2 czerwca 2017

Rozdział XXIV - część III


„Królowa Ślizgonów”
– rozdział XXIV 


 Wszystkiego najlepszego, kochanie!
Przez chwilę widnokrąg wypełniły jej rude włosy Lily, która uściskała ją serdecznie. Poczuła jak po ciele rozlewa się jej błogie ciepło, niewiele mające wspólnego z lodowatymi palcami Evans, które zacisnęły się na jej przedramieniu.
 Otwórz szybko!  Wcisnęła jej w ręce czerwoną, papierową torebkę. Tego ranka gryfońska prefekt była jeszcze bardziej stanowcza i władcza niż zwykle, ponieważ niemal zaspała na śniadanie w drugim dniu obchodów Tysiąclecia Hogwartu. Zdaniem Dominiki było to wydarzenie godne odnotowania w szkolnych kronikach – punktualność i sumienność Evansówny były prawie legendarne, dlatego przeżyła prawdziwy wstrząs, kiedy na dwadzieścia minut przed planowanym śniadaniem zastała przyjaciółkę słodko zakopaną w pościeli, z błogim uśmiechem na ustach. Na szczęście Lily miała nerwy ze stali, więc szybko doszła do siebie i teraz najwyraźniej była w pełnej gotowości bojowej.
 Ojej, nie musiałaś  wymamrotała Moon, podczas gdy na jej policzki występowały rumieńce. Ruda Gryfonka prychnęła tylko i ponagliła ją. Czując przyspieszone bicie serca, Dominika sięgnęła do wnętrza torebki i wydobyła z niej wspaniały blok karaluchowy.
 Aż tak jestem przewidywalna?  jęknęła blondynka i zaraz potem zachichotała, widząc jak z każdą sekundą cierpliwość przyjaciółki zbliża się do wyczerpania. Czasem nawet rozumiała Pottera, irytowanie Evansówny było po prostu świetną zabawą.
W torebce znajdowało się coś jeszcze. Zanim Lily dostała palpitacji, Moon trzymała już w dłoni pękatą butelkę z ciemnego szkła. Na pożółkłej etykiecie widniał obco brzmiący napis „Styccemælum*”.
 Ooch! Zawsze marzyłam o…  Rzuciła przyjaciółce szybkie spojrzenie.  No dobra, nie wiem co to jest. Ale… Ale wygląda bardzo gustownie i w ogóle.
— Gustownie Lily zaśmiała się złowieszczo.  To eliksir używany przez czarownice od setek lat. Teraz wprawdzie trochę zapomniany, ale tym samym rzadki i cenny. Wystarczy, że wylejesz odrobinę na płaską powierzchnię, najlepiej na talerzyk albo miseczkę. Jeśli odpowiednio się skupisz, uzyskasz wizualny dostęp do czyjejś teraźniejszości.
 Co?  Do tej pory wydawało jej się, że nadąża za przemówieniem Lily, ale słowa „wizualny dostęp” i „czyjaś teraźniejszość” pozbawiły ją tego iluzorycznego przekonania. Niemniej jednak wpatrywała się w butelkę z czcią. Gdyby zobaczyła ją w jakimś sklepie, prawdopodobnie nie zwróciłaby na nią uwagi.
Evans przewróciła oczami.
 Możesz zobaczyć, co ktoś robi w danym momencie.
 Teraz to ma sens.  Dominika z zachwytem zważyła butelkę w dłoni.  Jesteś cudowna, Lily! Myślisz, że mogłabym podejrzeć rodziców?
 Możliwe. Na pewno warto spróbować. Naprawdę ci się podoba?
 Wspaniały prezent!  Mocno uściskała przyjaciółkę, uśmiechając się od ucha do ucha. Nie mogła wymarzyć sobie lepszego podarunku, zwłaszcza teraz, kiedy zniknięcie rodzinnej fotografii spotęgowało jej tęsknotę. Troskliwie schowała butelkę do swojego kufra i po chwili wahania przykryła ją swetrem.  Skąd ty bierzesz te pomysły, Evans?
 Ma się ten rozum.  Gryfonka postukała się palcem w skroń i obie wybuchnęły śmiechem.  Ale chodźmy już na śniadanie. Wiesz, że kiedyś to był główny sposób komunikacji między czarownicami? Cliodna podobno najczęściej używała kałuż, a Alberta Toothill wolała atrament, bo był wygodniejszy.
 Cudowny wynalazek.  Moon, wciąż będąca pod wrażeniem pomysłowości i wyczucia przyjaciółki, puściła wodze fantazji, rozmyślając nad rychłym wypróbowaniem eliksiru.
Ledwie zdążyła przejść kilka stopni i omieść spojrzeniem Pokój Wspólny, kiedy ich zobaczyła. Jedynie idąca tuż za nią Lily mogła wiedzieć jak wiele kosztowało ją zatrzymanie na twarzy uśmiechu, którym obdarzyła Huncwotów stojących nieopodal kominka. Wszyscy mieli ramiona założone na piersiach i wyczekujące miny.
 Cześć  rzuciła mimo wszystko i ruszyła w stronę portretu.
 Zaraz, zaraz!  Okrzyk Jamesa Pottera zatrzymał ją w miejscu. Odwróciła się ku niemu, z ulgą rejestrując obecność przyjaciółki tuż za swoimi plecami.
 Życzymy ci wszystkiego najwspanialszego w dniu urodzin  odezwał się Remus, który zdobył się na serdeczny uśmiech. Nie tracąc nawet sekundy, uważnie przyglądała się ich twarzom w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki na temat tego, co zdążył im powiedzieć Syriusz. Gorączkowo rejestrowała cienie na twarzy Lupina, nieustanne poprawianie okularów przez Pottera i nerwową gestykulację Pettigrew. W każdym, nawet najdrobniejszym geście doszukiwała się podejrzliwości albo kpiny, w zależności od tego, w jakim mogli być humorze. Black z całą pewnością zdemonizował ją po ich nocnym spotkaniu i chociaż niepewnie przyznawała przed sobą, że w jego obecności bardzo trudno było jej panować nad emocjami i być może jej reakcja była nieco nieproporcjonalna do jego zachowania, to i tak wściekała się na samą myśl, co mógł im o niej nagadać. Doprawdy, biedny, wiecznie poszkodowany Syriusz...
Huncwoci patrzyli na nią życzliwie, z lekkimi uśmiechami na ustach. Nagle poczuła wstyd, bo chociaż była jak wędrowiec, który przez długie godziny stał zimnie, a teraz nagle został wpuszczony do wnętrza cudownie ciepłego, bezpiecznego domu, wciąż doszukiwała się w nich jakichś złych intencji. Nerwowo splotła palce i przywołała  na twarz nieśmiały uśmiech.
 Pamiętaliście.
 Słuchaj, Moon.  Ton Jamesa nagle stał się rzeczowy, jak zawsze, kiedy zwykł mówić o huncwockich planach. Wbrew pozorom, tu nigdy nie było miejsca na żarty.  W prezencie urodzinowym chcieliśmy dać ci możliwość uczestniczenia w naszym największym numerze.
 Wciąż tu jestem  zaoponowała Evans zza jej pleców, ale chłopcy zdawali się tego nie zauważać, zajęci obserwowaniem reakcji Dominiki, która oniemiała na moment.
Jej niespokojne palce przeniosły się na granatowo-brązowy krawat oplatający jej szyję. W odpowiedzi na propozycje Huncwotów zazwyczaj należało zachować pełną czujność, bo większość ich ofert dla „ludzi z zewnątrz” posiadała, niestety, drugie dno. Nikt nie mógł stać się pełnoprawnym „piątym Huncwotem” bez względu na zasługi, to pewne. Mimo to, wiele jej hogwarckich wspomnień wiązało się z ich nocnymi wypadami i, musiała przyznać, były to ze wszech miar miłe wspomnienia. Jednak coś w ich spojrzeniach, coś w tonie Pottera podpowiadało jej, że tym razem będzie inaczej.
 No, Moon.  Okularnik zniecierpliwił się wyraźnie i nerwowo przeczesał palcami włosy, chociaż ani razu nie spojrzał na stojącą w pobliżu Lily.  Oczekiwałem większej wdzięczności. To wielki dar.
Rudowłosa Gryfonka prychnęła tak głośno, że oddech zmierzwił jej włosy.
 Dziękuję  powiedziała Dominika i uśmiechnąwszy się szeroko, kolejno ucałowała chłopców w oba policzki, nie mogąc pozbyć się wrażenia, jakby jej usta były zdrętwiałe, zupełnie jak pod wpływem znieczulenia. Kiedy dotarła do Syriusza, zatrzymała się gwałtownie. Spojrzenie Blacka utkwione było w jego wypolerowanych butach, skinął jej jedynie głową. Napięcie pomiędzy nimi nigdy, od czasu rozstania, nie wydawało się tak wielkie. Przez moment zdawało się jej, że lada chwila w powietrzu zmaterializują się bladoniebieskie błyskawice, kiedy Peter niespodziewanie ruszył na ratunek, wysuwając ku niej tekturowe pudełko przewiązane sznurkiem.
 To od mojej mamy.  Jego policzki zapłonęły jaskrawym rumieńcem.  Napisałem jej, że bardzo lubisz…
Dominika jednym ruchem rozwiązała węzeł i odchyliła wieczko. W środku była chyba tona dyniowych pasztecików.
 Pete!  wykrztusiła tylko, czując jak coś mocno wstrząsnęło nią od środka. Wsunęła pudełko pod pachę, po czym mocno uścisnęła chłopaka, czując jak między nimi swobodnie przepływają fale czułości. Nie znała słów, którymi mogłaby wyrazić wdzięczność i tkliwość, które ogarnęły ją w jego objęciach. Zupełnie tak, jakby siła emocji, która łączyła ja z Blackiem, przeniosła się na zupełnie inną sferę. Odsunąwszy go na odległość ramion, wyrzuciła z siebie kilka słów.
 Muszę ci coś pokazać. Dziś po południu.
 Oby to nie były cycki  westchnął głośno Potter. Pod obstrzałem spojrzeń, które błyskawicznie pomknęły ku niemu po tej niekonwencjonalnej wypowiedzi, wzruszył tylko ramionami i uniósł brwi tak wysoko, że zniknęły pod jego kruczoczarną grzywką.  Wyluzujcie, po prostu pomyślałem, że obecny tu Łapa bardziej…
Łokieć Syriusza tak gwałtownie znalazł się pomiędzy żebrami Pottera, że ten zdołał wydusić z siebie niewiele więcej niż przeciągły jęk.
 Najlepszego  warknął Black, jak zwykle w sposób dystyngowany i pełen elegancji sygnalizując koniec rozmowy.
Moon wzruszyła ramionami, wydąwszy wargi, i odeszła, demonstrując najwyższą obrazę. Syriusz czuł na sobie spojrzenia Huncwotów, ale nie odwzajemnił żadnego z nich dopóki nie upewnił się, że przyjaciółki przeszły przez dziurę pod portretem. Następnie skinął głową w stronę odosobnionego kąta Pokoju Wspólnego, nieopodal okrągłego stolika, pojedynczego krzesła i gobelinu przedstawiającego mieniącego się jednorożca. Reszta uczniów przemieszczała grupkami od dormitoriów do wyjścia, więc ryzyko podsłuchania było wyjątkowo niskie.
 O co chodzi?  Orzechowe oczy Jamesa błysnęły bystro za szkłami okularów. Pozostali Huncwoci też instynktownie wyczuwali powagę tego, co zamierzał im powiedzieć Black, i pogrążeni byli w pełnym wyczekiwania milczeniu. Łapa wrócił nad ranem w stanie głębokiego wzburzenia, ale nie udało im się skłonić go do wyduszenia choć słowa na temat spotkania z Moon. Teraz najwyraźniej zdołał przetrawić gnębiące go emocje i informacje, co jak na niego było tempem niemalże ekspresowym, z pewnością wartym uhonorowania chwilą powagi.
 Nie wydaje się wam, że Moon jest… że mogłaby być…  Rozpaczliwie szukał słowa, które zabrzmiałoby mniej dramatycznie, a bardziej adekwatnie do sytuacji, ale nic innego nie przychodziło mu na myśl. Tym razem nie mógł sobie pozwolić na żadne eufemizmy, musiał sprawić, żeby zrozumieli, co dokładnie ma na myśli, więc nie bez wysiłku dokończył.  … opętana?
 Co takiego?  Znał Lupina zbyt długo, żeby uwierzyć, że w jego parsknięciu nie było nic prócz wesołości. Rzucił mu długie, pełne powagi spojrzenie, ale nie powtórzył tego, co powiedział.
 Jak to?  Peter wydawał się być szczególnie zaniepokojony – odsunął się o krok i wytrzeszczył na niego swoje niewinne, niebieskawe oczy, jakby nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Jednak dopiero James zadał pytanie, które paradoksalnie uspokoiło go, a przynajmniej upewniło w przekonaniu, że nie wszyscy uważają go za fantastę.
 Przez kogo?
 Nie mam pojęcia  rzucił szczerze, patrząc w wdzięcznością na Rogacza.  Ale od pewnego czasu zachowuje się… dziwnie. Ma napady złości, a zaraz potem zachowuje się, jakby to nie była ona. Nie potrafię się już z nią porozumieć.  Mimowolnie zachował dla siebie spostrzeżenie dotyczące szkarłatnego błysku w jej oczach – bał się, że zabrzmi to zbyt paranoicznie. Właściwie to nawet teraz, kiedy od jej wybuchu nie minęła nawet doba, wcale nie był pewien czy zobaczył cokolwiek – jak więc reszta mogłaby uwierzyć mu na słowo?
 Syriuszu.  Lunatyk kojącym gestem położył mu rękę na ramieniu.  A nie pomyślałeś, że ona… Że po prostu ma żal do ciebie i może już nigdy…?
 Wiem  przerwał mu nieco zbyt opryskliwie, ledwie powstrzymując się od strząśnięcia jego dłoni.  Ale w tym żalu jest coś nienaturalnego, przysięgam.
 Glizdek, a ty?  Spojrzenie Jamesa powędrowało w stronę milczącego dotąd Glizdogona, który skromnie miął rąbek szaty. Chłopak podniósł na nich wzrok, jakby zdziwiony, że ktoś pyta go o zdanie.
Kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, jakby w ostatniej chwili rezygnował z wypowiedzenia tego, co myśli, po czym pokręcił głową bezradnie.
 Nie zauważyłem niczego.
Black wcisnął ręce do kieszeni szaty i odwrócił wzrok, tłumiąc falę rozczarowania. Miał nadzieję, że to właśnie Peter powie coś, co zniweluje jego wątpliwości. Glizdogon  myślał ze złością  Glizdogon, który jest bliżej Moon niż on kiedykolwiek będzie.
 Przyjrzymy się temu  zapewnił go Lupin, wciąż tym irytująco uspokajającym tonem, w którym nieco zbyt wyraźnie słychać było współczucie.  Ale opętanie to… To bardzo poważna sprawa, wiesz o tym.
Skąd niby miał wiedzieć? Nigdy nie miał z czymś takim do czynienia – cała jego wiedza opierała się na mglistych wspomnieniach z zajęć Obrony Przed Czarną Magią. W głębi duszy był jednak przekonany o swojej racji i chociaż chciał udowodnić to przyjacielowi, jednocześnie miał wielką nadzieję, że myli się jak jeszcze nigdy w życiu.
Ociągając się, ruszyli śladem fali Gryfonów w stronę wyjścia z wieży. Niezauważony przez nikogo, haftowany jednorożec mrugnął okiem utkanym z lazurowej wełny i znieruchomiał.

* * * * *

Obserwował ją przez całe śniadanie. Mówiąc reszcie o swoich podejrzeniach, miał ku temu dobry powód, ale tylko resztką siły woli tłumił w sobie rozważania o tym, jak było naprawdę. Czy rzeczywiście martwił go jedynie fakt, że tuż pod jego nosem dzieje się coś niepokojącego? Czy w jego życzliwej trosce nie było trochę za dużo okruchów zupełnie innych uczuć? Czy to miało jakieś znaczenie? Chyba nie.
Moon siedziała w milczeniu, z podbródkiem wspartym na dłoni. Na opiekuńcze pytanie Lily odparła tylko, że nie lubi „tych małych owoców”. Jako że dzisiejszy dzień miał przebiegać pod znakiem Roweny Rawenclaw, skrzaty zrobiły, co mogły, aby jedzenie na stołach możliwie dokładnie odpowiadało barwom jej domu. A więc wokół spoczywały kopczyki naleśników z jagodami, muesli z borówkami czy konfitura ze śliwek. Biedne skrzaty musiały nieźle się napracować, żeby sprostać wyzwaniu, ale młody Black ledwie to zauważył, zajęty innymi obserwacjami.
Dzisiejszy ranek był ponury i deszczowy. Imponującą przestrzeń sali oświetlały setki świec unoszące się w powietrzu, ale z zaczarowanego sklepienia i tak spływał deszcz kropel, które na kilka stóp ponad stołami wyparowywały i znikały bezpowrotnie. Mimo to, Moon zadzierała głowę i w momencie, kiedy kropla miała rozbić się na jej twarzy, mrużyła odruchowo oczy i mrugała zawzięcie, jakby zdziwiona tym zjawiskiem. Działo się tak raz po raz i trudno było mu określić uczucia, jakie wzbudziło w nim to odkrycie.
Była miękka. Owszem, ostatnio bardziej niż kiedykolwiek próbowała udowodnić całemu światu, ile jest warta, jaka może być groźna, ale nie dla niego było to udawanie. Doskonale wiedział, co kryje się pod fasadą kpiącego uśmiechu i lekceważąco uniesionych brwi, widział jak drżała jej ręka, kiedy celowała w kogoś różdżką, widział jak oczy rozszerzały jej się ze strachu, kiedy odpyskowywała na tę czy inną zaczepkę. Znał już ją całkiem nieźle i ta świadomość niemal doprowadzała go do obłędu.
Nagle dziewczyna rozejrzała się, jakby zaniepokojona, a on błyskawicznie utkwił wzrok w swoim talerzu.
 Zjedz coś  mruknął James, rzucając mu spojrzenie, w którym było wszystko: zrozumienie, wsparcie, troska. Ta niewidzialna nić porozumienia, słowa, których nigdy nie musieli wypowiadać na głos, były ich największą siłą. Syriusz, nie bez wahania, nałożył sobie solidną porcję jajecznicy z lazurowym serem pleśniowym i skupił się na tym, co działo się nieco bliżej. Potter wymownie uśmiechnął się do niego półgębkiem i, jakby nigdy nic, zagadał do rudowłosej prefekt.
 Dzień dobry, Evans. Piękny poranek, prawda? Jak ci się spało? Śniło ci się może coś miłego?
 Ty  odpowiedziała bez wahania Lily i natychmiast zasłoniła sobie usta ręką. Jej intensywnie zielone oczy wyrażały wyłącznie zgrozę.
 Naprawdę?  Potter znakomicie odegrał rolę zdumionego. Najwyraźniej Godryk Gryffindor pozwolił mu odkryć nieznane talenty.  A jak konkretnie?
 Poszliśmy nad jezioro  wypaliła Evans, najwyraźniej przerażona słowami, które same wypływały z jej ust.  Świtało. A wtedy ty… Ty… Potter!
Znajomy dźwięk rozdarł spokój porannego posiłku. Black z podziwem popatrzył czerwoną ze wstydu panią prefekt – nie miał pojęcia, że moc eliksiru była możliwa do zwalczenia bez antidotum.
 Przykro mi, Lily  powiedział szybko James, prostując się na swoim miejscu i nerwowo bawiąc się widelcem.  To znaczy, nie jest mi przykro, że miło ci się przyśniłem, ale zapewniam cię, że nie mam z tym nic wspólnego…
Rudowłosa Gryfonka zacisnęła usta w wąską linię i z rozpaczą spojrzała na swoją przyjaciółkę. Moon również zesztywniała i zafrasowała się wyraźnie.
 No, Potter… Ale skoro mówi, że to nie on…
Lily niepewnie odsunęła dłoń od ust, ale wciąż zerkała na niego oskarżycielsko.
 Naprawdę mu wierzysz?
Nastąpiła chwila milczenia. Rogacz uniósł wymownie brwi i wytrzeszczył oczy za szkłami okularów, przynaglając Moon do jedynej słusznej odpowiedzi. Dziewczyna czuła się nieco urażona, że nikt nie wtajemniczył jej w ów tajny plan, więc grała na zwłokę, nawijając kosmyk włosów na palec i patrząc na chłopaka ze zmarszczonymi brwiami.
 Taak  powiedziała powoli, spoglądając Potterowi prosto w oczy.  On nie kłamie.
 No!  W okrzyku okularnika być może nieco zbyt wyraźnie pobrzmiewała ulga, ale na szczęście Lily nie miała czasu się nad tym zastanowić. Dominika pociągnęła ją za łokieć i skinieniem głowy wskazała wyjście z sali. Ruda Gryfonka rzuciła Jamesowi ostatnie podejrzliwe spojrzenie i powędrowała za przyjaciółką.
 Wiesz, co mi właśnie przyszło do głowy, Lils?
 Jeśli mnie oszukałaś, to zabiję i jego, i ciebie  zagroziła jej Evans i narzuciła na głowę kaptur. Sklepienie w Wielkiej Sali nie kłamało – niebo zasnute było ołowianoszarymi chmurami, z których wysypywały się drobne krople.
 Nigdy! Ale posłuchaj. Pamiętasz eliksir Blacka?
 Aha. Nieudany Eliksir Słodkiego Snu. Miał za to niespodziewaną zaletę, był całkiem smaczny.
 Lily!  Moon przystanęła pośrodku drogi między zamkiem a skrajem lasu. W jej ciemnozielonych oczach coś pobłyskiwało gorączkowo, a w głosie słychać było podekscytowanie. Evansówna zaniepokoiła się.  A co jeśli to od początku nie miał być Eliksir Słodkiego Snu?

* * * * *

 Kocham cię, stary.  Dwadzieścia minut temu, zaraz po tym jak dziewczyny opuściły Wielką Salę, a oni sami dołączyli do grona uczniów na błoniach, na ustach Pottera wciąż kwitł szeroki, przepełniony błogością uśmiech i aktualnie zapowiadało się na to, że zostanie mu tak na zawsze. Ponadto, częstotliwość czochrania słynnej czupryny wzrosła do maksymalnego poziomu, osiąganego zazwyczaj wyłącznie po wygranym meczu. Cóż, wyznanie Evans też było swego rodzaju zwycięstwem, prawda?
 Mówiłem ci, że wiem, co robię  mruknął Black, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem.  Jesteś moim dłużnikiem do końca swoich marnych dni.
 Może wcale nie będą takie marne.  Chłopak odetchnął głęboko wilgotnym powietrzem, a Syriusz mimo woli parsknął śmiechem. Potter obejrzał się przez ramię.
 Niezbyt się kryją, co?  zauważył, unosząc brew i niepewnie zerkając na przyjaciela. Black jednak dla odmiany nie zdradzał zamiaru interwencji – po prostu stał z rękami w kieszeniach, pozwalając by mokra grzywka przylepiała mu się do czoła, i patrzył jak Moon prowadzi nadzwyczaj ożywioną dyskusję z jego bratem. Stali w pewnym oddaleniu od reszty, ale nie zwracali na siebie specjalnej uwagi – tłum uczniów i gości aż huczał od rozmów, niecierpliwie oczekując przybycia Newtona Skamandera.
W pewnym momencie mięśnie Syriusza zesztywniały silnie, kiedy postacie zbliżyły się do siebie gwałtownie, a lewa ręka Regulusa uchwyciła prawą dłoń Dominiki. Wpatrzony w tę scenę, nie zauważył jak brwi Jamesa powędrowały jeszcze wyżej, a Remus odchrząknął nerwowo i mruknął coś o zajęciu lepszego miejsca. Chwilę później odsunęli się od siebie, młody Black pochylił się i powiedział coś, czego Huncwoci nie mieli szans dosłyszeć, a Moon skinęła głową i oboje zniknęli gdzieś w tłumie.
 On jej coś dał  powiedział nagle Syriusz, gorączkowo przeszukując wzrokiem zgromadzonych.
 Oby nie…  Na ustach Potter niespodziewanie wykwitł złośliwy uśmiech, ale Peter przerwał mu szybko, wykazując się doskonałym wyczuciem chwili.
 Skąd wiesz?
 Wiem  odparł uparcie Black. Od razu zauważył, że kiedy odsunęli się od siebie, jej prawa dłoń zaciśnięta była w pięść. Musiał jej coś podać ukradkiem. Ale co? Znając szlachetny ród Blacków, to mogło być coś naprawdę paskudnego.  Peter! Umówiłeś się z nią dziś po południu, no nie?
 Aha.  W spochmurniałym nagle tonie głosu Pettigrew pobrzmiewało przeczucie, co do treści prośby przyjaciela. Ale co mógł zrobić? Huncwoci to Huncwoci i nie było na to żadnej rady…

* * * * *

 Cześć!  Udawanie zwykle przychodziło Peterowi z niepokojącą łatwością, ale tym razem czuł się, jakby stawał oko w oko z profesor McGonagall, która wiedziała, że coś zmalował. Uśmiechnął się z wysiłkiem, a rumieniec lekko zaróżowił jego policzki, ale Moon zdawała się niczego nie zauważać.
 Hej, Pete.  Przez chwilę patrzyła na niego, promieniejąc, a potem skinęła głową ku wyjściu z korytarza. Ruszył za nią, mimowolnie powłócząc nogami. Po raz pierwszy wydała mu się piękna – zazwyczaj bez problemu widział jej nieco przydługi nos, nerwową gestykulację i mimikę twarzy, która zmieniała się jak w kalejdoskopie, ale dziś niemal zahipnotyzował go blask jej ciemnozielonych oczu i szeroki uśmiech, który przywołała na jego widok, zupełnie niewymuszenie. Poczuł falę wyrzutów sumienia, które stłumił niemal odruchowo. Huncwoci wiedzieli, co jest priorytetem, a co zwykłą grzecznością.
 Chciałam pokazać ci coś niesamowitego  zagadnęła Moon i poprowadziła go na błonia, które o tej porze roku były jednocześnie i rozmokłe, i przekłute igiełką mrozu, wyraźnie wyczuwalną w powietrzu. Jej jasne włosy powiewały za nią, nieco sztywne i matowe na chłodnym powietrzu. Obejrzała się tuż przed taflą jeziora, wymuszając na nim pełen zażenowania i czułości uśmiech. Kochał ją, na swój niewinny sposób, i wiedział, że zrobiłby dla niej wszystko. A esencją tego „wszystkiego” był dla niego Syriusz – to on zdawał się wiedzieć, czego Moon najbardziej potrzebuje i co należałby w tej sytuacji zrobić. On sam był tylko wykonawcą – nawet nie wyobrażał sobie możliwości, że mógłby przedsięwziąć cokolwiek – no bo i co?
 Popatrz  szepnęła Moon i wyciągnęła zza pazuchy butelkę, której odrobinę zawartości wylała na powierzchnię jeziora. Płyn, przypominający tłusty kleks atramentu, rozlał się w niewielką, dość spójną plamę. Peter patrzył na to szeroko otwartymi oczami.
Przez chwilę widział na wodzie tylko odbicia ich twarzy, napiętych w oczekiwaniu i wstrzymujących oddechy w obawie przed zaburzeniem lustrzanej tafli. Nagle wewnątrz plamy, która pozostawała nieznacznie ciemniejsza niż granatowa toń jeziora, coś zaczęło się poruszać. Obraz stopniowo wyostrzał się, aż Peter wydał zduszony okrzyk.
W środku zawiesiny poruszali się Huncwoci, chłopak nie miał co do tego żadnych wątpliwości. I bez tajemniczego eliksiru Peter wiedział, co powinni robić w danym momencie, a fakt, że oglądał to razem z Moon wydał mu się nieco niezręczny, zupełnie jakby sam zdradził tajemnicę.
Zerknął na nią szybko. Blondynka unosiła jedną brew w wyrazie ostrożnego zainteresowania, uważnie przypatrując się jak Huncwoci pakują różnokolorowe butelki do przepastnej torby Syriusza. Remus siedział na łóżku i odhaczał wszystko według listy.
 Przygotowujecie coś na jutro?  zapytała luźnym tonem, choć nadal uważnie patrzyła w taflę jeziora.
 Tak  odpowiedział ostrożnie Peter, z ulgą spostrzegając, że właściwie nie było to kłamstwo. Jego myśli biegły w zupełnie innym kierunku. Miał wielką ochotę zapytać, dlaczego akurat tę scenę chciała zobaczyć, ale zabrakło mu odwagi. Zamiast tego wyobrażał sobie, jak powie reszcie Huncwotów, że Moon została wyposażona w nową, bardzo niebezpieczną broń.
 Zastanawiam się, czy za pomocą tego eliksiru mogłabym zobaczyć rodziców  powiedziała niespodziewanie Moon, obejmując kolana ramionami i unosząc wzrok do nieba. Peter zauważył, że obraz wewnątrz plamy rozmył się niemal natychmiast.
Oparł lekko spocone dłonie na kolanach i popatrzył na nią ze współczuciem.
 Dlaczego nie spróbujesz?
Dziewczyna zaśmiała się krótko. Pettigrew bardzo dobrze znał ten pozbawiony wesołości, pełen goryczy śmiech. Słyszał go często, już od swojego pierwszego dnia w Hogwarcie, i wychwycał go bez omyłki.
 Boję się  przyznała krótko Moon i udała, że fascynuje ją przepływająca obok kłębiasta chmura.

* * * * *

 Już jestem  powiedziała na wydechu, kiedy dotarła na szczyt Wieży Astronomicznej. Wprawdzie umawiały się z Lily, że pójdą na wszystkie specjalne zajęcia oferowane przez profesorów z okazji tysiąclecia Hogwartu, ale ostatecznie Moon stwierdziła, że woli spotkać się z Peterem niż iść na test wiedzy na temat szkoły. Otwarcie przyznała się do haniebnego zaniedbania w postaci nieprzeczytania Historii Hogwartu, a Evansówna machnęła na to ręką, zrzucając wszystko na karb jej obcego pochodzenia.
 Trudny był?  zapytała blondynka, ustawiając swój miedziany teleskop według przewidzianych współrzędnych.
 Kawał testu  mruknęła Evans, wciąż dobrotliwie obrażona, ustalając azymut.  Wiedziałam, że plan zamku i ruchome schody wymyśliła Ravenclaw, ale wahałam się, co do roku, w którym zatwierdzono, że uczniowie będą dojeżdżać do szkoły pociągiem…
 Nigdy nie byłam dobra w strzelaniu.  Moon parsknęła w swój okular i zadarła głowę, żeby spojrzeć w ciemnogranatowe, upstrzone gwiazdami niebo. Czuła lekki niepokój, bo zapowiadało się na to, że Peter nie przyjdzie na zajęcia. Prawdę mówiąc, żaden z Huncwotów na razie nie pofatygował się na szczyt wieży, ale tylko Pettigrew był tak naprawdę zainteresowany astronomią.
Profesor Sinistra, właścicielka pięknych, kruczych loków, rozpoczęła zajęcia, ale nikt już nie przyszedł. Moon przytknęła oko do teleskopu, wypatrując komety, którą mieli oglądać tego wieczora, ale jej myśli błądziły zupełnie gdzie indziej.
Pół godziny później zapakowała swój teleskop do skórzanego pokrowca i razem z resztą uczniów ruszyła schodami w dół. Czuła przyjemne ciepło, mając po swojej prawej stronie podekscytowaną Lily, na wpół zjedzone pudło domowej roboty pasztecików w dormitorium i odbyte spotkanie z Newtem Skamanderem, najsławniejszym w świecie magizoologiem. Czegóż chcieć więcej?
 Muszę siusiu  oświadczyła nagle, tęsknie patrząc na drzwi pobliskiej łazienki.
 Poczekam  postanowiła Lily wspaniałomyślnie, poprawiając pasek torby, który wpijał się jej w ramię.
 Chyba zgłupiałaś.  Moon stłumiła potężne ziewnięcie.  Jutro rano masz dyżur, nie myśl, że nie pamiętam. Zaraz wracam, trafię przecież.
Evans z wahaniem spojrzała w górę. Tylko piętro wyżej i kilkanaście stóp w lewo znajdowało się gryfońskie dormitorium.
Dominika klepnęła przyjaciółkę w ramię i rozkazała jej iść dalej, a sama skręciła w stronę damskiej toalety. Szła niespiesznie, rozmyślając błogo o komecie, którą udało im się zobaczyć. Czerwonawy rozbłysk na tle atramentowoczarnego okulara, zupełnie jak dziś nad jeziorem.
Ciekawe co by na to powiedziały centaury  pomyślała z rozbawieniem i ziewnęła znowu. Hogwarckie toalety nigdy nie wzbudzały w niej zbyt miłych wrażeń. Tu i ówdzie białe kafelki były popękane albo – co gorsza – pożółkłe. Wysokie na długość ściany lustra bez namysłu pokazywały twoją niewyraźną minę i nieułożoną fryzurę, podczas gdy łazienki w Beauxbatons lśniły złotem i klejnotami, a zwierciadła zawsze tak czy owak podwyższały samoocenę.
Kiedy z powrotem wyszła na korytarz, jej uszu dobiegły znajome głosy.
 To na pewno nie tak! Trzeba dodawać stopniowo!
 Co za różnica  prychnął głos, niewątpliwie należący do Petera Pettigrew.  Dwanaście kropel to dwanaście kropel, no nie?
Zaciekawiona Moon podeszła bliżej i nastawiła uszu.
 Nienawidzę tych starych woluminów.  Burknął Potter nieco stłumionym głosem.  Nie mogliby tego napisać konkretniej?
Jej mięśnie zesztywniały mimowolnie, kiedy zza przeciwległego zakrętu rozległy się głosy, również nieprzyjemnie znajome.
 Mam nadzieję, że niedługo będzie po wszystkim  sapnął Mulciber, który – jak Moon nagle sobie przypomniała – był jednocześnie idiotą i ślizgońskim prefektem.  Ile czasu można tracić nerwy, to nawet nie są prawdziwe rzeczy.
Rozmowa Huncwotów nadal była wyraźnie słyszalna i Dominika, nie myśląc więcej, wsunęła się za drzwi komnaty.
Gryfoni stężeli na jej widok. Pośrodku sali stał kociołek, wokół którego się stłoczyli, wyposażeni w rozmaite ingrediencje.
 Pod pelerynę  warknęła przez zęby.  Już!
Ledwie Huncwoci, których uratował jedynie instynkt samozachowawczy, skupili się pod peleryną niewidką, przez uchylone drzwi zajrzała trójka Ślizgonów.
 A co tu się dzieje?  zapytał Mulciber, błyskawicznie lustrując wzrokiem komnatę.
Moon przesunęła się nieco, jakby zamierzała zasłonić sobą dowody zbrodni.
 Nic  powiedziała, celując podbródkiem w kamienny sufit.  Poćwiczyć nie można?
 To twoje?  zapytał z powątpiewaniem drugi Ślizgon, którego nie znała, przyglądając się uważnie porozrzucanym butelkom i resztom składników. Snape stał, rzucając wokół szybkie spojrzenia, ale nie powiedział ani słowa.
 Tak  powiedziała bez namysłu, sama mając ochotę rzucić okiem na to, co pozostawili Huncwoci.  Trenuję do OWUTEMów.
 To lepiej trenuj w ciągu dnia.  Mulciber westchnął z rezygnacją i odwrócił się do wyjścia.
 Zaraz  rzucił nagle Severus, patrząc na coś za jej plecami.  Czy to nie jest torba Blacka?
Moon obejrzała się niechętnie. Istotnie, w prawym górnym rogu sali spoczywała torba z czarnego płótna, opatrzona charakterystycznymi naszywkami. Zacisnęła usta i popatrzyła na delegację Ślizgonów z rozbrajającym uśmiechem.
 Może i tak. Ale czy nie lepiej byłoby pójść już spać? Padam z nóg.
Po tym stwierdzeniu po obu stronach zapadła głęboka cisza. Muciber wpatrywał się w nią wściekle, a Severus nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem, błądząc wzrokiem po każdym calu komnaty.
 W porządku  rzucił w końcu nieznany jej Ślizgon, rzucając wymowne spojrzenie pozostałym dwóm.  Chodźmy spać. Wszyscy.
Ku jej zdumieniu, trójka Ślizgonów odwróciła się na pięcie i, z mniej lub bardziej niezadowolonymi minami, wycofali się z sali. Odczekała jeszcze kilka minut, zanim ich głosy przestały odbijać się echem od kamiennych ścian.
 Moon, od kiedy jesteś królową Ślizgonów?  zapytał Potter oskarżycielskim tonem, nie siląc się nawet na podziękowanie czy choćby szept.
 No cóż  wyszeptał Remus pod peleryną, tuż na granicy słyszalności.  Teraz to już jest naprawdę podejrzane, przyznaję.


* (staroangielski) Tu i tam, w różnych miejscach; A Thesaurus of Old English: Introduction and thesaurus, s. 277

8 komentarzy:

  1. To faktycznie było mocno podejrzane, ze Mulciber sie jej posłuchał. On wie, ze Moon uczy Voldemoet, jestem tego pewna. Mlze nawet uznał,ze o takie ćwiczenia chodzi? Nie wiem, jak skończy Dominika. Uratowała tutaj Huncwotow, ale jednocześnie i tak sie oddała. Syriusz nie pomaga. Zastanawiam sie, dlaczego tak oschle ja potraktował podczas składania tych życzeń. On nie wie, ze to w ogole nie pomaga. To takie skomplikowane. Komentarz Jamesa o cyckach mnje rozwalił i az sie dziwie, ze on naprawdę powiedział to przy Lily, ale to moze dlatego, ze wiedział, ze ona wziela ten eliksir, który wcale nke był eliksirem słodkiego snu... moze chodzi o jakis eliksir prawdy?to ciekawe, te Twoje eliksiry. Az mnie zastanawia, wlasciwie jak to działa - wystarczyło ze Peter popatrzył i Dom juz mogła zobaczyc, co robili Huncwoci? Nie do konca zrozumiałam. Ale zrozumiałam za to, ze połączenie Jily coraz bliżej i nie mogę się doczekać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć!
      Mocno podejrzane to dobre sformułowanie :) Takie właśnie miało być, nagłe i niezrozumiałe, zwłaszcza dla Huncwotów. Bardzo cieszę się, że zauważyłaś obie strony tej sceny.
      Syriusz potraktował Dominikę dość sucho, bo zaledwie kilka godzin wcześniej to ona postawiła mu wyraźną granicę,
      za którą nie powinien się pojawiać. Sprawa jest dosyć świeża, ale po raz pierwszy Moon powiedziała, że już dość, że każde następne działanie będzie atakiem. Black wreszcie bezpośrednio doświadczył tego dystansu, który tyle czasu nad nim spoczywał. Dopiero teraz naprawdę go odczuwa.
      James szarżował przez ten rozdział, nie ma co :) Ale chyba odegrał dość pozytywną, niepoważną i zabawną rolę. Nie ma obaw, jeszcze postara się zabłysnąć przed Lily. W dość pokrętny sposób, ale jednak ;)
      Jeśli chodzi o nowy nabytek Dominiki, to nie ma tu zbyt wielu sekretów na tym etapie - po prostu eliksir pokazuje to, co chce zobaczyć właściciel. Moon kilkukrotnie obawiała się zobaczyć rodziców, więc ostatecznie zdecydowała się na Huncwotów, a to z kolei dało Peterowi do myślenia.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
  2. No, no Syriusz się postarał jednak. A to przebiegły huncwot ;P. James na pewno mu podziękuje. A Lily w końcu nie mogła się obronić przed prawdą i to takie miłeee. Chociaż Lily coraz częściej okazuje mu jakieś zainteresowanie.
    Coraz bardziej mnie zaskakuje reakcja Ślizgonów na Dominikę. Tak jakby się jej posłuchali od tak... I to wszyscy.
    Hm Dominika chyba boi się, że zobaczy nie tych rodziców, których chciałaby zobaczyć. Ona boi się, że nie jest tym, kim myślała, że jest. Niemniej jednak całkiem oryginalny prezent sprezentowała jej Lily. Może właśnie pomyślała o rodzicach, których Dominice brakuje. Tylko nie zna drugiego dna tej sprawy.
    Trochę nie rozumiem dlaczego właśnie Peterowi to pokazało. Chyba, ze uważa go za przyjaciela i chciała aby się nieco "domyślił" czy coś w tym stylu... No bo chyba nie pokazać, że wie co robią huncwoci.
    A Black w sidła zazdrości i zarazem troski o Dominikę. Zazdrosny o brata i o kogokolwiek innego, kto ma z nią kontakt i chyba jako jedyny zauważa zmiany w jej zachowaniu. Czuję, że będzie miał udział w rozwikłaniu zagadki, kto stoi za dziwnymi zmianami Dominiki.

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś tam jednak kiełkuje w tej huncwockiej łepetynie :) No właśnie, wydaje mi się, że takie uświadomienie prawdy samemu sobie to moment kulminacyjny - bo zwykle o ważnych rzeczach dowiadujemy się na końcu, kiedy dla innych to już takie oczywiste :)
      Możemy śmiało zgodzić się ze słowami Remusa, że cała sytuacja jest podejrzana. Aby lepiej ją zrozumieć, wystarczy przyjrzeć się Ślizgonom - co, jak i dlaczego ostatnio robią - to jest klucz do wszystkiego.
      Cieszę się, że tak zgłębiłaś wątek tajemniczego eliksiru - oczywiście nie mogę powiedzieć, czy trafnie czy nie, ale nic tu nie jest podane "na tacy", więc słusznie można doszukiwać się drugiego dna :) Co do Petera, to już było wspominane, że jest "ulubionym" Huncwotem Dominiki - Remus jest zbyt wnikliwy i małomówny, James z kolei zbyt wylewny i impulsywny, Syriusza - wiadomo - łączy z nią smutna, pełna żalu i urazów miłosna przeszłość, a Peter potrafi zachować się jak prawdziwy przyjaciel, i to zawsze, kiedy trzeba.
      Masz rację. Syriusz zdecydowanie jest poza kręgiem zaufania, ale jednocześnie bardzo uważnie obserwuje całą sytuację i nie bagatelizuje jej, dzięki czemu może zauważyć coś, co umknie uwadze innych... Ale czy w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie? Czy będzie potrafił być obiektywny? Czy będzie umiał pracować inaczej niż w pojedynkę? To są kwestie, które na pewno mogą zaważyć na najbliższej przyszłości i zdradzam je w ramach podziękowania za kolejny przemiły, regularny komentarz ;)
      Pozdrawiam serdecznie
      Eskaryna

      Usuń
  3. Rozdział przeczytany ale z komentarzem pojawię się w ciągu kilku następnych dni :)
    Przepraszam za zwłokę i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cześć :) przepraszam z całego serca że znowu tak się spóźniam ale ostatnie tygodnie stały pod znakiem egzaminów i szukaniu pracy i nie miałam na nic czasu
      Ale pojawiam się teraz żeby skomentować go przed tym najnowszym.
      Ulalal :D Syriusz to ma jednak łeb. Super wymyslił z tym Eliksirem, Jim powinien mu pomnik postawić :D szkoda tylko, że ze swoimi uczuciami nie umie sobie poradzić.
      Czyżby Ślizgoni bali się Dominiki? Mimo wszystko byłoby to przerażające bo znaczyłoby że jej moc ma na serio ogromną siłę.
      Biedna ta nasza Moon. Nie mam pojęcia co bym zrobiła na jej miejscu, ale mam nadzieję że dziewczyna w końcu dowie się wszystkiego o sobie i swoim pochodzeniu. Bo na razie chodzi we mgle i nie jest to przyjemne
      Pozdrawiam, przepraszam i do usłyszenia niedługo pod najnowszym rozdziałem ;) :*

      Usuń
    2. O, to widzę, że sporo dzieje się u Ciebie :) I co, udało się znaleźć coś ciekawego?
      Fakt, zdarza mu się użyć mózgu w sposób zaskakująco skuteczny :D Masz rację w tej kwestii - Syriusz najwyraźniej znacznie lepiej radzi sobie z rozwiązywaniem cudzych problemów.
      Tu nic nie zdradzę, ale powiedzmy, że zachowanie Ślizgonów nie jest zagadką tylko dla Huncwotów - trochę więcej w najnowszym rozdziale!
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
      Eskaryna

      Usuń
    3. Na razie nic konkretnego ale co nie co mam na oku
      Pozdrawiam i lecę czytać następny rozdział
      Zapraszam do mnie :D będziesz miała 2 rozdziały do czytania

      Usuń