25 sierpnia 2016

Rozdział IV - część III


„Śmiertelny Nokturn i Grimmauld Place”

– rozdział IV –

Był słoneczny poranek przełomu lipca i sierpnia, kiedy Dominika Moon po kilku nieudanych próbach wystukała odpowiednią kombinację cegieł na murze za Dziurawym Kotłem i weszła na ulicę Pokątną. Ruszyła środkiem brukowanej jasnej drogi, rozglądając się ciekawie na boki. Ulica jak zwykle wrzała życiem, energicznymi rozmowami i tupotem butów. Dominika bywała na niej bardzo rzadko, dlatego też zastanowiło ją, jakie to musi być wrażenie, kiedy jest środek tygodnia, pada deszcz – a Pokątna zieje pustkami. Być może ta właśnie myśl zdradziła jej podświadome pragnienie, aby mogła załatwić swoją sprawę w spokoju i zniknąć stąd niezauważona. Było niemal niemożliwe, żeby nie spotkała tu żadnych znajomych ze szkoły, więc instynktownie zgarbiła ramiona i przyspieszyła kroku. Nie musiała jednak czekać długo.
Po lewej stronie rozległ się charakterystyczny, nieco zbyt piskliwy śmiech. Widząc Marion, współlokatorkę, która z niewiadomych względów wyraźnie jej nie znosiła, oczy Moon rozszerzyły się w nagłym przypływie paniki i natychmiast zwróciły się w przeciwną stronę. Zaczęła iść jeszcze szybciej, udając, że przygląda się wystawom po przeciwnej stronie ulicy. Zdawała sobie sprawę z faktu, że jej lęk przed tym, jak zareaguje rzesza fanek Syriusza na to, co stało się między nimi, jest irracjonalny, ponieważ ani ona, ani Black nie zamierzali dzielić się szczegółami z resztą szkoły, ale i tak wolała nie wchodzić nikomu w drogę. Z drugiej strony – jak podszeptywała jej pesymistyczna i zapewne destrukcjogenna część osobowości – kogo będą obchodziły szczegóły, skoro fakty mówiły same za siebie? Bo wyglądało na to, że od niedawna Dominika Moon ma chłopaka. Chyba. Prawdę mówiąc, nie ustalali między sobą tego zbyt konkretnie, ale pocałunki Syriusza i fakt, że następnego dnia nie wypierał się swoich słów, stanowiły dość mocne dowody. Zwłaszcza, że była pewna, iż będzie inaczej… Zamyśliła się, wracając wspomnieniami do rozmowy sprzed kilku dni.
— Chciałem wyjaśnić pewną sprawę między nami — powiedział Black z wyraźnym oporem, wciskając ręce do kieszeni. Stali przed domem cioci Hortensji, czekając aż Lily i Patricia skończą ostatnie przygotowania do powrotu, co skutecznie utrudniał James, wprowadzając w pakowanie jeszcze więcej chaosu.
Kpiący uśmieszek sam wypłynął na jej usta. Spodziewała się tego od samego początku, czyli właściwie od wczorajszego wieczora, kiedy to Syriusz ni z tego, ni z owego pocałował ją i – owszem, w bardzo pokrętny i zagadkowy sposób, ale jednak – wyznał jej miłość. Podejrzewała, że przypływ uczuć chłopaka to nic więcej, tylko alkoholowa maligna, i dziś, w tym momencie jej przypuszczenia zaczęły się realizować. Zamierzała przyjąć to jako nic wielkiego – cha, cha, świetny dowcip, Syriuszu! – ale w głębi duszy czuła się bardzo rozczarowana. W końcu nie byli już dzieciakami, żeby robić takie rzeczy. I to w dodatku, kiedy na to przystała z nieukrywaną chęcią, co było skrajnie kompromitujące... Black od samego początku nie miał wątpliwości, jaka będzie jej reakcja, po prostu pocałował ją i już, a ona, głupia, nawet przez moment nie wzbudziła w nim cienia niepewności. Postanowiła nienawidzić go na nowo i nieodwołalnie.
 Słuchasz mnie?  Chłopak zmarszczył groźnie brwi, przerywając jej potok myśli.
 Wybacz, chyba trochę odpłynęłam.
 Mówiłem właśnie, że nie chciałbym, abyś źle mnie zrozumiała.  Syriusz najwyraźniej był na tyle skupiony na tym, co ma jej do powiedzenia, że chwilowo nie znalazł czasu na obrażanie się na nią. I słusznie, ponieważ to była jej kolej.
 Czyli jak?  zapytała wojowniczo, ale zanim zdążyła powiedzieć coś więcej, Syriusz ukradkowo, jakby wstydliwie, wziął ją za rękę.
 W porządku, powiem wprost. Nie jestem typem romantyka. Nie będę pisał wierszy ani codziennie mówił takich rzeczy jak wczoraj. Zrobiłem wyjątek, bo… Bo chciałem zrobić na tobie wrażenie. Żebyś się zgodziła. Bo w ogóle nie mam pojęcia, co myślisz.
Moon z wysiłkiem spróbowała zebrać myśli. Black wywierał na nią ostatnio negatywny wpływ, bo czuła się nieustannie zszokowana, zdezorientowana i niezdolna sklecić poprawne zdanie. Tym razem nie było inaczej, ba – było znacznie gorzej, bo zachciało jej się śmiać.
 O rany  zachichotała w końcu.  O nie.
I wybuchła niepowstrzymanym śmiechem. Trwało to kilka dobrych minut, kiedy zaśmiewała się pod karcącym spojrzeniem Syriusza, który najwyraźniej traktował sprawę śmiertelnie poważnie.
 Naprawdę myślałeś, że oczekuję czegoś takiego od ciebie?  zapytała w końcu, kiedy udało jej się przyjąć pozycję względnie wyprostowaną i gotową do rozmowy.  Że ja… Oczekuję czegokolwiek?
 A nie?  zapytał podejrzliwie, nauczony bogatym doświadczeniem w dziedzinie sposobu myślenia i działania kobiet.
 Nie  powiedziała stanowczo i z uśmiechem ścisnęła jego rękę.
Rzeczywiście, wizja Syriusza pisującego romantyczne wiersze i wyznającego miłość przy każdej okazji jak Potter była tak komiczna, że nawet teraz przywołała na jej usta cień tamtego uśmiechu. Ale minęło kilka dni wypełnionych myślami, oczekiwaniem oraz odbieraniem i wysyłaniem zdawkowych, skąpych w czułości listów, charakterystycznych dla świeżych i nie do końca ukształtowanych relacji. Nawet Patricia musiała przyznać, że wygląda to trochę inaczej niż zapowiadała. Mimo to, było lepiej niż kiedykolwiek i nie mogła doczekać się, co przyniesie kolejny dzień.
Zerknęła na swoje odbicie w witrynie sklepu z astronomicznymi akcesoriami i wyprostowała się lekko. Czuła się nieco niezręcznie w zwykłych mugolskich spodniach i T-shircie, otoczona tłumem dorosłych czarodziejów w kolorowych, wymyślnych szatach sięgających ziemi. Na szczęście nie wszyscy tak dobitnie demonstrowali swoją czarodziejskość, część nastolatków wybierała codzienne, niewzbudzające podejrzeń mugoli ubrania.
Kilka sklepów dalej znajdował się cel jej wyprawy. Bank Gringotta piętrzył się dumnie nad wszystkimi budynkami, a jego beżowa fasada wznosiła się po samo lazurowe niebo. Weszła szybko po gładkich, marmurowych schodach i nie patrząc na lśniący napis, pchnęła ciężkie drewniane drzwi przypominające hogwarckie wrota.
Wnętrze banku było przyjemnie chłodne i ciche. Widok obecnych wszędzie goblinów nie zdziwił jej, ponieważ była tu dokładnie rok temu z rodzicami, ale było to nieprzyjemne wrażenie. Stworzenia łypały na nią nieprzychylnie, jakby dostrzegały w niej jakieś nieczyste intencje. Chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, podeszła do kontuaru i cierpliwie czekała aż siedzący za nią goblin przestanie skrobać piórem po pergaminie i opryskliwie zapyta:
 Tak?
 Przyszłam w sprawie depozytu  powiedziała i przed jego długim nosem zamachała bankowym pismem. Ku jej zaskoczeniu, goblin uchwycił pergamin, zbadał go uważnym spojrzeniem i bez słowa opuścił kontuar. Moon stała, przytupując cicho i rozglądała się po przestronnej, marmurowej sali. Pozostali pracownicy banku zdawali się być całkowicie pochłonięci swoimi zajęciami takimi jak pisanie, ocenianie wartości klejnotów czy obsługa nielicznych interesantów. Po kilku minutach goblin wrócił.
 Pani Moon, zapraszam za mną.
Zaprowadził ją do niewielkiej komnaty, wyglądającej jak prywatny gabinet. Na podłodze leżał granatowy dywan, na ścianie wisiał jedynie czarodziejski zegar, a po lewej stronie od wejścia stało masywne, dębowe biurko, za którym zasiadł goblin. Wskazał jej rzeźbione krzesło naprzeciw siebie, a dłonie o niewiarygodnie długich palcach złożył na blacie.
 Pani Moon, w lutym tego roku złożyła pani u nas depozyt, którego ważność określono na sześć miesięcy. Czy życzy pani sobie przedłużyć termin przechowywania go przez bank Gringott czy może woli go pani odebrać?
 Jest jeden problem, eee, proszę pana, ponieważ ja nic tu nie zostawiałam.  Rzuciła szybkie spojrzenie na twarz goblina, która zastygła w groźnym oczekiwaniu.  Nawet nie mam konta w tym banku. Byłam tu tylko raz, rok temu, żeby wymienić pieniądze. To chyba pomyłka.
Rzucił przeciągłe spojrzenie na pergamin i nie podnosząc wzroku, zapytał:
 Pani Dominika Eleanor Moon, urodzona trzeciego lutego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego roku w Marsylii, pochodzenia mugolskiego, zamieszkała aktualnie w Bedworth przy Derwent Road?
 Zgadza się  przyznała, marszcząc lekko brwi.
 A więc nie może być mowy o pomyłce  ocenił stanowczo goblin, odrzucając pergamin i pochylając się. Zgrzytnęła ciężka szuflada i na biurku spoczęło średniej wielkości tekturowe pudełko. Dominika uniosła brwi. W tak tajemniczych okolicznościach spodziewała się czegoś bardziej spektakularnego.  Jest pani prawowitą właścicielką depozytu. Znajdują się na nim taśmy tajności Banku Gringotta z datą złożenia depozytu, gwoli wątpliwości.  Rzucił jej surowe spojrzenie, jakby na wypadek, gdyby miała co do tego jakiekolwiek zastrzeżenia.  Przedłuża go pani czy odbiera?
 Odbieram  powiedziała po krótkiej chwili. Płacenie za przetrzymywanie tekturowego pudełka o niewiadomej zawartości wydawało jej się bezsensowne. Wyciągnęła rękę po depozyt, ale zamiast niego goblin podsunął jej długi pergamin i pióro.
 Proszę podpisać potwierdzenie odbioru.
Szybko naskrobała swoje imię i nazwisko pod czujnym okiem goblina, który, gdy tylko skończyła, wyrwał pergamin spod jej ręki i pieczołowicie umieścił go w szufladzie. Przesunął pudełko w jej stronę i wstał, co wywarło niemal niezauważalne wrażenie.
 Bank Gringott poleca swoje usługi na przyszłość.
 Dziękuję  mruknęła i energicznym krokiem wyszła z gabinetu z pudełkiem pod pachą. Było dziwnie lekkie, co wywołało w niej nieprzyjemne podejrzenia, że jest także puste, a cała sprawa to jakiś głupi kawał. Natychmiast przyszli jej na myśl Huncwoci, ale czy byliby w stanie podać bankowi jej dokładne dane i zostawić depozyt, nie wzbudzając żadnych podejrzeń?
Kiedy przekroczyła chłodny, kamienny próg banku i z powrotem wyszła na jasną, rozgrzaną słońcem ulicę, odetchnęła z ulgą. Czuła się, jakby spędziła w banku co najmniej kilka godzin. Ruszyła niespiesznie przed siebie, zbaczając ze środka Pokątnej i przyglądając się swojej nowej własności. Tektura była zupełnie zwyczajna, niepodpisana i nieoznaczona w jakikolwiek inny sposób poza granatowymi taśmami z logiem Banku Gringotta. Przystawiła pudełko do ucha i potrząsnęła nim lekko, ale nie rozległ się żaden dźwięk. Z przeświadczeniem, że zaraz czeka ją niemiła niespodzianka odkleiła taśmy i odchyliła wieczko. W środku czerniła się jakaś lśniąca tkanina. Moon, zdumiona i oczarowana jednocześnie, wzięła ją do ręki, ale kiedy tylko wyciągnęła ją na zewnątrz, tkanina zsunęła się na brukowaną ulicę i pomknęła przed siebie, jakby popychana nieistniejącym podmuchem wiatru. Dominika, wciąż ściskając pudełko, pospieszyła za nią, nawet nie próbując sobie wyobrażać jak głupio musi to wyglądać. Tymczasem błyszczący materiał ślizgał się po kamieniach, chwilami przypominając bardziej smolistą kałużę niż cokolwiek innego. Nagle zakręcił ostro w boczną uliczkę i zniknął jej z oczu. Moon bezmyślnie pobiegła tamtędy, wychodząc z plamy słońca i znikając w ponurej, zawilgotniałej ulicy.
Kiedy tylko oderwała wzrok od śliskiej, umykającej tkaniny, zorientowała się, że zabrnęła tak daleko, jak nigdy dotąd. Wokół piętrzyły się wysokie ściany ponurych kamienic, pełne poszarzałych i rudych cegieł z obsypanymi resztkami tynku. To również musiała być ulica handlowa, ponieważ tu i ówdzie z mętnych ciemności wyglądały obdrapane i zakurzone szyldy, chociaż wyglądały one, jakby ściągały umyślnych klientów, a nie przypadkowych przechodniów. W każdym razie Moon cofnęła się niepewnie na ich widok i wytężyła wzrok. Tuż obok przemknął barczysty mężczyzna, mruczący coś do siebie zawzięcie. Ponad jego ramieniem Dominika dostrzegła brudną i wygiętą pośrodku tabliczkę głoszącą „Ulica Śmiertelnego Nokturnu”.
Zanim jej umysł przetrawił wiadomość, zanim słowa połączyły się w logiczną całość, coś zacisnęło się boleśnie na jej szyi. Bezgłośnie złapała ustami powietrze i podniosła dłonie do góry napotykając gładki, aksamitny materiał. Jej myśli wirowały szaleńczo jak pyłki kurzu w powietrzu – chaotyczne i nieuchwytne, znikome i realistyczne do granic możliwości. Bezwolnie chwytała się każdej z nich po kolei, wracając myślami do podobnej chwili w Hogwarcie, ale nie, tu nie było McGonagall, żeby ją uratować, twarz ściągnięta surowymi rysami i schludnym kokiem przepłynęła jej przed oczami, oddalił się też profesor Jones stukający różdżką w tablicę przedstawiającą gatunkowe cechy śmierciotul, nie, teraz była tu tylko ona i śliski, żywy materiał niepozwalający uchwycić się palcami…
Z jej gardła dobył się desperacki charkot, a ona sama zatoczyła się na pobliską ścianę. Zamiast bezrozumnego chłodu i wilgoci murów, czuła żar bijący od zaciskającej się systematycznie pętli, która nie reagowała ani nie wydawała żadnych dźwięków, wspanialej niż jakikolwiek skrytobójca. Kiedy świat zaczął blaknąć jej przed oczami, czuła już tylko obezwładniający ból w płucach, który pochłonął wszystkie pozostałe, bezużyteczne myśli i zostawił jedynie masywne tętno krwi w uszach. Jej palce zacisnęły się i rozluźniły sztywno, ale oczy, zamiast zmrużyć się i zamknąć w agonii, rozszerzyły się i zabłysły wątłym, zielonym blaskiem, nieoświetlającym nawet pobliskich cegieł. Nie minęła sekunda, kiedy śmierciotula zesztywniała gwałtownie, przypominając kawałek na wpół stopionego plastiku, po czym zmiękła, upodobniając się znowu do gładkiej, śliskiej plamy i pomknęła w cień blaszanego kosza na śmieci. Dominika kurczowo wsparła się spoconymi dłońmi o nierówną, spękaną ścianę i powiekami zasłoniła szmaragdowe błyski, tryskające z tęczówek.
Świat wirował jej przed oczami w postaci brunatno-szarych smug. Ledwie przeczuwała, że Biała Magia znowu ją uratowała, znowu była szybsza, mądrzejsza i sprawniejsza od niej samej. Gwałtownie chwytała ustami powietrze, a wzrok wyostrzał się powoli, uwydatniając jasną plamę tuż przed nią. Moon cofnęła się płochliwie, ale na niewiele się to zdało – za jej plecami znajdował się masywny mur kamienicy.
 Czy wszystko z panią w porządku?  Dominika zamrugała szybko, chcąc nadać męskiemu głosowi cielesną postać. Zmrużyła lekko oczy, widząc przed sobą postawną sylwetkę w popielatym prochowcu. Każda sekunda przydawała jego wyglądowi nowych szczegółów – najpierw był to brudnobeżowy kapelusz z rondem, później orli nos i bystre, piwne oczy.
Moon potrząsnęła głową, niezdolna do wymówienia jakiegokolwiek sensownego słowa i uczyniła kilka chwiejnych kroków w bok. Była wystraszona i wykończona, a ulica nie sprawiała wrażenia bezpiecznej. Nie chciała rozmawiać z nieznajomym, marzyła, żeby znaleźć się na powrót w Bedworth bez żadnych dodatkowych komplikacji. Ból wciąż ściskał jej płuca i niemal odbierał zdolność racjonalnego myślenia.
 Proszę pozwolić  przemówił mężczyzna uprzejmie i chwycił ją za łokieć. Dominika zachybotała się na dziwnie niestabilnych stopach i spróbowała delikatnie wysunąć się z jego uścisku. Uśmiechnął się na ten widok.
 Nic pani nie zrobię, spokojnie. Nie wygląda pani najlepiej, obawiam się, czy dotrze pani bezpiecznie do domu. Proszę pozwolić ze mną, odpocznie pani chwilę i odejdzie, gdzie zechce.
Nie czekając na odpowiedź, pociągnął ją delikatnie, ale stanowczo ku jakimś wytartym drewnianym drzwiom. Oszołomiona Moon ledwie zdążyła rzucić okiem na wyszczerbiony szyld z napisem „Skorpion”, kiedy została przepchnięta przez próg.
Mężczyzna w kapeluszu skinął głową barmanowi i wskazał jej miejsce przy stoliku tuż naprzeciw brudnego okna.
 Panienka nie jest trochę za młoda, żeby tu bywać?  zarechotał krępy mężczyzna za barem i wpił w nią świdrujące, ciemne oczy.
Moon zerknęła na niego z niepokojem, ale jej samozwańczy towarzysz odchrząknął znacząco, zwracając na siebie jej uwagę.
 Nie przejmuj się, ze mną nic ci nie grozi. Ale ten bar nie cieszy się dobrą sławą.
Co do prawdziwości drugiego zdania, Dominika nie miała wątpliwości. Pomieszczenie wręcz lepiło się od brudu, a oprócz nich i barmana znajdowała się w nim jedynie zakapturzona i chrapliwie pokasłująca wiedźma o niewiarygodnie długich paznokciach oraz jakiś obszarpany mężczyzna śpiący z głową opartą na stoliku, na którym znajdowała się już mała kałuża śliny. Za to z jej poczuciem bezpieczeństwa było o wiele gorzej. Odzyskała już względną świadomość, a ból nie ograniczał logiki jej myślenia, więc mogła ocenić swoją sytuację jako wysoce niekorzystną. Musiała wydostać się stąd jak najszybciej.
 Dwie szklanki Ognistej, Rick.
 Ja dziękuję.  Moon stanowczo potrząsnęła głową.
Barman przyglądał się im ciekawie, bez cienia zażenowania. Nieznajomy w kapeluszu rzucił mu krótkie spojrzenie, po którym mężczyzna wzruszył ramionami i niechętnie wycofał się do pomieszczenia za kontuarem.
Czarodziej pochylił się ku niej niecierpliwie.
 Widziałem, co pani zrobiła. Mam propozycję.
Dominika wyprostowała się gwałtownie i wbiła plecy w oparcie krzesła. Serce zabiło jej mocno w piersi, ale jednocześnie umysł zdawał się być ostry jak brzytwa – czysty i całkowicie niezłomny. Strach ulatywał stopniowo wraz z napływającą świadomością, że musi opuścić to miejsce.
 Nie wiem, co takiego pan widział, ale nie zamierzam siedzieć tu dłużej. Dziękuję za troskę.
Nogi krzesła zaszurały po drewnianej podłodze, kiedy odsunęła je od stolika, ale nieznajomy uchwycił jej dłoń.
 Pani Moon, porozmawiajmy jak dorośli ludzie. Dzięki, Rick  dodał, kiedy barman postawił przed nim szklankę napełnioną bursztynowym płynem.  Na pewno się pani nie skusi?  zapytał, patrząc z uśmiechem w stężałą od emocji twarz dziewczyny. Wolno pokręciła głową.
 W porządku  powiedziała chłodno.  Czego pan chce?
 Prawdę mówiąc spodziewałem się, że pani pierwsze pytanie będzie dotyczyło źródła moich informacji.  Uśmiech nie schodził z jego przystojnej, ale w jakiś sposób nieprzyjaznej twarzy. Jedną z przyczyn mogły być ostre, nietutejsze rysy mężczyzny.
 Interesuje mnie wyłącznie to, co skróci czas tego spotkania  skłamała. Do głowy przyszła jej myśl, że może to kolejna obrzydliwa sytuacja zainscenizowana przez Ministerstwo Magii, jak ta, w której uczestniczyła z Moodym. Prawodawcy czarodziejów już raz dali się jej poznać z najgorszej strony. Skąd niby ten obcy człowiek mógł znać jej nazwisko?
Mężczyzna wybuchnął krótkim, zdawać by się mogło, szczerym śmiechem.
 Rozumiem  odparł krótko, jakby hamując inne słowa, które cisnęły mu się na usta.  Wobec tego bezzwłocznie przedstawię pani swoją propozycję.
Spojrzał na nią pytająco, jakby czekając na jej wyraźne przyzwolenie. Skinęła niecierpliwie głową i mocno ścisnęła dłonie pod blatem.
 Biorąc pod uwagę pani talent… Czy nie sądzi pani, że Hogwart to nie jest odpowiednie miejsce do rozwijania takich umiejętności?
Dominika poczuła się całkowicie zbita z tropu tym pytaniem. Czy on naprawdę wiedział o Białej Magii? Czy każdy postronny obserwator mógł dowiedzieć się o niej tylko na podstawie jej rozpaczliwej walki ze śmierciotulą, czy może raczej to wcale nie był przypadkowy świadek? No i ta wzmianka o szkole... Nigdy nie patrzyła na tą kwestię w ten sposób – Hogwart po prostu był. Nigdy nie zastanawiała się czy istnieją jakieś szkoły wyspecjalizowane w zdolnościach jeszcze bardziej nadnaturalnych niż te praktykowane przez przeciętnych czarodziejów. Nagle nawiedziła ją zaskakująca… Ale też zadziwiająco przyjemna… Wizja nauki i życia bez piętna, bez ukrywania się przed oczami przyjaciół i wścibskich postronnych, ze swobodnym, ale kontrolowanym rozwojem umiejętności…
 Czy pan… Pan jest przedstawicielem jakiejś szkoły?  zapytała niepewnie, nie wiedząc czy przypadkiem nie potraktowała zbyt obcesowo kogoś o wyższym stanowisku niż na to wyglądało.
Nieznajomy upił łyk ze swojej szklanki, nie patrząc jej w oczy.
 Nie  powiedział w końcu, odstawiając naczynie z głuchym stuknięciem.  Ale jestem w stanie zaoferować ci o wiele więcej niż może zrobić to Hogwart, Dominiko Moon.

* * * * * 

Wysoki mężczyzna w średnim wieku siedział sztywno wyprostowany na skromnym drewnianym krześle. Raz po raz rzucał przeciągłe spojrzenia za mocno przybrudzoną szybę, ale tu, „Pod Umarlakiem” nikt nie zwracał na niego większej uwagi. Na Śmiertelnym Nokturnie codziennie bywało tylu podejrzanych typów, że nienaturalnie blady mężczyzna w kapturze niezbyt dokładnie naciągniętym na twarz nie wzbudzał praktycznie żadnego zainteresowania. Kiedy młoda dziewczyna wyszła szybkim krokiem z baru naprzeciwko, mężczyzna nieznacznie naprężył mięśnie, ale nie zmienił wyrazu twarzy. Odchylił głowę do tyłu i przez mocno spłaszczone nozdrza nabrał powietrza, które napłynęło doń przez niedomknięte drzwi speluny. Wąskie usta rozciągnęły mu się w bladym cieniu uśmiechu, kiedy podniósł do nich szklankę wina. Szkarłatny odbłysk trunku zamigotał w jego oczach.

* * * * * 

Kiedy Dominika niemal wybiegła ze „Skorpiona”, nie czuła się wcale bardziej spokojna lub zrelaksowana niż wtedy, gdy do niego wchodziła. Miotała nią istna burza emocji, z których na pierwszy plan wysuwało się oburzenie, bowiem wyglądało na to, że źródło informacji nieznajomego było zawodne. Gdyby tak nie było, nie proponowałby jej chyba udziału w tych politycznych bredniach, o których regularnie donosił Prorok Codzienny… Ona, która w stu procentach wywodzi się z rodziny mugoli, miałaby postulować wyeliminowanie z najwyższych stanowisk osób, które nie legitymują się pochodzeniem czarodziejskim? I to w zamian za osobiste korzyści... Bo fakt, że zapłata była warta zachodu, był niezaprzeczalny. Swobodny rozwój i używanie Białej Magii w świecie, który nie reaguje na to szokiem i brakiem akceptacji. Tego typu zachowania, według mężczyzny w kapeluszu, pochodziły od osób, które zwyczajnie nie były w stanie ogarnąć rozumem tej czystej i potężnej dziedziny magii – były w końcu jedynie hybrydami, w których niebezpieczna mieszanka krwi blokowała niekontrolowany rozwój czarodziejstwa. Dlaczego średniowieczne czarownice były palone na stosach? Bo niewyedukowane chłopstwo pozbawione magicznego pierwiastka obawiało się ogromu ich potęgi i próbowało wyeliminować je ze społeczeństwa. Dziś, podobno, działo się tak samo. To czarodzieje musieli się ukrywać, nie mugole.
Jednak nie to poruszyło nią najbardziej. W gruncie rzeczy słowa, które dotknęły ją do żywego i skłoniły i do pośpiesznego i niezbyt eleganckiego opuszczenia lokalu, odnosiły się wyłącznie do niej, można by więc powiedzieć, że uniosła się egoizmem. Mianowicie nieznajomy zasugerował wyraźnie, że niemożliwym jest, żeby pochodziła z rodziny mugoli.
 To wykluczone, droga pani  oświadczył, wykonując koliste ruchy szklanką, tak że złocisty płyn dokładnie obmywał ścianki.  Mugole nie są zdolni do wytworzenia tak silnego pierwiastka magicznego. Oczywiście, zdarza się, że ze związków mugolskich rodzą się czarodzieje. — Skrzywił się lekko z niesmakiem, jakby sama ta myśl wywoływała u niego nieprzyjemne odczucia.  Ale żaden z tych nieszczęśników nie może równać się magowi czystej krwi.
 To nieprawda!  zaprzeczyła ostro Dominika, czując jak rumieniec gniewu wypełza jej na policzki.  Znam całe mnóstwo osób, które pochodzą z niemagicznych rodzin i przewyższają poziomem tę pańską elitę! Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy?  Krzesło pod nią zaskrzypiało niebezpiecznie, kiedy gwałtownie odsunęła je od stołu i wstała.  Znam swoją rodzinę i wiem skąd pochodzę. Pańskie łgarstwa do niczego mnie nie przekonają.
Szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Kiedy położyła rękę na zardzewiałej klamce, głos za jej plecami przemówił po raz ostatni:
 Zdaje się, że wkrótce zmieni pani swoje przekonania.

* * * * *

Kilka dni później znowu trafiła na ulicę Pokątną. Odetchnęła z rezygnacją po raz kolejny i niżej opuściła głowę, pozwalając włosom osłonić jej oczy przed palącym słońcem. Niecierpliwie zamieszała słomką w wysokiej szklance, a kostki lodu zabrzęczały, muskając szkło.
Już od pół godziny siedziała na metalowym krześle naprzeciwko kawiarni Floriana Fortesque, w której umówiona była z Syriuszem. Nie wynikało to jednak z jego spóźnienia, umyślnie przyszła wcześniej, jakby nużąca droga autobusem i pociągiem do Londynu nie wystarczyła jej na przemyślenie pewnego uciążliwego problemu. Jednak orzeźwiający napój ani trochę nie rozwiał jej wątpliwości, które zawładnęły nią zaledwie kilka dni temu. Jak bardzo może zaufać Syriuszowi? Czy powinna w ogóle wciągać go w dziwną i coraz bardziej niepokojącą mieszaninę zdarzeń, które ostatnio skłębiły się złowrogo nad jej głową? Czuła się, jakby coraz szybciej zbierały się nad nią ciemne chmury, a ona obserwowała to w bezruchu, opuszczona, zupełnie sama. Dopóki w Hogwarcie czuwał nad nią Cornelius Imnifay, wiedziała, że w razie czegoś niespodziewanego ktoś mądrzejszy i bardziej doświadczony od niej przejmie sprawy w swoje ręce i problem wcześniej czy później zniknie. Ale teraz? Teraz o wszystkim wiedziała tylko ona i jak na złość dopiero zaczynały się kłopoty.
Nawet teraz, w pełnym słońcu, w otoczeniu tłumu czarodziejów tuż przy ulicy Pokątnej, zimny strach chwytał ją za gardło na samą myśl o tym, co stało się, kiedy otworzyła tajemniczy depozyt. Nie posądzała Gringotta o próbę odebrania jej życia, ale ktoś, kto umieścił przesyłkę w banku był bardzo sprytny i bardzo dobrze poinformowany. Co gorsza, zupełnie nie przychodziło jej na myśl, kto mógł to zrobić, kto mógł tak bardzo jej nienawidzić, żeby wysłać jej śmierciotulę. No i ten niespodziewany ratunek… Paradoksalnie, mężczyzna wzbudził w niej równy strach co czarnoksięskie stworzenie zaciskające się wokół jej szyi, ale kiedy myślała o tym teraz, dochodziła do wniosku, że może był to efekt szoku. W każdym razie na pewno nie zmyśliła tego absurdalnego oskarżenia, tego łgarstwa o jej rodzinie… Oczywiście owo spostrzeżenie obcego mężczyzny oburzyło ją i skłoniło do natychmiastowego wycofania się rozmowy, ale wywarło na nią duże, choć niechciane wrażenie. Kiedy po południu wróciła do domu i, jak to często bywało przy ładnej pogodzie, zastała mamę pracującą w ogrodzie, do jej świadomości wdarła się jedna obca myśl, zimna, wyrachowana i podejrzliwa. Czy ja tu rzeczywiście należę? – zapytała w myślach, patrząc uważnie na pociągłą, łagodną twarz matki, na jej długie ciemne włosy i świetliste oczy. – Czy to naprawdę jest moja rodzina? Bardzo szybko pożałowała tej chwili słabości i czując palące wyrzuty sumienia zabrała się do przebierania sadzonek, z wysiłkiem podtrzymując rozmowę. Ten wariat powinien czuć się usatysfakcjonowany. Udało mu się zasiać wątpliwość tam, gdzie dotąd nikt nie miał dostępu.
Upiła drobny łyk i kiedy podniosła wzrok znad stolika, z brzękiem odstawiła szklankę. Syriusz szybkim krokiem szedł w jej stronę, na twarzy miał wyraz zafrasowania. Ubrany był po mugolsku, na ramię zarzucił ciemny plecak. Kilka ostatnich kroków przebiegł lekkim truchtem i uśmiechnął się do niej półgębkiem, mijając drucianą furtkę zagradzającą drogę do kawiarnianych stolików.
 Spóźniłem się?  jęknął, pocałowawszy ją pospiesznie w policzek, i zerknął na zegarek.
 Nie, to ja jestem za wcześnie  powiedziała Moon, prostując się w krześle i nerwowo zaciskając palce na szklance.  Autobusy w Bedworth nie jeżdżą zbyt często.
 Trzeba było wysłać mi sowę, przyszedłbym wcześniej.  Uśmiechnął się czarująco i chwycił jedną z jej dłoni. Przez chwilę siedzieli nic nie mówiąc i patrzyli na siebie, jakby chłonąc na raz wszystkie szczegóły swojego wyglądu i rejestrując je w pamięci. Dominika pierwsza opuściła wzrok.
 Przecież wiesz, że nie mam sowy. Znowu zapomniałam rozejrzeć się po Bedworth, nie mam pojęcia gdzie jest poczta.  Uśmiechnęła się lekko, kiedy zacmokał z dezaprobatą.
 Ty już chyba nie dorośniesz, Moon. Potrzebujesz mnie jak plumpka wody.
 Wypraszam sobie!  prychnęła dziewczyna.  Nie wiem skąd to porównanie. I od kiedy postanowiłeś wrócić do mówienia do mnie po nazwisku?
 Och, wiesz, wciąż nie mogę się przyzwyczaić  mruknął, a usta znowu zadrgały mu w uśmiechu. Pochylił się nad nią, zasłaniając słońce.  A tak poza tym, wszystko dobrze? Jesteś jakaś blada.
Teraz albo nigdy. Moon zajrzała w jego ciemne, wyrażające ciągłe zmiany nastroju oczy i powoli nabrała powietrza. Słowa bardzo opornie układały się w jej myślach w zdania, ale w końcu zabrzmiały.
 Ja… Byłam ostatnio w Banku Gringotta i…
 Ach, to te całe gobliny.  Syriusz odsunął się i pogardliwie skinął dłonią.  Czasem zastanawialiśmy się z Jamesem, czy nie lepiej by było, gdyby same wytłukły się w tych powstaniach, o których tyle mówi Binns…
Dominika wolno zamknęła usta, ale nie odważyła się poruszyć tematu po raz drugi. Z sekundy na sekundę coraz bardziej bezsensowne było wtajemniczanie Syriusza, zwłaszcza teraz, kiedy wszelkie zagrożenie wydawało się zupełnie nieprawdopodobne. Opowieść była długa i musiałaby tłumaczyć się, dlaczego mówi o tym dopiero teraz. Wykonała słomką kilka nerwowych kółek. Lepiej było nic nie mówić. W końcu nic jej się nie stało, nie wyjdzie przynajmniej na tchórza.
Podniosła głowę i przywołała na twarz uśmiech, najszczerszy, na jaki było ją stać.
 Co u chłopaków?
 James ma odsiadkę u rodziny w Portsmouth, ale nie narzeka zbytnio, bo podobno jest ładna pogoda, tyle że niańczy jakąś tam kuzynkę  zaczął relację Syriusz, przeglądając menu. Temat Huncwotów był bezpieczny i nigdy nie kończył się zbyt szybko.  Lunatyk zdrowieje, widziałem się z nim wczoraj i wygląda już całkiem nieźle. Są z matką w Londynie. Pete pojutrze wyjeżdża od ciotki Hortensji i dziękuje za to Merlinowi, bo podobno wynalazła mu mnóstwo w prac w ogrodzie. Jak Jim wróci, to pewnie posiedzę u niego parę dni, bo u siebie jakoś nie mam ochoty, zresztą sama rozumiesz. Ale wiesz co? Może wpadłabyś ze mną na chwilę do domu, matki nie będzie, a ja tylko zostawię rzeczy i odwiózłbym cię do Bedworth?
Dłoń Dominiki drgnęła nieznacznie pod jego palcami. Po raz pierwszy miałaby okazję zobaczyć, gdzie Syriusz mieszka i gdzie mieści się źródło tej ciemnej strony jego osobowości, która objawiała się zawsze przy okazji sytuacji związanych z jego rodziną. Na myśl o tym poczuła nieprzyjemnie przyspieszone bicie serca, bo z prędkością światła wróciło do niej ponure wspomnienie wyjca od pani Black, ale skoro Syriusz twierdził, że jej nie będzie…
 Świetnie  powiedziała, ściskając jego rękę.  No i może zdążysz poznać moich rodziców zanim wyjadą. Z góry uprzedzam dziwne pytania taty. To trochę inny świat.

* * * * * 

Moon biegła lekkim truchtem, pół kroku za Syriuszem, który pędził przed siebie, prowadząc nieustający monolog w postaci relacji z mniej lub bardziej ciekawych zdarzeń, w które zdawało się obfitować jego życie.
 Ojciec całe dnie spędza w pracy albo przed gazetą, dzięki niemu poznałem Quidditch, to zawsze coś, chociaż muszę przyznać, że ma fatalny gust, jeśli chodzi o drużyny, jest kibicem Wędrowców z Wigtown i to tylko ze względu na tę dziwaczną historię Parkinów, chyba uważa, że to niezły pomysł na przekazywanie więzów krwi…
Nie oglądał się na nią, więc nie mógł zobaczyć wyrazu napięcia na jej twarzy, który powoli przeradzał się w panikę wraz ze zmniejszającą się odległością miedzy nimi a Grimmauld Place, gdzie się kierowali.
 Nie sugeruj się wyglądem domu, wyprowadzę się stamtąd przy pierwszej okazji.  Syriusz jakby stracił cały swój zapał, kiedy zatrzymali się w bramie prowadzącej na duży ponury plac ze wszystkich stron otoczony wyniosłymi kamienicami. Spróbowała zgadnąć, które drzwi mogą prowadzić do mieszkania Blacków, ale chłopak skupił na sobie jej wzrok, zaglądając jej w oczy i lekko ściskając dłoń. Kiedy zerknęła ponad jego ramieniem, zobaczyła pomalowane czarną farbą drzwi, na których srebrzyła się metalowa dwunastka.
 To nie potrwa długo  obiecał Syriusz, wyciągając z kieszeni różdżkę i stukając nią w klamkę w kształcie węża. Dominika rozejrzała się nerwowo, zgorszona lekkomyślnością Blacka, który nawet nie spojrzał, czy w okolicy nie ma mugoli, ale już po chwili została wciągnięta przez próg, a drzwi głucho zatrzasnęły się za nią.
Weszli do długiego, ciemnego przedpokoju, który rozświetlił się rzęsiście natychmiast po ich wejściu. Moon w osłupieniu spojrzała na zapierający dech w piersiach żyrandol, złożony z drobniutkich, rzeźbionych w metalu węży, które splatały się ze sobą i podtrzymywały świece. Dopiero po chwili zaczęła zauważać inne elementy wystroju – włóczkowy, granatowy dywan ciągnący się przez cały korytarz, niewielkie olejne portrety i ponurą ciemnozieloną tapetę.
 Zaraz wracam  rzucił Syriusz i zanim zdążyła zareagować, wbiegł na drewniane schody i zniknął za zakrętem, tupiąc głośno.
Blondynka niepewnie potarła dłońmi ramiona i przestąpiła z nogi na nogę. No cóż, każdy psychoterapeuta czułby się tu jak w raju – wnętrze nie tylko dostarczało gościowi wskazówek o mieszkańcach tego domu, ono wręcz opowiadało całą historię, zasypywało strzępami informacji, jakby wchodzący przez próg miał być pozbawiony wszelkich wątpliwości co do tego, co może zastać w środku. Ruszyła wolno przed siebie, a miękki dywan tłumił odgłos jej kroków. Ściany zapełnione były ozdobami – z ciekawością przyjrzała się portretowi wyniosłego jegomościa w kapeluszu i śnieżnobiałych lokach opadających na pożółkłą kryzę. Prychnął na jej widok i odwrócił się z godnością. Minęła drzwi, żeby obejrzeć coś, co nieco wystawało poza powierzchnię ściany i natychmiast cofnęła się gwałtownie – do zawieszonych na gwoździach plakietek przymocowany był rząd ususzonych skrzacich głów.
 Mogę w czymś pomóc?  rozległ się chłodny głos za jej plecami. Dominika cofnęła się plecami do ściany, ledwie mogąc złapać oddech przez tak nieprzyjemny splot zdarzeń. Jej oczom ukazała się chuda kobieta w sięgającej ziemi czarnej sukni, szczelnie zakrywającej szyję i nadgarstki. Posiwiałe włosy miała zebrane w ciasny kok skryty pod koronkowym czepkiem, spod którego łypała na nią para ciemnych, nieco wyłupiastych oczu.
 Bardzo przepraszam  zreflektowała się wreszcie Gryfonka.  Nie chciałam pani przeszkadzać. Jestem koleżanką Syriusza, miał tylko zostawić rzeczy w pokoju.
Kobieta uniosła brwi i wolno skinęła głową. Trudno było określić jej wiek, ponieważ na twarzy miała niewiele zmarszczek, jednak cera była pożółkła i jakby naciągnięta.
 Trudno posądzić mojego syna o dobre maniery. Proszę wejść, usiądziemy w kuchni.
 Ależ nie, naprawdę nie trzeba…  zaczęła Dominika, ale pani Black uciszyła ją jednym stanowczym spojrzeniem i szeleszcząc suknią, przeszła przez pobliskie drzwi. Moon z ciężkim sercem powędrowała za nią, modląc się w duchu o szybki powrót Syriusza. Na tyle szybki, żeby zdążył, zanim jego matka zorientuje się, że siedzi przy stole z osobą, której niedawno wysłała wyjca.
Kobieta usiadła przy jednym końcu drewnianego, wypolerowanego stołu, więc blondynka chcąc nie chcąc, zrobiła to samo, przysiadając na samym brzegu obitego zielonym jedwabiem krzesła.
 Nom de jeune fille?  warknęła nagle pani Black,  jeszcze bardziej zagęszczając atmosferę. Moon zdziwiła się niepomiernie, słysząc język francuski, ale odpowiedziała niemal spokojnie:
 Renoble.
 Je ne le connais pas  odpowiedziała kobieta w zamyśleniu, stukając długimi paznokciami o blat stołu.  Tu n’es pas anglaise?
 Non  odpowiedziała, odwracając głowę w stronę schodów, na których rozległ się upragniony tupot stóp.  Je viens de France.
Podniosła się z krzesła w tym samym momencie, w którym Syriusz stanął w drzwiach.
 Co ty tu robisz?  burknął w stronę matki.  Miałaś być u Araminty.
 U ciotki Araminty, Syriuszu  zgrzytnęła zębami pani Black, nie odwracając wzroku od Dominiki. Zmrużyła lekko oczy, jakby jakaś myśl rosła w niej powoli i układała się w słowa.  Ty jesteś z Francji. Z Francji.
Nagle wstała od stołu i wyprostowała się na pełną wysokość, co mimo jej niezbyt imponującego wzrostu zrobiło wrażenie ze względu na bogatą suknię, której brzeg zamiótł podłogę. Syriusz pociągnął Moon za ramię i wciąż patrząc na matkę, gestem głowy nakazał jej, żeby poszła do drzwi.
Nie musiał jej tego dwa razy powtarzać – nie oglądając się na skrzacie głowy i wodzące za nią wzrokiem ponure portrety, szybkim krokiem przemierzyła korytarz i dopadła do błyszczących farbą drzwi. Chłopak po chwili ruszył za nią.
 Wracaj tu!  krzyknęła pani Black.  Wracaj tu, nieznośny bachorze, albo tego pożałujesz!
 Musiałabyś się nieźle postarać  odpowiedział Syriusz podniesionym głosem w połowie drogi do Moon.  Bo niczego nie żałuję bardziej niż tego, że nazywam się Black!
Kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając głucho o zewnętrzną ścianę budynku, Moon niemal zachłysnęła się chłodnym, miejskim powietrzem. Czuła się, jakby wraz z nim do jej płuc napływała ulga i spokój, tak dotkliwie zmiażdżone w tym dziwnym domu. Odszukała wzrokiem Syriusza, którego twarz przypominała nieruchomą, gniewną maskę. Pociągnął ją bezlitośnie za sobą i dopiero kilka ulic dalej zatrzymał się, dysząc głęboko i spojrzał na nią ciężkim, poważnym wzrokiem.
 Właśnie zaliczyłaś pierwsze spotkanie z moją mamuśką. Przemiła osoba, nie sądzisz? No, powiedz?
Usta zadrżały jej, dłoń Syriusza za mocno ściskała ją za przegub, serce tłukło się w piersi, jakby oprócz krwi pompowało jej do głowy serie myśli. Odwróciła wzrok i cofnęła się o krok. To nie był chłopak, którego znała, to był jakiś obcy i kpiący Black. Puścił jej rękę i przez chwilę stali w milczeniu. Bała się spojrzeć mu w oczy, bała się znowu zobaczyć go w takim stanie.
 Chodź  powiedział cicho i poszedł w stronę niskiego betonowego murku, niemal całkowicie osłoniętego przez kosz na śmieci i mizerne drzewko od strony ulicy.
Kiedy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny i zrezygnowany.
 Przepraszam. Nie chciałem cię w to wciągać.  Objął ją ramieniem i oparł czoło o jej skroń. Dominika poczuła, jakby coś wolno zsuwało się do jej żołądka, kiedy dotarł do niej rzeczywisty sens tego, co się stało.
 Mówiła do mnie po francusku  mruknęła w końcu nieswoim głosem.
 Pewnie chciała sprawdzić, z jakiej jesteś rodziny  odparł chłopak beznamiętnie.  To pewien wyznacznik.
 Syriuszu  szepnęła, patrząc przed siebie i nie widząc przechodniów goniących za własnymi sprawami.  Syriuszu, ona chyba wie, chyba się domyśliła, rozumiesz?
 Nic nie rozumiem.  Black podniósł głowę i szepnął prosto w jej usta.  I ciebie też o to nie proszę.

* * * * * 

Kiedy autobus minął wygiętą, metalową tabliczkę z napisem „Bedworth”, Moon oderwała czoło od niezbyt czystej szyby i wyprostowała się. Plany w oczywisty sposób zmieniły się, Syriusz wyparował gdzieś w poszukiwaniu jakichś „ważnych spraw”, a ona wracała samotnie do domu. Zupełnie inaczej niż miało być.
Odgarnęła kosmyki, które w promieniach zachodzącego słońca przylgnęły do jej czoła, i wstała. Wokół panował spokój, nikt nawet nie podniósł na nią znudzonego spojrzenia, autobus był prawie pusty. Kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem, dziewczyna przekroczyła je i zstąpiła na rozgrzany chodnik. Spojrzała w brudnoniebieskie niebo, które nie odpowiedziało żadnym ruchem. Autobus ruszył dalej, wzruszając za sobą tumany kurzu. Moon przystanęła bezradnie między przystankiem a tabliczką z tabelką odjazdów i rozejrzała się wokół. Nikogo nie było, krępe, podobne do siebie domki piętrzyły się przy krawędzi ulicy tak jak zawsze. Wąskie i płaskie chmury wisiały nieruchomo w poprzek nieba, przejmując od słońca wszystkie odcienie żółci i czerwieni. Powietrze także zastygło jakby w oczekiwaniu i Dominika niepewnie ruszyła chodnikiem, bardzo wyraźnie słysząc każdy swój krok.

* * * * * 

James  pisał w pośpiechu.  Potrzebuję Cię w Londynie. Jak szybko jesteś w stanie wrócić? Łapa.
Skrzypienie pióra ustało gwałtownie. Krawędzie świstka pergaminu ze świeżo wypisanymi słowami chwiały się lekko pod wpływem jego nerwowego oddechu.
 Leć, Tanatos  mruknął wysuwając przed siebie ramię, patrząc jak ptak zrywa się do lotu, łopocząc czarnymi jak noc skrzydłami.  Leć, jak najszybciej potrafisz.

* * * * * 

Kiedy dochodziła do miejscowego kościoła, brzydkiego ceglastego budynku przypominającego fabrykę, poczuła na sobie czyjś wzrok. Rozejrzała się ukradkiem, nie tyle w poszukiwaniu obserwatora, ile możliwej pomocy, ale nie zobaczyła nikogo. Zawahała się. Podniosła głowę do góry, ale zastałe powietrze nie owiało jej twarzy. Cofnęła się o krok i spojrzała pytająco w kierunku budynku.
Jeszcze nigdy nie była w angielskim kościele, pomijając pogrzeb jednej z ciotek kilka lat temu. Ojciec zawsze niechętnie wypowiadał się o anglikanizmie, ale czy miało to teraz jakiekolwiek znaczenie? Tyłem cofnęła się w stronę żelaznej, pełnej zawijasów bramy i weszła na teren przybytku. Kamienny krzyż na szczycie dachu przysłonił jasnożółte słońce.
Wnętrze kościoła było równie chłodne, co wszystkich katedr, które odwiedziła we Francji. Rzędy poprzecznych, grubo ciosanych w drewnie ławek piętrzyły się w obu nawach, wydawały się jednak nosić na sobie wszystkie kolory tęczy. Dominika przyklękła w najbardziej ocienionym przez surowe, kamienne statuy miejscu, i podniosła wzrok. Witrażowy, błyszczący feerią barw anioł podnosił ku niej rękę w uspokajającym geście, a drugą ściskał włócznię o złotym grocie. Rozchyliła lekko usta, opromieniona złocisto-czerwonym blaskiem zachodu, kiedy rozległ się ogłuszający wybuch.
Moon niżej opadła na kolana, zawadzając czołem o ławkę przed sobą. Podmuch gorąca buchnął przez kościół, wzburzając jej spódnicę. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, wciąż klęcząc między ławkami. Jej szeroko otwarte oczy skupiły się na czarnej sylwetce odcinającej się na tle oświetlonych przez zachodzące słońce wrót kościoła.
Mężczyzna stojący w progu uchylił jej kapelusza z rondem. Mogłaby przysiąc, że był uśmiechnięty.

* * * * * 

Trzask!
Drzwi zamknęły się za nią głucho, a po chwili rozległ się nieprzyjemny chrzęst metalowych zasuwek i łańcuchów. Ręce trzęsły się jej jak w gorączce, kiedy usiłowała trafić właściwym ogniwkiem w haczyk we framudze. Prawie załkała z mieszaniną ulgi i paraliżującego mięśnie strachu, kiedy łańcuch trafił na miejsce. Osunęła się na podłogę przy drzwiach i przyłożyła dłonie do ust, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w niewielki obrazek przedstawiający nadmorski pejzaż. To był on, ten mężczyzna. Ten sam, który zaczepił ją na Śmiertelnym Nokturnie. Teraz wytropił ją, odnalazł i puścił z dymem dom opieki społecznej. Później z uśmiechem uchylił jej kapelusza, pozostawiając jej pole do działania. Teraz jej ruch.
Czując dławiący szloch w gardle, zerwała się z podłogi i popędziła do swojego pokoju. Szarpnęła za klamkę, wbiegła do środka, ślizgając się lekko na gładkiej podłodze i opadła na kolana przy krawędzi łóżka. Pochyliła się, wysuwając spod niego zwykłe, tekturowe pudełko. Niedbale odrzuciła pokrywkę, nerwowo przeglądając zawartość. Szybko znalazła to, czego szukała. Błyszcząca okładka jej francuskiego podręcznika do zaklęć zalśniła krótko w promieniach zachodzącego słońca przedzierających się przez szybę. Moon nie poświęciła temu sekundy uwagi, dokładnie wiedziała, czego szuka. Drżący palec przesuwał się wzdłuż spisu treści, nie mogąc natrafić na właściwe zaklęcie, kiedy z dołu rozległo się głuche łomotanie w drzwi.
Książka wysunęła się jej z dłoni, opadając na miękki dywan i nie czyniąc żadnego hałasu. Dziewczyna skuliła się odruchowo, a jej oczy rozszerzyły się w niemym wyrazie strachu. Już za późno. Skoro znalazł ją w Bedworth, czemu niby nie miałby znać jej pełnego adresu? Wolno wysunęła różdżkę z kieszeni spódnicy i wstała. Miała kompletną pustkę w głowie. Nie wiedziała, co zobaczy na dole, w głowie miała jedynie wizję tego, co się stanie, jeśli mężczyzna w kapeluszu spotka się na progu z jej rodzicami. Nie może do tego dopuścić. Nigdy.
Zeszła po schodach najciszej jak potrafiła. Różdżka sterczała sztywno z jej dłoni, która, o dziwo, już się nie trzęsła. W głowie Dominiki prześcigały się setki myśli. A może się zgodzić? Przynajmniej na razie Hogwart nie zapewniał jej żadnych możliwości rozwoju ani, jak widać, bezpieczeństwa. Jeśli Voldemort zna się bardziej na rzeczy, to czemu nie?
Cholera  pomyślała, stając kilka stóp przed drzwiami, w które znowu ktoś stanowczo zapukał.  Przecież tak naprawdę nie obchodzi mnie, czy on coś potrafi, czy nie. Ważne, żeby zostało to pomiędzy nami, a rodzice…
Spróbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło nagle zupełnie wyschło. Podeszła wolno do drzwi; pukanie stało się natarczywe. Jak w zwolnionym tempie wyciągnęła rękę w stronę zasuw, a następnie pozłacanej klamki i przekręciła ją, sztywno trzymając różdżkę przed sobą. Podniosła głowę, czując, że jeśli będzie zwlekała choć chwilę dłużej, nie będzie mogła złapać oddechu.
 Nareszcie  rozległ się nadąsany głos za drzwiami, ale natychmiast zamarł. Zapadł moment ciężkiej od napięcia ciszy, kiedy wszystko zamarło. Moon patrzyła przed siebie z wyraźnym zdziwieniem, ale z jakiegoś powodu nie opuściła różdżki i trzymała ją na poziomie klatki piersiowej gościa.
 Nie wpuścisz mnie?  zapytał kpiąco Syriusz, ręką przytrzymując się framugi. Deszcz, który spadł nie wiadomo kiedy, spływał z niego strugami. Nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, machnął niezgrabnie ręką w stronę różdżki.  Co to za dziwaczne środki bezpieczeństwa?
 Jesteś pijany  odparła Moon bez wahania, chociaż ręka nieznacznie jej zadrżała.  Czego chcesz?
 Wpuść mnie, to ci powiem.  Wzruszył ramionami, odgarniając z czoła mokre włosy.
 Wejdź  szepnęła Moon, patrząc gdzieś ponad jego ramieniem i nerwowo wodząc oczami wzdłuż ulicy.
Chłopak minął ją w drzwiach, chwiejąc się lekko i ciągnąc za sobą szkolny kufer, którego widok na moment oderwał ją od oglądania sąsiedzkich podwórek.
 Syriuszu  powiedziała cicho, ponownie zaryglowawszy drzwi.  Co to jest?
 To…  Black uśmiechnął się półgębkiem, klepiąc się po kieszeniach kurtki. Po chwili wyciągnął paczkę mugolskich papierosów.  Nawiałem z domu. Mogę tu zapalić?
 Co zrobiłeś?  jęknęła Moon, przysiadając na kanapie. Różdżka potoczyła się gdzieś w bok, teraz zupełnie nieważna.  Uciekłeś z domu?
 Taa  mruknął przez zęby, przystawiając koniec różdżki do papierosa, który błyskawicznie zatlił się czerwonym żarem.  Kiedy wróciłem dzisiaj na Grimmauld Place po dzisiejszym przemiłym zajściu, matka poinformowała mnie, jakie, jej zdaniem powinienem posiadać kontakty i nie muszę chyba mówić, jak to się ma do rzeczywistości.  Chłopak wyzywająco wypuścił kłąb dymu w stronę żyrandola.  A, no i jeszcze małżonkę mi wybrała. Ludwika Crouch, jeśli cię to interesuje.
Dominika potrząsnęła głową w osłupieniu, niezdolna, by wymówić choć słowo. Syriusz zaśmiał się cicho i pochylił nad kufrem, z którego wyciągnął pękatą, niemal pełną butelkę.
 Czeka nas długa noc. Chcesz trochę?


---
Niespodziewanka! :) Rozdział był długi, dotrwaliście do końca? Pojawiło się kilka nowych wątków, w gruncie rzeczy ta część była poświęcona wyłącznie Dominice i Syriuszowi, przez co pewnie część z Was będzie niepocieszona, ale naprawdę nie było już gdzie wcisnąć innych kwestii, musiałam je więc trochę przesunąć. Mam nadzieję, że akcja choć trochę to rekompensuje i nie było nudno :)

18 komentarzy:

  1. W końcu jestem pierwsza! ^.^ Skomentuję, jak nadrobię poprzednie rozdziały T.T

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię długie rozdziały, o ile, oczywiście, są dobrze napisane, ale Twoje niezaprzeczalnie są (: Przy dłuższych rozdziałach można się lepiej wczuć w klimat opowiadania i poczuć jego magię.
    No a jeśli jest to opowiadanie związane ze światem Hogwartu, to magię czuć w wielkich ilościach! :D
    Podziwiam Moon, że wybrała się samotnie na wędrówkę ulicą Pokątną, ja bym się na to nigdy nie zdecydowała; nawet dorośli czarodzieje wolą się w końcu nie zapędzać w te rejony. Odkąd tylko dostała list, ciekawiło mnie, co też znajdowało się w depozycie. Nigdy bym nie pomyślała, że będzie to chustka. Pytanie, komu zależało na śmierci Moon - bo gdyby nie biała magia, dziewczyna pewnie byłaby już martwa. Na początku pomyślałam, że może mężczyzna, który ją zaczepił i zaprowadził do gospody to Tom Riddle, ale nie, ten siedział trochę dalej, już jako Voldemort. Kurczę, mam niedobre wrażenie, że na jakimś etapie historii Dominika zdecyduje się na przyjęcie jego oferty, pewnie mając nóż na gardle :(
    Było dużo Syriusza, co mi się bardzo podobało! Naprawdę zaprowadził ją do domu? Nawet Huncwotów tam nie zaprasza, zresztą nie bez powodu - mieć taką matkę to przekleństwo. Nie dziwię się, że zdecydował się uciec z domu, myślałam jednak, że prędzej pojedzie do Jamesa, tak jak to było wspomniane w Harrym Potterze. Ale podoba mi się taki rozwój wydarzeń, pytanie tylko, czy spodoba się rodzicom Moon :P
    Rozdział tradycyjnie bardzo mi się podobał, zwłaszcza, że było sporo akcji. Uwielbiam klimat tego opowiadania, naprawdę, nawet jak są spokojniejsze rozdziały, to ja nigdy się nie nudzę! <3
    Życzę mnóstwo weny i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej ho!
      Ja też lubię dłuższe :) Ale ja jestem maniakiem książkowym, więc to akurat typowe.
      No cóż, Moon niespecjalnie orientuje się w brytyjskich realiach, a pogoń za śmierciotulą nie pozostawiła jej wiele czasu na myślenie.
      Co do tego, kto mógłby chcieć ją zabić... Pytanie tylko, czy ten, kto jej wysłał śmierciotulę, rzeczywiście miał na celu brzydkie zabójstwo :)
      O tak, Tomasz ma swoich ludzi od gadania z uczniakami, gdzie tam by się fatygował osobiście.
      Do pewnego momentu zamierzam być jak najbliżej kanonu i raczej tworzyć łatki niż nową rzeczywistość, więc spokojnie, James jest chwilowo poza Londynem, ale Syriusz oczywiście wyląduje u niego już w kolejnym rozdziale. Obawiam się więc, że tym razem nie pozna rodziców Dominiki :( Przy okazji mogę zdradzić minispojler (o którym i tak wszyscy zapomną zanim nadejdzie czas, haha), że Syriusz rzeczywiście będzie miał kiedyś okazję poznać państwa Moon, ale w bardzo przykrych okolicznościach. Tadam! :D
      Dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  3. Hej ho!
    Przepraszam, że jestem taka zła i nie kometowałam rozdziałów, ale nie było mnie w domu. Awansowałaś na pierwsze miejsce, bo u ciebie miałam chyba najwięcej zaległości.
    No to tak.
    Syriusz, Syriusz, Syriusz! Tyle Syriusza, że hohoho! Jestem tak usatysfakcjonowana! A jeszcze rozdział był tak idealnie długi... Kto nie lubi długich rozdziałów?! xD
    Syriusz coraz bardziej odkrywa swoje tajemnice, coraz bardziej pokazuje siebie Dominice, zabrał ją do swojego domu, co prawda nie była to miła wizyta, ale no... W kaźdym razie zmierzam do tego, że Dominika tego nie robi! Powinna mu powiedzieć o depozycie, o Voldemorcie, o propozycji jej złożonej... Może on ją uchroni przed podjęciem pochopnej decyzji...
    Nie, nie, nie, nie! Niech Dominika nie dołącza do Voldzia!
    Ja myślę, że ta chusta wcale nie miała jej zabić... Ja myślę, że Voldemort chciał się przekonać o Białej Magii... Taka moja teoria.
    O nie! Voldemort znalazł Dom-Dom! Błagam, żeby nie dołączyła do Voldemorta, błagam, błagam, błagam, żeby ona się nie skusiła na propozycję rozwijania Białej Magii. Niech Patricia ją jak najszybciej przyprze do muru, niech Syriusz się o wszystkim dowie, on na pewno jej pomoże.
    I Black uciekł z domu! W końcu! Zamieszka z Jamesem, Moon go przenocuje, wszystko będzie wspaniale! Ale bałam się, że to Voldemort zapukał do drzwi Moon... Dobrze, że to Syriusz...
    Powiedz mi tylko, co to znaczy, że Syriusz i rodzice Moon poznają się w nieprzyjemnych warunkach? Co to znaczy, powiedz mi?!?!? Co ty chcesz złego zrobić?!
    Rozdział świetny, naprawdę, więcej takich długich postów!
    Czekam na kolejny!
    Życzę weny, czasu, pomysłów i inspiracji!
    Pozdrowionka,
    Bianka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heloł feloł! :D
      Kurczę, nie lubię pobijać takich rekordów, ale Twój komentarz był tego wart, więc jak zwykle wybaczam.
      Na gacie Merlina, Syriusza Ci u mnie dostatek! No ale co zrobić jak go uwielbiam. Dokładnie trafiłaś w mój punkt widzenia - Black mozolnie się otwiera, powoli zdradza swoje tajemnice, niezupełnie świadomie, ale jednak. Moon chciała mu się zrewanżować, ale wyszło jak wyszło, wytłumaczyła się tylko powierzchownie.
      Heloł feloł, przecież nie mogę zdradzić fabuły na miliard rozdziałów do przodu xD Zamierzam zrobić całe mnóstwo złych rzeczy, a przykre okoliczności poznania się Syriusza i rodziców Dominiki to chyba najmniejsza z nich, hłyhły. Złe rzeczy już wkrótce, obiecuję!
      Bardzo dziękuję za kochany komentarz, będę produkować się dalej :)
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  4. Hej :)
    Jednak komentuję, także szacunek dla Ciebie, bo to jedyny blog który skomentowałam w czasie tych wakacji.
    Na początek zacznę od szablonu - otóż wreszcie wiem skąd wzięłaś to zdjęcie i powiem szczerze, że film bardzo mi się spodobał. Chodź jak dla mnie za duży motyw czerwonego kapturka.
    Jeśli chodzi o rozdział:
    Początek rozdziału bardzo mnie zaintrygował. O jaki depozyt chodzi? Kto wpłacił coś na jej konto? I jeszcze ta śmierciotula. Mam niejasne wrażenie, że została ona specjalnie podstawiona, by ten mężczyzna mógł się upewnić co do Dominiki.
    Syriusz!!! ♡ Ach, oczywiście że nie jest romantykiem, ale za to jest bardzo szarmancki! A to chyba lepsza cecha!
    Muszę niestety powiedzieć, że spodziewałam się tego jej ponownego spotkania z tym facetem, ale zaskoczyłaś mnie bardzo Syriuszem stojącym w drzwiach Dominiki. Jestem bardzo ciekawa jak to się rozwinie.
    Pozdrawiam i życzę weny!
    Nicolette

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się zaszczycona :)
      Kurde, szablon śliczny. Moje kolory, mój klimat. Kiedyś robiłam je sama, ale to było na Mylogu, Blogspota ledwie ogarniam w kwestii wstawiania postów xD
      Właściwie masz rację, gdzie jest teraz szarmanckość, na skaczące plumpki się pytam?!
      A widzisz, jest element zaskoczenia. Ten pan zapadnie Dominice głęboko w pamięci, i słusznie zresztą.
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
  5. to chyba był najdziwniejszy rozdział do tej pory. Serio xD nie ogarniam ich zupełnie. Trochę było mi smutno, że nie przedstawiłaś tej rozmowy po pocałunku bezpośrednio, ale później było tyle Syriusza, ż właściwie bez problemu. Bardziej brakowało mi tego, co zwykle, czyli jego perspektywy, bo ten krótki liścik do Jamesa to mnie jednak nie przekonał xD
    Zastanawiam się, kogo bardziej nie rozumiem: Syriusza czy dominiki. Black z tym swoim dziwnym zachowaniem zaczyna mnie aż trochę irytować, a to rzadkość! nie rozumiem, dlaczego uznał, że powinien wziąć Dominikę do swojego domu. nie rozumiem, dlaczego nie mógł jej choćby odwieźć. nie rozumiem, dlaczego szedł pół kroku przed nią i mówił, jakie drużyny quidditcha lubi jego ojciec. Rozumiem za to, dlaczego do niej poojechał, kiedy uciekł z domu. I chyba rozumiem, po co miał być mu James - bo to do niego chciał uciec, bo zplanował to juz wtedy, gdy opuscił z Dominiką GP, albo i wcześniej.
    Ale dziewczymy też nie rozumiem. Dlaczego ona nadal uwaza, że można powiedzięć sobie: "ok, teraz go nie lubię, bo mnie wkurzył". Nie rozumiem, dlaczego nie zaważa, że Syriusz może zachowywąć się dziwnie po takiej konfrontacji z własną matką. To chyba całkowicie normalne, że się zdenerwował, akurat w tym momencie! Nie rozumiem, dlaczego pisze, że ma do niego negatwny stosunek, skorłśó waciwie z nim chodzi (nawet jesli nie oczekuje tych wyznan miłosci i całe szczęscie xd).
    dziwnie było tez z powodu innych wydarzeń, chćo reszta dziwnych rzeczy mmiała być dziwna i jest to usprawiedliwione xd. Shodzi mi głownie o chustkę! Kto, jak i dlaczego podarował jej taki ... podarunek? chciał ją zabić? kim jest męzczyzna, który ją prześladuje? i czy Dominika NAPRAWDĘ pomyślała, ze może dobrze byłoby póśc do voldzia, bo ten się może znać lepiej na białej magii? nie moge w to uwierzyć. Co do kwestii jej rodzićów, jestem prawie pewna, że nie są jej biologicznymi rodzicami, ale to nie ma znaczenia. śą jej rodzicami, bo ją wychowali i ją kochają i zawsze tak będzie... Mam nadzięęj, że jest tego świadoma. i że porozmawia z Syriuszem na powążnie, nie tylko o jego problemach, ale i swoich, i że bedą bardziej szczerzy ze sobą. ale i tak widzę progres, bo już przynajmniej jak się całuja, to nie udają, że tego nie robią :p.
    o, mam jeszcze jedno pytanie, dlaczego nagle teraz sowy działają xD?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, szkoda, że Ci się nie podobało! Przynajmniej część wątpliwości jestem chyba jednak w stanie rozwiać, więc od razu się za to zabieram.
      1) Perspektywa. Ja wiem, teraz są takie tendencje, że jak się pisze potterowski fanfick, to ma się perspektywę przynajmniej kilku osób na raz. Jest dużo bohaterów, auror/ka stara się, żeby każdy miał mniej więcej tyle samo miejsca. Mnie to nie przeszkadza, czytam wiele takich blogów i robię to z ciekawością, ale moja wizja tego opowiadania jest inna. To jest historia Dominiki Moon. Nie pokolenia Huncwotów, nie Gryfonów, nie wszystkich na raz. Po prostu jej historia, łatka do tego, co napisała Rowling. "Harry Potter" jest pod tym względem podobnie napisany, to znaczy, że zwykle (są oczywiście wyjątki) wiemy tyle samo, co główny bohater, perspektywa nie lata sobie swobodnie. Jeśli dowiadujemy się czegoś więcej, to albo przez przypadek, albo w kompletnym oderwaniu od głównego bohatera. U siebie widzę to podobnie, to znaczy zazwyczaj jest tak, że to Moon chodzi sobie, myśli i działa, czasem wplatam wątki innych bohaterów, ale raczej skromnie, bo to nie jest rdzeń tej historii, a w przypadku, kiedy Dominika nie będzie w stanie tego wszystkiego robić, po prostu zostanie odsunięta i ktoś inny będzie wskazywał linię fabuły. Jeju, tyle się naprodukowałam, że chyba mogę to traktować jako oficjalne oświadczenie :D LUDU! To nie jest historia o danym roczniku, koniec kropka.
      2) Decyzja Syriusza o przytarganiu Dominiki na Grimmauld Place była niezbezpieczna i kompletnie lekkomyślna, czyli taka, jaka w moim przekonaniu mogłaby być. Black spodziewał się pustego domu, chciał tylko zabrać rzeczy i wyjść. Nawet nie zastanowił się nad innym scenariuszem, a że znamy dorosłego Syriusza, można chyba sobie taką sytuację wyobrazić - mistrzem planowania to on nie był. Próbował jej wprawdzie przekazać, że jego rodzina nie jest aż tak nieludzka jak się wydaje (wzmianka o ojcu), ale niewiele z tego wyszło i ponownie zamknął się w sobie. Po prostu, po ludzku, ze wstydu.
      3) Dominika chwilowo spanikowała, kiedy Syriusz chciał przeprowadzić poważną rozmowę, ale to akurat wydawało mi się oczywiste. Black jest bardzo popularny, arogancki i pewny siebie. Poprzedniego wieczora wszyscy trochę popili, więc Moon domyśliła się, że pewnie Syriusz spróbuje wszystko obrócić w żart i się na to przygotowała. Niepotrzebnie, co się szybko okazało.
      4) Jeśli chodzi o konfrontację z matką Syriusza, to wszyscy byli zdenerwowani, a przy tym Moon po raz pierwszy (i na pewno nie ostatni) widziała go w takim stanie, więc jakiś szok można chyba uwzględnić ;) Co nie zmienia faktu, że kiedy zna się sytuację Syriusza tak jak my, ma się o wiele więcej wyorozumiałości i taktu.
      5) Wydaje mi się, w tych czasach nikt do końca nie wie, kim jest Voldemort, a już na pewno nie dziewczyna, która mieszka w Wielkiej Brytanii od roku. Dumbledore najpierw ją straszy, później odbiera jedynego nauczyciela, dziewczyna zostaje więc na lodzie, nie wiem co potrafi, nie wie co się dzieje, aż nagle zjawia się cudowne rozwiązanie w postaci kogoś, kto wreszcie oferuje jej pomoc. Aż żal nie skorzystać, prawda? Zwłaszcza, że przez Dumbledore'a Dominika boi się pisnąć choć słowo przyjaciółkom czy Huncwotom. Uwiera ją to, sama nie do końca wie, o co w tym wszystkim chodzi, dyrektor milczy, a tu ktoś wyciąga do niej rękę. Jak dla mnie, ta sytuacja wcale nie jest oczywista. Sam Dumbledore powiedział o Voldemorcie, że przekroczył granice magii, ale wcale nie wiemy co to właściwie mogło znaczyć.
      6) Co do sów, nie chcę zdradzać od razu wszystkiego, ale podkreślę tylko, że Dominika aktualnie znajduje się w Wielkiej Brytanii, a nie we Francji jak do tej pory :)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam,
      Eskaryna

      Usuń
    2. Nie, zeby mi sie nie podobało, ale oni na mój gust wyszukują nieco sztucznych problemów :D co do Voldemorta w sumie racja, tak naprawdę nie wiadomo jeszcze dokładnie, o co mu chodzi, ale jednak wzmianka o mugolch powinna wg mnie zaniepokoić dziewczynę ;). Ale to słuszna uwaga;)
      Ja wiem, ze to opowiadanie głownie z perspektywy Domuniki, ale jednak niektorzy bohaterowie, gdy maja swoje piec minut, maja je na nieco dłuższy czas niz Dominika, a Syriusz jednak jest tutaj ważna osoba :D choc wiesz, to moze byc związane rownież z tym,ze ja go lubię ;D

      Usuń
    3. Hmm, z tym Syriuszem to jest tak, że wolałabym spuścić zasłonę milczenia na jego myśli i uczucia, przynajmniej na razie :) Wtedy chyba można lepiej poczuć zdezorientowanie Dominiki, która jest pod wrażeniem jego ciągłych zmian nastroju. Gdybym od razu napisała, z czego te zmiany wynikają, wydaje mi się, że byłoby to zbyt łopatologiczne. A może po prostu jestem zbyt przywiązana do tej aury tajemniczości i powierzchownej arogancji, która go otacza? Ciężko byłoby przedstawić Blacka jako osobę, która regularnie irytuje całe swoje otoczenia, gdyby od razu wyszło na jaw, że na przykład robi coś, bo się martwi. W każdym razie jeśli Ci to nie przeszkadza, na razie wolałabym, żebyście sami próbowali domyślać się, co on tam sobie kombinuje na podstawie jego słów i zachowań :) Chociaż będzie taki czas, że całe światło reflektorów zostanie przesunięte z Dominiki na jej przyjaciół, wtedy ich przemyśleń będzie aż nadto :)

      Usuń
  6. Hej :)
    Jestem na prawdę zszokowana tym co znajdowało się w depozycie dziewczyny. Jeśli ten facet siedzący przy stoliku to Voldemort to jestem pewna że nie chciał jej zabić tylko sprawdzić co potrafi. A tak przynajmniej mi się wydaje.
    Podziwiam ją że zdecydowała się iść sama do Śmiertelnego Nokturna. Ja uważam się za osobę odważna ale sama bym tam nie poszła.
    Syriusz ... Kiedy czytałam HP zawsze zastanawialam się nad tym jaki był kiedy był młody. Niby pewny siebie ale z drugiej strony tajemniczy i te PE. No i powiem ci że twój Syriusz jest taki jakiego sobie wyobrażalam. Na prawdę.
    To normalne że to taki facet który nie będzie co drugi dzień dawał dziewczynie kwiatów czy zabierał ja na romantyczne randki. To nie pasuje do Syriusza. Według mnie przynajmniej :)
    Na serio byłam w szoku że zabrał ją do swojego domu. Miałam w głowie takie ,, WTF człowieku ?!?! zabierasz mugolska dziewczynę do budynku w którym mieszkają ludzie którzy nienawidzą mugoli?!?! eh ... ".
    No ale cieszę się że przyszedł do niej po ucieczce. To było urocze :)
    Pozdrawiam i życzę weny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Wiesz, pójście na Nokturn trudno nazwać świadomą decyzją, gdyby Moon miała choć chwilę na zastanowienie się, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej :)
      Dziękuję bardzo za komplement o Syriuszu! To dużo znaczy.
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń
  7. Hej ho <3 Uwielbiam długie rozdziały, szczególnie Twoje :) I tyyyyle Syriusza :D Ale ale ale ja nadal nie wiem kto zrobił depozyt :( I o co chodzi z rodzicami Moon? Oj oj tyle tajemnic. A wracając do Syriusza bieg do kawiarni był uroczy :) Taki niegrzeczny i nieromantyczny a jednak nie chce być chamem i kazać dziewczynie czekać :* kocham go mega mocno <3 :p A poznanie teściowej - suuuuper choć spodziewałam się przynajmniej jednego Cruciatusa :p A teraz zobaczymy jak państwo Moon zareagują na niego pijanego, z fajką u siebie w mieszkaniu :>
    Do zobaczenia za... 12 dni :)
    Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejhej! O tak, Syriusza Ci u mnie dostatek :D Cieszę się, że tak go lubisz, ja sama uwielbiam o nim pisać.
      Do zobaczenia!
      Eskaryna

      Usuń
  8. Hm... ciekawe kto zostawił taką przemiłą przesyłkę. Czy to na pewno ten gościu, który ją później zaczepił? Że niby chciał ją sprawdzić? Wcześniej myślałam również o pani Black, w końcu już raz dopuściła się czegoś niemiłego w kierunku Dominiki. No nie wiem. Również nie mam pojęcia co do tego czy może jej ktoś nie przygarnął. Czy rodzice nigdy by jej o tym nie powiedzieli? A może ukrywają coś przed nią, może któreś z nich jest czarodziejem, ale chciało to zataić, nie pielęgnowało daru? Czy może jednak istnieje sposób na to, aby dziecko z mugolskiej rodziny mogło mieć większą moc od czarodziejów? Może to tylko wysokie ego pana nieznajomego?
    Już od samego początku podejrzewałam, że jakimś dziwnym trafem pani Black nie ominie Dominiki. Tylko te zdradzieckie bycie miłym na początku... ale potem zaskakujący francuski i chyba w końcu ogarnęła, kto przyszedł. Jakie to głupie oceniać ludzi powierzchownie. Nie poznać charakteru, zachować itp. tylko patrzeć na nazwisko i czy oby na pewno są "czystej krwi".
    Dobrze wiedzieć, że Syriusz ma na kogo liczyć i nie waha się prosić o pomoc. Przynajmniej teraz. W końcu lepiej już się chyba wyprowadzić niż żyć pod jednym dachem z kimś, kto zagraża nie tylko naszemu życiu. Raczej ciężko się żyje z kimś, kto nie akceptuje naszych wyborów i każe nam żyć zgodnie z jego wytycznymi.
    Miłe jest to, że nie godzi się ze zdaniem matki i walczy o szacunek dla własnych przyjaciół i dziewczyny. Jednak alkohol to chyba nie najlepsza droga i nie najlepszy moment na poznanie rodziców Dominiki ;P

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, sporo wątpliwości pojawiło się w tym rozdziale, jest się nad czym zastanawiać.
      Ja też kompletnie nie rozumiem ludzi, którzy oceniają kogoś powierzchownie i nie dają mu szansy. Ostatnio takie podejście jest prawdziwą plagą, aż przykro patrzeć.
      Myślę, że ucieczka z domu była dla Syriusza ulgą, ale też na pewno nie było mu łatwo, w końcu rodzina to jednak rodzina. O ile rodziców mógł nienawidzić, o tyle z bratem na pewno było już trudniej. Poza tym dość gwałtownie skoczył w dorosłość, a to kolejne wyzwanie.
      Z pozdrowieniami,
      Eskaryna

      Usuń