardzo, eee, emocjonująco, ale ja od początku odczuwałem ciebie jakoś inaczej.  Przesunął się na kanapie, żeby spojrzeć jej prosto w twarz.  Nie chcę rzucać frazesami, że jesteś wyjątkowa i piorun strzelił mnie z miejsca, bo tak nie było, ale ty jesteś taka inna, jesteś zupełnie inna niż wszystko, co w życiu poznałem.
Dominika uśmiechnęła się z zażenowaniem, bardzo koncentrując się na zakładaniu kosmyka włosów za ucho.
 Pewnie dlatego, że długo tu nie mieszkałam, różnica kultur czy coś  mruknęła, usilnie próbując zbagatelizować sytuację. Nagle przyszło jej do głowy, że może Biała Magia jest w jakiś sposób odczuwalna przez innych ludzi? Może nie tylko mężczyzna ze Śmiertelnego Nokturnu, ale i Syriusz, i nieznana jej liczba innych ludzi podświadomie wyczuła drzemiącą w niej magię i gromadziła się przy niej jak ćmy wokół ognia? Serce załomotało jej szaleńczo w piersi, kiedy ta możliwość stała się nagle przerażająco prawdopodobna. Co jeśli Lily, Patricia i Huncwoci zadają się z nią tylko dlatego, że Biała Magia ich do tego zmusza?
 Nieważne.  Black machnął niecierpliwie ręką, a drugą chwycił jej dłoń.  Po prostu po tym wszystkim nie mogę uwierzyć, że tu siedzimy, że tyle o mnie wiesz, że mam ciebie tak blisko.  Jej mięśnie stężały boleśnie, kiedy chłopak dotknął jej policzka. Zaryzykowała szybkie spojrzenie w jego dobre, ciemne oczy i poczuła jak zalewa ją fala rozkosznego ciepła, niemal graniczącego z bólem. Nie, nawet Biała Magia nie mogła wyczarować tego, co w nich zobaczyła.  I dlatego nie jesteś tylko inna. Jesteś jedyna na świecie.
Moon poczuła jak gardło ściska się jej gwałtownie, niezależnie od wszystkiego, co wypróbowała, żeby do tego nie dopuścić.
 Co teraz z tobą będzie?  wyszeptała ze wzrokiem wbitym w dywan, którego wzorki latały jej przed oczami.
Syriusz wzruszył ramionami z gorzkim uśmiechem i cofnął dłonie na własne kolana.
 Jakoś sobie poradzę, nie ma obaw. A teraz nie myśl o mnie, mała, i powiedz, dlaczego powitałaś mnie wczoraj z różdżką w progu.
Nagła zmiana toru rozmowy zupełnie zbiła ją z tropu. Black najwyraźniej odzyskał swój zwykły animusz, bo patrzył na nią z góry z lekkim uśmieszkiem.
 Noo… To długa historia  powiedziała z wahaniem, czując w piersi niemal radosne bicie serca. Tak długo czekała na ten moment! Na kogoś, kto jej wysłucha i spróbuje rozumieć, co wisi nad jej głową, z czym zmaga się niemal codziennie, co ostatnio z dość kłopotliwego daru stało się śmiertelnym zagrożeniem. Nie mogła powiedzieć mu zbyt wiele, nie teraz, ale zdradzenie choć części prawdy wydawało się wybawieniem.  Ja… Ktoś mnie śledzi.
 Dlaczego?  Padło nieuchronne pytanie, którego się obawiała, przecięło zastałe powietrze jak bicz.
 Pewnego dnia zaczepił mnie na Śmiertelnym Nokturnie  ciągnęła z oporem, mnąc brzeg koca, który niemal zupełnie zsunął się na podłogę.  Bredził jakieś bzdury, czegoś ode mnie chciał. A wczoraj dom opieki społecznej wyleciał w powietrze. I on tam był, uchylił mi kapelusza.
Zamilkła, odtwarzając w myślach to, co powiedziała. Nie brzmiało najlepiej. Raczej paranoicznie.
Syriusz w zamyśleniu potarł nieogoloną szczękę. Na szczęście nie wyglądał tak, jakby zamierzał ją wyśmiać albo zbagatelizować jej obawy.
 Zauważyłaś coś jeszcze?
Skinęła głową.
 Raz coś obudziło mnie w nocy. Kiedy wyjrzałam przez okno, trawnik był pusty, ale trawa pośrodku była wgnieciona. Wiesz, jakby ktoś na niej stał. Ale nie było śladów ani od strony domu, ani od strony ulicy. Jakby nagle pojawił się na samym środku.
 Może się aportował  mruknął Black, patrząc uważnie w jakiś nieokreślony punkt.  Nie wiem, to brzmi bardzo dziwnie… Masz jakichś wrogów?
Moon po raz pierwszy od wielu dni poczuła się rozbawiona.
 Całkiem sporo. Śmiem twierdzić, że większość z twojego powodu.
Syriusz podniósł na nią oczy i po chwili uśmiechnął się przepraszająco.
 To bardzo źle, że nie masz sowy  osądził, podnosząc się z kanapy i przeciągając leniwie.  Utrudnia nam to kontakt. Postaram się odzywać co najmniej raz dziennie i chcę otrzymywać od ciebie regularne raporty na temat jakichś dziwnych zjawisk w okolicy i tego faceta, jasne?
 Raporty?  zapytała Moon z przekąsem, przeczesując palcami włosy.  A jak coś pominę, szefie?
 Jak coś pominiesz, to tu przyjadę i sam sprawdzę, co jest przyczyną takiej niesubordynacji  mruknął, pochylając się nad nią nisko i szczypiąc lekko w bok.
 Auć! W porządku, będę pisała. Dziękuję  dodała, poważniejąc, przytrzymawszy go za brzeg koszulki.
Uśmiechnął się i poklepał ją po głowie w kompletnie pozbawiony romantyzmu sposób, co przyjęła z męczeńskim westchnięciem i przewróceniem oczami.
 Będę się już zbierał.  Szybko narzucił skórzaną kurtkę i podniósł różdżkę ze stołu.
Chwilę później stał już w progu z kufrem, dostarczając sąsiadom wątpliwego, alternatywnego tematu plotek dla wczorajszej katastrofy.
Znowu stali w niezręcznym milczeniu, w powietrzu zdawały się wisieć wszystkie wczorajsze słowa i na wpół ukształtowane myśli, które alkohol wypuszcza przez usta krótszą drogą, nie uwzględniając przy tym rozsądku. Wydawało się, jak gdyby ta noc zbliżyła ich do siebie w przyspieszonym tempie, jakby ich zaledwie kilkudniowy związek zupełnie niespodziewanie pogalopował naprzód, a uczucia i zaufanie względem siebie stały jeszcze na starcie. W jego ciemnych, niemal czarnych oczach widziała odbicie własnego zażenowania tą sytuacją, ale mimo to nie chciała, żeby stąd odchodził prosto w świat, w którym nie ma już domu, do którego mógłby wrócić, i to pośrednio z jej winy. To egoistyczne życzenie, niema prośba pozostała jednak wyłącznie w jej oczach, bo przecież doskonale wiedziała, że Syriusz ma teraz całe mnóstwo spraw do załatwienia i nie powinien ich dłużej odkładać.
 Niedługo napiszę  zapewnił ją z krzepiącym uśmiechem. I odszedł.

* * * * * 

Ale Syriusz nie napisał. Ani tego, ani następnego, ani jeszcze następnego dnia nie otrzymała od niego żadnego listu poza krótką notatką, że zatrzymał się w domu rodziców Jamesa, który wreszcie wrócił z wakacji. Początkowo wywołało to w niej niepokój, bo przecież listów od Lily i Patricii też swego czasu nie otrzymywała, ale zaraz potem odezwała się duma, śmiertelna obraza i gniew. Czy tak właśnie czują się wszystkie dziewczyny napotkane przez słynnego Syriusza w Hogwarcie? Wiecznie czekające na kolejny gest z jego strony, na jedno słowo albo spojrzenie, cokolwiek...
Całe dnie wykonywała wszystkie swoje obowiązki sumiennie, ale nerwowo. Czy to zmywała naczynia, czy pomaga mamie w ogrodzie, czy wycierała kurze, zawsze jej spojrzenie błądziło odruchowo w stronę okien, w których spodziewała się zobaczyć obiecane sowy. Nie pojawiało się nic.
Czy Syriusz znalazł lepszą adresatkę? Z pewnością, od kiedy do Londynu triumfalnie wrócił Potter, Huncwoci połączyli się na nowo i znowu mogli podbijać świat. Pojawiły się wspólne rozrywki, przygody, w których nigdy nie było dla niej miejsca… Zaciskała zęby, tłumiąc myśli o nieznajomych dziewczynach, kłębiących się zawsze wokół przystojnego, pewnego siebie bruneta. Mogłaby zginąć w tym bezdusznym Bedworth, a on nawet by się nie zainteresował.
Nastąpiły długie dni wypełnione słońcem, lepkim powietrzem i kompletną nudą. Po nawale emocji związanych z Syriuszem i mężczyzną w kapeluszu nastąpiła pustka, którą trudno było czymkolwiek wypełnić. Czasem łapała się na myśli, że tęskni za wzrostem adrenaliny i jakąś małą przygodą, ale zawsze karciła się za to ostro, nie chcąc nawet wyobrażać sobie kolejnych zawirowań ze strony jakichś bezimiennych wrogów.
Pewnego dnia serca zabiło jej znacznie szybciej, kiedy późnym rankiem w okno jej pokoju zastukała sowa. Zerwała się z łóżka, odrzucając na bok książkę, i popędziła w tamtym kierunku. Szarpnąwszy metalową klamkę, wpuściła do środka ptaka, który nastroszył pióra i dumnie wyciągnął przed siebie nóżkę. Fala rozczarowania ogarnęła ją, kiedy zobaczyła na kopercie pieczęć Hogwartu.
Kiedy sowa wyleciała przez otwarte okno, rozdzierając skrzydłami zastałe powietrze, a Moon ze zmarszczonym czołem przyglądała się liście wyników SUMów, nagle pojawiła się pewna możliwość. W końcu wyniki egzaminów były dobrym pretekstem, aby wreszcie sama odezwała się do Blacka i nie wyszła przy tym na ofiarę losu czekającą na jakikolwiek ochłap z jego strony.
Musiała tylko zdobyć sowę.

* * * * *

Lily oparła się o blat wytartego ze starości, sosnowego biurka, które musiało służyć Evansom od całych pokoleń, i głośno odetchnęła przez nos. Tego dnia była wyjątkowo podenerwowana, a świadczyło o tym co najmniej kilka szczegółów. Po pierwsze – i najgorsze! – jej zwykle porcelanowe policzki płonęły żywym rumieńcem. Wszyscy zawsze chwalili jej alabastrową cerę, ale ona dobrze wiedziała, jaką cenę za nią płaci – za każdym razem, kiedy czuła się zakłopotana, zdradziecki rumieniec szybko pokrywał jej policzki, a czasem nawet i czoło, co wzbudzało ogólną wesołość i politowanie. Zwłaszcza u Pottera. Mogła jedynie dziękować Merlinowi, że tym razem Huncwot jej nie widzi, bo wyglądała jak różowa świnka i mogłaby stanowić temat jego żartów do końca świata.
Na myśl o chłopaku jej spojrzenie mimowolnie powędrowało do zagraconego blatu biurka, które było kolejnym symptomem jej wyjątkowego zdenerwowania. Lily zawsze dbała o porządek , lubiła, kiedy wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Pusta, uporządkowana przestrzeń działała na jej wyobraźnię, pozwalała się uspokoić i skupić. Teraz jednak na biurku piętrzyły się zeszyty z powyrywanymi kartkami, różnokolorowe długopisy (zawsze twierdziła, że są o wiele lepsze od piór), rozsypane spinacze do papieru, a także solidny stosik pergaminowych kopert, i to właśnie on przyciągnął jej uwagę. Od kilku dni kompletnie nie miała głowy, żeby odpisać komukolwiek. Przeczytała list Patricii, która bredziła coś o rumuńskim tarocie, przeczytała pełną przygnębienia i naiwnej nadziei epistołę Dominiki, owszem, przeczytała także sześć listów od Pottera i miała naprawdę wielkie wyrzuty sumienia, że nie zdobyła się choć na słowo odpowiedzi, ale miała ostatnio tyle na głowie!
No dobrze, może nie aż tak wiele, właściwie tylko jedną rzecz, ale za to bardzo problematyczną. Nerwowym gestem poprawiła kołnierzyk koronkowej sukienki w kolorze kości słoniowej, której nie znosiła ze względu na gryzący materiał, ale i tak założyła ją, bo kiedyś ciotka Annabeth powiedziała, że wygląda w niej przyzwoicie. A cała przyzwoitość tego świata była jej dziś bardzo potrzebna, bo był to dzień, w którym miała poznać chłopaka swojej siostry.
Petunia od tygodnia umierała ze strachu, a Lily mimowolnie panikowała razem z nią. Wprawdzie minęły już czasy, kiedy starsza siostra otwarcie nazywała ją dziwadłem, ale podejrzliwe spojrzenia mówiły same za siebie – Tunia jej nie ufała. Czując, że blondynka jest bardziej zdenerwowana, a więc znacznie bardziej podatna na wpływy niż zwykle, Lily postanowiła być tak normalna jak nigdy wcześniej. Demonstracyjnie piekła ciasteczka, parzyła herbatę i majsterkowała z tatą w garażu, kompletnie bez pomocy magii. Czuła na sobie uważne spojrzenie siostry i udawała sama przed sobą, że tego właśnie chce, że przyda jej się przerwa od czarowania. Tęskniła za Hogwartem i przyjaciółmi, ale dobrze widziała, jak bardzo Petunii zależało, żeby Evansowie wypadli jak najlepiej przed jej wybrankiem, więc postanowiła zrobić dosłownie wszystko, żeby pierwszy wspólny obiad wypadł perfekcyjnie. Nawet jeśli wymagało to założenia tej niedorzecznej, gryzącej sukienki.
Z ciężkim westchnieniem zgarnęła listy z blatu i włożyła je do jednej z małych szufladek biurka. Po krótkim wahaniu pieczołowicie ułożyła na nich jeszcze dwa zeszyty i pudełko zszywek. Co prawda nie spodziewała się, że nieznajomy chłopak ni z tego, ni z owego wparuje do jej pokoju i zacznie go przeszukiwać, ale chwilowo musiała wypchnąć przyjaciół ze swojego umysłu, przynajmniej do wieczora.
Nie mogąc już dłużej znieść bezczynności, strzepnęła sukienkę i wyszła z pokoju, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Lekkim krokiem zbiegła bo schodach wyłożonych bordową wykładziną i stanęła w przedpokoju, niemal wpadając na Petunię, która krążyła błędnie od drzwi wejściowych do salonu, nerwowo przygryzając paznokieć kciuka.
— Ale cię wzięło — zaśmiała się Lily.
Starsza Evansówna zatrzymała się wpół kroku i obrzuciła siostrę taksującym spojrzeniem. Skinęła głową z aprobatą i znowu zaczęła krążyć po przedpokoju.
— Tylko błagam cię, nie narób mi wstydu — wymamrotała, nawet na nią nie patrząc.
Ruda poczuła jak jej serce przeszywa igiełka żalu, ale szybko stłumiła to wrażenie i uśmiechnęła się krzepiąco.
— Będzie idealnie, zobaczysz.
— Chciałabym w to wierzyć — jęknęła Petunia i przystanąwszy przed niewielkim lustrem w mosiężnej ramie, poprawiła fryzurę.
Lily, której zawsze łatwo udzielały się nastroje siostry, powędrowała do salonu, żeby rzucić okiem na zastawiony stół. Wokół okrągłego blatu stało pięć krzeseł z ładnymi, ciemnozielonymi obiciami. Na stole znajdowały się odświętne nakrycia, które mama wydobywała z kredensu tylko na święta Bożego Narodzenia, a na samym środku pyszniła się wspaniała, budyniowa napoleonka –specjalność mamy. Pan Evans siedział już na jednym z miejsc i łakomym wzrokiem obserwował ciasto.
— Córcia? — odezwał się nagle, kiedy Lily spojrzała z czułością w jego poznaczoną drobnymi zmarszczkami twarz. — Gdybym poczęstował się jednym kawałeczkiem tej cudownej napoleonki, mogłabyś zaczarować tak, żeby nic nie było widać?
— Bez szans — parsknęła dziewczyna, podchodząc do okna i otwierając je na oścież. Rozgrzane słońcem powietrze przyjemnie rozwiało jej rude włosy. — Nie można wyczarowywać jedzenia. Poza tym, Petunia by mnie zabiła.
Do pana Evansa najwyraźniej przemówiła taka logika rozumowania, bo skinął niechętnie głową. Otworzył usta, żeby dodać coś jeszcze, ale nagle ciszę rozdarł warkot silnika i wszyscy zamarli.
— Już jest! — rozległ się pisk Petunii, która popędziła do drzwi.
— Ale punktualny — zdziwił się Evans, rzuciwszy okiem na zegarek. Oboje skierowali się do przedpokoju, gdzie stała już mama, która w biegu zrzuciła fartuch.
Chwilę później w drzwiach rodzinnego domu Evansów w Cokeworth stanął wysoki, pulchny chłopak o gładko zaczesanych, jasnych, trochę rudawych włosach i niebieskich oczach. Cmoknął szybko Petunię w policzek, skłonił się lekko przed panią Evans i, wręczywszy jej bukiet kwiatów, nieco pompatycznym tonem oznajmił "Dzień dobry, nazywam się Vernon Dursley. Miło mi państwa poznać". Gdy uścisnął dłoń panu Evansowi, podszedł do Lily i kiedy ich dłonie się zetknęły, wykonał dziwny gest, jakby nie wiedział, czy powinien pocałować czy raczej uścisnąć rękę, i ostatecznie potrząsał jej drobną dłonią, mocno pochylony do przodu. Lily stłumiła chichot i uśmiechnęła się do niego ciepło.
— To może przenieśmy się do salonu, co będziemy tak stali — zaproponował pan Evans, który najwyraźniej nie potrafił oddalić się od napoleonki na dłuższą chwilę. Pani Evans popędziła do kuchni i po chwili wróciła ze srebrzystą tacą, na której pyszniła się polędwica Wellington w otoczeniu blanszowanych warzyw.
— Wygląda wspaniale, proszę pani — pochwalił Vernon, a Petunia pokraśniała z zachwytu, jakby chłopak właśnie udowodnił wszystkim, że jest najcudowniejszą osobą na świecie.
Może dla niej taki jest — pomyślała Lily, rzuciwszy mu uważne spojrzenie, i poczęstowała się sokiem porzeczkowym. Czy i ona kiedyś przyprowadzi do domu chłopaka, na którego będzie patrzyła z takim bezwzględnym uwielbieniem? Oby nie!
Cisza powoli stawała się coraz cięższa. Wprawdzie rodzice starali się jakoś nawiązać rozmowę z Vernonem, ale naprawdę trudno było pociągnąć któryś z tematów, bo chłopak wydawał się uosobieniem przeciętności. Skończył lokalną szkołę, później uniwersytet w sąsiednim Devon, a teraz pracował w fabryce świdrów. Lily nawet nie wiedziała, czym są świdry i, prawdę mówiąc, nie była pewna, czy chce wiedzieć. Sam Vernon odpowiadał spokojnie, ale i beznamiętnie, jakby nawet jego nudziło jego własne życie.
— Vernonie — zagaiła Lily, nadziewając na widelec kawałek brukselki. Kątem oka zauważyła ostrzegawcze spojrzenie siostry, ale przecież chciała pomóc, prawda? Wymyśliła najnormalniejszy temat pod słońcem, powinien się jej spodobać. — Widziałam, że przyjechałeś bardzo ładnym samochodem, co to za model? Wybacz, ale kompletnie nie znam się na motoryzacji.
W chłopaku momentalnie zaszła przemiana. Uśmiechnął się szeroko, zmrużył oczy i z ożywieniem zaczął opowiadać o swoim ukochanym Morrisie Martinie. Auto nie było pierwszej nowości, owszem, ale było niezawodne i jeździło jak marzenie. Lily zaśmiała się w duchu na tę pełną zachwytów opowieść, bo ryk silnika, który oznajmił im przyjazd Vernona, świadczył chyba o czymś innym, ale to nic – najważniejsze, że chłopak wreszcie się ożywił.
— To prawdziwa brytyjska klasyka — przytaknął pan Evans i po chwili obaj pogrążyli się w pełnej pasji rozmowie o motoryzacji.
Lily uśmiechnęła się pod nosem, a mama pokiwała z uznaniem głową. Ale nie to było najważniejsze dla rudej Evansówny – o radosne drżenie przyprawiło ją spojrzenie siostry, w którym wdzięczność gładko przechodziła w zmieszanie. Lily odwzajemniła to spojrzenie, posłała Petunii szeroki uśmiech i już otworzyła usta, żeby ostatecznie przerwać tę barierę nieufności i żalu, która nawarstwiała się między nimi od tylu lat, kiedy nagle jakaś ciemna kula wpadła przez otwarte okno do salonu.
Petunia wrzasnęła, wyrzucając w górę swe chude ręce, państwo Evans otworzyli usta w niemym zdziwieniu, a Vernon tak gwałtownie odsunął się od stołu, że runął na podłogę razem z krzesłem. Lily siedziała sztywno na swoim miejscu, z nieopisaną zgrozą wpatrując się w wielką sowę wolno gramolącą się z budyniowej napoleonki, na której wylądowała, a raczej w którą wpadła z całym impetem. Z roztargnieniem dotknęła policzka, do którego przykleił się kawałek budyniu.
Wiedziała, co to za sowa. Ostatnio widywała ją przynajmniej raz dziennie i nawet ją polubiła, zwłaszcza kiedy z jednego z listów dowiedziała się, że to stary, rodzinny puchacz, który obraża się za każdym razem, kiedy wyręczają go młodsze sowy. No cóż, tym razem chyba nie dał rady.
Nawet niezupełnie była zła na Pottera, kiedy Petunia wybiegła z płaczem z salonu, krzycząc, że jej nienawidzi. Sama się o to prosiła, w końcu nie odpisywała mu od kilku dni, a że od czasu wycieczki do Walii często ze sobą pisywali, chłopak pewnie zaczął się niepokoić. Tylko dlaczego — myślała, wyciągając sowę z napoleonki i kątem oka rejestrując jak Vernon Dursley z niedowierzaniem odkleja z wąsów kawałek ciasta, a mama podsyła jej smutne spojrzenie — dlaczego zawsze tak cholernie brakowało jej szczęścia?

* * * * * 

Dominika przestąpiła z nogi na nogę i z irytacją wypuściła powietrze przez nos. Zacisnęła mocniej palce na różdżce i intensywnie wpatrzyła się w stary ceglany mur, jakby sama siła jej spojrzenia mogła kazać mu się rozstąpić.
 A niech to  mruknęła, słysząc kroki za swoimi plecami i podjęła kolejną próbę wystukania właściwej kombinacji. Kiedy cegły ani drgnęły (w pewnym momencie z jednej z nich pod wpływem stuknięcia odpadł kawałek poszarzałego tynku, co wzbudziło pewne nadzieje blondynki, ale nadaremno), zerknęła w bok, na starszego jegomościa w purpurowej pelerynie w gwiazdki. Spojrzał na nią, wysoko unosząc brwi. Moon ostentacyjnie odwróciła wzrok i wzruszyła ramionami. Po krótkiej chwili, na skutek wykonanej od niechcenia serii stuknięć wykonanej przez nieznajomego, mur stojący na drodze do ulicy Pokątnej rozstąpił się.
Blondynka odetchnęła ciężko i wyciągnęła z kieszeni wymiętą listę przyborów potrzebnych na siódmym, ostatnim roku nauki w Hogwarcie. Szczęśliwym trafem udało jej się zdać eliksiry na poziomie wymaganym do OWUTEMów, więc nie musiała zbytnio naginać wcześniejszych planów. Na wszelki wypadek nie zamierzała jednak na razie rezygnować z pozostałych przedmiotów, więc musiała kupić spory stos podręczników, zapasowe pióra, rękawice ze smoczej skóry podwójnej grubości oraz, oczywiście, składniki do eliksirów. Te ostatnie postanowiła kupić w pierwszej kolejności, niezmiernie dumna z cudownego olśnienia na egzaminie, które pozwoliło jej kontynuować naukę tego niezwykle stresującego przedmiotu. 
Kiedy pchnęła metalowe drzwi do magicznej apteki, a nad jej głową zabrzęczał dzwonek, musiała kilkakrotnie zamrugać, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemnego wnętrza.
 Och… Cześć  powiedziała na widok Severusa Snape’a, który przyglądał się buteleczkom z esencją belladonny, najwyraźniej porównując ich objętość. W cichym, ponurym pomieszczeniu jej głos zabrzmiał nieco zbyt głośno.
Chłopak uniósł brwi na jej widok.
 Nie za wysokie progi?  zapytał z grymasem na wąskich, bladych ustach.
Ramiona Moon nieznacznie opadły.
 Nie  odparła już mniej entuzjastycznym tonem.  Twoje sąsiedztwo na eliksirach zainspirowało mnie na resztę życia.
Severus pokiwał głową ze zrozumieniem i wrócił do analizowania zawartości butelek, subtelnie sygnalizując koniec rozmowy.
Dziewczyna podeszła do lady i zamówiła składniki z obszernej listy siódmego roku. Kiedy stos ingrediencji systematycznie powiększał się, za jej plecami rozległ się głos Severusa:
 Na twoim miejscu wybrałbym jad skorpiona zamiast zdradnicy.
Kiedy zaskoczone spojrzenia Dominiki i ekspedientki powędrowały w stronę chłopaka, ten tylko wzruszył ramionami.
 Szybciej działa.
Sprzedawczyni bez słowa zastąpiła buteleczkę inną.
 No cóż, dziękuję  powiedziała Moon, nie do końca wiedząc, do kogo właściwie te słowa skierowała. W każdym razie, kiedy drzwi zatrzasnęły się za jej plecami, a ona sama weszła w krąg promieni słonecznych, mimo wszystko odetchnęła z ulgą.
Ach, ten Snape. To ładnie z jego strony, że pomógł jej w zakupach, ale z pewnością byłoby o wiele przyjemniej, gdyby nie wytykał jej na każdym kroku braku szczególnego talentu do wykonywania eliksirów. No cóż, z talentem czy bez, SUMy zdała akurat na tyle dobrze, żeby dopuszczono ją do nauki eliksirów na poziomie zaawansowanym w klasie siódmej. Tym razem będzie musiała zrobić wszystko, żeby obejść się przez czyichkolwiek korepetycji, ale jego uniesionych z politowaniem brwi i tak pewnie nie uniknie.
Reszta zakupów upływała jej bez większych emocji, ale kiedy w księgarni usiłowała upchnąć stos książek do nieco opornej torby, znowu natknęła się na Severusa, który jednak tym razem nie zamierzał udawać, że jej nie widzi.
 Powiedz mi, czemu tak uparłaś się na te eliksiry? Przecież widać, że nie sprawia ci to żadnej przyjemności.
 Ugh  wykrztusiła Moon, zmagając się ze złośliwością rzeczy martwych. Ślizgon, naturalnie, nie czuł żadnej potrzeby, żeby ulżyć jej w tych wysiłkach i przyglądał się jej z umiarkowanym zainteresowaniem.
 Wiem, wiem, już wiele razy mi powtarzałeś, że się do tego nie nadaję  burknęła w końcu, odgarniając jasne włosy z czoła.  Po prostu jest mi to potrzebne i bardzo mi przykro, że muszę razić twój zmysł estetyczny na lekcjach, ale najpierw będą musieli mnie z nich wyrzucić, żebym przestała na nie chodzić.
 Ale po co?  Upierał się bezlitośnie Snape, drążąc w niej dziury wzrokiem za pomocą swych ciemnych, przypominających czarne tunele oczu.
Dominika, która właśnie odniosła sukces, tworząc bardzo niezgrabny pakunek, napotkała nową trudność, a mianowicie wagę owego bagażu, który spróbowała podnieść na wysokość ramienia.
 Chcę zostać uzdrowicielką  stęknęła.
 Uzdrowicielką?  powtórzył z wyraźnym rozczarowaniem.  To takie bezproduktywne. Czyżby to była intensywna inspiracja ostatnimi nowinami z Proroka?
 Jakimi nowinami?
 Och, no tak, u tych twoich mugoli jesteś pewnie odcięta od cywilizacji  rzucił złośliwie, jak na gust Moon, zdecydowanie zbyt mocno akcentując jedno ze słów.
 Och, odwal się  odburknęła i wyminęła go, taszcząc torbę wypchaną książkami.
 Też mi coś  mruknęła do siebie, zbliżając się do drzwi wyjściowych. Po co się wpychać, jeśli ma się do powiedzenia tylko coś takiego? Trzeba było siedzieć w tej aptece do wieczora.
 Jesteś pewna, że będzie kogo uzdrawiać? Śmierciożercy nie ranią  usłyszała jego głos za plecami i zastygła.  Oni zabijają.

* * * * *

Te słowa ciągle dźwięczały jej w uszach, kiedy w końcu odnalazła gmach czarodziejskiej poczty i bez zbędnego wahania przekroczyła jego próg. Po lewej i prawej stronie ciągnęły się długie, wypolerowane kontuary, za którymi znajdowały się stanowiska czarownic i czarodziejów, którzy nie sprawiali wrażenia szczególnie zadowolonych z życia i swojej pracy.
Podeszła do jednego z nich.
 Wielkość przesyłki, tempo, dystans, czy jest karta stałego klienta, czy potrzebne są jakieś środki ostrożności podczas lotu?  Jednym tchem wyrzuciła podstarzała, pulchna czarownica w rogowych okularach i jaskraworóżowej szmince na ustach. Z najwyższym poświeceniem sięgnęła po arkusz, których cały stos leżał na biurku, i z wyrazem kompletnego braku entuzjazmu utkwiła wzrok w Dominice.
 List, dzielnica Mayfair. Eee, nie, nie mam żadnej karty, na szybkim tempie mi nie zależy. To tylko list prywatny, więc chyba nie potrzebuję żadnych dodatkowych…
 Dwa osiem be  poinformowała ją czarownica i bez zbędnych wyjaśnień udała do innej z sali, z której wróciła po chwili z niewielką sową na ramieniu.
 Trzy knuty  dodała, zgarniając z lady kopertę pozostawioną przez Dominikę i przywiązując ją do nóżki ptaka.
Moon przesunęła w jej stronę brązowe monety.
 Przepraszam, jeszcze jedno, czy można tu zamówić prenumeratę Proroka Codziennego?
Czarownica westchnęła głośno, aby poinformować ją o ogromie swego cierpienia i sięgnęła po kolejny arkusz, tym razem bladoniebieskiego koloru, i przesunęła go po blacie.
 Wypełnić  poinformowała i przeniosła spojrzenie na kolejnego interesanta.
Moon szybko zanotowała swoje imię i nazwisko oraz adres w Bedworth, a po chwili wahania dopisała, że od września obowiązująca lokalizacja to Hogwart. Nagle uderzyło ją, że nie zna adresu własnej szkoły i ciekawe jak sowia poczta rozwiązuje ten problem, kiedy pracownica poczty wyciągnęła w jej stronę rękę w wyczekującym geście.
 Dziękuję  mruknęła Moon, nie do końca wiedząc, czy podjęta decyzja cieszy ją, czy bardziej martwi.

* * * * * 

 Sowia poczta  ucieszył się James i zerwał się od stołu, żeby otworzyć okno.
Syriusz skwitował to kpiącym półuśmiechem. Jego przyjaciel ostatnio prowadził nadzwyczajnie ożywioną korespondencję z rudą Evans i gdyby tylko owa dama mogła widzieć jego podekscytowanie na widok skrzydlatych posłańców, godność Rogacza zostałaby poważnie nadszarpnięta. Teraz, gdy rodzice Jamesa bez żadnych oporów zgodzili się gościć go do końca wakacji, Syriusz osobiście uczestniczył w uroczystym odczytywaniu każdego listu Evans, rozważaniu bardziej interesujących wersów, a także mozolnym układaniu odpowiedzi. W tym ostatnim Black okazał się najmarniejszym z doradców, ponieważ sugerował Jamesowi głupie żarty i niezbyt gentlemańskie odpowiedzi, co mogłoby zerwać bezpowrotnie nić porozumienia między okularnikiem i jego wybranką. Potter, zdaniem przyjaciela, wyzbył się nagle wszelkiego poczucia humoru i nie dopuszczał żadnych kpin podczas uroczystości Odbierania, Odczytywania, Analizowania oraz Redagowania listu. Black z kolei nie miał nic przeciwko, aby relacje między Rogaczem a rudą wiewiórą pozostały po staremu, bo wtedy przynajmniej było się z czego (i z kim!) pośmiać, ale niestety – James najwyraźniej dał się stłamsić tej gryfońskiej manipulatorce i nie było żadnej możliwości, aby odpisał jej coś śmiesznego.
 Do ciebie.  Okularnik wyciągnął rękę z kopertą w jego kierunku, nie kryjąc rozczarowania. Black ożywił się wyraźnie i widząc znajome krągłe pismo czym prędzej rozdarł papier i przebiegł wzrokiem krótki list. Przeczytał go jeszcze raz. I jeszcze raz, ale tekst niestety pozostał zwięzły i beznamiętny. Westchnął nieznacznie i wcisnął kartkę do kieszeni spodni, przyjmując wygodniejszą pozycję do trenowania spektakularnych odchyleń na krześle.
 Nie odpiszesz?  spytał Jim, stojąc nad nim jak jakiś belfer. Black obrzucił go zdziwionym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
 Czemu tak dziwnie się zachowujesz?  Chłopak najwyraźniej dopiero rozkręcał się w swojej serii pytań. Syriusz zaczął się irytować.
 Słuchaj, to, że ciebie ekscytuje każda, nawet najniewinniejsza kartka od Evans, to nie znaczy, że ja też muszę to tak przeżywać  odparł lekceważącym tonem, nie patrząc przyjacielowi w oczy i zaczął huśtać się na tylnych nogach krzesła.
James otworzył i zamknął usta. Z trudem przełknął zarzut i odezwał się ponownie.
 Myślałem, że w końcu ze sobą jesteście albo coś w tym stylu. Co cię nagle ugryzło? Jeszcze niedawno sam przeżywałeś wszystko związane z nią  dodał zjadliwie, nie mogąc się powstrzymać. Patrzył uważnie na napiętą, jakby obcą twarz swojego najlepszego przyjaciela. Syriusz zawsze był zamknięty w sobie, ale nigdy nie miał problemów, żeby wymieniać się z Jamesem każdą, nawet najbardziej błahą myślą, nie mówiąc już o poważniejszych problemach. A że coś dużego było na rzeczy, tego Jim był pewien. Nie dbał tu o uczucia Moon, ale właśnie o tą nierozerwalną męską przyjaźń, która nagle napotkała dziwną przeszkodę, którą Potter koniecznie, ale to koniecznie chciał unicestwić.
Black przygryzał wargę, marszczył brwi, wiercił się na krześle, ale nie odpowiedział nic.
 Słuchaj, stary, dziwię ci się. Z dnia na dzień robisz się nieprzyjemny i zachowujesz się kompletnie irracjonalnie. Po co tak zachłannie wczytujesz się w te jej listy, skoro nie masz ochoty się z nią zobaczyć, ba, nawet odpisać?  Potter napotkał ostre spojrzenie Syriusza, ale nie zamierzał przestać, kiedy w końcu zdecydował się na postawienie sprawy jasno.  Śmiejesz się ze mnie, że tak się przejmuję Evans, a ty co?  Wyszarpnął kartkę z syriuszowej kieszeni.  Dostajesz te parę zdań i może się walić, może się palić, a ty je czytasz, jakby było tam nie wiem co.
Black wstał i wyrwał list z ręki Jamesa.
 W ogóle niczego nie rozumiesz  warknął i wyszedł z kuchni, trzasnąwszy drzwiami. Okularnik stał nieruchomo, gniewnym wzrokiem mierząc miejsce, w którym przed chwilą stał jego przyjaciel.
 Dobrze, że ty tak świetnie wszystko rozumiesz  burknął, ale odpowiedziała mu cisza.

8 komentarzy:

  1. Matko, ja tez nic z tego nie rozumiem :D Syriusz jest jakis nienormalny. Mowi takie rzeczy, mowi, ze bedzie sie o nią troszczyc, a potem w ogole sie nie odzywa i robi jakies szopki. zastanawiam sie, czy go niedługo nie znielubię, a to byłoby dziwne.
    Bardzo podobała mi sie scena w domu Evansow; świetny pomysł, naprawdę, to musiało byc epickie :D ale faktycznie szczęścia dozewczyna nie miała... Całe starania pt wybranie samochodów jako tematu rozmowy poszło na marne :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Syriusz-paskud :) W kolejnym rozdziale rzucę trochę światła na tę sytuację, tymczasem można go spokojnie nie lubić.
      Cieszę się, że podobał Ci się fragment u Evansów :) Początkowo nie miałam go w planach, ale kiedy pomysł wpadł mi do głowy, to pisało się świetnie.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  2. Hej !!!!!!!!!!
    Syriusz ..... ja nawet tego nie skomentuje. No dobra. Muszę. Wiadome jest że faceci to debile i ich mozgi mają lekkie problemy z rozmyslaniem. I to niezależnie od wieku. No ale Syriusz przesadza. Ja pierdykam. Człowieku. Ogarnij się bo jeszcze chwila i Dom będzie miała tego dość. Ja bym miała. Niby się w niej zakochał i mówi że będzie się nią opiekować a tu nie raczy nawet na list odpisach ?!?!?! WTF?!?!?!
    No ale przejdzmy dalej. Biedna Lily. Tak się starała żeby Tuńka była zadowolona i żeby była niej wdzięczna. A tu ... eh. Szkoda.
    Nie wiem czemu ale podobała mi się rozmowa Miki i Severusa. Nie wiem czemu ale chciałabym żeby się ,,zakolegowali,,. Takie dziwne pragnienie heheh. Ale to zdanie które powiedział do niej na końcu ... przerażające ale prawdziwe niestety.
    Pozdrawiam weny ogromnej życzę i zapraszam do mnie :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej!
      Syriusz zbiera ostatnio więcej hejtu niż Ragnarok, haha :D Ale spoko-loko, jeszcze go pokochacie na nowo.
      Prawda? Niewiele brakowało, a wszystko skończyłoby się dobrze.
      Cieszę się, że spodobał Ci się wątek z Severusem. Powiem Ci w tajemnicy, że nadchodzącym roku szkolnym Severus będzie znacznie częściej gościł w tej historii :))
      Dziękuję i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
    2. Hej :)
      Ja go kocham. Bo jak można go nie kochać ? :D po prostu mnie denerwuje i go nie rozumiem. I chyba nie tylko ja.
      No szkoda. Ale trzeba mieć za złe temu kto wysłał tą sowe :D
      Ooo to się nie mogę doczekać.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Ciekawe czy coś dalej wyniknie z tym dziwnym gościem. Czy będzie dalej ją nawiedzał czy też może w końcu się znudzi? Hm... chyba faktycznie Dominika może czuć się wyjątkowo. Przy niej Syriusz jest jakiś taki inny. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Aczkolwiek sam nie do końca wie czy powinien z nią być. Może właśnie dlatego, że poczuł coś innego niż zazwyczaj?
    Aż mi się strasznie szkoda zrobiło Lily. Tyle poświęcenia(ta okropna sukienka) no i znoszenie humorów siostry, aby tylko obiad wyszedł dobrze. Nawet próbowała rozgadać Vernona, który jako młody chłopak wydawał się dość w porządku muszę przyznać. To nie, ta sowa musiała zepsuć wszystko. Chociaż czy naprawdę warto kłamać i udawać? Szkoda, że Petunia nie umie zaakceptować tego, że jej siostra chodzi do szkoły magicznej. Przecież gdyby i tak wyszło z tego coś więcej, to prawdopodobnie dość szybko chłopak by się o tym dowiedział. No cóż, ciekawi mnie jak on zareaguje. Bo po tym co widzimy później, to ma niemal identyczne zdanie jak Petunia ;p.
    Hm... co ten Syriusz? Czemu on tak nie odpisuje? Nagle robi nadzieje, a potem co? Nic? Powiedział że jest wyjątkowa, a tu nagle nie pisze, nie chce nawet odpisać? Chce zobaczyć czy i jej na nim zależy? Dostał list, więc chyba tak. Poza tym ona swoją postawą bardziej wyraża to, że nie jest jej obojętny. Czy to oby na pewno kobiet się nie rozumie bardziej?

    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że dziwny gość jest na tyle zmotywowany, ze nuda raczej mu nie grozi :)
      Zastanawiałam się, jaki mógł być Vernon Dorsley w młodości i to efekt moich rozważań ;) Nudny, trochę niezręczny, trochę sztywny, ale w gruncie rzeczy porządny no i oczywiście zakochany w swoim samochodzie :) Myślę, że w przyszłości to błyskotliwa kariera w fabryce świdrów zawróci mu w głowie, haha.
      Szach i mat dla kobiet :)) Masz rację, zachowanie Syriusza w moim opowiadaniu często będzie niezrozumiałe i pokręte, ale zawsze stoi za nim jakaś logika.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń